- Opowiadanie: gravel - Brzydka i Bestia

Brzydka i Bestia

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Brzydka i Bestia

Kocham moją Brzydką właśnie dlatego, że jest tak strasznie brzydka. Gdyby była choć trochę ładniejsza, nie wygnaliby jej z wioski, nie kazali iść precz, nigdy bym jej nie spotkał i nie mógłbym pokochać. 

Brzydka jest straszliwie szpetna i dzięki temu mogę ją kochać. Jest moja.

Mieszkamy daleko od ludzi, w starym, opuszczonym młynie, przy którym wesoło pluszcze rzeczka, a wiosną kwitną bzy w ogrodzie. Otacza nas nasz własny skrawek nieba. Mamy niewielki warzywniak, kilka jabłonek, krowę i parę kur. Nic wielkiego, ale dzięki temu jest co do garnka włożyć. Brzydka świetnie gotuje.

Zaraz za młynem zaczyna się las – wielki, wiecznie zielony las sosnowy. Przecina go droga; gdyby iść nią szybkim marszem, można dojść do wioski w parę godzin. Ale my nigdy nie chodzimy do wioski. Nie chcą nas tam.

 

Ona jest Brzydka, a ja jestem Bestią.

 

Gdy szła przez wioskę, dzieci obrzucały ją błotem i kamieniami. Krzyczeli za nią: paskuda, paskuda! Była tylko małą dziewczynką, więc chowała głowę w ramiona, osłaniała ją dłońmi i biegła, byle dalej od krzyków. Matka mówiła: może wyładniejesz… Ale nikt w to nie wierzył, sama Brzydka nie wierzyła. Miała rację. Mijał rok za rokiem, a Brzydka robiła się coraz szpetniejsza. A kamienie, którymi rzucano, coraz większe.

Jednak pewnego dnia zdarzył się cud – chłopiec z wioski, piękny jak obrazek, złote włosy, niebieskie oczy, uśmiech taki śliczny – podszedł do niej, zaprosił na piknik. Przyniósł kwiaty, pochylił się i powiedział cicho:

– Bardzo cię lubię. Nie jestem taki jak inni, widzę w tobie coś więcej…

Brzydka szalała z radości. Umówili się na następny dzień, a ona całą noc nie spała z podniecenia. Rano, gdy się z nim spotkała, była zmęczona, oczy miała zapuchnięte, przekrwione, jakby ktoś w nie pieprzem sypnął – wyglądała jeszcze brzydziej niż zazwyczaj.

Tak była jednak szczęśliwa, że nie zauważyła, jak chłopiec wzdrygnął się z obrzydzenia na jej widok. Zaraz jednak się opanował, podał dziewczynie ramię, zaprowadził nad strumyk. Czekał tam na nich już koc, kosz piknikowy, butelka wina. Chłopiec rozmawiał z Brzydką jakby nigdy nic. Ani razu z jego ust nie padło wyzwisko. Zamiast kamieni były ciastka i czerwone jabłuszka. Brzydka była wniebowzięta. Jak to się mogło stać?, zapytywała się. I nie mogła uwierzyć we własne szczęście.

Niemal w to nie wierzyła i miała rację.

Potem ją pocałował i to było najcudowniejsze uczucie, jakiego Brzydka kiedykolwiek zaznała. Myślała, że umrze, tam, na tym miękkim kocyku, wśród zapachu wiosennych kwiatów.

Było tak słodko… Nie chciała, żeby się kończyło. Dlatego nie protestowała, gdy chciał dotykać jej piersi, gdy zdzierał z niej suknię. Zaczęła krzyczeć dopiero wtedy, gdy z krzaków wybiegli inni. Koledzy jej chłopca, zaproszeni, by wspólnie śmiać się z głupiej, naiwnej Brzydkiej.

Chwyciła podartą sukienkę, by się nią zasłonić, chciała uciec, ale było ich tak wielu… Brzydka krzyczała, ale nikt nie mógł jej usłyszeć i przyjść z pomocą. Śmiali się. Jej chłopiec śmiał się najgłośniej. 

– Ty głupia, gruba, naiwna krowo – powiedział z nutą litości w głosie.

Przytrzymali ją mocno, choć Brzydka krzyczała i szarpała się. Zgwałcili ją wśród pachnących kwiatów i rozlanego wina. Nie wiedziała, którzy to zrobili, a którzy tylko stali z boku i śmiali się. Naiwna, naiwna gruba krowa, śpiewali na melodię dziecięcej piosenki.

Zostawili ją leżącą w zdeptanej trawie – nie miała siły się ruszać, tak bardzo bolało. Jej twarz poczerwieniała od płaczu i Brzydka była w tej chwili paskudniejsza niż kiedykolwiek.

Wróciła do wioski nocą, zataczając się, krwawiąc, brudna. Ten brud czuła wszędzie, nie tylko na powalanych ziemią rękach i zakrwawionych udach. Matka czekała na progu chaty, bo mimo wszystko kochała córkę i martwiła się. Brzydka padła w jej ramiona i zaczęła szlochać, ale nie mogła z siebie wydusić wyjaśnień. Matka zaś nie pytała – przecież to było oczywiste. Kazała Brzydkiej iść spać: sen zabierze wszystkie troski, powiedziała.

A następnego dnia znów posypały się kamienie, nazwali ją puszczalską, nazwali ją dziwką. Jakiś mężczyzna, pijany, szarpnął ją za cienki warkocz.

– Skoro wszystkim dajesz, daj i mnie! – krzyknął.

Brzydka poczuła wściekłość tak okropną, że oczy przesłoniła jej mgła. Pchnęła mężczyznę, najmocniej jak umiała – padł do tyłu, zdziwiony, zaskoczony oporem, uderzył głową o kamienny murek studni i znieruchomiał na ziemi.

Ludzie otoczyli ją niczym stado wilków. Brzydka bardzo się bała, bardzo płakała. Wygnali ją precz, ścigały ją kamienie, krzyki, wrzaski, wyzwiska. Uciekła.

Biegła długo, aż jej stopy były całe zakrwawione, a płuca nie mogły złapać tchu. Zmierzchało, gdy padła bez sił na progu młyna.

I tak ją znalazłem ja, Bestia. I pokochałem od pierwszego wejrzenia.

 

Budzi mnie co rano pocałunkiem w nos. Wstajemy przed świtem, gdy niebo jest jeszcze szare, a nasza sypialnia – ciemna. Nie widzę dokładnie twarzy Brzydkiej, ale domyślam się, że moja ukochana jest uśmiechnięta, a jej spojrzenie – pełne miłości. Bo Brzydka mnie kocha, chociaż taka ze mnie Bestia.

Całuje mnie w nos i mówi: dzień dobry, Misiu.

Zaczęła nazywać mnie misiem dopiero po długim czasie. Najpierw bardzo się mnie bała – jestem wielki, porośnięty futrem, mam kły jak dzik, wystające z ust, żółte. Przerażam nawet samego siebie, gdy widzę swoje odbicie w misce wody.

Mimo to mnie pokochała. Nakarmiłem ją, przygotowałem jej miejsce do spania we własnej sypialni, sam zaś przeniosłem się do mniejszego pokoiku, w którym dawniej młynarz składował ziarno. Dbałem o Brzydką, ponieważ aż litość brała, była taka szpetna i przerażona. Chciała uciekać. Cały czas powtarzała: znajdą mnie, znajdą, przyjdą tu po mnie.

Nigdy nie przyszli.

A po pewnym czasie Brzydka porzuciła myśl o ucieczce. Została ze mną.

– Jeśli mam zostać, trzeba tu posprzątać – powiedziała.

Żyłem do tej pory sam, nie dbałem o porządek. Bestiom nie zależy na porządku. Ale Brzydka wysprzątała zaniedbany młyn i zrobiło się tak przytulnie, czysto i ładnie, że nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Było prawie jak w domu.

Wieczorami śpiewała mi piosenki – takie, którymi zwykle usypia się dzieci – choć nie ma dobrego głosu. Najpierw siadywaliśmy po przeciwnych krańcach stołu. Później zaczęła siadać tuż koło mnie, wtulała się w moje futro, gładziła je palcami – zgrubiałymi nieco, krzywymi. Ma brzydkie ręce. Ale nuciła pod nosem szczęśliwe piosenki i dzięki temu my też byliśmy szczęśliwi. Zaczęła mówić do mnie: Misiu. Dobranoc, Misiu. Dzień dobry, Misiu.

 

Czasami zachodziła do nas w odwiedziny Stara. Stara mieszka głęboko w lesie, tam gdzie można spotkać już tylko wielkie czarne grzyby i mech, pożerający stopy drzew. Stara jest wiedźmą. Ma spiczasty kapelusz i haczykowaty nos.

Wygląda przerażająco, ale jest dobra.

Przynosi nam czasem różne zioła, zawsze wtedy zachodzi na szklankę mleka i zostaje chwilę, żeby porozmawiać. Nie boi się mnie, nie odrzuca jej Brzydka. Siada z nami przy stole, który sam zrobiłem, pije, opowiada. Na przykład o swoich przyjaciołach – grzybach i mchu, i leśnych stworach, czasem brzydkich i strasznych, a czasem niezwykłych i pięknych. 

– Las jest lepszy niż ludzie – powtarza często.

Stara ma dobre serce, ale bywa bardzo zgryźliwa. Pewnego dnia zbierała jakieś śmierdzące zioła na brzegu rzeki, gdy nagle lunęło straszliwie, a Stara przybiegła do nas, ile sił w starych nogach. Usadziliśmy ją przy kominku, by obeschła, a Brzydka narzuciła koc na jej ramiona. 

– Dobrzy z was ludzie, Bestio, pani Bestiowa – powiedziała. Słowa były miłe, ale zabrzmiały smutno. – Szkoda jednak, że jesteście, jacy jesteście. Świat nigdy nie pozwala takim jak wy na szczęście.

– Co masz na myśli? – zapytała Brzydka.

Stara nie odpowiedziała, pokręciła tylko głową i wypiła duszkiem resztkę ciepłego mleka.

– Przestało padać – powiedziałem szybko, nim Brzydka zaczęła dociekać.

Stara podziękowała nam, oddała koc i kubek po mleku. Pozbierała swoje zioła i poszła. My wkrótce potem położyliśmy się do łóżka, Brzydka jak zwykle wtuliła się w moje futro i gładziła je grubymi, brzydkimi palcami.

Nie rozmawialiśmy, Brzydka była pogrążona w myślach.

– O co jej chodziło? – zapytała w końcu.

– Nie wiem – odparłem. – Jesteśmy szczęśliwi.

– Właśnie.

 

Parę dni później Brzydka powiedziała mi, że zostanę tatusiem.

Nigdy w życiu tak się nie cieszyłem. Nigdy.

Nosiłem ją tego dnia na rękach, przyniosłem z lasu bukiet pachnących kwiatów, obsypałem pocałunkami jej brzydką twarz, całowałem tak długo, aż zaczęła się śmiać, piszczeć i opędzać ode mnie rękami – roześmiana i zarumieniona, wyglądała prawie ładnie.

Siedzieliśmy później na ławeczce przed młynem, grzaliśmy się w popołudniowym wiosennym słońcu, pachniało kwiatami. Trzymałem Brzydką za rękę, ale musiałem uważać, żeby z podniecenia nie zacisnąć za mocno łapy. Mógłbym łatwo zmiażdżyć jej palce.

– Miejmy nadzieję, że dziecko będzie ładniejsze niż my – odezwała się nagle Brzydka.

Najpierw się uśmiechnąłem, sądząc, że żartuje, ale miała bardzo poważną minę. Wręcz zmartwioną.

– Na pewno – odparłem więc. – Na pewno będzie śliczne. I będę je bardzo kochać. Tak jak ciebie.

Spojrzała na mnie z wdzięcznością. Tego tylko w niej nie lubiłem – gdy mówiłem, że ją kocham, patrzyła na mnie tak, jakby chciała mi dziękować.

 

Zbliżał się termin rozwiązania, przyszła zima, śniegowe zaspy, lód na rzece. Nocami musieliśmy się do siebie przytulać, żeby nie zmarznąć. To znaczy – mi było ciepło, jestem porośnięty grubym futrem, ale Brzydka marzła. Otulałem ją zatem kołdrą i grzałem ciepłem własnego ciała. Zasypialiśmy przytuleni.

Jej brzuch był coraz większy i Brzydka trochę się denerwowała, bo czasami odczuwała silne bóle. Pogarszało się jej z dnia na dzień. Po pewnym czasie nie była w stanie o własnych siłach podnieść się z łóżka. Miała wysoką gorączkę, której nie mogłem w żaden sposób zbić. Nie wiedziałem, co robić. Poszedłem po Starą do jej chaty w głębi lasu.

Niełatwo było odnaleźć dom wiedźmy, nie prowadziły doń żadne ścieżki, a gałęzie drzew zwieszały się nisko nad głową i zaczepiały o futro, gdy przechodziłem pod nimi, zgarbiony niczym karzeł. Parłem jednak zdeterminowany naprzód przez wysokie zaspy.

W końcu odnalazłem jej chatę. Zastukałem do drzwi i gdy tylko otworzyła, powiedziałem:

– Musisz pomóc Brzydkiej. Coś jest nie tak.

Stara nie pytała o nic, poszła za mną od razu, a w drodze do młyna szła tak szybko, że ledwie mogłem ją dogonić, i popędzała mnie nieustannie. Gdy dotarliśmy, zamknęła się z Brzydką w pokoju, mi kazała zostać na zewnątrz. Siedziały tam długo, a ja ze zdenerwowania wyłamywałem sobie palce. W końcu Stara wyszła – miała bardzo zmartwioną minę.

– Co się stało? – zapytałem, czując suchość w gardle.

– Jest źle – odparła.

– To zrób coś!

Pokręciła bezradnie głową.

– Nie potrafię. Musisz iść do wioski po akuszerkę.

– Przecież nie zechce ze mną pójść!

Stara chwyciła mnie za koszulę sękatymi, wykręconymi jak ptasie szpony palcami. Nigdy dotąd nie widziałem jej złej – teraz była wściekła, ale w jej oczach ujrzałem też strach.

– Idź po nią, Bestio. Inaczej Brzydka umrze.

 

Idę do wioski i czuję jak serce w piersi tłucze się niczym dzwon. Nie byłem tutaj od lat; nie widuję nikogo oprócz Brzydkiej i Starej. Istnieją dla mnie tylko one dwie, stary młyn nad rzeką, krowa, kury i kwiaty – to mi wystarcza.

Z wioski uciekłem, ponieważ rzucano kamieniami, wołano za mną: bestia!

Byłem tylko małym chłopcem, powolnym i ciężkim. Nie umiałem się obronić, więc gdy udało się im mnie dopaść – co zdarzało się prawie zawsze – mogłem tylko osłaniać głowę rękami i kulić się na ziemi. Śmiali się, szarpali mnie za futro i wpychali w osty. Uciekłem pewnego dnia, bo zawsze byłem tchórzem.

Dorosłem, stałem się duży i silny. Z łatwością poradziłbym sobie z każdym, kto zechciałby mnie zaczepić, ale idąc do wioski czuję ten sam strach, co kiedyś.

Wchodzę do wioski, przełykając ślinę. Mieszkańcy obserwują mnie, gdy idę między chatami. Są zbyt zdumieni, by zareagować, przestraszeni może. Nikt nie zagaduje. Nikt nie krzyczy.

Trafiam z łatwością do chaty akuszerki. Pukam do drzwi, słyszę: proszę! Wchodzę. Gdy mnie dostrzega, upuszcza trzymany w dłoni garnek.

– Bestia – szepcze i cofa się, aż dotyka plecami ściany. Jej pulchna twarz blednie, oczy są szeroko otwarte.

– Nie chcę cię skrzywdzić. Potrzebuję pomocy. – Staram się mówić cicho, ale mój głos jest głuchy i dudniący.

Kobieta otwiera usta do krzyku. Nie mogę na to pozwolić, jeśli krzyknie, cała wioska się zbiegnie. Zatykam jej usta dłonią, zaczynamy się szarpać.

– Nie chcę cię skrzywdzić! – mówię. – Potrzebuję tylko pomocy. Proszę! Moja żona… Jest bardzo chora. Proszę.

Puszczam ją delikatnie, pozwalam się odsunąć. Ucieka w kąt pokoju, patrzy nieufnie, ale musi dostrzegać łzy w moich oczach. Ocieram je wierzchem dłoni.

– Proszę – powtarzam. – Nie mam wiele, ale zapłacę ci ile zechcesz. Tylko jej pomóż.

Akuszerka spogląda na mnie z wahaniem, ale po chwili kiwa głową. Serce we mnie rośnie; z trudem powstrzymuję ochotę, by chwycić ją w ramiona i uścisnąć z całych sił, ale to by ją przeraziło. Kiwam tylko głową, a potem wyciągam dłoń.

– Chodź. Musimy się pospieszyć.

Zbiera jednak wszystkie potrzebne jej rzeczy, a ja przez szparę w drzwiach wyglądam na zewnątrz. Wioska jest cicha i jakby wymarła. To dobrze. Nie chcę natknąć się na nikogo, to mogłoby opóźnić wymarsz. A czeka nas jeszcze długa droga. Niecierpliwię się i popędzam kobietę, która znów patrzy na mnie zalękniona. Muszę trzymać nerwy na wodzy.

W końcu wychodzimy z wioski, szybkim krokiem mijamy zabudowania. W paru oknach dostrzegam twarze ludzi – nieufne, pełne niepokoju. Nie dziwię się im – bestia wkroczyła do ich wioski, a kto wie, jakie ma zamiary. Mimowolnie kładę uszy po sobie. Cały się pocę pod grubym futrem.

Idziemy w milczeniu wąską ścieżką prowadzącą przez las. Wyprzedzam akuszerkę o parę kroków, musi co chwila podbiegać, aby mnie dogonić.

– Hej – mówi w końcu zdyszana – nie mam tak długich nóg jak ty, musisz zwolnić.

Robię to niechętnie. Kobieta dogania mnie i idziemy ramię w ramię.

– Kim jest twoja żona? – pyta w końcu.

Z początku nie odpowiadam.

– To dziewczyna z tej wioski – odpowiadam w końcu, burcząco i mrukliwie, jak prawdziwa bestia.

Zerkam kątem oka na akuszerkę – jej twarz blednie, po jej oczach poznaję, że domyśliła się, pamięta Brzydką. Ogarnia mnie gniew na to, co mieszkańcy wioski zrobili Brzydkiej. I mnie, wiele lat wcześniej.

– To… – duka akuszerka – to dobrze, że znalazła sobie kogoś, kto ją tak pokochał i tak się o nią troszczy.

Górna warga sama mi się unosi, odsłaniając zęby; tłumię warkot, narastający w głębi gardła. Ale zanim mam czas zrobić coś, czego później bym żałował, coś porusza się w krzakach i na drogę przed nami wyskakuje kilku ludzi.

To młodzi mężczyźni; wszyscy mają na głowach kaptury, a w rękach kije. Zastępują nam drogę; czuję jak jeży mi się grzywa.

– Hola! – krzyczy jeden z nich, występując przed szereg. – Dokąd zabierasz tę niewiastę, bestio?

– Nie bądź niemądry – odzywa się cicho akuszerka. – Idę z nim z własnej woli…

– Cicho, kobieto! – Głos mężczyzny jest ostry. Kobieta milknie, przestraszona, a ja stoję jak skamieniały. Gniew zniknął – teraz już tylko się boję. Zawsze byłem tchórzem.

– Nie chcę kłopotów – mówię. – Proszę, przepuśćcie nas. Moja żona rodzi i potrzebuje pomocy.

– Jasne! – Jeden z mężczyzn parska. – Przylazłeś do naszej wioski, żeby rabować i gwałcić. Porwałeś jedną z naszych kobiet. Mamy ci uwierzyć, że takie coś jak ty ma żonę? Kto by chciał takiego potwora?

– Może bardzo brzydka kobita? – Śmieje się inny.

– Proszę – powtarzam łamiącym się głosem. Mam wrażenie, że jest zbyt cichy, by mogli go usłyszeć.

To, co się wydarzy, dostrzegam sekundę wcześniej – w oczach przywódcy. Niemal na to czekam, jestem zbyt powolny, by temu zapobiec. Mężczyzna porusza się zwinnie niczym kot. Robi szybki krok w przód, zamachuje się ciężkim kijem i trafia mnie w bok głowy. Czuję rozbłysk bólu, na moment tracę przytomność. Zaćmienie trwa mgnienie oka, ale gdy odzyskuję świadomość leżę już na ziemi, a nade mną pochylają się ludzie.

Zaciskam powieki i nagle znowu jestem małym, brzydkim chłopcem, który nie umie się obronić. Osłaniam głowę ramionami. Słyszę jeszcze krzyk akuszerki, a potem dosięga mnie pierwszy cios i moje uszy nagle wypełnia szum.

Gdy spadają kolejne ciosy, myślę o Brzydkiej. I o brzydkim dziecku, które chyba jednak się nie urodzi, którego nie będzie miał kto kochać.

 

Koniec

Komentarze

Czekam na zakończenie.

Mam bardzo silną wolę. Robi ze mną co chce.

[…] powiedział z czymś na kształt litości w głosie. → głos ma kształt, faktycznie… W rodzaju, z nutą, zbliżonym / podobnym do… Polska język bogata język.

[…] padła bez sił na próg młyna. ---> na progu.

Całuje mnie w nos i mówi: dzień dobry, misiu. ---> jeśli nazywa tak stale, można potraktować jak imię i pisać dużą. Jak w przypadku Starej.

[…] chwilę [,+] żeby […].

[…] zdeterminowany na przód poprzez […]. ---> razem

Idąc do wioski czuję jak serce w piersi tłucze się niczym dzwon. ---> no tak, imiesłów współczesny i klops… Napisz to bez imiesłowu, nie ma w tym zdaniu miejsca dla niego. Plus czas… Następne zdanie jest w czasie przeszłym…

Wchodzę do wioski [,+] przełykając ślinę.

<><><>

Ujawnij się. Nie masz się czego “wstydzić”.

Ojej, jaka smutna bajka. Taka naprawdę smutna, smutna. Tak mi się zrobiło przykro i przypomniała mi się piosenka: brzydka ona, brzydki on, a taka ładna miłość…

Naprawdę Anonimie, nie masz się czego wstydzić. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Taki Shrek na smutno. Ładne,  z przyjemnością przeczytałam.  

Sposób narracji jest trochę monotonny. Właściwie bardzo. Z tym, że to nie przeszkadza, bo pod względem fabuły niewiele można zarzucić. Czytałem lepsze retellingi, ale to nie zmienia faktu, że ten jest naprawdę dobry.

Bardzo, bardzo przygnębiające opowiadanie.

Szkoda, że nie ma w nim choćby odrobiny czegoś optymistycznego, że nawet nie można sobie dopowiedzieć dobrego zakończenia.

 

Nie łatwo było od­na­leźć dom wiedź­my… – Niełatwo było od­na­leźć dom wiedź­my

 

a ga­łę­zie drzew zwie­sza­ły się nisko nad moją głową i za­cze­pia­ły o moje futro, gdy prze­cho­dzi­łem pod nimi… – Zbędne zaimki.

 

-Idź po nią, Be­stio. Ina­czej Brzyd­ka umrze. – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mam problem – przy tak smutnej opowieści, bez choćby promyka nadziei na szczęśliwsze zakończenie, nie mogę powiedzieć, że czytało się dobrze, czy z przyjemnością. Nie mogę też jednak powiedzieć, że czytało się źle. Bo opowieść jest urzekająca i bardzo ładnie napisana. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Smutne opowiadanie. Cholera, żona rodzi, ten już jest silniejszy od drobnych opryszków. Ugryzłby dwóch, trzech, reszta by zwiała…

Parłem jednak zdeterminowany na przód poprzez pokrzywy i osty, z rzepami wczepionymi w futro.

A dopiero co była zima.

Babska logika rządzi!

Bardzo mi się spodobało Twoje opowiadanie, Autorze. 

Nie chcę być źle zrozumiany, wyjść na nieczułego drania, ale zakończenie też uważam za dobre.

Samo życie, niestety.

https://www.youtube.com/watch?v=76SCx2PVzwE

Skoro się podobało, to już się nie wstydzę :)

Dziękuję wszystkim za komentarze, cieszę się, że opowiadanie przypadło wam do gustu. Poprawki wprowadzone, dziękuję za wyłapanie błędów. 

 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Cieszę się, Gravel, że to Twoje. Piszesz coraz lepiej, a to jest kolejny powód do radości. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję, regulatorzy :) 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Bardzo mi się to opowiadanie podobało. Początkowo trochę raziła mnie naiwność i prostota narracji, ale oczywiście okazało się, że wszystko jest tak jak powinno, a narracja pasuje do tekstu.

Co do zakończenia – uważam, że jest akuratne. :) Antybajkowe. W baśniach wszystko (zazwyczaj) kończy się szczęśliwie, wbrew logice i rzeczywistości. Biedne sieroty zostają królami i królowymi, księżniczki budzą się po stu latach, bestie i żaby znajdują miłość i żyją długo i szczęśliwie. Pod warunkiem, że w odpowiednim momencie zamienią się w pięknego księcia.

A antybajka wymaga antybajkowego zakończenia. Nawet, jeśli w życiu takie historie nie zawsze kończą się źle, to uważam, że najlepsze antybajki to te z tragicznym finałem. 

Gdy Autorka się ujawniła, to zadałam sobie jedno pytanie – “dlaczego się nie dziwię?”

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Według mnie brakuje zakończenia, fakt pozostaje furtka na dopowiedzenia. Bestia wciąż żyje i wątpię aby tak po prostu godził się na śmierć w takim momencie nie próbując walki. Owszem może ją przegrać, może dostać śmiertelny jeden cios i tyle i nic już faktycznie nie zrobi. Jest też akuszerka, która ma torbę. Może nią kogoś walnąć pęknie butelka np. z chloroformem i napastników powali tym. Dlatego mi to nie pasuje w tej naprawdę bardzo fajnej historii. Wystarczy jedno zdanie np. pada śmiertelny cios, upadł na konar, który mu przebił klatę itp. Ale w życiu nie uwierzę (!), że jeśli wie, że go pokonają to i tak nie chce walczyć w imię dwóch innych dusz, które kocha. Bo skoro kocha to jest zdolny do wyższych uczuć.

Mam bardzo silną wolę. Robi ze mną co chce.

KK – od początku chciałam to zakończyć w ten sposób, tak pesymistycznie. Bestia został po prostu sparaliżowany sprzez strach, akuszerka przyjęła postawę całkowicie bierną, na happy ending nie ma szans. Pozwolę sobie zacytować ochę: 

A antybajka wymaga antybajkowego zakończenia. Nawet, jeśli w życiu takie historie nie zawsze kończą się źle, to uważam, że najlepsze antybajki to te z tragicznym finałem. 

Uważam tak samo :) Ale dziękuję za komentarz i czas, który poświęciłaś na przeczytanie opowiadania. 

 

ocha – dziękuję :)

 

 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Hm, rozumiem niechęć do otwartych zakończeń, ale też nie doprowadzajmy tego do absurdu. Bo każdy tego typu tekst musielibyśmy zakończyć: “i umarli”. ;)

 

Gravel zaprezentowała bliskie mi podejście do (anty)bajek, więc wepchnę się na bezczela i zareklamuję dwie moje: Królową oraz Ostatnią z rodu. Jakby komuś się chciało zerknąć, to zapraszam. :) A Gravel przepraszam za prywatę.

Zgodzę się z wami dziewczyny. Zabrakło mi jednak tych informacji, że ona tam stoi i nic a on leży i też nic ;)

Mam bardzo silną wolę. Robi ze mną co chce.

Tylko, KK, zwróć uwagę na dwie rzeczy – ona jest ze wsi i nie kwapi się do pomocy, nawet do rodzącej nie była zbyt chętna iść. On jest sparaliżowany strachem. Jest “bestią” z wyglądu, ale – jak to w przypadku wielu takich bestii – jest łagodny, a do tego pełen okropnych wspomnień, które go teraz paraliżują. 

Jakiekolwiek słowo wyjaśnienia, dopowiedzenia więcej mogłoby zniszczyć klimat opowieści. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Co tak smutno znowu?

 

“Nie widzę dokładnie twarzy Brzydkiej, ale domyślam się, że moje ukochana jest uśmiechnięta“

 

“Spojrzała na mnie z wdzięcznością. Tego tylko w niej nie lubiłem – gdy mówiłem, że ją kocham, patrzyła na mnie tak, jakby chciała mi dziękować.“

Ależ Ci się fragment udał, mój ulubiony w tym opowiadaniu.

 

“Mamy niewielki ogródek warzywny, kilka jabłonek, krowę i parę kur.“

“Śmiali się, szarpali mnie za futro i wpychali w osty.“

 

Z tych dwóch opisów drugi podoba mi się dużo bardziej, pierwszy to jakbyś wymieniała rzeczy, które pierwsze przyszły Ci do głowy, Anglicy mają na to dobre określenie: generic. Osty mniej oczywiste, przez to ciekawsze, uszczegółowione.

 

Tak w ogóle: tyle ładnych chętnych dziewcząt, a tu banda młodocianych degeneratów gwałci brzydulę? Jakoś tak małoprawdopodobieństwem zalatuje. Ale i tak: dobry tekst.

Bardzo smutna historia. Jak dla mnie zbyt realistycznie smutna. Jakbym wiedziała, pewnie bym nie tknęła. No, ale skoro tknęłam…

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Bardzo ładna i bardzo smutna antybajka. Podobało mi się zwłaszcza podkreślenie baśniowego charakteru przez prostą narrację. Co prawda ten gwałt na brzyduli wydawał mi się niepotrzebnym przegięciem w stronę dramatyzmu – ta podkreślana szpetota gryzła mi się z powszechną chęcią do pochędożki, a przecież pogarda i odrzucenie czasem bolą równie mocno jak bezpośrednia przemoc, ale może i takie prawo gatunku.

Klep.

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Mnie się,  z założenia,  zupełnie się nie podobało.  Koszmar jakiś… 

No cóż,  może będzie lepiej,  gdy przeczytam… 

;D

 

Nie biegam, bo nie lubię

Wracam, by napisać kilka słów więcej niż mogłam wczoraj, mając tylko tablet.

Włączając się do dyskusji o zakończeniu – jest miażdżąco smutne, ale mi również przypasowało. Wszystko tutaj wskazuje, że opowieść skończy się źle, ale, moim zdaniem, pewna swoboda w interpretacji jest tutaj możliwa. No właśnie, w końcu nie jest powiedziane, czy ten śmiertelny cios pada, czy nie.

Jednak to, co moim zdaniem jest tutaj najmocniejsze – i chyba to odczytuję jako główny temat utworu – to fakt, że Bestia, pomimo bycia Bestią, pozostał małym, bezradnym chłopcem. Niesamowicie wyraźnie to pokazuje jak bardzo czasem nie wiemy, kim jesteśmy, jak się mylimy co do swoich możliwości, jak bardzo możemy się wyuczyć strachu, który z czasem staje się bezzasadny. Świetnie to pokazałaś, gravel. 

Jedna rzecz wzbudziła we mnie wątpliwości – podobnie jak Mr D nie do końca byłam przekonana do tego gwałtu. W końcu chwile wcześniej chłopak krzywił się na jej widok, to dziwne, że za moment całą gromada ochoczo ją gwałci, skoro wzbudza w nich wstręt.

żarłoczny mech, pożerający stopy drzew

Jak żarłoczny to pożera ;) Oba wyrazy wywodzą się chyba od słowa “żer” i wychodzi powtórzenie. Wywal ten ‘żarłoczny” bo metafora bardzo fajna i szkoda ją psuć.

 

Początek burtonowski, już widzę ten młyn na skraju lasu ;)

 

Sam motyw miłości dwóch wyrzutków niezrozumianych przez zwykłych ludzi jest do bólu oklepany i trudno z niego zrobić coś ciekawego. Niemniej udało Ci się napisać na tej podstawie całkiem ładną bajkę (czy też antybajkę), dobrze skomponowaną, chociaż trochę smutną. Nie przekonało mnie zakończenie – no miał chłopak traumę, ale myślał o swojej ukochanej i dziecku – nie dostał żadnego adrenalinowego kopa? 

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Opisy trochę za proste, nadużywasz słowa “brzydka” aż do zgrzytania zębów (brzydkie palce, brzydka twarzy, dziecko brzydkie i brzydki świat?). Tekst ma nastrój i jest całkiem wciągający, ale zakończenie jest strasznie rozczarowujęce. Takie smutne na siłe, że aż nie smutne (przynajmniej dla mnie). Poza tym, gdyby Bestia naprawdę kochała Brzydką, to by walczyła do ostatniego tchu ;) Tchórz czy nie – ja się nie mam za odważną, a jakby ktoś tknął mojego męża to bym oczy wydrapała, gryzła i ogólnie wpadła w szał.

Poza tym to już kolejny tekst, w którym posługujesz się przymiotnikami/rzeczownikami zamiast imion (Brzydka, Bestia, Stara…). Ma to swój urok, ale ciekawi mnie co wyszłoby bardziej “fabulrnaego”, a mnie symbolicznego spod twojego pióra :)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Mam mieszane uczucia po przeczytaniu. Bo nie bardzo mi się ta antybaśń podoba, jednak dostrzegam jej duży potencjał terapeutyczny, tj. tekstu do dyskusji na temat stygmatyzacji dla grupy wiekowej, tak pi razy oko, 13-18 lat. Jakby to tylko ciut skrócić, nieco zmiękczyć sceny przemocowe… Tak, wtedy byłoby przystępniej przy takim dodyskusyjnym wykorzystaniu tekstu. I właśnie, to jest tekst, który nie jest tylko do czytania, a do wykorzystania. Rzadko taki się trafia. To na plus.

Dziękuję wszystkim za poświęcenie chwili czasu i skomentowanie tekstu :)

 

Mr_D, AlexFagus, Werweno – wytłumaczyłam sobie ten gwałt tym, że chłopcy z wioski mogli go dokonać praktycznie bezkarnie. Brzydka była wyrzutkiem, traktowanym jak śmieć – któż by się tam przejął, że spotkała ją krzywda?

 

Mirabell, Tenszo – bierność Bestii wynika chyba z, że tak powiem, subiektywnych przewidywań zachowania w sytuacji podbramkowej :)

 

Błędy poprawię, jak tylko odzyskam komputer :) Dzięki za wyłapanie :)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

[…] bierność Bestii wynika chyba z, że tak powiem, subiektywnych przewidywań zachowania w sytuacji podbramkowej :)

Nie znasz terminu “zespół wyuczonej bezradności”? Bo to opisałaś w finale…

 

Do uwagi Adama dodam jeszcze, że mnie również ten gwałt nie wydał się niewiarygodny. Bo gwałt nie musi być wyrazem chorej fascynacji seksualnej, ale również wynikiem chęci poniżenia i dominacji.

Nie znałam, Adamie, ale poczytałam trochę. Masz rację.

Ocho, czytałam niedawno artykuł (wywiad?), w którym gwałciciele odpowiadali na pytanie, jakie emocje przeważały w trakcie stosunku. Większość z nich udzieliła podobnej odpowiedzi: poczucie kontroli, dominacji, bycia panem sytuacji. Satysfakcja seksualna często miała dla nich dużo mniejsze znaczenie. 

Dlatego – oczywiście to tylko moje zdanie – gwałt ten ma sens, nie tylko jako imperatyw narracyjny. Nie chciałam za jego pomocą dodawać dramatyzmu. Zgadzam się, może nie był niezbędny, by pchnąć akcję do przodu, ale czy był taki do końca niewiarygodny… 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Właściwie miałem nie komentować, bo inni powiedzieli już niemal wszystko. Nie mogę jednak się powstrzymać, by nie zająć stanowiska w sprawie fajności/niefajności zakończenia. No i niestety, podkreślam niestety, muszę stanąć po stronie tych, którzy twierdzą, iż końcówka jest najzupełniej słuszna i na miejscu. Choć mój wewnętrzny, tęczowy jednorożec głośno protestuje przeciwko takiemu rozwiązaniu ba, nawet rogiem bodzie. Jednak, zgodzę się z Ochą, antybaśń to antybaśń. Próba wklejeniahappy endu byłaby całkowicie niesłuszna. Nawet gdyby Bestia zginął bohatersko, broniąc siebie, swej ukochanej i nienarodzonego dziecka, byłaby to ucieczka w stronę – smutnej, ale, bądź co bądź – baśni. Na szczęście nie zepsułaś tej znakomitej beczki diegciu niepotrzebną łyżką miodu. Bestia skończył jak tchórz, nie bohater (choć pójście do wioski było aktem odwagi) i chwała Ci za to, Gravel. Pociągnęłaś swą antybaśń zdecydowanie i bezlitośnie, do samego, paskudnego końca. Ode mnie duże brawa. Również za odwagę (ale ten anonim na początku – no proszę Cię, Ty z pewnością nie masz się czego wstydzić), bo niejeden, wliczając w to mnie, nie oparł by się pokusie posadzenia jakiegoś cukiereczka na końcu.

Co do gwałtu, to też niestety muszę niechętnie przyklasnąć zamiarowi Autorki – scena jak najbarsziej prawdopodobna i na miejscu – jako forma ostatecznego upodlenia wyrzutka. Zresztą takie przypadki się zdarzają, niestety nie tylko w literackiej fikcji.

No dobrze, dość ględzenia. Napiszę jeszcze tylko – gratuluję kolejnego, udanego tekstu.

 

Pozdrawiam!

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dzięki, Thargone. Przykro mi, że Twój wewnętrzny jednorożec protestuje, ale sam rozumiesz…  :) Life is cruel, ja też jestem cruel, nie umiem kończyć opowiadań dobrze. 

A tekst wrzuciłam anonimowo, bo przechodzę właśnie fazę walenia głową w biurko z frustracji i stwierdziłam, że jednak jest się czego wstydzić. 

Jeszcze raz dziękuję :) 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

(Rz)Żadko zmuszam się do merytorycznego  komentarza ;) Wiem,  jestem uważany za bestię…,  ale ty mogłaś bardziej się postarać z makijażem. Dasz radę, choć raczej nie będzie lekko :D

 

Rzeczki zwykle pluskają “przy”, nie “obok” młynów. 

“bzy w ogrodzie”, “mamy własny ogródek warzywny”  Warzywniak?

“Kilka jabłonek, krowę i parę kur”, “dzięki temu jest, co do garka włożyć”  Na pewno? 

“Brzydka w to nie wierzyła i miała rację.” – Brzydka w to nie wierzyła. I miała rację.  (?)  

“Ale nikt w to nie wierzył, sama Brzydka w to nie wierzyła” – serio?  Nie wierzyła?  W to (?) ale jeśli powtórzysz jeszcze dziesięć razy to,  może znajdzie się ktoś wierzący…

“Podszedł do niej”, “Pochylił się ku niej”… 

“ na jej widok. Zaraz jednak się opanował, podał jej ramię”

“Inni chłopcy. Koledzy jej chłopca”

 

Nie wiem,  czy pokonałem 10-20 % tekstu, ale odpuszczam.

Czasami tak jest, wiem  to z autopsji i to dobra rada,  mam wrażenie dość cenna (w końcu piszę już od ponad półtora roku;) )  że pewne taksty przychodzą same z siebie… Niestety, liczenie, że każdy następny przyjdzie równie łatwo jak TEN,  nie ma sensu. Choć Wszyscy Zebrani (w tym ja) marzyliby, by tak było (co do siebie)  ;) 

To nie jest TEN tekst i, moje osobiste wrażenie, każdy, kto próbuje Ci to wmówić, mówiąc kolokwialnie “nie pomaga”… :D

 

Pozdrawiam. 

 

 

Nie biegam, bo nie lubię

przechodzę właśnie fazę walenia głową w biurko z frustracji i stwierdziłam, że jednak jest się czego wstydzić.

Ha, dobrze wiedzieć, że nie jest się jedyną. ;) Właściwie to chyba dobrze, że masz wątpliwości, bo to oznacza, że potrafisz być samokrytyczna. Ale do frustracji nie ma podstaw, zwłaszcza że – o ile dobrze kojarzę – cały czas gówniara z Ciebie. :) Więc masz czas nauczyć się jeszcze więcej.

Corcoranie, dzięki za wizytę i poświęcenie czasu na przebrnięcie chociaż przez te paręnaście procent tekstu :) Do uwag nie mam uwag, poprawię :)

 

Ocho, dobrze kojarzysz :) Dlatego mam wielką nadzieję, że jeszcze czegoś się nauczę… Ale czasem po prostu idzie bardzo opornie. Pocieszam się tylko, że każdemu się zdarza :D

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Gdzieś tam wyhaknąłm jakieś dwa brzydkie powtórzenia. Wybaczenia upraszać jednak jestem zmuszony, jako że zabrakło mi zdyscyplinowania i chęci, by się nad nimi pochylać. A mówiąc zupełnie uczciwie, zwyczajnie mi się nie chciało. Wolałem sobie płynąć spokojnie z nurtem opowieści i zachwycać się pięknem mijanego krajobrazu.

Dziewcynko, ech, dziewcynko… Cieszę się, że sam jestem jeszcze dosyć młody, by mieć nadzieję, że dożyję dnia, kiedy napiszesz i wydasz coś na poważnie. Tudzież z większym rozmachem. Bo poważne rzeczy w poważny, a przy tym tak kurewsko zajebiście piękny sposób, że zaraz przyjdzie Beryl i mnie spałuje za mój zwierzęco-ordynarny zachwyt, to Ty już przecież piszesz. Praktycznie każdy Twój tekst to taka masochistyczna orgia na dwie żyletki i Mannam w tle:

Im jest dalej, tym jest piękniej,

kraina bólu coraz większa…

Peace!

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Przebrnąłem przez cały, co nie jest takie częste ;) Ale resztę w trybie z wyłączonym korektorem. Źle nie jest :)

Nie biegam, bo nie lubię

Cieniu, dziękuję bardzo. Wzruszyłam się, zarumieniłam i nie wiem, co powiedzieć :)

 

Corcoranie, pokrętne są ścieżki Twoich komentarzy… Ale skoro przebrnąłeś i uważasz, że źle nie jest, to mogę już spać spokojnie ;)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Po prostu pisz dalej, Grav.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Aye aye, sir!

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Wierz mi,  Grav, chciałbym być tak dobry i miły jak Burz,  naprawdę… ;) 

Pisz, pisz… 

 

Nie biegam, bo nie lubię

Corcoranie, chcieć, to móc. ;)

Choć wtedy nie byłbyś Corcoranem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Corcoran, który przestałby corcoranić pod każdym tekstem… Brr, jakaż to niepokojąca wizja! ;)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Wierz mi,  Grav, chciałbym być tak dobry i miły jak Burz,  naprawdę… ;) 

Bluźnisz, Synu.

Nie jestem ani miły, ani dobry. Szczególnie nie jestem miły, bo jestem dobry ani nie jestem dobry, bo jestem miły. Jestem zwyczajnie szczery. Ni mniej, ni więcej. A to, że uznaje mi się jak Gravel pisze; że ma naprawdę świetne pomysły i rewelacyjnie potrafi je wykonać, w związku z czym lektury jej opowiadań dostarczają mi sporo przyjemności, to już nie moja wina. Naprawdę.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Ok.  :) 

 

Za­wsze chcia­łem być tak szcze­ry jak Burz.  

Nie biegam, bo nie lubię

Ależ przecież na tym piękno tego naszego świata polega, że każdy jest inny – Cień Cieniem, Corcoran Corcoranem, a nie odwrotnie :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dzięki, Śniąca :/

(czuję się trochę jak Żuk Gnojarek w delikatnych paluszkach studentki entomologii) 

;) 

Nie biegam, bo nie lubię

No cóż, mnie takie porównanie nie przyszłoby do głowy, ale skoro sam tak twierdzisz… ;)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Niezłe! 

 

Cała fabuła zbudowana bardzo prosto, ale tekst czerpie z baśni, których historie do wielowątkowych raczej nie należą, więc trudno liczyć to za błąd, jednakoż wspominam,  że mi trochę to przeszkadzało. Finał, według mnie, to najmocniejszy punkt tekstu. Nadaje “rzeczywistej brutalności”. 

Co do gwałtu,  wydał mi się trochę “od czapy”. Ale tekst bardzo dobry! 

 

Pozdrawiam! 

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Dzięki, Nazgulu :)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Prosta narracja, smutna historia. Wszystko to bardzo dobrze i ciekawie opisane. Brak happy endu mi sie podobał, chociaż przyznam, że od początku przypuszczałem, że skończy sie tragicznie.

Tekst pełen emocji. Piękny, smutny; lubię takie.

Poza tym jest, Gravel, jakaś nieokreślona magia Twoim pisaniu.

Sorry, taki mamy klimat.

Bardzo ładne opowiadanie. Napisane w prostym, baśniowym stylu, lecz fabuła zdecydowanie dla młodszych odbiorców się nie nadaje. Co nie znaczy, że jest zła. Wręcz przeciwnie. Właściwie to mógłbym powiedzieć, że wszystko tu jest trochę przewidywalne, ale nie zmieni w to w żadnym razie faktu, że tekst ten – mimo jakiejś tam przewidywalności – niesie ze sobą duży ładunek emocjonalny. Jest ładnie napisany, smutny i skłaniający do refleksji.

Dziękuję Wam :) 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Nie wiesz, jak skończyć opowiadanie – zamorduj głównego bohatera. Wybrniesz z kłopotu i do tego być może wyciśniesz jakieś emocje z czytelnika. Zabieg często stosowany przez początkujących autorów, którzy zabijają swoje postacie łatwo i bez sensu. W ten sposób można ukryć (przed naiwnymi), że nie miało się pomysłu na fabułę.

No dobra, to było dla zmyłki ;-) Twój unhappy end akurat właśnie ma sens. Smutny koniec Bestii (a w konsekwencji i Brzydkiej) jest jak najbardziej uzasadniony, bo z jednej strony pasuje do antybajkowej konwencji, a z drugiej dobrze rozegrałaś sprawę psychologicznie. Bestia był taki, jakim go opisałaś wcześniej, fizycznie silny i sprawny, ale psychicznie sponiewierany i słaby. Emocje go pokonały; wydawało się, że ma środki, żeby wyjść z opresji, jednak nie potrafił ich użyć. Tak to w życiu bywa, smutne, ale prawdziwe.

Zakończenie naprawdę udane – to za nie masz u mnie najwięcej punktów. 

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Przewija się w komentarzach klasyfikacja: antybaśń. Zgadzam się z tym, ale trochę przekornie nazwę inaczej: prawda o nieszczęśliwych ludziach i nieszczęśliwym życiu. Przyznawałem się wielokrotnie, że lubię happy endy, ale w tym przypadku ów happy end byłby przeraźliwym fałszem. Dwoje ludzi, dotkniętych wykluczeniami z wioskowej społeczności z powodu cech zewnętrznych przez nich przecież nie zawinionych, pogardzanych i poniżanych, salwujących się ucieczką, nie może skończyć inaczej, jak tylko kolejną i już ostateczną klęską.

Nominuję bez wahania.

Fajna opowieść. Jeżeli chodzi o treść to chyba wszystko jest na swoim miejscu. Stara ładnie zapowiada, co się będzie dalej działo i to rzeczywiście się dzieje. 

Jeżeli zaś chodzi o formę – wydaje mi się, że narracja pierwszoosobowa odrobinę szkodzi opowiadaniu. Jedno, że trudno umiejscowić sobie osobowość bohatera względem chronologii zdarzeń – tj. czy opowiada nam na bieżąco, czy już z perspektywy upływu czasu; w pierwszym przypadku w narracji powinno chyba znaleźć się więcej emocji, a w drugim – chyba inne refleksje nt. rzeczywistości. Detal, ale nieco zgrzyta przy tej ostatniej cząstce. 

I po co to było?

Jeroh: mordowanie bohaterów zawsze się sprawdza ;) Rozważałam kilka zakończeń, próbowałam, które będzie najlepiej pasowało; było pomiędzy nimi także “żyli długo i szczęśliwie”. Ale dopiero obecny unhappy end wydał mi się właściwy.

Dziękuję Ci za komentarz :)

 

AdamKB: dziękuję bardzo. Też lubię happy endy, tylko że zazwyczaj… nie pasują :)

 

syf.: mam jakąś słabość do pierwszoosobowej narracji. Rozumiem, co zgrzyta, postaram się tego uniknąć przy następnych tekstach.

Dzięki za komentarz :)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Hej Gravel

Po ‘Szatanie smutnym śmiertelnie’ kolejne opowiadanie, w którym występuje motyw potencjalnie silnego osobnika, który ostatecznie okazuje się bezsilnym mięczakiem. Uważaj, bo to prosta droga do (samo)zaszufladkowania.  

Lepiej brzydko pełznąć niż efektownie buksować

Hm, trafne spostrzeżenie. Będę uważać przy następnym opowiadaniu. Dziękuję za komentarz :) 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Nie wydaje mi się, żeby cechy charakterystyczne czyjegokolwiek pisania miałyby być czymś niepożądanym. ;)

Chyba że charakterystyczna dla czyjegokolwiek pisania byłaby grafomania. ;)

Sorry, taki mamy klimat.

Ocho, wydaje mi się, że trzeba zrobić rozróżnienie między cechami charakterystycznymi, a manieryzmami.  

three goblins in a trench coat pretending to be a human

trzeba zrobić rozróżnienie między cechami charakterystycznymi, a manieryzmami.  

 

Bez wątpienia.

Bardzo mi się podobała narracja utrzymana w prawie szalonym tempie, a jednak wcale nie za szybka. Wszystko oparte na niezwykle poruszającym pomyśle. Bardzo wiele emocji wywołuje ten tekst. Zakończenie bardzo nieprzyjemne. Mimo wszystko dziwne, że nie walczył.

Zakończenie antybajkowe, chyba spodziewane. Bestia nie walczył, ponieważ ostatecznie słabość i strach zwyciężyły. 

Dzięki za komentarz :)

 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Gravel, opowiadanie wciąga od pierwszego akapitu. Leci się przez tekst, ale to nie jego wada lecz duża zaleta. Na koniec w pierwszym momencie miałam uczucie, że czegoś zabrakło, ale po namyśle stwierdzam, że tekst mógłby wiele stracić, gdybyśmy nie zostawili nic domysłom. :) Gratuluję wyróżnienia. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Dziękuję, Morgiano :)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Czytało się świetnie – lubię takie klimaty, a Ty dobrze piszesz. Ale zakończenie wydaje się pójściem na łatwiznę. Unikasz szczęśliwego finału w dość rozczarowujący sposób. Choć ma to też swój urok: bajka nagle ucięta w tak prozaiczny sposób, miłość pokonana kijami. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Fun, dzięki za miłe słowa. Zarzuty odnośnie zakończenia przyjmuję na klatę – za cholerę nie umiem puentować ;)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Smutna bajka, smutne zakończenie. Bajka, a może prawda ? Znaczy portal nie hermetyczny. Super.

Nowa Fantastyka