- Opowiadanie: MPJ 78 - Marcin Marecki "Ogary Chramu"

Marcin Marecki "Ogary Chramu"

Oceny

Marcin Marecki "Ogary Chramu"

Ten sen powracał do Marcina Mareckiego od czasu do czasu i przenosił go do czasów, kiedy jeszcze nazywał się Markusławem. Był niczym koszmar pomieszany z jawą, jak film, którego nie można wyłączyć ani przewinąć. Wszystko w nim musiało się odbyć tak, jak kiedyś w rzeczywistości. Ten sen zawsze zaczyna się tak samo, na Mazowszu gdzieś w połowie X wieku, w miejscu, które nie istniało, między ludzi z których dziś żyją nieliczni zaś pozostali od wieków są tylko wspomnieniem i pyłem. Ten sen zaczynał się zawsze przebudzeniem.

 

Zdawało mu się, że tylko na moment przymknął oczy, opierając się na włóczni. Przecież jeszcze wczoraj kiedy stawał na warcie przy chramie Peruna, świat wydawał się piękny a perspektywy jasne. Właśnie zakończył ciągnące się od postrzyżyn szkolenie. Zaczął je dziesięć lat temu i cały czas marzył o tej chwili. Wreszcie stało się – przyjęto go do drużyny świątynnych wojów, zwanych Ogarami Chramu Peruna. Z tych co szkolenie przeżyli, ledwie jeden na trzech dostępował takiego zaszczytu i wiążących się z nim przywilejów. Było zaś się o co się starać. Przynależność do tej formacji zapewniała: wieczną młodość, dostatnie acz pełne niebezpieczeństw życie oraz szereg przywilejów. Markusław o tym na razie nie myślał, bo ważniejsze dla niego były drobiazgi, ot choćby dostawanie za darmo kolejek miodu w gospodzie.

Postawienie jednej kolejki piwa czy miodu Ogarowi Peruna przynosiło stawiającemu szczęście. Ludzie, zwłaszcza Ogary Peruna, nie raz i nie dwa snuli opowieści o takich, którym ten drobny gest zapewniał olbrzymie szczęście, w interesach, miłości, podróży. Prawdą jest jednak, iż kiedy perunowych ogarów akurat w karczmie nie było, snuto cichcem opowieści o tych, którym niepostawienie wojom Peruna kolejki przynosiło pecha. Specyfiką tego pecha było, iż miał on równie dużo z wybijaniem zębów czy złamaniem nosa co z pięściami chramowych wojów. Ci, którzy prób na zakończenie szkolenia nie zaliczyli i uznano ich za niezdatnych, by trafić do drużyny świątynnej, wiązała przysięga na wierność chramowi i to wszystko. Nie można jednak powiedzieć, by działa im się krzywda. Mając zdobyte w chramie wyszkolenie i zdolności łatwo znajdowali zajęcie w drużynach wojów kniazia. Chętnie ich też przyjmowano do załóg łodzi wikingów na wyspie Wolin. Ponoć niektórzy gdzieś tam daleko na południu sługiwali nawet w osobistej drużynie bizantyjskiego cesarza.

Świt, przekreślił wieczorne perspektywy, był jak z koszmaru. Gród, który był mu domem został podstępnie zaatakowany. Podgrodzie padło w kwadrans, mimo że na noc brama była zamknięta.

Kapłani Peruna wiedzieli, że człowiek może się zmienić w wilka, nawet kilku takich wojowników służyło w chramowej drużynie. Wiedzieli, że człowiek może zamienić się w niedźwiedzia, którą to sztukę demonstrował im przybysz ze świątynni Odyna. O tym, że człowiek może zamienić się w psa jednak nikt tu nie słyszał. Nikomu by nawet do głowy nie przyszło by próbować zmieniać się w tak pospolite zwierze. Napastnicy znali jednak tę sztukę i najwyraźniej niski status psów im nie przeszkadzał. Kilku z nich musiało wejść za dnia na teren otoczony palisadą w psiej postaci. Nikt się kundlami nie przejmował ani tym, że w pyskach niosły one kości. Co robili w nocy trudno powiedzieć, pewnie szwendali się po podgrodziu. Świtem zaś za plecami strażników bramy psy zamieniły się w ludzi. Ukryte w kościach noże cicho podrzynały gardła zaskoczonych wojów. Nie da się ukryć, że napastnikom sprzyjało, iż był to dzień przed kupalną nocką więc wartownicy byli już na intencję nadchodzącego święta opici piwem i miodem. Ledwie jeden woj przy bramie nie dał się zaskoczyć i narobił alarmu. Wydawało się nawet, że opanuje sytuację. Golasy uzbrojone w noże nie miały szans z jego mieczem, tarczą i kolczym kaftanem. Niestety nic nie trwa wiecznie a przewaga strażnika błyskawicznie stopniała kiedy napastnicy, podnieśli broń zabitych wartowników. Po chwili zaś przez otwartą bramę wpadli na podgrodzie zbrojni jeźdźcy. Znaki na tarczach pozwalały zidentyfikować napastników jako wojów kultu Welesa.

Na podgrodziu znajdowała się duża część ogarów chramu Preuna. Mieszkali tam prawie wszyscy woje, co założyli rodziny, zaś wielu z tych, którzy jeszcze byli skoszarowani w chramie do białego rana spędzało czas w karczmach i innych przybytkach. Nie stawili oni najeźdźcom większego oporu. Wyrwani ze snu wypadali z domów i karczm słabo uzbrojeni i nader często podchmieleni, ginęli nawet nie wiedząc za dobrze co się dzieje. Część z nich napastnicy łapali żywcem i pętali jak barany. Przytomniejsi uciekali w stronę chramu.

Chram był położony na pagórku, o stromym północnym zboczu. Podgrodzie wyrastało u jego stóp ale tylko od strony południowej gdzie stok był łagodny. Jak to przystało na świątynię boga wojowników solidnie go umocniono. Sama świątynia, gdzie przed posągiem Peruna płonął ogień i gdzie wieszczki wiernym przepowiadały przyszłość wykonana była z grubych dębowych bali. Dziedziniec dokoła niej był znaczny ale nie za duży, albowiem ograniczały go wkomponowane w wał ziemny kwatery mieszkalne kapłanów, wieszczek, kandydatów na Ogary Chramu, koszary, w których mieszkali wojowie przed założeniem własnych rodzin, magazyny z żywnością, bronią, ziołami. Sam wał ziemny był typowym dzieckiem swoich czasów, szerokim na sześć łokci a wysokim na dziewięć i miał umocnioną bramę, do której wiodła wijąca się po podgrodziu droga. Umocnienia te przeszły niedawno remont, wymieniono nadgryzione zębem czasu belki w bramie, a wał od zewnątrz oblepiono gliną, dzięki czemu był niewrażliwy na podpalenie.

Markusław, który z tego chramowego wału obserwował upadek podgrodzia był przerażony. Wał nie obroni się sam, a w środku było ledwie kilku wojów z doświadczeniem, garść takich jak on świeżo upieczonych członków chramowej drużyny, paru kapłanów i kilka wieszczek. Brak było nawet młodych kandydatów szkolących się na Ogary Chramu albowiem puszczono ich na święto do domu. Z podgrodzia uciekło tu co prawda jeszcze kilkunastu wojów, ale co z tego, kiedy połowa z nich była ranna i niezdolna tak naprawdę do dalszej walki. Jaka to siła przeciw setce jezdnych i trzem setkom pieszych zbrojnych? Żeby choć wróg bezwładnie walnie ruszył do szturmu na wały to działanie zagłuszyłoby strach. Konni wojownicy Welesa zrazu podczas szturmu podgrodzia, próbowali szarży, pragnąc zająć chram z zaskoczenia. Powitała ich zamknięta brama a z wału zaświszczały strzały z łuków, toteż odstąpili. Nie można jednak rzec by wielkie straty ponieśli. Z tego co widział Markusław, welesowym ubito ledwie jednego konia. Po nieudanej szarży napastnicy skupili się na systematycznym przeczesywaniu podgrodzia, i wyłapywaniu jego mieszkańców.

Postępowali nietypowo, bo o tyle o ile z wału było widać nie palili chałup, nie gwałcili, ani nie rabowali, nie podrzynali schwytanym gardeł. Wyłapanych ludzi wyprowadzali poza obręb palisady i nic więcej. Welesowi kapłani opatrywali nawet wziętych do niewoli na podgrodziu wojów chramu Peruna. Czemu zachowują się tak a nie inaczej stało się jasne już po chwili. Spomiędzy chałup wyszło kilku wojów welesowych. Osłonięci tarczami zaczęli wołać głośno, że nie przybywają jako wrogowie, że nie chcą przelewać krwi. Jeśli chram im się podda, będzie wykonywał zalecenia i oddawał kultowi Welesa trzecią część wszystkich dochodów zostaną oszczędzeni. Przy normalnym szturmie z podpalaniem, gwałtami i dobijaniem rannych taka przemowa nie zrobiłaby na nikim wrażenia. Teraz jednak niejeden z obrońców zastanawiał się czy układy nie są aby najlepszym wyjściem. W czasie, gdy wygłaszano ofertę, widać było w przerwach między domostwami grupy pieszych wojów szykujące się do szturmu. Mimo pewnych wątpliwości z wałów na takie ultimatum odpowiadano zwyczajowo. W stronę oblegających leciały wyzwiska i obelgi, brakowało im jednak mocy i przekonania. Litościwe traktowanie zdobytego podgrodzia osłabiało wolę walki bardziej, niż przewaga liczebna wroga.

Szturm na chram dalej toczył się równie nietypowo. Pod osłoną tarcz, naprzeciw bramy napastnicy położyli taran. Podjechał do niego na srokatym ogierze żerca Welesa. Potężny to musiał być kapłan. Strzały z łuków, których mu nie poskąpiono, zupełnie się go nie imały, odbijając się od jakiejś niewidzialnej bariery. Lekko jakby od niechcenia machnął ręką, a potężna belka siłą jego woli poleciała niczym strzała i wyłamała w bramie dziurę, przez którą z łatwością mógłby się do środka przedostać uzbrojony człowiek. Widząc to z krzykiem ruszyli w stronę chramu welesowi woje. Z perunowych zaś kto żyw rzucił się zatrzymać napastników w wyrwie. Rozkazem z wałów ściągnięto część obrońców do przerwanej bramy. Walczyli wszyscy, nawet lżej ranni, którzy byli na dziedzińcu.

Starzy wojowie mówili, że pierwsza walka, twarz pierwszego zabitego wroga najbardziej zapada w pamięć. Markusław, twarzy pierwszego zabitego własnoręcznie człowieka nie pamiętał. Zaraz po zbiegnięciu po drabinie z wału rzucił włócznię w wybiegającego z wyłomu woja z czarną kitą na szłomie. Zaatakowany potknął się w tej chwili o leżące ciało i w efekcie uchylił, a włócznia przebiła innego woja biegnącego za nim. Trafionego więcej nie było widać, o tym że upadł i więcej nie powstał świadczyła tylko włócznia stercząca z ciała przykrytego rychło innymi zabitymi. Walka trwała. Przez wyrwę wpadali kolejni napastnicy, szczękały miecze, łoskotały uderzane tarcze, niosły się krzyki zabijanych. Ogary Peruna mimo, że ledwo dorównywały liczebnością tym wrogom, którzy przedarli się przez wyłom, stopniowo spychały napastników w stronę bramy. Atakujący walczyli relatywnie słabo, nie jak elitarna chramowa gwardia ale jak kmiecie skrzyknięci do rabunku. Bez efektu zaskoczenia i znacznej przewagi liczebnej kładli się niczym łan żyta pod kosą. Mimo jatki kolejni atakujący z maniakalnym uporem przepychali się przez wyłom jakby umyślnie szukając śmierci.

Ku swemu zaskoczeniu jednego z atakujących Markusław poznał. Z wyłomu wyłonił się bowiem woj, którego z uwagi na siłę zwano tu kiedyś Turem. Szkolił się on swego czasu na Ogara Peruna, ale że poza siłą nie miał innych zalet, rok temu próbom nie podołał. Złożył przysięgę wierności i jak wielu innych miał wracać do rodowej siedziby lub szukać zajęcia w świecie. Obecnie ewidentnie łamał przysięgę, przy okazji łamiąc ciosem topora żebra jednego z obrońców, innemu błyskawicznie roztrzaskał głowę. Markusława ogarnęła gorąca wściekłość, a potem zimna nienawiść, która skłoniła go do zaatakowania zdrajcy. Było to pragnienie cokolwiek samobójcze. W panującym ścisku i chaosie prymitywna siła triumfowała. Tur łamał swym toporem tarcze, przecinał stal szłomów i kolcze pancerze jak masło. Sam robił większe spustoszenie niż wszyscy pozostali woje Welesa, którzy przedarli się przez wyłom. Tur zaś widząc Markusława uśmiechnął się szeroko i zadał potężny cios z góry z siłą zdolną rozłupać granitowy głaz. Markusław nawet nie próbował osłaniać się tarczą, wykonał szybki unik, by topór przeciął powietrze. Jednocześnie ciął krótko mieczem w stylisko topora odrywając od niego kęs drzewa. Tur uderzył swoją tarczą w jego tarczę odepchnął i ciął znów z pełną siłą. Ogar Peruna w ostatniej chwili odzyskał na tyle równowagę by uniknąć ciosu. Tym razem nie wyszło mu to tak do końca i topór samym końcem sięgnął obrzeża tarczy. Okucie pękło niczym trzcina, niemniej tarcza jeszcze się trzymała. Tur widząc to, ciął znów zza ucha, lecz tym razem jego broń ponownie przecięła tylko powietrze a miecz znów urwał ze styliska drzazgi. Po kilku kolejnych unikach Markusław osiągnął to, co chciał. Wał znalazł się kilka kroków po jego prawej stronie, a wróg był maksymalnie rozwścieczony. Turowi z ust ciekła na brodę piana, odrzucił tarczę, by oburącz chwycić topór i ciąć a szeroko, płasko z potężnym zamachem. Tym razem Ogar Peruna nie unikał ciosu ale skoczył, by będąc w powietrzu, przyjąć go na tarczę. Pomysł był szalony, ale zadziałał. Energia ciosu poluzowała deski tarczy, rzuciła nim o umocnienia, ale nadal stał na nogach. Zgodnie z planem pękło nadwątlone stylisko topora. Tur stracił chwilę wartą życie, na zrozumienie, co się stało. Markusław nie czekał, dopadł go natychmiast atakując pchnięciem od dołu. Rozpruł kolczugę jak szmatę, rozdarł wnętrzności, miecz zablokował się dopiero po wbiciu w kręgosłup. Umierający siłacz zwalił się na wbite w niego żelazo. Pozbawiony broni zwycięzca, odskoczył do tyłu i pobiegł w stronę świątyni licząc, że znajdzie tam nowy miecz i dobrą tarczę.

Był już u drzwi chramu, kiedy sytuacja zmieniła się diametralnie. Welesowi woje już nie najemnicy i skrzyknięci pod broń kmiecie, ale elita wojów kultu, skorzystali z faktu, iż większość sił obrońców skupiła się wokół bramy. Podkradli się od północy gdzie wał obronny chramu przechodził w strome zbocze. Właśnie wdarli się na koronę umocnień strącając z niej nielicznych obrońców. Nie było złudzeń, że to jest koniec. Niektórzy woje Peruna, rzucali broń i poddawali się. Tylko nieliczni obrońcy mogli wykonać rozkaz i wycofać się do świątyni, choć kapłan wykorzystał swój dar i rzucił kilka błyskawic, aby umożliwić perunowym ogarom oderwanie się od wrogów. Drzwi zatrzaśnięto i podparto balami ale nijak było się bronić. Raz, że w środku zdolnych do walki wojów było zaledwie siedmiu, dwa, że wnętrze zapełniały pęki chrustu, worki z ziołami wota najróżniejsze tak, iż trudno było swobodnie się ruszać, trzy, że atakujący nawet nie musieli szturmować. Jedna pochodnia rzucona na strzechę kryjącą chram mogła go łatwo spalić.

Celem ocalonych nie była jednak obrona chramu. Jedna z ofiarnych kamiennych płyt wokół posągu Peruna była przesunięta i odsłoniła dziurę, w którą wchodzili kolejni z obrońców. Pierwszy wszedł najmłodszy z kapłanów, za nim trzy wieszczki i wojowie. Nie wszyscy jednak chcieli korzystać z tej drogi ucieczki. Jedna z wieszczek położyła się na stosie chrustu obok swego zabitego męża i wypiła truciznę, kilka innych oraz jeden z kapłanów, stało w rogach świątyni trzymając pochodnie by spalić świątynię i siebie. Jeden z wojów stał z kapłanem przy płycie i poganiał wchodzących, bo czas zasunąć wyjście. Makusław był przedostatnim z uciekających tunelem. Po nim w tunel weszła już tylko Danuśka nastoletnia córka najstarszego kapłana, nad nimi już płonęła strzecha. Nikt więcej nie zszedł do tunelu. Po chwili płyta się zasunęła i wszystko okryła ciemność.

Koniec

Komentarze

Jak na to patrze to widzę że znów się zagapiłem i w samym tytule zgubiłem “ :(

 

Nic, przyjacielu, nie stoi na przeszkodzie, żebyś poprawił.

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Dzięki za podpowiedź :)

Trzecia cześć, a opowieść nadal nie wzbudziła zainteresowania. Może i są tu fragmenty godne uwagi, jednak zwarty blok monotonnie napisanego tekstu skutecznie zniechęcił mnie do lektury. Nie mogę obiecać, że zajrzę do ewentualnych kolejnej części.

Wykonanie nadal pozostawia wiele do życzenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ale trochę danych które przydadzą mi się do skorygowania już mam

Nowa Fantastyka