- Opowiadanie: ARHIZ - O dwóch kapłanach azteckich

O dwóch kapłanach azteckich

Starszy tekst, którego zapomniałem opublikować...

Akcja dzieje się w Mezoameryce, w czasach prekolumbijskich. Młody kapłan Iksakcu przygotowuje się właśnie do rozmowy z przodkami... 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

regulatorzy

Oceny

O dwóch kapłanach azteckich

Rytuał.

Zielonkawy dym wił się pośród płaskorzeźb niczym sam Dwugłowy Wąż. Ogień tlił się w złotych kagankach, rozświetlając półmrok i rzucając poblask na sylwetkę majaczącą w centrum pomieszczenia.

Młody kapłan Iksakcu nacierał ciało czarnym barwnikiem – świętym, jak wszystko co zawierało w sobie ludzką krew.

 

 

Skupienie.

Prawodawca, wyższy urzędnik, opiekun kaplicy – w żaden sposób nie może być porównywany z rolnikiem, łuczarzem czy rybakiem. Ci pierwsi nie wykonują swojej pracy, ani nie trudzą się rzemiosłem – lecz przez swój urząd i powierzone zadanie stają się bogami, po prostu nimi są. A co za tym idzie, muszą postępować jak oni.

Pełen koncentracji Iksakcu nakładał powoli na włosy krew zmieszaną z olejem – woń pachnideł mieszała się z dobrze mu znanym zapachem śmierci.

 

 

Koncentracja.

Wyżsi kapłani powinni…

– Iksakcu? – spytał Koatl, emerytowany wyższy kapłan, który właśnie wszedł do pomieszczenia.

– Jak sobie radzisz z kalendarzem? – zapytał przybysz, rozglądając się energicznie, by w końcu znaleźć odpowiednią księgę. Ta miała formę długiej papierowej taśmy, którą składało się w formie zygzaka. Koatl przez chwilę oglądał barwne, na poły abstrakcyjne rysunki upstrzone gdzieniegdzie szeregami mniejszych, bardziej schematycznych glifów.

Zapadła cisza.

– I jak? – młody odezwał się w końcu. Wydawało się, że pełne głodu słońce zdążyło przebyć na niebie pokaźną część swojej drogi.

– Jak jak? Dobrze, dobrze – odparł Koatl z nutą wzburzenia w głosie – to tylko matematyka i astronomia. Nauczyliśmy cię tego, posiadasz przeznaczoną ci wiedzę.

– Ale?

– Przodkowie proszą, bym towarzyszył ci w rozmowie z nimi. Jak wiesz, najważniejszą częścią kalendarza są komentarze poległych kapłanów. Duchy chcą mieć pewność, że będziesz słuchał tego co trzeba.

– Jeżeli uznaliby mnie za niegotowego, czy nadaliby mi to stanowisko? – Iksakcu starał się ukryć irytację w głosie, palcami wciąż gładził włosy, mające teraz formę posklejanych strąków.

– Tym bardziej nie powinieneś się tym przejmować, Iksakcu. Byłeś moim najlepszym uczniem i wiesz wszystko co masz wiedzieć.

 

 

Oddanie.

Wnęka w ścianie wyłożona była barwnymi pledami.

Siedzieli tam. Martwi kapłani. Mumie. Dwanaście pokoleń.

Łypiące z oczodołów barwne klejnoty odbijały bladą poświatę, nadając jej żywego blasku. Skrzyły się też złote zęby wyszczerzone w upiornych uśmiechach. Do tego barwne szaty i złote korony na głowach… Pod kątem wizualnym i stylistycznym, wnęka z pewnością była najbardziej żywą częścią świątyni.

Iksakcu porozkładał naczynia z naparami. Po jednym dla szanownych, nieżyjących członków "rady" plus dwa dodatkowe, dla siebie i Koatla. Znajdowali się na najwyższym piętrze piramidalnej kaplicy – pomieszczenie było małe i słabo przewiewne. Już po krótkim czasie wypełniła je ciężka, wilgotna woń, mokra niczym mgła, i nie mniej lepka od pajęczyny.

Koatl podpierał głowę ręką i wpatrywał się w młodego kapłana.

– To twoja pierwsza poważna rozmowa z umarłymi, nie zniechęcaj się, jeśli nie będą chcieli byś ich usłyszał.

Iksakcu wykonał głęboki wdech nosem, po czym powoli wypuścił powietrze. Klęczał nad misą z naparem, a jego nagi tors falował powoli – dumnie i dostojnie, jak na opiekuna kaplicy przystało.

– Powiedz mi, Koatlu – rzekł sennym, lekko chwiejnym tonem – kto tutaj właściwie rządzi? Kto wydaje te wszystkie rady, dekrety i komentarze? Protokoły i dokumenty… Papier ciągnący się na długość setek węzełków. Oni? Ci co siedzą przed nami?

 

 

Samodyscyplina.

Kapłan poczuł, jak niespodziewany, piekący ból zalewa mu lewy policzek.

– Zachowaj czujność, Iksakcu! – syknął wściekle starzec, po czym zdzielił młodego drugi raz.

– Oto dlaczego przodkowie chcą, bym mimo zasłużonej emerytury, pilnował cię przez jakiś czas. Czy pamiętasz cnoty kapłana? Czy udało ci się dziś cokolwiek, prócz natarcia włosów w skupieniu?

– Daj spokój starcze, oni nie żyją! Tak samo jak nie żyją przodkowie króla – Iksakcu miał coraz większe problemy z siedzeniem prosto, toteż bujał się powoli to w przód to w tył, próbując w ten sposób łapać równowagę.

– Starcze, czy naprawdę uważasz, że to pradziad króla kazał mu…

Koatl zerwał się gniewnie na nogi – Odpędź złe duchy, nim wykradną krew i skończy się świat!

 

 

Modlitwa.

Formuła, recytacja, nić. Powtarzana, wyuczona, wykuta w duszy niczym hieroglify na miejskich obeliskach.

Młody bujał się na boki, powtarzając słowa modlitwy. Prosił przodków o uwolnienie się od złych duchów.

Starzec czujnie obserwował coraz to nowe krople potu pojawiające się na czole kapłana, przepraszał jednocześnie w duchu obecnych zmarłych, tłumacząc niesforne zachowanie ich nowego piastuna brakiem doświadczenia. Trwało to dobrą chwilę, po czym uznał, że lepiej będzie jak zakryje tkaniną część mis z naparem.

 

 

Dziedzictwo.

Koatl wyprostował szarpnięciem młodego Iksakcu, po czym zaczął mówić, powoli lecz stanowczo, mając jego twarz tuż naprzeciw swojej. – Kiedyś sam byłem młody. Miałem swoje przemyślenia, jak wszyscy ci, co zapominają, że kapłani podtrzymują płomień wiedzy. Jeżeli zwątpimy w prawidła rządzące światem, zanurzymy się w chaosie i ignorancji. To my wiemy jak i dlaczego siać i sadzić rośliny, albo w jaki sposób stawiać budowle. To dla naszych oczu sekretne pismo niesie treść, i z naszych rąk karmione jest głodne słońce, by mogło kontynuować swoją podróż po niebie. Naszym zadaniem jest utrzymywać porządek świata i opiekować się państwem. Jaki sens miałoby sianie kukurydzy na jednym polu bez pomidorów? Albo budowanie kanału transportowego w poprzek targu? Albo stawianie budynków na dachach? Równie dobrze moglibyśmy użyć koła do celów transportowych!

– Rozumiem, Koatlu – odrzekł kapłan, bełkocąc tak, że starzec bardziej domyślił się sensu wypowiedzi, niż ją usłyszał.

– Ale.. ale…

– Tak, młody Iksakcu?

– Ale co jeśli okazałoby się, że jesteśmy teraz tutaj sami?

Chlast!

 

Dwugłowy Wąż.

Koatl masował powoli dłoń, patrząc na leżącego w dziwacznej pozie kapłana. Iksakcu był na wpół przytomny, na jego twarzy malował się głupawy uśmiech – a z kącika ust toczyła się strużka śliny.

– Jeszcze kilka miesięcy i będziesz godnym następcą, młody Iksakcu…

 

 

ARHIZ

Koniec

Komentarze

A to opowiadanie do mnie jakoś nie przemówiło. Nie mówię, że jest złe – ma coś w sobie, ale jakoś tak strumień narracji płynął obok mnie.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Rozumiem i podzielam wątpliwości młodego Ik­sak­cu, ale poznawszy dość drastyczne metody starego kapłana nabieram ufności, że przyniosą one oczekiwany skutek.

Całkiem zacny szort. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmm. Ciekawa tematyka – wiesz, że sama kiedyś się z nią mierzyłam. ;-) Ale zabrakło mi jakiegoś mocniejszego akcentu w końcówce. No, chociaż w tę albo we w tę. Niechże ta historia się jakoś skończy – spektakularną porażką młodego kapłana, skutkującą wizytą Corteza albo nawiązaniem kontaktu i skutecznym nakarmieniem słońca.

Teraz mam wrażenie, że urwałeś w połowie.

Papier ciągnący się na długość setek węzełków.

Czy oni znali papier?

Babska logika rządzi!

Bemiku, dziękuję za komentarz. :)

 

Regulatorzy, cieszę, że się podobało (i wyczuwam lekką taryfę ulgową). ;)

 

Finklo, czy jesteś w stanie wyobrazić sobie naród miłujący biurokrację i nieznający papieru? Te wszystkie traktaty, dokumenty, akty notarialne, podania i wnioski, Hiszpan płakał, jak palił.

Jakoś skończy… Potraktowałbym to bardziej jako wstęp, w końcu "młody" dopiero rozpoczyna karierę, co nie? 

 

 

 

Swoją drogą, źle napisałem imię głównego bohatera. Zachciało mi się w tym tekście zapisu fonetycznego, więc powinno być "Iszaku" lub "Iszacu". Dziś napisałbym po prostu "Ixatzu". 

http://wachlarzemoaloes.blogspot.in - mój blog o fantasy i science-fiction. :D

Aztekowie obywali się bez tylu – wydawałoby się niezbędnych – rzeczy, że co tam papier… Dokumenty można spisywać na pergaminie, papirusie, glinianych tabliczkach… ;-)

No właśnie – wstęp. A ja bym wolała całą, zamkniętą historię.

Babska logika rządzi!

Tekst brał udział w jakimś konkursie (na forum fantastyki zresztą) i tam był chyba limit znaków. Ale obiecałem kontynuację Azteków w Europie, czyż nie? Nasz bohater właśnie tam zawita. 

http://wachlarzemoaloes.blogspot.in - mój blog o fantasy i science-fiction. :D

To trzeba dobierać historię do limitu, a nie obcinać.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka