- Opowiadanie: zygfryd89 - W pokoju na lewo są schody do nieba

W pokoju na lewo są schody do nieba

Podziękowania dla Enazet i Blackburna za świetną betę.

 

Wersje PDF, MOBI, EPUB.

 

Miłego czytania :)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

W pokoju na lewo są schody do nieba

las, chat­ka

Syl­wet­ki ol­brzy­mów ry­su­ją­ce się nie­wy­raź­nie wśród drzew spra­wia­ły, że wę­drów­ka przez las nie na­le­ża­ła do przy­jem­nych. W unie­sio­nej ręce trzy­ma­łem bi­le­cik upo­waż­nia­ją­cy do udzia­łu w Grze o Skarb, toteż teo­re­tycz­nie żadne mon­strum skrzyw­dzić mnie nie po­win­no. W prak­ty­ce – świ­stek był czar­ny, noc bez­k­się­ży­co­wa, a jak do­brze widzą ol­brzy­my, nie mia­łem po­ję­cia.

Późno w nocy do­tar­łem do cha­łu­py. Nie miała okien, a wszę­dzie do­oko­ła stra­szy­ły drew­nia­ne rzeź­by gro­te­sko­wych zwie­rząt. Obok ży­ra­fy ze spi­ral­ną szyją od­na­la­złem drzwi i za­pu­ka­łem.

– Za­pra­szam – ode­zwał się czyjś głos.

W środ­ku mie­ści­ło się wcale przy­tul­ne biuro, gdzie za stolikiem sie­dział ka­rzeł pa­lą­cy ogrom­nia­ste cy­ga­ro.

– Po Skarb? – za­py­tał znu­dzo­nym gło­sem.

– Tak.

– Imię?

– Ha­wier.

– Do­świad­czo­ne­go dać?

– Po­pro­szę. – Głu­po­tą by­ło­by za­pusz­czać się po Skarb bez Do­świad­czo­ne­go. Byli to po­moc­ni­cy, któ­rzy do­sko­na­le znali drogę, po­ma­ga­li, czę­sto ra­to­wa­li życie.

Oka­za­ło się, że stać mnie było je­dy­nie na naj­tań­sze­go z nich, ko­bie­tę-mo­ty­la numer sto dwa przez je­de­na­ście. Na imię miała Nae i była na­praw­dę ślicz­na. Dłu­gie włosy ko­lo­ru tru­skaw­ko­wy blond spły­wa­ły po jej skrzy­dłach ni­czym dwa wo­do­spa­dy. Oczy miała la­zu­ro­we, choć dziw­nie za­mglo­ne. Spra­wia­ła wra­że­nie otę­pia­łej, oży­wia­ła się je­dy­nie w chwi­lach, gdy spo­glą­da­łem na jej skrzy­dła. Naj­wy­raź­niej się ich wsty­dzi­ła. Nic dziw­ne­go – były za­bru­dzo­ne, po­strzę­pio­ne i dziu­ra­we. Może kie­dyś olśnie­wa­ły dzie­siąt­ka­mi barw, lecz z cza­sem tak wy­bla­kły, że przy­po­mi­na­ły sku­pi­sko brud­no­czer­wo­nych plam.

– Świ­stek – za­żą­dał ka­rzeł, po czym ob­da­ro­wał pa­pie­rek kil­ko­ma peł­ny­mi po­dej­rzeń spoj­rze­nia­mi. – Za­sa­dy po­da­wać?

 – Znam je… mniej wię­cej. – Cały czas przed sie­bie. Omi­jać prze­szko­dy. Nie stra­cić życia. Na końcu czeka Skarb. To, co sobie wy­ma­rzysz.

A ma­rzeń mia­łem bar­dzo wiele.

– W po­ko­ju na prawo są scho­dy do wnę­trza ziemi – rzu­cił go­spo­darz, zu­peł­nie na mnie nie pa­trząc. – W po­ko­ju na lewo są scho­dy do nieba. Wy­bierz sobie.

Spoj­rza­łem na Nae. Sku­li­ła skrzy­dła i wy­szep­ta­ła nie­pew­nie:

– W cza­sach, jak byłam jesz­cze po­czwar­ką, scho­dzi­łam do ziemi, ale już dawno nie, to pew­nie dużo się zmie­ni­ło. Le­piej do nieba.

W sumie lo­gicz­ne. Motyl. Niebo. Po­szli­śmy na lewo.

W po­ko­ju znaj­do­wa­ły się ka­mien­ne, spi­ral­ne scho­dy, zni­ka­ją­ce w su­fi­cie.

 

stop­nie 21-375

Nie było po­rę­czy. Za­uwa­ży­łem to do­pie­ro, gdy we­szli­śmy ponad dach. Spoj­rza­łem w górę, na scho­dy pnące się wy­so­ko ku ciem­ne­mu niebu. Przy­po­mi­na­ły igłę wbitą w po­dusz­kę z chmur. Nie mia­łem lęku wy­so­ko­ści, ale na ten widok ugię­ły się pode mną ko­la­na. Czy mo­głem wró­cić i wy­brać pokój na prawo? Spy­ta­łem o to Nae.

– Tam też idzie spaść – po­wie­dzia­ła. – A do tego jest cia­śniej.

Nie mia­łem lęku wy­so­ko­ści, za to po­twor­ną klau­stro­fo­bię. Niech więc bę­dzie niebo. Krok po kroku. Nie­spiesz­nie w górę. Uda się.

We­szli­śmy ponad ko­ro­ny drzew, ja pierw­szy, motyl dwa kroki za mną. Syl­wet­ki ol­brzy­mów w dole ro­bi­ły się coraz mniej­sze, przy­po­mi­na­ły fi­gur­ki, które można było zmie­ścić w dłoni.

 

sto­pień 617

Od­po­czy­nek. Usia­dłem na stop­niu, na­pi­łem się wody, wy­ją­łem ka­nap­kę i zja­dłem ze sma­kiem. Po­czę­sto­wa­łem też Nae, choć mia­łem na­dzie­ję, że od­mó­wi. Mój ple­cak był cięż­ki, ale wę­drów­ka mogła trwać wiele dni. Na szczę­ście Do­świad­czo­na miała swój pro­wiant – wy­cią­gnę­ła kwiat wiel­ko­ści ludz­kiej głowy i spiła zeń nek­tar.

Zza ho­ry­zon­tu wy­glą­da­ły pierw­sze pro­mie­nie słoń­ca.

– Długo to ro­bisz? – spy­ta­łem.

– Pół życia.

– Czy to… dobra praca?

– Raz jest le­piej, raz go­rzej. Ale coś trze­ba robić. I płacą w miarę. Zbie­ram na skrzyp­ce. Takie nie­dro­gie, ledwo uży­wa­ne. Będę mogła grać na po­lach o tej przy­jem­nej porze dnia, kiedy słoń­ce już za­szło, a jesz­cze nie na­stał wie­czór.

– A nie chcesz sobie kupić no­wych… no wiesz…

Sku­li­ła się nagle i za­czer­wie­ni­ła.

– Skrzy­deł nie można kupić.

– A… no tak. – Czło­wiek uczy się przez całe życie.

 

stop­nie 1379-1382

Bra­ko­wa­ło dwóch stop­ni. Spo­glą­da­jąc w dziu­rę, czu­łem się jak dziec­ko wy­śmie­wa­ne przez szczer­ba­te­go krew­ne­go. Co gor­sza na tym od­cin­ku kon­struk­cja zło­śli­wie spęcz­nia­ła i przez uby­tek za­miast scho­dów kilka me­trów niżej wi­dzia­łem zie­lo­ny dywan lasu.

– Trze­ba sko­czyć – po­wie­dzia­ła Nae.

Spoj­rza­łem na nią po­iry­to­wa­ny. Też mi po­moc­nik.

Nae sta­nę­ła obok. Wy­tar­ła trze­wi­ki z bia­łe­go ma­te­ria­łu o sto­pień scho­dów, ugię­ła ko­la­na, roz­huś­ta­ła ciało.

– Hop.

I już była na górze. Po­sła­ła mi ładny uśmiech, bar­dzo z sie­bie za­do­wo­lo­na.

– A nie mo­głaś prze­lecieć? – za­py­ta­łem zdez­o­rien­to­wa­ny i lekko prze­ra­żo­ny całą tą sy­tu­acją.

Jej uśmiech zgasł jak świecz­ka na wie­trze, a oczy za­lśni­ły. Wy­cią­gnę­ła do mnie rękę.

– Po­mo­gę ci.

Serce biło mi mocno, a ręce drża­ły. Dwa stop­nie. Nie­wie­le. Gdyby pod spodem nie było kil­ku­set­me­tro­wej prze­pa­ści, dał­bym sobie radę bez żad­ne­go pro­ble­mu.

Po­wtó­rzy­łem ry­tu­ał mojej to­wa­rzysz­ki i wzbi­łem się w po­wie­trze.

Jakoś wy­lą­do­wa­łem. Co praw­da na Nae, ale to nie miało w tej chwi­li zna­cze­nia. Żyłem. Po­zbie­ra­li­śmy się po­wo­li i wtedy za­uwa­ży­łem, że skrzy­dło mo­ty­la prze­krzy­wi­ło się i zwi­sa­ło teraz pod dziw­nym kątem. Nae po­ru­szy­ła nim kilka razy, wy­raź­nie za­kło­po­ta­na.

– Nie umiesz latać, praw­da? – za­py­ta­łem, nawet nie kry­jąc zło­ści. Za­pła­ci­łem rów­no­war­tość czte­rech pen­sji za mo­ty­la, który nie lata. Rów­nie do­brze mo­głem wziąć tu ze sobą szwa­gra, on wspiął­by się ze mną za czte­ry piwa.

– Umia­łam – po­wie­dzia­ła ze łzami w oczach. – Kie­dyś umia­łam. Po­śród chmur, hen wy­so­ko. – Opu­ści­ła głowę. – A teraz już nie.

Było zejść do wnę­trza ziemi. Albo odło­żyć jesz­cze tro­chę i wy­brać po­rząd­ne­go Do­świad­czo­ne­go, na przy­kład ko­bie­tę-so­wę. Ona na pewno po­tra­fi­ła latać.

– Tylko mi tu nie płacz, pro­szę. Nie znio­sę tego.

Nie po­słu­cha­ła.

 

sto­pień 1499

Od­po­czy­wa­li­śmy w mil­cze­niu. Nae pró­bo­wa­ła coś za­grać na har­mo­nij­ce, i choć szło jej cał­kiem nie­źle, ci­snę­ła in­stru­ment do torby.

– Prze­pra­szam, że cię roz­cza­ro­wa­łam – po­wie­dzia­ła cicho.

– Trud­no. Nic się nie stało. Je­ste­śmy razem i jakoś przez to przej­dzie­my. Nie mam do cie­bie pre­ten­sji. – To ostat­nie było kłam­stwem, lecz na ustach Nae zagościł nie­śmia­ły uśmiech i muszę przy­znać, że zro­bi­ło mi się nieco lżej na sercu.

Słoń­ce wyj­rza­ło zza chmur, nio­sąc cie­pło i na­dzie­ję. Po­dzi­wia­łem kra­jo­braz – rzekę, wi­ją­ce­go się wśród drzew nie­bie­skie­go ro­ba­ka, i po­bli­skie je­zio­ro – na wpół za­ko­pa­ny w ziemi sza­fir. Po­my­śla­łem, że świat jest pięk­ny i nie mo­głem się do­cze­kać, co ujrzę na szczy­cie. Orzeź­wio­ny tym za­strzy­kiem ener­gii chwy­ci­łem dłoń Nae i po­mo­głem jej wstać. Cze­ka­ła nas długa droga.

 

stop­nie 3333-3424

– Mu­sisz po nich przejść.

Czy to jakiś żart? Ka­mien­ne stop­nie zo­sta­ły za­stą­pio­ne przez ludz­kie syl­wet­ki, głów­nie męż­czyzn, lecz było i kilka ko­biet. Le­że­li za­wie­sze­ni w po­wie­trzu, gło­wa­mi do środ­ka spi­ra­li.

Nae ru­szy­ła pierw­sza. Była drob­niut­ka, stą­pa­ła lekko i żaden ze stop­ni nie za­pro­te­sto­wał prze­ciw­ko do­ty­ko­wi jej stóp. Mia­łem dziw­ne wra­że­nie, że wobec mnie nie będą tak wy­ro­zu­mia­li.

Pierw­szy sto­pień – brzu­cha­ty ru­dzie­lec w śred­nim wieku – jęk­nął nie­przy­jem­nie, gdy na nim sta­ną­łem.

– Prze­pra­szam – po­wie­dzia­łem.

Drugi był młody męż­czy­zna w skó­rza­nym płasz­czu.

– Prze­pra­szam.

Prze­pra­sza­nie szyb­ko mi się znu­dzi­ło. Było ich zbyt wielu. Nie­któ­rzy ję­cze­li, inni prze­kli­na­li, któ­ryś ze stop­ni wy­cią­gnął rękę gotów mnie zrzu­cić i wtedy wła­śnie za­czą­łem się bać.

– Nie myśl o nich – po­ra­dzi­ła mi Nae i chwy­ci­ła za rękę. Przy­spie­szy­li­śmy tempo.

– Za­trzy­maj się chwi­lę! – krzyk­ną­łem nagle.

Wśród scho­dów do­strze­głem zna­jo­mą twarz.

– Bę­dziesz tak na mnie stał? – za­py­ta­ła jakaś brzyd­ka, krót­ko­wło­sa ko­bie­ta, ale pu­ści­łem jej słowa mimo uszu.

– Wuj… Al­fred? – wy­du­ka­łem zszo­ko­wa­ny.

– Ha­wier, urwi­sie! – ucie­szył się sto­pień przede mną.

– Co wuj tu robi?

– Jak to co? Po Skarb się wy­bra­łem.

– Złaź ze mnie! – ryk­nę­ła brzy­du­la i za­czę­ła się sza­mo­tać, tak że nie mia­łem wyj­ścia i sta­ną­łem na krew­nym. Był cał­kiem wy­god­ny.

– Ale wuj nie żyje od trzech lat – po­wie­dzia­łem sko­ło­wa­ny.

– Coś ta­kie­go! – zdzi­wił się gło­śno. I po­wo­lut­ku, lecz bar­dzo po­dej­rza­nie za­czął pod­no­sić lewą rękę.

Nae szarp­nę­ła mnie z za­dzi­wia­ją­cą siłą. Kątem oka uj­rza­łem ol­brzy­mią dłoń wuja za­ci­ska­ją­cą się w miej­scu, gdzie jesz­cze przed chwi­lą była moja noga.

Póź­niej bie­gli­śmy, nie pa­trząc na twa­rze.

– Co to było? – za­py­ta­łem, gdy sta­nę­li­śmy znów na ka­mie­niu.

– Różni, któ­rzy przy­szli kie­dyś po Skarb – od­parł motyl.

– Oni wszy­scy zgi­nę­li?

– Nie­któ­rzy. Wielu się udało. Mimo to jakaś ich cząst­ka tu zo­sta­ła. I twoja też zo­sta­nie.

Wy­obra­zi­łem sobie sto­pień o moim wy­glą­dzie i wzdry­gną­łem się z obrzy­dze­nia.

Nae miała rację. O nie­któ­rych rze­czach le­piej nie my­śleć.

 

sto­pień 4001

– Kto to? – Za­trzy­ma­łem się, gdy kil­ka­dzie­siąt stop­ni wyżej mi­gnę­ła czar­na syl­wet­ka. – Inny uczest­nik?

– Nie ma tu teraz in­nych – po­wie­dzia­ła Nae. – To mu­siał być Za­ma­sko­wa­ny.

– Co to za jeden?

– Jest cały czas z nami. Pewno nie­dłu­go się spo­tka­cie.

 

sto­pień 8022

Sie­dzia­łem obok Nae i spo­glą­da­łem na za­cho­dzą­ce słoń­ce. Tak wy­so­ko nieba jest wię­cej, ota­cza czło­wie­ka ze wszyst­kich stron, a gdy za­czy­na ró­żo­wieć, gdzie nie spoj­rzysz, wpa­dasz w za­chwyt.

– Do­brze, że już za­cho­dzi – za­sko­czy­ła mnie sło­wa­mi Nae. – Skrzydła od niego blakną. Im wyżej, tym bar­dziej.

Po­czu­łem się dziw­nie za­kło­po­ta­ny. Po­wi­nie­nem być dżen­tel­meń­ski i za­pro­po­no­wać po­dróż nocą, by chro­nić jej skrzy­dła? Nie mia­łem na to siły, moje nogi były jak z waty, a każdy ko­lej­ny sto­pień wy­da­wał się wyż­szy. Bałem się, że się po­tknę, prze­wró­cę, spad­nę.

– Jak wy­so­ko jesz­cze?

– Nie wiem – od­po­wie­dzia­ła, po­pi­ja­jąc sok z owo­ców. – Raz kró­cej, raz dłu­żej. Tu zo­sta­nie­my na noc?

Ucie­szy­łem się na tę pro­po­zy­cję.

*

Nie umia­łem za­snąć. Ile­kroć przy­my­ka­łem na dłu­żej oczy, wy­obra­ża­łem sobie, że gdy prze­wró­cę się na bok, nie na­po­tkam pod ra­mie­niem ka­mie­nia, a pustą prze­strzeń. Po­le­cę wtedy w ciem­ność i skoń­czę jako pa­dli­na dla ol­brzy­mów. Zro­bi­ło się też zimno. Mimo wszyst­ko to nie był naj­gor­szy dzień. Noc rów­nież miała swoje za­le­ty. Gwiaz­dy mru­ga­ły pięk­nie. Nae le­ża­ła nie­da­le­ko i czu­łem się w jej obec­no­ści za­ska­ku­ją­co do­brze, mimo że nie po­tra­fi­ła latać.

– Śpij – wy­szep­ta­ła. – Nie dam ci spaść.

Przy­kry­ła mnie skrzy­dłem. Było brud­ne i po­strzę­pio­ne, ale bar­dzo przy­jem­ne w do­ty­ku. Dziu­ra­we, lecz zro­bi­ło mi się cie­pło. Nie la­ta­ło, ale za­bra­ło mnie do kra­iny snu.

 

stop­nie 10101-10265

Zro­bi­ło się chłod­no, deszcz spra­wiał, że stop­nie były mokre i śli­skie, a co gor­sza matka oka­za­ła się bar­dzo zde­ter­mi­no­wa­na, by mnie nie prze­pu­ścić.

– Spójrz na sie­bie! – wrzesz­cza­ła, roz­kła­da­jąc ręce, by zablo­ko­wać mi drogę. – Zo­bacz, kim się sta­łeś! Mo­żesz jesz­cze za­wró­cić!

– Daj spo­kój, mamo – po­wie­dzia­łem ła­god­nie.

– Zawróć. Albo le­piej skocz. Za­osz­czę­dzisz wszyst­kim wsty­du.

– Mu­sisz ją zrzu­cić – po­wie­dzia­ła Nae. – To nie jest twoja mama, tylko uda­wacz­ka. Pchnij raz a po­rząd­nie.

Pchną­łem. Gdy spa­da­ła, nie zdo­ła­łem od­wró­cić wzro­ku. Ten widok bę­dzie mnie prze­śla­do­wał już za­wsze.

– Oczy­wi­ście – po­wie­dzia­ła sto­ją­ca trzy stop­nie wyżej Kse­nia. Moja pierw­sza i je­dy­na mi­łość. – Zrzu­cił ze scho­dów wła­sną matkę. Ale czego można się spo­dzie­wać po takim śmie­ciu jak ty. Skocz. Skocz i pokaż, że je­steś męż­czy­zną.

– Ko­cha­łem cię – po­wie­dzia­łem, czu­jąc łzy w oczach. – To ty mnie zo­sta­wi­łaś. Te scho­dy… Ty… – Za­słu­ży­ła na każdy epi­tet, który ci­snął mi się na język, ale nie po­tra­fi­łem po­wie­dzieć praw­dy.

– Rzu­ci­łam cię, bo wie­dzia­łam, że je­steś nikim – rze­kła z wyż­szo­ścią. – Zwy­kłym stop­niem w bar­dzo wy­so­kich scho­dach.

To pchnię­cie było ła­twiej­sze.

– Spójrz na kogo wy­ro­słeś – po­wie­dział oj­ciec roz­cza­ro­wa­nym gło­sem. – Nie pusz­czę cię dalej. Wynoś się stąd.

– To ty mi po­wie­dzia­łeś o Skar­bie! – krzyk­ną­łem z wy­rzu­tem. – To przez cie­bie całe życie chcia­łem go do­stać!

– Nie o takim synu ma­rzy­łem.

Pchną­łem go mocno i zde­cy­do­wa­nie.

Było ich wielu. Przy­ja­cie­le. Wy­cho­waw­czy­ni ze szko­ły i są­siad­ka z na­prze­ciw­ka. Chyba każdy czło­nek ro­dzi­ny, któ­re­go mo­głem zna­leźć na moim drze­wie ge­ne­alo­gicz­nym. A na końcu sta­nę­ła przede mną Nae.

– Znasz praw­dę, co nie? – po­wie­dzia­ła z uśmie­chem tak okrut­nym, że nie mia­łem wąt­pli­wo­ści, iż to ilu­zja. – Gar­dzę tobą. Bez mojej po­mo­cy nie wszedł­byś nawet na pierw­szy sto­pień. Nie­na­wi­dzę cię. Je­stem tu, bo mi za­pła­ci­li. Chcia­ła­bym, żebyś spadł, wtedy mo­gła­bym wró­cić do domu.

– Pchnij ją – po­wie­dzia­ła praw­dzi­wa Nae.

Nae-ilu­zja roz­po­star­ła prze­cud­ne skrzy­dła.

– Umiem latać – oznaj­mi­ła. – Ale na ta­kich jak ty nie warto mar­no­wać moich skrzy­deł. Kłam­stwo! – krzyk­nę­ła. – Kłam­stwo, kłam­stwo i tylko kłam­stwo!

Wzbi­ła się w po­wie­trze i prze­le­cia­ła kilka stop­ni.

– Pchnij ją – po­wie­dzia­ła Nae-ilu­zja, wska­zu­jąc tę praw­dzi­wą. – A wezmę cię w ra­mio­na i po­le­ci­my na szczyt.

Spoj­rza­łem na moją to­wa­rzysz­kę i nie uj­rza­łem w jej oczach stra­chu. Co naj­wy­żej lek­kie zdzi­wie­nie.

Pod­sze­dłem do nie­praw­dzi­wej Nae i pchną­łem ją z całej siły. Mimo skrzy­deł, spa­dła.

Póź­niej długo sie­dzia­łem w mil­cze­niu. Znów uj­rza­łem Za­ma­sko­wa­ne­go. Wsta­łem, gotów i jego ze­pchnąć w cze­luść, lecz po­biegł w górę i znik­nął mi z oczu.

Nae usia­dła obok mnie i dała do spró­bo­wa­nia nek­tar z kwia­tów.

 

stop­nie 12065-12221

Nim zdą­ży­li­śmy ode­tchnąć, do­biegł nas od­głos trze­po­czą­cych skrzy­deł, jakby zbli­ża­ło się stado pta­ków.

– WueSy – po­wie­dzia­ła Nae. – Przed nimi można tylko uciec.

Do­strze­głem je na tle chmur. Małe, brą­zo­we i po­kracz­ne istot­ki le­cą­ce na gro­te­sko­wych skrzy­deł­kach.

Oto­czy­ły nas ni­czym go­to­we użą­dlić psz­czo­ły z kre­sków­ki. Zła­pa­łem Nae za rękę i po­bie­gli­śmy.

Po­czwa­ry ru­szy­ły za nami, ko­lej­ne po­ja­wia­ły się ze wszyst­kich stron. Jedna usia­dła mi na ra­mie­niu, a z jej ust wystrzeliła długa trąb­ka. WueS przy­ssał się do mojej szyi, lecz Nae zdą­ży­ła go zrzu­cić, nim po­cią­gnął pierw­szy łyk.

Od­ga­nia­li­śmy je coraz bar­dziej de­spe­rac­ko, aż w końcu moja to­wa­rzysz­ka roz­po­star­ła skrzy­dła i ukry­ła mnie pod nimi. WueSy wciąż ata­ko­wa­ły, nie­któ­re prze­la­ty­wa­ły przez dziu­ry, inne ude­rza­ły od dołu. Więk­szość sia­da­ła na mnie. Nie­licz­ne, które wy­bra­ły Nae, szyb­ko tego po­ża­ło­wa­ły.

Zrzu­ca­li­śmy je coraz spraw­niej, aż w końcu im ucie­kli­śmy.

Usia­dłem na stop­niu, dy­sząc cięż­ko, Nae opa­dła obok mnie. Spoj­rza­łem na sufit z chmur, tuż nad na­szy­mi gło­wa­mi. Gdzieś po­śród bieli mi­gnę­ła mi czar­na syl­wet­ka.

– Je­ste­śmy nie­da­le­ko szczy­tu – po­wie­dział motyl.

Nie mia­łem siły, aby się ucie­szyć.

 

sto­pień 14220

– Czy kie­dyś wy­bra­łaś się po Skarb? – spy­ta­łem Nae. Noc była dżdżysta, le­że­li­śmy pod chmu­ra­mi ob­le­wa­ni desz­czem, ale pod skrzy­dłem mo­ty­la było mi bar­dzo wy­god­nie i przy­jem­nie.

– Ja nie mogę – od­po­wie­dzia­ła.

– Ja­kieś ta­jem­ni­cze za­sa­dy?

– Coś mniej wię­cej. – Mil­cza­ła przez chwi­lę. – Co… czego sobie za­ży­czysz? – za­py­ta­ła nie­pew­nie. – Tam, na górze.

– Naj­więk­sze­go bo­gac­twa, jakie może zdo­być czło­wiek. To dobre ży­cze­nie, które roz­wią­że wiele moich kło­po­tów. Wiesz co? Jak już zdo­bę­dę Skarb, kupię ci te skrzyp­ce. Może nawet przyj­dę po­słu­chać, jak grasz na po­lach o tej przy­jem­nej porze dnia, kiedy słoń­ce już za­szło, a jesz­cze nie na­stał wie­czór.

My­śla­łem, że się ucie­szy. Ale od­wró­ci­ła głowę i nic nie od­po­wie­dzia­ła.

 

stop­nie 15011-15294

Stop­nie ro­bi­ły się coraz węż­sze, przecinały teraz biel chmur. Raz po raz po­śród mgły ry­so­wa­ła się nie­wy­raź­na czar­na syl­wet­ka.

Do­tar­li­śmy do miej­sca, gdzie w ka­mień wbita była włócz­nia.

– Bę­dziesz mu­siał wal­czyć – uświa­do­mi­ła mnie Nae.

Nigdy nie wal­czy­łem włócz­nią ani ni­czym po­dob­nym. Nawet jej wy­cią­gnię­cie spra­wi­ło mi pro­blem. Grot tkwił mocno w stop­niu, a gdy go w końcu uwol­ni­łem, stra­ci­łem rów­no­wa­gę i ru­nął­bym w dół, gdyby Nae mnie nie zła­pa­ła.

– Nie wiem, czy dam radę – po­wie­dzia­łem, czu­jąc, jak drżą mi ręce.

– Dasz.

Cze­kał na nas kil­ka­na­ście stop­ni wyżej. Puste oczy spo­glą­da­ły na mnie spod skó­rza­nej, czar­nej maski. Szaty isto­ty, po­strzę­pio­ne i za duże, po­wie­wa­ły na de­li­kat­nym wie­trze. Uzbro­jo­ny był we włócz­nię, iden­tycz­ną jak moja.

– Ro­zu­miem, że nie po­zwo­lisz mi przejść – ode­zwa­łem się.

W od­po­wie­dzi za­mach­nął się bro­nią z taką siłą, że gdy­bym nie od­sko­czył, przebiłby mnie na wylot. Potem uciekł kilka stop­ni wyżej.

Nie mia­łem wy­bo­ru, mu­sia­łem za­ata­ko­wać. Za­ma­sko­wa­ny umy­kał przed moimi cio­sa­mi, po­ko­nu­jąc ko­lej­ne coraz bar­dziej stro­me i wą­skie stop­nie. Pró­bo­wał też ata­ko­wać, lecz parowałem każdy cios. Na po­czą­tek dość nie­po­rad­nie, lecz z każdą chwi­lą coraz pew­niej. Nie mia­łem po­ję­cia, skąd wzię­ła się ta nie­spo­dzie­wa­na umie­jęt­ność. Czu­łem, jakby włócz­nia stała się moją trze­cią ręką, wie­dzia­łem, że gdy­bym chciał, na­dział­bym na grot le­cą­cą muchę. A co naj­lep­sze do­sko­na­le czy­ta­łem ruchy mo­je­go prze­ciw­ni­ka.

I wtedy się po­tkną­łem. Włócz­nia wy­pa­dła mi z ręki. Świat za­wi­ro­wał, de­spe­rac­ko ma­cha­łem rę­ko­ma, pró­bu­jąc zła­pać się cze­go­kol­wiek. Wiel­kie­go wy­bo­ru nie mia­łem, więc chwy­ci­łem w ob­ję­cia scho­dy.

Za­ma­sko­wa­ny sta­nął nade mną i wy­mie­rzył grot w moją pierś. Za­mkną­łem oczy. Ude­rzył.

Nae rzu­ci­ła się, by mnie osło­nić. Usły­sza­łem je­dy­nie ciche:

– Och.

Włócz­nia prze­bi­ła jej skrzy­dło. Mimo to zdo­ła­ła wy­rwać broń z rąk za­sko­czo­ne­go nie­zna­jo­me­go, ja w tym cza­sie pod­cią­łem mu nogi. Opadł cięż­ko na plecy.

Ko­bie­ta-mo­tyl po­da­ła mi włócz­nię, po czym osu­nę­ła się na ko­la­na.

– Nae?

– Nic mi nie bę­dzie – za­pew­ni­ła sła­bym gło­sem.

Pod­sze­dłem do Za­ma­sko­wa­ne­go i za­czą­łem od­sła­niać mu twarz. Była cał­kiem zna­jo­ma. Pod­cią­gną­łem maskę tylko do po­ło­wy, tyle mi wy­star­czy­ło. Ci­sną­łem go w prze­paść.

– Zaraz szczyt – po­wie­dzia­ła Nae. Po jej skrzy­dle pły­nę­ła pio­no­wa rzeka krwi. – Idź. Ja tu po­cze­kam.

– Ale…

– Idź.

– Do­brze.

Zro­bi­łem, jak mi ka­za­ła. Ale naj­pierw wzią­łem ją na ręce. Była za­dzi­wia­ją­ca lekka, jak to motyl.

Scho­dy zwę­zi­ły się ab­sur­dal­nie, ledwo mie­ści­ły moje stopy. Sze­dłem ostroż­nie i wie­dzia­łem, że nie za­trzy­mam się, póki nie zdo­bę­dę szczy­tu.

– Nikt nigdy mnie nie niósł – wy­szep­ta­ła mi do ucha Nae. – Jak ob­ry­wa­łam, za­wsze zo­sta­wia­li. – Po czym stra­ci­ła przy­tom­ność.

 

szczyt, niebo

Na szczy­cie znaj­do­wał się spory, okrą­gły taras. Po­ko­na­łem ostat­ni sto­pień, uło­ży­łem wy­god­nie Nae i pa­dłem ze zmę­cze­nia. Roz­kosz­nie było leżeć na czymś tak pła­skim, bez obawy, że jeden nie­ostroż­ny ruch bę­dzie kosz­to­wał życie. Za­sną­łem.

Kiedy otwo­rzy­łem oczy, Nae sie­dzia­ła przy mnie stro­ska­na. Krew na jej skrzy­dle za­schła, naj­wi­docz­niej rana nie była tak groź­na, jak się wy­da­wa­ło.

Nie zdą­ży­łem nawet otwo­rzyć ust, gdy z chmur wy­ło­nił się skrzy­dla­ty żółw. Krę­cił śmiesz­nie zie­lo­ną głową, szu­ka­jąc miej­sca do wy­lą­do­wa­nia. Cu­dacz­ne zwie­rzę do­sia­dał jesz­cze dziw­niej­szy jeź­dziec. Był to pło­mień w kształ­cie ludz­kiej syl­wet­ki, tań­czą­cy de­li­kat­nie w rytm wia­tru.

– Za­wsze uwa­ża­łem, że za mało ci płacą – rzu­cił czło­wiek-ogień do Nae cał­ko­wi­cie ludz­kim gło­sem. Wy­lą­do­wał nie­opo­dal. – Ty je­steś… Ha­wier? Do­brze za­pa­mię­ta­łem, Ha­wier. – Z jego ust ulatywał dym. – Wdra­pa­łeś się na szczyt, więc mo­żesz wy­po­wie­dzieć jedno ży­cze­nie.

Nie mo­głem w to uwie­rzyć. To była naj­cu­dow­niej­sza chwi­la w moim życiu.

– No, dawaj – po­na­glił żółwi jeź­dziec. – Nie mamy ca­łe­go dnia.

Otwo­rzy­łem usta, lecz ży­cze­nie nie chcia­ło przejść przez gar­dło. Mu­sia­łem się za­sta­no­wić. To po­win­no być pro­ste. Ale nie było.

Przed ocza­mi sta­nął mi ka­rzeł.

– W po­ko­ju na prawo są scho­dy do wnę­trza ziemi – szep­tał w mojej gło­wie. – W po­ko­ju na lewo są scho­dy do nieba. Wy­bierz sobie.

Dwie moż­li­wo­ści. W lewo czy w prawo? Do nieba czy w nie­zna­ną cze­luść?

– Chcę… – A ma­rzeń mia­łem bar­dzo wiele… – Chcę, aby Nae do­sta­ła nowe skrzy­dła.

Ko­bie­ta-mo­tyl, sie­dzą­ca cicho z boku, unio­sła po­wo­li głowę, jakby nie uwie­rzy­ła w to, co usły­sza­ła. A potem uśmiech­nę­ła się w spo­sób, który wart był każ­de­go po­ko­na­ne­go stop­nia.

– Niech tak bę­dzie – po­wie­dział pło­mień i kla­snął w ogni­ste dło­nie. Za­do­wo­lo­ny, za­wró­cił żół­wia, wbił się w po­wie­trze i znik­nął we mgle.

Były pięk­ne. Czer­wo­ne jak za­cho­dzą­ce słoń­ce. Gład­kie jak tafla je­zio­ra. Bez ani jed­nej skazy. Za­trze­po­ta­ła nimi uszczę­śli­wio­na.

– Lećmy – po­wie­dzia­ła. – Da­le­ko.

– A oni? – spy­ta­łem za­nie­po­ko­jo­ny, ale i pod­nie­co­ny. – Ka­rzeł? Ol­brzy­my?

– Prze­le­ci­my nad nimi. Nie się­gną nas.

Zgo­dzi­łem się ski­nie­niem głowy.

Chwy­ci­ła mnie za rękę i po­fru­nę­li­śmy ku niebu. 

Koniec

Komentarze

Przeczytałam heart

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Podobało mi się bardzo, jest tu rycerski etos i same piękne wartości. Omal nie uroniłam łzy na końcu, kupiona zostałam dość poważnie :) Napisane zgrabnie, dialogi umiejętne, wiele treści w oszczędnych wypowiedziach. Straszliwie długie schody do nieba ukazane w nowy sposób. Podoba mi się zestawienie bohaterów, pasują do siebie idealnie, a kobieta-motyl zapada w pamięć.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Bardzo miło mi się czytało :) 

Nie ma tu zwariowanego szaleństwa, jest szaleństwo refleksyjne, które w ogólnym rozrachunku chwyta za serce i jednocześnie zmusza do myślenia. 

Nie będę się rozpisywać, bo nie mam się do czego przyczepić, a rozwodzić się nad urokiem nie umiem. Po prostu bardzo mi się podobało. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dziękuję za opinie i serduszko :)

Przyznam, że jestem zachwycona. Spodziewałam się czegoś bardziej absurdalnego, a dostałam naprawdę prześliczną, zmuszającą do myślenia historię. Wprawdzie trochę się domyśliłam zakończenia, ale nie odejmuje to tekstowi uroku i głębi :) Po prostu zakończenie nie mogło być inne. Dlatego też idęż nominować.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Wiedziałam, że o czymś zapomniałam… Ale już nadrobiłam :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Opowiadanie jest z pewnością w jakiś sposób absurdalne, ale czy w wystarczającym stopniu? Na szczęście to już nie moje zmartwienie, niech się nad tym głowią jurorzy. Mnie w zupełności zadowala nad wyraz satysfakcjonująca lektura bardzo porządnie opowiedzianej baśni. ;-)

 

Nie mia­łem lęku wy­so­ko­ści, ale pa­trząc na cze­ka­ją­cą mnie drogę, ugię­ły się pode mną ko­la­na. – Z tego wynika, że co prawda bohater nie lękał się wysokości, ale kolana, kiedy popatrzyły na drogę, ugięły się. ;-)

 

– Tam też idzie spaść – po­wie­dzia­ła. – Raczej: – Tam też można spaść – po­wie­dzia­ła.

 

Noc była desz­czo­wa, le­że­li­śmy pod chmu­ra­mi ob­le­wa­ni desz­czem… – Nie brzmi to najlepiej.

Może: Noc była dżdżysta

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To najpierw pomarudzę:

Zakończenie przewidywalne do bólu.

Walka z samym sobą (na końcu drogi) jako metafora – zużyta nie mniej niż skrzydła motylicy. I podobnież przewidywalna.

Wyszła taka opowiastka dydaktyczno-refleksyjna.

 

Ale jak napisana ta opowiastka (tak, koniec marudzenia)! Plastycznie, ładnie, z tempem powolnym, acz nie usypiającym, bez wstydu olewająca panującą modę na cynizm i przypominająca o tym, że dobra karma nie musi do nas wracać – wystarczy, że sami wpuscimy trochę tego tałatajstwa w obieg, a świat będzie lepszy dla wszystkich.

 

Baśń, którą warto opowiadać. KlepKlep.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Niezależnie od tego, że tekst został napisany na konkurs absurdalności, ciekawa i sprawnie napisana opowieść. Czytałem z zaciekawieniem i przyjemnością.

Pozdrówka.

Dziękuję za wszystkie miłe słowa :)

Reg, tę drugą poprawkę pozwoliłem sobie nie wprowadzić, bo to taka delikatna stylizacja ma być.

 

Jak już wspominałem na becie, opowiadanie można zinterpretować i ciekaw jestem, czy komuś się to uda. (Tak jak Psycho się udało z moim “W cieniu mangowca”) Powiedzmy, że kto pierwszy tego dokona, dostanie nagrodę-niespodziankę (betę tekstu do 100 tys. znaków :) ) Oczywiście to tylko moja interpretacja i każdy może mieć swoją, albo nie mieć w ogóle.

OK, Zygfrydzie, rozumiem. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A do mnie nie przemówiło. Wprawdzie pomysł fajnie pasuje do tytułu, spodobały mi się pierwsze elementy – gra, przewodniczka, schody… Ale całość, jak na mój gust zbyt ckliwa. No i zakończenie przewidywalne.

– Ale wuj nie żyje od trzech lata

Literówka.

 

Edytka: A dlaczego śródtytuły małymi literami?

Z interpretacjami można kombinować – dorastanie (odrzucanie mitów na temat boskości mamy i taty itp.), odnalezienie prawdziwej miłości, kariera (to deptanie po ludziach) – samo życie.

Babska logika rządzi!

A dla mnie to on po prostu nie żyje :P I to takie przygody post mortem (czyściec?).

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Już pisałem podczas betowania: podobało mi się. Zapadający w pamięci tekst. Symbolikę interpretuję na swój sposób, a wnioski zostawię dla siebie. :P

Przede wszystkim nie zgodzę sie z uwagą Regulatorów, że opowiadanie jest za mało absurdalne.  Jak ktoś się wespnie 4000 schodów i nie ma zakwasów w udach, no to jest nonsens niebywały :)

A poza tym jest spoko, dobrze się czyta. Nie wiem, czy trzeba deliberować nad przewidywalnością lub jej brakiem akurat w tym przypadku.

Pzdr

Lepiej brzydko pełznąć niż efektownie buksować

Uradowanczyku, tak uważam, ponieważ w pewien sposób absurd opowiadania został zdominowany przez magiczny klimat baśni.

To, co w innych okolicznościach z powodzeniem uchodzi za nonsens, w baśni można uzasadnić właśnie baśniowością, magią. Tu może zdarzyć się wszystko, a nikt nie powie, że baśnie są pozbawione sensu, nawet jeśli wilk pożre babcię i wnuczkę, a leśniczy, rozpruwszy brzuszek wilka, uwolni obie panie, całe, żywe i zdrowe. ;-)

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Niedawno nabyłem wersję baśni, o której wspominasz regulatorzy, dla małych dzieci. W tejże wersji dochodzi do jeszcze większego absurdu: Wilk zamyka babcię w szafie, Kapturka toże, a ratuje ich drwal, który wywijając siekierką, płoszy wilka. Cała rodzina (włącznie z moimi rodzicami) dziwiła się i kręciła głowami, zastanawiając się, jak daleko jeszcze nonsens politycznej poprawności sięgnie…

 

Uradowańczyku – bo te klisze, o których wspomniałem, były rozegrane akurat strasznie sztampowo ;-) W sensie przez momencik powiało nudą. Dzieki bogu, rzemiosło zygfryda ten powiew szybko usunęło… ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Do dziwiących się i z niedowierzaniem kręcących głową, dołącza zszokowana Regulatorka i od razu dodam, że nie wiem, jak daleko rzeczony nonsens sięgnie. :-o

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O, kolejne opinie. Dzięki.

 

Skoro absurdu jest niewiele, to trzeba się podpiąć pod surrealizm :) Według założeń konkursowych też może być.

 

Finklo, Tenszo – trochę zimno.

Parę wskazówek – pytań, które można rozważyć:

– Dlaczego bohater wyruszył do chatki w nocy i dlaczego znajdowała się na odludziu?

– Jak wyglądała relacja pomiędzy karłem i Nae? I co w tym wszystkim robiły olbrzymy?

– Co tak naprawdę sprawiło, że “skrzydła” Nae wyblakły i co mieli z tym wspólnego ludzie-stopnie?

– Dlaczego Nae rodziła sobie z WueSami sprawniej od Hawiera?

– Czy niespełniona miłość Hawiera miała coś wspólnego z jego wyprawą? Dlaczego wyobrażał sobie swoich bliskich, którzy czują wstyd i rozczarowanie?

Mniam, mniam. Tak lekko się czytało. Dobra rozrywka na pochmurny wieczór. Podobało mi się choć cierpiałam myśląc o wspinaniu się na tyle schodów :-) Oj droga przez mękę.

W każdym nor­malnym człowieku tkwi sza­leniec i próbu­je wy­dos­tać się na zewnątrz.

Z powodu przeładowania nieuzasadnionym chaosem, nie jestem fanem tych absurdalnych opowiadań, ale Twoje przeczytało mi się przyjemnie. 

Miła, refleksyjna (choć, jak to wspomniano, trochę przewidywalna) opowieść.

Pozdrawiam. :)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Dziękuję kolejnym czytelnikom za wizytę :)

Ciekawy, nieśpieszny tekst. Mocno refleksyjny.

W starych bajkach przyjście do chaty na odludziu/ nocą i wykonanie zadania oznaczało przejście przez bramy śmierci lub z dzieciństwa do dorosłości, choćby Jaś i Małgosia czy Czerwony Kapturek. A same bajki miały oswajać ze śmiercią i opisywać rytuał przejścia. No ale ja jestem pod pewnymi względami staroświecki. 

 

F.S

:)

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Przeczytałam, trzymało mnie, aż do stopnia 14220, na którym to przewidziałam zakończenie, ale, że lubię mieć rację, doczytałam do końca.

Osobiście opowiadanie interpretuję jako nawiązanie do Boskiej Komedii: przejście przez las na dzień dobry i Wergiliusz w formie motyla. Bohater wybrał się w drugą stronę niż Dante, pokonał swoje lęki i uratował niewiastę, która go poniosła do nieba.

Skąd wiesz, że dzisiaj nie minąłeś się z powołaniem?

Dzięki za kolejne odwiedziny.

Na razie nikt nie wpadł na moją interpretację, napiszę ją za jakiś czas, ale na razie może jeszcze ktoś będzie chciał podjąć wyzwanie.

Urocze :)

Bawimy się w interpretacje?

To ja widzę to tak: Największym skarbem jest miłość i warto dla niej przejść nawet drogę tysiąca mil (tysięcy stopni) i pokonać najgorsze przeszkody (Znaczy jako interpretacyja tekstu, autor komentarza swoje zdanie na ten temat zachowa dla siebie).

 

Zakończenie nie jest zaskakujące, ale to dobrze, bo jest jedynie słuszne i gdybyś zaprezentował inne, to – ptasich się trzymając standardów – w dziób byś zarobił, a nie piórko (Wiem, wiem… wyłazi ze mnie Roman T.)

 

Napisane świetnie – zassało, cholerstwo – Nae polubiłem od pierwszego brudnego skrzydełka, historia bardzo ładna, jak dla mnie jej atutem jest powielanie, w gruncie rzeczy zgranych, ale świetnych i zawsze na czasie motywów. I nie mówię tu tylko o symbolice typu droga z ludzkich głów… No, w każdym razie coś w tym stylu… tylko tych najprostszych, niemal alegorycznych, czyniących z tego opowiadania – bez szydery – naprawdę wartościową bajkę. Gdybym miał dzieci… Ewentualnie gdybym wiedział, że mam dzieci… to chętnie bym im to przeczytał.

 

Z wad, to sam bohater wyszedł Ci taki mało cyniczny, zachłanny, egoistyczny i dupkowaty, przez co niektóre jego zagrania wyszły dosyć sztucznie, a przemiana i droga do odkrywania prawdziwego skarbu nie tak efektownie, jak mogłaby wyglądać.

 

Peace!

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Do mnie najbardziej przemówiły stopnie 10101-10265, czyli te na których bohater musiał pozbyć się przywiązania do tego, co większość z nas kładzie na pierwszym planie i co często nie pozwala nam ruszyć do przodu. Język jak przystało na pisarza z dorobkiem – przekonywujący, nieprzesadzony. Nie powiem – było mi w czasie czytania całkiem waniliowo.

Gładko wszedłem w Twój świat. Obietnica poznania tajemnicy powodowała, że chętnie czytałem kolejne akapity. Moim zdaniem bardzo udany tekst. Miło zmierzyć się z tekstem pisanym dla czytelnika, a nie dla zwrócenia uwagi na błyskotliwość autora. Koncówka "tendencyjna", ale co tam, Paulo Coelho też ma swój urok ;) Moim zdaniem pisałeś o miłości, która wymaga tego, żeby zmierzyć się z sobą samym i z opiniami innych bliskich. Początkowa wypowiedź Nae jest dla mnie trochę niezrozumiała (ta z poczwarką), nie złapałem o co chodzi. Dzięki za ten tekst.

Dzięki za kolejne opinie. Pisałem między innymi o miłości, tego nie da się ukryć. Ale mojej interpretacji jeszcze nikt nie odgadł :)

Przemknęłam przez opowiadania w tempie odwrotnie proporcjonalnym do możliwości pokonania przeze mnie niebiańskich schodów :)

Czytało się bardzo przyjemnie, lekka nutka absurdu była w sam raz jak na mój gust.

Opowiadanie napisane bardzo zgrabnie, jest “o czymś” a nie o niczym, bohaterowie fajni, chociaż narrator mógłby być taki trochę bardziej zkriwikościostniony :) Ale poza tym yes

Mam wrażenie, że limit znaków nie zrobił temu tekstowi dobrze. 

A szkoda, bo jak już zrezygnowałeś z absurdu, to mogłeś równie dobrze zrezygnować z limitu. ;)

Podobało mi się. Ciepła baśń, wzruszające zakończenie. Nie wiem, jak to zrobiłeś, ale autentycznie mi się ten finał spodobał i nie odebrałam go jako cukierkowy.

Ale jednak, jednak. Czegoś zabrakło. Zapewne paru tysięcy znaków, które by sprawiły, że ta baśń byłaby jeszcze bardziej baśniowa.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dzięki za kolejne komentarze :)

Świetne, śliczne, podoba mi się bardzo forma i treść, i nawet na happy end się nie zmarszczyłam, a zazwyczaj to robię ;-) Tyle ode mnie jako od czytelnika. Jako jurorka mam tylko jeden zarzut, ale za to dość poważny: niedobór absurdu… bronisz się surrealizmem, może tak. Ale ja nadal przyjmuję ten świat taki, jakim jest; nie mam odczucia, że coś jest inaczej, niż w normalnych warunkach (mimo że schodami do nieba jeszcze nie szłam, a co dopiero z motylem :P). Nie wiem, może to kwestia tego, że bardzo spokojnie i przekonująco go przedstawiasz.

Świetny tekst i wspaniała opowieść. Przeczytałam jednym tchem, ale niestety muszę się zgodzić, że wyszło tak, jakby to był nowy wykreowany świat, typowo baśniowy. Interesujący bardzo, ale jednak nie absurdalny. 

Trzymam kciuki za piórko, bo kibicuję tekstowi od samego początku, ale tak jak pisałam absurdu mało, choć tekst cudowny.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Dziękuję za opinię i cieszę się, bo patrząc na marną punktację, myślałem, że będą mniej pozytywne :)

Podzielam zdanie moich przedpiśczyń-jurorek. Tekst bardzo do mnie przemówił, śliczna baja. Nie mogłam na niego głosować w absurdalnym konkursie, ale masz mój głos do piórka. yes

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dobra, konkurs się skończył, piórko jest (dzięki loży i wszystkim czytelnikom), więc mogę zdradzić moją interpretację opowiadania. Pewnie niektórym nie przypadnie do gustu, trudno, każdy może zostać przy swojej, cieszę się, że wyszło tak uniwersalnie.

Tekst miał być metaforyczną historią człowieka, który zakochuje się w prostytutce i uwalnia ją z tego, dając szansę na nowe życie. Co symbolizują różne rzeczy z tego opowiadania już nie będę zdradzał, teraz chyba łatwiej się domyślić :)

Bez zbednych slow.. super! ;)

:) Cieszę się :)

Czytając twoje podpowiedzi, domyśliłem się, o jakiej historii myślałeś, pisząc : ) (za często mi się to nie zdarza). Karzeł z cygarem skojarzył mi się z alfonsem, choć z tego co wiem, nigdy nie widziałem żywego stręczyciela na oczy, tym bardziej o tak nietypowym wyglądzie*. To wszystko naturalnie już po lekturze samego tekstu, podczas której nie poszukiwałem drugiego dna.

 

Myślę, że zasłużyłeś na piórkowe wyróżnienie. Masz talent, żeby opowiedzieć historię, zdawałoby się tak przewidywalną, a jednak tchnąć w nią barwy i życie. Nie przeszkadzał mi brak wyraźnych wad u bohatera – miałem wrażenie, że jego główną cechą jest “zwyczajność” i w ten sposób wydał mi się na swój sposób przekonujący. Niektóre przeszkody były mniej udane niż inne, najbardziej oczywista była dla mnie tożsamość Zamaskowanego, choć już samą walkę z nim opisałeś całkiem zgrabnie.

Psiakrew, niby można było przewidzieć, jak wszystko się skończy, ale zagrałeś na jakiejś strunie, której dźwięk po prostu się nie nudzi. Jest w nim i niewinność i bohaterstwo; podróż i cel. Winszuję.

 

PS – Coraz wyraźniej widzę Cię, Zygfrydzie, obklejonego etykietami “Young Adult”. Etykieta może i głupia i wiele mówiąca o kulturze czasów, w których żyjemy, ale z mojej perspektywy dobre książki “młodzieżowe” mogą być czytane z przyjemnością przez ludzi w każdym wieku. 

 

 

* kiedy byłem mały, zaimponowałem nauczycielom z mojej podstawówki swoją erudycją do tego stopnia, że pewnego dnia zaprosili panią dziennikarz, która zaproponowała mi wywiad. Potem w gazecie ukazało się moje zdjęcie z wychowawczynią, podpisaną jako “mama” i skromnym nagłówkiem “mały geniusz”, tuż obok dużego nagłówka sensacji tygodnia pt. “pomagał alfonsom”. Wyszło, że mały geniusz pomagał alfonsom. Mam nadzieję, że alfonsów spotkała zasłużona kara, gdzie się podział ten mały geniusz za bardzo nie wiem (chyba studia skutecznie obniżyły mu IQ), natomiast odrobina dumy pozostała. No i parcie na papier, silne po dziś dzień :D.

 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Nevazie, gratuluję szkolnej sławy. :-)

nigdy nie widziałem żywego stręczyciela na oczy,

A ilu widziałeś nieżywych? NMSP. ;-)

Babska logika rządzi!

Dziękuję.

Dobre pytanie, Finklo. Wydaje mi się, że całkowita liczba nieżywych ludzi, na jakich dane mi było patrzeć nie jest imponująca. I jakoś wcale mi to nie przeszkadza :P.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Dzięki za wizytę, mały geniuszu :) 

 

PS – Coraz wyraźniej widzę Cię, Zygfrydzie, obklejonego etykietami “Young Adult”. Etykieta może i głupia i wiele mówiąca o kulturze czasów, w których żyjemy, ale z mojej perspektywy dobre książki “młodzieżowe” mogą być czytane z przyjemnością przez ludzi w każdym wieku. 

Nie mam nic do “Young Adult”, ale świadomie w to nigdy nie celowałem. Tak się złożyło, że kilka moich opowiadań można pod to podpiąć, w sumie sam się zdziwiłem, że ludzie to zauważają :) A o powieściach to lepiej nie piszmy, bo ostatnio mam strasznego lenia i nic nie piszę, co jakiś czas tylko zerkając, czy nie odezwał się już Ten Który I Do Ciebie Się Odezwał. Ale trzeba się za siebie wziąć.

Young Adult? Hmmm. Ja kojarzę Zygfryda ze świetnymi horrorami…

Babska logika rządzi!

Gdyby nie ta scena z ludźmi, po których się chodzi czy zrzuca, opowiadanie można byłoby przeczytać dzieciakowi na dobranoc :) Bardzo udane opowiadanie. 

Dzięki za wizytę :)

Czytałam ponad pół roku temu, więc komentarz będzie trochę przeterminowany:) Pamiętam, że bardzo mi się podobała baśniowość i malowniczość tekstu ( niektóre sceny mam przed oczami do dziś). Było co prawda przewidywalnie, ale przecież to nie zaskoczenia oczekuje się od baśni, tylko tego, by było jak trzeba:)

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Dzięki za wizytę, Alex :)

Bardzo malownicza opowieść, gdy czytałem przypominała mi bajki z starych książeczek z lat 90 :D Spodziewałem się takiego zakończenia od połowy tekstu ale chyba tak wlasnie powinny kończyć się baśnie :D

Dzięki :)

Absurd to chyba niespecjalnie, za to bajka wyszła cudowna. Bardzo mi się podobało :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Dzięki za wizytę :)

Przyjemnie się czytało i dobrze, że takie zakończenie. Liczyłam na nie właśnie. 

Przy okazji – podobają mi się Twoje tytuły. Sama lubię wybierać pojedyncze słowa, ale widzę, że to w znacznie mniejszym stopniu zachęca do czytania niż takie właśnie, z jakąś zagadką w sobie. 

Dziękuję, choć muszę się przyznać, że ten tytuł, choć też mi się bardzo podoba, nie jest mój. W konkursie było chyba dziesięć tytułów narzuconych przez organizatorów, i autor musiał wybrać jeden z nich. Jak klikniesz na tag konkursowy, to pokażą Ci się inne opowiadanie, niektóre mają ten sam tytuł. Jest dużo innych ciekawych.

Ładne. Zakończenie wbrew podejrzeniom, że będzie … . Dobrze się czyta. Polecam

Koala75, dzięki za ten komentarz i dwa inne pod moimi tekstami :)

Nowa Fantastyka