Jest to moje pierwsze opowiadanie na NF. Mam nadzieję, że się komuś spodoba.
Jest to moje pierwsze opowiadanie na NF. Mam nadzieję, że się komuś spodoba.
– Słyszałeś?! – Ralf odezwał się pierwszy raz od zmierzchu. Siedział najdalej oddalony od ogniska oparty o skalistą ścianę wpatrując się na wylot jaskini, w której się znajdywali. Naciągnął płaszcz na siebie i zwrócił twarz ku Stanowi.
– Zapewne wiatr świszczący gdzieś w głębi jaskini. Nie ma powodu do niepokoju. – Stan poderwał się zrzucając kaptur na plecy i odsłaniając surową twarz o ciężkich rysach. Jego czarna jak noc broda zasłaniała szyję. Wstał, często zdarzało się, że wyśmiewali go gdyż przypominał krasnoluda z dawnych podań. Niski i zarośnięty dzierżący ciężki półtoraręczny miecz.
– Może lepiej go zbudzimy? – Woj skinął na towarzysza, który leżał zaledwie krok od ogniska przykryty kurtką z odwróconą twarzą do płomieni. Na jego obliczu widać było spokój, dziwny zważywszy na sytuację, w której się znaleźli. Znajdowali się prawie dwa dni od najbliższej wioski, śpiący Narcyz miał skręconą kostkę, przez co nie był on w stanie pokonywać znaczących odległości bez odpoczynku. Wąwóz, którym musieli przebyć nie był łatwy do pokonania nawet dla w pełni sprawnej osoby. Śliskie skały i niepewne zbocza, z których schodzono.
Prócz trzasku ogniska słychać było stukot spadających kropel deszczu, a raczej ściany deszczu, która jakby wznosiła się przed wejściem do jaskini i grzmoty burzy – tak normalnej dla świeżo przybyłej wiosny – która rozpoczęła się nagle zaskakując ich w trasie. Właśnie w czasie poszukiwań schronienia Narcyz poślizgnął się przeskakując nad niewielką acz głęboką na wysokość jakichś czterech mężczyzn szczeliną skalną i wygiął nienaturalnie kostkę. Upadł ześlizgując się z gładkiej półki, na szczęście Stan znajdował się obok i rzucił się chwytając towarzysza za rękę, gdy ten zmierzał ku szczelinie. Następnie wraz z Ralfem dźwignęli go razem i odnaleźli całkiem przypadkowo jaskinię, której otwór znajdywał się z przeciwnej strony skąd wiał wiatr. Wewnątrz odnaleźli niewielki stosik drewna, najwidoczniej ktoś wcześniej już tu nocował. Rozpalili ognisko i usztywnili nogę Narcyza, który teraz spał. Burza trwała i wydawać by się mogło, że dopiero się rozpoczyna. Niebo nagle rozjaśniało i po chwili stała się ciemność, która została ponownie rozszarpana przez potężny grzmot. W takich momentach chłopstwo rozpoczyna modły do bogów, by ci ich i ich gospodarstwo ochronili przed potęgą burzy. Nawet on, biorący udział w krwawych bitwach czuł dziwny lęk, ale nie wiedział, z jakiego powodu, czy to ta burza… czy może jaskinia rozciągająca się za nim. Ziarenko strachu kiełkowało gdzieś w jego wnętrzu.
Ralf wartujący zaraz po Stanie, co chwile słyszał dziwne jakby szepty pochodzące z wnętrza ziemi, ze strony gdzie korytarz jaskini otaczał się cieniami. Dorastając w Dolinie Bardy niejednokrotnie słyszał o stworach żyjących w górach, które to skrywały się w ciemnościach by nagle napaść na zbłąkanego podróżnego. Stwory przypominające wilka bądź niedźwiedzia. Pamiętał jak mając zaledwie trzynaście wiosen wybrał się wraz z strażnikami z wioski do podnóża gór, gdzie znaleziono rozszarpane ciała sześciu osób. Był to widok, który nigdy nie zapomniał. To, co pozostało po podróżnych nie dało się nawet pogrzebać. Rozszarpane ciała z wyrwanymi kończynami i zgniecionymi czaszkami. Kapłan nakazał spalić trupy i ustanowił żałobę trwającą siedem dni, wtedy to nikt nie mógł opuszczać swej posiadłości po zmierzchu, ani organizować uczt. Wszyscy jedli jedynie ser i chleb, a pili samą wodę z domieszką miodu. Wszystko to tylko by nie spoczęła na nich klątwa. Żałoby były stale ustanawiane po różnych „nieszczęściach”, które miały miejsce w okolicy wioski.
Ralf oparł głowę o chłodną skałę zastanawiając się czy dalej wierzy w te historie w duchy, klątwy i dziwne, nieznane istoty, które w każdej chwili mogłyby się mu przyglądać. Tak… Przymknął oczy i zasnął.
W tym czasie Stan przebudził się i zobaczył Ralfa śpiącego. Podszedł do Narcyza i trącił go. Wskazał gestem, aby ten usiadł i zachował milczenie, a sam podszedł do wyjścia jaskini. Deszcz dalej dudnił o skały, a drzewa ledwie dostrzegalne wśród deszczu u dołu zbocza uginały się od podmuchów, które uderzały z północy. Ciemne chmury gdzieś w dali przejaśniały się, ale minie sporo czasu zanim burza odejdzie znad wąwozu. Czerwona poświata przebijała się przez czarne niebo cały czas. Kometa mknęła przez niebo, starcy powiadali, że widziano ją już jakieś sześćdziesiąt wiosen temu. Ponoć zwiastowała temu, kto ją zobaczyć śmierć.
– Ralf już opowiedział ci legendy, które opowiadały mu babki, kiedy był dzieckiem? – Stan uśmiechnął się i skinął głową. – Mnie zanudzał nimi jak tylko dotarliśmy do obozu naszego oddziału. Pamiętasz jak się poznaliśmy? – Pamiętał. – Co planujemy? – Narcyz zaczął odwijać wilgotną szmatkę, która mocowała deseczkę przy jego kostce. – Wszyscy wiemy, że z tą nogą nie dotrę do wioski. Zostawcie mi jedynie trochę wody i jedzenia i wracajcie do domów. Jeżeli dacie radę wrócicie po mnie.
– Nie. Najpierw zaczekamy na koniec burzy, następnie zaczniemy powoli schodzić wąwozem. Wszyscy razem. – Stan wrócił nad ognisko i dołożył do niego dwie suche gałęzie. Języki ognia poderwały się, a biały pył wbił się w powietrze. – Burza powoli mija. Do rana powinna ustać zupełnie.
– W takim razie prześpij się, ja obejmę wartę – zaproponował Narcyz uśmiechając się blado. – Skręciłem jedynie kostkę jestem w stanie pilnować ogniska i w razie niebezpieczeństwa zaalarmować was. – Stan skinął jedynie potwierdzająco i rozłożył się na ziemi podkładając tobołek pod głowę. Zamknął oczy, lecz długo nie mógł zasnąć. Tak jak Ralf słyszał dziwne odgłosy dobiegające z wnętrza jaskini jednak nie przyznał tego swemu towarzyszowi. Nie wiedzieli, co wydaje ten dźwięk i osobiście nie chciał wiedzieć, ani niepokoić Ralfa.
Prawie zasypiał, gdy nagle rozbrzmiał straszliwy huk i grzmot. Poderwał się od razu dobywając miecza. Rozglądnął się, jego towarzysze najwidoczniej mieli ten sam odruch. Ralf przebudził się i kucając trzymał dłoń na rękojeści broni patrząc się to w głąb jaskini to na jej wyjście. Narcyz poderwał się opierając na lewej ręce, a w prawej mając swój sztylet. Sam Stan trzymał wyciągnięty miecz, ostrze lśniło od płomieni. Bez ruchu czekali w napięciu, a głosy, które wcześniej mówiły na granicy słuchu przekształciły się w szept. Słowa były niezrozumiałe.
– To dalej wiatr?! – Wrzasnął Ralf, który wstał i podszedł do towarzyszy. – Chodźmy już stąd! To złe miejsce.
– W czasie tej burzy nigdzie nie zajdziemy, a jedynie pomrzemy! Szlak jest niewidoczny i zdradliwy. Musimy zaczekać do brzasku, aż nie skończy się burza.
– Do tego czasu te potwory mogą nas zabić!
– Jakie potwory? O czym ty mówisz? – Szepty nie ustawały, Stan starał się zachować spokój, lecz nawet on odczuwał strach, który odzywał się wewnątrz. Świadomość, że coś czai się w ciemnościach coś, czego nie może dostrzec.
– Mówiłem ci już! Te ziemie są przeklęte, władają nimi istoty cienia. Biada nam, jeżeli szybko nie opuścimy jaskini i nie wyjdziemy z wąwozu!
– Naprawdę wierzysz w te bajki?
Rozbrzmiał krzyk Narcyza, oboje – Stan i Ralf odwrócili się w stronę towarzysza, który szarpał się na ziemi i szurając po niej zbliżał się do głębi jaskini. Ralf, jako pierwszy rzucił się ku niemu i chwycił go za zdrową nogę i pociągnął w stronę ogniska siłując się z niewidoczną siłą. Słychać było jęczenie Narcyza. Stan stał osłupiały w miejscu wpatrując się w ciemność, która roztaczała się zaledwie siedem kroków od niego. Cofnął się powoli i potknął o tobołek, na którym wcześniej leżał. Wszystko działo się niezwykle szybko i również tak samo się zakończyło. Narcyz przestał być ciągniętym przez obcą siłę, lecz dalej trząsł się, a Ralf przytrzymywał go, aby ten nic sobie nie zrobił.
– Pomóż mi! – Krzyknął, a jego głos odbił się o ściany. Stan w końcu otrząsnął się i wyjął z tobołka wysuszone liście. Aż dziwne, że nie zamokły w czasie deszczu – pomyślał. Pochylając się nad trzęsącym się Narcyzem zauważył, że z jego nosa leje się krew. Otarł ją i wepchnął w usta towarzysza liście, a następnie wlał w nie zimną wodę, która strumykami wylewała się z ust towarzysza. Narcyz przełknął zioła i po chwili uspokoił się. Po jego twarzy spływał pot, a czoło było rozpalone. Miał nieobecny wzrok, lecz przestał się trząś. Głowa mu opadła na ziemię i stracił przytomność.
– Niech odpocznie – odezwał się Stan wstając i dorzucając kolejne gałęzie do ogniska. Przy piątym konarze poczuł jak Ralf chwyta jego rękę nie pozwalając dorzucić do ognia. Obejrzał się na niego.
– W takim tempie pozbędziesz się całego zapasu w ciągu godziny. Co widziałeś?
– Nic takiego, po prostu przywidziało mi się. Podejdę do Narcyza i sprawdzę, co z nim.
– Przecież był przy nim przed momentem. Nic się nie zmieniło.
– Warto sprawdzić.
Szepty ustały.
***
Świtało, a słońce zaczęło powoli przebijać się przez gęstwinę chmur, które zwisały nad całą doliną. Burza zakończyła się niecałą godzinę wcześniej. Stan przebudził się i zaczął zwijać tobołki wraz z Ralfem, który ciąż lękliwie spoglądał w stronę głębi jaskini, które były teraz lepiej widoczne. Widać było szeroki korytarz skręcający po paru krokach w lewo i wgłębiający się w ziemię, z którego buchało lodowate powietrze. Tak samo, a raczej z wyrazem podejrzliwości spoglądał na Stana.
– Co się stało? – Niespodziewanie odezwał się Narcyz, który do tej pory spał. Z początku nikt nie odpowiedział na jego pytanie. Towarzysze wymieniali spojrzenia, aż w końcu Ralf opowiedział, co się działo, gdy ten skończył mówić nastała głęboka cisza przerywana jedynie świergotem ptaków bądź szumem drzew rosnących nieopodal. W ciszy zebrali się, a następnie pomogli wstać Narcyzowi. Wyszli z jaskini przed południem, dzień był ciepły. Zaczęli powolne schodzenie do wąwozu, którym mieli dotrzeć do najbliższej wioski. Stan zeskakiwał, jako pierwszy z półek skalnych i ubezpieczał stamtąd Narcyza, którego ostrożnie spuszczał Ralf. Skały były śliskie po całonocnej burzy i nie trudno było o wypadek, dlatego też pokonanie niewielkiego odcinka zabrało im ponad dwie godziny i gdy już wszyscy znaleźli się w wąwozie byli zmęczeni. Ubrania lepiły im się do spoconej skóry, a oddech był gwałtowny i nierównomierny. Podnosili, co chwile wzrok ku górze, tam gdzie znajdywała się grota i szybko obracali głowy. Coś ich tam przyciągało.
Wschodnie zbocza wąwozu były gęsto porośnięte niskimi krzewami i paprociami. Drzewa rosły pojedynczo i jedynie na szczycie zbocza tworzyły las schodzący w kotlinie. Szlak, którym mieli się udać był błotnisty, wraz z każdym krokiem człowiek zapadał się po kostki, a miejscami błoto sięgało i do kolan. Błoto chlupało pod stopami wojów. Co trzysta kroków Narcyz potrzebował odpoczynku, wtedy opierał się o licznie rozsiane głazy i wyrównywał oddech.
– To nie jest zwykłe skręcenie – powiedział w czasie piątego postoju. – Z moją nogą jest znacznie gorzej – syczał mówiąc to.
Mimo to ruszyli dalej. Narcyz opierał się na ramieniu Ralfa i szli powoli, kiedy to Stan szedł na przedzie i badał grunt by przejść jak najmniej się zapadając.
Wędrowali tak do zmierzchu, słońce opadało za skałami na zachodzie i nastawał mrok. Wraz z odejściem słońca nastał chłód. Odeszli kawałek na wschód chcąc się schować pod zwalonym drzewem, kiedy zaczęło padać. Otuleni płaszczami wartowali na zmianę, aż do świtu nie rozpalając ogniska.
Mgła powróciła opadając ku wąwozowi, przez co szli ledwie widząc drogę. Nie odzywali się do siebie od poranka, kiedy to zbierali się do dalszego marszu. Wszystko działo się powoli, a otoczenie nie zmieniało się za sprawą gęstej mgły. Stan idący, jako pierwszy drżał z zimna ocierając, co parę kroków dłońmi ramiona. Trzymali się zachodniego zbocza wąwozu, które zbudowane było głównie z ogromnych głazów. Nagle zatrzymał się podnosząc rękę z zgięciu łokcia ku górze i dając znak Ralfowi żeby ten wraz z Narcyzem się zatrzymał. Do jego uszu docierał szept, głos ten sam, co w jaskini wypowiadał niezrozumiałe słowa. Niezrozumiałe? Słyszał je tym razem wyraźniej i zdawały się układać w zdanie, które było wypowiadane w ich języki. Odejdźcie nim mgła odejdzie! Znów przed oczyma Stana pojawił się obraz z tamtej nocy, kiedy zobaczył coś w ciemnościach. Przez całą wędrówkę starał się o tym nie myśleć, zostawić to za sobą, gdzieś poza umysłem, ale nie potrafił. Czy stare podania mówią prawdę???
Zawahał się przez chwilę i ruszył dalej. Zahaczając o coś nogą upadł na błotniste podłoże zanurzając ręce w mazi. Dźwignął się i otarł zakrwawioną twarz, widział jak jego towarzysze zmierzają ku niemu.
– Co się stało? – Narcyz zapytał widząc przerażenie na twarzy Stana. – Słyszałeś to…
– O czym mówicie?! – Ralf spojrzał to na jednego, to na drugiego. W tej chwili w wąwozie rozbrzmiało przeszywające na skroś wycie wilka. Trójka wojów zwróciła się na północ skąd pochodziło źródło dźwięku. – Co to było?!
– Wilk… Wilkołak… – Ralf sam sobie odpowiedział. Na te słowa wycie ustało i znów zapanowała martwa cisza. Cisza tym razem nieprzerwana choćby najcichszym krakaniem kruków, najcichszym szelestem liści. Nic tylko cisza.
– Przecież one nie istnieją! – Ryknął Narcyz, który przysiadł na głazie. – To nie możliwe!
– W tym wąwozie wszystko jest możliwe, mówiłem wam – wyszeptał Ralf. – Rozejrzyjcie się! Czy nic wam to nie przypomina? Trafiliśmy do miejsca zaraz przed jaskinią!
– Niemożliwe – odpowiedział Narcyz. – Przecież cały czas idziemy na południe!
Widać było jak Narcyz załamuje się. Przez skręconą kostkę czuł się jak zbędny balast dla towarzyszy. W dodatku po wojnie, w której uczestniczył nie było z nim najlepiej.
– To zobacz, o co potknął się Stan – Kucnął sięgając ręką do ziemi. Wstając ukazał miecz pokryty grudkami błota. – Twój miecz, który zgubiłeś w czasie poszukiwań schronienia. Jak to wyjaśnisz?
– Zwariowałeś?! Takich mieczy jest setki – krzyknął Narcyz, a echo jego głosu powiodło się wzdłuż wąwozu.
– Jest tylko jedna możliwość, aby sprawdzić czy masz rację. – Stan, który zachowywał milczenie przemówił w końcu. – Wejdę na zboczę i sprawdzę czy znajduje się tam jaskinia.
Z początku próbowano go powstrzymać od tego, lecz w końcu zobaczyli, że upór towarzysza jest nie do złamania. Stan poprawił pas, na którym zwisał jego miecz i rozpiął płaszcz podając go Ralfowi. Ubrany był w ciemną przeszywanicę, luźne spodnie z włożonymi do wysokich butów nogawkami. Zaczął wspinać się po zboczu ostrożnie stawiając kroki na półkach skalnych i podciągając na wystających skałkach. Po paru chwilach Ralf i Narcyz stracili go z oczu. Zostało im jedynie czekać na powrót towarzysza.
***
Mgła nie opadała przez cały dzień i jedynie przed zmierzchem przerzedziła się delikatnie. Stan schodził ostrożnie badając każdy głaz stopą nim na nim oparł cały ciężar ciała. Ręce drżały mu z wysiłku i strachu. Droga na górę zajęła mu ponad godzinę, musiał odszukiwać odpowiednią drogę, uważać na osuwające się kamienie. Dotarł na znaczących rozmiarów półkę skalną i wtedy znieruchomiał. Jaskinia, która znajdywała się przed nim była pogrążona w ciemnościach. Wszedł do niej z wyciągniętym mieczem widząc jedynie niewyraźne kontury wejścia, a dalej kamiennych ścian. Trzy kroki od wejścia znajdował się okrąg ułożony z kamieni a w środku jeszcze ciepły popiół. Zaklął siarczyście i obejrzał się za siebie nie spuszczając wzroku z głębi jaskini. Stał tak bez ruchu przez długi czas nie mogąc się poruszyć. Nie mogąc i nie chcąc. Czuł, że coś go obserwuje, coś za jego pleców przekradało się, nie. Nie przekradało, szło swobodnie stąpając cicho jak miało w zwyczaju. Przełknął ślinę i gdy tylko opuściło go uczucie bycia obserwowanym odwrócił się powrotem w stronę wąwozu. Przykucnął i otarł spoconą twarz. Coś znów przeszło za nim od strony cieni. Odwrócił się gwałtownie i zobaczył jedynie czarne koźle nogi znikające w głębinie ciemności.
Zamknął oczy i zaczął zastanawiać się jak znaleźli się w tej sytuacji zabłąkani w wąwozie i przerażeni. Jeszcze zaledwie trzy tygodnie temu byli częścią oddziału wojsk Geri, brali udział w wojnie między Gerią, a Anionem. Uczestniczyli w zdobyciu Zamku Hel i rozgromieniu wojsk króla Gargula. Po dwóch latach konflikt zakończył się, a oni wracali do domu w Dolinie Bard. W tobołkach mieli swój żołd pozwalający na zakup ziemi i utrzymanie się przez długi czas. Pozostało im jedynie przeprawić się przez wąwóz, kiedy to burza zaskoczyła ich i musieli schronić się w jaskini. I wtedy wszystko się posypało, cała wizja, jaką roztaczali.
W tej samej jaskini, w której się schronili teraz on siedział by nagle usłyszeć krzyk dochodzący z dołu wąwozu. Był to głos Narcyza. Poderwał się szybko i zaczął schodzić z zbocza. Zdumiał się, gdy zauważył, że zbliża się zmierzch. Ile ja czasu spędziłem w tej jaskini? Schodząc słyszał jedynie pojedynczy huk spadających kamieni – nie to nie był tylko huk kamieni, były to także grzmoty z nieba – i świst wiatru. Znów zbliżała się burza.
Po godzinie schodzenia dostrzegł podłoże, zeskoczył lądując na zgiętych nogach i chwycił za miecz. Rozglądnął się nie mogąc dostrzec nikogo. Mgła wciąż ciążyła nad wąwozem. Zrobił parę kroków do przodu i zatrzymał się. Miecz Narcyza wbity był w ziemię, ostrze przeżarte było rdzą, obok nie widać było żadnego śladu obozowania jego towarzyszy. Czuł jak serce przyśpiesza, pochylił się i szukając śladów na ziemi. Jedyne wgłębienia, które znajdywały się na glebie pochodziły z jego butów i wiodły z zbocza.
-Ralf! Narcyz! – krzyknął, a jego głos odbijał się w wąwozie. Zaklął ponownie. – Ralf!
Wycie znów rozbrzmiało, lecz tym razem Stan nie przejął się tym. Rozglądał się wokół szukając jakichkolwiek śladów jego towarzyszy. Otoczenie wydawało się takie samo, ale jakby inne. Przeszedł do wschodniego zbocza i zaczął wchodzić na nie, chwytał się rosnących krzaków i podciągał się. Powoli piął się ku górze, księżyc w pełni rozświetlał okolice. Pełnia… była wczoraj… Góry piętrzyły się wokół i jedynie wąwóz pod nim prowadził prosto ku równinie. Oparł się o pień drzewa samotnie rosnącego, las oddalony był o sto kroków na północ od niego w schodzącej w dół kotlince – piękny jesienny las, na południu gdzie miał iść piętrzyły się skaliste wyżyny. Przeczesał włosy myśląc, co robić. Wycie wilka ponownie odezwało się, tym razem z zachodu, gdzie znajdywała się jaskinia. Spojrzał na wschód i nagle coś dostrzegł, coś wystawało z ziemi. Podszedł tam, widział miecz wbity ostrzem w ziemię. Stal była dotknięta przez rdze, a na głowicy zwisał paciorek. Broń Ralfa… Co tu się dzieje?!
Zszedł ze zbocza chcąc jedynie wszystko zakończyć. Wycie nie przerywało rozbrzmiewać w wąwozie. Zaczął ponownie wspinać się na zachodnie zboczę i przed świtem wszedł do jaskini. Oddychał spokojnie i szedł trzymając miecz w dłoni ostrzem ku ziemi. Przygotowany był w każdej chwili na zadanie ciosu. Przestał odczuwać zmęczenie, skupiony był tylko na jedynym. Wchodząc w ciemność na moment przymknął oczy i wypowiedział szeptem:
– Narcyz, Ralf… To dla was.
Chłodne podmuchy wydobywające się z wnętrza jaskini uderzały go w twarz. Szedł słysząc świst wiatru i odgłos kapiących kropel z stalaktytów. Znalazł się w ogromnej komnacie skalnej. W ciemnościach widział twarze swych towarzyszy będące niczym duchy, nie zwracał na nie uwagi tylko szedł przed siebie. Ze stropu zwisały wyglądające jak kły bestii stalaktyty, które niekiedy łączyły się z stalagmitami i tworzyły stalagnaty. Przychodził między nimi jakby znajdywał się w lesie. Niewielkie strumienie światła przedzierały się przez szczeliny. Miecz wciąż mocno zaciskał w pięści. Wstrzymał oddech.
Warczenie rozbrzmiało po drugiej stronie jaskini. Wypuścił powietrze. Stan rzucił się w tamtą stronę przygotowując się do zadania pierwszego ciosu. Ciemne oblicza krążyły wokół niego i nie przestawały osaczać. Zaczął dostrzegać chudą i dwa razy wyższą sylwetkę przed sobą, zgiętą niemieszczącą się pod stropem. Woj krzyknął i zamachnął się. Stwór zaryczał i uniknął ciosu, następnie podniósł swą łapę i majtnął nią przed twarzą Stana. Ten cofnął się o krok i spróbował dźgnąć wilka, lecz tamten ponownie machnął łapą i zahaczył o miecz wyrywając go z dłoni woja.
Stwór zawył, a wycie odbiło się od ścian i oszołomiło Stana. Spodziewał się zakończenia wszystkiego, zaraz stwór rozszarpie go na strzępy i dołączy do swych towarzyszy. Przynajmniej miał taką nadzieję. Do twarzy unoszących się między przeszłością, a przyszłością, bo tym właśnie była ta jaskinia. Grotą łączącą nić czasu. W ciemnościach za pierwszym razem, w czasie ataku na Narcyza dostrzegł twarz, twarz swego wuja, który wybrawszy się w wędrówkę wraz ze swymi towarzyszami zaginął. Teraz wiedział, co się z nim działo. Przynajmniej tak myślał, a wilk opadł na cztery łapy i rzucił się w stronę wyjścia z jaskini jakby całkiem zapominając o walce, która toczyła się między bestią, a człowiekiem. Musiał coś wyczuć.
Ciemność panująca wewnątrz wydawać się mogło, że zgęstniała przez moment i znów powróciła do swego pierwotnego stanu. Stan usłyszał jak wilkołak uderza w korytarzu w ścianę i wyje. Wszystko stało się bardziej zamazane. W nozdrzach poczuł zapach zgnilizny. Wycofał się powoli oszołomiony całym zajściem. Stąpał powoli, nawet nie rozglądnął się za swą bronią. W powietrzu zaczął wyczuwać drgania, na które wcześniej nie zwracał uwagi. Po karku przeszły go dreszcze. Nagle upadł na ziemię potykając się o coś wystającego z ziemi. Namacał przeszkodę i odrzucił ją od razu rozpoznając, czym jest przedmiot, który trzymał. Kość.
Wyszedł z korytarza i stanął u wejścia do pieczary.
Przed nim rozciągał się wąwóz. Niby ten sam, lecz pokryty śniegiem. Grubą warstwą białego puchu. W miejscu, gdzie powinny znajdywać się ślady paleniska dostrzegł zaspę sięgającą mu do klatki piersiowej. Poruszała się powoli w górę i w dół. Podszedł do niej i kopnął, pod butem wyczuł coś miękkiego i ciepłego. Rozkopał zaspę. Wilk, leżał na wznak i ciężko oddychał, z jego nosa unosiła się para, a z paszczy spływała strużka krwi. Wyglądał jakby lata zostawiły na nim swoje piętno, a przecież jeszcze zaledwie parę minut temu widział bestię w pełni sił. Stan podniósł dłoń by przeczesać włosy…
Jego skóra była pokryta zmarszczkami i plamami starczymi. Dotknął swojej twarzy, zapadniętej z głębokimi bruzdami i zmarszczkami z wyraźnymi kościami policzkowymi. Zwrócił się w stronę jaskini i na skraju cieni widział oblicza swych towarzyszy, a tam gdzie widniała niewyraźna granica między światłem i ciemnością coś zalśniło. Podszedł tam i ze śniegu wyciągnął miecz. Był to jego miecz. Zastanowił się przez chwilę skąd się on tu wziął, lecz szybko uznał, że to już nie ważne. Odetchnął ciężko i usiadł przy stworze.
– Oboje tu trafiliśmy… – Śnieg zaczął padać i po zaledwie trzech godzinach przykrył woja i wilkołaka, lecz wcześniej Stan wbił miecz głęboko w ziemię podpierając na nim swą dłoń. Kometa mknęła na niebie przecinając gęste chmury unoszące się nad wąwozem.
Na wiosnę grupka wędrowców wpierw odnalazła dwa miecze wbite w ziemię. Pierwszy znajdował się na wschodniej skarpie, drugi we wnętrzu wąwozu. Następnie przemierzając zachodnią ścianę wąwozu natrafili na grotę. Z początku przerazili się tego, co odnaleźli: zamrożone i rozłożone ciało ludzkie opierające się o niezwykle duże truchło potężnej bestii wyglądającej niczym wilk. Przed ludzkim ciałem znajdował się kolejny miecz. Trzy miecze ustawione były tworząc równą linię przecinającą wąwóz. Wędrowcy spojrzeli na ciemność, która rozciągała się w głębi jaskini. Jeden z nich dostrzegł tam twarz starca, który jedynie wpatrywał się na nich, a za nim znajdywał się jakby wilczy pysk. Mimo sprzeciwu jednego grupa wędrowców weszła do jaskini rozciągającej się dalej by nigdy już nie wydostać się z niej…
Hmmm. Nie jest dobrze. Historia mało oryginalna (acz zawirowania z czasem już trochę ciekawsze niż te wilki i stwory), a błędów popełniasz multum. Ale nad tym da się zapanować. Trenuj.
– Słyszałeś?! – Ralf odezwał się pierwszy raz od zmierzchu. Siedział najdalej oddalony od ogniska oparty o skalistą ścianę wpatrując się na wylot jaskini, w której się znajdywali. Naciągnął płaszcz na siebie i zwrócił twarz ku Stanowi.
“Najdalej oddalony” to nadmiar grzybów. Skalista ściana – to w jaskiniach bywają inne? Przecinek po “ścianę” – zawsze w zdaniach złożonych z imiesłowem.
– Zapewne wiatr świszczący gdzieś w głębi jaskini. Nie ma powodu do niepokoju. – Stan poderwał się zrzucając kaptur na plecy i odsłaniając surową twarz o ciężkich rysach. Jego czarna jak noc broda zasłaniała szyję. Wstał, często zdarzało się, że wyśmiewali go gdyż przypominał krasnoluda z dawnych podań. Niski i zarośnięty dzierżący ciężki półtoraręczny miecz.
To w głębi jaskini zdarzają się wiatry? Jeśli nie ma powodu do niepokoju, to czemu mówiący się poderwał? Przecinek po “się”. A ciężkie rysy to jakie? “Wstał” wydaje się słabo związane z resztą zdania. Przecinek po “go”. I po “zarośnięty” chyba też.
– Może lepiej go zbudzimy? – Woj skinął na towarzysza, który leżał zaledwie krok od ogniska przykryty kurtką z odwróconą twarzą do płomieni. Na jego obliczu widać było spokój, dziwny zważywszy na sytuację, w której się znaleźli. Znajdowali się prawie dwa dni od najbliższej wioski, śpiący Narcyz miał skręconą kostkę, przez co nie był on w stanie pokonywać znaczących odległości bez odpoczynku. Wąwóz, którym musieli przebyć nie był łatwy do pokonania nawet dla w pełni sprawnej osoby. Śliskie skały i niepewne zbocza, z których schodzono.
Przecinki po “ogniska”, “dziwny”, “przebyć”. Dziwnie to brzmi – jakby kurtka miała twarz. Powtórzenia, szczególnie “był” staraj się wyeliminować. “On” zbędny – wiadomo, o kogo chodzi. “Który musieli przebyć” albo “którym musieli przejść”. Ostatnie zdanie sprawia wrażenie urwanego w połowie. Pewnie przez brak orzeczenia.
To tylko początek, dalej nie jest lepiej.
Babska logika rządzi!
Zgadzam się w stu procentach z Finklą.
Ciężko się czytało, mało oryginalnie, ale każdy kiedyś zaczynał, byleby się nie zrazić i ćwiczyć :)
F.S
– W takim razie prześpij się, ja obejmę wartę – zaproponował Narcyz uśmiechając się blado. – Skręciłem jedynie kostkę…
Ładnie zapisane dialogi. Byle tak dalej.
Nie biegam, bo nie lubię
Młody jesteś, masz czas się wszystkiego nauczyć.:) Tekst trudny w odbiorze przez błędy wszelkiej maści, nad tym musisz popracować, bo już pierwsze zdania odrzucają. Mimo to udało mi się dostrzec, że całkiem nieźle wyszło Ci budowanie klimatu (od szczegółu do ogółu), ale sama historia z przeklętą doliną jest dosyć przewidywalna, przez to nuży.
Ładnie zapisane dialogi. Byle tak dalej.
Proszę, Corcoran też dojrzał plusy :)
Jednak czym dalej w las, to nie lepiej. Na przykład (a jest w czym wybierać):
leżał zaledwie krok od ogniska przykryty kurtką z odwróconą twarzą do płomieni.
“kurtka z odwróconą twarzą” to ciekawy motyw zdobniczy. :) Szyk w zdaniu ma znaczenie.
Niebo nagle rozjaśniało i po chwili stała się ciemność, która została ponownie rozszarpana przez potężny grzmot.
Grzmot to dźwięk, więc nie rozumiem, jak mógł wpłynąć na wrażenia wzrokowe i “rozszarpać” ciemność. Podejrzewam, że chodziło Ci o blask błyskawicy (ale też to “rozszarpywanie brzmi mocno górnolotnie).
Stan przebudził się i zaczął zwijać tobołki wraz z Ralfem, który [w]ciąż lękliwie spoglądał w stronę głębi jaskini, które były teraz lepiej widoczne.
“Głębie jaskini” brzmią mi trochę dziwnie…
Nagle zatrzymał się[+,] podnosząc rękę z zgięciu łokcia ku górze i dając znak Ralfowi[+,] żeby ten wraz z Narcyzem się zatrzymał.
podnosić ku górze – czegoś tutaj za dużo
podnosić rękę w zgięciu łokcia (popraw literówkę) – też mam nieodparte wrażenie nadmiaru
Zabieraj się do pracy – powodzenia! I witam na portalu :)
Opowiedziałeś całą historię w sposób dość zawiły, niepotrzebnie komplikując opisy i często budując mało czytelne zdania, skutkiem czego lektura Trzech mieczy, co stwierdzam z przykrością, nie należała do przyjemności. Nie do końca jest dla mnie jasna rola stworów i wilkołaków. Czy ich obecność miała dodatkowo straszyć zdezorientowanych bohaterów?
Opowiadanie zostało napisane w sposób, delikatnie mówiąc, nie najlepszy. Niektóre błędy wskazałam. Niestety, nie jestem w stanie zająć się wszystkimi zdaniami wymagającymi poprawy, bo jest ich zbyt wiele.
Mam nadzieję, że Twoje kolejne opowiadania będą napisane znacznie lepiej. ;-)
– Słyszałeś?! – Ralf odezwał się pierwszy raz od zmierzchu. – Skoro tylko odezwał się, wykrzyknik jest zbędny.
Wąwóz, którym musieli przebyć nie był łatwy do pokonania… – Pewnie miało być: Wąwóz, który musieli przebyć, nie był łatwy do pokonania…
…nad niewielką acz głęboką na wysokość jakichś czterech mężczyzn szczeliną skalną… – Powiedzenie, że szczelina jest głęboka na wysokość, obojętnie czego, nie brzmi dobrze.
Może: …nad niewielką, acz dość głęboką szczeliną skalną…
Wewnątrz odnaleźli niewielki stosik drewna, najwidoczniej ktoś wcześniej już tu nocował. – Wewnątrz znaleźli niewielki stosik drewna…
Stosik mogliby odnaleźć, gdyby go wcześniej ukryli i teraz szukali.
…ze strony gdzie korytarz jaskini otaczał się cieniami. – Czy korytarz może się czymś otoczyć?
…wybrał się wraz z strażnikami z wioski… – …wybrał się wraz ze strażnikami z wioski…
Wszystko to tylko by nie spoczęła na nich klątwa. – Wszystko to dlatego/ po to, by nie spoczęła na nich klątwa.
…czy dalej wierzy w te historie w duchy, klątwy i dziwne, nieznane istoty… – …czy dalej wierzy w te historie o duchach, klątwach i dziwnych, nieznanych istotach…
Wskazał gestem, aby ten usiadł… – Raczej: Nakazał gestem, aby ten usiadł…
Ponoć zwiastowała temu, kto ją zobaczyć śmierć. – Może: Ponoć temu, kto ją zobaczył, zwiastowała śmierć.
Ralf już opowiedział ci legendy, które opowiadały mu babki… – Powtórzenie.
Może: Ralf już opowiedział ci legendy, które słyszał od babki/ babek…
Stan wrócił nad ognisko i dołożył do niego dwie suche gałęzie. Języki ognia poderwały się, a biały pył wbił się w powietrze. – Powtórzenie. Nie wydaje mi się, aby wcześniej Stan mógł być nad ogniskiem.
Proponuję: Stan wrócił do ogniska i dołożył dwie suche gałęzie. Płomienie poderwały się, a biały pył/ popiół wzbił się w powietrze.
Tak jak Ralf słyszał dziwne odgłosy dobiegające z wnętrza jaskini jednak nie przyznał tego swemu towarzyszowi. – Coś tu jest nie tak.
Zbędny zaimek; wiemy, że czyim był towarzyszem.
Proponuję: Tak jak Ralf, słyszał dziwne odgłosy dobiegające z głębi jaskini, jednak nie przyznał się do tego towarzyszowi.
…patrząc się to w głąb jaskini to na jej wyjście. –…patrząc, to w głąb jaskini, to na jej wyjście. Zbędny zaimek zwrotny.
Musimy zaczekać do brzasku, aż nie skończy się burza. – Musimy zaczekać do brzasku, aż skończy się burza.
Rozbrzmiał krzyk Narcyza, oboje – Stan i Ralf… – Stan i Ralf, to mężczyźni, więc: Rozbrzmiał krzyk Narcyza, obaj – Stan i Ralf…
Oboje, to mężczyzna i kobieta. Oboje, to także dęte instrumenty drewniane.
Ralf, jako pierwszy rzucił się ku niemu i chwycił go za zdrową nogę i pociągnął w stronę ogniska siłując się z niewidoczną siłą. – Drugi zaimek jest zbędny. Powtórzenie.
Może: Ralf, jako pierwszy rzucił się ku niemu, chwycił za zdrową nogę i pociągnął w stronę ogniska, mocując się z niewidoczną/ niewidzialną siłą.
Narcyz przestał być ciągniętym przez obcą siłę… – Narcyz przestał być ciągnięty przez obcą siłę…
Pochylając się nad trzęsącym się Narcyzem… – Może: Pochylając się nad roztrzęsionym Narcyzem…
…a następnie wlał w nie zimną wodę, która strumykami wylewała się z ust towarzysza. – Powtórzenie.
Może: …a następnie wlał w nie zimną wodę, która strumykami ciekła z ust towarzysza.
Miał nieobecny wzrok, lecz przestał się trząś. – Miał nieobecny wzrok, lecz przestał się trząść.
Przecież był przy nim przed momentem. – Przecież byłem przy nim przed momentem.
Świtało, a słońce zaczęło powoli przebijać się przez gęstwinę chmur, które zwisały nad całą doliną. – Skoro świtało, słońce nie mogło się jeszcze przebijać.
Za SJP: świt 1. «początek ranka przed pojawieniem się słońca» 2. «światło widoczne na niebie przed wschodem słońca»
Skały były śliskie po całonocnej burzy i nie trudno było o wypadek… – Skały były śliskie po całonocnej burzy i nietrudno było o wypadek…
Podnosili, co chwile wzrok ku górze… – Literówka i masło maślane. Czy mogli podnosić wzrok ku dołowi?
Proponuję: Spoglądali co chwilę ku górze…
Wschodnie zbocza wąwozu były gęsto porośnięte niskimi krzewami i paprociami. Drzewa rosły pojedynczo i jedynie na szczycie zbocza tworzyły las schodzący w kotlinie. – Powtórzenia.
W jaki sposób drzewa rosnące na szczycie, tworzyły las w kotlinie? Co to jest las schodzący?
Szlak, którym mieli się udać był błotnisty, wraz z każdym krokiem człowiek zapadał się po kostki a miejscami błoto sięgało i do kolan. Błoto chlupało… – Powtórzenia.
Wędrowali tak do zmierzchu, słońce opadało za skałami na zachodzie i nastawał mrok. Wraz z odejściem słońca nastał chłód. – Powtórzenia.
Może: Wędrowali tak do zmierzchu, słońce opadało za skałami na zachodzie i nadciągał mrok. Zaraz też nastał chłód.
Stan idący, jako pierwszy drżał z zimna ocierając, co parę kroków dłońmi ramiona. – Czy Stan pierwszy szedł, czy raczej jako pierwszy drżał z zimna?
Może: Stan, idący jako pierwszy, drżał z zimna, co parę kroków pocierając dłońmi ramiona.
Nagle zatrzymał się podnosząc rękę z zgięciu łokcia ku górze i dając znak Ralfowi żeby ten wraz z Narcyzem się zatrzymał. – Powtórzenie.
Może wystarczy: Nagle przystanął i uniesioną ręką dał znać towarzyszom, by się zatrzymali.
Do jego uszu docierał szept, głos ten sam, co w jaskini wypowiadał niezrozumiałe słowa. – Głos niczego nie wypowiada. To ktoś może wypowiadać coś, jakimś głosem.
…zdawały się układać w zdanie, które było wypowiadane w ich języki. – Literówka.
Trójka wojów zwróciła się na północ skąd pochodziło źródło dźwięku. – Raczej: Trójka wojów zwróciła się na północ, skąd dochodził dźwięk.
Dochodzić może dźwięk, ale nie jego źródło.
To nie możliwe! – To niemożliwe!
Trafiliśmy do miejsca zaraz przed jaskinią! – Trafiliśmy do miejsca tuż przed jaskinią!
Takich mieczy jest setki… – Takich mieczy są setki…
…krzyknął Narcyz, a echo jego głosu powiodło się wzdłuż wąwozu. – Pewnie miało być: …krzyknął Narcyz, a echo jego głosu poniosło się wzdłuż wąwozu.
Wejdę na zboczę i sprawdzę czy znajduje się tam jaskinia. – Literówka.
Ręce drżały mu z wysiłku i strachu. Droga na górę zajęła mu ponad godzinę… – Drugi zaimek jest zbędny.
Wszedł do niej z wyciągniętym mieczem widząc jedynie niewyraźne kontury wejścia, a dalej kamiennych ścian. Trzy kroki od wejścia… – Powtórzenia.
Zaklął siarczyście i obejrzał się za siebie… – Masło maślane. Czy można obejrzeć się przed siebie?
Proponuję: Zaklął siarczyście i obejrzał się… Lub: Zaklął siarczyście i spojrzał za siebie…
Stał tak bez ruchu przez długi czas nie mogąc się poruszyć. – Masło maślane. Skoro nie mógł się poruszyć, to raczej oczywiste, że stał bez ruchu.
…coś za jego pleców przekradało się… – …coś zza jego pleców przekradało się… Lub: …coś za jego plecami przekradało się…
…szło swobodnie stąpając cicho jak miało w zwyczaju. – Skąd wiadomo, jakie zwyczaje miało owo coś?
Poderwał się szybko i zaczął schodzić z zbocza. – Poderwał się szybko i zaczął schodzić ze zbocza.
Schodząc słyszał jedynie pojedynczy huk spadających kamieni… – Brzydkie powtórzenie.
Skoro spadały kamienie, huków musiało być więcej niż jeden.
…zeskoczył lądując na zgiętych nogach i chwycił za miecz. – …zeskoczył, lądując na zgiętych nogach i chwycił miecz.
Miecz Narcyza wbity był w ziemię, ostrze przeżarte było rdzą, obok nie widać było żadnego śladu obozowania jego towarzyszy. – Początki niebezpiecznej byłozy. Można leczyć, ale lepiej zapobiegać.
Czuł jak serce przyśpiesza, pochylił się i szukając śladów na ziemi. –Literówka.
Jedyne wgłębienia, które znajdywały się na glebie pochodziły z jego butów i wiodły z zbocza. – …i wiodły ze zbocza.
Rozglądał się wokół szukając jakichkolwiek śladów jego towarzyszy. – Rozglądał się wokół, szukając jakichkolwiek śladów swoich towarzyszy.
Otoczenie wydawało się takie samo, ale jakby inne. – Otoczenie wydawało się takie same, ale jakby inne.
Powoli piął się ku górze… – Masło maślane.
Stal była dotknięta przez rdze… – Literówka.
Wycie nie przerywało rozbrzmiewać w wąwozie. – Wycie nie przestawało rozbrzmiewać w wąwozie.
Zaczął ponownie wspinać się na zachodnie zboczę… – Literówka.
…wszedł do jaskini. Oddychał spokojnie i szedł trzymając miecz w dłoni ostrzem ku ziemi. – Powtórzenie.
Czy istniała możliwość, by trzymał miecz nie w dłoni?
Szedł słysząc świst wiatru i odgłos kapiących kropel z stalaktytów. – Raczej: Szedł, słysząc świst wiatru i odgłos kropel kapiących ze stalaktytów.
Przychodził między nimi jakby znajdywał się w lesie. – Literówka.
Warczenie rozbrzmiało po drugiej stronie jaskini. Wypuścił powietrze. Stan rzucił się w tamtą stronę… – Powtórzenie.
Spodziewał się zakończenia wszystkiego, zaraz stwór rozszarpie go na strzępy i dołączy do swych towarzyszy. – Czy dobrze zrozumiałam, że rozszarpawszy Stana, stwór dołączy do swoich towarzyszy?
Dotknął swojej twarzy, zapadniętej z głębokimi bruzdami i zmarszczkami z wyraźnymi kościami policzkowymi. – Dotknął swojej twarzy, zapadniętej, z głębokimi bruzdami i zmarszczkami, z wyraźnymi kośćmi policzkowymi.
…lecz szybko uznał, że to już nie ważne. – …lecz szybko uznał, że to już nieważne.
Odetchnął ciężko i usiadł przy stworze. – Oboje tu trafiliśmy… – Piszesz o Stanie i stworze, więc: – Obaj tu trafiliśmy…
Stan wbił miecz głęboko w ziemię podpierając na nim swą dłoń. – Stan wbił miecz głęboko w ziemię, opierając na nim swą dłoń.
Jeden z nich dostrzegł tam twarz starca, który jedynie wpatrywał się na nich… – Jeden z nich dostrzegł tam twarz starca, który tylko przypatrywał się im…
Wpatrujemy się w coś, patrzymy na coś, przypatrujemy się czemuś.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.