- Opowiadanie: Katastrof VII - Dzień pierwszy cd - decydujące starcie

Dzień pierwszy cd - decydujące starcie

Kochani.

To moja 2 część opowiadania. Pierwsza się Wam spodobała, więc jest 2.

 

Skorzystałam w Waszych rad i tak:

- sprawdziłam Wordem co i jak i faktycznie było trochę błędów. Czasem mi podkreślało nie wiem dlaczego i zostawiałem te podkreślenia, bo ten Word to nie wie chyba wszystkiego, hi, hi?

- dałam do betowania swojej najlepszej przyjaciółce, a ono powiedziała: “iż jest super i postarałam się, i że nie widzi błędów”. Ona z polaka jest słaba, ale mimo to sadzę, iż błędów nie ma, jakby były to dajcie znać.

 

Jakby ktoś nie czytał 1 części, to zamieszczam poniżej streszczenie.

 

Jan Kowalski, detektyw, odkrywa kosmiczny spisek klonów-mutantów w domu małej dziewczynki Laury Plamer. Dziewczyna została zabita, ale zostawiła pamiętniczek, z którego detektyw domyślił się, że mama jest kosmitą i mutantem. Mama chce zabić Kowalskiego i przemienia się. Jej ręce zmieniły się w 6 macek i ....

 

czytajcie co dalej.

 

Uwaga to horror.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Dzień pierwszy cd - decydujące starcie

I powstała zmutowana paszcza. Otworzyła się z chrzęstem pokazując liczne grona zębów, pogrupowanych w niewielkie niby urokliwe zagajniki, jednakże śmierdzące ludzkim mięsem, brakiem pasty do zębów i toksycznymi wyziewami. Niektóre zęby były wyszczerbione od gryzienia jeszcze żywych głów pochodzących od homo sapiens. Człowiecza czaszka nie była dostatecznie małą, by przeniknąć do układu pokarmowego bestii i ta musiała ją zminimalizować. I po to były wielonarządowe kły, siekacze i miażdzyciele – by sikać, robić kłute rany i gnieść żywe jeszcze mięso i tkankę kostną, a krew tryskała na meble, podłogę i sufit oraz do spragnionego wnętrza kosmicznego wynaturzenia, wtedy. I stwór odczuwał sadystyczną przyjemność w wizji: chwycić obrzydliwymi i śliskimi jak ciało ślimaka winniczka mackami ofiarę za ręce i nogi, wepchnąć do cuchnącego rozkładającym się ścierwem otworu gębowego, głową do przodu, a na końcu stopami, a potem poszatkować na jadalne i połykalne dla potworów kawałki smacznego mięsiwa. Dzięki tym przebrzydłym marzeniom jego oczy zalśniły złowrogim pragnieniem bezzwłocznego pożarcia Jana Kowalskiego.

– Ha, wiem co knujesz mutancie – powiedział zimno i opanowanie detektyw, mimo grozy całej sytuacji.

- Jesteś kolacją, a ja klientem w restauracji – powiedział obcy.

Nasz bohater miał plan ratunkowy, ale potrzebował czasu, którego nie miał. I dlatego zastosował stary fortel, taki jak Zagłoba w Krzyżakach.

– A wiesz ile to jest: 2 +2? – zapytał mocno wątpiąco, tak by mutant musiał odpowiedzieć, żeby się nie skompromitować niewiedzą.

– 4 – rzekło straszydło.

– A + 3? – zapytał tym samym tonem głosu, kpiarsko.

– 5 – odpowiedziała nieco zdziwiona juz bestia.

– Ha, ha, nieprawda 4 + 3 = 7, Ty głupi kosmito – zaśmiał się Jan Kowalski.  

Mutant zawahał się, nie wiedząc gdzie tkwi haczyk i dlaczego został nabrany. Tymczasem detektyw, podczas tej rozmowy, za plecami szykował pamiętniczek Laury Plamer, gnąc go w tubę, taką jak megafon do przemówień publicznych. A teraz z triumfującym okrzykiem podskoczył do zaskoczonego obcego i jednym wyćwiczonym oraz pewnym ruchem wepchnął pamiętniczek w paszczę. Pchał długo, aż dosięgnął różowych jelit. Potwór pisnął zadziwiony pomysłowością detektywa i otrzymanym bólem wewnętrznym.

– Nie rób mi tak, dogadajmy się – poprosił fałszywym tonem głosu, udając strach i chcąc zyskać na czasie.

Detektyw nie zamierzał układać się z wrogiem ludzkości i wiedział, iż wygrywa tą początkowo przegraną batalię.

– Pamiętnik niewinnej dziewczynki wywrze na Tobie srogą pomstę! – zawołał i wciskał rękę w mroczną jamę, aż po pachę.

Kosmita nie rezygnował z podłego życia. Zmrużył swoje kaprawe oczy w złośliwym grymasie i zagryzał okrutne szczęki raz po raz. Zaczął szarpać żywą jeszcze rękę bohatera, a czarny płaszcz i bawełniana koszulka z logo adidasa nie zabezpieczały, więc kły przedarły się przez materiał i dotarły do kości i zachrzęściły obrzydliwie, a krew trysnęła. Ludzkie mięso odsłoniło ukryte mięśnie, nerwy, żyły, ścięgna, tętnice, a nawet naczynia włosowate. Ból musiał być przeraźliwie mocny i nieopanowany przez zwyczajnego człowieka, jednakże Jan Kowalski tylko zacisnął zęby i spojrzał z błyskiem zwycięstwa w oku w ślepia nieludzkiej bestii. Uśmiechnął się wyzywająco i jego dłoń poczęła szarpać wnętrzności potwora. Nasz detektyw był facetem z krwi i kości, a paznokcie obcinał raz w miesiącu, gdy zaczynały się łamać i przyjmować uporczywie brud. Teraz skorzystał ze swej męskości: orał szponami jelita potwora, jak rolnik ojcowiznę. Zasnute nienawiścią oczy mutanta pogrążył strach, cierpienie i obawa o dalszą egzystencję. Walczyli tak w milczeniu, a każda sekunda wydawała się nieprzemijającą wiecznością świetlistych gwiazd, rozjaśniających mroki lodowej próżni. W ostatecznym tytanicznym wysiłku detektyw grzmotnął mocarnie w zrolowany pamiętniczek z całej siły – wbijając go w trzewia bestii do samego koniuszka. I wtedy z cichym plaśnięciem tenże pamiętniczek wyskoczył mutantowi przez dupę, a za nim wypłynęły wężowate wnętrzności i krwawa jucha. Następnie Jan Kowalski cofnął rękę z jelit, szarpnął pazurzyskami i wyciągnął bijące jeszcze serce potwora.

– Popatrz to chyba Twoje, mamuśko? – triumfująco i drwiąco zapytał.

Pokonany i zrezygnowany mutant ostatkiem sił wyszeptał słowa klątwy i przepowiedni jednocześnie.

– Nie wygrałeś, jeszcze nie, o co to to nie, to tylko pierwsza runda z długiej międzyrasowej i międzyplanetarnej walki. Przepowiadam Ci, że na drodze spotkasz niezwykłego towarzysza i zakochasz się w nim, a ona w Tobie i ona umrze i będzie Ci żal że z nami zadarłeś. Dodam jeszcze, iż wezwaliśmy naszego Pana i Twórcę, lorda pogromcę światów, nieskończonego zwycięzcę: The Black Evil Mastera. Poznasz mroczny strach za jego kosmicznie demonicznym udziałem! Ha, haha. A teraz giń!

Na koniec fałszywa mama wykorzystała ostatnią sztuczkę. Chciała zabrać ze sobą do grobu swojego niespodziewanego zabójcę, a więc naszego bohatera. Skonała z wrzaskiem rozrywającym bębenki w uszach i mogącym nawet zabić. Na szczęście detektywowi nic się nie stało, bo trzymał przed sobą serce bestii, a ono zatrzymało i rozbiło morderczą falę dźwiękową. I obcy dojrzał jeszcze w ostatnim momencie nieludzkiego żywota, że nawet to mu się nie udało. Był wściekły, lecz nie mógł nic poradzić i musiał już umrzeć. Jego ostatnią myślą było: “Kowalski wygrał ze mną i zazdroszczę mu sukcesu”. Drżąc w agonii wyzionął kosmicznego ducha zła.

I wtedy zdarzyło się coś zaskakującego i nieprzewidzianego. Jan Kowalski usłyszał brawa z tyłu, za sobą.

– Brawa, dobra robota –usłyszał niedowierzając, że w tym małym pokoju znajdował się ktoś jeszcze przez cały ten czas.

Obejrzał się zdziwiony i zobaczył znikające pole niewidzialności, którego nie widział jeszcze żaden człowiek. A przed nim stała prawdziwa laska. Kosmiczna i odlotowa panienka, ubrana w długie czarne mini, długie czarne kozaki sięgające w głąb mini i kończące się nie wiadomo gdzie. Miała bluzkę czarną podkreślającą jej w sam raz biust. Długie czarne włosy z ciemnymi pasemkami miała upięte w kok i przytrzymane spinką w kształcie czarnego tetracyklonu, przynoszącego szczęście symbolu z innej galaktyki. W dłoni trzymała pomalowaną na czarno broń, pistolet o nieznanym dla detektywa modelu. Była zjawiskowa i w pierwszej chwili Jan Kowalski jej nie poznał.

– To ty Halina, moja asystentka – zapytał zdziwiony?

Uśmiechnęła się zakłopotana, a na jej policzku zakwitł pomarańczowy rumieniec zawstydzenia.

– To ja Halina – powiedziała niepewna jego reakcji.

– Kim jesteś? – spytał spokojnie.

– Mam na imię Halina, tylko że nie pochodzę z Ziemi, a z innej galaktyki.

Spojrzała na niego przepraszająco i głęboko zakłopotana cichym ciepłym kobiecym głosem wyjaśniła całą historię jej pobytu na naszej planecie pod fałszywą tożsamością.

– Nie chciałam Cię oszukać, ale musiałam. Jestem z organizacji Światło Dobra i Pokoju i walczymy od milionów lat ze The Black Evil Masterem, kosmicznym złem z piekła rodem. Tworzy swoje ohydne klony-mutanty, które pod przykrywką przybywają na planety, pożerają ich wszystkich mieszańców i podbijają je. Najpierw załatwiają rząd, a potem opozycję – bo zaczynają od najważniejszej części ciała: głowy każdego społeczeństwa. Potem jak nie ma przywódców pożerają ze smakiem pozostałych.

– Sprytnie i złowieszczo – powiedział ze zrozumieniem detektyw.

– Niestety dowiedzieliśmy od naszych szpiegów, że planują atak na Ziemię, a na początek inwazji wybrali Polskę, bo była zawsze niepokorna i zwycięska.

– Wiem, zawsze walczyliśmy z niesprawiedliwością na świecie i na pewno nie zgodzimy się na rządy potworów.

– Niestety te mutanty opanowały wasz rząd i opozycję też złapali.

– Chyba nie wszystkich ważnych polityków? Co my bez nich zrobimy? – wykrzyknął zdesperowany.

– Nie wiem, to trudne, wiem że sklonowali i zamienili ……..

W tym momencie pod oknami domu przejechało kilka tirów jadących we wspólnym konwoju i nie dało się usłyszeć co mówiła Halina, ale Jan Kowalski usłyszał, bo był bardzo blisko i było to wiele nazwisk najistotniejszych polskich polityków z prawie każdej partii politycznej.

– Nie! Trzeba to przerwać! Musimy uratować Polskę, polityków i powstrzymać inwazję na Ziemię!

– My z organizacji Światło Dobra i Pokoju pomożemy Wam homo sapiens. Zorganizujemy ruch oporu, będziesz jego przywódcą i będziemy walczyć ramię w ramię.

I wtedy przerwała podniosłą na morale deklarację i zakłopotana oraz nieco przestraszona jego możliwą reakcją zakomunikowała.

– No właśnie, muszę Ci to powiedzieć niestety, nawiązując do ramion z poprzedniego dialogu, że trzeba Ci uciąć rękę, nie możesz jej sobie zostawić, bo zmutujesz w ohydnego mutanta albo umrzesz, jeżeli jednak powstrzymasz mutację.

Ręka Jana Kowalskiego wyglądała strasznie. Była cała w czerwonej krwi i zielonym śluzie obcego, a wyglądała gorzej niż zgniła i martwa padlina jakiegoś zwierzęcia – na przykład krowy. I krwawiła obficie z ran, a posoka kapała ze zmasakrowanych palców i tworzyła rosnącą kałużę na dywanie Lury Plamer.

– O Boże, każdy wybór jest nie poprawny, ale wolę umrzeć niż zostać jednym z nich!

– Nic się nie martw, zaraz damy Ci nową rękę maszynową, niezawodną i będziesz z niej zadowolony.

Po chwili przeprowadzali straszną operację. Niestety mieli tylko nóż do kartofli, ale bardzo ostry. Nie mieli czym przeciąć kości, więc trzeba ją było złamać i oderwać, a mięso skrawkować nożem. Jan Kowalski co chwilę nalewał sobie łiski do szklanki i pił podczas, gdy Halina operowała w pocie czoła. Detektyw był twardzielem i nawet nie zapłakał z bólu, tylko krzywił się gdy popijał, bo łiski była bardzo stara i niedobra. Gdy skończyli zapalił papierosa i z podziwem spojrzał na nową rękę. Zaczynała się od łokcia i wyglądała jak zwyczajna ręka, bo była pokryta pseudoskórą.

– Co ona robi – zapytał?

– Jest to tytan z adamantium, niezniszczalny model, ty możesz umrzeć, a ona będzie dalej działać, zgodnie z Twoją wolą.

– Nie źle, ale ja nie chcę umierać.

– Ręka pomoże Ci przetrwać, ma wbudowany miotacz ognia i pojemność 17 litrów benzyny.

– Spoks i co jeszcze?

– Wytwarza pole grawitacyjne – podnieś ją do góry, a możesz latać.

– Ha, ha – jak supermen?

– Tak, tylko nie za szybko, przyspieszaj powoli, a myśliwce wroga Cię nie dogonią i pamiętaj: nie możesz lecieć w przestrzeń kosmiczną, bo tam nie da się oddychać.

Jan Kowalski zapamiętał, by nabyć przy okazji maskę tlenową, taką jak dla nurków głębinowych.

 – Są rakiety?

– Niestety nie, ale możesz strzelać zatrutymi strzałkami z neurotoksyną, wylatują z palca środkowego, wystarczy wyciągnąć i wycelować. Magazynek ma 100 strzałek, tu w torbie masz zapas.

– Lol, super.

– Musisz mieć jeszcze jakieś nowe imię, żeby ukryć prawdziwą tożsamość. 

– Może Esdżej?

– Jak?

– SJ czyli Esjot to skrót od SuperJan, a po angielsku SuperJohn, czyli tak samo SJ, czyli Esdżej.

– Ok, fajne, Esdżej, ale będę wołać SJ, bo jest krócej.

SJ spojrzał z uznaniem na Halinę. Zobaczyła podziw w jego oczach i coś na kształt początkowej miłości, a na pewno, to że mu się podobała. Wprawdzie wcześniej była jego asystentką i przebywali ze sobą często, ale nie byli parą. Halina, mimo iż była kosmitką, to była płci żeńskiej i SJ był dla niej atrakcyjny fizycznie i psychicznie. SJ to fajny facet, myślała, tylko brakowało mu kobiety na stałe, takiej, która o niego zadba i pokocha całym serduszkiem. Wiedziała, iż nie będą mogli mieć dzieci, bo należą do innych ras, ale mogli przecież jakieś adoptować!

I wtedy usłyszeli hałas na dole domu.

– Kochanie, wróciłem – powiedział tata.

– O nie – zaszeptali do siebie. – To kolejny mutant, co robimy? – zapytali się siebie cichutko.

I wtedy SJ zrozumiał, iż musi walczyć o Polskę, świat i ludzkość. Stalowym spojrzeniem obrzucił swoją świeżo ukochaną i rzekł podniośle.

– Poczekaj.

Ruszył na dół. Wyciągnął środkowy palec, a strzałka z sykiem i neurotoksyną wyleciała z jego mechanicznej ręki i uderzyła w zieloną palmę doniczkową rosnącą w białej doniczce w prawym rogu pokoju, licząc od drzwi. Błyskawicznie palma zwiędła, a więc neurotoksyna działa, pomyślał SJ.

Po chwili rozległy się odgłosy brutalnej i zawziętej walki, pełnej przemocy, wulgaryzmów i morderczych instynktów. Halina włączyła pole niewidzialności i zbiegła na dół. Na dole stał SJ, a swój mocarny but trzymał na ryju ojca Laury, który częściowo zmutował, lecz był martwy, a jęzor wystawał mu spomiędzy kłów bestii. Strzałki z neurotoksyną były gęsto powbijane w ciało fałszywego taty, mutanta.

– Dobra robota– powiedziała dezaktywując pole niewidzialności.

– Wiem, to świetna ręka, miałaś rację, jest lepsza od mojej poprzedniej ręki z krwi i kości.

Wtedy, z dołu z piwnicy, dobiegł ich złowieszczy śmiech i usłyszeli nieznany wcześniej basowy głos The Black Evila Mastera.

– Hahaha – już po Was, nędzny ruchu oporu, moje klony Was załatwią, a Ziemia będzie moja już na zawsze!

Z piwnicy zaczęły wybiegać hordy macek, paszczy, kłów i wszelakich horrorów. Niektórzy obcy wyglądali jak ludzie, inni nie. Była tam też potworna Laura Plamer, zmutowana i zła. Rzucili się na dwójkę ostatnich obrońców Polski i Ziemii. Walka była krwawa, a cały przedpokój spłynął krwią i wnętrznościami. Strzałki z neurotoksyną fruwały jedna obok drugiej jak rój os, a każda trafiała, bo SJ nie chybiał. Obok Halina, niewidzialna, z gracją strzelała i podawała zasobniki do strzałek, z torby leżącej na podłodze. Miotacz ognia huczał żarem stu tysięcy słońc i wypalał dziesiątkami pokraczne życie z mutantów. I wydawało się, że wygrają bez problemu, ale wtedy nagle drzwi od piwnicy wyleciały roztrzaskane w drzazgi i pojawił się The Black Evil Master. Był straszny, zły i cały na czarno jak Halina, zresztą. Zakuł się cały w kosmiczną zbroję (notka od autorska:  wyglądał jak mój avatar), a jego demoniczne oczy spoglądały czerwono na umęczonych walką bohaterów W jednej ręce trzymał olbrzymi topór, a jego ostrze kręciło się jak w pile mechanicznej, wprawione w ruch niewielkimi rozmiarem, a o strasznej mocy silniczkami. W drugiej ręce trzymał taki sam drugi topór jak w pierwszej. Topory warczały złowrogo pracując na pełnych obrotach : "wrrrrr" i “wrrr”.

– Krew dla Boga krwi! - wycharczał przywódca obcych.

 SJ zrozumiał, iż strzałki nie przebiją się przez pancerz kosmicznego rycerza, zresztą nie musiały podziałać, bo nie wiadomo czy The Black Evil Master posiadał neuro, czy może był zasilany czystą nienawiścią. Musiał liczyć na swoją adamantynową rękę i pistolet Haliny. Cała akcja zwolniła, choć serca zaczęły bić szybciej ładowane kolejnymi dawkami adrenaliny. SJ parował ręką obydwa topory czarnego rycerza, i choć pseudoskóra została zdarta z ręki, to topory nie mogły przejść przez zastawę obrońcy. Kosmiczny metal łomotał o kosmiczny metal. Jednocześnie SJ osłaniał Halinę, by nie wpadła pod rzeźnicki topór obcego. Każdy błąd mógł kosztować kogoś swoje życie. I wtedy nastąpiło najgorsze. Niespodziewanie z tyłu zaatakowała ich fałszywa mama, potwór.

– Nie użyliście na mnie neurotoksyny i się zregenerowałam - wrzasnęła triumfująco.

Niestety chwyciła wprawnym ruchem wszystkimi mackami Halinę i wrzuciła do paszczy. A tam czekały już opisywane wcześniej zęby. Po chwili Halina umarła straszną śmiercią.

– Kocham Cię SJ – dodała jeszcze.

SJ miał łzy w oczach, pierwszy raz od dzieciństwa, gdy zgubił ukochanego misia. Odczuwał żal i już miał się poddać okrążony, gdy zdecydował się na zemstę i dalszą walkę.

– Krew dla Boga krwi! – wrzasnął oszalały.

I jakby nowa moc wstąpiła w jego ciało. Walczył i zwyciężył, ale odniósł śmiertelne rany i umierał. I wtedy zrozumiał, iż stał się na moment zły – używał podstępów, atakował od tyłu i był bezlitosny nie biorąc jeńców. The Black Evil Master i mamuśka byli zabici na zawsze, ale czy nie przypadkiem za cenę jego nieśmiertelnej duszy?

– Żałuję tego co zrobiłem i to było z żalu za Haliną – powiedział umierając, licząc iż jakiś anioł się nad nim zlituje.

I nie wiadomo czy to anioł, lecz nastąpił decydujący przełom i zwrot akcji. 

Gdy SJ umierał zobaczył, iż jego ręka odłącza się od jego ciała, zbiera szczątki jego i Haliny, a następnie zmierza do piwnicy i do centrum klonowania. I ręka, która miała też jego świadomość, jak zapowiadała Halina, przekazała mu.

– Nie martw się SJ, sklonuję Was korzystając z maszyny do klonowania i ożywię wszystkim zabitych, w tym Laurę Plamer, jej rodziców i wszystkich polityków, także.

I ręka zaczęła schodzić po schodach w dół, wlokąc ich doczesne resztki za sobą, a na umęczonym i dzielnym obliczu SJ pojawił się uśmiech.

 

Za oknem przez chmury wyjrzały promienie Słońca i rozświetliły Polskę jak cała długa i szeroka, błogosławionym światłem nadchodzących dobrych zmian - nowej przyszłości oraz nadziei dla wszystkich ludzi dobrej woli i dla całego świata.

 

Koniec

Komentarze

Zdecydowanie bardziej parodia, niż grafomania. Mnie to oczywiście nie przeszkadza, bo boki zrywałem niepomiernie. Najlepszych momentów nie przytoczę, bo musiałbym zacytować połowę tekstu.

Zakończeniowy optymizm aż mnie przytłoczył. Chyba pójdę na szklaneczkę starej, niedobrej łiski.

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Fajne, szczególnie moment z podstępną matematyką na samym początku. To było takie … podstępne. Walka z mutantami – epicka. Gratuluje tekstu, uśmiałem się do łez.

Ja nie wiem czy to jest grafomania, czy jak chce thargone nie jest to, bo w istocie widać w tym szczery zamysł kpiarsko-parodystyczny. Ale pytam ja się, czy lepszy byłby tekst na poważnie z grafomańskim sznytem? Oj, nie sądzę…

 

 

Prawie zasmarkałem ekran, o w tym momencie:

I wtedy z cichym plaśnięciem tenże pamiętniczek wyskoczył mutantowi przez dupę

ale nie mam kataru więc nie, tylko się żona wkurzyła, że ją budzę rechocząc po nocy. Z resztą cała reszta też bawiła, ale to to była ta kropka nad jot.

Czy to jest sygnaturka?

Thargon chyba ma rację. Dużo tu parodii, a czasami mam wrażenie, że zbyt wielu ludzi na portalu traktuje szufladkowanie bardzo poważnie.

Chociaż bynajmniej nie wiem czemu. Zrzynanie z najbardziej poznanych szeroko klasyków, w nadziei, że nikt się nie zuoorientuje w podstępie autora, raczej zalicza się do grafomanii. A tam… jest jedną z jej nie odłącznych części :)

lol

Toż to grafomania w najczystszej postaci i na poważnie, niech mnie..

Ignorancja to cnota.

A ja Ci wierzę, kochana, że niczego nie zmutowałaś od innych literatów Autorów innych opowieści i musze Ci powiedzieć, że widzę, że poszłaś na całość, żeby opisać tak nieludzką walkę z mamuśką Laurki a potem jeszcze ziścić jej klątwę, kiedy jeszcze mogła mówić, by ja wyrzec. Cieszę się, że zmieściłaś w tym całym gali matiasie jeszcze uczucie wielkie co się narodziło z Jana i Haliny nagłej miłości niespodziewanej, bo lubię jak ludzie się kochają, nawet jak to są istoty nie stąd, bo to w istocie nie jest istotne. Chyba.

Trochę mnie zabolało jednak, że opowieść zakończyła się dość gwałtownie ale się domyślam, że napisałaś już wszystkie litery, które miałaś w zapasie i w rezerwie i wszystkie znaki na niebie i w Komosie wskazywały, że pora kończyć, albo wstydu oszczędzić za niezdyscyplinowanie.

PS

Dobrze jednak, że nie wspomniałaś za bardzo o politykach, boby to mogło zepsuć całe dobre wrażenie z czytania o rzeczach ważnych. Hej!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy

Cze.

Hi, hi.

 

Brawo, ja. Nie znalazłaś żadnych błędów, nawet jednego malutkiego. I kto tak napisał? JA. Można?

 

Ja pisałam o tym zakończeniu szybciutko, bo musiałam iść poklachać z Julką, tą od zajefajnej konsoli. Bo mogłam zrobić epicką walkę jeszcze, taką jak bitwa pod Grunwaldem (uczymy się tego na hiście), ale po co, jak było wiadomo, iż wygra bohater?

A co do tych facetów co twierdzą, że to zmałpowałam od innych –  to zazdrośni są, że mi tak fajnie wyszło. Takie opowiastki mnie nie ruszają, nawet nie podali od kogo niby miałam zmałpować i co!

Sami by napisali lepiej, a nie marudzili!

Pozdrówka, laska, pa.

 

 

Ignorancja to cnota.

O, Kate! Miło, że pokazałaś nam resztki swojego pamiętniczka. Pierwsza część była superkowa, a ta jest niezgorsza.

A tymi co Ci mówią, że to spisane z innych to się nie przej mój, bo my na hiście jeszcze nie do szliśmy do Grunwaldu i nasza babka nam mówiła że cała filozofia to są dopiski do jakiegoś plottera czy kogoś takiego. Więc spokojnie można trochę ściągnąć.

Babska logika rządzi!

Finklo. Kochaniutka.

Ten Grunwald to taka wieś, gdzieś koło Krzyżaków. Szukałam ich na googlach, ale nie ma teraz takiego Państwa. Oni mieli krzyże na płaszczach, ale to byli fałszywi księża, nie jak nasz proboszcz.

I Polacy z nimi wygrali. I już ich nie ma.

Ci napisałam, żebyś na histę wiedziała.

Ściągnęłam tylko tego Zagłobę, ale potem już nic.

hi hi

Dziękusienki i papajki

 

 

 

 

 

 

Ignorancja to cnota.

Dzieny, złociutka. Jak Ty wszy stko pienknie umiesz wytłumaczyć! Szkoda, że nasza babka od histy to tak drętwo gada.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka