- Opowiadanie: Mały Słowik - Android Porn

Android Porn

No, tak wyszło.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

bemik, Emelkali

Oceny

Android Porn

Chłodny głos z syntezatora informował, że powinna być zielonej barwy, tyle że zimne słowa nie pobudzają wyobraźni. Vitsky cały czas miał przed oczami błękitną modliszkę, której koloru nie potrafił zmienić ani ton, ani suche informacje zakodowane w pamięci przewodnika. Konwencje o hologramach obowiązywały również wewnątrz zoo, umyślne odgradzając rzeczywistość od świata zwizualizowanego. Wszędzie tylko pieprzony błękit, jakby miasto zamieniło się w ocean pełen iluzorycznych kształtów, których nie można dotknąć.

Mówił, że niektóre gatunki osiągały do dwudziestu centymetrów. Sam przewodnik nie sięgał Vitsky’emu do pasa, przypominając ruchomy kubeł na śmieci, okraszony designem sprzed ćwierć wieku, kiedy jeszcze odcienie zdechłej rdzy były w modzie. Tylko, jakże by inaczej, błękitne światełko podróżujące wzdłuż chromowanej blachy zdradzało, że w środku może być kilka kabli więcej niż w zwyczajnym pojemniku na odpady.

Kiedy usłyszał, że często przejawiały oznaki kanibalizmu, praktykowanego w szczególności przez samice, roześmiał się. No bo jakże tak, własny gatunek. Potem spojrzał na leżący w kaburze pistolet i starte do krwi knykcie, a kiedy całość uzupełniła informacja, że robiły to zazwyczaj w trakcie stosunku z samcem, zrobiło się niesmacznie.

 

***

 

– I one tak normalnie? W sensie, jak on już stygł wewnątrz?

Aspirant Miretsky jadł drugie śniadanie, dokładnie nad zwłokami zafoliowanej już ofiary. Nie wszystko udało się zebrać do worka, bo mózg nie schodzi ze ścian zupełnie bezproblemowo. Obrócił lekko czapkę, chwytając za daszek straszący feerią jaskrawych barw, do których reprezentacji dołączyło orzechowe masło, prosto z kanapki.

– No nie. Jeszcze w trakcie – odpowiedział Vitsky. Ruchem dłoni wezwał ekipę sprzątającą, która czekała na zewnątrz jeszcze przed zakończeniem skanowania. Tak już było, że zjawiali się szybciej niż spece od zbierania danych, jak gdyby posprzątanie w domu truposza stanowiło priorytet.

– Chore skurwysyny. Nie dziwne, że wyginęły. Świadomość, że dosłownie stracę głowę dla kobiety, nie pomogłaby mi w powiększaniu populacji. To chyba jasne, że były skazane na zagładę.

– Tak myślisz?

– Bo jak to, kurwa, miało niby działać?

Vitsky podwinął rękaw, żeby nie nasuwał mu się na nadgarstek, kiedy będzie przeglądał stan danych. Po szorstkiej skórze zafalował smużysty ekran, katalogi pełne folderów i różnej maści ikony, od brązowych cygar po różowe pandy. Sunął palcem wzdłuż jednej z żył, prowadzącej do celu jak autostrada. Znalazł potrzebną aplikację. Zapach, feromony, obraz, odkształcenia w materiałach, smak i rozstawienie cząsteczek w pomieszczeniu. Wszystko naraz, w jednym miejscu. Odpalił program. Z rozwijalnego menu wybrał pełną iniekcję.

Szarpnęło jego piersią, jakby coś chciało wyrwać się ze środka, albo zostało brutalnie wpompowane. Wszystko wokół rozmazało się, zmieniło barwy, trącone nowym światłem, uderzającym pod innym kątem zza przysłoniętych zielonymi kotarami okien. Góra godzina przed południem – notował idąc wzdłuż cienia rzucanego przez ustawiony wysoko abażur.

Mieszkanie stanowiło relikt, spróchniały kawałek drewna pośrodku morza szkła i stali. Tylko zapach zdradzał, że to wszystko sztuczne, że na pokaz. Abażur nie pachniał rozgrzanym materiałem, a drewniane meble pozbawione były woni całkowicie. Coś innego dominowało w powietrzu, też obce, też niepasujące, ale w inny sposób. Mniej fałszywe. Czarne porzeczki i coś jeszcze, co zwalało z nóg, przyciągało. Jedno skupisko na brzegu kanapy obitej ekoskórą, zaraz obok drugie, na aksamitnej poduszce. Dotknął jej.

Zobaczył sukienkę opinającą piękne pośladki, charakterystyczny dołek sunący w górę, aż po samą szyję i długie, kasztanowe włosy opadające między delikatnie zaznaczone łopatki. Nienachalny pieprzyk, zaraz pod szyją. Siedziała tam, tuż przed nim, z wcięciem w srebrnym materiale, poprowadzonym wzdłuż pleców.  Odsunął się, zaskoczony. Projekcja zniknęła, znów tylko poduszka w zrekonstruowanej rzeczywistości. Nie wiedział, czy coś nie nawaliło w oprogramowaniu. Czuł się, jakby wizualizował własne, erotyczne pragnienia. Krok po kroku, coraz dokładniej.

– Tyle, że oni muszą chyba tego chcieć – dosłyszał z tła. – Te samce, znaczy się, muszą mieć świadomość tego, w co się pchają. Dobrowolnie.

– To przyroda pierwsza wymyśliła psychiatryk – odpowiedział, żeby zachować pozory. – Tylko my szumnie nazwaliśmy go Ziemią.

Złapał kolejny, jeszcze wyraźniejszy ślad, na dywanie. Był miękki i puszysty i…

Była zupełnie naga, rozciągnięta wzdłuż ciała bladego mężczyzny. Skupił się na niej, na włosach splątanych i rozrzuconych po dywanie, na twarzy wtulonej w ramię ofiary i na długich nogach o idealnej, jędrnej skórze, wplecionych między sztywne kończyny. Obszedł całe zdarzenie z drugiej strony. Spojrzał w oczy. Wzdrygnął się, nie ze strachu, czy zdziwienia. Tak w ciele rozbrzmiewa umierające marzenie.

Chciał odgarnąć grzywkę z lekko piegowatych polików, wierzchem dłoni musnąć podbródek, pociągnąć dotyk do pełnych ust i chwycić za wargę, ostrożnie, żeby nie przestraszyć. Drugą dłonią zerwać z szyi naszyjnik od Garsacciego.

– Co tak właściwie widzisz?

Głos wyrwał go z otępienia. W ostatniej chwili odsunął się. Drżącymi palcami zakończył działanie programu. Aplikacja uciekła w górę nadgarstka, by zniknąć tuż przed linią życia. Nie potrafił opanować rozchwianych nerwów.

– Co jest, cholera?

Poczuł na ramieniu dłoń Miretsky’ego. Nie wiedział co powiedzieć, trwał chwilę w milczeniu, nim zdobył się na wiotki uśmiech.

– Chyba pomyliłem programy i odpaliłem zakładkę z jakimś porno.

– Pierdolisz, taka stymulacja wywołuje inne emocje. Ty wyglądasz, jakbyś zobaczył obcego.

– Bo to może było obce – mówił, nie siląc się już na fałszywą mimikę. Dziwne uczucie puszczało powoli, kolejne nitki w sieci pękały od niechcenia. – Jakaś nowa kategoria.

– Niemożliwe – roześmiał się. – W tej kwestii to już dawno zostało powiedziane wszystko.

– Znaczy, że wcześniej źle szukałem.

 

***

 

Siedział przed szklaną ścianą, dającą wgląd na część miasta wystającą ponad chmurami. Wyglądało to, jakby wieżowce wznosiły się na obłokach, smagane promieniami słońca przyciemnionego bańkowatym, brunatnym filtrem, przez który gwiazdy wyglądały jak karmelowe cukierki. Od kilku dni myśli nie odpuszczały i wracał do nich jak do pieszczot. Karmił się obrazami, chociaż bał ponownie odpalić aplikację i wyciągnąć z niej akta prowadzonej sprawy.

W dłoniach obracał kubek herbaty, z której ciepło wyparowało już dawno. Lubił tę spokojną parę, mile pieszczącą poliki, ogrzewającą twarz, prowokując by samotne krople spływały wzdłuż niedoskonałości skóry.

Wiedział, gdzie wszystko zakończyć. Miał świadomość tego, jak to się stanie. Dlatego dłonie nie przestawały drżeć, a myśli nie potrafiły odnaleźć wspólnego toru. Całym sobą dawał sygnał, że chaos wstąpił w ciało i już nic tego nie powstrzyma. Prawie nic.

Wstał, zdecydowany. Dotknął szyby, która odskoczyła na boki jak oparzona, zostawiając po sobie pył błyszczący w karmelowym świetle. Fala rozchodziła się regularnie, jak gdyby jego palec był kamieniem wrzuconym do rzeki.

Przed sobą miał przepaść, pod palcami stóp mlecznobiałą zawiesinę, kłamiącą pięknie, że możesz postawić krok, że powinieneś spróbować; przejść się w chmurach, pomiędzy budynkami zbudowanymi ponad niebem. Bogowie w szklanych klatkach.

Uśmiechnął się, nieco przykro, na widok samochodu sunącego wzdłuż przezroczystej tafli. Czerwony garbus o charakterystycznym łuku maski. Stać go było na coś lepszego, ale sentymenty mają swoją moc.

 

***

 

U Garsacciego zawsze pachniało palonym hebanem, nieco słodkawo i duszno. Zapachowe kryształy miały swój urok. Znak czasu, że wszystko stawało się żywsze, poza prawdziwym życiem, które ulegało powolnej martwicy. Nie jest to choroba, ani degeneracja, to rozwój. Świat, w którym szkło pogada z tobą dużo chętniej niż człowiek, a do tego ma osobowość bogatszą niż ty sam.

Ze względu na konwencję o prywatności klienta, Vitsky dostał pokój na wyłączność. Każdy dostawał, o ile tylko kupował coś, co można było założyć na siebie. Nieważne, czy były to spodnie, czy zegarek – prawo nie bawiło się w wybiórczość i większość haseł traktowało dosłownie.

Mimo, że na środku pokoju stał szeroko uśmiechnięty mężczyzna w garniturze, Vitsky nie czuł czyjejkolwiek obecności. Błękitna barwa skóry uspokajała, w ten dziwaczny, logiczny sposób. Sygnał mówiący, że w najgorszym przypadku, stojąca przed tobą postać zacznie śpiewać piosenki, których nie lubisz.

– Czym mogę służyć – zaczął hologram, nie poruszając przy tym ustami. Garsacci nie był firmą bogatą, oszczędzali na wszystkim, włącznie z synchronizacją mowy w hologramach. Większość zysków czerpali z wypożyczania biżuterii. Posiadali każdy zapach i określony kształt w dowolnej kombinacji, na zawołanie. Piękno przyszłości w pełnej krasie, gdzie płacisz za ilość materii, a nie jej postać.

– Chciałbym poznać właściciela pewnej kolii.

Vitsky siedział na sofie, jedynej w całym pomieszczeniu. Wszędzie wokół półmrok. Pozwalali zobaczyć zarysy ścian, ale nic poza tym.

– Niestety, nie znajduje się to w zakresie naszych usług.

– Dwa trzy pięć dwa sześć pięć pi – wyrecytował bez zająknięcia. Z zadowoleniem zwrócił uwagę, że dłonie przestały mu drżeć. Hologram zapiszczał, jakby włączył wszystkie alarmy jednocześnie.

– Proszę okazać dowód.

Podwinął rękaw i włączył wyświetlacz, którym pomachał przed iluzorycznymi oczami. Nie potrafił pominąć tak błahych odruchów, nawet jeśli wiedział, że i tak zeskanują całe otoczenie w celu potwierdzenia tożsamości.

– Szczegóły obiektu – kontynuował hologram, ze zmienionym jednak głosem. Był bardziej ludzki, bez syntezatora jako pośrednika. Tylko ktoś po drugiej stronie, mikrofon, i on.

– Kobieta. Wypożyczyła kolię o zapachu czarnych porzeczek i czegoś jeszcze.

– Z ostatnich zamówień jedyny zapach, który mieszano z czarnymi porzeczkami to wrzos.

– Możliwe. To będzie nasz obiekt. Informacje.

– Eliza Minano, szczegółowych danych brak. Umówiona na dzisiaj o dwudziestej trzydzieści. Zwrot i wypożyczenie nowych błyskotek.

– Idealnie. Na transakcję przyprowadźcie ją tutaj. Ja poczekam.

 

***

 

Vitsky siedział na sofie, kiedy drzwi otworzyły się, a fala jaskrawego światła na chwilę wypełniła pomieszczenie. Widział, jak zbliżała się poruszając delikatnie biodrami, jakby od niechcenia. Z pewnością go zauważyła, już przez otwarte drzwi. Nie zawróciła jednak, nie uciekła. Tego się spodziewał.

W półmroku wyobraźnia szalała, łącząc skrawki wspomnień i danych. Wciąż miał przed oczami długie plecy i ponętną szyję. Teraz bliżej niż kiedykolwiek. Ciemność osiadała na jej skórze jak dym, podkreślała krągłości schowane pod srebrną sukienką, lekko tylko odznaczającą się w czerni.

Poczuł  zapach porzeczek i jeszcze coś. Teraz już wiedział, że wrzos. Usiadła mu na kolanach, zręcznie zarzucając rękę za szyję, gładząc opuszkami gorący kark. Wiedział, że nie potrafi się oprzeć. Jak w niekontrolowanym śnie wsunął dłoń pod sukienkę. Ciągnął palcami wzdłuż uda, aż natrafił na charakterystyczną wypukłość łączenia, zimną jak metal, dokładnie tam, gdzie powinna być miednica.

Wiedział, że kiedy podniesie wzrok, nie będzie już odwrotu. Wiedział, że nie opanuje się i złamie zupełnie. Wiedział…

– Oczy – wyszeptał.

– Niebieskie – dopowiedziała, uśmiechając się tak pięknie, że nie pragnął już niczego więcej. Odgarnęła grzywkę odsłaniając w ten sposób więcej twarzy, jakby czytała w myślach, rozumiała czego pragnie.

– Nie, to pieprzony błękit.

Pieprzony błękit, powtarzał w myślach. Gładził już jej policzek, zbliżał się do ust. Pieprzony błękit. Musnęła włosami jego twarz, zanurzył się, oddał całkowicie. Pieprzony błękit i pieprzone modliszki.

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Mmmm, ale klimacik stworzyłeś. Nie tylko podoba mi się Twoje wyobrażenie przyszłości, bardzo mi tez pasuje to, jak opisałeś pociąg detektywa do Elizy. 

Były jakieś drobne błędy, ale ni zanotowałam ich od razu, więc teraz nie mogę znaleźć. 

Duży plus.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Doskonale mi sie to czytało.

Niech Wszechświat Wam błogosławi...

Chwilami odnosiłem wrażenie, iż czytam Żwikiewicza… Ale nie powiem, że czytało mi się doskonale. Czytało mi się normalnie. Poza tym ani trochę nie przejąłem się głównymi osobami dramatu. Dostali, czego chcieli.

Opowiadanie nie wzbudziło we mnie szczególnego entuzjazmu, ale też dało się przeczytać bez przykrości.

 

trwał chwi­lę w mil­cze­niu, nim zdo­był się na wiot­ki uśmiech. – Wiotki uśmiech, to jaki?

 

Lubił spo­koj­ną parę, mile piesz­czą­cą po­li­ki… – Lubił spo­koj­ną parę, mile piesz­czą­cą po­li­ki

 

Nie ważne, czy były to spodnie, czy ze­ga­rek… – Nieważne, czy były to spodnie, czy ze­ga­rek

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmm. Naprawdę można tak bardzo scedować myślenie na całkiem nieodpowiedni organ? W końcu ssak powinien mieć bardziej skomplikowany układ nerwowy niż owad…

Dopracuj przecinkologię, szczególnie w zdaniach złożonych z imiesłowem.

chwytając za daszek straszący ferią jaskrawych barw,

Literówka.

nie ważne => nieważne

Babska logika rządzi!

Bemik, Karamala:

Miło mi :).

 

Adamie, bo to o modliszkach było :P. Żwikiewicza nie znam. Internet mówi, że powinienem to nadrobić. Wtedy też się dowiem, czy był tu jakiś komplement.

 

Regulatorzy:

Dziękuję uprzejmie. Spodziewałem się całego orszaku błędów, a tutaj jakaś kameralna potańcówka. Pewnie twoje zmęczenie, bo przecież nie moja dokładność :). Wiotki – w sensie, że delikatny, podatny na byle podmuch.

 

Finklo: Mężczyźni są nawet prostsi niż owady. No, w pewnych aspektach. Nie bardzo widzę literówkę :(. Dzięki.

 

 

 

Chciał odgarnąć grzywkę z lekko piegowatych polików – policzków pasowałoby znacznie lepiej

 

Odpowiem za Finklę: 

chwytając za daszek straszący ferią jaskrawych barw – feerią

 

Napisane sprawnie, ale nie porwało mnie. 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Przeczytałam.

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Mały Słowiku, porównanie do Żwikiewicza to zdecydowanie pozytywny objaw ;-)

 

Ciekawy klimat, noir w przyszłości z brakiem happy endu. :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Przeczytałam.

Niezły, sprawnie napisy tekst. Klimat rzeczywiście gęsty.

 

Nie wiedział co powiedzieć – Nie wiedział, co powiedzieć

mówił nie siląc się – mówił, nie siląc się

Wiedział gdzie wszystko zakończyć – Wiedział, gdzie wszystko zakończyć

Widział jak zbliżała się poruszając – Widział, jak zbliżała się, poruszając

dopowiedziała uśmiechając – dopowiedziała, uśmiechając

Przecinki do odrobienia. Wszystkie lekcje.

Dziękuję.

 

Śniąco, poliki są bardziej… “miękkie” brzmieniowo. Płyną jak woda po skórze, niech zostaną :).

 

A mnie one właśnie wydają się twardsze, stąd moja uwaga. 

 

Edycja – poprawiam literówkę.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

No, percepcja. Twardsze są na pewno na podobnej zasadzie co słowo-zdrobnienie. Ze strony brzmieniowej mam już opory. Ale to tylko ja i mój obłąkany słuch :).

Karmił się obrazami, chociaż bał ponownie odpalić aplikację i wyciągnąć z niej akta prowadzonej sprawy.

 

 Jak dla mnie w powyższym zdaniu brakuje drugiego zaimka zwrotnego.

 

Spodobał mi się klimat wykreowany w opowiadaniu.

Przed sobą miał przepaść, pod palcami stóp mlecznobiałą zawiesinę, kłamiącą pięknie, że możesz postawić krok, że powinieneś spróbować; przejść się w chmurach, pomiędzy budynkami zbudowanymi ponad niebem. Bogowie w szklanych klatkach. – dobre zdania.

 

Czy dobrze zrozumiałem – detektyw miał aplikację, która po analizie zapachu itd. zrekonstruowała scenę zbrodni wraz z obecnością pani android? Nie czytam dużo sci-fi, więc zawsze się zastanawiam, czy dobrze zrozumiałem ;) 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Na aplikację przesłano mu dane zebrane przez ekipę od tego odpowiedzialną – w formie już przygotowanej – taka praca to raczej nawet w bardzo odległej przyszłości nie robota dla jednego programu :P. Całość powstawała na bazie analizy ruchu cząsteczek w pomieszczeniu. Więc, właściwie, zrozumiałeś dobrze. W dziesiątkę.

 

Klimat to fajna rzecz. Taki tropikalny, na przykład, to marzenie milionów.

Joł!

 

Byłem, czytałem, kropkę na pamiątkę tego doniosłego wydarzenia Ci zostawiam:

 

.

 

(Korzystając z okazji, przypominam, że ruszył mini-konkurs na erotyczne opowiadanie dla Jury – nie zapomnij wziąć udziału w zabawie, pozgadywać i zagłosować na najfajniejszy, Twoim zdaniem, tekst.)

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Przypuszczam, że gdyby opowiadanie trochę rozwinąć, można by wycisnąć dużo więcej z drzemiącego w tym pomyśle potencjału. Ale limit to limit.

Tekst przeczytałem z przyjemnością i właściwie z zaciekawianiem. Zarysowujesz ciekawy świat (ubolewam nad tym, że jest tylko zarysowany). Fabuła klarownie zmierza od jednego punktu do drugiego, a zakończenie jest ładnie zamknięte. Tekst zdecydowanie na plus.

Jeśli chodzi o samą historię, to nie przekonuje mnie w ogóle. Zdecydowanie czegoś w tym wszystkim brakuje. I to nie tylko dlatego, że opowiadanie jest w konwencji Sci-Fi. Fabularnie, tekst nie zrobił na mnie żadnego wrażenia, tak po prostu. Przykro mi.

Erotyka też jest tu co najwyżej umowna.

Za to wykonanie… Tu muszę – i z przyjemnością tego dokażę – uchylić kapelusza, bo opowiadanie napisane jest świetnie. Niektóre opisy i zdania naprawdę urzekają. I pewnie pozostaną w głowie na długo.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Tekst ładnie napisany, ale nie przemówił do mnie, a przynajmniej nie tak do końca. Sam pomysł mógłby być ciekawszy, gdyby był może nieco bardziej rozwinięty. Sama końcówka dużo mówi i nieco zaskakuje. Niestety erotyki trochę mało.

 

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Bardzo ładnie wykreowany klimat, napięcie narasta. Do mnie przemawia erotyka ala Rita i jej rękawiczka, niczego mi tu nie brakuje. No, podobało mi się po prostu. :) 

Klimat trochę taki Chandlerowski, a ja wychowałam się na Raymondzie :) I pewnie z tego powodu czytanie sprawiło mi przyjemność. Pewnie mógłbyś nieco go dopracować, ale… co tam, masz ode mnie punkt :)

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Dziękuję :). Miło, że może się podobać. Zwłaszcza jeśli pod różnymi względami!

Nowa Fantastyka