- Opowiadanie: grucha - Krótka, smutna, lecz zarazem pouczająca historia mężczyzny, który wszędzie widział kobietę w czerwonej sukience

Krótka, smutna, lecz zarazem pouczająca historia mężczyzny, który wszędzie widział kobietę w czerwonej sukience

Wizja nazbyt tolerancyjnego świata. Opowiadanie w klimatach Orwellowskich.

Serdeczne podziękowania dla Naz i vyzarta za korektę językową, pomoc w doborze słów i szczegółowe recenzje.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Krótka, smutna, lecz zarazem pouczająca historia mężczyzny, który wszędzie widział kobietę w czerwonej sukience

Nie wstałem z łóżka lewą nogą. Nie padał deszcz. Nie doszło do trzęsienia ziemi, apokalipsy zombie czy inwazji kosmitów. To był dzień jak każdy inny. Bezchmurne niebo, z którego biło późnowiosenne ciepło. Typowy, słoneczny, majowy poranek. Przynajmniej jak na realia świata, w którym dane mi było funkcjonować.

Ja też byłem typowy. Zaspany, samotny, pozbawiony chęci do życia i nadziei na to, że coś kiedykolwiek się zmieni. Nie zdążyłem się ogolić. Zintegrowany z systemem racjonowania zasobów kran odmówił mi wydania przewidzianej na dzisiaj dawki wody. Wczorajszego dnia musiałem przesadzić z czasem spędzonym pod prysznicem. Umyłem na sucho zęby ekologiczną, bezglutenową pastą z odchodów trzmiela i ekstraktu z eukaliptusa. Potem przepłukałem usta zaparzoną wczorajszego poranka kawą. Przez moją twarz przewinął się grymas obrzydzenia. Mimo to wziąłem kolejny łyk. Tym razem go przełknąłem. Poczułem w gardle słodkawy posmak gównianej pasty. Udało mi się nie zwymiotować. Byłem gotowy stawić czoła kolejnemu dniowi. Zapuszczony przez drzwi żuraw upewnił mnie, że korytarz był pusty. Cofnąłem się do mieszkania. Wziąłem głęboki „wdech – wydech”. Jeszcze jeden żuraw. Kontrolne nasłuchiwanie. Drugi „wdech – wydech” i byłem gotowy.

„Dasz radę” – pomyślałem, po czym po cichu opuściłem mieszkanie. Początkowo skradałem się niczym kot, nie chcąc zwracać na siebie niczyjej uwagi. Gdy usłyszałem odgłos otwieranych drzwi, nogi mimowolnie pociągnęły mnie do przodu. Pod piątką mieszkał jednooki Hindus – transseksualista. Na takich to dopiero trzeba było uważać. Niezdarnym truchtem przebiegłem cały korytarz, zatrzymując się dopiero przy windzie. Chciałem wcisnąć guzik, jednak szybko zrezygnowałem z tej nieprzemyślanej inicjatywy. Ktoś zjeżdżał w dół. „Nie zaryzykuję spotkania w ciasnej, blaszanej klatce. Mógłbym trafić na jednego z bardziej tolerancyjnych mieszkańców bloku” – pomyślałem. „Co robić?” – zaniepokoiłem się. Idący od końca korytarza jednooki Hindus – transseksualista był coraz bliżej. Licznik na wyświetlaczu donosił mi, że winda jest już niemalże na moim piętrze. „Zaryzykuję bieg schodami” – podjąłem rozpaczliwą decyzję. Wielu mieszkańców bloku jest zbyt otyła, by się nimi poruszać. „Musi się udać!” – przekonywałem samego siebie.

Udało się. Pędziłem jak struś pędziwiatr. Niemalże skręciłem kostkę, jednak dałem radę dotrzeć na parter przed windą. Podbiegłem pod drzwi wejściowe. Wtedy też po raz pierwszy tego feralnego dnia uderzył mnie piorun.

Kiedy przemknęła przez próg, z budynku ewakuowało się całe powietrze. Wstrzymałem oddech. Byłem bezwładny. Jak lewitujący w przestrzeni astronauta. Nie mogłem oddychać. Nie mogłem się poruszyć. Nie mogłem wyksztusić z siebie choćby pojedynczego słowa. Miała doskonale symetryczną twarz. Pełne różowawe usta słodko komponowały się z małym noskiem i zielenią jej przenikliwych oczu. Pewnie smakowała jak truskawki. Czerwona sukienka opinała zgrabne, kształtne ciało. Długie blond włosy opadały na dekolt i ramiona. Nigdy w życiu nie spotkałem równie pięknej kobiety. Była niezwykle pociągająca. Nie tak jednak, jak pociągające są gwiazdy porno. Kobieta w czerwieni była czysta. Niczym święta, anioł albo bodhisattwa. Moje zbawienie. Moja jedyna bogini. Moja femme fatale. W myślach już zaczynałem pisać jej wiersze, a ona tak po prostu przemknęła obok mnie. Szybko i bezszelestnie niczym zjawa. Nie zwróciła na mnie uwagi. „Nie dla psa kiełbasa, Freddy” – pomyślałem. Obróciłem się za nią, dostrzegłem jednak tylko otwierające się drzwi windy. Przyspieszyłem kroku.

 

***

 

Wyjrzałem na zewnątrz. Zdawało się, że fart mi dzisiaj dopisywał. Plac przed budynkiem był pusty. Co prawda nieco pomogłem szczęściu, wybierając późniejszą zmianę, ale i tak uważałem się za farciarza. Wyleciałem przez drzwi wejściowe i w kilka sekund dobiegłem do mojego forda focusa z 2021. Pojazd był legendą. Miał już swoje lata. Wolałem jednak pakować dodatkowe fundusze w jego naprawy, niż zdecydować się na zakup nowego modelu o „neutralnych światopoglądowo” budowie i kolorze karoserii. Od jego zakupu nie zdecydowałem się na żadne dodatkowe modyfikacje istniejących komponentów. Oczywiście poza tymi, które narzucało prawo. Oprócz elektrycznego silnika i jasnoniebieskiego koloru (wybranego z „tęczowej palety spełnienia i rozwoju”), auto było wspomnieniem najlepszych lat mojego życia. Tych, w których świat nie był jeszcze tym potwornym odbiciem lewicowych dewiacji.

Wziąłem głębszy oddech. Czułem się bezpieczny. Wystarczyło dojechać na teren zakładu pracy, pokonać drogę na halę produkcyjną i potem już z górki. Całe dwanaście godzin w towarzystwie podobnych mi przedstawicieli klasy robotniczej. Cieszyłem się na samą myśl o opowiadanych półgłosem niepoprawnych politycznie dowcipach i prowadzonych szeptem dyskusjach na tematy, o których strach było rozmawiać gdzie indziej.

Przekręciłem w stacyjce kluczyk. Pojazd wydał z siebie głośne „brrruuuuum”. Niestety tylko dlatego, że zainstalowałem w nim głośnik imitujący silnik benzynowy. Przez długi czas po zamianie jednostki paliwowej na elektryczną, nie mogłem przetrawić towarzyszącej jeździe ciszy. Standardowo odgłos zapłonu był cichszy od bzyczenia latającej po samochodzie muchy.

Uśmiechnąłem się, dodając gazu. Auto nie poruszyło się jednak choćby o centymetr. „To już się zdarzało. Nie ma co panikować” – pomyślałem. Wyjąłem kluczyk ze stacyjki. Ukryłem go w dłoniach. Chuchnąłem na szczęście.

– Proszę! – jęknąłem żałośnie.

Los był nieczuły na moje prośby. Druga próba, podobnie jak pierwsza okazała się nieudana. Nie wiem ile razy jeszcze próbowałem odpalić pojazd. Dopadła mnie histeria. Zacząłem łkać jak sprany po wywiadówce bachor. Po paru chwilach ogarnąłem się, wymierzając samemu sobie dwa siarczyste policzki. „Weź się w garść! Nie jesteś ciotą, by się tak mazać” – pokrzepiłem samego siebie skrajnie nietolerancyjnym okrzykiem.

Próbowałem wymyślić plan awaryjny. Zadzwoniłem do szefa, wyjaśniając sytuację i prosząc o urlop na żądanie. Okazało się jednak, że wykorzystałem już przysługujący mi w tym roku limit połowy dnia. Mogłem albo jechać do pracy, albo zostać dyscyplinarnie zwolnionym. Nie mogłem sobie na to pozwolić. Potrzebowałem pieniędzy. Nawet pracując po dwanaście godzin dziennie, ledwo co starczało mi do pierwszego. Nie wiem co zrobiłbym, gdybym stracił pracę. Nie mogłem liczyć na zasiłek dla bezrobotnych. Nie tylko ze względu na przynależność etniczną/kulturową. Po prostu po ponad dwóch dekadach rozdawania przez rząd mamony sierotom, wymagającym specjalnego traktowania, w państwowym portfelu skończyły się pieniądze. Nikt nie chciał nam już nawet pożyczać. Byliśmy niewypłacalni.

„Nadzwyczajne sytuacje wymagają radykalnych kroków” – uzmysłowiłem sobie po paru chwilach. Wiedziałem, jak ryzykowna była podróż komunikacją miejską, nie miałem jednak wyboru. Założyłem ciemne okulary, skórzane rękawiczki i bluzę. Naciągnąłem na głowę kaptur, szczelnie zasłaniając twarz. Było mi strasznie gorąco, jednak kamuflaż był mi potrzebny. Wolałem się spocić, niż mieć później kłopoty przez to, że kogoś obraziłem białym kolorem skóry, szczupłą sylwetką tudzież zbyt męskimi rysami twarzy.

 

***

 

Dotarłem do przystanku po kilkunastu minutach. Kamuflaż spełnił swoje zadanie. Byłem cieniem. Żaden z przechodniów nie zwracał na mnie uwagi. Ludzie wręcz uciekali ode mnie spojrzeniem. Unikali jak trędowatego. Nie wiedzieli do końca, co ze mną nie tak. Mogłem na przykład mieć jakąś rzadką chorobę skóry. Stawiało mnie to w bardzo komfortowej pozycji – oskarżenia o dyskryminację na tle zdrowotnym były traktowane jeszcze surowiej niż te na tle seksualnym czy wyznaniowym.

Byłem z siebie zadowolony. Nie musiałem nawet długo czekać na autobus. Już po trzech minutach na przystanku zatrzymała się różowa, dwupoziomowa bestia. Ze środka wydostawała się słodka melodyjka. Jedna z tych zaakceptowanych przez centralny komitet cenzury i pozytywnego myślenia.

 

“Shiny happy people laughing

Meet me in the crowd

People people

Throw your love around

Love me love me

Take it into town”

 

Utwór został skawerowany przez “Jewish vagina sceptics” – jeden z głośniejszych, żydowsko-gejowskich zespołów ostatniej dekady. W zasadzie to nie gejowskich. Termin „gej” był uważany w dzisiejszych czasach za nietolerancyjny. Geje nie byli już gejami. Stali się „waginosceptykami”.

Ostentacyjnie założyłem słuchawki. Muzyka klasyczna szybko pozwoliła mi zapomnieć o otaczającym zgiełku. Nie chciałbym zostać źle zrozumiany. Nie miałem nic przeciwko dzisiejszej muzyce ani homoseksualistom. Z szacunkiem do muzyki było u mnie jednak trochę tak, jak z szacunkiem do osób o odmiennej orientacji seksualnej. Fakt, że nie przeszkadzało mi dwóch trzymających się za ręce panów, nie znaczył, że musiałem od razu zacząć ssać jednemu z nich fiuta.

Nikt nie pamiętał już o ironicznym zamyśle twórców „Shiny happy people”. Samo wykonanie zespołu R.E.M. znajdowało się zresztą na liście zakazanych utworów. Ludzie szybko zapomnieli o prawdziwym przesłaniu. W dzisiejszych czasach pamięć liczyła się coraz mniej. Pierwsze skrzypce w lewicowej orkiestrze grała wygoda.

Przy każdym z trzech wejść do autobusu ustawiły się kolejki. Każdy musiał przed skorzystaniem z transportu zeskanować wytatuowany na przedramieniu kod kreskowy i ukryty pod nim, zintegrowany z systemem płatności czip.

W końcu nadeszła moje kolej. Podsunąłem pod czytnik dłoń, popełniając jednocześnie katastrofalny błąd.

– W autobusie osiągnięto limit białych, heteroseksualnych mężczyzn przed czterdziestym rokiem życia! Prosimy spróbować szczęścia w kolejnym środku transportu! – rozległ się przesadnie głośny komunikat.

Nieumyślnie zdradziłem przystankowej społeczności swoją prawdziwą tożsamość. Liczyłem na to, że duża część oczekujących na transport zniknie we wnętrzu różowego molocha, nadzieja była jednak krucha. Na przystanku zostało przynajmniej kilkanaście osób. Czułem na sobie ich osądzające spojrzenie. Mimo że nikt się nie odzywał, wydawało mi się, że każda z osób na przystanku wykrzykuje pod moim adresem karcące sentencje. „Jak możesz przeglądać się w lustrze?”. „Dumny białas”. „W innych czasach pewnie cytowałbyś teraz „Mein Kampf”, śmieciu”. „Pieprzony tchórz! Myślałeś, że się ukryjesz?”. „Nic nie powiesz na swoją obronę? Może chociaż „Sieg heil”, albo „White power”?

Nie odważyłem się usiąść na ławce. Stanąłem obok namiętnie onanizującego się, podstarzałego Araba. Masturbacja w miejscach publicznych była nie tylko zgodna z prawem, a wręcz rekomendowana przez Ministerstwo Zdrowia jako darmowy i skuteczny środek walki ze stresem. Miałem nadzieję, że skunks odgrodzi mnie od motłochu. Zrezygnowałem z zasłony, gdy Onan zaczął szczytować.

Byłem głuchy i ślepy. Nie otwierałem ust. Nawet oddychać starałem się cicho. Wiedziałem jak niewiele było trzeba, by rozpętać istną gównoburzę. Tłum marzył o tym, by mnie zlinczować. Wystarczyło dać mu tylko najmniejszy pretekst.

Czas dłużył mi się niemiłosiernie. Minuty ciągnęły się niczym przyklejona do spodni guma balonowa. Byłem coraz słabszy. Traciłem ostatki woli życia. Zacząłem godzić się ze stratą pracy.

Potem nadeszła ona. Równie niespodziewanie co poprzednim razem. Jej uśmiech rozpromieniał mroki tego świata. Przez chwilę wydawało mi się, że uśmiecha się do mnie. Ekoterroryści schodzili jej z drogi, gdy przeciskała się przez ich zastępy. Stanęła tuż przede mną, odwracając się tyłem. Nie mogłem spuścić wzroku z jej pośladków. Zapomniałem o wszystkich moich zmartwieniach. Przy tym tyłeczku moje problemy zdawały się błahe. Niewarte roztrząsania. Myślałem, że niczym mnie już nie zaskoczy, ale prawdziwa niespodzianka miała dopiero nadejść. Blondynka sięgnęła do torebki. Nie wyciągnęła z niej telefonu, tabletu ani lusterka. W jej zgrabnych dłoniach znalazła się książka. Do tego nie byle jaka. Piękność założyła słuchawki i zanurzyła się w „Przemianie” Franza Kafki. Chciałem do niej podejść. Zapytać się, czy nie boi się czytać pozycji z indeksu ksiąg zakazanych. Poprosić o to, by podzieliła się ze mną jedną ze słuchawek. Powiedzieć jej, jaka jest niesamowita. Niestety nie miałem tyle odwagi. Świat, w którym dane mi było żyć, wykastrował mnie z resztek męstwa.

Czas nagle przyspieszył. Trochę tak, jakby chciał nadrobić opóźnienie wywołane obecnością kobiety w czerwonej sukience. Na zatoczkę wjechał w końcu kierowany przez niepełnosprawnego Cygana pojazd. Czerwona sukienka zniknęła w tłumie. Zrozumiałem, że nie mogę jej znowu stracić. Wyrwałem się ze swojego miejscu, natarczywie próbując przejść przez stojący na mojej drodze motłoch. Ludzie krzyczeli, do moich uszu nie dochodziły jednak ich głosy. Zostałem popchnięty. Poślizgnąłem się na leżącej na ziemi, zużytej prezerwatywie. Wpadłem na otyłą, karłowatą kobietę. Oboje się przewróciliśmy. Byłem kopany, okładany torebkami i policzkowany. Ogolona na łyso staruszka, ubrana w długą do kolan koszulkę z facjatą Che Guevary, wbiła mi w krocze wysoki obcas. Noszący obcisłe body Murzyn z błękitnym afro zdzielił mnie w twarz wielkim dildo. Straciłem przytomność.

 

***

 

Gdy się ocknąłem, stała nade mną poszkodowana walenica. Miała krótkie, różowe włosy, mrowie antymęskich tatuaży i okulary o grubych, czarnych oprawkach. Nie musiała się do mnie odzywać, bym poznał jej poglądy. Nie mogłem lepiej trafić. Wpadłem na rasową feministkę.

Towarzyszyło jej sześciu funkcjonariuszy tolerancyjnej policji. Dwoje Azjatów, Afroamerykanka, Arab, Żydówka i Ormianka. Jak łatwo się domyślić wszyscy odmiennych poglądów, orientacji i wyznań. Azjaci spisywali zeznania świadków, trzymając się przy tym za ręce i powstrzymując od łez. Reszta próbowała zapanować nad otaczającym przystanek, wściekłym tłumem. „Będę sławny” – pomyślałem. „Napiszą o mnie w gazetach. Tak samo jak w poprzednim wieku pisywali o seryjnych mordercach”. Funkcjonariusz Arab zauważył, że otworzyłem oczy. Azjaci przestali spisywać zeznania i pomogli mi wstać. Byłem strasznie poobijany. Bolały mnie żebra i szumiało mi w głowie. Nie widziałem na jedno oko. W ustach czułem posmak krwi. Zauważyłem, że moje kostki i nadgarstki zostały spięte kajdankami.

– Salam alejkum! Jest pan oskarżony, Alhamdulillah, o czynną napaść na tle rasowo, płciowo, Alhamdulillah, religijno, seksualnym –  poinformował mnie stróż prawa. – Ma pan prawo zachować milczenie. Alhamdulillah! Wszystko co pan powie, może zostać użyte przeciwko panu w sądzie. Alhamdulillah! Allah Akbar!

– Gdzie jest kobieta w czerwonej sukience? – wydusiłem z trudnością.

Nie doczekałem się odpowiedzi. Zniknąłem we wnętrzu policyjnej furgonetki oświetlony blaskiem fleszy i zasypany kaskadą tendencyjnych, reporterskich pytań.

Policjanci pierwszy raz sprali mnie jeszcze w drodze na komisariat. Drugi raz dostałem standardowo w celi. Straciłem pół wątroby, przednie zęby, kciuka i oko. To ostatnie podobno dało się uratować, jednak najbliższy termin na tego typu zabieg był najwcześniej za cztery lata.

 

***

 

Wszystko to nie miało dla mnie jakiegokolwiek znaczenia. Sama rozprawa też niewiele mnie obchodziła. Poszło zresztą bardzo szybko. Nie znaleziono nawet prawnika, który podjąłby się mojej obrony. W związku z tym zostałem zmuszony do podpisania papieru obwieszczającego, że będę bronił się sam. Na sali sądowej nie odezwałem się choćby słowem. Od czasu do czasu spoglądałem tylko na unoszącą się postępowym gniewem sędzinę. Podobny poszkodowanej imaż sugerował, że sama też wyznawała religię feministyczną. Dyszała, czerwona od gniewu. W myślach podśmiechiwałem się, zastanawiając, czy gdyby zeszła na zawał, w kolejnej rozprawie nie byłbym przypadkiem oskarżony dodatkowo o popełnione z niezwykłym okrucieństwem morderstwo.

Byłem nieobecny nie tylko dlatego, że jakakolwiek dyskusja mijała się z celem. Wśród obserwatorów, w przednim rzędzie siedziała moja ukochana. Czerwona sukienka cudnie kontrastowała z pogrzebowymi ubraniami innych gapiów. Spokój jej twarzy obracał wypełniającą salę nienawiść w proch.

Zostałem skazany na fizyczną kastrację i dożywocie za kratkami. Tydzień po ogłoszeniu wyroku, poznałem termin jego wykonania. Tego samego dnia miałem możliwość spotkania się z bliskimi. Nikt z mojej rodziny oczywiście się nie pofatygował. Jak łatwo się domyślić, interesowała mnie zresztą obecność tylko jednej osoby. Mijały kolejne minuty, wyznaczonej na widzenie godziny. Do końca został niecały kwadrans.

Gdyby ktoś sprawdził nagrania z kamer z sali sądowej, wśród szarej masy nie dostrzegłby wyróżniającej się czerwieni jej sukni. Może i byłem trochę głupi, ale wiedziałem, że kobieta w czerwonej sukience nie istnieje. Że nigdy nie istniała. Była tylko wytworem mojej pozbawionej nadziei wyobraźni. Fatamorganą wyklutą w toczonym przez społeczny nowotwór mózgu. Mimo to, a może właśnie dlatego, przyszła.

Pojawiła się w chwili, gdy opuściła mnie nadzieja. Stanęła przy kratach, opierając na nich dłonie. Podszedłem do niej. Stanęliśmy twarzą w twarz. Najpierw zetknęły się nasze palce. Potem nasze usta. Elektryzujący impuls przeszył moje ciało. Całowała dokładnie tak, jak sobie wyobrażałem. Moja pierwsza i moja jedyna. Kocham cię, Dziewico Orleańska. Kocham cię, Matko Tereso. Kocham cię, ideo.

– Kocham cię, kobieto w czerwonej sukience.

– Kocham cię, Freddy.

Nie zamierzałem poddać się karze. Byłem przywiązany do mojego sprzętu. Dodatkowo nie w smak było mi spędzenie reszty życia w klatce. Wczorajszy dzień minął mi na przekształceniu przysługującej mi szczoteczki do zębów w prowizoryczny nóż. Efekt nie był może zachwycający, ale musiałem się zadowolić tym, co miałem pod ręką.

Wziąłem zamach z biodra, celując w szyję. Pierwszy cios był bolesny. Każdy kolejny coraz mniej. Powtarzałem czynność, dopóki nie straciłem czucia w rękach. Krew obficie tryskała z aorty na czerwoną sukienkę. Okazało się, że miały identyczny kolor. Do ostatnich chwil wpatrywałem się w zielone oczy mojej pierwszej i jedynej kochanki. Nie była smutna, więc ja też się nie smuciłem.

Koniec

Komentarze

Przeczytałam heart

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

“Co prawda nieco pomogłem szczęściu, wybierając późniejszą zmianę, ale i tak uważałem się za szczęściarza. Wyleciałem przez drzwi wejściowe i w kilka sekund dobiegłem do mojego Forda Focusa z 2021. (…) Oprócz elektrycznego silnika i jasnoniebieskiego koloru (wybranego z „tęczowej palety szczęścia i rozwoju”), auto było wspomnieniem najszczęśliwszych lat mojego życia.“

 

“„To już się zdarzało. Nie ma co panikować.” – pomyślałem.” → zbędna kropka po “panikować”.

 

“Nawet pracując po dwanaście godzin dziennie, ledwo co starczało mi do pierwszego.“ – to zdanie jest niegramatyczne.

 

“Może chociaż „Sieg heil”, albo „White power”?.“ → Zbędna kropka po znaku zapytania

 

“„Będę sławny”. – Pomyślałem.“ → „Będę sławny” – pomyślałem.

 

“– Salam alejkum! Jest pan oskarżony, Alhamdulillah, o czynną napaść na tle rasowo, płciowo, Alhamdulillah, religijno, seksualnym –  poinformował mnie stróż prawa[+.] – Ma pan prawo zachować milczenie.“

 

“Straciłem przednie zęby, pół wątroby, kciuka i oko.“ – stracił pół kciuka czy cały kciuk?

 

Zlikwiduj zbędne entery na końcu tekstu.

 

Wykreowany przez Ciebie świat jest przerażający. Obyśmy nigdy nie ujrzeli niczego choć w 1/5 zbliżonego do tej wizji…

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

To nie jest absurd (choć jest), a wizja niedalekiej przyszłości :) Spodobało mi się zakończenie – trochę nie pasujące do reszty, a z drugiej strony bardzo dobrze oddające atmosferę i gładko przechodzące od “tępego” chichotu do zdziwienia.

F.S

joseheim – dzięki za zwrócenie uwagi na błędy. Pisałem opowiadanie na szybko, bez chwili na leżakowanie. Beta też odbyła się dosyć ekspresowo. Tak, czy inaczej błędy poprawione.

Też mam nadzieję, że nie będzie mi dane żyć w takim świecie.

 

FoloinStephanus – też się tego obawiam :)

Chciałem trochę stopniować ten niepokój. Tak, by w pewnym momencie czytelnik uzmysłowił sobie, że to już nie farsa, tylko tragedia. Zakończenie rzeczywiście jest strome, ale takie właśnie miało być.

Oby absurdalność Twojego opowiadania na zawsze pozostała w sferze absurdu i obyś Ty, Grucho, nagle nie okazał się prorokiem we własnym kraju. ;-)

 

Mimo to wzią­łem ko­lej­ny łyk kawy. Tym razem go prze­łkną­łem. Po­czu­łem w prze­ły­ku słod­ka­wy po­smak gów­nia­nej pasty. – Czy to celowe powtórzenia?

 

Byłem go­to­wy sta­wić czoła ko­lej­ne­mu dniu. – Kolejnemu dniu i Donaldu Tusku. ;-)

Byłem go­to­wy sta­wić czoła ko­lej­ne­mu dniowi.

 

Za­pusz­czo­ny przez drzwi żuraw upew­nił mnie, że ko­ry­tarz był pusty. Po nim na­stą­pił głę­bo­ki „wdech – wy­dech”. – Nastąpił po żurawiu czy po korytarzu?

 

Pod piąt­ką miesz­kał jed­no­oki hin­dus trans­sek­su­ali­sta. […] Idący od końca ko­ry­ta­rza jed­no­oki hin­dus – trans­sek­su­ali­sta był coraz bli­żej.Pod piąt­ką miesz­kał jed­no­oki Hin­dus-trans­sek­su­ali­sta. […] Idący od końca ko­ry­ta­rza jed­no­oki Hin­dus-trans­sek­su­ali­sta był coraz bli­żej.

 

w kilka se­kund do­bie­głem do mo­je­go Forda Fo­cu­sa z 2021. – …w kilka se­kund do­bie­głem do mo­je­go forda fo­cu­sa z 2021.

 

Druga próba, po­dob­nie jak pierw­sza oka­za­ła się nie­uda­ną.Druga próba, po­dob­nie jak pierw­sza, oka­za­ła się nie­uda­na.

 

Jeden z gło­śniej­szych, ży­dow­sko – ge­jow­skich ze­spo­łów ostat­niej de­ka­dy.Jeden z gło­śniej­szych, ży­dow­sko-ge­jow­skich ze­spo­łów ostat­niej de­ka­dy.

 

Nie chciał­bym zo­stać źle zro­zu­mia­nym.Nie chciał­bym zo­stać źle zro­zu­mia­ny.

 

albo „White power”?. – Po pytajniku nie stawiamy kropki.

 

Kie­row­ca­mi au­to­bu­sów zo­sta­wa­li naj­czę­ściej nie­peł­no­spraw­ni umy­sło­wo cy­ga­nie. Kie­row­ca­mi au­to­bu­sów zo­sta­wa­li naj­czę­ściej nie­peł­no­spraw­ni umy­sło­wo Cy­ga­nie.

Ten błąd występuje w opowiadaniu kilkakrotnie.

 

Lu­dzie coś do mnie krzy­cze­li, do moich uszu nie do­cho­dzi­ły jed­nak ich głosy. Ktoś mnie po­pchnął. – Czy wszystkie zaimki są niezbędne?

 

No­szą­cy ob­ci­słe body mu­rzyn z błę­kit­nym afro– No­szą­cy ob­ci­słe body Mu­rzyn z błę­kit­nym afro

 

Na ty­dzień po ogło­sze­niu wy­ro­ku po­zna­łem ter­min jego wy­ko­na­nia.Ty­dzień po ogło­sze­niu wy­ro­ku, po­zna­łem ter­min jego wy­ko­na­nia.

 

Po­ja­wi­ła w chwi­li, gdy opu­ści­ła mnie na­dzie­ja. – Pewnie miało być: Po­ja­wi­ła się w chwi­li, gdy opu­ści­ła mnie na­dzie­ja.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy:

Oby, oby! Módlmy się do bogów rozsądku, by nie pozwolili temu światu obrócić się w pył głupoty!

 

Błędy poprawione. W zasadzie wszystkie poza jednym: rozmyślnie użyłem sformułowania “jednooki Hindus – transseksulasta” wiele razy. Chyba, że chodziło Ci tylko o dużą literę. Wtedy wszystkie błędy poprawione.

Jak zwykle dziękuję za poświęcenie mojemu pisaniu Twoich dociekliwych, bystrych oczu :) Niektóre błędy jesteś w stanie wychwycić tylko Ty. :)

Pięknie dziękuję za uznanie i bardzo się cieszę, że udało mi się pomóc. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

<Naz podpatruje Boginię Reg, ucząc się czepialstwa>

 

Nie wyrażam jeszcze swojego zdania, obserwuję ;)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Czyżbyś powoli zaczynała się godzić z opinią vyzarta? :)

<Naz podpatruje Boginię Reg, ucząc się czepialstwa>

Czyżbyś, Enazet, miała w planach kolejny doktorat, tym razem z czepialstwa? ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przerażające ;-)

 

Jedyne zastrzeżenie jakie mam, za to spore – wyraźnie przebija niechęć/ideologia polityczna. Zamiast czystej kpiny z absurdu politycznej poprawności, pojechałeś po “lewactwie” ze dwa lub trzy razy. Znacząco, jak dla mnie, obniżyłeś ta deklaracją poglądów wartość tekstu (uwierz mi, w “prawactwie” idiotów również dostatek), bo takimi wtrętami powodujesz prostą dwubiegunowość, moim zdaniem spłycasz satyrę do zwykłej przepychanki na poglądy. A mogło być tak dobrze… 

 

Finał ostro przekręcony, ale też ratuje tekst – spory plus.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ponieważ Fisz wyraził dokładnie to, przed czym ostrzegałam – nie, nie godzę się z vyzartem ;)

 

Reg, to już będzie wyzwanie na profesurę!

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

O, a przed czym ostrzegałaś?

 

I czy to już są te czasy, że straszą Rybą Gruszki?!

 

O tempora, o mores, o k…! ;-D

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Reg, to już bę­dzie wy­zwa­nie na pro­fe­su­rę!

Mam nadzieję, Enazet, że zdajesz sobie sprawę, iż czepialstwo nie jest żadną filozofią. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Filozofia języka, filozofia dyskursu poprawności językowej… implicite opiera się na czepialstwie… :P

 

Fiszu, nie ostrzegałam personalnie przed tobą (wiem, rozczarowanie ;<), ale przed konsekwencjami zamierzonej jednostronności i emanacji konkretnie nakierowaną niechęcią.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

W takim razie ucz się i pracuj, a dojdziesz do celu. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

PsychoFish – opowiadanie nie jest deklaracją poglądów. Jak w ogóle mogłeś tak pomyśleć? ^^

Nie ustawiam się ani po prawej, ani po lewej stronie. Moje poglądy są tu z resztą nieistotne.

Oczywiście, że po obu stronach barykady pojawia się mniej więcej tyle samo absurdów (akurat w przypadku Polski więcej oszołomów jest po prawej stronie). To, że akurat wybrałem świat skrajnie liberalny, zamiast turbo-konserwatywnego wynika trochę z kierunku, w którym według mnie zmierza Europa. Wyobrażam sobie, że mógłbym namalować inny obraz, w barwach nacjonalistyczno – katolickich. W tym wypadku uwziąłem się na “lewaków”. Wierz mi, lub nie – dla mnie to jak rzut monetą.

Gdybym chciał naraz opisać absurdy prawicowe i lewicowe wyszłaby mi dzisiejsza rzeczywistość. Nic ciekawego. O tym nie ma się co rozpisywać. Wystarczy sobie obejrzeć Wiadomości na tvp1 o 19, a po nich Fakty tvn-u o 19:30. Niby ten sam program, ale zupełnie inne treści :)

Chciałem stworzyć świat skrajności – skrajne lewactwo, nie ma szans współistnieć ze skrajnym “prawactwem” (czy może skrajną “prawilnością”). Chyba, że pokusiłbym się o opowiadanie wojenne w klimatach postapo (na myśl przyszło mi uniwersum Metro 2033)

Pomijając kwestie światopoglądowe – nie przylepiłbym temu opowiadania etykietki satyrycznej.

 

Naz – nie do końca przed tym mnie ostrzegałaś :)

 

Teraz ostrzegam Fisza – ta gruszka potrafi ociekać słodyczą i przekonywać… ;)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

W latach pięćdziesiątych straszono inwazją kosmitów, w sześćdziesiątych na przemian – totalitaryzmem i anarchią oraz upadkiem obyczajów. W latach siedemdziesiątych najlepiej się miał zwyrodniały (jeszcze bardziej, niż w realu) komunizm i zbuntowane roboty. Lata osiemdziesiąte to czasy nuklearnej zagłady i dziury ozonowej. W dziewięćdziesiątych panoszyła się cyborgizacja i czaiła wielka asteroida. Dwutysięczne – powszechna inwigilacja i kontrola. No i zmiany klimatyczne. Teraz czas na terroryzm i – no właśnie – równouprawnienie doprowadzone do absurdu oraz opresyjną poprawność.

Twój tekst doskonale wpisuje się w długą linię ponurych wizji przyszłości "ku przestrodze" – celowo przerysowanych, ale nie absurdalnych, bo to słowo zbyt optymistycznie pachnie.

Urzekło mnie sformułowanie "waginosceptyk" :-)

Oraz focus  z 2021. Z głośnikiem. Takie ustrojstwo montuje się już w nowych, hybrydowych lexusach. Czyżby znak czasów?

Początek tekstu niespecjalnie podszedł, szczególnie akapit zaczynający się od "Ja też byłem typowy." Być może krótkie, podobne do siebie, jednostajne rytmicznie zdania miały podkreślić momotonię życia bohatera, ale to się kiepsko czyta. Potem już dużo lepiej. Ogólnie, mimo że to naprawdę fajny tekst, widać, iż nie odleżał. Zabrakło ostatniego szlifu. Ale i tak nieźle. 

Pozdrawiam!

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Krótkie zdania na początku (i nie tylko) rzeczywiście odgrywają pewną rolę – jak sam zasugerowałeś przegranej, zrezygnowania, opuszczenia. Rozumiem oczywiście, że mogły się nie spodobać.

“Waginosceptyka” zasłyszałem w Cybermachinie, we Wrocławiu. Mnie też urzekł ten termin :)

Głośniki właściwie montuje się już w wielu hybrydowych/elektrycznych samochodach. Z tego co mi wiadomo, w dzisiejszych czasach głównie w teslach.

Sam zauważam, że zabrakło mu leżakowania. Termin składania prac niestety naglił. Nie wiedziałem, czy jeśli dam mu tydzień odpoczynku, wystarczy czasu na betę.

Dziękuje za miły komentarz i również pozdrawiam.

Gruszko, pal sześć twoje poglądy, mogą być i z wierzby ;-)

Wybrałeś narrację pierwszooobową, prowadzoną przez protagonistę. To zawsze kłopot, gdy protagonista umiera (no bo kto opowiada wtedy całą historię, używając czasu przeszłego – duch protagonisty?), ale to jeszcze pikuś.

W tej narracji konsekwentnie zacząłeś odmalowywać nastawienie i poglądy protagonisty, nie uciekając od pejoratywnych określeń i opisów. I choć “Waginosceptyk” jest piękny, to już pasus o Cygańskich kierowcach czy wtręty na temat ciot budują postać złożoną z konkretnych uprzedzeń, tym realniejszą, że takie zestawienie już dziś istnieje w naturze. Z drugiej strony odmalowałeś karykaturalnie wykręconą wersję politycznej poprawności, tolerancji dla robienia sobie dobrze i dyktatu mniejszości; tak wyolbrzymiając, że moim pierwszym skojarzeniem były własnie karykatury prasowe z lat 20 i 30 – ów Żyd rysowany zawsze zgarbiony, z wielkim nosem, z forsą w kieszeniach, knujący… Przez to odrealnienie, a w kontraście z bardzo dzisiejszym protagonistą, tekst wydaje się zajmować określone stanowisko. SPOILER ALERT! Samobójstwo w finale wówczas nie zdało mi się tragiczne, a bardziej wpisującą się w absurdalną karykaturę makabreską (”Nie będziem żyć bez jaj! Amen!”).  Twierdzisz, że tekst jest orwellowski – wróć do “Roku 1984” i sprawdź, co było prawdziwym dramatem w finale. U ciebie babeczkę w czerwonej sukience odczytałem jako metaforę tęsknoty protagonisty za czymś tradycyjnym i pięknym. Pojawia się nieco od czapy, ale taka nonsensowna konwencja i już. U Orwella kochanka zostaje “wystawiona" przez Smitha w imię ucieczki przed własnym strachem, człowiek łamie się sam i w końcu zatapia się w miłości do Wielkiego Brata. Sądzę, że o tragedii w twoim tekście moglibysmy mówić, gdybyś rozegrał to inaczej: dał protagoniście uciąć klejnoty i przeciągnął go przez depresję po braku oszołomienia kolejnymi odwiedzinami pani w czerwonej kiecce. /SPOILER ALERT.

Pamiętaj: mówimy o mojej opinii i moim odbiorze twojego tekstu. Ponieważ różni się on najwyraźniej, od tego, co sobie założyłeś, wyjasniam ci przyczyny mojej opinii – może ci podpowiedzą, co mógłbyś narysować/napisać inaczej w swoim tekście, może będą bezużyteczne. Informację zwrotną otrzymałeś. Ja swoje zdanie o wadzie tekstu podtrzymuję z powyższych powodów – spłyciłeś go niepotrzebnie, w mojej opinii. A co myślę o politycznej poprawności, to tu gdzieś obok na pewno możesz doczytać… ;-)

 

Chciałem stworzyć świat skrajności – skrajne lewactwo, nie ma szans współistnieć ze skrajnym “prawactwem” (czy może skrajną “prawilnością”).

Skoro tak, to jakim cudem protagonista i jemu podobni robotnicy się uchowali w twoim świecie? ;-)

 

 

NAZ: Słodka, nie słodka, brzuch wzdąć może przy gruszki nieodpowiednim zażywaniu  ;-)

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Oczywiście, masz prawo do swojego zdania. Tak samo, jak ja mam prawo się z nim nie zgodzić. Wkalkulowałem w ryzyko możliwość nie przekonania do swoich racji każdego z czytelników.

W tym miejscu przyznaje Naz 100 punktów – po drugim komentarzu PsychoFisha, w Waszym “dylemacie” z vyzartem, szala przechyla się jednak na Twoją stronę :)

Odnosząc się po krótce do komentarza:

Sądzę, że o tragedii w twoim tekście moglibysmy mówić, gdybyś rozegrał to inaczej: dał protagoniście uciąć klejnoty i przeciągnął go przez depresję po braku oszołomienia kolejnymi odwiedzinami pani w czerwonej kiecce – i to wszystko miałbym zmieścić w dwudziestu tysiącach znaków? :)

(…)czy wtręty na temat ciot(…) – jak dla mnie ciotą może być równie dobrze hetereseksualista, co homoseksualista. Zaryzykowałbym wręcz stwierdzenie, że w związku z tym, że na świecie jest więcej mężczyzn heteroseksualnych, jest też więcej heteroseksualnych, niż homoseksualnych, ciot. 

(…)postać złożoną z konkretnych uprzedzeń(…) – ani postać, ani narrator nie są do kogokolwiek uprzedzeni. Nie lubię się powtarzać, dlatego wykorzystam fragment dyskusji z Naz (za jej zgodą oczywiście), która pojawiła się na etapie bety:

 

 

Naz:

A więc tak. Możesz się spotkać z dużą dezaprobatą części odbiorców. U mnie dezaprobata występuje tylko na jednym polu.

Ja wiem, jak wyglądają te pseudofeministki, lewicowe krzykaczki, szalone baby krzyczące o prawa dla uchodźców, kary dla mężczyzn za samo istnienie, golące sobie łby i odrzucające swoją kobiecość. To są wariatki. Nie mogę zgodzić się na powielane stereotypów, bo sam feminizm jest ruchem dotyczącym wyłącznie równouprawnienia kobiet (równe zarobki, praca, prawo wyborcze, brak molestowania, uprzedmiotowienia). Sama zajmuję się feminizmem akademickim i wiem, że bez tego ruchu nie mogłabym studiować ani o sobie decydować i teraz musiałabym rodzić dzieci zamiast pisać doktorat. Kobiety, które to zaczęły – Wollstonecraft, Shelley, Beauvoir itd. – przekręcają się na pewno w grobach, widząc lewicowe oszołomki. Jestem feministką, a lubię sporo prawicowych argumentów, kocham mężczyzn, świat przez nich stworzony i nie dawałabym żadnych praw prorodzinnych gejom. I wyglądam jak twoja bohaterka (mam trzy czerwone kiecki, uwielbiam je), chociaż na pewno nie jestem tak śliczna. Dla mnie właśnie ona wygląda na feministkę, niezależną kobietę. Sam więc rozumiesz, że czuję się trochę pokrzywdzona zachodzącą w twoim opowiadaniu generalizacją. 

 

Moja odpowiedź:

Jeśli chodzi o te nieszczęsne feministki (przynajmniej w tym tekście):

Cieszę się, że trafiłem na osobę, u której zgrzytnęła pewna struna. W opowiadaniu każda z wymienionych wspólnot (czy to związanych etnicznie, kulturowo, poglądowo czy religijnie) jest przerysowana. Przerysowana to w zasadzie mało powiedziane.

Oczywiście, że nie uważam, że każda feministka jest szaloną babą krzyczącą o prawa dla uchodźców (…) (przy okazji strasznie fajny opis!). Tak samo jak nie każdy Cygan jest złodziejem, Homoseksualista postępowym świrem, a Arab fanatykiem, powtarzającym w ramach przerywnika w zdaniu “Alhamdulillah“ (obserwując filmy propagandowe isis, zauważyłem, że dzieję się to u tych dzikusów z podobnym natężeniem co u polskich, blokowych sebastianów wplatających w zdania “ku**y”). Ciężko mi zliczyć ile takich przerysowań wykorzystałem w opowiadaniu. Nie mogę powiedzieć, że nie chciałem nikogo obrazić. Właściwie to trochę chciałem. Nie po to jednak, by po prostu dać upust pierwotnym instynktom, tylko po to, by zmusić do refleksji. Ostre komentarze wkalkulowałem w ryzyko. Z każdego zarzutu spróbuje się wybronić.

Sam mam np. wśród znajomych muzułmankę – świetnie się z nią dogaduje przy winie (tak wiem, super oryginalny jestem. full orient). Jest mądra, kulturalna, tolerancyjna (w dobrym tego słowa znaczeniu), w ogóle cud – miód. Z drugiej strony kiedy wpadła do mnie kiedyś na domówkę, na jej prośbę musiałem pilnować psa przed kontaktem z jej ciałem – psy są w jej kulturze równie nieczyste co świnie). Masakra.

Jeśli chodzi o feministki powiem więcej: uwielbiam silne, dbające o swoje ciała i ogólny imaż kobiety, walczące (rozsądnie) o swoje prawa i miejsce w świecie, w którym żyjemy (a w mojej opinii wciąż jest to świat zmaskulinizowany). Mądre feministki są cholernie potrzebne temu światu! Dlaczego tylko wydaje mi się, że więcej jest pseudofeministek, niż prawdziwych feministek? Może dlatego, że te pierwsze są po prostu głośniejsze i bardziej rzucają się w oczy? Nic mi tak nie imponuje jak dziewczyna, która potrafi trzymać swoje emocje na wodzy, dobrze dogaduje się w zespole lub posiada zdolności przywódcze (a przy tym w jakiś niesamowity sposób wciąż pozostaje kobieca). W opowiadaniu zostawiłem wręcz parę podpowiedzi, wskazujących na to, że opisuje pseudofeministki:

sędzina też była wyznawczynią religii feministycznej (a więc nie ideologii!)

– opis dotyczący wyglądu – antymęskie tatuaże itd.

Nie używam oczywiście tego słowa. Po prostu mi ono nie pasuje. Skoro jadę po wszystkich, to czemu “skrajne feministki” miałbym traktować lepiej niż innych. Wszyscy do jednego wora, a jak! Równość to równość :) !

 

 

 

My się, Grucha, najwyraźniej nie rozumiemy. Ja o tekście, analizuję go i przedstawiam przesłanki, które zdecydowały o mojej opinii, ty – nie wiem o czym. Fragment dyskusji z Naz ma się jak pięść do nosa do tego, co ja ci mówię. W tym fragmencie prezentujesz poglądy, swoje, Autora, a ja do ciebie piszę o tekście i postaci, które stworzyłeś. Zauważasz różnicę? Bo jeśli nie, to czas na głeboki wdech i krok w tył…

Przeczytaj proszę, moją wypowiedź, jeszcze raz. Dla ułatwienia, wyciąg poniżej:

 

Grucha, otwórz ucha  :-) i z uwagą posłuchaj. Zanim odpiszesz, usiądź na palcach, prześpij się, a potem przeczytaj jeszcze raz, na spokojnie:

 

ani postać, ani narrator nie są do kogokolwiek uprzedzeni.

 

Co ty opowiadasz? Narrator i protagonista to u ciebie jedna osoba (narracja pierwszoosobowa, do cholery!). Zgadzam się, jako autor możesz nie zajmować stanowiska, jako autor stworzyłeś postać – która składa się z konkretnych uprzedzęń i poglądów, prezentowanych w narracji i partiach dialogowych. Realistyczną, bo jest to zestaw, wypisz wymaluj, rodem z wypowiedzi jednego z mało tolerancyjnych, generalizujących swoje uprzedzenia ludzi, z jakimi często mamy do czynienia w tym kraju.

Świat przyszłości stworzyłeś bardzo karykaturalny, świadomie lub nie czerpiąc właśnie z “cytatów” straszenia społeczności przez “prawackie”/”prawilskie” mowy, ulotki. Biorąc pod uwagę protagoniste, jakiego stworzyłeś, to, że jest on narratorem i ma konkretne uprzedzenia – takie jego przedstawienie jest konsekwentną kontynuacją budowy postaci. Brawo za konsekwencję, najpewniej gość tak skonstruowany będzie żył tymi sloganami, ale wpadasz, moim zdaniem, na poletko starcia poglądów – płytkie bajorko, bo niczym nie równoważysz tego akcentu w tekście.

Właśnie ten nacisk na karykaturalne, dośc jednostronne przedstawienie sprawy moim zdaniem "spłyca” tekst – bo terroryzm politycznej poprawności aż się prosi o sarkastyczny, absurdalny obrazek. Ale na bogów, nie taki łopatologiczny… Toż to łyżka rodem z megakoparki, co tutaj użyłeś.

 

Czy teraz jaśniej przedstawiłem swoją opinię?

 

Co do twoich pozostałych odpowiedzi:

 

i to wszystko miałbym zmieścić w dwudziestu tysiącach znaków? :)

Betka. Uwaga, demonstruję (oczywiście ta demonstracja nie będzie najwyższych lotów, to po prostu proof of concept, że małą ilością słów można dużo; tego własnie uczy pisanie opowiadań):

 

(…) 

– Kocham cię, Freddy.

Nie zamierzałem poddać się karze. Byłem przywiązany do mojego sprzętu. Dodatkowo nie w smak było mi spędzenie reszty życia w klatce. Wczorajszy dzień minął mi na przekształceniu przysługującej mi szczoteczki do zębów w prowizoryczny nóż.

 

Wszystko na nic. Instynkt samozachowawczy, ten zdradziecki skurwysyn, był silniejszy ode mnie. A może silniejszy od mojej frustracji? Dość wspomnieć, że wybudziłem się z farmakologicznej śpiączki w środku dnia. Między nogami nic nie czułem, a bałem się tam zajrzeć. Czy to już? Czy…

Byłaś przy mnie, Bogini w Czerwonym. Siedziałaś na łóżku i czekałaś, aż się ocknę. Ujęłaś moją rękę i przytuliłaś do policzka. Nie pamiętam, co szeptałaś. Pamiętam ciepło łez na twoich policzkach. Pamiętam, jak pocałowałać wnętrze mojej dłoni; to byl mokry, czuły pocałunek. Pamiętam, że… 

Nie poczułem wtedy absolutnie nic. Nic! Nic, do kurwy nędzy, nic!

Zamknąłem oczy i odwróciłem głowę. Słońce, wpadające przez okno, grzało moją twarz. Miłe, neutralne uczucie: nie można się sparzyć, ale i zmarznąć na kość też nie. Może to nie takie złe?

 

 

Nie rozumiem twojej odpowiedzi odnośnie ciot. “Ciota” to okreslenie pejoratywne, na zachowanie “niemęskie” – nieistotna jest preferencja seksualna. Przy czym “męskość” definiowana jest przez pewien garnitur zasad, np. “chłopaki nie płaczą” etc. Postać posługująca się pojęciem “nie bądź ciota” prezentuje pewien poziomem szczerości (zakazanej, a więc sarkazm z politpoprawności), ale nacechowanej swoistym uprzedzeniem (ciota jest tu stereotypem negatywnym dla protagonisty, co pozwala wnioskować o jego uprzedzeniach).

 

Mam nadzieję, że teraz jest jaśniej. :-)

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

I obawiam się, PsychoFishu, że się już nie zrozumiemy. Może po prostu nie jest nam dane się dogadać.

Uważam, że komentując tekst/postać przedstawiasz poniekąd swoje poglądy.

Racja, popłynąłem z rodzieleniem narratora i protagonisty – odpowiadałem na szybko. Może i bohater jest uprzedzony. Nie pasuje mi tu tylko to słowo. Uprzedzenia bohatera nie mają jakiegokolwiek związku z uprzedzeniami naszych czasów. Kiedy np. skrajny nacjonalista jest uprzedzony względem homoseksualistów wynika to tylko i wyłącznie z jego ignorancji. W przypadku protagonisty w moim opowiadaniu to świat, w którym funkcjonuje, sprawił, że stał się zaszczutym, obawiającym się każdego wykonanego gestu czy wypowiadzianego słowa paranoikiem. Ironiczny komentarz w narracji jest związany tylko z próbą odreagowania. Bohater stara się po prostu nie zwariować.

Jeśli chodzi o straszenia społeczności przez “prawackie”/”prawilskie” mowy, ulotki:

Jestem uczulony na jakąkolwiek formę propagandy. Nie interesują mnie skrajne komentarze odnośnie jakichkolwiek wydarzeń (chociaż o neutralne poglądowo trudno w naszej rzeczywistości). Jeśli nie dostrzegasz tego, co dzieję się w naszych czasach, uważając, że to tylko skrzywiona rzeczywistość wykreowana przez prawilną mowę nienawiści (chociaż możliwe, że znowu Cię nie zrozumiałem), moim zdaniem jesteś w błędzie. Dwa przykłady z ostatnich lat, które szybko przychodzą mi na myśl:

https://www.theguardian.com/science/2014/nov/14/rosetta-comet-dr-matt-taylor-apology-sexist-shirt

http://www.theguardian.com/world/2016/jan/06/tensions-rise-in-germany-over-handling-of-mass-sexual-assaults-in-cologne

I niezły dokument (aczkolwiek dowodzący pewnej tezy, więc podejrzewam, że niektórzy mogliby go nazwać tendencyjnym): https://www.youtube.com/watch?v=p5LRdW8xw70

 

Z pewnością byłbyś w stanie podać przykłady paradoksalnej poprawności politycznej/pobłażania złu, dotyczące “drugiej strony”. Nasz kraj zmierza z resztą w tym kierunku (właśnie przypomniało mi się jak niewspółmiernie do spowodowanego cierpienia został osądzony prof. Chazan.

 

Nieporozumienie na tle określenia “ciota”, wynika chyba z tego, że nie wiem co miałeś na myśli w tym zdaniu:

“I choć “Waginosceptyk” jest piękny, to już pasus o Cygańskich kierowcach czy wtręty na temat ciot budują postać złożoną z konkretnych uprzedzeń, tym realniejszą, że takie zestawienie już dziś istnieje w naturze.”

 

Załóżmy np. że jeden z moich kumpli rozklei się, gdy Polska przegra w czerwcu mecz z Niemcami. Załóżmy, że bardzo przegra. Czy gdybym powiedział koledze “nie rycz, nie bądź ciota, już za cztery lata, Polska mistrzem Polski, nic się nie stało(…)” byłbym uprzedzony? Jeśli tak to wobec kogo? Płaczących facetów? Płaczących z powodu przegranej facetów? Konkretnie tego jednego kolegi?

 

Chciałem stworzyć świat skrajności – skrajne lewactwo, nie ma szans współistnieć ze skrajnym “prawactwem” (czy może skrajną “prawilnością”).

Skoro tak, to jakim cudem protagonista i jemu podobni robotnicy się uchowali w twoim świecie? ;-)

 

Uważasz, że protagonista i jemu podobni robotnicy mają poglądy “skrajno-prawilne”? Skąd taka opinia?

Nie przemówiło do mnie – za dużo jednostronnej polityki. I trochę już idących w tę stronę tekstów czytałam, więc nic nowego.

Nawet pracując po dwanaście godzin dziennie, ledwo co starczało mi do pierwszego.

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu.

Babska logika rządzi!

Oj Grucha, Grucha… A mówiłem: usiądź na palcach, zanim coś napiszesz.

 

Pierwsze primo: jeżeli uważasz, że jakies poglądy przedstawiam, to jakie? Co w moich wypowiedziach świadczy o tym i w jaki sposób, na rzecz którego poglądu? Jak na razie jesteś gołosłowny, więc wielka pała (murzyńska!) z argumentacji tezy ;-)

 

Drugie primo:

propaganda, a konstrukcja głównej postaci – o matko huto… Jeszcze raz: użyłeś środków narracyjnych, sformułowań i ilustracji uprzedzeń charakterystycznych w dzisiejszych dniach dla ksenofobów, a wywodzącej się z długiej tradycji karykaturalnego obrzydzania określonych zjawisk masowej publice poprzez ich zohydzanie (opis Cyganów, opis wojującej feministki na przystanku, opis chowania za onanizującym się publicznie, kluczowe poślizgnięcie na zużytej prezerwatywie, zamiast na skórce od banana…). Niby absurd, ale korzystający wyłącznie z pejoratywnie nacechowanej prezentacji świata przedstawianego. Jednostronnej, trzeba podkreślić. Jesli mi nie wierzysz, dla własnej edukacji poczytaj stronę nop-ków pod tagami homoseksualizm i zbieżnymi, zrozumiesz, skąd się bierze takie skojarzenie.

Poglądy? Chłopie, dyskutuję o twoim tekście i środkach, jakich użyłeś do budowy postaci i świata przedstawianego. Zwracam ci uwagę, że są zbieżne (niezależnie od tego, czy zrobiłeś to świadomie, czy nie) z tymi charakterystycznymi dla propagandy ksenofobicznej, przez co tekst, moim zdaniem, z ciekawego zagadnienia “spłyca” się do światopoglądowej agitki. To nie ma nic wspólnego z twoimi czy moimi poglądami na życie. Litościwie więc pominę od “Jeśli nie dostrzegasz więc…” – tak, źle mnie zrozumiałeś. Oddziel w końcu dyskusję o tekście od siebie czy ode mnie, bo w tym drugim przypadku erystycznie rozwalcuję cię na placuszek grubości nanometra ;-) 

Protagonista et consortes a poglądy – uważam, że przedstawiłeś protagonistę, stosując określone środki stylistyczne, jako kogoś, kogo dziś – idąc prostą ścieżką skojarzeniową - uznalibyśmy za typa pełnego uprzedzeń. Zbudowałeś prostą, nieskomplikowaną dwubiegunowość (karykaturalna rzeczywistość i siłą rzeczy równie karykaturalna, przeciwstawiająca się jej “normalność” – no bo przeciez nie ma w takiej polaryzacji miejsca na jakąś równowagę). I właśnie to, moim zdaniem, osłabia tekst. Mamy czarno-białe zamiast wielu interesujących odcieni po drodze.

 

Trzecie primo: kolega, meczyk – jak zawsze, każdy żart może dobrze brzmieć tylko w określonych warunkach, w pewnym towarzystwie itd. Mnie ciotowanie ani grzeje, ani ziębi, bo męska szatnia mi nieobca, ale tak, używając sformułowania w podanym kontekście, używasz cioty jako stereotypu negatywnego: nadmiernego rozemocjonowania, płaczliwości –> niemęski i wuj! Niezależnie od żartobliwego kontekstu, tak, może to wskazywać ne pewne ukierunkowanie światopoglądowe, niechęć do mężczyzn wykazujących takie cechy (zrozumiałe, chwiejny osobnik w drużynie to słabe ogniwo) lub uprzedzenie. A może być tak, że każdy, kto nie z nami, ten ciota i takie macie uwarunkowanie kulturowe podczas kibicowania, taki język subkulturowy.

 

Grucha, moja znajoma doktoryzowała się z agresji językowej wśród kibiców żużlowych ;-) Zebrała świetny materiał, przyśpiewki z całej Polski. Niektóre są z jajem, na poziomie (mimo pewnej wulgarności), inne są odpychająco prostackie, ale zawsze jest to język walki, niechęci lub dominacji. Często używany nieświadomie, bez złej woli – bo tak został wpojony, czy to przez grupę, czy przez wychowanie, bo taki etos “hools”, bo takie środowisko… To, że zwracam na to uwagę, nie znaczy, że potępiam ciebie jako autora, tylko argumentuję swoją tezę, dlaczego taka a nie inna konstrukcja protagonisty (w tym język, jakim się posługuje w dialogach czy w narracji) prowadzi mnie do takiej, a nie innej opinii.

 

Czyli: patrzysz na tekst moimi oczami, poznając inny punkt widzenia.

O tekście, do cholery, o tekście!

 

Czy, a jeśli tak coś z tą wiedzą zrobisz – to już zależy tylko od ciebie.

 

A teraz, za pozwoleniem, oddam się lekturze innych zaległości.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

“użyłeś środków narracyjnych, sformułowań i ilustracji uprzedzeń charakterystycznych w dzisiejszych dniach dla ksenofobów”.

Ehhhh…

Jakby pozbierać te nasze komentarze, liczba znaków wskazywałaby na opowiadanie w opowiadaniu :P Podejrzewam, że i tak większość czytelników przyklei naszej wymianie zdań tag #tldr;

Na tym więc zakończyłbym tę mało owocną dyskusję.

 

Finklo:

Pewnie, nie każdemu się musi podobać. Zwłaszcza jeśli spotkał się już z podobnymi tekstami.

Grucho, i Ty mówisz, że dyskusja mało owocna? ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Uważasz, że jest owocna? :) Takie kwaśne, robaczywe jabłka to nawet na kompot się nie nadadzą :P

Nie mówiąc o tym, że gruszki nie najlepiej smakują w połączeniu ze schizofrenicznymi rybkami…

 

Przynajmniej ja nie doszedłem do jakiś przełomowych odkryć/nie mam zamiaru nic zmienić ani w moim podejściu do świata ani w opowiadaniu:P Podejrzewam, że u PsychoFisha jest podobnie :)

 

Czy chodziło Ci o to, że to raczej PsychoFish powinien wypowiedzieć to zdanie?

 

EDIT:

Właśnie zczaiłem dowcip. Za dużo kompleksów. Za dużo…

Skoro tak twierdzisz, Grucho…

Choć uważam, że Ryba zrobił wszystko, by wyłożyć swe racje owocnie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Kompocik możesz sfermentować – na bimberek! :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

regulatorzy:

No tak, tylko kompot dalej jakiś kwaśny…

 

PsychoFish:

W końcu się w czymś zgadzamy :)

Zgrabne, choć przerysowane, sportretowanie problemów i neurotyzmu osoby, która czuje strach przed innymi ludźmi, aż do granicy agorafobii w zasadzie. Sugestywna, gęsta atmosfera panująca w głowie bohatera jest naprawdę dużym atutem tekstu. Po takiej lekturze trochę łatwiej zrozumieć, skąd może brać się ta frustracja i nienawiść, której coraz więcej ludzi ulewa sobie w Internecie – faktycznie musi być cholernie trudno funkcjonować w takim napięciu i lęku.

Tak, przerażająca wizja. Postrzeganiem przedstawionego świata przez bohatera, skrystalizowałeś fobie ogarniające obecnie niektóre grupy społeczne. Można by oburzyć się na fragmenty, ale zrozumiałe jest, że przerysowując, nadano fobiom po prosu mocny wydźwięk. Niezłe.

Jestem osobą patrzącą na wszystko w sposób relatywny. Tekst może nieść zarówno niebezpieczne i wysoce podejrzane przesłanie, jak i zupełnie na miejscu oraz zasadne. Na szczęście – co ten tekst w moich oczach ratuje – w pewnym momencie staje się wyłącznie jednostkowy, to znaczy – dotyczący bohatera, który przegrywa (tudzież wygrywa), stając w miejscu ofiary. Jeżeli ktoś staje w miejscu ofiary, to jego podmiotowość zostaje zanegowana – dany agresor degraduje ofiarę, który nie jest w stanie skupić się na kwestiach innych, niż własne przetrwanie. Kwestie sumienia, wolności, refleksji zostają ostatecznie porzucone na rzecz zagonienia w kąt. Dlatego – ostatecznie – nie widzę w tym opowiadaniu tego, co można by w nim odczytać, gdyby nie finał. Ot, wizja świata skupiona na jednym biegunie. Niemniej, przyznaję Fiszowi dużo racji. Wielowymiarowość obroniłaby ten tekst, tak, że nie musiałbyś, grucho, przekonywać do niczego ani mnie, ani Fisza. :) I podtrzymuję, że mało fantastyczny ten absurd, ale z pewnością absurdem jest, nieźle się go czyta i można się uśmiechnąć. 

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Klapaucjusz – podobno podłożem nienawiści jest strach. Dzięki za analizę postaci.

 

Blackburn – cieszę się, że zrozumiałeś mój zamysł.

 

Naz – tekst jest jednostronny i przerysowany. Nigdy nie próbowałem negować tych faktów. Wciąż uważam jednak, że opowiadanie straciłoby swój urok i charakter, gdybym próbował wpleść w jego treść zarówno absurdy liberalne jak i konserwatywne. Dziękuję za miłe słówka.

Grucha – ty tu rządzisz, ty wybierasz, jak opowiadasz historię. Ja ci tylko zwracam uwagę, że brak kontrapunktu, być może wbrew twoim najlepszym intencjom, nadaje opowiadaniu sznyt propagandowo-światopoglądowy. 

 

A bimber, przynajmniej w tej części świata, jest lepszy niż fajka pokoju ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

No niech będzie. Masz prawo do swojego zdania, tak jak ja mam prawo do swojego. Moim zdaniem opowiadanie nie posiada “sznytu światopoglądowego”.

 

Jesteśmy na etapie “fajki pokoju”? :)

 

 

A nie na etapie wspólnej fajki chwilę "po"? :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Haha, to drugie już pasuje bardziej :)

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Główny bohater jest nieco nieśmiały, ma odruchy autodestruktywne, jest marzycielem i wrażliwym człowiekiem. Jeśli dobrze go rozumiem, jest uzależniony od porno, co uniemożliwia mu nieprzedmiotowe traktowanie kobiety, a mimo to próbuje przezwyciężyć swoje bariery. Taki gość wzbudza sympatię.

Oprócz osoby narratora podobało mi się, że to opowiadanie nie było bez sensu i nie skupiało się na przedstawieniu błyskotliwości i erudycji autora. Opowiadało historię. Chętniej czytam takie rzeczy od barwnych, elokwentnych tekstów o niczym.

 

Oprócz osławionych “waginosceptyków” podobały mi się zdania (zaśmiałem się, albo uznałem je godne uwagi):

 

W dzisiejszych czasach pamięć liczyła się coraz mniej.

 

Masturbacja w miejscach publicznych była nie tylko zgodna z prawem, a wręcz rekomendowana przez Ministerstwo Zdrowia jako darmowy i skuteczny środek walki ze stresem.

 

Tłum marzył o tym, by mnie zlinczować. Wystarczyło dać mu tylko najmniejszy pretekst.

 

Noszący obcisłe body Murzyn z błękitnym afro zdzielił mnie w twarz wielkim dildo.

 

Chociaż wielu osobom podobało się zakończenie, dla mnie było zbyt klasyczne jak na tekst poruszający tak wiele współczesnych problemów. Przeczytałem jak dotąd połowę konkursowych opowiadań i jest to jedna z ciekawszych wizji absurdu, na jaką napotkałem.

 

Uważam, że jako autor, masz prawo opisywać świat w pewien osobisty, jednostronny sposób. Twoja wrażliwość powoduje, że nikt inny nie widzi świata tak jak Ty. Jeśli odczuwasz, że świat, który Cię otacza, jest skonstruowany tak, że chce odebrać Ci męskość, uważam, że Twoim obowiązkiem jest o tym pisać. Twoje odczucie nie jest czymś, co można podważać. Odczucie jest faktem, dlatego jest prawdziwe. Dyskutować można nad tym co powoduje to odczucie. Dlatego dopóki będziesz bazować na swoich odczuciach, a nie czyjejś ideologii, będziesz – szczerze w to wierzę – prawdziwy. I dlatego uważam ten tekst za udany.

Polecam Ci książkę Johna Eldredge’a “Dzikie Serce”.

Kurka wodna, nie spodziewałem się, że komuś uda się tak bardzo zbliżyć do mojej wizji pojmowania tego tekstu i zrozumienia bohatera. Najbardziej w Twoim komentarzu uderzyło mnie:

 

“Główny bohater jest nieco nieśmiały, ma odruchy autodestruktywne, jest marzycielem i wrażliwym człowiekiem. Jeśli dobrze go rozumiem, jest uzależniony od porno, co uniemożliwia mu nieprzedmiotowe traktowanie kobiety, a mimo to próbuje przezwyciężyć swoje bariery.“

 

Chociaż nigdzie nie jest to powiedziane wprost, to rzeczywiście w zamyśle, między słowami, chciałem przekazać taką właśnie charakterystykę bohatera.

 

Cieszę się, że przemówiła do Ciebie historia i mój styl pisania. Dziękuję za słowa wsparcia i zachęte do pozostania przy swoich pomysłach.

 

Zbliża się okres wylegiwania się nad morzem – będę pamiętał, by zaopatrzeć się w “Dzikie Serce”

Opowiadanie jest fajne technicznie, czyta się płynnie. Niestety, całkiem się minęłam z jego treścią. Absurd niby jest, bo przerysowanie, bo stereotypy, ok, ale jakiś taki… za łatwy. Nie dziwią mnie skojarzenia, nic nie łaskocze w mózg, a historia jest bardzo jednotorowa :( Nie ruszył mnie i za chwilę zapomnę, o co to w nim chodziło. Wychodzi na to, że Orwell trudną bestią jest do naśladowania ;-)

No coż, liczyłem się z tym, że nie każdemu się spodoba. Dziękuje za komentarz!

Mnie bardzo podobał się absurd w Twoim wykonaniu. Sądzę, że braki w punktach do biblioteki nie mają znaczenia przy jurorskich opiniach. Bo przecież ile osób psioczy na _mc_, że ten czy tamten tekst nie powinien znaleźć się w czasopiśmie, bo np. na stronie zostały dodane teksty odrzucone i wiele lepsze. Nam Twój tekst się podobał, a przynajmniej mnie. :)

Humor zacny i niezła dawka absurdu. Aż przykro patrzeć, że Twoja absurdalna wizja, jest tak bliska niedalekiej przyszłości. Za bycie normalnym być napiętnowanym. Zakończenie smutne, ale bardzo dobre.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Muszę powiedzieć, że podoba mi się rozbieżność w odbiorze opowiadania. Ciekawe skąd się bierze. <ironia> Czyżby przy opowiadaniach z polityką w tle gorę brały poglądy? </ironia>

Może czasami rzeczywiście lepiej, żeby o losach świata decydowały indywidua :)

Nowa Fantastyka