- Opowiadanie: śniąca - Truskawki! Świeże i smaczne!

Truskawki! Świeże i smaczne!

Chyba jednak straszenie mi nie wychodzi...

 

Żarcik! Jak zwykła mawiać w wieku trzech lat moja bratanica, gdy coś napsociła. 

 

Naszło mnie, więc nie mogłam sobie odmówić ani napisania, ani tej małej psoty. Mam nadzieję, że wybaczycie :) 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Truskawki! Świeże i smaczne!

Lekkie powiewy wiatru poruszały wiotkimi brzozowymi gałązkami, obwieszonymi zielonymi liśćmi. Skrajem zagajnika niósł się zapach kwitnących ziół, w powietrzu brzmiało brzęczenie owadów, uwijających się wśród kwiatów. Drobne, białe i różowe płatki, na przycupniętych przy ziemi, starannie pielęgnowanych krzaczkach, kierowały się ku słońcu.

– Za dużo ich tu. Za dużo, kochanieńkie.

Białe główki zaczęły kiwać się w zgodnym rytmie, przytakując staruszce, która siedziała oparta o pień jednej z brzóz. Obracała w kościstych palcach kilka zmarniałych pędów i liści.

– Trzeba coś z nimi zrobić, bo rozpanoszą się na dobre i nie będzie już żadnych zbiorów. Paskudne szkodniki…

Babina w końcu podniosła się ciężko, otrzepała spódnicę i mruknęła na odchodne:

– Ech, ta ewolucja. Pędzi i leci, po drodze wyrządzając niejedną szkodę, ale czasem bez niej obyć się nie można.

 

***

 

– Truskawki! Świeże i smaczne! Z własnej hodowli! – wykrzykiwała starsza kobieta, mimo czerwcowego upału okutana wiejskim zwyczajem w kolorową chustę. Stała za sięgającym jej pasa murkiem, zbudowanym z łubianek pełnych purpurowych owoców.

– Nie hodowli, tylko uprawy… – mruknął młody mężczyzna w garniturze. Na czubek nosa zsunął okulary w modnej oprawce, sponad których spoglądał na truskawki. Być może właśnie dlatego nie zauważył zjadliwego spojrzenia, jakie spod przymrużonych powiek posłała mu handlarka.

Pomarszczona twarz zmarszczyła się jeszcze bardziej, gdy szeroki uśmiech zagęścił bruzdy na policzkach.

– Oj, pan taki mądry! Widać, że uczony, nie to co ja, biedna baba ze wsi. Ale i ja swoje wiem. Mądrość trza karmić witaminami i minerałami, takimi jak mangan, co rozumu doda. A najlepsze są te naturalne. Nie ma nic lepszego, niż owoce hodowane bez tych chemicznych wynalazków. Kupi pan. Póki sezon trwa.

Mężczyzna zastanawiał się chwilę, chłonąc słodkawy zapach. Faktycznie owoce wyglądały i pachniały znacznie lepiej niż te z marketowych półek, sprowadzane z hiszpańskich pól, którymi kierownik referatu w urzędzie chwalił się już dwa miesiące wcześniej. Pokaże i on, że potrafi zaszaleć i to nawet z lepszym gatunkowo towarem!

– Wezmę jeden koszyk. Taki ładniejszy poproszę. – Sięgnął do zawieszonej przez ramię torby po portfel.

– Wszystkie koszyki mam ładne. A i truskawki w nich także samo piękne.

Handlarka podała mężczyźnie pierwszy z brzegu koszyk. I wyciągnęła spracowaną dłoń.

– Pięć złociszy się należy.

Wypielęgnowane palce, sięgające już do wnętrza portfela, zamarły. Zmieszany mężczyzna spojrzał nieufnie na kobietę.

– Za cały koszyk?

Przytaknęła z uśmiechem.

– Tak tanio? Co z nimi jest nie tak?

– A co ma być? – obruszyła się kobiecina. – Zdrowe są. Dobre są. Nawet nie upiaszczone. Obrodziły bardzo. Mnie na zarobku nie zależy, ja emeryturę mam. Przecie sama tylu nie zjem. A wyrzucić szkoda… Jak nie wierzy, niech spróbuje. Lepszych nigdy nie jadł.

Podała mu jeden z owoców, trzymając ostrożnie za zielony ogonek szypułki. Z lekkim wahaniem, mężczyzna chwycił delikatnie truskawkę w dwa palce. Przez moment wpatrywał się w nią, jakby liczył żółte pesteczki. W końcu zatopił śnieżnobiałe zęby w miękkim miąższu.  

Z pełnych soku ust wydobył się jęk. Powieki za szkłami okularów przymknęły się. Ciało ledwie utrzymało się na nogach, gdy poczuło uderzenie prawdziwej smakowej rozkoszy.

– Biorę dwa. Proszę, dziesięć złotych dla pani.

Dzierżąc w obu dłoniach łubianki pełne owoców, pobiegł w kierunku wejścia do pobliskiego urzędu, by móc jak najszybciej ponownie zakosztować wypełniającej usta ekstazy.

 

***

 

– Truskawki! Świeże i smaczne! Z ekologicznej uprawy! – wykrzykiwała stara handlarka.

Przy stoisku zatrzymała się wystrojona kobieta w kwiecie wieku. Nowe zmarszczki ukryła pod grubą warstwą makijażu. Ufarbowane na modny kolor włosy spięła rękodzielniczą, jedyną w swoim rodzaju bursztynową spinką. Zmarszczyła pomniejszony chirurgicznie nosek, wciągając woń owoców.

– Samo zdrowie i uroda – zapewniła z mocą w drżącym, starczym głosie sprzedawczyni.

– Są takie pospolite – prychnęła dama. Sama nie wiedziała, dlaczego nie potrafi odejść od tego beżowo-czerwonego muru.– Wszyscy jedzą truskawki. Nie ma w nich nic wyrafinowanego.

– Oj, widzę, że pani to znawczyni i to z wyższej klasy. – Babina konspiracyjnie zmrużyła oczy i zniżyła głos. – Mam coś specjalnie dla pani. Ta odmiana nie jest dla każdego. Jest bogatsza w fosfor i krzem niż tradycyjne, czerwone. Tylko odmłodnieć i wypięknieć bardziej po nich można…

Handlarka schyliła się.

Dama próbowała zrobić krok w stronę pobliskiego urzędu, ale jakaś magnetyczna siła nie pozwoliła jej się oddalić. Wbrew sobie czuła jak pod wpływem zapachu ożywają wspomnienia dzieciństwa, chwil spędzanych na wsi u dziadków. Objadała się wtedy karminowymi kulkami zrywanymi prosto z krzaczków. To dawne czasy, od których się odcięła. Teraz stać ją było na najrzadsze i najdroższe owoce ze wszystkich krańców świata. Chełpiła się, że będąc w Japonii codziennie potrafiła kupować na deser melony Yubari po sto pięćdziesiąt dolarów sztuka. Jednak teraz ślina zbierała się w ustach, a żołądek zdradliwie zaburczał.

Na szczycie, postrzępionego brakiem już kilku łubianek, muru pojawił się koszyczek pełen bielusieńkich owoców, upstrzonych czerwonymi pesteczkami i ozdobionych najzieleńszymi szypułkami, jakie dama widziała w całym życiu. Kobieta bezwiednie przełknęła ślinę, po czym przejechała koniuszkiem języka po uszminkowanych ustach. Palce, zakończone zdobionymi sztucznymi brylancikami tipsami, sięgnęły do koszyczka.

– Och! Mogę spróbować? Czy smakują tak bosko jak wyglądają? – zapytała  zachrypniętym nagle głosem dama, wciąż przełykając ślinę.

– Ale tylko jedną, bo to zbyt drogie i wyjątkowe owoce, by je tak po prostu rozdawać.

Krążący po zakamarkach pamięci smak truskawek z dzieciństwa przybladł przy białym aksamicie. Nawet pestki okazały się delikatniejsze i nie zgrzytały między zębami. Dama zamarła i przymknęła oczy, rozcierając owoc językiem o podniebienie. Czuła jak chłodna ambrozja spływa przełykiem do żołądka. Miała wrażenie, że znalazła się na uczcie u bogów.

Gdy przełknęła, z obłędem w oczach spojrzała na handlarkę.

– Daj mi wszystkie białe truskawki, jakie masz, kobieto. Zapłacę każdą cenę.

Handlarka uśmiechnęła się, a w oczach błysnęła zielona iskra.

– Mam tylko ten jeden koszyk. Mówiłam, że są rzadkie? Jak dla pani, to tylko jeden tysiąc złotych.

Klientka zaczęła nerwowo przeszukiwać skórkową torebkę ze znaczkiem D&G.

– Nie mam pieniędzy, nie noszę przy sobie. Mam tylko karty…

– Nie szkodzi, kochanieńka, mam terminal. – Ze starej, skórzanej torby, leżącej za plecami, handlarka wyciągnęła przenośne urządzenie.

Kilka kliknięć i transakcja została zakończona. Dama przytuliła koszyk do klapy szytej na miarę garsonki. Jakby niosła olbrzymi skarb. Skierowała się do siedziby władz miasta. Po chwili, wchodząc po schodach do urzędu, wciąż wdychała delikatny aromat.

 

***

 

– Truskawki! Świeże i smaczne! Dają zdrowie i energię! – wykrzykiwała zza stosu kobiałek babuleńka, obserwując zbliżających się matkę z dzieckiem.

Dziesięcioletni chłopiec gestykulował wolną ręką i wykrzykiwał niezrozumiałe jeszcze z tej odległości słowa. Druga dłoń dziecka ginęła w uścisku matki, która dosłownie ciągnęła za sobą potomka.

– …szybciej! Bo przez ciebie spóźnię się do pracy! I burmistrz znów da mi burę.

– Nie chcę! W nosie mam twoje biuro, tam nie ma co robić i do tego zabrałaś mi tableta! – Już wyraźnie było słychać kłótnię.

– Nie zostawię cię samego w domu! Nie po twoich ostatnich wyczynach, gdy o mało co nie puściłeś chałupy z dymem.

– Bo mi nie dajesz chodzić do lasu! A tam się fajnie pali…

– Guzik mnie ten las obchodzi! A tablet trzeba było sprzedać, żeby dołożyć do mandatu. Nie stać mnie na kolejne, jak cię znów leśniczy przyłapie.

Mijali stoisko, gdy dziecięca dłoń wystrzeliła w stronę najbliższego koszyka i zacisnęła się na kilku truskawkach. Młody natychmiast wpakował całą ich garść do buzi i zjadł razem z szypułkami. Matka w ogóle nie zareagowała. A na drugim końcu łubiankowego muru chłopak spróbował szczęścia ponownie.

Tym razem jednak umazana sokiem dłoń zawisła nad owocami, unieruchomiona w silnym uścisku starej kobiety. Chłopiec ze łzami bólu w oczach tylko cicho pisnął i spojrzał z przerażeniem na marsową minę handlarki.

Zatrzymana gwałtownie matka odwróciła się i ze złością rzuciła:

– No i co? Żałuje pani dzieciakowi paru marnych truskawek?

Stare wargi natychmiast rozciągnęły się w pogodnym uśmiechu. Kościste palce rozprostowały się. Na chudym nadgarstku pozostały po nich tylko blade ślady.

– Ja? Ależ po co? Toć wiadomo, że taki młody organizm potrzebuje energii, a tę najlepiej czerpać z natury. Trza to tylko robić mądrze. A jedzenie szypułek mądre nie jest, oj nie.

Matka spojrzała z wyrzutem na syna.

– Liście jadłeś? Ty to masz pomysły. Nie mam już siły do ciebie…

– Dobre? – spytała stara kobieta, spoglądając uważnie w twarz chłopca.

– Pyszne! Mógłbym jeść je cały czas! Bez końca! – mały zapomniał o bólu i wyraźnie rozpromienił się. – Wgryzać się, jak wiewiórka w orzechy! – Zakłapał zębami, udając gryzonia.

– To może mama kupi ci koszyczek, co? – Spojrzenie przeniosło się na umęczoną kobietę.

– Jeszcze czego! – zaprotestowała, ponownie szarpiąc syna za ramię i próbując odciągnąć od stoiska. – Nie zasłużyłeś na nagrodę.

 Handlarka bez słowa obserwowała naburmuszoną minę chłopca i to, jak popatrzył na rodzicielkę. Znała takie spojrzenia. Mówiły jej, że za tym niewinnym wyglądem kryje się sprytny łobuz, który potrafi bardzo uprzykrzyć innym życie. W źrenicach staruchy na moment zabłysły zielone iskry.

– Niechcący słyszałam, że ciągnie pani dziecko do pracy. Nudzić się tam będzie. Ale jak zajmie się jedzeniem truskawek – po jednej i bez szypułek – to przynajmniej przeszkadzać nie będzie.

Kobieta przestała szarpać się z synem i z wyraźnym ożywieniem zerknęła na koszyki pełne owoców.

– Kusząca propozycja. Chyba ma pani rację. To niech pani da dwa koszyczki. Jednym zajmie się syn, a z drugiego sama trochę skorzystam, koleżanki poczęstuję.

Na odchodnym, gdy handlarka chowała pieniądze, dzieciak chwycił jeszcze jedną garść truskawek i jak poprzednio wcisnął całą na raz do buzi. Gdy po dwóch krokach odwrócił się, by pokazać język, wyglądał jak mały wampirek zaraz po posiłku.

– Łobuz zawsze pozostanie łobuzem – powiedziała baba do siebie.

 

***

Poniedziałkowe spotkanie nie mogło się rozpocząć, bo brakło najważniejszych poza włodarzem miasta osób – głównego urbanisty miejskiego, kierowniczki referatu do spraw zamówień publicznych i inwestorki, z którą miasto miało podpisać umowę. Burmistrz, zły na wszystkich, którzy pojawili się w zasięgu jego wzroku, poganiał wciąż sekretarkę i kazał jej biegać po całym urzędzie w poszukiwaniu trójki spóźnialskich. Prawnicy szefowej holdingu bezradnie rozkładali ręce, bo umówili się z klientką w urzędzie, więc przyjechali bez niej i nie mieli pojęcia, gdzie mogła się podziać.

W końcu burmistrz sam ruszył na poszukiwania. Procedury przetargowe były bardzo rygorystyczne. Ludzie patrzyli mu na ręce i jakakolwiek obsuwa w zakończeniu sprzedaży przyleśnych gruntów i kilku hektarów lasu pod nową fabrykę nie mogła po prostu wchodzić w grę. Pięciominutowe odstępstwo od harmonogramu przetargowego i posypią się protesty, odwołania, aż komisja może nawet unieważnić całe postępowanie. A pieniądze, które miał zapłacić holding, były gminie bardzo potrzebne. Nowe oświetlenie ulic, nowe barierki. Firma jego syna też przecież nie mogła na kontrakt czekać w nieskończoność.

Do tego wszystkiego po całym urzędzie rozchodził się zapach truskawek. Uczulony na nie, chociaż w mniejszym stopniu niż na poziomki, burmistrz tym bardziej się wściekał. Niby rozumiał, że jest środek truskawkowego sezonu, że ludzie je uwielbiają. Jednak jemu łzawiły oczy i puchły powieki. Sam już też nie wiedział, czy rumieńce występujące na policzki i szyję są efektem zdenerwowania, czy nasilającej się alergii.

Niosący się korytarzami wrzask popędzającego sekretarkę burmistrza zlał się z przeraźliwym krzykiem pracownicy, która znalazła urbanistę.

 

***

 

Karetki i radiowozy, licznie zjeżdżające pod urząd miejski w samo południe, przyciągnęły tłumy gapiów. Ponieważ był to pierwszy poniedziałek wakacji, tłumek w większości składał się z ciekawskich i wolnych już na ponad dwa miesiące uczniów. W miejscu, w którym jeszcze chwilę wcześniej stał stos łubianek, nie było już nic. Poza kilkoma zagubionymi poziomkami, szybko zdeptanymi przez podeszwy sandałów i trampek. A i te plamki wnet zmyły krople nagłej letniej burzy.

 

– O co tu chodzi? Po co nas wezwali? Do wylewu? – Denerwował się inspektor. Miął w palcach papierosa, którego wewnątrz budynku nie pozwolono mu zapalić. Obserwował snujących się po korytarzu funkcjonariuszy.

– Wezwali nas prawnicy tej inwestorki, jak jej tam… – Sierżant pozwolił sobie na wzruszenie ramionami. – Grubsza sprawa. Miała podpisywać z miastem jakąś ważną i kasową umowę.

– To ta od tych fabryk mrożonek?

– Dokładnie.

– A co z nią? Też wylewu dostała?

– Nie wiem… – Sierżant zawahał się na moment. – Chyba nie. Ale to sprawa dla patologa. Tak jak i pozostałe ofiary.

– Jakie ofiary? – Inspektor w myślach żegnał się ze spokojnym wieczorem z piwkiem i meczem na ulubionym kanale sportowym.

– Dziwna sytuacja. Mamy tak – mówiąc, mundurowy zaczął wyliczać na palcach, – fabrykantkę, tego urbanistę, szefową działu przetargów i jej syna.

– To on też tu pracował?

– Syn? Nie, to dzieciak, o ten. – Policjant wskazał przejeżdżające obok nosze, na których, pod prześcieradłem spoczywało wyjątkowo małe i drobne ciało. – Matka nie miała go z kim zostawić i zabrała ze sobą do roboty.

– Co to za armagedon?! Inwestorkę, burmistrza, to rozumiem…

– Burmistrz żyje, chociaż też kiepsko wygląda…

– …, zawsze znajdzie się powód. Ale dziecko? – Inspektor zmełł w ustach przekleństwo. – Dobra, musimy zabrać się do roboty. Poza zeznaniami spisanymi przez chłopaków, sam chcę porozmawiać z kilkoma osobami. Mamy przydzielony jakiś pokój? Dobrze. Jakieś rany?

Sierżant, po kilku latach współpracy, bezbłędnie wyłapywał i interpretował nagłe zmiany wątków i niby dziwne pytania w wypowiedziach przełożonego.

– W zasadzie nic widocznego na pierwszy rzut oka.

– Coś ich łączyło poza tym jednym przetargiem? I poza dzieckiem?

– Poziomki.

Inspektor zatrzymał się zaskoczony.

– Poziomki?

 

***

 

W pierwszej chwili nikt nie zwrócił uwagi na koszyczki z resztkami owoców. Były to pojedyncze sztuki, zapodziane, wciśnięte gdzieś w kąciki łubianek, między paski kory. Zwłaszcza, że w powietrzu wciąż unosił się, bardzo powoli zanikający, zapach truskawek.

 

W gabinecie urbanisty torba w laptopem leżała na podłodze obok biurka. Jeden, pusty koszyczek poniewierał się obok krzesła. Drugi, który też zdawał się być pusty, wciąż stał na biurku, pośród poplamionych czerwonym sokiem papierów. Na dnie jednak leżało kilka drobnych, czerwonych poziomek. Pachniały czerwcowym lasem.

 

W pokoju zajmowanym przez trzyosobowy dział zamówień publicznych wszystkie segregatory tkwiły nietknięte na półkach. Widać, że nikt tu się jeszcze tego dnia nie zabierał do pracy. Za to jedno biurko pokryte było prawie w całości sokiem i owocową miazgą z wyrysowanymi palcem karykaturalnymi postaciami. Najwyraźniej chłopiec przed śmiercią dobrze się bawił. Na krześle obok stała pachnąca sosnową żywicą łubianka z jedną, zapomnianą, przejrzewającą już poziomką.

 

W pokoiku socjalnym, w którym znaleziono inwestorkę, dominował zapach kawy, zagłuszający wszystkie inne. Na stole, między kilkoma kubkami, stał koszyczek. Gdzieś spomiędzy łubów wystawał drobny, zielony listek, a na końcu łodyżki dyndał biały, niedojrzały jeszcze owoc.

 

***

 

Jakiś czas później inspektor siedział przy swoim biurku na komendzie i wpatrywał się bezmyślnie w raporty patologa. Przekładał papiery, w kółko czytając te same, niczego nie wyjaśniające zdania. Wręcz jeszcze bardziej zaciemniające sprawę.

Brak jakichkolwiek śladów przemocy, brak w tkankach choćby śladowych ilości toksyn.

Miejski urbanista, generalnie okaz zdrowia. Zmian nowotworowych nie stwierdzono. Przyczyna śmierci – eksplozja mózgu. Czy coś takiego jest w ogóle możliwe? Według raportu, tłumacząc z medycznego na ludzki, organ nabrzmiał, czy też urósł tak, że przestał mieścić się w czaszce i rozsadziło go jego własne ciśnienie. Wylał się nosem i uszami, co początkowo wzięto za skutek wylewu. Czy jakoś tak. Kto by zrozumiał ten medyczny bełkot?

Kierowniczka działu przetargów i jej dziesięcioletni syn. Niby też zdrowi. Z zewnątrz wyglądali, jakby po prostu zmarli we śnie. Pod skórą jednak niewiele poza kośćmi zostało. Organy i tkanki wewnętrzne wyżarte. Znaczy wyjedzone, wygryzione. Udało się znaleźć regularne ślady drobnych, przypominających igły – z kształtu i rozmiaru – zębów.  Jakiś kosmiczny tasiemiec?

I jeszcze jedna zagadka. Inwestorka. Fanka zdrowego trybu życia, pod ciągłą kontrolą lekarzy (tych od botoksów i operacji plastycznych też). Zdrowa jak przysłowiowy rydz. Skóra na całym ciele idealnie gładka bez jednej zmarszczki czy jakiejkolwiek skazy, włosy błyszczące i mocne. Ale w środku… Organy jak u trzymiesięcznego płodu. Według nowatorskiej teorii patologa zmarła, bo te mikroskopijne płuca, serce, wątroba i co tam jeszcze, nie dały rady pracować na pozostałą dorosłą otoczkę.

– No i co ja mam z tym zrobić? Toż to jakieś pieprzone archiwum X!

 

*****

 

Poniedziałkowy upał mijał, ustępując w południe ciemnym chmurom i nadchodzącej letniej ulewie. Babina tuż przed deszczem zdążyła schronić się pod zielonym dachem z listowia.

– Lesawica, to ty, moja droga? – Zza pnia dębu dobiegł męski głos, któremu towarzyszyło pochrumkiwanie.

– Tak, Leszy, to ja. Właśnie wróciłam. – Westchnęła ciężko, chowając w wykrocie pod korzeniami skórzaną torbę. Okrążyła drzewo i spojrzała na męża, uwalniającego od puszki po piwie szablę młodego dzika, na tyle jeszcze głupiego, że zainteresował się pozostawionym w lesie przez ludzi śmieciem.

– I jak poszło? Udało się? – Dziad poklepał po karku zwierzę i pozwolił mu się oddalić.

– Na razie tak. Fabryki nie będzie. Tylko jak długo jeszcze?

 

 

Koniec

Komentarze

Czy anonimy mogą brać udział w konkursie?

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Nie :) 

A czy mogę najpierw prosić o merytoryczny komentarz?

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Tak, proszę Cię bardzo :)

 

Po pierwsze: Trochę powtórzeń, literówek się nie doszukałem, kilka rzeczy “zgrzytnęło”, ale ogólnie przyzwoicie. Po drugiej: To całkiem fajne opowiadanie, ale o ile czasem jak coś czytam to potrafię znaleźć elementy horroru, nawet jeśli nie wyjdą, a tutaj nawet tego mi brak. Tak jakby te opowiadanie z założenia miło być “tylko” opowiadaniem, a nie horrorem.

Niemniej raczej na plus :)

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Pozwolę sobie zauważyć, że Autor/ka wykazuje nadmiar sprytu. Najpierw opinia, potem się, ewentualnie, ujawnię… To i ja będę “sprytny”: element fantastyczny jest obecny.

Aaaa – jak anonim ma wygrać, kogo mamy ogłosić? Proszę o ujawnienie się ; P

I po co to było?

Ooo! Czyli wygraną mam już w kieszeni? ;) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

W kieszeni może nie, ale w koszyku na bank :P

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

No dobra, Kwisatz, gdzie te powtórzenia i co zgrzytnęło. Tekst nie zdążył poleżeć i dojrzeć, więc usterki mogą być, ale chętnie się ich pozbędę. 

 

Adamie, autorka się ujawniła, więc możesz też już rozwinąć komentarz :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Zacznę od tego, co nie ucieszy Ciebie, jak sądzę…

 

Lekkie powiewy wiatru poruszały wiotkie brzozowe gałązki, obwieszone młodymi liśćmi.

<> w tym zastosowaniu słowa poruszamy czym, nie co. Wiotkimi brzozowymi gałązkami, obwieszonymi itd.

Przez skraj zagajnika niósł się zapach kwitnących ziół, powietrze brzmiało brzęczeniem owadów, uwijających się wśród kwiatów.

<> skrajem zagajnika, nie przez. Powietrze brzmiało? Tak sobie brzmiało brzęczeniem owadów? Więc obecność owadów zbędna, powietrze brzęczy w ich zastępstwie… ;-) Bardzo to niezręczne.

– Za dużo ich tu. Za dużo, kochanieńkie.

Białe główki zaczęły kiwać się w zgodnym rytmie, przytakując mówiącej staruszce, która siedziała oparta o pień jednej z brzóz.

<> przytoczyłaś słowa staruszki, więc „mówiącej” zbędne.

Starsza kobieta, mimo czerwcowego upału okutana starym wiejskim zwyczajem w kolorową chustę, wykrzykiwała krótkie zdania.

<>  starsza // starym. Zrób coś z tym. Po co informacja o krótkości zdań? To widać po zapisie wykrzyknień. Dałbym:

# – Truskawki! Świeże i smaczne! Z własnej hodowli! – pokrzykiwała starsza kobieta, mimo czerwcowego upału okutana starym wiejskim zwyczajem w kolorową chustę. #

Być może dlatego właśnie nie zauważył […]. <> być może właśnie dlatego…

[…] znacznie lepiej, niż te […]. <> przed „niżem”, wprowadzającym pojedyncze porównanie, przecinka można nie stawiać.

– A co ma być? – Obruszyła się kobiecina.

<> do wyboru:

– A co ma być? – obruszyła się kobiecina.

– A co ma być? – Kobiecina obruszyła się.

Tak, tak, atrybucje różnie się zapisuje w zależności od różnych niuansów…

[…] pobiegł w kierunku biura, […]. <> jeszcze nie wiemy, kim on jest, nie wiemy, jakie to biuro – zbędna przedwczesność informacji.

Zmarszczyła, pomniejszony chirurgicznie nosek, wciągając woń owoców.

<> albo wstaw przecinek po „chirurgicznie”, albo wyrzuć ten po „zmarszczyła” i nie wstawiaj żadnego innego.

Wbrew sobie czuła jak od zapachu ożywają wspomnienia dzieciństwa, chwil spędzanych na wsi u dziadków.

<> nie „jak od zapachu ożywają”, lecz „jak zapach ożywia’, albo „jak pod wpływem zapachu ożywają”.

[…] praktycznie wychrypiała dama, […]. <. a teoretycznie? ;-) okropnie to brzmi, ta praktyczność wychrypienia. Zastąp to, proszę, czymś, no, ładniejszym…

– Nie szkodzi, kochanieńka, mam terminal.

<>  dla jakże miłej odmiany – tak, tak, lubię akcentować pozytywy, negatywy wypisuje z obowiązku ;-) – prawie spadłem z krzesła. Klasyczna wiejska babina z terminalem płatniczym… Doskonałość!

Po chwili, wchodząc po schodach do urzędu, wciąż wdychała delikatny aromat.

<> ponownie jeszcze nie wiemy, kim jest dama, nadal nie wiemy, dokąd zmierza i jak daleko znajduje się cel jej marszu… Zdanie do zmiany, uzgadniającej z całością tekstu.

[…] wykrzykiwał nie zrozumiałe jeszcze z tej odległości słowa. […].

<> nierozumiałe, jeszcze przed nimi.

[…] nie mogła na kontrakt czekać wieczność. <> szyk jakiś takiś nie taki, i ta wieczność… W nieskończoność? Przez wieczność?

[…] zgromadziły tłumy gapiów. <> przyciągnęły, proponowałbym. Gapie sami się gromadzą, ale zgromadzenie jakiejś większej grupy w jednym miejscu to skutek działań zewnętrznych względem tej grupy, o czym tu mowy nie ma.

Poza kilkoma zagubionymi poziomkami, […] <> to w końcu czym handlowała babuszka?

– Poziomki.

Inspektor zatrzymał się zaskoczony.

– Poziomki?

<> ponawiam pytanie powyżej. Chyba ze zaszła czarodziejska przemiana, którą trzeba, choćby później, wyjaśnić.Dalej też pojawiają się poziomki zamiast truskawek…

W pokoju zajmowanym przez trzyosobowy dział zamówień publicznych, wszystkie segregatory tkwiły nietknięte na półkach. <> zbędny przecinek.

[…] i wpatrywał się coraz bardziej bezmyślnie w raporty patologa.

<> szyk, szyk… poza tym dlaczego „coraz bardziej”? Gapił się bezmyślnie to bezmyślnie, wystarczy. Bezmyślnie wpatrywał się w raporty.

[…] nic nie wyjaśniające zdania <> niczego nie wyjaśniające. Zaraz potem masz tego powtórkę…

 

<><><>

Straszenie rzeczywiście “nie wyszło” i nie wiadomo, jak jury potraktuje “przegięcie” w stronę czarnej komedii. Tak odbieram Twój tekst, jako czarną komedię właśnie. Zręcznie skonstruowaną, bo z niemałym trudem można się zorientować, że coś z tą babiną nie tak, że nie pierwsza lepsza z niej wioskowa starucha, no i długo nie wiadomo, o co w ogóle tutaj chodzi. Tym większa uciecha na zakończenie – i za to, za tak zwany całokształt, dziękuję oraz proszę o jeszcze.

 

 

Dziękuję, Adamie, za łapankę. Jak pisałam, ten żarcik nie poleżał, a ja już nie byłam w stanie sama na gorąco nic wyłapać. Zaraz postaram się nanieść poprawki. 

Jury nijak nie potraktuje, bo sama siebie oceniać nie będę ;) 

 

Edycja.

 

Poprawiłam. 

Pytanie co do poziomek pozostawiam na razie bez odpowiedzi. Może tylko lekka podpowiedź – słowa klucze – poziomki – ewolucja – truskawki – las.

Jeśli tajemnica pozostanie zbyt tajemnicza, to będzie znaczyło, że przedobrzyłam. Ale poczekam jeszcze na inne komentarze.  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Jest złota gwiazdka. Otworzyć opowiadanie, czy nie ryzykować? Autorce prawie na pewno podpadłem pierwszym wpisem…

Raz kozie śmierć, otworzę.

A łojjj, od jakiego fajnego słowa się zaczęła odpowiedź!

<><><>

Serio.

Jak pisałem, wrażenie ogólne pozytywne. Nie wiem, dlaczego nie napisałem od razu, że bardzo, jak dla mnie, przekonywająco sportretowałaś cztery główne osoby dramatu. Trzy zdania, jedna odzywka, i już ich widzę jak żywych.

Truskawki a poziomki. Gapa jestem, nie skojarzyłem wzmianki o ewolucji z pierwszego podrozdziału z ta późniejszą “roszadą” i osobą Lesawicy. Punkt, duży, dla Ciebie za pomysłowość – prastara leśna demonica plus ewolucja plus dewolucja.

Biez nikakich somnienij – kierunek Biblioteka marsz!

Ciepło mi się na serduszku robi z jednej strony – za wszelkie miłe słowa i za bibliotekę. 

A z drugiej – cóż to o mnie myślą? Że jakaś straszna zołza jestem? ;) Za słowa krytyki zębami zgrzytać mogę tylko i wyłącznie na siebie samą – że powód do krytyki dałam.

Obiecuję, że kolejne opowiadania już nie będą na wariata wstawiane, ale po porządniej korekcie.  Tu mnie już za bardzo termin gonił, żeby psikus z konkursem się udał :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Gdybym myślał, że “straszną zołzą jesteś”, w życiu na żarty sobie nie pozwoliłbym.

A jak na tekst, wstawiony “na wariata”, to nie masz się czym przejmować. Nie zgrzytaj, szkoda zębów… Łapankę zrobiłem nie po to, żeby w jakikolwiek sposób i w jakiejkolwiek formie Tobie dokuczyć, lecz przeciwnie, żeby tekst na tym zyskał.

:-) Inna sprawa, że przyjdzie regulatorzy i udowodni, że to nie było wszystko… :-)

Łapankę zrobiłem nie po to, żeby w jakikolwiek sposób i w jakiejkolwiek formie Tobie dokuczyć, lecz przeciwnie, żeby tekst na tym zyskał.

Ależ wiem o tym i dlatego też oczkiem mrugam :) 

 

Inna sprawa, że przyjdzie regulatorzy i udowodni, że to nie było wszystko…

To by mnie też nie zdziwiło, przy jej oku… ;) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Żarcik niezły, ale przez niego prawie opowiadanie przegapiłam. Bo ja horrorów nie lubię i zaglądam niemal tylko z obowiązku. A warto było poczytać.

Podobało mi się – fajny pomysł i końcowe zaskoczenie przypadło do gustu.

Nie znam się, ale czy młode liście na brzozach pojawiają się w tym samym czasie, co kwiatki na truskawkach/ poziomkach?

I nie rozumiem, dlaczego matkę i syna truskawki wyżarły. Toć babina energię obiecywała…

Skóra na całym ciele idealnie głaska bez jednej zmarszczki

Literówka.

Babska logika rządzi!

Dziękuję, Finklo, za wizytę, dobre słowo i bibliotekę :)

 

Co do liści brzozy – nie są to te pierwsze, świeżutkie wiosenne, ale chyba można uznać, że wciąż młode w maju/czerwcu.

Babina energię obiecywała, ale młodemu marzyło się gryzoniowate gryzienie :)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

No, to ja już nigdy na żadną fabrykę głosować nie będę ;) I truskawek/poziomek też raczej może i nie…

Dobry tekst. Znowu Ci się historia przyśniła?

 

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Dziękuję, Emelkali :) 

 

Jak lasowi nie szkodzisz, to się nie masz co bać ani truskawek, ani poziomek ;) 

 

Tym razem mi się nie przyśniła (chyba że na jawie, czego nie zauważyłam). Jakoś tak od dawna chodziła za mną zębata truskawka, którą Diriad wstawił w komentarzu w konkursowym wątku :) A potem to już samo poszło.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Bardzo  hym… sympatyczne opowiadanie. I masz przerąbane u mojej suni. Już miałam z nią pójść do lasu, ale pomyślałam sobie – jeszcze dwa łyki kawy… no i wsiąkłam.  Zaczytałam się, a ona siedzi na ganku i wpatruje się w drzwi.

Nie wiem, czy dobrze się czepiam, ale mam wrażenie, że leśne poziomki owocują później (kojarzy mi się środek upalnego lata) niż truskawki, chociaż jak tu jakaś genetycznie modyfikowana żywność w grę wchodzi, to może i się “zeszły” w czasie.

Podobało mi się.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dziękuję, Bemiku :) 

 

Ja już dawno w lesie nie bywałam, ale pamiętam, jak jeszcze przed końcem roku szkolnego biegaliśmy na poziomki całą bandą, zanim na wakacje się porozjeżdżaliśmy. W każdym razie na działce już mi owocują :) 

 

Sunię ode mnie serdecznie przeproś i wygłaskaj i zafunduj jakiś smakołyk, a mnie prześlij rachunek z numerem konta do przelewu. Co jak co, ale krzywdy zwierzaka sobie nie daruję :) 

 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

E, Karmelek już wybaczyła. Łatwo wybacza: jak tylko zobaczy smycz w ręku. :-)

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Żart się udał. Czytało się przyjemnie i zleciało nie wiadomo kiedy. Choć chwilę wcześniej przeczytałam tekst Dzikowego i odniosłam wrażenie, że z babką na pewno będzie coś nie tak. Trochę ten terminal mnie rozbroił, zastanawiałam się, jak babinka dawała radę z obsługą skoro ona taka leśna. Poza tym małym mankamentem czytało się fajnie i nie ma się do czego przyczepić. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Jaki mankament!? Zabieg celowy. Najpierw myślałam, żeby kazała damie bankomatu szukać, ale później stwierdziłam, że śmieszniej będzie dać babce terminal. Leśne duchy też w końcu muszą z postępem jakoś iść ;) 

 

A tak na poważnie – dziękuję, Morgiano, za wizytę i cieszę się, że ogólnie się podobało. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Tajemnicze zgony nie przestraszyły, raczej zdziwiły. Czytało się dobrze. ;-)

 

Lek­kie po­wie­wy wia­tru po­ru­sza­ły wiot­ki­mi brzo­zo­wy­mi ga­łąz­ka­mi, ob­wie­szo­ny­mi mło­dy­mi li­ść­mi. […] Po­nie­waż był to pierw­szy po­nie­dzia­łek wa­ka­cji… – Wydaje mi się, że pod koniec czerwca liście brzozy są już całkiem dorosłe.

 

Przy­tak­nę­ła w uśmie­chem. – Literówka.

 

Na dnie jed­nak le­ża­ło kilka drob­nych, czer­wo­nych gro­nek. – W koszyczkach nie mogło być gronek truskawek/ poziomek; te owoce nie są zebrane w grona.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, dziękuję za wizytę i komentarz :) Cieszę się, że czytało się dobrze, ale w przedmowie zastrzegłam, że straszyć nie umiem :) 

 

Skoro kolejna osoba zwraca uwagę na “młode” liście, to upierać się nie będę. Poprawiłam. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Trochę umiesz, a przynajmniej potrafisz zasiać niepokój. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Śniąca → zapomniałem przeczytać, gdy usunęłaś z listy opowiadań konkursowych, ale już nadrobiłem.. Fajne, pomysłowe wplecenie mitologii słowiańskiej, plastyczne opisy i sprawnie przedstawiona akcja. Fabuła interesująca, choć trochę przypomina mi moją historię oraz kilka innych (Empatii i Unfalla) :P Ale to tylko w pojedynczych elementach, także broń Boże żaden zarzut o plagiat! ;)

Z technicznych kwestii – uważam, że trochę za dużo zdrobnień w pierwszej części: “bielusieńkich owoców, upstrzonych czerwonymi pesteczkami i ozdobionych najzieleńszymi szypułkami” (wybacz, nie umiem wklejać tego tak ładnie jak Ty, czy Finkla) :/

Oraz fragment z eksplodującym mózgiem… Wylał się nosem i uszami na skutek wylewu? To tak nie działa, nie ma szans ;P

Niemniej, opowiadanie przyjemne w odbiorze, pozwala się zrelaksować… Czyli chyba to, co najważniejsze udało się zrealizować, czyż nie? ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Primagenie (dobrze odmieniam?), dziękuję za przeczytanie i komentarz. Niestety, pisząc fragmentami w jednych wolnych chwilach i czytając w innych wolnych chwilach kolejne opowiadania konkursowe, przeklinałam pod nosem – no i znów wykorzystany jakiś tam element, o którym właśnie napisałam :) To chyba oznacza, że w naturze jest pewna określona, skończona ilość pomysłów, które sobie krążą od jednej głowy do drugiej ;) 

Co do wylewu – to nie jest on tu konkretnie wskazany, ale raczej jako podejrzenie i to nie lekarskie, ale medycznego ignoranta, który tak sobie nazwał dziwne zjawisko, bo tak mu było najwygodniej. Może i zbyt kategorycznie to napisałam, przyjrzę się. 

 

Cieszę się, że ogólnie podeszło i dało chwilę relaksu :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

No pewnie, jak na Śniącą przystało to pewnie nawet śnisz o truskawkach (hłe, hłe) :) Doprawdy, nie da się wymyślić niczego nowego.. Bo czerpiesz zawsze z własnych doświadczeń, czyli czegoś, co już istnieje.. I dlatego należy iluminować ile się da ;)

Oj, dało relaksu, szczególnie że życie mnie teraz nie oszczędza.. Miło było na chwilę skupić się na czymś niezwiązanym z nauką.

 

PS: Twoja ksywa pochodzi z Koła Czasu? Czy geneza jest inna?

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Przyznaję, że nie czytałam Kół Czasu – znam tylko ze słyszenia.  Taki nick sobie wymyśliłam, bo prawie wszystkie moje teksty mają źródło w snach.  Proste :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Tam jest taka hmm.. profesja jak Śniące. Podróżują naturalnie po Świecie Snów :) Ciekawa seria, choć kawał życia trzeba na nią przeznaczyć – Jordan to prawdziwy rycerz słowotoku :D Zresztą, udało mu się umrzeć podczas pisania, co już jest niezłym osiągnięciem, a jego spadkobierca z rezygnacją stwierdził, że w dwa tomy uda mu się zamknąć wszystkie wątki :D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Rzeczywiście bardziej przypomina czarną komedię niż horror. Ale ja nie lubię horrorów, więc jak dla mnie to żadna wada.

 

Postacie “zjadaczy” trochę zbyt stereotypowe, ale umiejętności sprzedażowe handlarki mnie ujęły. No i duchy lasu, które biorą sprawy w swoje ręce, zamiast ględzić tylko o równowadze, wartości życia i takie tam… niezła odmiana :)

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Oj, fajne, fajne. :) Straszenie rzeczywiście nie wyszło, ale kto by się tym przejmował po tak przyjemnej lekturze. Opowiadanie Ci za to wyszło, o! :)

 

EDIT: Z wielką przyjemnością doklepuję bibliotekę.

Ocho, dziękuję za wszystko :) I cieszę się, że lektura była dla Ciebie przyjemna, bo to znaczy, że cel został osiągnięty – sprawić czytelnikom odrobinę radości :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Poniedziałkowy upał mijał, ustępując w południe ciemnym chmurom i nadchodzącej letniej ulewie.

Fajne, fajne… Nie bardzo zrozumiałem, upał minął w południe?

Nie biegam, bo nie lubię

Halo Corcoranie! Tak, upał minął w południe, gdy zastąpiło go ochłodzenie i burza :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Przyjemnie się czytało dla mnie jednak element horroru był, gdyż sama posiadam truskawkożernego dziesięciolatka. Czepić bym się mogła postepowania PZP, gdyż nie ma już protestów chyba, że to było kilka lat temu cheeky

Mam bardzo silną wolę. Robi ze mną co chce.

Gratuluję Histerii! (i jestem ciekawy, jak Twoje opowiadanie wypadnie na tle innych w numerze; wtedy zamieszczę dłuższy komentarz)

KK, dzięki za komentarza. Faktycznie z PZP rozstałam się kilka lat temu, więc mogę nie być na bieżąco. Myślę, że to jakiegoś szczególnego wpływu nie ma, więc zostawię. 

 

Sirin, czy nie pomyliłeś opowiadań/autorów/komentarzy? Bo o żadnej Histerii nic nie wiem…

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

pewnie nie zmieniaj to tylko tak poza rzuciłam, ale faktem jest, że kiedyś ta ustawa wpędzi mnie do grobu – czyli istny horror ;)

Mam bardzo silną wolę. Robi ze mną co chce.

Przestraszyć się nie przestraszyłam, ale bawiłam się dobrze i choć czytałam jakiś czas temu, nadal pamiętam smak Twoich truskawek.

(Hmm, coś mi jeździ po brzuchu)

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

(Hmm, coś mi jeździ po brzuchu)

Mały Głód? ;)

 

Cieszę się, że się bawiłaś. A to, że pamiętasz smak moich truskawek – to dla mnie wielki komplement, za który dziękuję :)

 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

No właśnie, pokiełbasiło mi się miejsce! To inne portalowe truskawki dostały się do Histerii :)

Widziałam listę tytułów, ale nie wiedziałam, że to któreś z naszych. Wiesz które? Czy mam czekać na wydanie?

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

To moje Truskawki. Pisałam teoretycznie na konkurs, ale za radą Tenszy wysłałam do Histerii i wzięli. Pewnie za jakiś czas będę mogła wrzucić na portal.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

A to super! Gratuluję! W takim razie będę z niecierpliwością czekać, aż się w końcu ukaże lipcowy numer :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

bardzo dobry tekst i faktycznie – raczej czarna komedia. Podobał mi się fragment z firmą syna burmistrza oraz rozwydrzony 10-latek. Czytając byłem prawie przy schodach dobrze sobie znanego urzędu miasta.

"Ora et Labora"

Cieszę się, że się podobało. Tym bardziej, jeśli literki i słowa przed oczami potrafiły wymalować realny obraz :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Jakimiś pokrętnymi meandrami myśli przyszło skojarzenie z “My Fair Lady” :D Handlarka, ot i co! Dobra, przeczytałem drugi raz po dawno dawno kiedyś i podoba mi się :) Jako opowiadanie fantastyczne (jest, jest!), a nie jako opko grozy, więc nie wiem jak tam wyszło z konkursem finalnie, ale było truskawkowo i jeden z fajniejszych tekstów w zawodach.

Sirinie, w konkursie to był żart – bo primo straszenie mi nie wychodzi, do grozy daleko, co tu mówić o horrorze i secundo – ja w jury byłam, więc brać udziału czynnego nie mogłam :) 

Ale jeszcze raz dziękuję za miłe słowa :)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

A to nie wiedziałem, tyle czasu nie było i nie śledziłem z jakąkolwiek uwagą, żury to już z grubej rury, masz chody :)

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

O, Anet :) Widzę, że nadrabiasz truskawki (czyżby tęsknota za latem?). Dzięki :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Anet ostatnio ogólnie nadrabia wszystko – pióra, biblioteki, teksty wybranych… Nie widzę systemu. Czyżby przedświąteczne porządki w kolejce? ;-)

Babska logika rządzi!

A może i tak…

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Mam ponad tysiąc tekstów w kolejce, więc raz czytam na przykład biblioteczne, raz wybieram sobie siódmą stronę z kolejki, czasem jakiś konkurs i jakoś schodzi ;)

Przynoszę radość :)

Też bym chciała mieć tyle czasu na czytanie :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Za to na komentowanie zostaje mi mniej :/

Przynoszę radość :)

To ja powiem za Anet, podobało mi się :) Fajnie, że nie poszłaś w straszenie, tylko humor. Tylko ten terminal z torby… tu trochę immersja siadła, ale domyślam się, że to celowy zabieg ;)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Kam_mod, dzięki :) 

Celowy, celowy :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Spodobało się. Humor. Plastyka w opisach. Film krótkometrażowy. Przesłanie ‘uzasadnione’. :)

Koalo, dziękuję za wizytę i miło, że się spodobało :)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Nowa Fantastyka