- Opowiadanie: Sirin - Do ucha, do ust, do gardła, do brzucha, czyli opowieść o domu żyjącym i jego lokatorach, rudej zdzirze i kocie, który jest taki, jakie są koty

Do ucha, do ust, do gardła, do brzucha, czyli opowieść o domu żyjącym i jego lokatorach, rudej zdzirze i kocie, który jest taki, jakie są koty

Mój pierwszy tekst publikowany na stronie NF. Powstał w dwa wieczory, na długo przed ogłoszeniem konkursu “50 twarzy”. Dziękuję za betowanie zrywoslawowi.

Wciągającej lektury :)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Cień Burzy

Oceny

Do ucha, do ust, do gardła, do brzucha, czyli opowieść o domu żyjącym i jego lokatorach, rudej zdzirze i kocie, który jest taki, jakie są koty

Cała heca zaczęła się tym, iż panna go zaintrygowała. Właśnie to, zaintrygowała, uwiodła z pozoru łatwą tajemniczością, a jednocześnie niespodziewaną trudnością rozeznania się w jej istnieniu prostym, acz osupełkowanym węzłami wewnętrznych sprzeczności. Z wierzchu zaś ładną była kobietą, o kształtach może niewyszukanych, ale i nieprzeciętnych, czym zaskarbiała sobie mnogość męskiego zainteresowania, choć za wyjątkiem jego właśnie. Bo zabawa w tym tu się kryła, że nijak mu się ona nie podobała, choć palił go wewnętrzny żar, gdy tylko wiązała jego wargi w kokardkę uśmiechu i kiedy brzuch zawijał mu się w ósemkę, jakby na kształt motylich skrzydeł.

Ognistego pewnego wieczoru, wracając znad rzecznej schadzki przy iskrach ogniska, szli ramię przy ramieniu w coraz chłodniejszą ciemność, a płomienie jej rudych włosów zawijały się na ringu zmagań między wietrzną wolnością a rozsądkiem głowy. Światła miasta tańczyły na piasku, bujały się na rzece, lśniły na torowiskach, ślizgały się po schodach i migotały na klamkach drzwi, które połknęły ich oboje i zatrzasnęły w ciemnym przełyku przedpokoju. Tam gościło nieruchome powietrze i nocny chłód, który przynieśli na własnych policzkach.

Gdzieś na dnie jej źrenic dostrzegł błędne ogniki lub ślady niedawnego ogniska i nie chciał uwierzyć, że może to być jedynie poblask miejskiej łuny wpadającej do mieszkania przez nierzetelnie pracujące żaluzje.

Poczuł głęboko w trzewiach przenikliwe drżenie. Dotknął jej ramienia. Milczała, wpatrzona w niego, skrytego w cieniu, w ćwierćmroku, w niepewności i w tym innym drżeniu, które wibrowało na jej barku i roznosiło mrowie po jej szyi, przez pachę, poprzez dwie myśli (zrobić – nie zrobić) aż po brzuszek, w którym zaczynało narastać miłe ciepełko. Zbliżyli twarze ku sobie. Milczeli.

I noc jakby milczała, wiaterek niemo miotał gwiazdami po niebie i blenderował piski, zgrzyty, krzyki, warkoty, tupoty i tłuczenie szkła w jedną wielkomiejską sonatę księżycową, co nie przeciskała się przez dźwiękoszczelne błony okien. Łowili swoje oddechy w klekocie łopoczących serc i skrzypiących westchnieniach podłóg, po których miękko przemykał czarny cień.

Nie podobała mu się, lecz pierś wyrwała się do przodu i uczynił dwa drobne kroki w przód, a ona jeszcze bardziej wtuliła się w potrzask między drzwiami a krzykiem jego płuc. Pochylił się ku niej, jak byk do korridy, a ciekawskie wieszaki zarzuciły swoje niewidome płaszcze, by przyjrzeć się z bliska szczerości jego rozchylonych ust. Oddzielona tą płachtą płaszcza przez sekundkę śmieszną, zaśmiała się głucho, lękliwie. Co ona robiła, co robił on?

Przecież ona była sobą, swoim poukładanym w szeregi supełków życiem, przez który przezierał zarośnięty glonami półrocza i uświęcony słonym potem węzeł. Zresztą nie byle jaki to był splot, bo z żył i nerwów nierozerwalnie złączonych. Przecież ona nie była taka, nie unosiła się chwilą, nie uciekała w spontaniczność, w wyskoki, była łatwością dnia codziennego. Kusiła, zwabiała, a potem… I teraz jakby poza kontrolą było to całe potem. A przecież ona powinna nakarmić kota… kota chociaż nakarmić.

Kot spał pod łóżkiem. Miał ją w dupie i „miał” nawet nie powiedział. Wierny obrońca cnoty swej pani.

A przecież ona tak dbała o kociaka, karmiąc królewsko i nie opuszczając o krok w zdrowiu, lenistwie i mizianiu, i…

Oparł czoło o jej czoło. Dotknął nosem jej nosek. Poblask miasta sturlał się po jej włosach, kiedy żaluzje wygięły się w oczekiwaniu rozkoszy. Ślepa kurtka, zapewne skłócona z okiennym naskórkiem, ukryła ich głowy w mroku. Ściana wyparła się jej, a ona zaparła się o ścianę. Myśli usta jej rozchyliły. Wargi jego…

Przecież on, przecież co on tutaj robił, dlaczego przesuwał dłonią po jej biodrze, czemu cały drżał, przecież nie chciał jej całej, a co najwyżej pragnął każdy kawałek z osobna, każdy element kobiecego ciała i duszy, by zaplątać je kilimem swoich dotyków (?!).

…objęły powietrze tuż przed jej bruzdą czułości. Nos naciskał na nos, gdy z lekka pochylał się nad ciałem malejącym, kruszejącym i tonącym pod drżącą dłonią, która niedbale jeszcze spacerowała po krągłym biodrze.

Co on tutaj robił?!

Tak niedbale przesuwał aurą ciepła swojej wargi po aureoli różowych, milczących już w bezdechu płatków, głodnych, o jakże głodnych, żądnych tego ciepła, tego ciepła warg jego; jego, jego chciała w brzuchu, który drżał otumaniony z przegrzania, przewibrowania i przestrachu (bo ona, co ona, do cholery, tu z nim robiła?!).

A dlaczego to robił tak niedbale? Bo ileż jeszcze mógł się oszukiwać?

Złączyli usta z ogromną dbałością, z opasłą miękkością, z parzącą świadomością… Nie, świadomości nie było, był łomot dwóch serc i było ciepło rozpływające się pod skórą jeszcze niesplecioną. Całowali zsuwające się ubrania, które spadały na włoski dywanu, całowali kroki w ciemnościach zamkniętych powiek, całowali doniczki uśmiechów, całowali siebie, siebie wzajemnie, on ją, ona jego, a język smakował język, szyję, piersi, zgorzkniałe z zazdrości perfumy, język i szyję, pod obojczyki zaglądał, od warg się odrywał, dłoniom wychodził z pomocą, a kroczki drobiły się wśród pocałunków.

Kot miał dość tych cmokań i miauknął zbudzony, wychodząc spod łóżka. Lecz ona miała go teraz w dupie.

A on już kaskadą palców błądził po gorączce jej skóry, rzucił ją w pościel, chłodną a parzącą, obiecującą rozkosz, czerwoną, czerwoną… I niżej czerwienią ust błądził, błądził i zdarł z niej jej nagość, jej skąpość, jej wstyd, jej oczekiwanie, jej pierwszy węzeł rozsupłał i dosięgał koniuszkiem smaku jej łona, jej, jej…

 

– Jeeeejjjjj!

 

W piąstkach dziewczyny zmarszczyła się pościel, stając do walki w spazmach i skurczach, a nibynóżki brodawek kopały w groty jego dłoni, zaciskające się z delikatną wściekłością naaa…

 

– Aaaaaah!

 

Wpiła się pajęczymi paluszkami w jego włosy, wyprężyła się, zagryzła wargi i wstrzymała oddech, po czym przez długie sekundy wydobywał się z niej szmer potoku rozkoszy, a uda drżały, obejmując szyję chłopaka. Drżało też całe łóżko, dywan i podłoga, chwiały się jak morelowe galaretki wszystkie ściany, a portrety na nich zawieszone skrzywiły się w niemym komentarzu zachowania swojej pani, która zdawała się w tych zabawach zapominać o swoim głodnym pupilu. Drzwi zaczęły niebezpiecznie się wahać, skrzypieć w przeciągu wciąganego z irytacji powietrza i dziurka od klucza mrugała z zazdrości, lecz podszedł do niej kot i posmarował ją językiem (podpatrzył technikę). Uspokoiła się, wyciszyła swoje otoczenie. Tylko jeszcze dywan marszczył się i cicho bulgotał pod kocimi łapkami. Westchnęła przeciągle.

Chłopak oderwał się wtedy od jej słodkości i począł się wspinać sprawnymi, choć zmęczonymi pocałunkami ku rozpadlinie żeber i wyżej, wyżej na miękkie pagórki, a ona w tym czasie, nie przestając dygotać, nabierała nowych sił, jak nowych fantazji, i mocno oplatając jego ciało kokonem dotyku obróciła mężczyznę na plecy, przygniotła do pościeli, a kiedy on wyrywał dłonie, by odwzajemnić bombardy pieszczot, ona z niezadowoleniem podgryzała to, co akurat miała przed nosem: szyję, brodawki, biodro, gumkę bokserek (figlarnie, choć nieznacznie, zaciągając ją ku dołowi). Sunęła po nim fala rudych włosów, łaskotały go delikatnie, odgarnął je więc – odgryzła się z niezadowolenia.

Chwyciła go za nadgarstki, przesunęła swoje podbrzusze na jego brodę i siedząc na nim okrakiem poczęła wiązać schwytane ręce do wezgłowia łóżka; wiązać nie wiadomo skąd wyciągniętymi tasiemkami – a może były to jej pończochy, które tak niedawno ściągnął, a jeszcze promieniowało z nich ciepło niewieścich nóg? Nie widział, przysłoniła mu cały świat sobą, a gdy był już związany – poduszką.

I załaskotały go jej włosy, gdy zsunęła się po nim aż na krawędź łoża, zostawiając na leżącym ślimaczą wstęgę wilgoci. Wiązała mu czymś nogi – więc to już nie mogły być pończochy (choć równie ciepłe, mięsiste jak liany), a przynajmniej nie one jedynie – lecz on nie bardzo zwracał na to uwagę, gdyż niezadowolona z podgryzania poduszka zsunęła mu się z oczu, a całą uwagę pochłaniała w swej głębi dupa; to znaczy wdzięczny widok odwróconej kochanki, która nadal nie przestawała drżeć, ni uśmiechać się bez odkształcania ust.

Był zniewolony, oszołomiony, pobudzony. Dom też był już gotowy, wdychał zapach jego skóry, czekał.

Obróciła się ponownie, nachyliła, globy piersi poturlały się pod szyją chłopaka. Całowała go, język smakował język, chłodził gorąc rozrumienionych policzków, wargi topiły się w ustach, a on był tak bardzo pobudzony. Nie słyszał już nawet małych myszek biegających po pokoju ani noży ocierających się o siebie z zadowolenia.

Do trzech zsunięć sztuka, raz jeszcze rude płomienie rozgorzały na jego brzuchu, a dłonie dziewczyny zawadziły o czerń bokserek. A tam, tam berło miłości na nią czekało, na jej usta, na jej dłonie, na jej ciało…

 

– Jeeeej!

 

Jej głośne westchnienie kot zaaprobował niskim głosikiem. Widocznie miał coś jeszcze miauknąć, ale zamilkł i czekał na rozwój wypadków.

Przestała drżeć. Skryta za kotarą włosów ujęła w dwa palce królewskie (raczej książęce… no, chyba nawet nie szlacheckie) insygnia. Westchnęła raz jeszcze, strzeliła gumką majtek, a on zaskoczony jęknął w proteście, co doprowadziło ją do takiej furii, że ugryzła go w udo. Nie znosiła protestów.

Łóżko skrzypnęło dwukrotnie, ona zeń się zsunęła i rozpłynęła w ćwierćmroku miejskich łun, szaleństwa domowych cieni i drodze do kuchni. Kroczki jej (kroczków tych było zbyt wiele na jedną damę) słyszał na nagiej podłodze i posłusznie czekał, rozcierając w myśli ślady zębów w okolicy krocza. Świat wokół niego wirował.

Kot tymczasem wskoczył na pościel, a jego ciekawskie łapki prowadziły gruntowny zwiad. Łaskotały chłopaka kocie wąsiki, czuł miękkie i ciepłe futerko przy nogach, złowił uchem ciche trzaśnięcie (tak jakby) lodówki, uśmiechnął się, gdy poczuł szorstki koci jęzorek na swojej skórze (zapewne zyskał sobie kocie względy dzięki zapachowi kochanki, którym już nasiąkł), i stęknął, kiedy kot go ugryzł (a jednak to nie były żadne względy).

Wyskoczyła z mroku, przegoniła bezceremonialnie kota. Lśniła cała od zdeterminowania, twarz lśniła, ciało lśniło. Wkleiła się w jego usta, nim zdołał powiedzieć cokolwiek zabawnego (właściwie to nie bardzo wiedział, jak zażartować z kociego wgryzu, który wcale go nie rozbawił). Przydusiła go niemal tym pocałunkiem, pełnym zapalczywości, złości, złości! Agresywności! Zdecydowania!

Odrzuciła poduszkę, rozebrała go finalnie, rozsiadła na nim, a wszystko to robiła ze zwinnością węża, który potrafił pływać w ciemnościach powietrza.

Usłyszał syk, tłumiony syk. I chłód na brodawce poczuł. Nachyliła się, zlizała z niego bitą śmietanę. Usłyszał syk, nachyliła się, zbombardowała językiem, pieściła. Syk, pochylenie, usta, syk, język, gęsia skórka, o jakże jej pragnął – dopadła do warg jego w słodkim pocałunku…

Syk, pocałunek w usta. Języki w bitej śmietanie.

Syk, syk, syk. Pocałunki sunęły po szyi, a on z trudem przyjmował kolejne chmurki słodkości, tak bardzo czekał na finalny taniec połączonych ciał.

Dosiadła go i zaczęła się rytmicznie poruszać. Coraz szybciej i szybciej dodając słodkości między jego wargi.

Syyyyyyyyyyyyyyyk. I syyyyyyyyyyyyyyyyk. W uszach miał pełno tego dźwięku, a w ustach pełno śmietany, którą wzburzał swoim zbyt wolnym językiem. Zaczynało brakować – syyyyyyyk – mu tchu. Dusił się. Zaczął wierzgać, przygniotła go. Tak słodko, chmur więcej, coraz więcej w ustach, nos też zapełniony, w oczach przerażenie, a przed nimi ciemne plamki mrugającego domu, krztusił się; krztusił, wyciszony puchem dociskanej poduszki.

Zesztywniał w ostatnim spazmie i stracił przytomność. Poduszka do niego przylgnęła – dla pewności.

Kobieta zeszła z mężczyzny zażenowana, skrzywiona na twarzy, zmęczona i kolejny raz rozczarowana. Odwróciła się do zwierzaka, swojego niezawodnego przyjaciela:

 

– Żarcia na miesiąc będziesz miał – wydyszała.

– Miał – odmruczał z zadowoleniem, ocierając się o skrzynkę z rzeźnickimi nożami.

Koniec

Komentarze

Przedziwne to opowiadanie, puenta taka, że mnie w fotel wcisnęło. 

Myślę jednak, że z korzyścią dla opowiadania wyszłoby skrócenie go do dolnego limitu znaków. 

A i chciałam zapytać: dlaczego kolejny raz rozczarowana? Dlaczego w ogóle rozczarowana, skoro tak właściwie ona wykazywała w tym układzie inicjatywę.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Pomysł niezły, ale wykonanie mnie zamordowało. Przyjemność sprawia mi czytanie. Czytanie przestaje być przyjemne, gdy przez tekst muszę się przedzierać. Tak było w tym przypadku. Obawiam się, że forma przywaliła treść zbyt mocno.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@bemik

(spoiler)

Nie jestem przekonany, czy dawanie gotowych wyjaśnień jest właściwe. Ale nie znam specyfiki społeczności tego portalu, także grzecznie odpowiem na pytanie: dziewczyna miała cielesne przekonanie, że zbliża się niezwykły, niesamowity romans, kochanie i miłość fizyczna o niespotykanej skali. Ale zajrzała mu w gacie i wiedziała, że nic z tego, co sobie wyobraziła się nie ziści :) Więc kolejne rozczarowanie płcią męską (tym razem z zupełnie fizycznego aspektu). Więc dalej robi z nim to, co robi zazwyczaj z kimkolwiek, kogo zaprasza do domu.

Cieszę się, że coś w tym tekście zrobiło na Tobie wrażenie.

 

@regulatorzy

Nie pierwszy raz to słyszę, ale to wcale nie jest dla mnie negatywne. Dziękuję za docenienie pomysłu :)

Siedemnastoipółkrotny przerost formy nad treścią. Pomysł też nie rewelacyjny – ileż to już romansów kończyło się rzeźnią…

 

Jak dla mnie – zbyt poetycki język. Ale to kwestia gustu.

Nie wiem czemu, ale mniej więcej takiej puenty spodziewałam się już po tytule, więc jakiegoś dużego zaskoczenia nie było. Aha, mnie też zdziwiło, że dziewczyna jest rozczarowana.

Po co Ci odstępy między akapitami?

Babska logika rządzi!

Przeczytałam.

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

łatwą tajemniczością – co to jest łatwa tajemniczość?  związek tych słów jest dla mnie niezrozumiały 

Z wierzchu zaś ładną była kobietą – po co to zaś? W środku brzydka była? 

 

Bo zabawa w tym tu się kryła, że nijak mu się ona nie podobała, choć palił go wewnętrzny żar, gdy tylko wiązała jego wargi w kokardkę uśmiechu i kiedy brzuch zawijał mu się w ósemkę, jakby na kształt motylich skrzydeł. – to zdanie jest dla mnie właśnie zakręcone jak wstęga mobiusa – trzy raczy czytałam, zastanawiając się o co biega

 

Ognistego pewnego wieczoru, wracając znad rzecznej schadzki przy płomieniach ogniska, szli ramię przy ramieniu w coraz chłodniejszą ciemność, a płomienie jej rudych włosów zawijały się na ringu zmagań między wiaterkiem a rozsądkiem głowy.  – powtórzenie; lubię metafory, ale po tym i następnym zdaniu wymiękłam i się poddałam.

 

Zmęczył mnie ten tekst, bo faktycznie prezentuje znaczny przerost formy nad treścią. Jako czytelnik radzę, żebyś przystopował nieco z taką formą. Zdania prostsze często potrafią oddać więcej i lepiej niż tak przerysowane.  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Niektóre zdania czy sformułowania sa po prostu prześliczne. Ale, jak wspomnieli przedpiścy, ich nadmiar powoduje, że taki przytępawy czytelnik jak ja gubi się nieco w tekście. Mnie się najbardziej spodobały zaciekawione wieszaki, ślepa kurtka i generelnie, ozywiony przedpokój w pierwszej fazie zalotów.

 

Pomysł rozgryzalny przez tytuł – zdradza finał.

 

I tak, tez nie rozumiałem, dlaczego dziewczę było rozczarowane. Nie wynika to z tekstu – skoro taki mały, to po co kontynuowała, zamiast ucukać od razu?

 

A tak w ogóle, to witaj w końkursie i bardzo się cieszę na różnorodnośc prac  ;-) Mnie wolno, a zyry niech duszą komentarze w sobie ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Mnie się bardzo spodobał tytuł, naobiecywał i przyciągnął. Miałam wrażenie, że jest stylistycznie z zupełnie innej bajki niż reszta tekstu. Skutkiem czego mocno się zdziwiłam, czytając całość.

 

Myślę, że nieźle się bawiłeś, pisząc ten tekst, ale czyta się go dość ciężko. Rozumiem, że to świadomy zabieg, ale opowiedziana historia nie jest – moim zdaniem – na tyle wyjątkowa, żeby usprawiedliwiać zawijasy i zakrętasy, niejasno kojarzące mi się z romansami z międzywojnia ;-)

Mi się forma spodobała, bo tekst nie był długi, a poza tym widać, że to świadomy wybór i litania rozbuchanych zdań zostaje kilka razy przełamana i tekst jest, że tak powiem, sprowadzony z powrotem na ziemię. A tytuł zwraca uwagę, ale faktycznie trochę spoileruje treść.

 

Niby tak, a nie, niby nie, a jednak.

@Finkla – fakt, niepotrzebne przerwy; dopiero uczę się obsługi tutejszego edytora.

@śniąca – powtórzenie poprawione, umknęło mi, dziękuję ;)

@Psycho – kontynuowała, bo:

1. ona karmiła dom, wabiła do tego domu kolejne osoby (my dostajemy tu tylko wycinek historii – bo po pietruszkę jej noże rzeźnika, a wnętrze domu reaguje na “mięso” z oczekiwaniem, nie rzuca się od razu, czeka na pozwolenie, trochę jak zwierzę), tylko że tutaj ona się zauroczyła w jednej ze swoich ofiar i z początku miała nadzieję na romans; dom jest z tego niezadowolony, czeka, czeka i doczekać się nie może. Poza tym te jej wahania widać w cytatach ”co ona tutaj robi?” ,“łatwa tajemniczość jej życia” – łatwe dla niej, bo jest kimś w rodzaju czarownicy, tajemnicze dla świata – i wszelkie te “supełki” tj. zagadki. “Co on tu robi” w stosunku do mężczyzny to tylko zmyła; ona ma inny cel, on ma inny cel.

2. była zdzirą i chciała się zemścić, zażartować seksualnie z kochanka, rozgrzać go do granic, by w kluczowym momencie zrobić to, czego życzył sobie i czego oczekiwał od początku dom. Przy uważnej lekturze można zobaczyć, że ona przestaje drżeć, gdy tylko przychodzi na nią rozczarowanie małym wyposażeniem mężczyzny. Już wtedy odchodzi jej ochota i jedynie się bawi, pozoruje dalsze igraszki.

 

@BardzoGrubaLola – zabawa była przednia, bo 1. chciałem komuś bezpośrednio dopiec i 2. z paru metafor jestem zadowolony.

@Dzazga – po paru kontaktach z moją prozą jest już o niebo łatwiej. Dzięki za lekturę.

 

I ogólnie:

Tytuł ma zdradzać o co tu chodzi, bo właściwie to tylko tytuł i ostatnia scena są klamerką fabuły. Cała reszta to tylko zabawa językiem.

Zabawa językiem, miks tego wysokiego z tym niskim, próba stworzenia żywego domu nie tylko w samym znaczeniu słów, ale w samym ich brzmieniu, przechodzeniu od zdania do zdania; pokazanie takiego właśnie ŻYWEGO języka – to jest właściwa tematyka opowiadania, a cały ten erotyzm to tło, co odróżnia moje podejście do tematu od innych autorów.

No jasne, że wybierając taki sposób pisania skazuję swoje teksty (ten tekst) na niezrozumienie i nieprzyjęcie przez ¾ czytelników. Nabokov, idol mój wielki, uczył swoich studentów, że czytanie literatury powinno być ciężką pracą, a ta praca, odkrywanie ukrytych znaczeń, rozszyfrowywanie symboli itd. sprawia największą przyjemność. Podzielam to zdanie, utrudniam życie czytelnikom.

Faktycznie jest tu zagęszczenie środków stylistycznych okrutne, trochę przesadzone, ale niewiele by tu się zmieściło “surowego” słowa, poza tym uważam, że wprowadziłoby zamęt narracyjny w tworzony świat. Bo skoro świat jest różny, to czemu język by nie miał być różny? Powiecie, bo czytelnik się nie połapie – owszem, racja nie do zbicia, ale ten erotyk to tylko zabawa, z której, jak widać, komuś spodobały się różne elementy, do których mniej lub bardziej mogę wracać w przyszłości.

A to rozczarowanie całe bohaterki którego nie widzicie w tak dużej liczbie czytelników mnie zaskakuje. Widać powinienem był napisać “skrzywiła się na widok małej kuśki, strzeliła gumką, i wiedząc już, że z romansu nici – jak za wieloma poprzednimi obcowaniami z przedstawicielami męskiego stada – umyśliła efektowny i pasujący do sytuacji koniec, któremu przyklasnęły trzaskające futryny drzwi wejściowych, drzwi przedpokojowych i drzwi pokojowych, całkowicie wrogo nastawionych”

Dziękuję wszystkim za dotychczasową lekturę. Każdy głos jest cenny (wbrew autorskiemu oporowi dopuszczania do siebie ziewających zniewag biorę wszystko do siebie i staram się uwzględniać przy kolejnych tekstach), a tych, którzy nie mogli przebrnąć uspokoję: spokojnie, mam też opowiadania w wersji light, gdzie flaki są flakami (a nie serpentynami śmierdzących fajerwerków), a krew krwią (a nie tętniczo-żylnym szumem i pulsem gorącego morza, rozpędzanego przez wściekłość lub lenistwo markotnego serduszka).

A to rozczarowanie całe bohaterki którego nie widzicie w tak dużej liczbie czytelników mnie zaskakuje. Widać powinienem był napisać

Być może powinieneś napisać cokolwiek, co powiąże jedno z drugim… ;-) Albo przetestować zrozumienie tego fragmentu zamysłu w trakcie betowania. Sam fakt, że musisz tłumaczyć to powiązanie (jej zawód) w komentarzach oznacza, że dla większości czytelników nie istnieje ono w tekście. To jest prawdziwy temat do przemyślenia, nie zgryźliwośc z powodu chłodnego przyjęcia Sztuki Przesadzonej Formy ;-) Przy uważnej lekturze przestanie drżenia może oznaczać równie dobrze, że w pokoju zrobiło się ciepło, bo baraszkowali czas już jakiś, rozumiesz, między fałdami otyłej pościeli a zamkniętym w sobie oknem, które obrażone łypało na zewnątrz; więc grzali namiętnie nie tylko siebie, ale i stękające zazdrośnie łoże, ściany przełykające ślinę, a nawet, kto by się spodziewał, dyndającą u sufitu voyeurystkę, co to ogromnie chciała zabłysnąć, ale bała się – bo co powie kot, król ostrych ripost, którego nawet noże miały w wysokim poważaniu? A właśnie, kot też chuchał i ocieplał i podgrzewał… ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Przy betowaniu nic takiego nie wyszło, a w sumie trzy osoby widziały ten tekst wcześniej. Ale fakt, trzeba by tu coś wyjaskrawić, akapitem o postrzeganiu facetów przez bohaterkę i przez “domek”. Teraz to troszkę za późno, ale w przyszłych opowiastkach zwrócę na to baczniejszą uwagę.

Przeczytałam.

Zgodzę się z powyższymi opiniami, że niektóre zdania przekombinowane (”całowali doniczki uśmiechów” – ???). Dziwi mnie ta pojawiająca się kilkakrotnie, niepasująca do tekstu “dupa”, wygląda mi to na celowy zabieg, którego funkcji rozgryźć nie potrafię. Na plus zaskakujące zakończenie i porządne wykonanie pod względem językowym (więc nie będzie poprawek :)).

Takie gombrowiczowskie złamanie, potrząśnięcie, policzek bez powodu, by czytelnik – zaskoczony policzkującą go dupą – otrzeźwiał na moment… :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Psychofish, nie inaczej. Tytuł, te dupy, to prostactwo niekiedy – wszystko ma przypominać o tym, że to stylizacja i że… coś tu jest nie tak jak być powinno (dla bohaterki – robi to, czego nie powinna, dla bohatera – że nie wszystko jest takie, na jakie wygląda).

 

@zygfryd89:

Doniczka uśmiechów – średnio potrafię wyjaśnić dlaczego, jednak kojarzy mi się to z dołeczkami w policzkach, gdy człowiek się uśmiecha. Doniczka – wgłębienie, a z donicy coś wyrasta – tu uśmiech, szczęście. Wiem, odleciałem :)

 

Ale mam i inny jeszcze erotyk-opowiadanie-szort, które jest takim odlotem, że nie będę skazywał nikogo na próbę zrozumienia :) Jednak jeśli znajdą się odważni… (język prostszy, ale treść mocno symboliczna).

Przybyłem, przeczytałem i kropkę swoją na pamiątkę onego wydarzenia ustanawiam niniejszym.

.

 

 

(Korzystając z okazji, przypominam, że ruszył mini-konkurs na erotyczne opowiadanie dla Jury – nie zapomnij wziąć udziału w zabawie, pozgadywać i zagłosować na najfajniejszy, Twoim zdaniem, tekst.)

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Oho, widzę oskarżenia o przerost formy nad treścią ;) No więc ponieważ ja jestem z tych, dla których treści może nie być, o ile forma zachwyca, skoncentruję się na formie.

 

Niektóre fragmenty są naprawdę dobre. Widać, że ten język jest celowo taki barokowy i przepoetyzowany. Ale momentami wymyka Ci się spod kontroli. Metaforyka, nawet najbardziej rozbuchana, nawet przykrywająca zero treści jest ok. Musi jednak mieć sens, a z tym czasami jest problem. Odnosiłam wrażenie, że momentami dobierasz słowa przypadkowo. Często też niepotrzebnie powtarzasz te same zwroty. Powtórzenia albo nawet nonsensy też oczywiście mogą się w tekście znaleźć, ale musiałoby to być jakoś uzasadnione: onirycznym obrazowaniem, może melodią języka. Jak u Schulza, on może tu być dobrym odniesieniem. Tego mi zabrakło.

 

Poza tym nie do końca rozumiem funkcję zdrobnień, których w tekście jest dużo. W ogóle widzę, że próbujesz mieszać porządki: a to jedziemy narracją z XIX wiecznej powieści, a to wrzucimy kolokwializm lub wulgaryzm, a to zdrobnienie. Zabiegi te są pewnie celowe, ale nie widzę, żeby coś istotnego do tekstu wnosiły. Ani nie ma w tym dowcipu, ani bogactwo językowe nie jest tu znowu aż takie, żeby się samym językiem zachwycać. 

 

Do tego ja rozumiem, że ona była łaskawa i próbowała jeszcze coś z tego wycisnąć, ale długo to trwa a ewidentnie po drodze brakło Ci pomysłu, jak to jeszcze oryginalnie opisać. Może gdyby zamiast tych “syyyków” było nagromadzenie szeleszczących głosek w wyrazach? Nie wiem, w każdym razie pod koniec zaczyna męczyć, czytelnik czuje się trochę jak bohaterka: zaczynało się obiecująco, a tu rozczarowanie. Czyli (jednak odniosę się do treści) opowiadaniu dobrze by zrobiło skrócenie. Bo to po prostu nie jest aż tak dobrze napisane, żeby się tym napawać przez te prawie 12 000 znaków. 

 

Doceniam delikatne i nienachalne sugestie “życia” tego domu.  I fajne użycie homonimów. Ogólnie widać oryginalność i pomysł na pisanie ale musisz pamiętać, że w poetyckości łatwo popaść w kicz (ach te wytknięte już doniczki uśmiechów), oraz że łatwo przesadzić. Jeśli pakujesz w tekst tropy stylistyczne do opuchnięcia – to każdy jeden musi mieć jakąś funkcję w tekście, musi mieć sens i dobrze grać z pozostałymi. 

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Mam mieszane uczucia. W wielu kwestiach. Niektóre metafory i konstrukty myślowe w tym opowiadaniu są prawdziwym mistrzostwem świata, natomiast jest też parę, które przyprawiają o przewrócenie oczami.

Czytanie tego tekstu wymaga skupienia, jednak – w obliczu krótkości formy i średniości treści – nie daje satysfakcji. A przynajmniej nie daje jej tyle, ile mogłoby dać, gdyby za rozdmuchaną formą stała równie rozdmuchana historia. 

Ale źle nie jest. Tekst przykrości nie sprawia. Wręcz przeciwnie.

Bardzo interesujące podejście do tematu. Z poezją na cycki. Dobre. A nawet bardzo dobre, bo, generalnie, niezgorsza ta poezja. Byłoby wyśmienicie, gdyby nie fakt, że wśród wielu pięknych metafor i urzekających zdań, nie brakło też i poetica krakersum, które, jako bardzo mocny kontrapunkt do wspomnianych wyżej delicji, normalnie przyprawiały o ból zębów. Inna, a przy tym nie mniej warta uwagi rzecz, że od nadmiaru słodkości można się scheftać, a w dalszej perspektywie – dostać cukrzycy. Mi tu do porzygu jeszcze daleko, ale – prawdę mówiąc – już czuję się, jakbym zjadł o wiele za duży kawałek tortu.

Erotyczność jest tu całkiem erotyczna, pobudzająca, interesująca, odważna i ładnie napisana. Aż chciałoby się przeżyć podobną przygodę*.

Za czerwony pas startowy – wciąż niedoścignione moje marzenie – kolejny mały plusik, nawet, mimo, że to fałszywa a zła suka była.

Gorzej jednak z fantastyką. Prawdę mówiąc, “dom żyjący”, odbieram tutaj wyłącznie metaforycznie, jako środek poetyckiego wyrazu, a innych elementów fatasy lub około-fantasy nie dostrzegam.

Podobnie z samą historią mam lekki zgrzyt, bo też nie poniał samodzielnie, skąd to rozczarowanie u rudzielca i musiałem – wbrew własnym jurorskim obyczajom – posiłkować się komentarzami. A to słabe.

Za to kot, zawczasu smakujący swoją nową karmę – rozczulający.

 

Peace!

 

* – Słowo-klucz w tym zdaniu to: “przeżyć”.

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Tekst swoje przesłanie ma, ale muszę podzielić niestety opinie wielu osób, że jest zbyt przekombinowany. Niestety zdania z mnóstwem powtórzeń i dziwnych porównań, niezbyt mnie przekonały. Sam pomysł interesujący, ale może jakby choć połowa udziwnionych zdań by zniknęła, tekst byłby większą przyjemnością dla potencjalnych czytelników. 

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Dziękuję za przeczytanie i ostatnie komentarze. Potwierdzają słowa innych czytelników. Fajnie, że jednak coś z tekstu, niejedno nawet, wyłowiliście :)

Cieniu – przyklask za wnikliwy umysł, to jest potraktowanie żyjącego domu jako poetyki, nie fantastyki. Podobnie to odczuwam, choć uważam, że już sama tematyka, tj. miłość/erotyka, sama w sobie zbliża się do granic pojmowania, czegoś ulotnego, niezrozumiałego, fantastycznego po prostu. Jednak przeszło przez beta-czytelników, stwierdzili: fantastyka/horror (pewnie przez tego wstrętnego kota). Tom i wysłał na konkurs.

Vyzart – z tym mistrzostwem świata nie ma co przesadzać (lecz dziękuję): się udało w nieudanym. Dużo jeszcze pracy przede mną na tej drodze maniery pisarskiej.

Fajnie bawisz się językiem (zazdroszczę umiejętności, której mi brakuje, szczerze), ja tam takie manieryzmy łykam chętnie. Bardzo spodobał mi się pomysł z domem, który bierze udział w akcie, którego trzeba karmić. Reszta już trochę mniej. 

Niestety ja nie dostrzegłam owej językowej zabawy, zbyt zmęczyło mnie czytanie. Zgadzam się z przedmówcami, że – niestety – przekombinowane i momentami przegadane.

Było kilka plusików, jak ów dom, ale ogólnie raczej na nie.

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Popełniłem błąd. Niedawno tu zajrzałem, przeleciałem (a jakże) tekst wzrokiem, poczytałem kilka komentarzy i wyszedłem, stwierdzając bez przekonania, że, no, może kiedyś. Jednocześnie poznałem już rozwiązanie zagadki, więc kiedy nadmiar wolnego czasu znowu mnie tu zwabił, miałem mniejszą frajdę z rozsupływania akcji, za to mogłem skupić się na stronie językowej, a ta niebanalna, poetycka, Schulzowska. I nie przeszkadza mi eklektyzm metafor, bo żyję w post(post?)modernizmie, ani długie i rozbudowane zdania, które wcale nie są takie długie i rozbudowane (kwestia mocno subiektywna). Czyli w sumie: tekst mnie przekonał.

Z trudnym stylem oswoić się można na dwa sposoby: a) przeczytać długą powieść, gdzie po setnej stronie język się “przestawi” i stanie naturalny b) przeczytać sporo tekstów autora

I trzeba też to lubić :)

 

Dzięki za lekturę, cieszę się, że postanowiłeś wrócić do tekstu po jego wymiar cenniejszy (bo fabuła, jak ktoś zauważył, nieoryginalna).

Nowa Fantastyka