- Opowiadanie: galar - Tygrys

Tygrys

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Tygrys

Piotr zawsze uważał, że w godzinie świtu miasto staje się dziwnie obce. Jakby odchodząca noc odsłaniała twarz inną, nie mającą nic wspólnego z jego dziennym, tłumnym obliczem. Miasto wyglądało wtedy jak twarz aktora, który już wszedł na scenę ale nie zaczął jeszcze grać, szukając dopiero w pamięci słów roli.

Tak było i tym razem. Piotr wracał właśnie do domu z przeciągniętego ponad miarę spotkania w miejscowym klubie, nazwanym przez, obdarzonych chyba perwersyjnym poczuciem humoru, właścicieli, „Do Gwiazd". Klub znajdował się na obrzeżach miasta, na ulicy Cichej; do domu Piotra był to kawał drogi. W sam raz by strzeźwieć. Noc z wolna blakła i nadchodziła ta dziwna pora pomiędzy „późno", a „wcześnie", przedświt, godzina ciszy i bezruchu.

Miasto trwało zastygłe w krysztale nienazwanego czasu i tylko kroki Piotra niosły się pustymi ulicami. Mężczyzna z przyjemnością wdychał chłodne powietrze, czyste, nieprzemielone jeszcze dziesiątkami płuc. Kolory ścian, nieba i ziemi też były jeszcze świeże, niezużyte, zbyt subtelne by je nawet nazwać.

Szedł teraz deptakiem, pustym i nieruchomym. Zauważył, że blednąca noc jak zawsze odsłoniła rany, ślady zniszczeń dokonanych pod osłoną ciemności. Zapatrzył się w połamaną ławkę – była prawie nowa… i cała kiedy mijał ją wczoraj. Belki oparcia zostały wyłamane, drzazgi leżały wokół na czarno-białych płytach lśniących od przedświtowej wilgoci. Trochę dalej trotuar pstrzyły zastygłe rozbryzgi wymiocin, błyszczały zgniecione puszki po piwie. Piotr poczuł się nieswojo, zapalił papierosa, choć o tej porze dym już nie smakował, drażnił gardło. Te ciemne plamy przy rozbitym, betonowym koszu – krew? Farba? Obok parujące grudy kału na progu galerii sztuki, wetknięty w nie różowy goździk, świeże graffiti na ścianie ratusza, nic subtelnego – HWDP namazane czarnym sprajem.

– Pisze się przez „ch" – mruknął Piotr przyspieszając kroku.

Jaśniało, powietrze przybierało subtelny odcień różu zwiastujący przyczajony za horyzontem blask. Na schodach dzielących budynki sądu – stary i nowy, leżał przewrócony kontener na śmieci, jego wielobarwna zawartość chrzęściła pod stopami. Ślepe oko kamery miejskiego monitoringu lśniło w półmroku pierwszym refleksem wschodzącego słońca. Piotr zaciągnął się dymem patrząc na powyginany w fantastyczne kształty znak drogowy. Zawsze zdumiewał go rozmiar i rozmach zniszczeń pozostawionych przez noc. Niedługo miasto się obudzi i wszystko zostanie sprzątnięte, rany opatrzone, ale teraz wszystko było jaskrawe, dosłowne i kompletnie niezrozumiałe. Piotr nie umiał znaleźć kontekstu między początkiem nocy, czasem odpoczynku, spotkań i zabawy, a jej końcem jakim było odsłonięte świtem pobojowisko. Co działo się pod osłoną ciemności? Co działo się tu każdej nocy?

 

Z naprzeciwka szedł pijak, chwiejnie przemierzając chodnik szarpanymi ruchami szachowego konia. Piotr przez moment poczuł się raźniej, że nie jest sam pośród zgliszczy, ale potem zobaczył twarz tamtego, martwe oczy wbite w jeden punkt, mamroczące przekleństwa rozbite usta i plamę moczu w kroku wymiętych spodni. Pospiesznie usunął się z drogi, pijak minął go ciągnąc za sobą gęsty woal smrodu.

Gdy Piotr dochodził już do parku, wzeszło Słońce, purpurową kulą powoli przyćmiewającą wiszącą w zenicie srebrną czaszkę Księżyca. Powiał wiatr, potoczył ulicą strzępy wczorajszych gazet. Bezruch pękł.

Piotr zanurzył się między drzewa. Park stał jeszcze cichy, między drzewami gęstniały plamy mroku. To wciąż jeszcze nie był dzień, mimo, że miasto za moment miało zaroić się ludźmi spieszącymi do pracy, wciąż jeszcze trwała godzina bezczasu, nieprzypisana do dnia ani nocy. Wysoko w koronach drzew zakwilił jakiś ptak, raz tylko i na powrót nastała cisza. Plamy blasku zsuwały się coraz niżej, światło zmieniało kolor, róż ocieplał się przechodząc w pomarańcz. Ciepło wzbudziło pierwszy zapach, zbutwiałą woń zeszłorocznych liści, zebranych w bure kopce po obu stronach ścieżki. Piotr wyrzucił niedopałek w mierzwę jednego z nich.

Po kilku krokach usłyszał za sobą szelest, obrócił się nie zwalniając kroku. Stos liści poruszył się, coś tam było, jakiś wielki kształt przesuwał się w półmroku. Piotr zamarł, TO nie. Liście osypywały się z szelestem z pręgowanych boków.

– Tygrys, matko jedyna, tygrys! – załkało bezgłośnie w głowie Piotra. Starał się nawet nie oddychać, stał jak wrośnięty w ziemię.

Zwierzę wyszło na ścieżkę, było olbrzymie, gruby ogon kołysał się na boki. Tygrys ziewnął demonstrując pożółkłe kły. Przez chwilę przeciągał się w plamie słońca, potem majestatycznie wkroczył między drzewa. Zniknął w ciemnych zaroślach i park znów stał cichy, poprzecinany smugami światła i cienia, nieruchomy, spokojny.

Piotr przełknął ślinę.

– Tygrys! Tam był tygrys, prawdziwy! – powiedział sam do siebie. Nie zabrzmiało to przekonująco. Nie teraz gdy robiło się coraz jaśniej i z każdą chwilą park tracił na tajemniczości. Słońce zagrało zielonym refleksem na pozostawionej na pobliskiej ławce butelce z niedopitym piwem i ta kropla prozy życia przywróciła Piotra do rzeczywistości.

– Tygrys, dobre sobie! – żachnął się przyspieszając kroku. Przed sobą widział już wyraźnie koniec parku, między drzewami majaczył rząd odrapanych kamienic. Piotr wyjął nowego papierosa, zapalił. Szedł szybko z poczuciem lekkości, dym teraz już smakował wypełniając płuca przyjemnym, ciepłym ciężarem. Obejrzał się jeszcze raz na pozostawiony z tylu park, na poprzecinaną pręgami blasku ścieżkę.

Tygrys szedł za nim. Zachowywał dystans może dwudziestu metrów, pojawiał się w plamach światła i znikał w kałużach mroku.

Piotr nie czekał dłużej. Powstrzymując narastający w gardle paniczny ryk puścił się biegiem przed siebie. Byle szybciej dotrzeć do ulicy, do racjonalnego cywilizowanego świata, byle dalej od nadciągającej z przerażającą powolnością bestii!

Wybiegł spomiędzy drzew, prawie że pocałował z ulgą zapluty bruk chodnika. Dyszał ciężko, bojąc się spojrzeć za siebie. Nagle coś zajazgotało mu tuż przy nodze.

– Jezu! – krzyknął w panice Piotr. Szarpnął się do tyłu. Jazgot nie ustawał.

– Cicho, Fafik! Cicho! – zaskrzeczał ostry głos. Przed Piotrem stał starszy pan strofując szarpiącego smycz tłustego jamnika o złośliwym pysku. – Coś się panu stało? – zapytał właściciel psa mrużąc skryte za rogowymi okularami oczy. Jamnik ucichł i wbijał teraz w Piotra nienawistne spojrzenie.

Na widok tak oczywistego emisariusza dnia Piotr prawie rozpłakał się z ulgą.

– Niech pan ucieka! Tygrys! – wyłkał wskazując ścianę parku.

Twarz starszego mężczyzny zmięła się w wyrazie niesmaku.

– Tygrys? Tutaj? – rzucił sarkastycznie.

Piotr spojrzał między drzewa. Tygrysa nie było. Blask wstającego dnia wypędził już ostatnie kłęby szarówki i park puszył się teraz barwami wiosny, tysiącem odcieni zieleni, bezpieczny, zapraszający, zwyczajny.

– Niech się pan prześpi – mruknął właściciel psa – Idziemy, Fafik! – pociągnął za smycz. Fafik rzucił Piotrowi ostatnie, pełne wzgardy, spojrzenie i z godnością podreptał za swoim panem.

Piotr powlókł się w górę ulicy potrząsając skołowaną głową. Stąd nie miał już daleko, musiał jeszcze przejść tylko wzdłuż rzędu szeregowych sklepów „ze wszystkim".

Ich także nie oszczędziła miniona noc. Kilkanaście witryn zostało rozbitych, najróżniejsze towary wywleczono aż na ulicę. Kontenery porozbijanych butelek zalegały chodnik na równi ze stosami butów, ubrań, wiatr szarpał wstęgą papieru toaletowego. Pośrodku jezdni ktoś ustawił kilka klozetowych muszli. Z wnętrza jednego ze sklepów dobiegł chrzęst szkła, stało tam dwóch policjantów apatycznie oceniając szkody.

– Proszę przechodzić! Tu nie ma nic do oglądania! – trzeci funkcjonariusz stał na chodniku nad stertą pluszowych zabawek i pisał coś w notatniku. Jego radiotelefon co chwila wyrzucał z siebie niezrozumiały, trzeszczący komunikat. Piotr już miał podejść, powiedzieć coś o tygrysie, ale widok zmęczonych, błagających o sen, oczu policjanta sprawił że zrezygnował. Ruszył dalej.

Na ulicach pojawili się pierwsi, spieszący do pracy, przechodnie. Przejechał rzężący autobus.

 

Piotr wszedł na korytarz swojej kamienicy witając z prawdziwą ulgą unoszący się tu, jak zawsze, swojski odór uryny. Chwilę manipulował kluczem w zamku starając się zrobić to jak najciszej. Ostrożnie wślizgnął się do mieszkania. O tej porze jego żona jeszcze spała, a Piotr wolał uniknąć pytań i irytujących wymówek, tym bardziej że obiecał wrócić dużo wcześniej. Zanurzone w porannej ciszy mieszkanie zachowało jeszcze wygnaną już z ulic atmosferę przedświtu. Najbardziej rzucał się w oczy absolutny bezruch i martwota używanych na co dzień sprzętów, ślepy ekran telewizora. Piotr odczuł znowu wrażenie obcości. Na palcach wszedł do sypialni, żona szczelnie owinięta kołdrą wymruczała coś przez sen. Mężczyzna bezszelestnie rozebrał się i ostrożnie wpełzł pod kołdrę, starając się sprawiać wrażenie, że leży tam już od dawna.

Gdy był już pewien, że jego zabiegi nie zakłóciły snu małżonki delikatnie wyciągnął rękę by objąć kobietę.

Pod kołdrą poczuł sierść. Ostrą, zwierzęcą sierść opinającą węźlaste muskuły nie powiązane ludzką anatomią. I powolny łoskot potężnego serca.

Piotr przełknął strach i powoli odchylił kołdrę, powoli bo wiedział już co zobaczy.

Tygrys spał. Wyciągnięty na boku, opierając na poduszce ozdobiony białymi wąsami pysk, spał.

Piotr zacisnął powieki. Zasnąć, zasnąć i przebudzić się! Nie otwierając oczu ostrożnie położył się obok bestii. Zasnąć, przespać tą straszną, nie należącą do żadnego czasu godzinę, ten abstrakcyjny interwał pomiędzy wczoraj a dziś i obudzić się w blasku dnia, kiedy wszystko znów będzie normalne, zwyczajne, swojskie, kiedy z ulic znikną śmieci i ślady zniszczeń, obudzić się w dzień, w normalny dzień, w swoim własnym łóżku, obok żony… Obudzić się… Obudzić… Objął pręgowany bok.

Tygrys zamruczał.

 

Koniec

Komentarze

Fajnie opisane miasto tuż przed pobudką. Ciekawe porównania, motyw tygrysa wprowadza absurdalny klimat, pasujący do takich porannych wędrówek. Przyjemne i intrygujące opowiadanie. Daję 5. Pozdrawiam!

Z czystym sumieniem szóstka :)

Prześliczne. Inne słowo nie pasuje :)

Tekst ciekawy, z pięknie "wyegzekwowanym" pomysłem, bez rażących błędów warsztatowych, na dodatek szalenie poetycki. Czysty miodzio.

Szósteczka.

"Obrazy przewijające się na jawie inspirują uczucia, podczas gdy we śnie to uczucia powodują pojawianie się obrazów. Gdyby tygrys wszedł do naszego pokoju, poczulibyśmy strach, kiedy boimy się we śnie, wywołujemy tygrysa" - J. L. Borges, Księga snów. Nie wiem, czy "Księgę snów" czytałeś, ale jeżeli nie, to tym bardziej jest to niesamowite ;) Zaryzykuję tezę, że Borges przeczytałby Twoje opowiadanie z przyjemnością :P Podoba mi się sposób, w jaki splatają się u Ciebie sen i jawa, piękno i brzydota. Piękne metafory, działające na wyobraźnię, poetycki język. Oby więcej takich opowiadań na tym forum. 6.

Nowa Fantastyka