- Opowiadanie: śniąca - Program GAJA

Program GAJA

Chcę serdecznie podziękować: AlexFagus, Morgianie, Kwisatzowi i _mc_ za uwagi. Jak zawsze, wszystkie cenne.  

 

 

W tekście wykorzystano definicję magii ze SJP PWN. 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Program GAJA

 

Z pustych oczodołów na wpół zatopionych w skale czaszek wydobywało się mdłe, zielonkawe światło. Lśniły w nim stalowe ogniwa, wyłaniające się spod starych szczęk. Poblask przemykał po napiętej, pokrytej kropelkami potu skórze, pod którą drgały leciutko muskuły. Więzy ze stali wpijały się w rozciągnięte ramiona i nagi tors. Łysą głowę oplatał łańcuch. Przechodził też przez usta, niczym knebel.

Każdemu rozluźnieniu mięśni towarzyszyło delikatne podzwanianie. W mrocznej ciszy podziemnej celi, pozbawionej okien i drzwi, każdy dźwięk rozbrzmiewał echem, odbijając się od kamiennych ścian. 

Umysł, uśpiony trwającą trzy stulecia monotonią pustki i samotności, obudziła pewna zmiana w napięciu jednego z łańcuchów. Więzień, wciąż z zamkniętymi oczami, zaczął koncentrować się na nim. 

Najpierw brzęczenie stali zakłócił zgrzyt. Po wielu kolejnych próbach, wyrwana czaszka z łoskotem upadła na podłogę. Głośno zabrzęczało w pełni już luźne pęto.

Snopy światła, wciąż wydobywające się z oczodołów, wyłowiły z mroku wijące się strzępy ciemnej mgły, z której składała się dolna połowa uwięzionej istoty.

 

***

 

Coś głucho uderzyło o dach sypialni kokomu. Bracia, siedzący piętro niżej nad partią abalone, spojrzeli na siebie. Można było odnieść wrażenie, że to tylko jeden mężczyzna przeglądający się w lustrze, bo nawet w ten sam sposób lekko zmarszczyli brwi.

– Słyszałeś? – spytał Leli.

– Nie byłem pewny, czy mi się tylko nie zdaje, ale skoro i ty słyszałeś… – Poli przepchnął trzy białe kule, wypychając dwie czarne poza pole gry. – Kamień?

Leli z roztargnieniem przeniósł wzrok na planszę.

– Nie sądzę. Odgłos byłby inny. Chyba to coś z kokomu nad nami. Oszukujesz – powiedział spokojnie, cofając ruch brata i ponownie umieszczając swoje kulki na planszy.

– Tylko sprawdzałem twój poziom uwagi – odparł z uśmiechem Poli. – Zareagowałeś o pięć sekund za późno. Straciłeś koncentrację. – Mrugnął. 

– Masz rację. Dalsza gra chyba nie ma sensu. Lepiej pójdę i sprawdzę, czy u Warnerów wszystko w porządku. – Leli wstał z poduchy, zostawiając rozłożoną grę na niskim stoliku.

– Lecisz?

– Nie, szkoda wyprowadzać z garażu autolot, żeby zajrzeć do sąsiada. Pójdę korytarzem.

 

Bracia razem zeszli na pierwszy poziom i tu się rozdzielili. Leli skierował się do wewnętrznej ściany, Poli wyszedł na zewnętrzny podest, odetchnąć świeżym powietrzem. Stanął z rękami w kieszeniach, tuż przy wyjściu.

Z zadumą rozejrzał się po okolicy, jak zawsze, gdy przybywał z wizytą ze swojego podmorskiego domu w rafowym Atlantis. Czasami brakowało mu tych otwartych przestrzeni i bywały momenty, gdy odrobinę zazdrościł bratu wyprowadzki do Agmenis.  

Wkoło ciągnęły się gigantyczne skalne kolumny, tu i ówdzie upstrzone strzępami zieleni. Te stojące dalej, niknęły we mgle i nadciągających kłębach niskich chmur. Na nierównych ścianach przed wiekami zaczęły pojawiać się pierwsze domy kolonistów. Niemal identyczne, przypominające owadzie kokony, prawie samowystarczalne budowle z czasem rozprzestrzeniły się na całej planecie, odrobinę tylko modyfikowane w zależności od lokalnych warunków.

Nad kokomem Leliego był jeszcze tylko jeden, reszta osiedla ciągnęła się poniżej. Leli miał szczęście, że mieszkał prawie pod samym szczytem kolumny, bo do wnętrza domu przez cały dzień wpadało światło słoneczne, dzięki czemu zużywał znacznie mniej energii niż mieszkańcy pogrążonych w wiecznym cieniu Podnóży. Do tego w każdej chwili mógł w ciągu kilku minut znaleźć się w ogrodzie na szczycie skały, pieszo, dbając o kondycję i nie martwiąc się o miejsce na mikrym parkingu.

Pierwsza kropla spadła Poliemu na czubek głowy.

– Czyżby jednak miało się rozpadać? – mruknął pod nosem, odruchowo macając palcami zmoczone włosy.

 

***

Po pierwszym sukcesie, z kolejnym łańcuchem poszło łatwiej. Druga czaszka upadła przy widmowym ciele zaledwie w kilka uderzeń serca.  

 

***

 

Leli przyłożył dłoń do czytnika i natychmiast po weryfikacji fragment ściany przesunął się, odsłaniając wykuty w skale, prymitywny korytarz z dawnych czasów. Mężczyzna musiał ręcznie przekręcić włącznik, bo nikt od stuleci nie modernizował przejść awaryjnych. Zabuczały cicho stare świetlówki, zalewając wąskie pomieszczenie białym, zimnym światłem. Kilka kroków i rozpoczęła się wspinaczka po kamiennych schodach.

Minął odnogę prowadzącą do ogrodu i skręcił do kokomu rodzeństwa Warnerów. Nacisnął przycisk gongu, którego stłumione uderzenie wyraźnie usłyszał. Nikt z mieszkańców nie zareagował. Zgodnie ze zwyczajem zadzwonił jeszcze dwa razy, wciąż bez odzewu. Mógłby odejść, ale, tknięty nagłym impulsem, na niewielkim panelu przy wejściu wbił uniwersalny kod awaryjny i po chwili wszedł do wnętrza, mając świadomość śledzących go kamer.  

Leli na parterze nie znalazł nikogo. Kilkukrotnie wykrzyczał imiona domowników i słowa powitania. Odpowiedziała mu cisza. Niby nic niezwykłego w pustym domu, ale zaczął się niepokoić. Na platformę tylko rzucił okiem, podchodząc do schodów. Na żadnym z dwóch głównych pięter też nie zastał nikogo. Nie spodobało mu się, że elastyczne ścianokna zaczęły matowieć, odcinając część i tak stłumionego chmurami światła. Gdy obchodził uważnie górny salon, podłoga wyraźnie zawibrowała mu pod nogami.

Zatrzymał się zaskoczony i przy kolejnym wstrząsie odruchowo rozstawił nieco ręce, łapiąc równowagę. Odniósł wrażenie, że pomieszczenie się skurczyło. Serce zaczęło mu bić mocniej. Krople potu wystąpiły na czoło.

– Nie… – zachrypnięty, mówił na głos, bo chciał sam siebie uspokoić. – To tylko wytwór mojej wyobraźni. To nie jest możliwe…

Z zakamarków pamięci, nieproszone, zaczęły napływać strzępy informacji. Bronił się przed nimi. „Przecież od ponad wieku żadne nie miało miejsca!” – nawet w myślach bał się nazwać rzecz po imieniu. Na drżących nogach, powoli, pokonał kilka ostatnich schodów prowadzących do sypialni. Tu ścianokna i dach były już całkiem matowe, wyraźnie skurczone i spękane – jak stara, pozbawiona życia, przesuszona skóra.

Wydając polecenie „Światło!”, w zasadzie już wiedział, co zobaczy. A jednak nie było krwi, ani śladów walki. Katrina leżała na skraju łóżka, jakby spała. Gdy przyjrzał się spokojniej, zauważył, że wyglądała, jakby zasnęła nagle w trakcie przebierania się. Nie obudziła się nawet, gdy podszedł i ostrożnie dotknął ciepłego policzka. Sprawdził puls. Nie żyła.

Zachowanie kokomu, jego obumieranie, wyraźnie świadczyło, że śmierć sąsiadki nie była naturalna. To musiało być morderstwo.

Lampy rozświetlające pokój zamigotały.

 

***

Po drugiej przyszedł czas na trzecią. Opadający łańcuch splótł się z innym. Czaszka uderzyła o jedną z tych już leżących na ziemi, odbiła się i potoczyła tak daleko, na ile pozwoliła długość pęta. Upiorna mgła, tworząca dolną połowę ciała, zaczęła nabierać wyraźniejszego, zielonego koloru.

 

***

Zanim Poli opuścił rękę, na ramieniu wylądowała kolejna kropla. Była ciężka. I czerwona. Mężczyzna, zdumiony, odchylił głowę, spoglądając w górę. Ze skraju zadaszenia na policzek spadła następna kropla. Poli roztarł ją drugą ręką, a potem spojrzał na dłonie. Na obu czubki palców były ubrudzone krwią.

Cofnął się na skraj pomostu, obserwując coraz lepiej widoczny kokom. Z dachu sączyła się cienka, ale wyraźnie dostrzegalna, karminowa strużka. Jej źródłem było słabo widoczne z dołu ciało, które spadło na dom brata.

Mężczyzna przeniósł spojrzenie wyżej i…

– O bogowie!

Po raz pierwszy w życiu zobaczył na żywo martwy kokom. Jak całe jego pokolenie, Poli morderstwa znał tylko z lekcji historii.

Nogi się pod nim ugięły, w ostatniej chwili przytrzymał się barierki. Po kilku sekundach zgiął się wpół, wymiotując na wypolerowane deski. Gdy skończył, otarł usta rękawem i wyprostował się. Wzrokiem ponownie omiótł okolicę. Dostrzegł jeszcze dwa umierające kokomy.

 

***

W końcu prawa ręka została całkowicie uwolniona. Oswobodzenie lewej stało się kwestią chwili. Czaszki, jedna po drugiej wyrywane ze ścian, miotały przez chwilę po całym pomieszczeniu snopy zielonego światła, by w końcu opaść na posadzkę. Cela wypełniła się hukiem, brzękiem, pyłem i odpryskami skał.  

 

***

Poli już chciał się odwrócić i wejść do mieszkania, gdy dostrzegł jakąś postać na pomoście kokomu zawieszonego na ostańcu naprzeciwko. Mężczyzna, widząc, że jest obserwowany, pokiwał uprzejmie ręką na powitanie. I nagle osunął się na podłogę. Poli zamarł z otwartymi ustami. Zanim się pozbierał, minęła chwila, po której zauważył pierwsze oznaki umierania domu.  

 

***

Z głowy zniknęła korona z łańcucha, usta zostały oswobodzone z knebla. Istota odetchnęła głęboko. Zagrały ogniwa na piersi. Stwór pokręcił głową, wykonał kilka ruchów rękami.

Półmężczyzna dopiero teraz otworzył oczy. W czarnych źrenicach odbił się zielonkawy blask. Usta otworzyły się, ale zamiast słów z odwykłej od wydawania dźwięków krtani wydobył się tylko nieskładny charkot. Więzień warknął wściekle.

Tysiące myśli, obudzonych z długiego snu, zaczęło galopować przez głowę półczłowieka. Kilka z nich zwracało się ku krewniakom, większość jednak krążyła wokół narastającej od wieków żądzy zemsty. 

Czas się wydostać. Czas naprawić stare błędy. 

 

***

Bracia spotkali się na pierwszym poziomie. Poli objął Leliego i uścisnął mocno.

– Żyjesz… – wyszeptał przez ściśnięte gardło.

– Ledwie zdążyłem – odpowiedział drżącym głosem Leli. Uwolnił się z uścisku i spojrzał w bliźniacze oczy. – W ostatniej chwili wbiegłem do korytarza. Wcześniej znalazłem Katrinę w sypialni. Martwą. Miszy nie było.

– To chyba on leży na twoim dachu. Widziałem… ciało. I… – Poli zawahał się na moment. Przełknął głośno ślinę, zanim dokończył. – Kilka innych martwych kokomów. Jeden człowiek zmarł na moich oczach. Nie rozumiem tego. Nic go nie zabiło, to znaczy, nic bezpośrednio. Nic nie widziałem. Ale dom umarł! Umarł, jak przy zabójstwie. Pamiętam z wykładów z historii.

– Czy możliwe jest morderstwo na odległość?

– Nie wiem, nie przypominam sobie nic takiego.

– Chodź. – Leli pociągnął brata za rękaw. – Często pracuję w domu, więc mam dostęp do wielu danych. Musimy sprawdzić, co tu się dzieje.

– A służby…?

– Kokomy z pewnością wysłały sygnały. Zaraz więc się zjawią i wszystkim zajmą.

– Nie będziemy musieli jakoś zeznawać?

– Jak wy żyjecie w tym Atlantis? Kamer nie macie? Czarne skrzynki wszystko wyjaśnią.

Bliźniacy weszli na piętro, którego część zajmował niewielki gabinet. Usiedli przed holoekranem. Leli zalogował się do służbowego systemu.

Zaczęli przeglądać archiwalne pliki sprzed około wieku, poszukując informacji o ostatnich morderstwach. Zagłębiali się w szczegóły, ale nie znajdowali niczego, co przypominałoby zdarzenia z kończącego się dnia.

By przyspieszyć pracę, Leli podzielił ekran na dwie części i udzielił bratu osobnego dostępu. Każdy z nich mógł teraz analizować różne roczniki.

Zaglądali do coraz starszych zapisów. Na zewnątrz zapadła noc, o ścianokna zadudniły pierwsze krople deszczu. Gdy ilość lumenów spadła poniżej ustalonego poziomu, światło w gabinecie zapaliło się samo i dostosowało do pracy na holoekranie.

Cofnęli się już przeszło dwieście siedemdziesiąt lat. Ponad szklanym biurkiem przewijały się setki linijek tekstu i liczne grafiki.

W pewnym momencie Poli zatrzymał przepływ informacji i cofnął nieznacznie.

– Spójrz na to – powiedział do brata.

Leli wstrzymał pracę swojej część ekranu.

– Zobacz – powtórzył Poli. – Tajemnicza śmierć. Brak danych sprawcy i szczegółów. Zupełnie inaczej niż w przypadku innych zabójstw i wypadków. Do tego słowo GAJA. A teraz tu, sprawa na terytorium Volcanis. Znów nic o przyczynie i okolicznościach śmierci, nic o sprawcy, za to…

– GAJA. Jakieś hasło? Kryptonim?

– Próbowałem się dowiedzieć, ale nic nie ma. Czekaj… tu też jest. – Poli palcem dotknął tajemniczego słowa, które w kolejnej informacji miało postać odsyłacza. Jednak zamiast nowego pliku, przed oczami bliźniaków pojawił się migający czerwono znak zakazu.  

– Dane utajnione. Ciekawe. Ale mają status historyczny.

– To ułatwia sprawę. Daj mi chwilę, powinienem móc uzyskać dostęp z poziomu wydziału historii mojej uczelni. – Poli zaczął przedzierać się przez gąszcz automatycznej administracji zasobów uniwersytetu, na którym pracował. Dostęp do archiwum innego wydziału wymagał kilku dodatkowych potwierdzeń i haseł.

Po kilku ciągnących się w nieskończoność minutach, bracia zaczęli czytać nieoficjalne dokumenty i zapiski związane z projektem GAJA. Wśród nich zaleźli prywatny, anonimowy dziennik jednego z autorów programu. Pierwsze wpisy pochodziły sprzed nieco ponad trzystu lat. Te pliki zawierały najciekawsze informacje.

 

Zanim zasiadłem do tych notatek, przejrzałem dziennik pokładowy EXODUSA. Jak zawsze, jego lektura mnie uspokaja, napełnia wiarą w to, co robimy. 

Wydaje się, że oba podstawowe założenia ówczesnej Rady zostały już prawie osiągnięte. Genetycy w tej chwili wieszczą sukces w kwestii idealnego społeczeństwa bez przemocy, bez wiary w zabobony i zbędnej religii. Twierdzą, że jeszcze tylko pokolenie lub dwa i wszelki ślad po złych emocjach w ludziach zaginie. Historycy i kronikarze spierają się teraz, czy zostawić potomkom całą naszą wiedzę, czy lepiej część z niej ukryć bądź zniszczyć, by żyli w nieświadomości ciemnej strony ludzkiej natury, której przecież się pozbywamy. 

I nowa ojczyzna… Niby nasi rodzice znaleźli raj, tu, na R-TH…  

Kolonizacja planety, potocznie coraz częściej zwanej Ziemią, ostatnio przebiega z drobnymi zakłóceniami. Klimat i warunki do stawiania kokomów w praktycznie każdej zbadanej strefie są idealne. Jednak początkowo neutralnie nastawieni, nieliczni tubylcy, zaczynają sprawiać problemy. Nie natknęliśmy się na ani jedną ich osadę. Nie spotkaliśmy się na początku ani razu z wrogim zachowaniem z ich strony. Wydawało się, że nie wchodzimy sobie wzajemnie w drogę. Przynajmniej do niedawna. Zdają się prowadzić koczowniczy i raczej samotny tryb życia, bo pojawiają się to tu, to tam, do tego pojedynczo lub w parach. Niestety, od jakiegoś czasu prawie każda ich obecność w okolicy kończy się śmiercią kogoś z ludzi lub awarią stawianych multiurządzeń. Zagrożone są generatory i wspomagająca infrastruktura.

Przypadek z ubiegłego tygodnia: trzy lata pracy nad tamą i elektrownią na największej rzece południowej półkuli, zniweczone w jeden dzień. To była wielka tragedia. Nie dość, że spora część świata została pozbawiona energii, tak niezbędnej do rozbudowy, to jeszcze zniszczeniu uległa cała osada. Pod tonami rwącej wody zginęło ponad stu pięćdziesięciu naszych obywateli, którzy rok wcześniej zamieszkali w wyschniętym kanionie.

Przeprowadzane śledztwa za każdym razem wykluczają udział lub błąd ludzi. To muszą być ONI.

 

– Słyszałeś kiedyś o czymś takim? – Leli przerwał lekturę.

– O czym? O genetycznych modyfikacjach? Czy o tubylcach? – Poli widział w oczach brata, że ogarnęło ich takie samo zdziwienie. – Na żadnym z wykładów z historii nie było mowy o jakichkolwiek inteligentnych mieszkańcach Ziemi przed ludźmi. Oficjalne informacje mówią tylko o roślinach i nielicznych zwierzętach, które przodkowie bez najmniejszych przeszkód sobie podporządkowali. Co do genetyki… Zawsze mowa była o ewolucji, ale uczęszczałem tylko na zajęcia z historii ogólnej. 

Mężczyźni, wyraźnie zaintrygowani, wrócili do przeglądania zapisków. Przeskanowali wzrokiem rzędy danych statystycznych. Aż dotarli do kolejnego, bardziej prywatnego fragmentu.

 

Coś trzeba będzie w końcu z tym zrobić. Eksploatacja złóż jest poważnie zagrożona. Najgorsze jest to, że nikt nigdy nic nie widzi, nie słyszy, nie wie. Nawet najczulsze kamery niczego nigdy nie rejestrują.

Ludzie zaczynają się bać. Sam się boję o żonę i dzieci. Nawet teraz, gdy patrzę na chłopców bawiących się z siostrą, nieporadnie stawiającą pierwsze kroki, serce mi się ściska, że coś mogłoby im się stać. Przecież ten świat jest idealny do zamieszkania. Nie ma naturalnych zagrożeń, nie prowadzimy wojen. Dlaczego nasze spokojne życie tak im przeszkadza?

Ten strach jest zły. Strach budzi jeszcze gorsze emocje. Zmiany genetyczne są jeszcze za słabo zakorzenione, jesteśmy zbyt wczesnym pokoleniem, by oprzeć się prymitywnym instynktom. 

Rada postanowiła powołać specjalny oddział do wyśledzenia, jak tubylcy to robią. I kim tak naprawdę są.

 

Totalna porażka. Nawet najlepsi agenci, wyposażeni w najdoskonalszy sprzęt, nie są w stanie wyśledzić tubylców. Rozmowy nic nie dają. I problemem nie jest nawet bariera językowa, bo tę nasi lingwiści pokonali już dawno. Problemem jest to, że obcy nie chcą z nami rozmawiać. Przebąkują tylko o jakichś duchach ziemi i śmierci. Proszeni o konkretniejsze wyjaśnienia, zaczynają po swojemu śpiewać o bogach i duchach lub odwracają się i odchodzą, odlatują, odpływają – zależy, z którą z istot próbujemy rozmawiać.

 

Rada postanowiła poprosić o pomoc Bena Rasputina. Jak ten prehistoryczny ze Starej Ziemi, uważany jest za szarlatana, wyraźnie odstającego w swych szalonych wierzeniach od naszego cywilizowanego świata. Może on będzie mentalnie bliżej obcych i przynajmniej pomoże nam zrozumieć, co tu się dzieje.

 

Poli przeniósł w róg holoekranu odnośniki Rasputin i szarlatan, żeby później zapoznać się z tą antyczną postacią i znaczeniem nowego dla braci terminu.

 

Wróciłem właśnie z posiedzenia Rady. To… tego nie da się opisać. Tego nie da się zrozumieć. Rasputin chyba do końca oszalał.

Magia!!! Ten, wydawałoby się dawno zapomniany, przeżytek, przez który (między innymi – by być uczciwym) zginęła nasza ojczysta planeta. Magia wiary, a wierzeń setki, jeszcze więcej bogów. I wieczne wojny o to, który jest prawdziwszy. 

Część z członków rady, ta słabiej obeznana z historią i socjologią, tylko wzruszyła ramionami, mrucząc pod nosem, że to zwykłe bzdury. Bzdury, które jednak mogą być groźne. 

Magia już nie istnieje, nie w naszym świecie. Jest tylko nauka. I tak przecież musi zostać, jeśli ludzie mają żyć w spokoju. 

 

– Magia? – nieznane słowo bracia wypowiedzieli jednocześnie na głos.

– A cóż to takiego?

– Czekaj, sprawdzę. – Leli, wciąż zalogowany do utajnionych archiwów wydziału historii, wywołał definicję tajemniczego pojęcia, które tak zbulwersowało autora zapisków.

 

Magia: ogół wierzeń i praktyk opartych na przekonaniu o istnieniu mocy nadprzyrodzonych, które można opanować i wywoływać za pomocą zaklęć, obrzędów i czarów.

Pojęcie wycofane z użytku. Dostępne tylko dla lingwihistoryków i archeologów z zakazem używania powszechnego.

 

Bracia przeczytali wyświetlony tekst, najpierw każdy po cichu, później nierówno na głos. Nie poczuli się ani odrobinę mądrzejsi, bo w definicji znaleźli więcej obcych słów: moce nadprzyrodzone, zaklęcia, czary.

Ciekawość zaczęła się mieszać z nieokreślonym niepokojem. Leli poczuł w żołądku ssanie, które z pewnością nie miało nic wspólnego z głodem. 

 

***

Istota ryknęła, aż z posadzki uniósł się pył. Oczodoły ludzkich szczątków pociemniały i zgasły. Całe światło przeniknęło w falującą mgłę i teraz półczłowiek sam świecił widmową częścią ciała od pasa w dół. Poczuł nową siłę kilku ludzkich pokoleń, przelewającą się w niego. Ostatnie pęta zostały zniszczone. 

Zakręcił łańcuchami i umocowane na ich końcach czerepy zawirowały w powietrzu. Wypowiadane zachrypniętym głosem słowa zaklęć zginęły w głośnym furkocie. 

Wystarczył nieznaczny ruch nadgarstków i czaszki wystrzeliły w stronę jednej ze ścian. Szczęki zaczęły wgryzać się pożółkłymi zębami w skałę, która pozostała jedyną przeszkodą na drodze do wolności.

 

***

 

Po dwóch godzinach grzebania w definicjach i opisach, bracia mgliście zaczęli pojmować przynajmniej część wydarzeń sprzed wieków.

 

Rada i powołana do tego celu komisja specjalistów z różnych dziedzin przez ostatni rok pracowała nad założeniami projektu GAJA. Nazwę wymyślił jeden z archeologów, twierdząc, że to idealny kryptonim, związany z jakąś antyczną historią Starej Ziemi. Wierzymy mu na słowo, bo nikt z nas nie zna znaczenia tego określenia.

Musieliśmy uznać przynajmniej część informacji przekazanych przez Rasputina. Jednak poza wąskim gronem nikt nie może ich poznać. Rada podjęła więc drastyczną decyzję o utajnieniu wielu pojęć i całej akcji. I pozbyciu się Bena. Na razie, do końca projektu, został odizolowany. Tylko kilku najbardziej zaufanych naukowców ma do niego dostęp. 

Naprawdę, wolałbym, żeby Ben zmądrzał i byśmy nie musieli tego robić. Ale jego szaleństwo dochodzi do granic, których przekroczenia tolerować nie możemy. Zaczął się robić niebezpieczny. Zagraża całej kolonii. Całej ludzkości i w takim trudzie wypracowanemu porządkowi. 

On widzi w tubylcach bogów, takich, jak z tych najstarszych wierzeń ze Starej Ziemi. Opiekujących się a to wodą, to powietrzem, to skałami. Już próbował nawoływać do tworzenia kościołów. A wciąż jeszcze pamiętamy, czym się to wszystko skończyło. Tylko kilkuset udało się uciec na pokładzie EXODUSA.

Gdyby Rasputin znalazł naśladowców… Nie, faktycznie nie można do tego dopuścić.  

 

***

Deszcz minął jeszcze przed północą. Na coraz czystszym niebie pojawił się księżyc w pełni, otoczony tęczowym halo. Pośrodku pustynnej równiny, z dala od Agmenis, tkwił pojedynczy ostaniec. Nie porastał go ani jeden krzew, czy kępa trawy. Na wysokich ścianach nie było choćby jednego kokomu.

Nocnej ciszy nie zakłócał żaden odgłos, aż do momentu, gdy w połowie wysokości kolumny skała zaczęła się kruszyć. Coraz większe odłamki spadały na jałową ziemię.

Zielona mgła wydobyła się z wnętrza naturalnej kolumny przez wybitą szczelinę. Zawirowała w suchym powietrzu i wzniosła się na szczyt skały. Tam przybrała swą półludzką postać.

Czarne oczy z nienawiścią spoglądały na migoczące w oddali światełka kokomów Agmenis.  

Stwór powoli obrócił się, rozglądając wokoło. Ponad trzy wieki nie widział nieba, nie czuł powiewów wiatru, nie zasmakował źródlanej wody. Nie wiedział, ile ludzie zdążyli zniszczyć i zatruć. Już wkrótce miał się dowiedzieć. 

Wszystko się w nim gotowało, ale całą siłą woli hamował burzę uczuć. Musiał zachować jasny umysł i wiedział, że przy minionych trzystu latach tych kilka dni jest dosłownie niczym.  

Wziął głęboki wdech i wykrzyczał czystym, niskim głosem w przestrzeń:

– Pah! Kun! Mazu! Gnowee! Waju! Wzywam was, siostry i bracia! Wołam was ja, Tirawa! Gdzie są wszystkie Peri? Gdzie Duchy?

Coś się zmieniło w otaczającej świat atmosferze. Odezwały się echa, których nie byłby w stanie zarejestrować żaden człowiek. Niosły ze sobą skargę i wołanie o pomoc. Tirawa uważnie ich nasłuchiwał.  

– Kun, siostro, idę po ciebie. Pah, Waju, czekajcie cierpliwie na nas. Razem poszukamy reszty.

 

***

 

Przewodniczący Rady samodzielnie i w tajemnicy przed innymi podjął decyzję o zniszczeniu pełnej dokumentacji GAI. Nawet przyszli historycy i archeologowie nie dowiedzą się, jakie były prawdziwe początki naszego świata. Sam już nie wiem, czy to dobrze, czy źle. 

Chyba jednak jakiś ślad powinien zostać. Wiedza, choćby najstraszniejsza, zawsze jest lepsza od niewiedzy. Niestety, nie mam dostępu do poszczególnych elementów projektu, nie wiem, czy uda mi się cokolwiek skopiować do prywatnego archiwum. Jeśli nie, to poniższy zapis i dokumenty mojego zespołu będą musiały potomnym wystarczyć.

Rzeczywiście tubylcy dysponują jakimś rodzajem siły, której działania nie do końca rozumiemy. Niech będzie, że to magia. Sami siebie nazywają Duchami.

Udało się złapać i zniewolić jednego z nich. Z wyglądu na pierwszy rzut oka przypomina ludzką kobietę, ale nie ma stałej aparycji. Mutuje w ekspresowym tempie i wprost na naszych oczach. Co kilka dni potrafi zmienić rysy twarzy i kolor włosów. Mówi, że na imię ma Orenda.

Okazało się, że jedyne miejsce, w którym można ją spokojnie przetrzymywać i badać, to orbita. Tylko tam inne Duchy nie mają dostępu i nie mogą nam zaszkodzić. Tam nie działa jej moc. Stary EXODUS wciąż się może do czegoś przydać. 

 

Trwało to miesiące, ale dzięki przeprowadzonym badaniom inżynierowie doszli do tego, jak unieszkodliwić Duchy. Rada chciała ich wszystkich zgładzić, jednak z kompletnie niezrozumiałych powodów, okazało się to niemożliwe. Ich się po prostu nie da zabić. Przynajmniej w żaden znany nam sposób. Postanowiono więc wszystkich uwięzić.

Początkowo myśleliśmy o statku i orbicie, ale ma to dwie poważne wady. Utrzymywanie EXODUSA ponad planetą w nieskończoność nie jest takie proste. Do tego po licznych analizach okazało się, że bez Duchów z planetą dzieje się coś dziwnego. Wychodzi na to, że nie mogą jej opuścić.  

Dobrze, że wciąż mamy Rasputina z jego wierzeniami. Dzięki nieświadomej pomocy Bena (bo świadomie pomagać nam nie chce, raczej wydobywamy z niego informacje, wolę nie wiedzieć jakimi sposobami) i dzięki eksperymentom na Orendzie, znalazł się inny sposób na poskromienie Duchów. Wykorzystamy do tego całą naszą wiedzę połączoną z rozpoznanymi aspektami ich siły. Nawet kilku przestępców, dogorywający relikt przeszłości, na coś się jeszcze przydało. Oddali życie ku chwale ludzkości, przeciwko której wcześniej zgrzeszyli. Odkupili tym swoje winy. 

Pozostaje tylko jeden element. Ostatni. I bardzo ostateczny dla niektórych z nas.

 

Zbliżał się świt, a bracia, w milczeniu, wciąż przeglądali coraz bardziej chaotyczne zapiski anonimowego autora. Część z nich była uszkodzona, jakby ktoś je usuwał, a później nieudolnie próbował przywrócić – jakby się nie umiał zdecydować, czego chce. Inna część została zakodowana, a odkodowanie wymagało wielu godzin pracy deszyfratorów. Te pliki Leli odkładał na bok, by później na spokojnie do nich wrócić.

 

***

Kun, jak Tirawa, tkwiła wewnątrz skały. Łańcuchy przeplatały się między drobnymi piersiami. Na wyciągnięte ramiona i plecy opadały strąki kruchych włosów, przypominających wysuszone wodorosty. Rybi ogon wisiał smętnie tuż nad posadzką celi. Przesuszone łuski na całym ciele, powyginane i pozwijane, sterczały na wszystkie strony.

Uśmiechnęła się blado, gdy opadł pył i Tirawa stanął przed nią.

Z wprawą zaczął wyrywać ze ścian więżące siostrzanego Ducha czerepy.

 

***

Leli poprosił Poliego, by czytał na głos. Sam już nie mógł usiedzieć w spokoju i słuchając brata, krążył po gabinecie.

 

Właśnie byłem świadkiem pierwszego uwięzienia. Ciężko było na to patrzeć, zwłaszcza, że Orenda tym razem miała złote włosy, jak moja kochana Eva…

Nie wiem, czy jest w Radzie, poza przewodniczącym jako koordynatorem, choćby jedna osoba, która zna wszystkie elementy projektu. Uzgodniliśmy, że dla bezpieczeństwa każdy zajmie się swoją działką… Docierają do mnie tylko strzępy. Niby dobrze, ale sam już nie mam pewności… Jak bym zareagował, gdybym wiedział wszystko? Jak zareagowaliby inni? 

Mizujaki, metalurg, stworzył specjalny stop stali, z którego wykuł łańcuchy do spętania Duchów. Ciężko mi o tym pisać, bo za moment to samo czeka i mnie. Ale muszę. Dla moich dzieci. Dla ich dzieci. Dla wszystkich potomnych.

Nie znam szczegółów i chyba nawet nie chcę ich znać. Wiem tylko, że jeden koniec łańcucha Mizujaki wraz z doktorem Lee mocują u podstawy czaszki. Za chwilę to będzie moja czaszka. Tylko nasze szczątki, poświęcone z pełną świadomością żywoty, zatopione w ścianach, będą mogły utrzymać Duchy w ich więzieniach.

 

Przy ostatnich słowach głos Poliego się załamał. Leli stanął gwałtownie, a po sekundzie zawahania usiadł i zapatrzył się w ekran. Drżącym głosem podjął przerwaną przez brata lekturę.

 

Musieliśmy dołożyć jeszcze jeden łańcuch, żeby zakneblować Ducha. Złotowłosa (chyba wolę nie używać jej imienia) wykrzykiwała coś, z czego część udało nam się zrozumieć. Brzmiało to jak smutna piosenka… wyśpiewywane słowa o wolności i śmierci krwi oprawców. Znaczy, naszej.

Krzycząc, czy też śpiewając, spojrzała mi prosto w oczy. Pamiętam, że w tamtym momencie zadrżałem. Oczyma wyobraźni zobaczyłem jak łańcuch pęka, a światło mojego życia gaśnie razem z życiem wszystkich potomków, w których płynie choćby kropla mojej krwi. Przyznaję, że to był dla mnie straszny moment zawahania. Czy to na pewno jedyne wyjście? Czy nie da się inaczej rozwiązać tego konfliktu?

Jednak decyzja już zapadła, na wycofanie się było za późno.

Za kilka minut wejdę na salę operacyjną. Nic więcej już nie napiszę. Nadszedł więc chyba czas, żeby wymienić wszystkich bohaterów, którzy poświęcili się dla dobra ludzkości.

 

Z głośnym biciem serc bracia na przemian odczytywali na głos kolejne nazwiska z liczącej kilkadziesiąt pozycji listy. Czuli, że są to winni przodkom, dzięki którym wiedli spokojne, idealne życie.

– Jason Warner! – Leli zaskoczony wykrzyczał nazwisko antenata sąsiadów.

– Maria Koczenko. – Poli wymienił koleją osobę.

– Koczenko? Wład Koczenko mieszka naprzeciwko.

– Mieszkał. Pamiętasz, jak mówiłem ci, że jeden człowiek umarł na moich oczach? To właśnie ten z naprzeciwka.

Na chwilę zapadła cisza. Leli, nie dowierzając, wstał i podszedł do ścianokna. Spojrzał na dobrze znany dom. Kokom naprzeciwko był martwy. Leli wrócił do brata.

Mężczyźni w swoich obliczach ujrzeli ogarniającą ich grozę. Nagle zaczęli ginąć ludzie. Potomkowie tych z listy. Bliźniacy przypomnieli sobie klątwę więzionej Orendy.  

Leli, ze ściśniętym ze strachu gardłem, wydukał kolejne nazwisko.

 

***

Została tylko jedna czaszka, która, śladem pozostałych z chrzęstem i w akompaniamencie metalicznego brzęku, wyskoczyła ze skały. Kun była wolna.

 

***

Gdy ostatni z więżących Kun czerepów zaczął się luzować, bracia dotarli do zamykającego spis nazwiska. 

 

I na koniec ja – Aleksander Zamoyski.

 

Bracia Zamoyscy spojrzeli na siebie ze zgrozą, otwartymi ze zdumienia szeroko oczami.

– Nasz…

– Tak…

– Jak to zatrzymać?

Leli nie odpowiedział na pytanie brata. Zanim zdążył otworzyć usta, obaj w tym samym momencie osunęli się na podłogę.

Ścianokna zaczęły matowieć i kurczyć się. Kokom umierał.

 

 

Koniec

Komentarze

Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba.

 

I tym oto sposobem pierwsze opowiadanie na Obrazkowo 2016 ujrzało światło dzienne :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Fajna wizja, jakże odmienna od tej wymyślonej przeze mnie.

Czytało się jednym tchem, spodobał mi się Twój lekki styl. Fabuła też niczego sobie, dobrze wykorzystane zadane elementy. Szczególnie spodobało mi się zakończenie, choć odrobinę się go domyślałem. Podsumowując bardzo ciekawy tekst :)

No i wysoko postawiona poprzeczka ;)

Edit: No i znalazłem jedną literówkę:

Bzury, które jednak mogą być groźne.

 

Dziękuję :) 

 

Szczególnie spodobało mi się zakończenie, choć odrobinę się go domyślałem.

Mam nadzieję, że tajemnica nie jest zbyt tajemnicza, bo starałam się nie wyłożyć kawy na ławę, ale i nie zabrnąć za daleko w niewyjaśnione :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Przeczytałem!

Dziękuję za wzięcie udziału w konkursie! :)

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Się ograniczę do paczania na ten konkurs. A paczam, że ładnie się zaczęło. Wciąga, ładnie napisane i gładko. Obrazki świetnie wykorzystane. No, no ciekawe, czy prędko ktoś dorówna, bądź przebije ten tekst.

F.S

Momentami przysypiałem. Coś mnie nudziło, może zbyt długie opisy i mało akcji. Ogólnie ciekawa fabuła.

Nie zawsze szczera prawda jest prawdą obiektywną.

Dziękuję za wzięcie udziału w konkursie! :)

Zabrzmiało jak: Dziękujemy, skontaktujemy się z Panią (a teraz już spadaj kobieto!) ;)

 

Foloin – zapowiadało się kilka osób, które jeśli faktycznie napiszą, to wierzę, że przebiją z łatwością :)

 

Albioszka – cieszę się, że mimo przynudzania, fabuła jednak okazała się ciekawa.

 

Generalnie – dziękuję, Panowie, za wizytę i pozostawione komentarze.

 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Masz bogatą wyobraźnię, śniąca, i niezłe pióro. Według mnie na początku powinno być ciężej, mocniej. W sensie, nie pasuje mi “leciutko”, “delikatnie”, ja wolę mrok i grozę (zaraz obok filozofowania!). Mam też uwagę redaktorską np. tutaj: 

 

Wydając polecenie „Światło!”, w zasadzie już wiedział, co zobaczy. A jednak nie było krwi, ani śladów walki. Ciało Katriny leżało na skraju łóżka, jakby spała. Gdy przyjrzał się spokojniej, zauważył, że wyglądała, jakby zasnęła nagle w trakcie przebierania się. Nie obudziła się nawet, gdy podszedł i ostrożnie dotknął ciepłego policzka. Sprawdził puls. Nie żyła.

Skoro to było ciało Katriny, a nie Katrina, wiemy już, że nie żyje. Sprawdzanie pulsu i oznajmianie jej zgonu jest zbędne.

 

Ale nie jestem od tego, żeby się czepiać. I bardzo czepiać się nie lubię. Po prostu tak mnie męczą ostatnio przy tekstach, że znika mi gdzieś radość czytania, a staję się urzędnikiem od formy.

 

Duża konkurencja, interpretacja obrazków ciekawa, dobry tekst :) 

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Po prostu tak mnie męczą ostatnio przy tekstach, że znika mi gdzieś radość czytania, a staję się urzędnikiem od formy.

To trzeba leczyć! ;) 

 

Skoro to było ciało Katriny, a nie Katrina, wiemy już, że nie żyje. Sprawdzanie pulsu i oznajmianie jej zgonu jest zbędne.

Bardziej to takie upewnianie się co do własnych podejrzeń, na zasadzie – “to nie może być, przecież ona tylko śpi, jak dotknę, to się z pewnością obudzi”. Może jednak nie całkiem dobrze to pokazałam. Dzięki za uwagę, zaraz to zmienię. 

 

Dziękuję za wizytę i słowa komentarza. Ja czasem też lubię mrok i grozę, ale one mi nie wychodzą, zamieniając się w jakieś potworki – ni to pastisze, ni to groteskę, ni to nie wiadomo co. Póki więc ich nie okiełznam, to światła dziennego publicznie nie zobaczą :)  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Cudne opowiadanie! Nie nudziłam się ani chwili. Płynnie się czytało. Nie mam się do czego przyczepić.

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

Melu, cieszę się bardzo, że się podobało :)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Bardzo satysfakcjonująca lektura!

Wymagania konkursu spełniłaś tak dobrze, że miałam wrażenie, iż to opowiadanie było natchnieniem do powstania ilustracji.

Wyjątkowo przypadło mi do gustu umiejscowienie historii w baśniowych dekoracjach strzelistych iglic dźwigających osobliwe kokomy, przy jednoczesnym wyposażeniu bohaterów w urządzenia, dzięki którym mogli trafić na interesujące ich materiały, pozwalające zrozumieć… No, ale przecież nie będę streszczać opowiadania. ;-)

Brakło mi tylko wyjaśnienia, co sprawiło, że Tirawa ocknął się i uwolnił.

Czy Leli i Poli słusznie skojarzyli mi się z Lelum i Polelum?

 

Stwór po­ru­szał głową, wy­ko­nał kilka ru­chów rę­ka­mi. – Powtórzenie.

Może: Stwór pokręcił głową, wykonał kilka ruchów rękami.

 

Za­krę­cił łań­cu­cha­mi i za­miesz­czo­ne na ich koń­cach cze­re­py za­wi­ro­wa­ły w po­wie­trzu. – Raczej: Za­krę­cił łań­cu­cha­mi i zawieszone/ przytwierdzone/ umocowane na ich koń­cach cze­re­py za­wi­ro­wa­ły w po­wie­trzu.

Za SJP: zamieścićzamieszczać «opublikować coś w prasie lub książce»

 

Ode­zwa­ły się echa, któ­rych nie byłby w sta­nie za­rej­stro­wać żaden czło­wiek. – Literówka.

 

Niby do­brze, ale sam nie już nie mam pew­no­ści… – Dwa grzybki w barszczyku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sama przyjemność z czytania lektury. I to zakończenie – wisienka. Gratuluję! :-)

Reg – dziękuję za wszystko: wizytę, komentarz, punkcik i uwagi. Strasznie mi wstyd z powodu tego nieszczęsnego “zamieszczenia”blush. Już wszystko poprawiłam.

 

Tirawa przez całe trzysta lat pracował mięśniami usiłując poluzować napięte łańcuchy i w końcu się udało :)

Leli i Poli to jak najbardziej taka bardziej futurystyczna wersja Lela i Polela, brawo :)

 

miałam wrażenie, iż to opowiadanie było natchnieniem do powstania ilustracji

Kto wie, może w jakimś równoległym świecie tak właśnie było ;)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Blackburn, dziękuję i cieszę się, że dałam Ci odrobinę przyjemności :)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Śniąca, bardzo się cieszę, że mogłam pomóc, choć tylko minimalnie, bo opowiadanie jest napisane naprawdę bardzo porządnie. I nie masz powodu, by się rumienić.

Dziękuję za wyjaśnienia i pochwałę. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

życiu zobaczył na żywo 

a tak, pod rozwagę, nie razi szczególnie

bez wiary w zabobony i zbędną religię

niby w religię można wierzyć (że np. zwycięży, uratuje), ale czy na pewno o to chodziło?

 

Zastanawiałem się nad właściwością użycia określenia półczłowiek wobec istoty, która z ludźmi nie ma nic wspólnego (tzn. nawet to drugie pół nie jest właściwie ludzkie). ale co tam, chyba to już czepialstwo.

 

Ech, znów mój ulubiony stroboskop narracyjny. Trzeba przyznać jednak, że zgrabnie, ale raczej filmowo, wpleciony, cięcia we właściwych momentach.

Fabularnie mnie nie urzekło. Jakieś wymuszone, te czaszki takie konieczne, ta śmierć taka możliwa. Złe(?), straszne istoty dają się łapać po kolei, nie pomagają sobie, tylko wściekają się bardziej i bardziej. Co kraj, to obyczaj, ale…

Niemniej należy wziąć tu pod uwagę warunki konkursu – taki efekt przy takich założeniach z pewnością zasługuje na pochwałę. Mnie właśnie te głupie czaszki na łańcuchach odstraszyły od choćby myślenia o wzięciu udziału.

Gdyby to nie było Obrazkowo, raczej doceniłbym tylko niezły warsztat. Z uwagi na okoliczności – całkiem dobry rezultat. Brawo, brawo.

 

niby w religię można wierzyć (że np. zwycięży, uratuje), ale czy na pewno o to chodziło?

Czujne oko :) Tyle razy czytałam i nie wyłapałam :) Poprawione. 

 

Dziękuję, Vargu, za wizytę i komentarz. Co do fabuły, to pewnie można to rozbudować, posnuć wspomnienia z punktu widzenia Duchów itd, żeby pokazać, że jednak jakoś się broniły. Bo tu tak naprawdę mamy spojrzenie z jednej strony, do tego fragmentaryczne. Jednak taka rozbudowa wymagałaby po pierwsze znacznie większej ilości znaków (wypada poza konkurs – mimo ostatniej deklaracji Nazgula), a po drugie czasu. 

Nie planowałam tworzenia takiej opowieści, a tylko skromny udział w konkursie :) 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Po przemyśleniu postanowiłem nominować Twój tekst do piórka.

Chyba najlepsze opowiadanie jakie czytałem w styczniu na portalu :)

Bardzo ciekawe opowiadanie. Przeczytałam jednym tchem. I super wykorzystane obrazki Nazgula. yes

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Belhaju, bardzo dziękuję za uznanie :)

 

Bemiczko, dzięki za punkcik i cieszę się, że się podobało :)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Na początek pochwalę to, co mi się podobało, żeby Autorka miała przyjemniejsze wrażenie podczas czytania kolejnych moich uwag ;)

To było pierwsze opowiadanie i co prawda przeczytałem je znacznie później, lecz doceniam, że zostało wykonane przed czasem i Autorka jako pierwsza rzuciła się “pożarcie” (oczywiście literackie swojego tekstu).

Pomysł z uwięzionymi duchami jest ciekawy, nawet jeżeli trochę oczywisty. Podobała mi się zależność między bytami i wykorzystanie powiązania “ofiary krwi” z krwią potomków.

Nie wiem dlaczego praca kolegi Belhaja została IMO lepiej oceniona przez użytkowników niż Twoje opowiadanie. Twoje jest zdecydowanie lepsze (co on zrobił dobrze, napiszę mu osobiście) ze względów fabularnych. To chyba również Twoja zasługa. Możesz lubić kolegę, ale nie rób mu krzywdy gdy chwalisz coś, co nie jest zbyt dobre.

 

Zacznę od języka, bo to chyba mnie najbardziej razi. Z tego, co piszesz wynika, że masz eteryczne wnętrze i potrzebę tworzenia pięknych opisów. To się ceni w przypadku gdy opisujesz krainę wróżek, albo tworzysz piękne drabble sztuka dla sztuki. 

 

Wiesz, ja bym napisał: “właśnie pies zrzygał mi się na mój ulubiony dywan”, natomiast po Tobie spodziewałbym się czymś w stylu “niczym strumień tęczowych skrawków obiednich pozostałości, wylał się wąż złocisty i skąpał miękkie runo perskiego pochodzenia…” – pewnie przesadziłem, ale chciałem, żeby było wiadomo o co mi chodzi.

 

Tak wygląd pierwsza scena z duchem. To się wszystko tak poetycko wije… (i zaraz do tego wrócę), że nie oddaje tego, co chyba miałaś pierwotnie na myśli. Jeżeli to był duch schwytany i trzymany tam przez stulecia, to odbiorca powinien poczuć ból, smutek, beznadzieję, może zimno, może niepokój, może lekki strach nawet. Nie wiemy co, ani kto to jest, ale powinniśmy poczuć, że tam nie jest fajnie.

Ty natomiast opisałaś to, jakby scenkę zlecił Ci okoliczny jubiler.

Wróćmy do tego wicia się. Ustaliliśmy już, że klimat jest zbyt podniosły, jak na warunki, jakby nie było, więzienne. Zatem dlaczego nawet ten opis jest tak niespójny. Z jednej strony przemykał się poblask, a za chwilę “pewna zmiana”. Użycie tego określenia wyrywa nas z Twojej eterycznej przygody i wyszarpuje nas w teraźniejszość gazetową. Jeżeli już lecisz klimatem dla wróżek, niech będzie to określenie “nieznaczna”, “subtelna”, “znikoma”, itd… Pewna zmiana dała mi pałką w łeb.

Cały ten akapit jest taki trochę niestabilny i niejednorodny. 

Nie raz już widziałem określenie “drgających pod skórą muskułów”. Drgają mięśnie o niewielkiej powierzchni/grubości, co jest spowodowane zubożoną gospodarką na poziomie komórkowym. Jeżeli to są muskuły, to mogą się napinać, a czasem nawet falować (jeżeli jegomość chce się popisać). Niestety nie drgają.

Wracając już ogólnie do opisów (żeby skończyć ten język) – powinny być spójne nie tylko w ramach akapitów, ale i całego opowiadania – potem już nie jest tak poetycko. Moja uwaga: jeżeli coś opisujesz, to nie po to, żeby drabblować, tylko żeby przekazać czytelnikowi klimat. Klimat musi być wiarygodny, żeby odbiorca poczuł to, co Ty czujesz (wyobrażasz sobie). Jeżeli chcesz pozostawić czytelnikowi swobodę, ogranicz opisy. Zastanawiaj się przy każdym zdaniu, czy wywołuje ono odczucia, jakie zaplanowałaś.

Usterki  semantyczne są dosyć rażące i też wpływają na zaburzenie klimatu. Na przykład “wykrzyczał imiona domowników i słowa powitania” Brr… Spróbuj to sobie wyobrazić “wykrzycz słowa powitania”. Krzyk, o ile nie ma pejoratywnego zabarwienia, to na pewno jest silniejsze emocjonalnie niż wywołanie, czy zawołanie. Można wywołać czyjeś imiona (dźwięk jest, ale bez emocjonalnego napięcia). Można też zawołać kogoś po imieniu.

Aha, no i raziły mnie te trochę infantylne neologizmy. Moja 5-letnia wnuczka ma większy rozmach w tym zakresie. Można było z nich zrezygnować, bo również nie pasowały do poetyckiej zapowiedzi.

 

Punkt kolejny: fabuła. Pomysł niezły, fabuła płaska. Jest obietnica tajemnicy (niektóre kobiety tak robią), a potem przychodzi rozczarowanie w postaci banalnego rozwiązania i wielu niedomówień.

Linearność rozwiązywania “zagadki” przez braci jest bolesna. Dotarli do zaszyfrowanych informacji, ale bez trudu przeszli dalej. W ogóle, ta błyskotliwość, która od razu odwołuje się do lekcji historii (takie to trochę naiwne).

Po macoszemu potraktowałaś wątek tubylców i duchów (takich rzeczy akurat nie pozostawia się czytelnikowi – czytelnik może się zastanawiać nad ciągiem dalszym, albo zaskakującym zakończeniem, ale nie powinien być zmuszany do zastanawiania się nad logiką motywów bohaterów). Duchy są trochę bezpłciowe. To, że postanowił czekać, skoro i tak już tyle przesiedział w skale jest wytłumaczeniem burzącym wiarygodność emocjonalną. Taki duch powinien być wściekły i jeżeli szukał reszty, to nieco bardziej targany emocjami. Nie powinien sobie robić przerwy, bo Autorowi było to na rękę.

Ofiara z członków projektu nie była głupim pomysłem, ale dlaczego, kto wpadł na ten pomysł, dlaczego to miało w ogóle zadziałać, jest niejasne. Oczywiście, że nie wszystko trzeba tłumaczyć, ale skoro to stanowi filar opowiadania, to można było się o coś takiego pokusić. Podobnie jak z przyczyną obudzenia duchów. Co było pierwotne? Śmierć mieszkańców? Chyba nie. Zatem co zaczęło zabijać, żeby uwolnić ducha? Czytelnik może mieć z tym spory problem.

Także parę błędów natury logicznej. Na przykład czarne skrzynki. Gdzie? Do czego są te czarne skrzynki? Jeżeli są kamery… Czarna skrzynka jest to urządzenie rejestrujące dane w trudnych warunkach. Dane, których nie można zapisać przy pomocy innych urządzeń (ma za zadanie być niezniszczalna i dlatego używa się ich do potencjalnych “sytuacji katastroficznych”). Czym są w tym opowiadaniu? Jeżeli inaczej działają, to należałoby się słowo wyjaśnienia. 

 

Podsumowując: zadanie wykonane, jeżeli chodzi o “obrazkowość”. Jeżeli chodzi o warsztat, to jak napisałem powyżej ;)

 

Ocenę wystawię później, w referencji do poziomu wszystkich innych opowiadań, jak się pojawi reszta.

 

Pozdrawiam i życzę dalszych sukcesów,

 

Sokal

"Ludzie bez polotu muszą zajmować się przyziemnymi sprawami" (A.Sokal)

Sokalu, dziękuję, że po wcześniejszej wizycie (o ile dobrze pamiętam), zdecydowałeś się jednak pozostawić komentarz. Dziękuję też za tak wnikliwą analizę.

Kilka z wymienionych przez Ciebie zastrzeżeń pojawiło się w trakcie bety, ale nie wszystko byłam/jestem w stanie poprawić/zmienić. Jestem tylko amatorem, piszącym hobbystycznie dla własnej radości tworzenia i – tu mam tylko nadzieję – przyjemności czytania chociaż kilku osób, które poświęcą chwilę przy kawie na umilenie sobie dnia opowiastką. Nie mam jakiegoś szczególnego talentu, a nad wypracowaniem odpowiedniej budowy klimatu i innych elementów wciąż pracuję.

Oczywiście mnie samej łatwiej jest dostrzec usterki w obcych tekstach, niż we własnym, milion razy czytanym i poprawianym (słynne spojrzenie “świeżego oka”). Dlatego doceniam też Twoje uwagi, wszystkie wezmę pod rozwagę przy pisaniu kolejnych tekstów, by szlifować warsztat i styl i nadać opowieściom większej wiarygodności i spójności.

 

Edycja.

 

Odniosę się jeszcze do kwestii opowiadania Belhaja. To, że otrzymał więcej punktów, oznacza ni mniej, ni więcej, że czytające opowiadania osoby mają różne gusta i inne rzeczy im się podobają. I bardzo dobrze, bo różnorodność jest znacznie ciekawsza i lepsza od powszechnej jednogłośności.

Z oczywistych względów swojego opowiadanie nie oceniam, a to Belhaja bardzo mi się podobało – dlaczego więc nie miałabym dać temu wyraz?

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Bardziej Ci się podobało niż Twoje? ;) No wiesz?

Ja krytykancki krytykant śmiem twierdzić inaczej ;)

"Ludzie bez polotu muszą zajmować się przyziemnymi sprawami" (A.Sokal)

Na dowód tego, że wzajemnie doceniamy swoje teksty jest to, że nominowałem powyższe opowiadanie śniacej do piórka. 

Im więcej dobrych tekstów, tym lepiej dla użytkowników jak i portalu.

Belhaju, przyjdę również do Ciebie, ale muszę sobie zrobić krótką pauzę :)

"Ludzie bez polotu muszą zajmować się przyziemnymi sprawami" (A.Sokal)

Podobało mi się. Czyta się gładko, bez potknięć, może tylko te opisy uwolnienia są nieco zbyt rozciągnięte. Skoro już istota na początku się wybudza, to reszta jest do przewidzenia. Ja rozumiem, że każda czaszka to kolejna śmierć, ale jakoś dłużyły mi się te wstawki. Może powinnaś bardziej dać odczuć, że każda z tych czaszek jest w jakiś sposób ważna?

 

Jeszcze jedna wada: fabuła. Zaczyna się nieźle, ale później napięcie spada. Coś ci bracia zbyt łatwo dostają wszystkie informacje (bo jeden z nich był historykiem? Czy każdy historyk UW ma dostęp do tajnych danych służb wywiadowczych sprzed lat?) i właściwie opis przeszłości (co prawda fascynujący) zajmuje całość. Jak się zaczyna od trzęsienia ziemi, to, jak wiemy, napięcie powinno rosnąć. A tu, niestety spada.

 

Bardzo mi się natomiast spodobała Twoja wizja świata. Pięknie wykorzystałaś obrazki konkursowe i zbudowałaś na ich podstawie ciekawe połączenie fantasy i science fiction. Mieszkanie, które umiera – super. Zabrakło mi może wyjaśnienia, w jaki sposób ludzie niszczą planetę (co rozjuszyło, jeśli dobrze zrozumiałam, Duchy). Za to historia świata jest naprawdę wciągająca.

 

Podsumowując: trochę się rozczarowałam, bo to się aż prosi o więcej akcji (może to limit znaków? Ten konkurs ma jakiś limit? :P), ale i tak uważam, że to bardzo dobry tekst. 

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Mirabell – dziękuję za wizytę i obszerny komentarz. Oberwało mi się :) Im dłużej się zastanawiam, tym bardziej dochodzę do wniosku, że pewnie słusznie. Tego tekstu pod wskazanym kątem już nie poprawię, ale postaram się w przyszłości uważniej budować fabułę. Co do napięcia, to mistrza Hitchcoca raczej nie dogonię, ale staram się, staram.

Tym bardziej doceniam piórkową polecankę – dziękuję bardzo :)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Polecanka polecanką, ale i punkt się należy… jakoś byłam pewna, że to już jest w bibliotece :P

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

jakoś byłam pewna, że to już jest w bibliotece :P

A tu niespodzianka :) Klikacze (mam nadzieję, że się nie obrażą – sama jestem takim :) ) albo jeszcze nie w wystarczającej liczbie zajrzeli, albo zajrzeli, ale się nie dość podobało i śladu po sobie nie zostawili.

Co ma być, to będzie, a jak nie ma być, to nie będzie ;)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Krygowałam się jako beta, ale nie kopnąć ostatecznie tekstu, który naprawdę podobał mi się przy pierwszym czytaniu też byłoby nie fair.

Cytat z podsumowania bety: “Ogólnie – czytało się przyjemnie, językowo świetnie, świat ciekawy, tylko bohaterowie nieco sztywni, no i dziennik, jako narzędzie do tłumaczenia co, jak i dlaczego, to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej.”

No to ziuuu!

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Dziękuję, Alex :) A ja powtórzę, że z premedytacją (motywy już mało istotne), dziennik został. 

 

A gdzie Twój tekst?

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

napełnia wiarą w to,[+] co robimy. 

nie chce, raczej wydobywamy z niego informacje, nawet nie chcę

Kokom naprzeciwko był martwy. Wrócił do brata. – zgubiony podmiot

 

Na początek miód: świetnie napisane, cudne słowotwórstwo (kokom!), pięknie wykreowany świat i pomysł na to, że ta Ziemia to inna Ziemia – super. Ale teraz łyżka dziegciu, która jest w sumie chochlą… Motyw z dziennikiem był nudny i paskudnie przewidywalny. Po pierwszym wpisie już wiedziałam, co się wydarzy dalej (w sumie tylko tożsamość Duchów/czaszek pozostała niejasna, ale to że uwięzienia dokonali ludzie stało się pewniakiem). Ogólnie mam uczucie, że zebrałaś do kupy bardzo fajne elementy i poprowadziłaś je przez słabą, schematyczną (znalezienie dziennika w pinć minut) fabułę :/

Niestety, będę na nie.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Dziękuję za wizytę i komentarz, Tenszo. Jeśli takie jest Twoje odczucie, to wal tą chochlą po głowie ile wlezie, bo inaczej mogę popaść w samozachwyt i mój, i tak powolny rozwój, utknie całkiem w miejscu :)  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Jak dla mnie idzie ci coraz lepiej :) Przynajmniej jeśli chodzi o kreowanie świata/warsztat, bo twoje smocze opko pod względem fabuły było cudne.

A swoją drogą właśnie pisze opowiadanie, w którym statkiem Exodus bohaterowie lecą na inną planetę… Ja nie wiem, co jest, ale ostatnio ciągle mi się to zdarza :P Wymyślam coś i zaraz potem widzę to na portalu lub w becie, którą robię. Grrr!

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Gdzie ja to czytałam/słyszałam? Ciągle jeszcze po nieprzespanej dobrze nocy jestem półprzytomna, więc nie pamiętam.  Ale było to coś o Ideach/ Myślach – że krążą sobie po wszechświecie (lub jak kto woli nazwać) i wpadają na przeszkody, a czasem, tą “przeszkodą” jest ludzki umysł i czasem sobie tam zostają. Czasem coś zaszczepią i lecą dalej, czasem zamieszkują na dłużej. 

I im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej dochodzę do wniosku, że chyba faktycznie tak jest. 

 

Edyta.

Już wiem! Przypomniałam sobie. Czytałam o tym u Pratchetta i w Genesis ostatnio :) I chyba powyżej obie teorie jakoś wymieszałam.  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Bardzo ładny świat, rozbudowany. Mistrzowsko wpisałaś się w wymogi konkursu, ale zwykle świetnie sobie radzisz z takimi zadaniami.

Mnie również podobały się kokomy. I bracia Lelum Polelum uśmiechnęli. :-)

Na bibliotekę przylazłam za późno, przyjdzie się pofatygować do wątku z nominacjami…

Z wyglądu na pierwszy rzut oka przypomina ludzką kobietę, ale nie ma stałego wyglądu.

Brzydkie powtórzenie.

Babska logika rządzi!

Patrzcie państwo – jeszcze się brzydal zaplątał! Poprawię, ale to już po wynikach…

 

Dziękuję, Finklo, za wizytę, tak miły komentarz i polecankę :) Cieszę się, że Cię uśmiechnęłam :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Kurczę, kolejny dobry tekst w tym konkursie :) Śmiało można by z nich złożyć antologię :)

Fajny pomysł i jeszcze lepsze wykonanie. Przeczytałem jednym tchem i jestem zachwycony.

Dobry tekst. Jak przeczytałem pierwszy raz, to się zastanawiałem, czy opublikować swój :-)

A tak z innej beczki : Stwór jakiś taki “oswojony”, a ludzie giną cichutko.To oczywiście nie jest wada, ale chyba jest prawdą, że gdyby na świecie żyły same kobiety, to nie byłoby wojen ;-)

Sicario – cieszę się, że się :) 

 

Trico – gdybym ja miała takie podejście, to widząc teksty innych osób tu na portalu, sama bym nic nie opublikowała ;) Więcej wiary w siebie i samozaparcia w rozwoju.

Wszystko zależy od kobiet ;) Widziałam już bitwy o ostatnie egzemplarze ciuchów w “ekskluzywnym” butiku :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Stanął z rękami w kieszeniach(,) tuż przy wyjściu.

Choć bez przecinka zabawniej.

 

Cofnęli się już o ponad dwieście siedemdziesiąt lat. Ponad szklanym biurkiem przewijały się setki linijek tekstu i liczne grafiki.

 

teraz półczłowiek sam świecił widmową częścią ciała od pasa w dół.

Dosyć to niezgrabne, jak na mój gust.

 

Spojrzał na dobrze znany dom. Kokom naprzeciwko był martwy. Wrócił do brata.

Tu z kolei odniosłem wrażenie, że to kokom wrócił do brata.

 

Trochę zamotałem się w opisie pierwszej sceny, bo jakoś z automatu założyłem, że te czaszki wtopione w skałę to już na podłodze, potem patrzę, ona spadają i… “hmmm?” Do powtórnego przeczytania.

To raczej wada odbiorcy niż produktu, ale na wszelki wypadek zauważam.

 

Z zastrzeżeń, to mam takie, że jako człowiek nie lubiący niedomówień, które nie celują w wieloznaczność interpretacyjną i przymuszenie człowieka do dumania nad tekstem, nie jestem kontent z faktu, że nie wiem, co przebudziło półczłowieka. Zastanawiają mnie też inne jeszcze kwestie: dlaczego – uwaga, dalsza część komentarza może zawierać śladowe ilości spoilera! – chłopcy się tentego dopiero w chwili gdy “zły” “złą” tentego (próbuję nie psuć niespodziewanki)? – choć tutaj chyba znam odpowiedź, więc raczej wyrażam ciekawość, czym praw, niż się czepiam; kiedy tubylcy stali się duchami, czy raczej, kiedy duchy jako takie pojawiły się na scenie, (bo nie było to jakoś wyraźnie zaznaczone, a z pamiętnika treści pamiętnika nie wynikało, że autochtoni wyglądają dla pierwszych kolonizatorów jakoś ekscentrycznie, co więcej, z tego co mówili tubylcy o duchach i takich tam, oraz z faktu, że sprawców wszystkich “wypadków” nie udało sie ani złapać, ani nawet określić, wynika wyraźnie, że więźniowie i znani kolonizatorom mieszkańcy to nie są te same istoty)?

Ale to są takie tam obserwacje, które, choć nieco… męczą, to jednak większego wpływu na przyjemność z czytania nie miały. A tej, jak zwykle, dostarczyłaś mi sporo. W historii zasadniczo nic się nie dzieje (Hitchcok byłby dumny z Ciebie dumny, widząc początek opowiadania, bo robisz małe trzęsienie ziemi, ale za resztę pewnie biłby linijką po łapkach), a mimo to jest napisana tak, że mam ochotę zadać kłam tutejszemu licznikowi znaków – odniosłem bowiem wrażenie, że czytałem przez góra pięć minut, a całość była nie dłuższa niż parę kilo znaczków. Magi, Pani Kochana, istna magia.

Pomysł fajny, opisy, zwłaszcza wyswobadzania się ducha, jeszcze lepsze, a wykonanie jak zwykle na poziomie publikacyjnym.

 

Byłbych klepoł, kej bych mógł,

Kejbych się nie spoźnił tu!

A ze tekst juz punkty ma,

Co se klepnę – nic nie da!

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Cieniu, część usterek już dziewczyny wytknęły, ale, ponieważ ołówki już odłożone, to – zgodnie z obietnicą – poprawię po wynikach.

Co do tubylców – fakt, nie zaznaczyłam dość wyraźnie w pamiętniku, że wyglądali dziwnie i że to oni sami są Duchami – że tak siebie określają w tłumaczeniu na ludzki. Jak już opadnie bitewny kurz i nie zapomnę, to może to nieco skoryguję – by stało się czytelniejsze, ale nie zmieniało zanadto całości.

Co do ten-tego i reszty, to się zastanawiam, czy wyjaśniać, czy nie, bo wyjdzie na to, że tłumaczę własny tekst czytelnikowi, a to oznacza, że słabo u mnie z przekazem. Jak się zastanowię, to dam znać :)

 

wykonanie jak zwykle na poziomie publikacyjnym.

Marzycielska, bujająca w obłokach część mojej duszy skacze właśnie z chmurki na chmurkę, po drodze fikając koziołki :)

Ta twardziej stąpająca po ziemi i realnie spoglądająca na świat, mówi: Przesadziłeś, waszmość, zdrowo :)

Obie jednak z głębi serca serdecznie za takie słowa dziękują.

 

I wierszyk mi się trafił :-)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że skoro Jurysta Nazgulista już zapoznał się z tekstem, to nic nie stoi na przeszkodzie, by zacząć wprowadzać poprawki. Jeśli dostaniesz się do drugiej tury – a szanse na to, oceniając po reakcji publiki, masz spore – to dlaczego nie zaprezentować się użyszkodnikom (rybizna mi w manierę weszła, koniec świata) najlepiej, jak możesz? Tym bardziej, że konkurs jest zabawą dla samej zabawy, więc świństwa nikomu w ten sposób nie zrobisz.

 

Com napisał, napisałem szczerze, niczego nie cofam, niczego nie żałuję (no, może, że bardziej się nie przyłożyłem do parodiowania “murowanej piwnicy”), więc fikaj sobie koziołki do woli. A jeśli nadal uważasz, że przesadziłem, to zwal to sobie na bety i już.^^

 

Peace!

 

P.S.

Myślę, że po ostatecznym rozstrzygnięciu konkursu spokojnie możesz, a nawet powinnaś, rozbudować tekst tak, żeby sam się potrafił wybronić.

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Podpuszczona przez Cienia, skonsultowałam się z Nazgulem i w wyniku tejże konsultacji naniosłam techniczne poprawki – byczków, znalezionych przez Tenszę, Finklę i Cienia :)  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

O i super! Mój szczwany plan, by wysłać kogoś do Nazgula po pozwolenie, samemu zostając, no tak, w cieniu, udał się perfecto! W dodatku rezultat też zadowalający.^^

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Tak, to się nazywa odpowiednio ustawić się w życiu ;)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

No wiesz, “Sprytnych noszą na rękach, zbyt sprytnych – wywożą na taczkach”. /J.A./

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Przypomniało mi się jedno z opowiadań Wegnera, które chyba dostało Zajdla (tytułu nie pamiętam) – o skolonizowanej, wyglądającej na przyjazną planecie, która nagle, z nieznanych powodów, zbuntowała się przeciw kolonizatorom, mordując ich na potęgę. Tamto opowiadanie czytało się świetnie, Twoje również. :)

 

Dobry pomysł, dobry warsztat. Piszesz świetnie, co zdecydowanie ułatwia czytelnikowi przyklejenie się do opowiadania. Przyznam, że pogubiłam się w pierwszym akapicie (dopóki nie przypomniałam sobie obrazka – inspiracji, wtedy wszystko mi się jakoś poukładało). Bez tego – za cholerę nie potrafiłam sobie zwizualizować tego, co tam się dzieje. Ale może to tylko moja przypadłość – nie zagłębiałam się w poprzednie komentarze.

 

To, co jednak jest dla mnie fabularnie i logicznie nie do przyjęcia, to fakt niezwykłej łatwości, z jaką bracia dotarli do super–tajnych informacji. Jeśli dostęp do nich mieli historycy z powodu samego faktu przynależności do tego zawodu – to tajne informacje już dawno byłyby jawne. To niestety rozłożyło logikę opowiadania na łopatki. Szkoda, bo oprócz tego – sama przyjemność. :)

 

Nogi się pod nim ugięły, w ostatniej chwili przytrzymał się barierki. Po kilku sekundach zgiął się wpół – zazwyczaj nie czepiam się “się”, bo taki to już urok języka, w którym roi się od czasowników zwrotnych, ale tu mnie trochę uderzyły. ;) Ale to drobiazg.

Znakomite otwarcie konkursu. ;)

Ciekawa, intrygująca fabuła z kryminalnym zacięciem. Świetny warsztat. Bardzo lekkie pióro – przez większość tekstu płynie się bez żadnych przeszkód.

 

Z wad, do których miałbym się przyczepić: zwolnienie tempa podczas fragmentów "detektywistycznych".

 

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Ocho – dziękuję i za miłe słowa (porównanie do Wegnera – uch! Lubię jego Opowieści…) i za te krytyczne też. Przyjmuję na klatę i zgodnie z wcześniejszymi obietnicami już po konkursie rozbuduję nieco, by wprowadzić więcej logiki :)

 

Nazgulu – również dziękuję za komentarz i cieszę się, że mimo wolniejszych fragmentów podobało się.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ociupinę nawaliła korekta, cztery zmiany w interpunkcji się kłaniają, ale to tak na marginesie i nawet z przymrużeniem oka.

Dobre opowiadanie. Założeń / warunków konkursu nie znam i nie są mi one potrzebne do ocenienia tekstu, bo nie ma mnie w jury i nic mnie nie wiąże.

Zgoda, że zaskoczenia raczej nie ma, często identyfikacja bohaterów następuje pod sam koniec historii, toteż ani trochę mnie to nie zdziwiło. Podobnie z ucieczką z Ziemi – wojny religijne jako motywacja to echo aktualnych wydarzeń. Za to reszta już porusza. Niezrozumienie magii, wywołane scjentyczną interpretacją nowego, nieznanego świata, mozolne odkrywanie źródła i sposobu „unieszkodliwienia” magii, sposobu wymagającego samopoświęcenia i zaprzeczenia głoszonym ideałom – to stanowi mocna stronę tekstu. I dla tejże popieram nominację.

Adamie, dziękuję za wizytę i komentarz. Cieszę się, że Ci się podobało. Za nominację kłaniam się nisko :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Bardzo mi się podobało, zwłaszcza połączenie dwóch konkursowych ilustracji w bardzo malowniczą całość. Opowiadanie ma klimat i jest nieźle napisane. Zobaczymy jak inne konkursowe :)

Dzięki, Zygfrydzie :) Czytaj, czytaj, bo jest wiele ciekawych i fajnie napisanych tekstów :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Nie żebym nie chciał, ale nie mam się do czego przyczepić. Dobre technicznie i fabularnie, choć może bez zaskoczeń, ale to w sumie żaden zarzut. Jak Frodo z kumplami pomykał do Mordoru, ciepnąć pierścień do lawy, to też wiedziałem, że mu się uda…

Czy to jest sygnaturka?

Od początku zapowiadało się świetnie, w środku kilka dłużyzn i irytujących nielogiczności (największa: jeśli bohaterom było tak łatwo zyskać dostęp do danych na temat projektu, to czemu nikt inny o tym nie widział i nie przygotował się na najgorsze? Czemu nie monitorowano Duchów?).

 

Jednak z pewnością jest to jeden z dwóch najlepszych tekstów konkursowej piątki. Teraz muszę tylko zdecydować, które będzie pierwsze.

Dziękuję, panowie, za wizytę i komentarze. Cieszę się też, że choć trochę się spodobało.

tojestnieważne – jak skończę co mam na tapecie, bo terminy gonią, to zgodnie z wcześniejszymi obietnicami postaram się poprawić te nielogiczności.

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Wspaniale napisane i wciąga od pierwszych zdań!

Dorot, dziękuję za wizytę i cieszę się, że się podobało :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Przeczytałam. Jednym tchem. Wciągnęło mnie. Świetny świat.

Styl może nieco zbyt uduchowiony, ale jednak zdał egzamin. Nie czytałam komentarzy innych użytkowników, ale mnie osobiście brakuje rozwinięcia jednego motywu: ta czaszka, ta pierwsza, która się poluzowała – ta, od której wszystko się zaczęło – ona chyba musiała być czaszką człowieka, który miał największe wątpliwości? Który z jakiś względów nie do końca wierzył w słuszność takiego postępowania?

Niech Wszechświat Wam błogosławi...

Karamalu, przepraszam, że dopiero teraz, ale zajrzałam na szybko, nie mogłam odpisać od razu, a potem zapomniałam :(

Dziękuję pięknie za wizytę i to, że podzieliłaś się wrażeniami. Jesteś chyba pierwszą osobą, która w ten sposób spojrzała na tę pierwszą czaszkę. Sama tak o tym aspekcie nie pomyślałam, a pomysł masz dobry.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ciekawe, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Cieszę się, Anet :)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Misia zaciekawiło. Chciałby, żebyś wyśniła kontynuację równie ekscytującą. smiley Trochę czasu minęło. Może już coś jest?

Oj, Misiu, cieszy mnie bardzo tak wierny czytelnik, ale smuci, że mam odpowiedź odmowną. Nie ma kontynuacji i nie wiadomo, czy kiedykolwiek powstanie, bo snów i pomysłów nowych wciąż więcej i więcej i nie wiadomo, za co się zabrać ;) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Nowa Fantastyka