
Lojalnie uprzedzam – romansidło i to na dodatek takie bemikowe (bywalcy wiedzą, o co chodzi). Ale i tak zapraszam do czytania, gdy już brzuchy spuchnięte będą od nadmiaru pierogów, śledzi i karpia.
Lojalnie uprzedzam – romansidło i to na dodatek takie bemikowe (bywalcy wiedzą, o co chodzi). Ale i tak zapraszam do czytania, gdy już brzuchy spuchnięte będą od nadmiaru pierogów, śledzi i karpia.
Na środku polany, która kiedyś była centrum wioski, stała czworoboczna kolumna z prawie zatartym napisem na marmurowej tablicy. Cegły wystarczyło patykiem skrobnąć, żeby się kruszyły i przemieniły w pył.
Maria wiedziała, że upamiętnia spalenie wiedźmy, ale data i imię kobiety zniknęły już dawno. Dało się odcyfrować jedynie niektóre litery.
Dziewczyna wodziła palcem po ledwie widocznych żłobieniach. Wyobrażała sobie podest z palem, przywiązaną do niego kobietę, równo ułożone polana pod spodem, tłum żądnych wrażeń wieśniaków, duchownego, może jeszcze strażnika lub kata.
Słyszała wrzask kobiet, ryk mężczyzn i piski dzieciarni. Przybyli tu jak na odpust. Nieczęsto zdarzało się takie widowisko. Strażnik spojrzał na nią, ale w jego oczach nie widziała współczucia. Oblizał wargi i cmoknął. Odwróciła wzrok, kiedy podkładał ogień.
Dym był czarny, smolisty, jak opary z piekła. Omijał ją łukiem; pozostawiał wolną przestrzeń, by mogła oddychać. Wiatr tak kręcił, że kopeć kładł się na publikę. Ci stojący najbliżej zaczęli kasłać i urągać:
– Diabelski pomiot, pali się, a jeszcze ludziom szkodzi! – krzyknął ktoś z dalszych rzędów.
– Jeszcze nie płonie! – wyjaśnił gruby wieśniak z pierwszego rzędu, zasłaniając usta i nos rękawem.
– Apage, Satanas! – Głos mnicha przebił się przez wrzawę. – Apage, Satanas!
Wiatr, jakby wystraszony widokiem drewnianego krzyża, uspokoił się, a ludzie jęknęli z podziwu dla mocy duchownego.
– Chwalcie pana, bo jest dobry! Jego moc zwycięży…
Kaszel kobiety zagłuszył dalsze słowa klechy. Polana trzeszczały i paliły się coraz większym płomieniem. Widzowie ucichli, wpatrzeni w nieruchomą postać. Czekali z napięciem, aż zacznie wrzeszczeć, błagać o litość, prosić o wybaczenie. Ale zawiedli się.
– Nie za czary płonę, jeno za miłość moją… – Kobieta uniosła głowę i dzikim wzrokiem potoczyła po wpatrzonym w nią tłumie, a potem skupiła spojrzenie na stojącym obok podestu mężczyźnie. Ale nie wyrzekła nic więcej, bo głos odebrał jej kolejny atak kaszlu. Kiedy minął, rzuciła z jadem: – Na nic wasze krzyże i modły!
Chciała coś jeszcze dodać, ale dym ją zadusił, a ogień ogarnął drobną postać. Potężniała w tych oparach, rude włosy zapłonęły i stworzyły na chwilę aureolę niczym u świętej. Tłum patrzył bez słowa na skręcającą się postać, na czerniejące ciało, na iskry strzelające w czarne niebo.
Maria oderwała dłonie od tablicy i potrząsnęła energicznie głową, jakby chciała z niej wyrzucić nagromadzone obrazy. Rude włosy rozsypały się po ramionach i plecach, wzbudzając zachwyt przejeżdżającego obok na rowerze młodego mężczyzny. Miał ochotę zatrzymać się, ale wystarczyło, że spojrzał w zielone, chmurne oczy i zrezygnował z pomysłu.
***
Koc drapał spocone plecy, prześcieradło skręcało się i drażniło skórę. Maria podniosła się z łóżka i otworzyła na oścież uchylone dotychczas okno. Letnia noc buchnęła gorącem prosto w twarz. Rechot żab niósł się bez przeszkód po polu; zdawało się, że jezioro jest trzy kroki od domu, a nie ponad pół kilometra.
Na podwórku zabrzęczała metalowa miska, kiedy Bury przez sen przebierał łapami w pogoni za kotem. Jakaś kura zagdakała oburzona, że sąsiadka na grzędzie rozpycha się, jakby była sama w kurniku.
Maria zwinęła ciężkie włosy w węzeł. Przyniosło to chwilową ulgę; przynajmniej nie lepiły się do pleców.
Dziewczyna oparła się dłońmi o parapet i wychyliła za okno. Miała nadzieję, że złapie delikatny powiew wiatru, który odrobinę ochłodzi rozgrzane ciało.
Lipiec w tym roku dawał się wszystkim we znaki. Od trzech tygodni nie padało i było straszliwie gorąco. Ludzie ze zmęczenia ledwie zipali, nawet noc nie przynosiła wytchnienia.
Jednak to nie upał sprawił, że Maria nie mogła zasnąć.
Chata, w której wynajęła pokój, znajdowała się na skraju polany. Weronika Socha, właścicielka, nie bardzo chciała słuchać miastowej, która z niewiadomych przyczyn upatrzyła sobie ten dom na letnisko. Zwykle turyści szukali kwater bliżej jeziora, a Weronka nie lubiła obcych. Prawie całe swoje siedemdziesięcioletnie życie spędziła w samotności. I pewnie tak by zostało, gdyby przyjezdna nie ściągnęła z głowy chustki, w którą jak w turban zawinęła włosy.
Gęste, miedziane loki spłynęły aż do pasa, wiatr wzburzył je, a zachodzące słońce rzuciło ostatnim promieniem i sprawiło, że stanęły w płomieniach. Stara kobieta przez chwilę oniemiała, wpatrując się w zjawisko, a potem wskazała pokój na pięterku.
Już pierwszej nocy Maria nie mogła zasnąć, a jak tylko zapadała w drzemkę, widziała płonący stos i ręce, które składały się w błaganiu. Skoro świt pobiegła do kolumny, przyłożyła dłonie do tabliczki.
***
– Ludzie gadajom, że to jaka moja prapraprababka była. A ja tam nie wiem. Ona Socha i ja Socha, ale bo to jednemu psu na imię Burek? I gadali też tak dlatego, że ona ruda była. Jak ja w młodości. Ale przeca ty tyż ruda, a nie nasza, nie?
Stara Weronika nakładała łyżką ziemniaki na talerze, a potem szczodrze omaściła i jeszcze posypała koprem z ogrodu, a na koniec ustawiła dwie miski ze zsiadłym mlekiem na stole.
– Ja tam nie wiem, ale jakoś mi to bajanie o wiedźmach i stosach tu u nas nie pasuje. – Weronika wepchnęła w usta czubatą łyżkę kartofli i zaraz nabrała gęstego mleka. – Ale cosik musi być na rzeczy, skoro ludzie o tym gadają. A niejeden ją spotkał przy tej kolumnie z cegieł. Nikomu krzywdy nie czyni, stoi tylko i rękami się o nią wspiera. – Kobieta zamilkła na chwilę, żeby kolejną porcję jedzenia do ust włożyć, a potem dodała: – Może to moja babka faktycznie?
Maria nie przerywała, choć cisnęły jej się na usta pytania, ale bała się, że Weronka przestanie opowiadać.
– Jeszcze moja babka gadała, że ona, znaczy ta wiedźma, Katarzyna, była cudna. Bo jej, znaczy babce, też tak gadali. Ale tam, ja się tylko chichrałam, bo mi babka opowiadała, że taka cudna jak ja. Ale gdzie mnie tam do cudu było – rudam i piegowata, ino ślipia może naprawdę ładne miałam, zielone jako i ty masz.
Zamilkła przez chwilę i zapatrzyła gdzieś przed siebie, bezmyślnie oblizując łyżkę.
– Ale babka gadała, że wtedy to się takie podobały, co czerwone włosy miały i blade lico, bo to rzadkość. A im bledsze, tym lepsze, tym bardziej w cenie. Ty rozumiesz? – zwróciła się do Marii nagle ożywiona. – Toż ona za życia jak topielica wyglądała. Ale podobno takie właśnie lubieli. I to na dworach szczególnie, bo po wsiach to zawsze panny opalone były od roboty w polu.
Weronika pochyliła się nad talerzem i przez kilka chwil z apetytem pochłaniała kartofle, popijając mlekiem. Maria ledwie ruszyła swoją porcję, bo jedzenie niezbyt jej smakowało.
– Podobno Katarzyna ledwie dwanaście lat miała, kiedy poczuła w sobie moce. Zaraz po pierwszej krwi. Pomagała ludziom, a wszyscy jej za to wdzięczni byli. Ale doniosło się do sąsiedniego miasteczka i przysłali klechę, żeby czarownicy czarowania zabronił. Nawet tego dobrego. Silny ten ksiądz podobno był, mocny w wiarę, dlatego się dziewuchy nie bał. Najpierw rozmawiał, poznawał, a potem zaczął te duchy przeganiać. I wtedy coś się w Kaśce porobiło. A księżulo ogłosił, że dla jej dobra, dla zachowania duszy nieśmiertelnej, trza wiedźmę spalić, bo tak w nią mocno złe weszło, że wyliźć ani wypędzić się nie da. I nikt słowa na jej obronę nie rzekł, choć przedtem tylu pomogła. I spalili ją. A potem nagle wioska podupadać zaczęła. A to pożar prawie gotowe do żęcia zboże pochłonął, a to w jeziorze takie zielsko się rozpleniło, że wszystkie ryby wyzdychały, a to pomór na bydło, a to coś z kurami. I rozleźli się ludzie po świecie, byle dalej stąd, byle dalej od Kaśki…
– Cała wioska? – zapytała zaciekawiona opowieścią Maria.
– A cała. Tylko moi zostali. Reszta przeniosła się na drugi brzeg jeziora. Ponoć za wodę klątwa Kaśki nie sięgała.
Może klątwa nie sięgała, ale Maria czuła, że ją Katarzyna przyzywa. I to od dawna. Od czasu zabawy w wywoływanie duchów.
***
Osiemnastkę Aśki świętowały na działce pod Warszawą. Same dziewczyny, bo jubilatka rozstała się z lubym i nowego nie zdążyła znaleźć. Dlatego pozostałe koleżanki też zostały pozbawione męskiego towarzystwa. Nie narzekały, impreza wypadała w długi weekend czerwcowy, pogoda była świetna, rodzice Joasi stwierdzili, że jak same baby, to nie ma się czym martwić i zakupili tort oraz dwie dodatkowe butelki szampana.
Nie wiadomo, która wpadła na pomysł wywoływania duchów, ale reszta była wystarczająco pijana, żeby się nie sprzeciwić. Naprędce wyrysowały na papierze pakowym litery, cyfry, słowa tak i nie oraz kierunki świata. Pogasiły światło, ale za to zapaliły kilkanaście świeczek. Ich blask sprawił, że Maria od razu poczuła dreszcze. Rozsiadły się przy niskim stoliku i to Joasia zaczęła przyzywać zjawy.
– Duchu, duchu, jeśli tu jesteś i jeśli masz ochotę z nami pogadać, objaw się! – zabuczała grubym głosem, a reszta zachichotała.
– Wzywam cię duchu – powtórzyła Aśka i dodała: – Jesteś już tutaj?
Sama popchnęła spodeczek ze strzałką na napis „tak” i ponowie zaśmiała się.
Dziewczynom szybko znudziło się bezsensowne siedzenie, porzuciły zabawę i oddały się plotkowaniu i popijaniu wina. Tylko Maria siedziała na parapecie z tym samym kieliszkiem niemal od początku wieczoru i wpatrywała się w migające gwiazdy.
Wino się skończyło, świeczki prawie wszystkie pogasły, a Marysia nie mogła zasnąć. Wsłuchiwała się w ciche pochrapywania koleżanek i w szum wiatru. Wyszła na taras, żeby odetchnąć świeżym powietrzem; opary alkoholowe wydobywające się z ust dziewczyn mąciły jej w głowie.
Nad zaniedbanym trawnikiem unosiła się blada mgła, a gdzieś na granicy widzenia majaczyła smukła postać. Maria poczuła leciutkie ukłucie strachu. Wysiliła wzrok, by zobaczyć, kto włóczy się po nocy. Ale nie mogła dojrzeć. Opar to formował sylwetkę, to rozpływał się jak mleko w kawie. Dziewczyna objęła się ramionami, bo nagle powiał jakiś chłód od łąk, niczym zapowiedź deszczu albo burzy. Cofnęła się do wnętrza domku.
Nie chciała włączać światła, żeby nie wabić komarów, ale po ciemku obijała się o sprzęty. Znalazła jeszcze jedną świeczkę i zapaliła ją. Miała się udać na pięterko, gdy usłyszała szuranie. Zerknęła w stronę, z której dobiegało, obawiając się, czy nie ujrzy myszy, a potem postąpiła parę kroków do przodu.
Po papierze pakowym pozostawionym na stole krążył spodeczek. Marysia krzyknęła i o mało nie wypuściła świecy. Próbowała dobudzić Joasię, ale ta odganiała się od niej jak od natrętnego owada.
Szuranie ustało. Maria zerknęła z niepokojem na wyrysowane symbole. Nic się nie działo. Dziewczyna nabrała nieco odwagi i zbliżyła się do stołu. Odstawiła lichtarzyk i dotknęła spodka. Poczuła leciutkie wibracje, ale – o dziwo – teraz nie bała się. Odetchnęła głęboko, a wtedy talerzyk drgnął i przesuwając się niespiesznie, pokazał litera po literze słowo „proszę”.
– O co prosisz? – spytała Maria.
– Pomóż mi. – Strzałka przemieszczała się, wskazując dokładnie.
– Jak mogę ci pomóc?
– Pozwól mi wejść do swojego umysłu, a wszystko ci wyjaśnię.
– Nie! – Maria prawie krzyknęła. – Nigdy w życiu!
– To będę cię nawiedzać w snach.
– Dlaczego? Dlaczego ja?
Joasię obudził krzyk koleżanki. Z trudem zepchnęła nogi Marty z własnych ud i usiadła na łóżku.
– To ty się tak drzesz? – spytała koleżankę.
– Zdawało ci się – Maria zaprzeczyła. – Słychać tylko wasze chrapanie.
***
Sny pojawiały się sporadycznie – raz, dwa razy do roku, zawsze w lecie. Maria miała wrażenie, że to dla ducha jakiś szczególny okres. Widziała wtedy postać drobnej dziewczyny o bladej twarzy i aureoli miedzianych włosów. Snuła się nad łąką niczym mleczna mgła, zatrzymywała przy ceglanej kolumience, przykładała czoło i dłonie do tablicy, i tak stała dłuższą chwilę, nic więcej nie czyniąc. Potem spoglądała wprost w Marysine oczy, składała ręce jak do modlitwy i szeptała: „pomóż”.
Nie były to koszmary, które przyprawiałyby Marię o spazmy i drżenie. To były raczej sny, które uwierały jak paproch pod powieką. Sprawiały, że czasem nawet w środku dnia dziewczyna zastygała, zastanawiając się, czego chce zjawa. I dlaczego właśnie ją wybrała.
Pewnie nigdy nie dowiedziałaby się, gdyby nie babcia Adela. W starym pudełku po butach przechowywała pożółkłe fotografie, a w głowie setki rodzinnych historii.
– Bo my to właściwie pochodzimy z gór – powiedziała pewnego razu, siorbiąc czarną jak smoła herbatę. – A nasze rude włosy to klątwa i pozostałość po wiedźmie.
– No co ty opowiadasz, babciu – oburzyła się Maria. – Takie mamy geny.
– Oj, dziecko, przecież wiem, mam Internet, a czytać umiem od dawna – zaśmiała się staruszka. – Ale takie opowieści krążyły po rodzinie, szeptem przekazywane, żeby księżulo z ambony nie wyklął. Jak to na wsi…
– Jakie opowieści? – zaciekawiła się Maria.
– Kiedyś moja prababka gadała, a dożyła stu trzech lat i u niej rozum trzymał się właściwego miejsca aż do śmierci, że myśmy się na tym Mazowszu jakieś czterysta lat temu pojawili. Nie patrz tak na mnie – to taki przekaz ustny, rozumiesz?
Maria pokiwała tylko głową, ale nic nie powiedziała, żeby nie wytrącić babcinej opowieści z właściwych torów.
– A ta wiedźma była ruda i z Bieszczad podobno uciekła, bo ją tam prześladowali. Dotarła do Zawiśla i zamieszkała u jednego wieśniaka. A jak im synek zaniemógł, to go uzdrowiła. Bardzo byli jej wdzięczni, bo dzieciak był jedynakiem i podobno więcej dzieci mieć nie mogli. Dlatego, gdy czarownica urodziła córeczkę i poprosiła, żeby przez jakiś czas się nią zaopiekowali, zgodzili się bez namysłu. A ona w te Bieszczady wróciła, bo ją tam coś ciągnęło. Obiecała wrócić, ale nie wróciła.
– A dziewczynka została u tego wieśniaka? – spytała Maria.
– Mało że została, wychowali jak swoją, a potem ich syn z nią się ożenił. I stąd my się wzięliśmy.
– Pamiętasz, babciu, gdzie ta wiedźma w tych Bieszczadach mieszkała?
– Nie, nie pamiętam, bo tego nikt chyba nigdy nie powiedział.
***
– A tegom nie wiedziała. Że wiedźma dzieciaka zostawiła? No, no – powiedziała gospodyni, kiedy Maria zakończyła opowieść.
– Nie wiem, czy to ta sama wiedźma, ale przecież przyprowadziła mnie tutaj, na Bukową Polanę. Wyśniłam tę wioskę. Nawet nie miałam pojęcia, że istnieje naprawdę, dopiero jak na mapie sprawdziłam, to uwierzyłam – wyznała cicho.
– I przyjechałaś…
– I przyjechałam, bo ona, ta Katarzyna, czegoś ode mnie chce.
Stara Weronika zamyśliła się na chwilę.
– Musi, że masz rację, dzieciaku. Pewnieś ty jaka jej praprawnuczka i na dodatek moce posiadasz, skoro tak cię nawiedza.
– No co też pani opowiada, dwudziesty pierwszy wiek, a pani z czarowaniem wyskakuje – oburzyła się Maria. Ale Weronika nie zamierzała się z nią kłócić, pokręciła tylko siwą głową i popadła w zadumę.
***
Katarzyna powiesiła na belce ostatnią wiązkę ziół i odetchnęła. Ma solidny zapas na jesień, kiedy plucha się rozpanoszy i swoje żniwa wśród wioskowych zbierać będzie. Lepiej im prawoślazu zmieszanego z szałwią, babką, czarnym bzem i malinami zadać, a własną siły tylko na poważniejsze przypadki zachować.
Już dawno odkryła, że ciepło z jej rąk pomaga ludziom. Wypróbowała na babci, która z bólu głowy nieraz płakała. A Kaśkowe ręce taką ulgę niosły, że i na parę dni wystarczyło. Babka pochwaliła się sąsiadce, a ta przyczłapała z bolącym kolanem. I dalej już poszło. Ale Katarzyna po każdym razie potrzebowała sporo czasu, żeby do sił powrócić. I udała się po radę do zielarki, co to pod lasem mieszkała, z dala od wsi. I już tam została. Obie ludziom i sobie wzajemnie pomagały. Gdzie stara rady nie dawała, tam Kaśka wkraczała. A za to babka o ziołach ją uczyła i ich mocy. I słusznie doradzała, żeby się nimi wspomagać, a ludziom z czarami, nawet tymi dobrymi w oczy nie leźć.
Przyjechał ten paniczyk, nie wiadomo po co. Zamieszania narobił i strachu ludziom napędził. Wypytywał o Kaśkę w wiosce, a wioskowi prawdę gadali. A że czasem podbarwioną, to tylko z wdzięcznego serca. No bo co się dziwić Maciejowej, że zasługi dziewczyny pod niebiosa wychwala, jak jej dzieciaka z gorączki wyciągnęła. Złote ręce tylko na głowie położyła, a on już, hyc z łóżka, mówiła. A prawda taka była, że Katarzyna małego dwa tygodnie mieszanką ziół poiła i maściami smarowała, a ręce tylko wtedy przykładała, jak płakał. Albo taka Jakubowa, kucać przed paniczykiem zaczęła, żeby pokazać, jak Kaśkowa siła jej kolana uleczyła.
I tak każdy po kolei trochę dodawał, żeby się pan z miasta dziwował, że we wsi taką sprytną dziewuchę mają. I dobrą. I mądrą. A Katarzyna nic nie wiedziała, bo się z babką po lesie włóczyła, żeby przy świetle księżyca krwawnik zbierać, co to na poty i na rany najlepszy wtedy. A jeszcze ze świtaniem rwały prawoślaz i piołun, bo też im już wyszedł.
Jak wróciły do wioski, to się Katarzyna z babką nadziwić nie mogły, że ludziska ich łukiem omijają, z daleka się tylko kłaniają i szybciutko z drogi umykają, jakby się czegoś bali. Dopiero matka Kaśce podpowiedziała, o co chodzi. Poszła Katarzyna, zdjęta i strachem, i gniewem, do Stachowej chałupy, gdzie się pan zatrzymał. Chciała wszystko wytłumaczyć, że ona tylko ludziom pomaga.
Zastukała do izby i weszła. I zabrakło jej tchu, by wyjaśnić to wszystko. Łzy jej tylko po licach leciały i spódnicę w rękach międliła, słowa wydobyć niezdolna.
A pan Jan patrzył na nią z zachwytem i nie dowierzał, że taka piękność pod chłopską strzechą się urodziła. A kiedy wreszcie dziewczyna mówić zaczęła, to już zupełnie dla niej oszalał. Bo nie dość że piękna, to i mądra, i subtelna. A ona mu tłumaczyła:
– Ja, panie, nic złego nie robię. Ino ludziom pomagam. Toż to od Boga moja moc być musi, bo z niej samo dobro płynie, ulga w cierpieniu. Żaden zły w tym udziału mieć nie może, bo on by nie chciał, żeby ludziom ból odejmować.
I uwierzył pan Jan. Ale pewność chciał mieć, że dobrze wszystko zrozumiał, to się z panną wielokrotnie spotykał.
A kiedy wreszcie do miasta odjeżdżał, to obiecał, że wróci. Relację zdać musi, powiedział. I słowa dotrzymał, po miesiącu wrócił. Ale smutny taki, bo złe wieści Kaśce przekazać musiał.
– Rada zakazuje ci praktyki owe uprawiać – przekazał wyrok. Nie powiedział tylko, czym to grozić może.
I znowu się spotykali. W zaciszu leśnej polany przekazywała mu ciepło swoich dłoni, a on te ręce całował. I oczy zielone, i włosy rude.
Dał jej obrączkę, złotą z zielonym, szmaragdowym listkiem. Dla siebie też miał taką. Przysięgli sobie na polanie, Boga i księżyc na świadków mając.
A potem Jan jechać musiał.
– Ale wrócisz? – pytała Katarzyna, a oczy smutne miała, od łez wilgotne.
– Jakżebym miał nie wrócić do mojej ukochanej. Wrócę, Kasiu, wrócę. Jak nie za miesiąc, to za dwa albo więcej. Muszę sprawy pozałatwiać, a potem zabiorę cię stąd.
***
Czekała więc Katarzyna, obrączkę na palcu podziwiała i wierzyła. Ale babka zielarka, co do wsi chodziła, ostrzegła, że już ludzie inaczej gadają. Większość za rudą wiedźmę ją ma, a to za sprawą mężczyzny, który dwa tygodnie po Janku pojawił się w Bukowej Polanie. Wypytywał i dopowiadał, co prostym ludziom nawet na myśl by nie przyszło. I zaczęli się zastanawiać, czoła chmurzyć, spod byka na Kaśkę zerkać.
Tylko ci, co im syna z rąk śmierci wyrwała, wdzięczności nie pozbyli się. Przyleciała Maciejowa do zielarki, Kaśkę ostrzec. Że ten panocek to coś złego szykuje, bo posłańca do miasta pchnął. O sądzie gadali.
Żeby Kaśka sama była, może by czoła światu stawiła. Ale ona czuła, że nowe życie w niej rozkwita i bała się. Dlatego za radą zielarki zostawiła wszystko i zniknęła z wioski.
Dwa lata jej nie było i ona dwa lata wieści od Jana nie dostała. Dlatego wróciła, ale sama. Widać coś przeczuwała, bo dziecko u obcych zostawiła. Na jej pytania zielarka tylko głową kręciła.
– Podobno za morze pojechał. Albo nawet gdzieś dalej – prawiła dziewczynie. – Tak mu ojciec na łożu śmierci nakazał. A zaraz, jak syn wyjechał, to mu się poprawiło.
Płakała Kaśka, wychudła, zbrzydła, ale nie przestała wierzyć, że jej Janek wróci. Zamiast niego pojawił się urzędnik i razem z klechą zaczęli dziewczynę wypytywać.
A potem bardzo szybko poszło, jakby obaj pragnęli się z problemem przed jakimś terminem uporać.
Nie bała się Katarzyna śmierci, bo już jej i tak wszystko jedno było, skoro Jan nie wracał. Nie protestowała, nie szarpała się, kiedy na stos prowadzili. Ale zawyła, gdy jej obrączkę z palca ściągnęli.
***
– I ona chce, żebym ja tę obrączkę znalazła i jej oddała, bo oni po śmierci z Jankiem odnaleźć się nie mogą – mówiła Maria do starej Weroniki, a kobieta tylko głową kiwała, wcale nie kwestionując opowieści.
– To specjalnie go gdzieś w świat wysłali? – spytała gospodyni.
– A tak, żeby pani wiedziała – przytaknęła dziewczyna. – Ktoś uprzejmy doniósł, że się Jan z chłopką spotyka. Dopóki myśleli, że się zabawia, przymykali oko, ale jak zabrał ze skarbczyka obrączki, zrozumieli. No, ale to przecież hańba by była. Ojciec symulował chorobę i wysłał syna z wyprawą handlową, a dziewczynę postanowili uciszyć. Tyle że ona zniknęła.
– Dzieciaka gdzieś u was urodziła i zostawiła – mruknęła stara.
– Dokładnie, to moja jakaś tam prapraprababka – potwierdziła Maria. – Ale Kasia wróciła tutaj, bo bez Janka żyć nie mogła. A oni jej proces wyprawili i spalili. Tylko, gdzie ja tej obrączki szukać mam?
– A do rodzinnego skarbczyka Jana nie wróciła? – podpowiadała Weronika. – A może drugiej żonie ofiarował?
– Nie, Jan nigdy się już nie ożenił. Moja babcia nic na ten temat nie mówiła.
***
– Kasiu, jak ja ci tę obrączkę znajdę? A jak ją ksiądz zabrał, żeby rodzinie oddać albo ten urzędnik, albo strażnik. Ona mogła przewędrować na drugi kraniec świata.
A mglista postać tylko głową kręciła i ręce składała.
– Wiem, wiem – burczała Maria zła na siebie. – Nie rezygnuję, tylko głośno myślę… A powiedz mi, czy ty Bukową Polanę opuścić zdołasz? Do tej wioski po drugiej stronie jeziora dotrzesz?
Katarzyna przytaknęła.
– Ale wracać musisz, prawda? Trzyma cię coś tutaj, jak kotwica statek – wymruczała Marysia. – Idź teraz, Kasiu, odpoczywaj, bo zaraz świt. Ja pomyślę jeszcze.
A kiedy pierwszy promień zalśnił w kroplach rosy, gdy ptaki wybuchnęły peanami na cześć nowego dnia, już wiedziała, gdzie szukać musi.
***
Maria ostrożnie zeszła po skrzypiących schodach, otworzyła drzwi wejściowe i zagadała do Burego, żeby szczekaniem nie zaalarmował całej okolicy. Dziwnie się czuła, przemykając nocą. Zerkała też na boki, choć przecież ducha za sprzymierzeńca miała. Spocona od upału, ale i z emocji, dotarła wreszcie pod kolumnę. Strasznie wyglądał ten pomnik – świadek minionych wydarzeń, posrebrzony blaskiem księżyca, epatował mroczną tajemnicą.
A Katarzyna stała przed nim, dłonie do tabliczki przykładając, tak samo jak to od stuleci czyniła. Maria gestem poprosiła, żeby się zjawa odsunęła, a potem wyciągnęła nieduży młotek zza paska i uderzyła w zetlałą cegłę. Miała tylko nadzieję, że nikt jej nie zobaczy i nie oskarży o wandalizm.
Poleciały okruchy i ukazały ciemne wnętrze. Nie bez strachu Maria sięgnęła w głąb ręką. Przez chwilę badała wnękę po omacku, aż wreszcie natknęła się na niewielkie zawiniątko. Wyjęła je i już wiedziała, że znalazła to, po co przyszła. Bo Katarzyna mniej mglista, a bardziej prawdziwa się stała. I blask od niej bił mocniejszy niż od księżyca.
Maria rozwinęła szmatkę, a wtedy oczom ukazała się złota obrączka ze szmaragdowym listkiem.
Kaśka ręce złożyła w niemej prośbie i Maria, nie zwlekając, podała jej ozdobę. Wiedźma ułożyła obrączkę na otwartej dłoni i przez chwilę patrzyła, jakby chciała się upewnić, czy prawdziwa. A potem nałożyła na serdeczny palec.
Nie huknęło, nie zagrzmiało jak w bajkach, tylko wiatr mocniejszy powiał. Zakręcił pyłem z drogi i wysuszonymi źdźbłami traw, przywiał zapach łąki i lasu, wilgoć jeziora i szum tataraku. I porwał Kaśkową mgłę na strzępy, rozdmuchał po okolicy, a potem ucichł w oczekiwaniu.
Maria również stała przez chwilę w bezruchu, z wyciągniętą ręką i zetlałą szmatką na dłoni. Już miała się zebrać w drogę powrotną, gdy ich zobaczyła. Zstępowali z góry, jakby się gdzieś nad koronami drzew spotkali, ciasno opleceni ramionami, wtuleni w siebie. Zatrzymali się tuż przed Marysią i pokłonili w pas. A szczęście z ich twarzy biło i radość taka, że Marii aż się łzy w oczach zakręciły.
Rozpłynęli się wkrótce jak opar poranny, gdy słońce mocniej przygrzeje. Marysia wróciła do chaty i nareszcie spokojnie zasnęła. Pewnie sądziłaby później, że wszystko to tylko jej się przyśniło, gdyby nazajutrz baby na przystanku nie plotkowały o chuliganach i rozbitym pomniku.
Piękny prezent na Święta:) Dzięki, Bemik, za kolejną opowieść. Jak dla mnie – super.
Bardzo ładna historia, przyjemnie się czytało :)
Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.
Faktycznie – bemikowe romansidło:) Ale bemikowe romasidła należą zwykle do kategorii rzeczy po prostu dobrych – jak mamina kutia i pierogi z fasolą od mojej teściowej;)
Przyjemna historia, może nie powalająca oryginalnością, ale urzekająca ciepłem – ot, w sam raz na świąteczną niestrawność. Jedyne co mi zgrzytało, to wydawało mi się, że w kilku miejscach stylizacja opowieści Katarzyny wkrada się we współczesną narrację.
Klep:)
”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)
Dziękuję dziewczyny za takie miłe głosy. W przerwie między sałatką serową a jarzynową udaje mi się tu zaglądać (robieniem, a nie jedzeniem :-).
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Wiesz, bemiku, dobre romansidło nie jest złe, ale „Obrączka” akurat do mnie nie przemawia. Tekst jest napisany wybornie (z kilkoma potknięciami), historia wciąga i intryguje, ale… Hmmm… No, mówiąc krótko, w ogóle tej Twojej Katarzyny nie kupuję. Nie wiem, może mój instynkt macierzyński jest nadmiernie rozwinięty, ale nie wyobrażam sobie, aby matka porzuciła swoje dziecko (tak w życiu doczesnym, jak i w zaświatach), dla jakiegoś kolesia, z którym spędziła kilka dni/tygodni w lesie. Po prostu mi się to w głowie nie mieści.
Maria wiedziała, że upamiętnia spalenie wiedźmy
Tu zajęło mi chwilę, aby się domyślić co upamiętnia spalenie wiedźmy.
Wiatr tak kręcił
Hmm… Dziwnie to brzmi.
Apage, satanas
powinno być: Apage, Satanas. Szatan to imię własne.
opary alkoholowe wydobywające się z ust dziewczyn mąciły jej w głowie.
Hmmm… Chyba nicowały jej żołądek :D
Nie bała się Katarzyna śmierci, bo już jej i tak wszystko jedno było, skoro Jan nie wracał.
Przecież miała dziecko!!! Jak mogło jej nie zależeć?!
Hmm... Dlaczego?
No mi też się nie podoba, ale to wyłącznie z tego powodu, że nie jestem kobietą, która wzdycha do byle czego aby tylko wzdychać bo jest kobietą :D
Ale nie wnikam w oceny innych, ważne że im się podobało :)
Pozdrawiam ;)
» kolumna z zatartym prawie napisem na marmurowym kawałku tablicy. « ==> jejku jej, bemik… Prawie napis czy prawie zatarty napis? napis był jedynie na części (kawałku) tablicy, czy z marmurowej tablicy pozostał jedynie kawałek?
Bardzo mi przykro, że od tego musiałem zacząć. O jednym zgubionym przecinku już nic, jak Pawlak o kole od rowera, nie wspomnę. :-)
Zaiste, bemikowa to opowieść. Niemiłe myśli z początku wywołuje, lecz potem pozwala polubić bohaterkę, tę żyjącą, a duchowi drugiej, już nie żyjącej, ukłonić się… No i to zakończenie, takie, no, odświętne…
Dziękuję za wizyty, poprawiam babole :-)
Drewian, mówisz, że to niemożliwe, żeby zostawić dziecko dla faceta? Hym, ja znam takie dwa przypadki osobiście, gdzie dzieciaki zostały oddane. W jednym przypadku zostało oddane na wychowanie babci, a w drugim – byłemu mężowi.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Bemiku – nie mówię, że to niemożliwe, ale, że mi się w głowie nie mieści, że tego nie “kupuję”, nie jestem w stanie sobie takiej sytuacji wyobrazić. O ile generalnie mam słabość do rudowłosych i zielonookich bohaterek, Twojej Katarzyny, z wymienionych wcześniej powodów, nie lubię, nie rozumiem jej postępowania i dlatego romans w „Obrączce” do mnie nie przemówił.
Co nie zmienia faktu, że tekst napisany jest pięknie i zasługuje na bibliotekę :D
Hmm... Dlaczego?
To lubię. Lekka narracja, dobra stylizacja języka, zgrabna kompozycja. I chociaż za romansidłami nie przdpadam, to muszę przyznać, że nie cierpiałam aż tak bardzo.
... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)
Następnym razem pamiętaj fleur – cierpienia uszlachetniają duszę! Ale i tak się cieszę, że nie cierpiałaś za bardzo, wszak są święta!
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Korzystając z okazji, przedstawię to co zauważyłem – czyli logikę paru “wyjadaczy” z tego portalu ;)
Na przykładzie Drewian, mam nadzieję że sobie tego nie weźmiesz do serca :) Oczywiście jest to przykład niemal popadający w skrajność więc nie należy brać go całkiem na poważnie… A jedynie zastanowić się nad nim jako przykładem zjawiska ;)
Komenarz 1:
“Wiesz, bemiku, dobre romansidło nie jest złe, ale „Obrączka” akurat do mnie nie przemawia.”
Komentarz 2:
“Co nie zmienia faktu, że tekst napisany jest pięknie i zasługuje na bibliotekę :D”
Nie podoba mi się, ale jest napisany pięknie, no a przede wszystkim przez BEMIK – czyli jedną z “Wielkich Tego Portalu” – więc cokolwiek by nie napisała będzie zasługiwać na bibliotekę. Mi jeżeli tkst się nie podoba to nieważne jak pięknie byłby napisany nie uznałbym go za godnym “publikacji” ;P
Ok, teraz popadam w skrajność tym przekoloryzowanym przykładem i czepialstwem, ale co sprawniejsze oko bądź ktoś taki jak ja, który sporadycznie tutaj zagląda to zauważy, że tak właśnie jest ;P Tutejsze forum przekształciło się w forum wzajemnej adoracji kilku użytkowników, których z imienia nie wspomnę.
Pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt wszystkim ;)
No cóż, zostałam ostrzeżona, że to romansidło.
Spodziewałam się, że do mnie zbyt głośno nie przemówi, ale przeczytałam. Sympatyczna, dobrze napisana, kolejna historia o wielkiej miłości.
Dwoma butelkami szampana się kilka dziewczyn upiło?
Babska logika rządzi!
Idaho_Iowa – hmm… Zaczynam podejrzewać, że Twoja umiejętność czytania ze zrozumieniem nie jest specjalnie rozwinięta. Gdyby była, wyczytałbyś z moich komentarzy, że “Obrączka” do mnie nie przemawia, a nie, że się mi nie podoba.
Hmm... Dlaczego?
Drewian, to samo mogę powiedzieć o Tobie, bo na wstępie wypowiedzi zaznaczyłem coś wyraźnie.
Dziękuję Wam bardzo za wizyty.
Ja Drewian rozumiem – jej się po prostu nie spodobała bohaterka. Drewian odniosła moją bajkę do rzeczywistości – nie polubiłaby kogoś, kto zostawia dziecko (nawet kierując się częściowo kwestią bezpieczeństwa córki). Dlatego doceniła sposób napisania, ale miała “ale”.
Idaho, w pewnym sensie masz rację – mam na NF już wyrobioną markę i staram się zawsze publikować tutaj rzeczy, które według mnie, trzymają poziom. Chodzi o to, że przeglądam wielokrotnie swoje teksty, dopieszczam i cyzeluję, żeby było jak najmniej baboli, choć nawet wtedy się trafiają (Adam wytknął mi złe sformułowania na początku). Ale publikuję też na innych portalach i tam również udało mi się wyrobić markę. Czy to znaczy, że tam również trafiam w TWA? Zauważ też, że wiele osób stwierdza – dobrze napisane, ale nie trafia do mnie/nie kupuję tego.
A sprawdziłam też, będąc sama ciekawa, czy to mój nick “łagodzi” oceny, czy jednak tekst i wstawiłam tu opowiadanie jako anonim – opinie były jak zawsze. Kto miał zrugać, ten zrugał, ale byli też tacy, którym się podobało. Tak to już jest. Nawet amator – jak prawdziwy pisarz – może mieć swoich wielbicieli lub wrogów. Bardzo mnie to ucieszyło.
Finklo, to rodzice dokupili dziewczynom, o resztę zatroszczyły się same.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Rzeczywiście, romansidło. Wzniesiono kolumnę i inskrypcją dla uczczenia spalenia czarownicy, i to taką, że przypominała pomnik? Trudne do uwierzenia.
Pozdrówka.
DZięki Rogerze – dla uczczenia wydarzenia, że w tej malutkiej wiosce udało się przeciwdziałać złu i spalić czarownicę.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
A, to dobrze, już się bałam, że ta “dzisiejsza młodzież” taka niewydarzona. ;-)
Babska logika rządzi!
No i dlatego jest to, moim zdaniem, właśnie romansidło. Nie przypominam sobie, żeby gdziekolwiek wznoszono takie pomniki. Jednakże w romansach wszystko albo prawie wszystko jest możliwe.
Czytelnik jednak został ostrzeżony o charakterze tekstu, więc nikt nie powinien mieć pretensji.
Pozdrówka.
@bemik, mam nadzieję że w żaden sposób Cię nie uraziłem, ot świąteczna rozkmina ;)
Idaho – nie, nie poczułam się urażona, ale też wiem, że piszę na tyle sprawnie, żeby nie doczekać się słów bleee, ale chłam, po co się tu wystawiasz, zacznij kopać rowy. Natomiast wiem też, że nie osiągnęłam takiego poziomu, żeby wszyscy bezkrytycznie klaskali mi brawo. Zresztą tak się nigdy chyba nie dzieje
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Bemik, pff – ja kopie rowy … Co nie zmienia faktu, że rozbawiło mnie to :D
Obrączka jest bardzo Twoja i bardzo baśniowa. Nader zgrabnie połączyłaś treści współczesne z tym co działo się przed laty. Niby nic nowego – ot, wielka miłość, która rozkwitła w czasach zabobonów i raczej nie mogła skończyć się dobrze, ale, jak to zwykle u Ciebie, wszystko zostało podane w taki sposób, że lektura była dla mnie wielką przyjemnością.
Uważam że Kasia mogła zostawić córeczkę pod opieką gospodarzy. Wszak była przekonana, że opuszcza ją tylko na jakiś czas. Dziś także rodzice rozstają się z dziećmi, kiedy na krócej lub dłużej muszą dokądś wyjechać i opiekę nad maluchem powierzają np. dziadkom.
Bemik, pięknie dziękuję za przemiłe świąteczne popołudnie. Twoja Obrączka sprawiła, że wróciłam do czasów, kiedy w taki dzień jak dziś, podgryzając ostatnie wigilijne pierogi i popijając kompot z suszu, pochłaniałam baśnie znalezione pod choinką.
Miała nadzieję, że złapie delikatny powiew wiatru, który ochłodzi odrobinę rozgrzane ciało. – Czy ciało było rozgrzane tylko odrobinę?
Może: Miała nadzieję, że złapie delikatny powiew wiatru, który odrobinę ochłodzi rozgrzane ciało.
I nikt słowa na jej obronę nie rzekł, choć przedtem tylu pomogła. I sfajczyli ją. – Wydaje mi się, że ten potocyzm, w ustach starej Weroniki nie brzmi zbyt dobrze.
Same dziewczyny, bo szacowna jubilatka rozstała się z lubym i nowego nie zdążyła znaleźć. – Szacowna jubilatka – nie wydaje mi się, by to określenie pasowało do osiemnastoletniej dziewczyny.
Za SJP: szacowny 1. «godny szacunku ze względu na swój wiek, status społeczny lub zasługi» 2. «mający duże znaczenie, wartość lub bogatą tradycję»
Natomiast jubilat to ktoś obchodzący jubileusz «ważną, okrągłą rocznicę jakiegoś wydarzenia; też: uroczystość organizowana dla jej uczczenia»
Może: Same dziewczyny, bo solenizantka rozstała się z lubym, a nowego nie zdążyła znaleźć.
…zorganizowali tort z dwoma dodatkowymi butelkami szampana. – Nie podoba mi się organizowanie tortu.
Wolałabym: …sprawili tort z dwiema dodatkowymi butelkami szampana. Lub, dla pewności, że to nie w torcie było tyle szampana: …sprawili tort i dwie dodatkowe butelki szampana.
http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/;11141
Ma solidny zapas na jesień, kiedy plucha się rozpanoszy i swoje żniwa wśród wioskowych odprawiać będzie. – Żniw się chyba nie odprawia.
Raczej: Ma solidny zapas na jesień, kiedy plucha się rozpanoszy i swoje żniwo wśród wioskowych zbierać będzie.
Lepiej im prawoślazu zmieszanego z szałwią, babką, czarnym bzem i malinami zadać, a własną energię tylko na poważniejsze przypadki zachować. – Czy młodziutka Katarzyna, w czasach w których przyszło jej żyć, o posiadanych umiejętnościach, mówiłaby własna energia?
Może: …a własną moc/ siłę tylko na poważniejsze przypadki zachować.
Bo nie dość że piękna , to i mądra, i subtelna. – Zbędna spacja przed pierwszym przecinkiem.
A oni jej proces wyprawili i spalili. – Raczej: A oni jej proces sprawili i spalili.
Dziwnie się czuła, skradając się nocą. Rozglądała się też na boki… – Może: Dziwnie się czuła, przemykając nocą/ chyłkiem idąc nocą. Patrzyła/ Zerkała też na boki…
Wiedźma ułożyła obrączkę na otwartej dłoni i przez chwilę patrzyła, jakby chciała sprawdzić, czy prawdziwa. – Powtórzenie.
Może: …przez chwilę patrzyła, jakby chciała się upewnić, czy prawdziwa.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Zacząłem szukać definicja słowa jubilat w słowniku, a potem zobaczyłem, że Regulatorzy napisała komentarz i już wiedziałem, że nie mam po co szukać…
Niech będzie, że chociaż dwie mini uwagi:
Ludzie ledwie zipali ze zmęczenia, nawet noc nie przynosiła wytchnienia.
a potem szczodrze omaściła. Potem jeszcze posypała koprem z ogrodu
Niepotrzebne, w mojej opinii, rym i powtórzenie.
Zachodzę w głowę, skąd wzięła się obrączka w pomniku. Czy pomnik postawił Jan : > ?
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Nevazie, dziękuję za zaufanie, jestem wzruszona. ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Piękny język, ale jakoś romasidło do mnie nie trafiło :P
Na pocieszenie dodam, że zonie bardzo się podobało, siostrze również :D
(Pięć gwiazdek od mojej lubej :D)
F.S
Reg, Nevaz poprawię, jak tylko trochę dojdę do siebie po świętach (i pozbędę się nadmiarowej rodziny).
Regulatorzy – dziękuję za miłe słowa i za docenienie baśniowości mojego tekstu.
Nevaz – a już miałam nadzieję, że nikt nie zwróci uwagi na ten szczególik. Nie, Jan nie mógł wmurować obrączki, bo nie dość że go nie było, to pierścionek ściągał ktoś inny. Podejrzewam, że zrobił to klecha. Duchowny był przekonany o właściwości swojego postępowania, zdjął Kasi pierścionek i wmurował go w kolumnę, która upamiętniała jego zwycięstwo nad Złym.
Foloinie, podziękuj żonie i siostrze.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Ty gapo ;) Cztery pkt do biblioteki, a fragmenty reprezentatywnego nie dałaś. Pamiętam tekst, choć czytałam go bardzo dawno temu. Bardzo ciepły, przyjemnie się czyta.
Ni to Szatan, ni to Tęcza.
Nieszczęśliwa miłość nie przemówiła do mnie. Jakoś skromnie nakreślona. Za to niewdzięczność wieśniaków zirytowała, aż nasunęła stwierdzenie: dobra czynić nie warto, bo głupcy i tak zapomną. No ale, klimat bemikowego opowiadania zadziałał po świętach, jak kompres na rozpalone czoło. Przyjemne opowiadanie. :)
Pozdrawiam.
Tenszo, faktycznie, że jestem gapa – dałam fragment, ino że wkleiłam go w pole do Betalisty.
Blackburn – dzięki.
Edith: poprawki wprowadzone.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Powtórzę się: oceniam tak jak “Słomiak”.
Ignorancja to cnota.
Faktycznie bardzo bemikowe :)
Sprawnie napisane, urzekające klimatem :)
Panowie, cieszę się, że zajrzeliście.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Dotarłam z opóźnieniem, ale udało mi się przeczytać. Mnie ta romantyczna opowiastka bardzo przypadła do gustu. Czasem miło jest się oderwać i przeczytać coś w zupełnie innym stylu. Poza tym przypomina mi historię pewnej pary z rodziny mojego męża, która działa się po pierwszej wojnie światowej. Ona z biedniejszej rodziny, on z dość zamożnej. Nie pozwalali im być razem, a kochali się nad życie. Cenili miłość bardziej i wspólnie popełnili samobójstwo. Takich historii znam dużo. Myślę, że każdy o jakiejś słyszał. Dlatego nawet, mimo widocznej fantastyki dla mnie ta historia praktycznie mogłaby uchodzić za prawdziwą. Pozdrawiam ciepło w ten mroźny dzień.:)
"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll
Dzięki Morigano. Ja też znam trochę takich historii. Nawet moja babcia mogłaby coś powiedzieć na temat kochania mimo różnic.
Cieszę się, że Ci umiliło mroźny poranek. U mnie rano było minus 17 stopni.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
U mnie -15 podobno, ale tylko z prognozy pogody, bo zespół mi się ostatnio termometr i nie kupiłam nowego. Wydaje mi się, że jednak zimniej mogło być, bo spora otwarta przestrzeń jest u mnie. Już nie offtopuje. ;)
"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll
Ładne :)
Przynoszę radość :)
Oj, dzięki. Widzę, że grasujesz po starszych tekstach :-)
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Nie wiem Bernik ile Ty masz lat, ale opowiadanie takie romantyczne ,jak dla gimnazjalistek:-) Bardzo fajne, tylko że ja już 13latka nie jestem. W każdym razie lekko się czytało.
Kochana Maxeno, przeczytaj sobie moją sygnaturkę, a będziesz mogła domyślić się, ile mam mniej więcej lat.
Dziękuję za wizytę i poświęcony czas.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Och rzeczywiście, gapa ze mnie – gratuluję, 4 miesięczny maluch zapewne jest słodziakiem i być może będzie natchnieniem do fajnej powieści:-) Styl masz przyjemny.
Ładne. Miś zadowolony. Humor sobie poprawił. Potrzebował po opowiadaniu Varga. Poleca odkurzone. :)
Ponownie dziękuję.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.