Podczas najczarniejszych dni znanych ludzkości.
Leżała tuż obok i spoglądała na mnie spod półprzymkniętych powiek. Widziałem, jak jej piersi unoszą się i opadają pod przykryciem. Nic nie mówiła, jedynie wydawała z siebie ciche pojękiwania. Była przepiękna, gdy tak na mnie patrzyła. Miała ciemne oczy. Jej włosy leżały rozrzucone wokół głowy, tworząc ciemnobrązową aureolę. Przez cały czas nie spuszczała ze mnie wzroku. Pociągała mnie jej wewnętrzna siła – dzika, niedająca się okiełznać spuścizna po przodkach. Zachęcony subtelnymi ruchami powoli się zbliżyłem. Dotknąłem ramienia, boku, w końcu uda. Jednym pewnym ruchem pozbyłem się zbędnych warstw materiału. Poczułem oddech wydobywający się spomiędzy warg. Oddychała coraz szybciej, wyraźnie podekscytowana. Słodka woń przepełniła mi umysł. Delikatnie, lecz stanowczo złapałem ją za ramiona, zbliżyłem się. Uległa pod dotykiem. Widziałem zachętę w jej oczach. Powoli zanurzyłem się we wnętrze.
Trzy tysiące istnień ludzkich później.
Przez pierwszą śluzę przeszedłem bez większych problemów. Skanery były zbyt niedokładne, żeby mnie wychwycić. Doskonale upodabniałem się do lokalnych mieszkańców. Swobodnie wędrowałem w zewnętrznym obiegu systemu. Szukałem bezpiecznego wejścia do drugiej strefy. Wszędzie widziałem patrole. Strażnicy, zazwyczaj w dwuosobowych zespołach, obstawiali wszystkie bramy. Punkty newralgiczne miały wzmożoną ochronę – przed wejściami stały skanery. Każda osoba musiała przejść przez punkt kontroli. Na szczęście miałem ze sobą małą pomoc. Tuż przed wyruszeniem zabrałem plan sieci kanalizacyjnej. Kilka przecznic od stacji metra znajdowało się zejście do ścieków. Według danych, jakie zebrałem od wywiadu, tunele były ze sobą połączone. Ruszyłem do miejsca zaznaczonego na mapie.
Na początku kariery.
Siedziałem w wagonie metra. Delikatne kołysanie jak zawsze mnie odprężało, wprowadzało w miły, senny nastrój. Stukot kół pogłębiał odczucie. Choć był późny wieczór, przedział pozostawał przepełniony. Ludzie wracali z centrum na przedmieścia. Wśród pasażerów dominowali imigranci z Irlandii. Nie brakowało też Żydów. Mimo niedzieli, wszyscy wydawali się przygaszeni. Jakby cały tydzień harówki przeciągnął się na weekend. Plecy i karki ugięte od wysiłku. Puste oczy wpatrzone w podłogę. W rogu przy drzwiach zauważyłem śliczną kobietę. Miała typowo skandynawską urodę, była wysoka, jasnowłosa. Przyciągała spojrzenia mężczyzn, wyglądała bardziej interesująco niż czubki ich butów. Wyraźnie wyróżniała się z tłumu. Inne kobiety były szare, wtapiały się we wszechobecny brud i kurz. Ona elektryzowała. Jej urok, delikatność każdego ruchu przepełniała kobiecość. Czułem, że muszę ją mieć. Pociąg zatrzymał się na Aldgate Station i udałem się do wyjścia. Kątem oka zauważyłem, że tajemnicza piękność też wysiadła.
Dziesięć lat po zmapowaniu ludzkiego mózgu przez bank światowy.
W zaułku udało mi się znaleźć właz i zejść do podziemia. Tak jak było napisane w raporcie, ścieki miały połączenie z kanałem technicznym kolei. Odnalazłem przejście i dotarłem na zaplecze stacji. W pomieszczeniu służbowym odnalazłem pasujący na mnie uniform i po chwili wmieszałem się w tłum.
Gdy w Londynie była tylko jedna linia metra.
Wyszedłem na Aldgate Street i podążyłem w kierunku Whitechapel High Street. Słońce zdążyło już zajść, odkąd wsiadłem do metra. Teraz, gdy już zniknęło za horyzontem, zrobiło się wyraźnie chłodniej. Zaczęło mżyć, nad ulicami wzniosła się mgła. Środkiem bruku płynęła rzeka fekaliów. Szedłem za piękną panią i układałem w głowie scenariusze spotkania. Wyobrażałem sobie, że jej charakter odpowiada jej wyglądowi. Śliczne wnętrze ukryte pod cudownym płaszczem skóry. Tylko sztuka kulinarna byłaby w stanie opisać moje doznania. Najpierw oglądasz pięknie przygotowane danie, by później skosztować i zauważyć, że smak jest jeszcze bardziej wykwintny niż wygląd. Z każdą chwilą zbliżałem się coraz bardziej do mojej wybranki. Każdy oddech przepełniała woń jej perfum. Każdy krok intensyfikował doznania. Po paru minutach skręciliśmy w lewo w Commercial Street. Szedłem moją codzienną drogą do domu razem z nieznajomą. Kobieta poruszała się pewnie, jakby wiedziała, dokąd idę. Dziwiło mnie, jak mogłem wcześniej jej nie zauważyć, jeśli mieszkała w tej samej dzielnicy?
Gdy Europa płonęła.
Po pewnym czasie spostrzegłem, że moja kochanka jest nieobecna. I choć próbowałem nawiązać kontakt, w ogóle mi się to nie udawało. Nie chciałem być zbyt nachalny. Nie byłem pewny, czy warto stawiać wszystko na jedną kartę. Cały czas trzymałem dystans. Ostatecznie zdecydowałem się na nowatorskie posunięcie. Postanowiłem zastosować strategię, której jeszcze nie miałem okazji wypróbować. Skupiłem się więc na towarzyszce mojej wybranki.
Irlandczycy to największa mniejszość w Wielkiej Brytanii
Widziałem jak wchodzi do baru „Ten Bells”. Nie było lepszego miejsca, by wdrożyć mój plan w życie.
– Mówi pani, że jest pani artystką – powtórzyłem, żeby zyskać na czasie.
– Ano, jestem – mruknęła niepewnie. Sięgnęła po szklankę i pociągnęła potężnego łyka. – Głównie rzeźbię – drugi nerwowy łyk.
– Rzeźbiarka, to niezwykle interesujące – powiedziałem mało przekonująco i sięgnąłem po swoją whisky.
– A pan, czym się pan zajmuje?
– Ja też jestem artystą. Tak, myślę, że można tak powiedzieć. Jestem kucharzem. W czasie wojny byłem szefem na statku, teraz pracuję w restauracji.
– Och! – Wyglądała na szczerze zainteresowaną – Musi mieć pan niezwykle wrażliwe podniebienie.
– Tak. Sądzę, że mam bardzo wysublimowany smak. Czasami też zdarza mi się coś namalować.
– Och! – Czerń źrenic pożerała błękit coraz szybciej. Ekscytacja rosła z każdym zdaniem. – Może zechciałby pan pokazać mi swoje prace?
– Bardzo chętnie, ale tylko jeśli pani zechce pokazać mi swoje.
Długo po tym jak moje ciało zostało odłączone od umysłu.
Gdy doszedłem troszeczkę dalej, poznałem bardziej skryte aspekty korytarza. Zobaczyłem bliźniacze rozwidlenie. Nie wiedziałem, którędy się udać. Poszedłem w prawo, tak jak zawsze.
W czasach, gdy ścieki płynęły środkiem ulicy.
Jej najbliższa koleżanka przyszła do baru niedługo po nas. Dosiadła się do naszego stolika ze swoją whisky. Zaczęliśmy sączyć we trójkę.
– Catherina też rzeźbi – Elizabeth wskazała pustą szklanką na panią Eddowes.
– W takim razie ogromnie chciałbym zobaczyć również pani prace, jeśli to nie problem.
Po drugiej szklance przeszliśmy na “ty”.
Mieliśmy spotkać się po godzinie u Elizabeth, a później pójść razem do domu Catheriny. No cóż, nie wyszło. Nie wyszło całkowicie. W częściach, za to, jak najbardziej. Siedziałem u Elizabeth. Rozmawialiśmy o niczym, tak, by zabić czas oczekiwania na Catherinę. Zaczęło się powoli.
– A może skosztowałbyś herbaty? Właśnie zaparzyłam świeżą porcję z Cejlonu.
– Chętnie, poproszę z cytryną.
– Ależ tak nie wypada!
– W takim razie, poproszę wedle twego uznania.
Kiedy po godzinie Catherina nie przyszła, skończyły nam się wymówki i wzięliśmy się do pracy twórczej. Drink, nielegalny jazz z podziemia, rozmowa. Najpierw delikatnie, później bardziej zdecydowanie.
Na zachodzie rozbijano atomy, a na wschodzie czerepy szablą.
– Powiem ci, Laurenz , o co w tym wszystkim chodzi. Właściwie jest to całkiem proste. Podchodzisz do upatrzonej dziewczyny. Takiej wiesz, atrakcyjnej. Dupcia, cycuszki, długie włosy – Mina mojego ucznia była dość dziwna. Z jednej strony się ślinił, z drugiej myślałem, że zaraz zwymiotuje. Może miał kaca? Muszę popytać ludzi, co robi po godzinach.
– Tylko musisz znaleźć taką, która ma siostrę bliźniaczkę – kontynuowałem mój wywód jakby nigdy nic. – Bierzesz je obie do dobrej restauracji. Zamawiasz jakieś wykwintne potrawy, dobre wino. Zabawiasz panie rozmową. Pamiętaj, cały czas zachowujesz się jak dżentelmen. Wiem, że czasami masz z tym problemy.
– Yyy, staram się, doktorze.
– Staraj się bardziej! Dobrze. Więc, jecie, pijecie, rozmawiacie. Krótko mówiąc, miło spędzacie wieczór. Opowiadasz im, że jesteś lekarzem, że obecnie przeprowadzasz bardzo poważne badania. Mówisz, że pracujesz nad nowymi metodami leczenia. No wiesz, po prostu opowiadasz o tym, co robimy.
– No właśnie to jest problem. Jak zaczynam mówić o pracy, to kobiety się zawsze strasznie nudzą.
– Bo źle to robisz! Musisz je zainteresować, zarazić swoją własną pasją. Potem bierzesz je ze sobą i przyprowadzasz tutaj. No, wiesz, niby żeby pokazać im swoje eksperymenty. Ja tu już będę czekał i pomogę ci z resztą. Zobaczysz, jak się za to zabrać.
A wykupił pan abonament przeciwko gruźlicy?
Siedziałem przyczajony pod ścianą. Wyczekiwałem na odpowiednią chwilę, by wznowić moją misję. Bez problemów udawało mi się oszukiwać system alarmowy, ale ochrona wiedziała o mojej obecności. Nie wiedzieli, gdzie się znajduję, ale wiedziałem, że prędzej czy później muszą mnie dopaść. Wiedziałem, że nie zaprzestaną poszukiwań, dopóki mnie nie zniszczą. Wiedziałem, że muszę się spieszyć. Zadanie było najwyższej wagi i nie cierpiało zwłoki.
Cylinder czy melonik?
Później zaczęliśmy rzeźbić. Najpierw szybki podrys konceptu na kartce. Następnie dłuta. Ona miała zacięcie niczym Michał Anioł. Ja byłem jak da Vinci – nie mniej utalentowany, ale nie do końca w tym samym kierunku. Szybko też zmieniliśmy formę. Rzeźbienie zamieniło się na szkice, później na malarstwo. Najpierw Człowiek Witruwiański, później Mona Lisa. W końcu doszliśmy do Ostatniej Wieczerzy. Była już całkowicie moja. Ultramaryna, trochę sjeny palonej. Rozmycie, plama , kalafior. Poprawka. Kilka poprawek. W końcu udało nam się skończyć fresk. Głowa tu, ramiona tam. Judasz, Święty Piotr. Rozczłonkowane postacie rozrzucone w przestrzeni.
Kobiety na prawo, mężczyźni na lewo, dzieci prosto.
Dwie piękne kobiety obok siebie. Leżały spokojnie, wyczekiwały. Podłączyłem całą niezbędną aparaturę i rozpocząłem wymianę krwi.
Tylko dzisiaj stek z in-vitro za jedyne pięćset like’ów!
Policja cały czas prowadziła pościg. Bez przerwy słyszałem syreny patroli. Chciałem wmieszać się między przechodniów. Nie mogłem pozostawać cały czas na widoku. Znalazłem pojazd patrolowy, podjąłem ryzyko. Wyciągnąłem pluskwę i wpuściłem w układ zamka. Po chwili otworzyłem drzwi i schowałem się wewnątrz.
Przed wojną o opium.
Dochodziła druga, gdy szedłem do Catheriny. Potrzebowałem mecenasa sztuki, potrzebowałem też odrobiny inspiracji. Choć nie była znaną osobą, w swoich kręgach ludzie uznawali ją za guru. Gdy zbliżałem się do jej domu, zauważyłem ją na rogu ulicy, wracającą z baru.
– Dobry wieczór Catherino. Właśnie do ciebie szedłem.
Szklane strzykawki.
– Podajmy laudanum! – Zaproponował lekarz pomocnik.
– Nie! Jeszcze za wcześnie! Poczekajmy chwilę. Jeszcze tylko troszkę, żeby zobaczyć rezultaty!
Bliźniaczki nie były pewne swej decyzji, ale było już za późno. Teraz już nie mogły się wycofać.
oo 90
Siedziałem wewnątrz pojazdu patrolowego systemu immunologicznego. Przede mną była już prosta droga do celu. Prawdopodobnie droga w jedną stronę. Miałem ostatnią chwilę dla namysłu. Starałem się jak najbardziej uspokoić, wyciszyć. Zacząłem od technik oddechowych, później medytacyjnych. W pewnym momencie zaczęły napływać wspomnienia. Żywe obrazy przemykały pod zamkniętymi powiekami. Ostatnie setki lat. Zdarzenia te wydawały się tak odległe. To byli inni ludzie. Widziałem ich. Chaotycznych, bez doświadczenia. Często podejmujących niepotrzebne ryzyko. Zawsze byli jednak bardzo odważni.
Widziałem młodego mężczyznę przemierzającego londyńskie ulice. Wszechobecny brud, szczury, fekalia. Lata osiemdziesiąte dziewiętnastego wieku też miały swój urok. Szedł szybko, spiesząc na spotkanie z upatrzoną wcześniej kobietą. Para stała w bramie rozmawiając o sztuce i miłości. Mężczyzna wyciągnął długi nóż chirurgiczny. Właśnie w tamtych czasach rozkochał się w operacjach.
Po pięćdziesięciu siedmiu latach dostał ogromną szansę. Trafiło mu się ogromne laboratorium z nieograniczoną liczbą specyfików i pacjentów. Mógł badać ludzi do woli i rozwijać swoją pasję.
Minęło kolejne dziewięćdziesiąt pięć lat, gdy jedno z jego największych marzeń stało się rzeczywistością. Ludzkość wynalazła sposób na scalenie świadomości z nanotechnologią. Wielu lekarzy pracowało nad cyfrowym systemem chroniącym zdrowie. Maleńkie roboty pływające wewnątrz krwiobiegu, naprawiające stare komórki. Inne miały niszczyć bakterie i wirusy. To była jego najlepsza decyzja w życiu. Stworzył nanowirusa i przeniósł w niego swoją jaźń.
– Tak, teraz jestem tutaj – pomyślał wirus. – Dobrze, że Tamten podjął tę decyzję.
W końcu, po tych wszystkich latach, mogę całkowicie zanurzyć się w ludzkim ciele.
Estetyzm, czyli l'art pour l'art
– Proszę, podaj mi rękę. – Delikatnie chwyciłem ją za łokieć.
– I co teraz?
– Teraz, moja droga, teraz zaczniemy malować. Ale najpierw muszę pobrać trochę farby. To jak będzie? Najpierw z paluszka, czy z żyłki?
Choć lejemy eko-wahę, to nadal lubimy latać bokiem.
Włączyłem główne zasilanie pojazdu. Odpaliłem silnik i wmieszałem się w przepływający obok mnie tłum. Przez pewien czas płynąłem obwodnicą, a zaraz potem udało mi się dostać do głównej żyły miasta. Skryłem się miedzy czerwone i białe pojazdy i starałem się nie wyróżniać. Niestety, tak jak to przewidziałem, zostałem rozpoznany na pierwszych bramkach kontrolnych. Nie czekałem na reakcję policji, tylko od razu zebrałem się do ucieczki. Dużo gazu, strzał ze sprzęgła i dwójka. Wyłamałem szlaban i wypadłem na czteropasmówkę. Wiedziałem, że już nie zdołam się ukryć. Pędziłem prosto do celu, nie zważając na konsekwencje. Liczyło się tylko, żeby tam dotrzeć, zanim mnie złapią.
Pielęgniarka z karabinem maszynowym.
– Proszę, operujmy! To nie działa! Uratujmy chociaż jedną!
– Jeszcze chwilę. Zobacz, że wygląda coraz lepiej.
– Ona umrze!
– Wytrzyma! Musimy spróbować!
Jeszcze przed prohibicją w USA.
Półprzytomna Catherina leżała obok mnie. Miałem już przygotowane farby. Wreszcie byłem gotowy, by tworzyć prawdziwą sztukę. Zacząłem mieszać barwy. Moje dwa ulubione odcienie zaczęły się przenikać. Ultramaryna i krwiste wino mieszały się razem. Smuga za smugą, włókno za włóknem. Malowałem warstwami i w warstwach tworzył się obraz. Podrys, kształty, tkanki, skóra. Wszystko po kolei tak, jak być powinno. W końcu zabrałem się za fakturę i dokończyłem skalpelem. Dzieło było jak najbardziej publiczne, trzeba je było wyeksponować.
Na głównym placu urządziłem wystawę. Od początku stwarzała mnóstwo kontrowersji. Forma, kształt, barwa. Zleciało się całe miasto. Od magnaterii po gawiedź. Jedni byli zszokowani, inni podziwiali kunszt. Całość doskonale komponowała się z otoczeniem. Swoistego rodzaju instalacja.
Wirusa widać okiem, nie gołym, ale zawsze.
System immunologiczny był wyraźnie niesprawny. Omijałem kolejne bariery i blokady. Kierowałem się prosto do serca.
Tuż przed wkroczeniem wyzwolicielskiej armii.
– Doktorze, musimy uciekać. Wojsko wroga będzie tu za kilka dni. Wpadną do obozu, i nas złapią. Zaczną węszyć, wypytywać pacjentów. Dowiedzą się o naszych osiągnięciach…
– Wiem – przerwałem beznamiętnie. – Powieszą. Albo każą dla siebie pracować, a to by było jeszcze gorsze.
– Doktorze, musimy to wszystko zniszczyć.
– To jest dzieło mojego życia. Łatwo ci mówić.
– Chce pan żyć? – Laurenz był przerażony. Zastanawiałem się, czy przestał wierzyć w naszą misję, czy po prostu bał się śmierci.
– Dobrze – odrzekłem po chwili namysłu. – Spal całą dokumentację. Wszystko, co świadczy przeciwko nam. Każdego, kto mógłby nam zagrozić.
Kilka godzin po tym, jak latarnik pogasił wszystkie lampy.
Cała akcja zatrzymania została przeprowadzona zgodnie z wszelkimi procedurami.
A było tak: niedzielny poranek. Słońce już wzeszło ponad horyzont i dzień zapowiadał się naprawdę przyjemny. Właściwie, to jeszcze spałem, gdy nastąpiło całe to zajście. Około godziny dziewiątej drzwi do mojego mieszkania otworzyły się z hukiem i do mojego pokoju wpadło sześciu goryli. Panowie powiedzieli, że jestem aresztowany i mam się natychmiast udać z nimi na posterunek. Jako, że nie stawiałem oporu, pozwolili mi się spokojnie ubrać i umyć. Śniadania jednak nie podali. Cóż, panowie byli na służbie.
Namnażanie.
Płynąłem już tylko na jednym silniku. Pościg był coraz bliżej. Udało mi się przedrzeć przez blokadę ustawioną przy wejściu do prawego przedsionka. Padło wiele strzałów, straciłem kilka szyb. Osocze wlewało się do pojazdu. Krew brudziła mi ubrania. Padł kolejny strzał. Dusiłem gaz, paliłem sprzęgło. Próbowałem przedrzeć się do komory. Bomba była już gotowa do detonacji. Przede mną stała obława. Ból wstrząsnął ciałem, tętno przyspieszyło. Sięgnąłem ręką i poczułem lepkie żebro. Świat zaczął blednąć, zobaczyłem czerwień na palcach. Na ustach krew, na policzku ledwie widoczna łza. Byłem gotowy by zginąć, ale jeszcze nie tutaj. Musiałem zniszczyć układ obiektu. Wejście do komory było zamknięte. Mimo wszystko postanowiłem odpalić bombę. Rozerwało mnie na strzępy. Zacząłem się namnażać.
W czasach, gdy jeszcze wieszali.
– Lucjan Apron? – Komendant z Whitechapel był całkowicie niezainteresowany moją osobą.
– Tak, to ja.
– Jest pan aresztowany pod zarzutem popełnienia zbrodni. Pański twór z dnia trzydziestego września został uznany za niegodny nazwania dziełem sztuki. Jest to najcięższe wykroczenie wobec kultury. Ponadto obraża ono dobre imię szanownych pań prostytutek i panów donosicieli. Niniejszym czeka pana proces i niechybnie kara śmierci. Czy chciałby pan coś powiedzieć?
– Żydzi są ludźmi, którzy nie będą obwiniani o nic.
Jakoś w styczniu.
– Następny. – Podszedłem do oficera siedzącego za biurkiem. Drugi, obok niego, notował.
– Imię i nazwisko?
– Wolfgang Gerhard.
– Proszę zdjąć koszulę i podnieść lewą rękę.
Troszkę później.
– Poproszę bilet do Argentyny w jedną stronę.
Po operacji.
– Tętno wraca do normy… Obrzęki żył się zmniejszają… Wszystkie odczyty ze skanerów leukocytów w normie… Chyba się go pozbyliśmy panie doktorze… – Urywki zdań dochodziły do mnie z bardzo daleka, jak zza mgły.
– Panie prezesie, czy pan mnie słyszy? Sir, proszę mrugnąć.
Mrugnąłem w odpowiedzi.
Poza Gabinetem Owalnym
Wyszedłem z Gabinetu Owalnego i skierowałem się do sali narad. Pokój był zapełniony najważniejszymi ludźmi w korporacji.
– Usiądźcie, proszę. – Zgromadzeni zajęli swoje miejsca, ja wolałem stać. Pierwszy odezwał się dyrektor do spraw bezpieczeństwa obywatelskiego.
– Panie prezesie, Szpital Światowy domaga się natychmiastowej odpowiedzi w sprawie update’u sytemu immunologicznego dla obywateli. Nasi eksperci nadal twierdzą, że istnieje dużo ryzyko dziur w oprogramowaniu. Ponoć najnowsza wersja jest nadal bardzo podatna na wirusy sterowane manualnie. Istnieją poważne obawy, że mieszkańcy mogliby zostać zakażeni i przeprogramowani.
– Wystarczy! – przerwałem podwładnemu. – Akceptuję decyzję Szpitala i zezwalam na wprowadzenie aktualizacji. Ryzyko nie jest aż tak wysokie, a przyda się ulepszyć odporność na raka. Nadal mamy tylko dziewięćdziesiąt procent skuteczności.
– Czy jest pan pewien? – Dyrektor był czerwony na twarzy.
– Tak, jestem. – Podpisałem dokument. – Teraz, będę mógł badać miliony. – dodałem już w myślach.