[P]okój zachęca do agresji, stając się tym
samym zarzewiem wojny. Paradoks…
Baszar Tajkeik
Scytale obserwował członków kehlu, najświętszego zgromadzenia, spod przymkniętych powiek. Mistrz Waff wydawał się przychylny propozycji.
– Wrogość między dwoma starożytnymi rodami nazbyt już długo kształtowała historię gatunku ludzkiego – perorował. – Czas wyrwać zęby stronom tego odwiecznego konfliktu. Połączmy dwoje potomków Atrydów i Harkonnenów, a wszyscy pokłonią się owocowi ich związku i ustaną waśnie.
– A jeśli przypadkiem stworzymy Kwisatza Haderacha? Każdy wie, jakie niebezpieczne geny noszą te rodziny. Ile razy chcemy powtarzać ten sam błąd? – oponował brat Thywlyt.
– Ten błąd popełniły Bene Gesserit – włączył się do dyskusji Scytale. – My go unikniemy, kontrolując wychowanie obu stron już od spłodzenia. A do niego wykorzystamy wiedzę, którą uzyskaliśmy od porwanej czcigodnej macierzy.
Większość braci zgromadzonych w kehlu nie zdołała powstrzymać się przed lekko nerwowym oblizaniem warg. Taaak, uwięziona czcigodna macierz stanowiła skarbnicę niezmiernie ciekawych umiejętności. Szkoda tylko, że sklerotyczne umysły mistrzów Tleilaxu nie potrafiły jej utrzymać i lekcje należało często powtarzać. Na samą myśl o zajęciach obecni usłyszeli cichutki świst – to wiadomości uciekały przez uszy. Pozostało jednak niejasne wspomnienie o doskonałości nauk przekazywanych przez porwaną kobietę. Plan opierający się na tych informacjach nie mógł być zły, został więc błyskawicznie zaaprobowany.
Próbować zrozumieć Muad'Diba bez zrozumienia jego
śmiertelnych wrogów Harkonnenów to próbować zobaczyć
Prawdę, nie znając Kłamstwa. Jest to próba ujrzenia
światła bez poznania Ciemności. To niemożliwe.
Irulana, „Księga o Muad'Dibie”
Raporty Gildii nie pozostawiały miejsca na wątpliwości, mimo to tancerz oblicza wciąż się wahał:
– Ale dlaczego nazywa się Fenring?
– Nie przygotowałeś się porządnie do misji – prychnął przedstawiciel Gildii. – Lady Margot, żona hrabiego Hasimira Fenringa uwiodła Feyda-Rauthę Harkonnena podczas uroczystości z okazji jego siedemnastych urodzin. Nie czytałeś „Apokryfów Muad'Diba”? Osoba, której porwanie sugerujemy w ostatniej części raportu, to bezpośrednia potomkini gówniarza i wiedźmy, nosi nazwisko domniemanego przodka, genetycznego eunucha. – Człowiek w prostej, taniej szacie rozchichotał się, zapominając, że nawigatorzy w swych melanżowych akwariach może i nie byli eunuchami, ale nieludzkie zniekształcenia skazywały ich na niekończący się celibat.
– Dobra, pomińmy moje lektury – warknął Tleilaxianin. – Ona na pewno tam będzie?
– Bez obaw – obruszył się zapytany. – Może i nauczyliście się przemieszczać statki przez próżnię bez nawigatora, ale od śmierci Muad'Diba i jego przemądrzałego pomiotu, niechaj obaj smażą się w piekle heretyków z Salusa Secundus, nawigatorzy mają monopol na widzenie przyszłości. Będzie tam, gdzie ją widzieliśmy i nie może zdarzyć się inaczej. Przyszłość została określona, dokonał się kolaps możliwości.
Operacja zakończyła się sukcesem.
Ekrany rzucały zimną, zielonkawą poświatę na twarze dwóch ludzi obserwujących, co dzieje się w jednym z pomieszczeń olbrzymiego galeonu Gildii. Nie działo się wiele. Kobieta, porwana z macierzystej planety, wydarta spod skrzydeł rodziny, spała niespokojnie, od czasu do czasu przewracając się na drugi bok lub mamrocząc coś zbyt cicho i niewyraźnie, aby dało się zrozumieć poszczególne słowa.
– Miss Diuny to ona w życiu nie zostanie… Gdybym miał wybór, wolałbym upojną noc ze świmakiem niż toto… – Tleilaxianin przerwał milczenie.
– Nie zamawialiście ślicznotki, tylko geny Harkonnenów. Gildia swoją część umowy wypełniła.
– Spokojnie, dostaniecie zapłatę. Piszczące melodyjnie futra delfinów, najnowszy skrzek mody, do odebrania na Kaledanie, w przedstawicielstwie Korporacji Handlowo-Organizacyjno-Administracyjno-Menadżerskiej. A my już tę szkaradną brankę jakoś wykorzystamy. Trochę starawa, ale może córcia wyjdzie mniej bolesna w oglądaniu. Zresztą, niech się szefostwo martwi…
Pochodzimy z Kaledanu – rajskiego świata dla naszych
form życia. Na Kaledanie nie było potrzeb tworzenia raju
dla ciała ani raju dla umysłu – wystarczyło popatrzeć
dokoła na otaczającą nas rzeczywistość. I zapłaciliśmy cenę,
jaką ludzie zawsze płacą za osiągnięcie raju w życiu
doczesnym – zniewieścieliśmy, utraciliśmy pazur.
Irulana, „Rozmowy”
Całe przedsięwzięcie nie byłoby możliwe, gdyby kilkadziesiąt standardowych lat wcześniej Rozmawiające-Z-Żabami-Bo-Ryby-Nigdy-Nie-Odpowiadają nie znalazły prymitywnej kapsuły pozaprzestrzennej z hakami stworzyciela należącymi do Firutha, praprawnuka Ghanimy i Farad'na.
Pamiątka po słynnym (przez jakieś pierwsze dwieście lat po śmierci) Atrydzie została zabezpieczona plastalą, aby uchronić zabytek przed zniszczeniem.
Ważny był również fakt, iż tysiące lat po śmierci Boga Imperatora, Ixianie wreszcie wynaleźli sposób na niszczenie plastalowych powłok. To pozwoliło na zbadanie artefaktu, a przy okazji zredukowanie powierzchni wysypisk śmieci na wszystkich zasiedlonych planetach znanego Wszechświata.
Na rękojeściach haków znaleziono kilka komórek skóry, które mogły wystarczyć do wyhodowania gholi. Te niewidoczne gołym okiem skrawki stanowiły najcenniejszy materiał genetyczny, jaki kiedykolwiek miał trafić do tleilaxańskich zbiorników aksolotlowych. Zazwyczaj Atrydzi potrafili lepiej pilnować swojego DNA – potomkowie Duncana i Siony pozostawali niewidoczni nawet dla najlepszych nawigatorów Gildii, a polowanie na inteligentne czerwie pustyni uznawano wśród wysokich rodów za najbardziej ekstremalny sport. Zresztą i tak szczątki ofiar dezintegrowały się na tyle szybko, że myśliwi strzelający z ornitoptera zwykle nie zdążali nawet pstryknąć sobie słitfoci na DuneBooka.
Po wielu latach oszustw, udawania najrozmaitszych istot (włączając czylany – sześcionogie, niezwykle tępe bawoły z jakiejś zapyziałej, rolniczej planetki), mataczeń i przekupstw bezcenne komórki Firutha trafiły w ręce mistrzów Tleilaxu, aby wzbudzić wśród nich nadzieje na zmianę dziejów.
Chyba nie ma straszliwszego olśnienia nad to,
w którym odkrywasz, iż twój ojciec jest człowiekiem
w ludzkim ciele.
Irulana, „Myśli zebrane Muad'Diba”
Mistrz Waff po raz pierwszy raczył zaszczycić posłańca spojrzeniem.
– Jakże to „nie dostaniemy córki tej harkonneńskiej niewiasty”?! Przyprowadźcie jej jakiegoś innego ogiera. Niech go wyuczy tancerz oblicza zaznajomiony z technikami porwanej czcigodnej macierzy. Zaprawdę, pomnę pozycje, które, wraz z drażnieniem szczególnych punktów na ciele, potrafią wskrzesić trupa. A nawet posąg. I takie przypadki się zdarzały… – Najwyższy (bynajmniej nie wzrostem, bo ten łatwo zmienić) z Tleilaxian pogrążył się w szczęśliwych wspomnieniach.
– Mistrzu, nie chodzi o brak chęci do rozmnażania. Wprost przeciwnie, niewolnica wykazuje niespotykany entuzjazm. Ale ta powindah jest bezpłodna.
– Cóż za ironia. Białogłowa po domniemanym antenacie wzięła nie tylko nazwisko, ale i niezdolność wydania na świat potomstwa. Zostaw mnie samego.
– Tak, mistrzu. – Tancerz oblicza, osoba zbyt mało ważna, aby zapamiętać jej imię i zbyt zmienna, aby kłopotać się rysami twarzy, zgiął się w ukłonie, po czym opuścił pokój.
Najważniejszy Tleilaxanin udał się na poszukiwanie brata Scytale, chcąc przedyskutować z nim nowy problem.
Znalazł podwładnego w laboratorium, tęsknie wpatrzonego w zbiornik aksolotlowy czekający na atrydzkie komórki. Wszystko zostało już naszykowane, sprawdzone i trzykrotnie pobłogosławione. Wypolerowane metalowe elementy połyskiwały chłodno, organiczne części pulsowały miarowo. Razem tworzyły niepowtarzalną mieszankę zdolną wydrzeć śmierci kolejne życie.
Cały układ gotowy do działania. Potrzebny był już tylko jeden drobiazg – pewność, że powstałemu gholi nie zabraknie partnerki.
Na wieść o bezpłodności branki Scytale westchnął rozdzierająco i posmutniał. Po chwili ożywił się nieznacznie.
– Bracie, czy pamiętasz, w jaki sposób stworzono Hwi Nori? – spytał przełożonego.
– Tylko plotki, zapewne rozsiewane głównie przez Ixian…
– Ale wszystkie historie, łącznie z tymi, które pamiętamy z poprzednich żyć, twierdzą, że jedna osoba wchodzi do urządzenia, a po jakimś czasie wychodzi z niemowlęciem.
– Prawdę rzeczesz, bracie! W takim razie wyschnięte łono nie powinno mieć znaczenia!
– Będziemy jednak musieli wciągnąć Ixian do projektu…
– A niechby! Dostrzegam i insze korzyści: Imperator Leto okazywał niezwykłe uczucia wobec swej ostatniej ambasadorki. Jeśli każdy człek z owej machiny zrodzony odznacza się niezwykłą atrakcyjnością dla Atrydów…
– Oby maszyna nie utraciła tych właściwości!
– Ufajmy, że tak się stanie. A Ixian wcale nie musimy wprowadzać we wszelkie arkana naszej misji! Zamówimy u nich usługę i tyle.
Muad'Dib uczył się prędko, ponieważ najpierw przeszedł
szkolenie jak się uczyć. A najpierwszą ze wszystkich
otrzymał lekcję podstawowej wiary, że może się nauczyć.
Szokuje odkrycie, jak wielu ludzi nie wierzy, że mogą
się nauczyć, a o ile więcej uważa, że nauka jest trudna.
Irulana, „Człowieczeństwo Muad'Diba”
– Zaiste – przemawiał Waff do członków kehlu – idea, by nauczanie młodego Atrydy powierzyć gholi Duncana Idaho, przemawia do mej wyobraźni. Cóż jednak czynić z małą harkonneńską niewiastą? Komu zlecić jej wychowanie?
– Czy nie mamy w bankach trupów jakichś komórek należących do domowników tego rodu? – zastanawiał się Thywlyt.
Myśli płynęły leniwie – mistrzowie odczuwali zmęczenie po niedawnym szkoleniu z czcigodną macierzą. Wreszcie któryś przekopał się przez wielomilenijne pokłady wspomnień:
– Piter De Vries!
– Ten wypaczony mentat? Ciekawy pomysł. Mamy jego geny…
– Ale on nienawidził Atrydów. Nie zarazi Harkonnenki tym uczuciem? A jeszcze jak przypomni sobie ząb Leto…
– Wiem! – Scytale najwyraźniej wpadło do okrągłej główki coś wyjątkowego, bo aż podskakiwał z ekscytacji. – Dokonajmy imprintu na obydwu dzieciakach!
– To jest myśl!
Thywlyt, jeszcze niższy od Scytale (Tleilaxianie często przybierali niewysokie postacie, aby zredukować ból upadków po nadużyciu melanżu rozmaitych psychodelików produkowanych przez zbiorniki aksolotlowe) przyłączył się do podskoków. Po chwili wszyscy bracia, kilkanaście szarawych ludzików, podrygiwali unisono niczym kibice na wyścigach świmaków.
– Tancerze… oblicza… – sapał mistrz Scytale – udający… to drugie dziecko… Musi… się udać…
Nagle w drzwiach do komnaty stanął posłaniec.
– Szlachetni mistrzowie, wybaczcie, że przeszkadzam w rytuale, ale mistrz Waff kazał się natychmiast zawiadomić, kiedy Ixianie przyślą jakieś informacje.
Skakanie ustało.
– Mówże!
– Ix donosi, że Harkonnenka wyszła z maszyny z niemowlęciem w ramionach…
– Ha! Oto znak! – zakrzyknął najważniejszy Tleilaxianin. – Znak, na któryśmy czekali. Znak, że idea głoszona przez mistrza Scytale jest słuszna! Sprowadź tu czcigodną macierz, trzeba nam pilnie skonsultować się z tą powindah w pewnej kwestii.
– Ale to nie… – Kurier niepewnie przestępował z nogi na nogę.
– Ośmielasz się podważać me decyzje?! – ryknął Waff. – Pragnieniem moim jest ujrzeć czcigodną macierz! Natychmiast! Bez gadania!
– Tak, mistrzu.
Ignorancja i niezrozumienie spraw seksu wyrządziły tak
wiele szkód. Jakże byliśmy ograniczeni, jakże żałośni.
„Bóg Imperator Diuny”
Kiedy tylko dzieci zaczęły interesować się własną fizycznością i seksem, dokonano imprintu. Od tej pory zawsze jedno miało odczuwać nieprzeparty pociąg do tego drugiego. Niemal jak Duncan i Murbella, których półlegendarne dokonania legły u podstaw scenariusza serialu historyczno-pornograficznego. „Pomarańczowe oczy i koźle włosy” do dziś szczyciły się miliardami fanów na tysiącach planet.
Wreszcie nadszedł ten niecierpliwie wyczekiwany dzień. Dwie połówki tleilaxańskiego projektu miały stanąć oko w oko, zapałać gorącym uczuciem, rzucić się sobie w ramiona i spłodzić potomka, który położy kres waśni ciągnącej się już od dziesiątków tysięcy lat.
Młody Atryda czekał w nieznanej mu komnacie. Wystrój pomieszczenia bardzo go drażnił. Owszem, Firuth z zainteresowaniem zerkał na ogromne łoże. Nie tylko zerkał; kiedy został sam, upewnił się, że mebel jest dokładnie tak wygodny, jak na to wygląda, nie skrzypi, a pościel pachnie mieszanką truskawek zanurzonych w gorzkiej czekoladzie i lotosu. Nie, do wyra nie miał najdrobniejszych zastrzeżeń. To różowe dekoracje go wkurzały – różowe zasłony skrywające sztuczne okno, różowy dywanik, kolekcja różowych figurek w intrygujących pozach…
Niepewność dręczyła piętnastolatka. Podobno miał się spotkać z jakąś harkonneńską dziwką. Mistrz Waff obiecywał, że chłopak ją polubi, ale Duncan nie ufał Harkonnenom i nie wierzył w zapewnienia Tleilaxan. Istniało spore ryzyko, że Idaho rzuci się na dziewczynę, zanim jeszcze ta wkroczy do pokoju, więc został wykluczony ze spotkania. Ale wymógł na podopiecznym przyrzeczenie, że młodzieniec nie wyłączy tarczy nawet na chwilę.
Przyszła przyjaciółka spóźniała się. Atryda, myśląc o napomnieniach swego nauczyciela i druha, sprawdził, czy sztylet gładko wysuwa się z pochwy na nadgarstku. Potem zajął się wnikliwym badaniem figurek. Jeśli zignorowało się ich idiotyczny kolor, niektóre rozpalały wyobraźnię do czerwoności. Ludzkie ciało da się tak wygiąć? Znaczy, za życia?
Kiedy oglądał z różnych stron czwartą rzeźbę od lewej, drzwi się otworzyły. Zamiast dziewczyny stanął w nich dziwnie znajomy chłopiec.
W tym momencie w pomieszczeniu obserwacyjnym mistrz Waff zaczął piskliwie wrzeszczeć:
– Harkonnenka jest mężczyzną?! Dlaczegóż nikt mnie o tym nie powiadomił?!
Złapał się za miejsce tuż obok kapsuły pozaprzestrzennej ukrytej w klatce piersiowej, po czym padł bezwładnie na ziemię.
Nikt nie zwrócił uwagi na ten incydent, wszyscy bracia szeroko otwartymi z zaskoczenia oczami wpatrywali się w ekrany pokazujące łoże z różnych ujęć.
A było w co się wpatrywać.
W sypialni dwaj chłopcy wprost rzucili się na siebie. W powietrzu zapachniało ozonem, kiedy dwie tarcze się zetknęły. Jeden popchnął drugiego, na łoże upadły dwa splecione ciała. Dysząc, w krótkich przerwach między namiętnymi pocałunkami ustalili, kto będzie stroną aktywną, a kto pasywną. Akt w niczym nie przypominał zabaw typowych dla niedoświadczonych piętnastolatków. Po pierwsze, podczas imprintu zdobyli bogate doświadczenia. Po drugie, tarcza zatrzymywała zbyt szybkie obiekty, a to wymuszało powolne, czułe pchnięcia charakterystyczne raczej dla dojrzałych partnerów znających się od wielu lat.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Brian odłożył kolejną kartkę na rosnący stosik.
– Seks dwóch facetów? Tacie to by się nie spodobało…
– Słuchaj, ja też pisałem to z obrzydzeniem – odparł Kevin. – Ale musimy.
– Dlaczego?
– W imię cholernej poprawności politycznej. Środowisko GLBT od dawna zarzuca nam nienaturalność, odstawanie od obecnej rzeczywistości i konserwatywne skrzywienie. Grożą bojkotem naszych książek…
– No, jeśli tak się sprawy mają…
– Nie wolno się wahać. Wahanie ogranicza dochody… – zaintonował Kevin.
– …Wahania to mała strata czasu, a wielka strata zysków. Stawię im czoło. Niech przejdą na księgowych i prawników. A kiedy przejdą, pójdę do banku i spojrzę na konto. Gdy przeszły wahania, nie ma już nic. Jest tylko kasa – dokończyli mantrę zgodnym chórem.
– Nie przejmuj się, jeszcze to obrócimy na naszą korzyść – dodał Kevin. – W następnych dwóch tomach opiszemy kłótnię kochanków i jak Harkonnen zdradza Atrydę z tym wypaczonym mentatem…