- Opowiadanie: roguemouse - Baśń stara jak świat (WSZ-Bajka)

Baśń stara jak świat (WSZ-Bajka)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Baśń stara jak świat (WSZ-Bajka)

– Nie przesadzasz trochę, Bestio?

Filip od razu pożałował swoich nieprzemyślanych słów. Skulił się pod ostrym spojrzeniem szefa. Fala mdłości, która go ogarnęła, miała niewiele wspólnego z zapachem krwi i spalonej celulozy, a bardzo dużo z tym właśnie spojrzeniem. Trudno było się nie bać ponad dwumetrowego, napakowanego jak ruski plecak mafiosy. Zła sława jaką się cieszył też miała na to wpływ.

Bestia przeniósł wzrok na dwa ciała, powoli stygnące na zimnym betonie zaułka.

– Nie będzie mi się konkurent wpierdalał w paradę – mruknął cicho.

Usprawiedliwianie się przed podwładnymi było zupełnie nie w jego stylu. Filip podejrzewał, że szef mięknie na stare lata.

– Ale po co było zabijać tego drugiego? Przecież to tylko chłopak na posyłki – podwładny zerknął na małe, przysadziste ciało leżące przy kontenerze na śmieci. Kula dosięgła go gdy próbował uciec i teraz jego krótkie kończyny leżały rozrzucone, jak w jakimś makabrycznym tańcu.

– Gdybyśmy go wypuścili od razu poleciałby do glin – Bestia splunął z obrzydzeniem na zwłoki swojego rywala; długie, czarne włosy mężczyzny, dotąd spięte w zadbany kucyk, rozsypały się na jego twarzy, mokre od deszczu i krwi. – A tak mamy dwa problemy z głowy.

Filip westchnął ciężko:

– Co zrobić z ciałami?

– Wrzućcie je do rzeki. Ostatnio sporo padało, poziom wody się podniósł. Minie trochę czasu zanim je znajdą.

Filip skinął na stojących nieopodal goryli i szybkim krokiem ruszył by wyprzedzić Bestię w drodze do limuzyny. Ledwo zdążył, by otworzyć drzwi, zanim jego szef wgramolił swoje potężne cielsko do środka.

Wsiadając za kierownicę, Filip znów westchnął.

Kto by pomyślał, że bycie szoferem dla mafii będzie się wiązało z tyloma dodatkowymi obowiązkami?

 

* * *

 

– Kochanie, wchodzisz za piętnaście minut! – Madame Scarlett wetknęła blond głowę przez uchylone drzwi garderoby. Już miała się wycofać, ale w ostatniej chwili się zatrzymała. – Wszystko w porządku, złociutka?

Linda odwróciła się od lustra i spojrzała na swoją przyjaciółkę. Jej twarz, nawet pod grubą warstwą wyzywającego makijażu, wciąż była odpychająco brzydka.

– Tak. Znasz mnie, po prostu się denerwuję. Jak zawsze – uśmiechnęła się słabo.

Scarlett szybko rozejrzała się po korytarzu. Nikogo nie było w pobliżu, a do następnej zapowiedzi miała jeszcze trochę czasu, więc postanowiła wejść.

Usiadła przy sąsiedniej toaletce, kładąc dłoń na obleczonym w siateczkową pończochę kolanie Lindy.

– Przecież to nie twój pierwszy raz – mruknęła z ciepłym uśmiechem. Tylko Scarlett potrafiła sprawić by ten sam uśmiech w jednej chwili wydawał się matczyny, a w drugiej uwodzicielski.

Mimo swego zaawansowanego już wieku, wciąż widać było na jej twarzy ślady dawnej urody. To oraz jej głęboki, zmysłowy głos – a także żyłka do interesów – sprawiały, że była najlepszą burdelmamą w mieście.

Linda potrząsnęła głową.

– Wiem. Co ja poradzę, że nadal źle się z tym czuję?

– Kochana, ty nie masz się z tym dobrze czuć, tylko zarabiać pieniądze – zagruchotała Scarlett. Przytuliła dziewczynę do swojego obfitego biustu. – Pomyśl o swoim tacie. Robisz to po to, żeby mu pomóc. Przecież wiesz jak trudno się teraz utrzymać z samej tylko emerytury…

– W-wiem.

Głos Lindy zadrżał na tym jednym słowie. W tym drżeniu Scarlett wyczuła zapowiedź płaczu.

– No, maleńka. Nie becz, bo ci makijaż spłynie – zażartowała, unosząc twarz przyjaciółki za brodę. Spojrzała jej w oczy. – Mam dla ciebie dobrą wiadomość. Dzisiaj to twój ostatni występ. Szef chce cię widzieć.

Zgodnie z przewidywaniem, oczy Lindy rozwarły się szeroko, a jej usta wygięły się w małym uśmieszku. Scarlett znała tylko jednego faceta który wywoływał u niej taką reakcję.

– Dziś wieczorem? Po występie?

Scarlett przytaknęła:

– Jak tylko skończysz. Filip powiedział, że po ciebie podjedzie. Więc nie płacz mi tutaj. Szef nie byłby zadowolony gdybyś przyjechała do niego spuchnięta i zasmarkana.

– Rzeczywiście – Linda zaśmiała się, pociągając nosem.

Gdzieś w oddali rozległ się cichy dzwonek. Scarlett poderwała się jak oparzona.

– Muszę lecieć zapowiadać. Poradzisz sobie?

Linda kiwnęła głową.

– Jasne.

Jej głos był dużo spokojniejszy. Brzmiąca w nim tajemnicza nuta sprawiła, że Scarlett zatrzymała się w progu.

– Powiedz mi jedno, Linda.

– Hm?

-… co ty w nim widzisz? W Bestii.

Dziewczyna przekrzywiła głowę na bok, zastanawiając się nad odpowiedzią.

– Jest… inny. Dba o mnie. Nie traktuje mnie jak głupiej dzimdzi, którą wyrzucili ze studiów i która musi zarabiać na utrzymanie kręcąc dupą przed bandą śliniących się staruchów. W głębi duszy to naprawdę dobry człowiek. Sprawia, że czuję się jak… jak dama.

Wyuczona latami pracy w zawodzie, Scarlett powstrzymała się od komentarza, który cisnął się jej na usta.

Dziwka i mafioso.

Baśń stara jak świat, nie ma co.

 

* * *

 

– Kolejna dziewczyna przyjechała do nas z lodowatej Północy. Lubi dobre książki i wieczory przy kominku. Powitajcie ją gorąco… oto mroźna Rosalinda!

Linda parsknęła w duchu.

Pracowała tu już trzeci rok, a pseudonimy tancerek i ich fantastyczne „biografie” wciąż ją śmieszyły. Jednak gdy tylko światła sceny skupiły się na niej, przestało jej być do śmiechu.

Nienawidziła swojej pracy. Wiedziała, że jest w niej dobra, ale sugestywny, erotyczny taniec leżał w naturze prawie każdej kobiety. Wystarczyło wsłuchać się w rytm muzyki i pozwolić ciału robić to, co czuje. Linda twierdziła, że działał tu jakiś wewnętrzny instynkt.

Ten sam instynkt pozwalał jej stwierdzić, który z widzów ma na nią największą ochotę. Sama myśl o przyglądających się jej facetach mierziła ją do szpiku kości, ale umiejętność wypatrzenia tego charakterystycznego błysku w oku pomagała w zdobywaniu większych napiwków.

Ale dzisiaj… dzisiaj to wszystko było bez znaczenia. Dzisiaj mogłaby zatańczyć dla całego frachtowca wyposzczonych marynarzy i nic by ją to nie obeszło.

Dzisiaj wieczorem znowu zobaczy się z Bestią.

 

* * *

 

Ciche pukanie wyrwało Bestię z zamyślenia. Zerknął ostatni raz w lustro żeby przygładzić włosy.

– Wejść – powiedział głośno.

Drzwi uchyliły się lekko. Przez niewielką szparę wsunęła się drobna dziewczęca postać.

Głos Bestii natychmiast złagodniał.

– To ty.

Linda delikatnie zamknęła za sobą drzwi do gabinetu.

Bestia przyglądał jej się z czułością. Każdy jej ruch, każdy gest był lekki i pełen gracji. I kruchy, tak jakby w każdej chwili mogła się rozpaść jak porcelanowa laleczka, którą dla niego była.

– Chciałeś mnie widzieć.

– Tak. Chodź tu do mnie.

Bestia wstał zza biurka i powoli podszedł do dziewczyny. Linda wciąż stała w pobliżu drzwi, jakby bała się wejść w mrok pokoju.

– Nie bój się – mruknął do niej. – Odesłałem Filipa i resztę. Jesteśmy sami.

Linda wahała się tylko moment. W następnej chwili przebiegła pokój i rzuciła mu się na szyję.

– Stęskniłam się – wyszeptała, wtulając twarz w zagłębienie pod jego brodą. Jej oddech przyjemnie owionął mu ucho. Czuł na niej lakier do włosów i puder, lecz mimo to wziął głęboki oddech. Pod spodem wyczuł jej zapach – kurz i pot, delikatny jak ona sama, i różane mydło, którego używała przed każdym ich spotkaniem.

– Ja też, kruszynko – wymamrotał z miłością.

Zanim się spostrzegł, jej usta odnalazły jego. Na dłuższą chwilę zatonął w jej objęciach i tym pocałunku.

Przerwało im pukanie.

– Czego?! – warknął, odrywając się od jej ust.

Głos Filipa dobiegł zza drzwi:

– Szefie, przyjechał ten facet od magazynów.

– Powiedz mu żeby wrócił jutro.

– Ale szefie, on…

– Powiedziałem jutro! – Bestia wrzasnął w kierunku drzwi.

Zapadła cisza. Usłużny głos Filipa odpowiedział po dłuższej chwili:

– Dobra, szefie. Powiem mu, żeby przyszedł jutro.

Oboje słuchali jak kroki Filipa cichną.

Bestia westchnął ciężko. Wypuścił Lindę ze swoich objęć i usiadł na jednym z foteli przed biurkiem.

– Za stary się na to robię – wymamrotał do siebie. Dłonie dziewczyny głaszczące jego kark i ramiona powitał pomrukiem zadowolenia. – Za stary, maleńka.

Linda pocałowała go w szyję i jednym zwinnym ruchem usadowiła mu się na kolanach, twarzą do niego. Ważyła niewiele, ale był to przyjemny ciężar. Naparł rękoma na jej drobne plecy i przytulił do swojej piersi.

– Wiesz… chciałbym, żeby to się wszystko wreszcie skończyło. Żebyśmy mogli zostać tylko we dwoje.

Jej ciepłe, brązowe oczy wpatrywały się w niego z miłością. Wiedział bez słów, że Linda czuje to samo.

Zdziwiło go gdy jej brwi ściągnęły się, a porcelanowe czoło zachmurzyło widocznie.

– Coś się stało? – zapytał, głaszcząc ją po udzie. Ciepło jej skóry parzyło mu palce. Chciał, żeby to uczucie trwało bez końca.

Linda wyrwała się z zamyślenia, wyraźnie niepewna czy ma mówić.

– No, co jest maleńka?

– A co…– głos dziewczyny zawisł w powietrzu – co gdybyśmy mogli być razem? Na zawsze. Chciałbyś?

Bestia odsunął się od niej, wpierając plecy w oparcie fotela, aż zatrzeszczało.

Spojrzał w jej oczy pełne uczucia, które sam czuł.

Znał odpowiedź.

– Powiedz tylko co mam zrobić.

 

* * *

 

– Inspektor Fiamma i detektyw Cogwheel.

– Dobra, możecie wejść.

Dwaj mężczyźni minęli funkcjonariusza i, stąpając ostrożnie, przekroczyli policyjną taśmę. Wysoki i chudy jak świeca Fiamma musiał się mocno schylić, żeby o nią nie zawadzić.

Przyglądali się jak kobieta z wydziału CSU robi zdjęcia miejsca zbrodni. Była ubrana w czarny, obcisły kombinezon, na co Fiamma nie omieszkał zwrócić uwagę, z właściwym sobie brakiem taktu. Cogwheel zanotował sobie w pamięci by zapytać, czy jest dobra w łóżku. Po sposobie w jaki inspektor się uśmiechnął, było oczywiste, że z nią sypiał.

Flesz aparatu rozjaśniał wieczorny półmrok błękitną, elektryzującą łuną.

– Kto go znalazł?– zapytał Cogwheel.

– Babcia z dzieciakiem i psem – Fiamma wskazał na stojącą nieopodal małą grupkę. Jeden z funkcjonariuszy właśnie podawał starszej kobiecie plastikowy kubek z herbatą. Jej wnuczek stał obok, niewidzącym wzrokiem wpatrzony w dal, ściskając w drobnej dłoni psią smycz. Pies – prawdopodobnie mieszaniec pekińczyka – wyglądał jak kudłaty podnóżek.

– Wyszli na spacer? O tak później porze? – zdziwił się Cogwheel.

– Pewnie pies się musiał wysrać – inspektor zbył wątpliwości partnera wzruszeniem ramion. – Co o tym myślisz? – Fiamma rozejrzał się po miejscu zbrodni.

Cogwheel odpowiedział identycznym wzruszeniem ramion.

– Zbrodnia w afekcie?

Obaj spojrzeli na ogromne, martwe ciało, które technicy właśnie ładowali do karetki. Pies, zdenerwowany zapachem krwi, zaczął szczekać zajadle.

W tym samym momencie trzymający go chłopiec wybuchnął płaczem. Babcia przytuliła go mocno do siebie i ofuknęła stojącego w pobliżu funkcjonariusza; coś o niechybnej traumie małego i głupocie policji, trzymającej niewinnych ludzi na zimnie. Fiamma ruszył by ją uspokoić.

Cogwheel z podziwem patrzył jak jego partner odprowadza staruszkę, chłopca i psa do czekającego w pobliżu radiowozu. Sam nie miał cierpliwości do takich ludzi.

Przygładził swój cienki, starannie wypielęgnowany wąsik ruchem, który podpatrzył u Petera Ustinova, i ruszył przez trawiasty teren parku. Jego partner dołączył do niego po chwili.

– Adam „Bestia” Benson, zabity przez dziwkę. Kto by pomyślał? – mruknął Fiamma.

Cogwheel nie był pewien czy z podziwem, czy raczej z niedowierzaniem.

Obaj spojrzeli w dół na drugie ciało, które technicy właśnie okrywali prześcieradłem. Detektyw Cogwheel westchnął ze smutkiem.

– Piękna zabiła Bestię. A potem popełniła samobójstwo. Szkoda.

Fiamma zerknął na niego ze zdziwieniem. Potem spojrzał na twarz dziewczyny, brzydką, martwą. Tylko jej oczy wciąż były pełne ciepła i niewyobrażalnej wprost miłości.

Inspektor westchnął głęboko, próbując rozluźnić nieistniejącą pięść, która nagle zacisnęła się wokół jego serca.

Chciało mu się płakać.

Taka miłość… miłość, która jest w stanie zwyciężyć nawet śmierć, istnieje tylko w bajkach, pomyślał ze smutkiem.

W końcu pokiwał głową.

– Szkoda. Rzeczywiście była piękna.

Koniec

Komentarze

W razie gdyby tekst się nie kwalifikował do konkursu dajcie znać, to zmienię tytuł :)

No i mam niezły zgryz, co mam napisać o tym opowiadaniu… Ja bym tego jako baśń, ani bajkę raczej nie zakwalifikował. I nie chodzi o tytuł, tylko o przynależność gatunkową przedstawionej fabuły. Nie występują tu przecież żadne elementy fantastyczne, a użycie aluzji literackiej nawiązującej do Pięknej i bestii nie czyni jeszcze z utworu bajki ani baśni. To tyle, jeśli chodzi o sprawy formalne. Jest to oczywiście moje zdanie – ktoś inny może mieć inny pogląd na tę kwestię ;)

Teraz napiszę, co mnie w tym opowiadaniu najbardziej urzekło. Urzekł mnie język, sposób obrazowania, umiejętne zatrzymanie „obiektywu kamery” na drobnym, na pozór nierzucającym się w oczy szczególe. Dobrze skonstruowane plany opisu (od ogółu do szczegółu), ładnie skomponowana liryczna treść zderzona z brutalnym światem mafii.

Zakończenie trochę mnie zaskoczyło. Zastanawiam się nad prawdopodobieństwem psychologicznym takiego postępowania Lindy. Dziewczyna, która twardo stąpała po ziemi raczej nie wpadłaby na taki „romantyczny pomysł”. No, ale to już jest moja, prywatna interpretacja. Za całokształt: 4 z dużym plusem.

Pozdrawiam :)

...always look on the bright side of life ; )

OK, do konkursu. :)

5/6 dam, nieco na wyrost, ale co tam :)
Niestety bajka to nie jest, ale czytało się bardzo przyjemnie.

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Ja również stawiam 4+, na piątkę czegoś mi zabrakło, chyba fabuły lepszej, takie trochę stereotypowe, ale faktycznie za zdolność tworzenia opsiu, należy się lepsza ocena. W całości trochę mniej.

Nowa Fantastyka