
Po krwawych, wyczerpujących i pełnych poświęceń bojach zarówno z niesprzyjającym mi czasem, jak i będącym z nim w komitywie limitem znaków, nareszcie mogę zaprezentować owoce mojej pracy!
Po krwawych, wyczerpujących i pełnych poświęceń bojach zarówno z niesprzyjającym mi czasem, jak i będącym z nim w komitywie limitem znaków, nareszcie mogę zaprezentować owoce mojej pracy!
Gdy kilka minut temu cząstki rozbryźniętego mózgu Clavisa ochlapały mi twarz, straciłem resztki nadziei na ocalenie. Pozostałości mojej umęczonej jaźni pogodziły się z perspektywą klęski. Nie licząc tego, że przy następnym natarciu któryś z Demonów wreszcie się ulituje nade mną i poświęci choć tyle uwagi, by zakończyć moją żałosną egzystencję, do przyjęcia swego ostatecznego przeznaczenia brakuje mi w tej chwili tylko niczym nieskrępowanej samobójczej szarży na wroga, która przyśpieszy ten proces. Ale na to wciąż nie mogę się zdobyć. Chowam się gdzie popadnie, bo moja irracjonalna natura nie pozwala mi ze sobą skończyć. To jakiś obłęd…
Mój otumaniały umysł wciąż jeszcze pamięta te lepsze czasy – albo raczej preludium do upadku. Właściwie to zabawnie patrzy się teraz na przeszłe wydarzenia. Można powiedzieć, że większa ich część prowadziła mnie nieuchronnie do stanu obecnego. Jeden wielki łańcuszek. Chyba że te wszystkie prawidłowości to część urojeń, które naprędce wytworzył sobie umysł. Ostatnio, zdaje się, powoli przestaję odróżniać realne wydarzenia od konstruktów produkowanych przez swą chorą wyobraźnię. Czasem nawet nie mam pewności, czy w danym momencie przeżywam kolejne katusze w realnym świecie, czy tylko śnię. Wszystko mi się już plącze, i to od dobrych kilku dni…
Wokół totalne pandemonium. Sądziłem, że toksyczne, porosłe gdzieniegdzie niebezpiecznymi roślinami pustkowia, które otaczają nasze ostoje, same w sobie stanowią piekło. Myliłem się. To była dopiero wstępna oprawa. Dekorator sceny się pospieszył, nie zaczekał na resztę ekipy. Teraz dopiero mamy prawdziwy plac zabaw.
Dobra, chyba przeżyję kolejne parę godzin. Święci Rycerze – nasi wielcy bohaterowie od siedmiu boleści – uznali wreszcie, że wystarczająco dużo nas padło i ruszają naprzeciw tym wielkim, pokracznym bestiom. I tak wiele im to nie da, ale my uciekniemy – tylko po to, by znowu za jakiś czas połączyć się z jakimś oddziałem szturmowym i służyć mu jako chwilowe odwrócenie uwagi. Tym razem wpadliśmy na oddział bojowy tych wielkich piechurów od Brute’ów. Gadzi łeb z rogami, nieprawdopodobne gabaryty, zbroja z grubych kości jakiegoś gargantuicznego zwierzaka o nieznanym pochodzeniu. Gorąco. Nie ma się co dziwić. To nie szarża na byle chucherkowaty punkt o małej wartości strategicznej – idą na Eld Hain! Rozumiesz to? Nie. Nie rozumiesz. No bo niby jak mógłbyś? Do tej pory niezmiennie otrzymywaliśmy ostre cięgi, ale ataki koncentrowały się na mniejszych skupiskach. Ich formacje były rozciągnięte. Zbliżały się, ale uderzały w mniej istotne pod względem strategicznym cele. Koncentrowały się na systematycznym wybijaniu nas. Teraz prą na ostoję. Większymi siłami niż dotychczas. Gdyby nie pojawiły się te dziwaczne istoty, pewnie już wdarliby się do nas. A tak ofensywa się załamała. Ale co się odwlecze, to nie uciecze – po pierwszej fazie bitwy rozbili i tak znaczną część naszych sił obronnych. Tym razem pójdzie im szybciej. O wiele szybciej.
Przed momentem odwróciłem się na chwilę. Nasze rycerzyki chyba już pękają. Jeden z nich został zmasakrowany przez wielką maczugę jednego z tych wielkich potworów. Doganiam moich braci-półgłówków. Część z nich taszczy cały ekwipunek – czyli mechaniczną włócznię, zasilaną przez założony na plecy mechanizm. Ja swój zestaw dawno straciłem, tak jak i połowa mojego oddziału, który utrzymał się przy życiu. Z czasem ci, którzy utracili już rynsztunek, zostają przydzielani do różnorakich manewrów strategicznych wymagających większej mobilności, jak ograniczony zwiad czy prowokowanie wroga, by zerwał szyk, ewentualnie pomoc w prowizorycznym opatrywaniu rannych. Szanse na regulaminowe ubicie siedmiu wrogów drastycznie spadają, ale po czasie i tak można się zorientować, że już wcześniej nie były one duże. Już nie patrzę za siebie, ale wiem, że nie ścigają nas – na tym etapie tak mają w zwyczaju. Dopadli Świętych Rycerzy i teraz ich wykańczają. Egzoszkielety elity ludzkiej armii pękają po pierwszych uderzeniach ich kościanych maczug. Dobrze, że napastnicy najwyraźniej nie mają Houndów, inaczej pewnikiem puściliby ich za nami.
Przechodzimy przez kolejne linie okopów, porobione chaotycznie i nierówno wokół Eld Hain niedługo przed początkiem bitwy. Śmieszne. Któryś z naczelnych strategów ostoi wykoncypował sobie, że – uważasz – będą dodatkową ochroną przed frontalnym atakiem. Wcześniej może i były. Podobno podczas pierwszego natarcia wydatnie spowolniły marsz ich cięższych jednostek. Teraz jednak są jednym wielkim cmentarzyskiem, pełnym przeważnie nic już niewartego żelastwa, no i oczywiście zwłok różnej maści. Co rusz się na coś nadziewamy, czasem musimy nawet obchodzić pewne miejsca, bo nie da się przejść. Demony jakoś sobie radzą – to nie one muszą uwijać się jak w ukropie, by przeżyć, więc mają czas. Puszczają lekkie zwiady na rozpoznanie terenu, przerzucają się na ciężką broń dystansową, zarzucają długie i ciężkie metalowe płytki, pozwalające przechodzić żołnierzom bez obaw utknięcia w jednym z okopów. Są zorganizowani. Cokolwiek ich zaskakuje, oni w mig potrafią się zaadaptować. Owszem, mogą się wycofać, jeżeli uznają, że sprawa jest poważna. Ale szybko wracają i poprawiają to, co uprzednio zrobili źle. Mam wrażenie, że tych istot nie da się przechytrzyć dwa razy tą samą metodą. Jeśli to prawda, no to kiepsko, bo nam się wyraźnie kończą pomysły.
A ty się tylko przysłuchujesz mym słowom. Beznamiętnie, bez żadnego strachu pochłaniasz to, co teraz opowiadam – tak jakby relacja z mojej perspektywy była dla ciebie jedynym oknem na ten kaleki świat, a ty przyjmujesz wszystko tak spokojnie, tak zwyczajnie, jakbyś sobie znalazł kolejną zmyśloną opowiastkę. Co, może w takim razie sprezentujesz mi chociaż jakąś nagrodę za me trudy…?! Tylko nic nie mów! Mam gdzieś to, czy istniejesz naprawdę, czy jesteś wytworem mojej chorej wyobraźni. Powiedzmy, że jesteś jakimś… obcym, który wszedł ze mną w kontakt, dzięki czemu wyczuwam twoją obecność. Dobrze się chociaż bawisz? Przynajmniej w zamian za to cię wykorzystam. Tak. Nawet jeśli nie ma tutaj przy mnie żadnego niematerialnego tworu i to tylko moje złudzenie, przydasz mi się. Przynajmniej nie będę musiał personifikować jakiegoś kamienia i prowadzić z nim jednostronnej konwersacji. Lepiej prowadzić konwersację z tobą, nawet jeżeli ona też ma być jednostronna. Towarzyszący mi inni pielgrzymi raczej się nie nadadzą do tej roboty. Wcześniej było kilku zdolnych do sensownej konwersacji kolegów-heretyków, ale prędko zginęli albo zwariowali w ten czy inny sposób. Jako tako dało się jeszcze chwilami pogadać z Clavisem, ale dosłownie przed kilkoma chwilami maczuga jednego z Brute’ów zawadziła o jego łysy czerep. A kiedy zawadza o ciebie maczuga Brute’a, i to jeszcze w sytuacji, gdy jesteś pielgrzymem z odsłoniętą głową i torsem… no właśnie. Ale jeżeli mam być szczery, Clavis niewiele już mi pomagał. Odkąd przetrzebiła nas wataha Houndów, właściwie nie mam już z kim umierać. Wcześniej się jako tako trzymałem, bo przynajmniej było w miarę sensowne towarzystwo. Ostatnio dowództwa nie interesuje, o czym gadamy, bo wiedzą, że zginiemy szybciej niż zwykle. Tamte przerośnięte psy to udowodniły znakomicie. A jak z nikim nie gadasz na tym froncie, zaczynasz świrować. Zwracają się do ciebie jakieś głosy, myślisz, że jest ktoś więcej w pobliżu – tak, widziałem kilka takich przypadków. Pojawiłeś się w samą porę, kolego.
Przerwa w marszu. Demony na jakiś czas zgubione, więc nie ma co się na zapas męczyć. Wchodzimy w jeden z pierwszych lepszych okopów i wypoczywamy. Co za ponura atmosfera. Jak nie niesamowity zgiełk i harmider, to przejmująca cisza, przerywana jakimś dudnieniem czy nieludzkimi wrzaskami z oddali. Rozkopana ziemia, pełna porozrzucanych szczątek, a zrywający się co jakiś czas wiatr przenosi mniejsze odpadki. I ta wiecznie pochmurna pogoda. Cholera, gdy idziemy jak banda wariatów w stronę stanowisk Demonów, to niemal nie zwracamy na to uwagi. Nie ma nawet kiedy. Wbrew pozorom, ostatnimi czasy te chwile, gdy jest spokojnie, są najgorsze. To przypomina czekanie na egzekucję. Marchewka w postaci obietnicy uwolnienia po zabiciu siedmiu przeciwników powoli przestaje działać. Z każdym kolejnym bojem ci, którzy ocaleli, coraz bardziej uświadamiają sobie, że prawdopodobnie nie zdołają ubić nawet jednego Demona. Kiedyś było podobno prościej. Nie wiem, czy to na pewno prawda. Tak mówili. Cóż, to jest całkiem prawdopodobne. W przeszłości ich oddziały atakowały mniej intensywnie, poszczególne siły nie były tak blisko siebie. Przegrywaliśmy, ale były większe szanse na to, że grupka pielgrzymów osaczy na chwilę któregoś Demona. Teraz ruszają w sposób bardziej ścisły i zdecydowany. Niemniej jednak widziałem tych, którzy wracali wolni. Przynajmniej ciałem. No, ale całkiem normalni to oni już nie mogli być. Nie po tym horrorze, co ich spotkał.
Przez nasz okop idzie falanga Świętych Rycerzy. Dostawa bezpośrednio z Eld Hain, jak widzę. Liczą co najmniej dwa razy mniej ludzi niż ostatni oddział, który mijał nas przedwczoraj. Powiadam ci, że to niedobrze. Niedobrze dla tych, co są poza murami ostoi. Oznacza to prawdopodobnie , że powoli ubywa im co lepszych ludzi lub uznają wysyłanie ich na front za bezcelowe, bo Demony zdobywają taką przewagę w polu, że nie idzie już cokolwiek efektywnego z tym zrobić. Nieważne. I tak oznacza to tylko jedno – spisują nas powoli już zupełnie na straty. Będą wrzucać nam coraz mniej liczące się jednostki, które spowolnią jako tako ataki, a sami przygotowywać się na odparcie szturmu. Przyznam, że nie jest to dla mnie zbyt wielkim zaskoczeniem. Zawczasu zaobserwowałem pewne symptomy z tym związane. Na przykład coraz rzadziej widzę Golemy wspierające oddziały. Wcześniej rzucali ich w pole możliwie jak najczęściej, gdyż nawet jeżeli ostatecznie z tych mechów zostawały tylko trybiki, a w środku zmasakrowane ciało, to udawało nam się spowolnić atak i mieć więcej czasu na przegrupowanie. Demony nie mają w zwyczaju iść za ciosem po bardziej wyczerpującej potyczce, a takimi zazwyczaj są starcia, w których kilku z nich padnie powalonych przez golemi młot. Teraz już zbyt często widzę kolejne grupki pielgrzymów. Szeregi uzupełniające nasze nadwątlone siły. A ci Święci Rycerze to już pewnikiem po ostatnim namaszczeniu i tak dalej. Raczej nie spodziewają się powrotu do ostoi. Zakładam, że musieli zagrać w swoim gronie w kółko i krzyżyk albo coś takiego i wytypować szczęśliwców, którzy przyjdą do nas poudawać, że Kapłani wciąż nas wspierają. Podbudować morale. Ale wiesz, lubię na nich patrzeć. Z tymi swoimi efektownie wyglądającymi tarczami, mieczami, poświęconymi młotami. Egzoszkieletami, będącymi jednym z cudów naszej inżynierii. Wygładzane, dopieszczone pod względem wizualnym do granic naszych możliwości technologicznych. Na dopasowanym wymiarowo do noszącego pancerzu wygrawerowano jakieś święte literki – bardziej zasłużeni mogą sobie zamawiać specjalne hasełka. Szkoda tylko, że to jest tak nieskuteczne przeciwko naszym oprawcom. Po pierwszej lepszej bitwie zazwyczaj wyglądają nieco gorzej. Mniej dumnie, to na pewno. Ale jak się domyślasz, duma w takich sytuacjach jest ich najmniejszym kłopotem. Jeżeli przeżyją samą walkę, bez wsparcia techników ten powgniatany, zdruzgotany już egzoszkielet staje się ich osobistym więzieniem. Jednak niektórzy pielgrzymi mają szczęście, jeżeli takowego spotkają i będzie on potencjalnie do odratowania. Każdy z nich ma w takiej sytuacji obowiązek sprowadzenia takiego Świętego Rycerza do Eld Hain, a każda jednostka na drodze ma im w tym pomagać. Jeżeli im się powiedzie, otrzymają jakieś zmniejszenie wyroku, lepszy sprzęt, do tego jeśli szefostwo ma akurat dobry humor bądź uratowany został naprawdę ważny Święty Rycerz, zostają uwalniani. Ale to ostatnie to skrajne przypadki, od końcowej fazy pierwszego ataku do dnia dzisiejszego w ogóle niespotykane. W końcu teraz liczy się dosłownie każdy pielgrzym, bo innych jednostek jest z każdym dniem coraz mniej.
Siły Demonów nie są jednak monolitem. Ich trzy kasty nie przepadają za sobą. Nieraz zachowują się jak na polowaniu, ścigając się, kto nas dopadnie pierwszy. Czasem podobno były nawet zwarcia pomiędzy nimi. Bywa że to ratuje naszym życie, bo mogą wykorzystać zamieszanie i zwiać. Chyba jednak najlepiej zginąć od Brute’ów, wiesz? Oni się nie patyczkują. Nie będą się nad nami znęcać przed śmiercią ani nie zamienią w swoje maskotki. Zabiją od razu. Cieszę się, że jakoś do tej pory omijałem siły kasty Prime i Terroru. Szczególnie Terroru. Prime’owie używają jakichś magicznych sztuczek, którymi potrafią dziesiątkować całe armie. To jest straszne, fakt. Ale nie równa się to w żaden sposób z wyrafinowaniem i okrucieństwem Terrorystów, jak się przyjęło ich zwać na froncie. Wiesz, że duża ich część wygląda jak ludzie? Taak, to jest najgorsze. Mówią, że umieją na całe tygodnie wchodzić między nasze siły i doprowadzać do szaleństwa żołnierzy. Wiele o nich powiedziano. Sam nie umiem oddzielić w pełni prawdziwych opowieści od bzdur, bo na szczęście jak dotąd się z tym nie zetknąłem. Bardzo często słyszałem jednak pewną historię, która wydarzyła się całkiem niedaleko stąd. Podobno namiot jednego z dowódców Świętych Rycerzy zaczęła nawiedzać pewna niesamowicie piękna kobieta. Ten rycerzyk to był bardzo zasłużony wojownik, więc puszczano mu płazem, gdy zakradała się do niego w nocy. Po jakimś czasie jednak ludzie Świętego Rycerza zauważyli, że facet dosłownie marnieje w oczach z każdym dniem. Nim ktokolwiek zdobył się na odwagę, by nieco w tej sprawie powęszyć, pewnego ranka znaleziono zwłoki dowódcy gdzieś na obrzeżach obozu. Nagie i zbezczeszczone. Wedle późniejszych badań, denat sam wydrapał sobie oczy, wykastrował się, po czym obgryzł swoje dłonie aż do kości, a na końcu połknął własny język. Kobiety po dziś dzień nie znaleziono.
Zaraz, co ten koleś krzyczy? Ach, znowu kazanko. Myślałem, że wieści z innego miejsca na froncie. Czasem nam podają. No, przynajmniej któryś z siedzących na uboczu Świętych Rycerzy jednym gestem kazał Kaznodziei się zamknąć. Wcześniej naszymi oddziałami dowodzili chociaż regularni żołnierze. Jacyś Strzelcy, bywało nawet, że tymczasowo sami Święci Rycerze. Ale od drugiej fazy oblężenia Kapłani wymyślili sobie Kaznodziejów, najniższą szarżę dowodzącego – takich, co tylko pielgrzymom mogą przewodzić. Najpierw pojawiali się rzadko, rekrutowani zwyczajowo spośród kolesi, którzy popełniali jakieś mniejsze przewinienia z Eld Hain bądź tak samo duże jak kandydaci na pielgrzymów, tylko mają odpowiednie znajomości. Po tym, jak nasz poprzedni Kaznodzieja – chojrak, ale przynajmniej nie zawracał dupy bez potrzeby – skończył jako posiłek dla Hounda, przydzielono nam jakiegoś świętoszka, którego wrzucono chyba tylko dlatego, że Kapłani mieli dość jego paplaniny. Jedynie to mi do głowy przychodzi. Nazywamy go Elvis. Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego i skąd to imię się, do cholery, wzięło. Tak czasem bywa w naszym małym społeczeństwie schizofreników i straceńców. Po prostu nie wiadomo, jakim sposobem wpadają nam do głów dziwne pomysły. Ale spójrz tylko na niego! Ten obdartus wygląda niewiele lepiej od nas. Ma tylko jakąś narzuconą na siebie kapotę, no i nie musi golić głowy, jak my. Ale przy tych brązowych, teraz właściwie brązowo-szarych, długich kudłach to ja bym chyba już wolał chodzić łysy. Przecież już dawno musiał się nabawić jakichś żyjątek w swojej osobistej dżungli. I to ma być nasz lider! Bardzo motywujące.
Wedle raportów ich pierwsze natarcie zostało złamane przez indywidua nazwane potem przez naszych badaczy Nienasyconymi. Jakieś biomechaniczne formy życia, jeszcze chyba nie podano w obieg publicznej informacji o ich genezie. Tak czy inaczej wchłaniają żywą tkankę i są śmiertelnie niebezpieczni – inaczej nie zatrzymaliby zwycięskiego pochodu Demonów. Nam też się podobno dostało, ale nie tak jak im. Ostatnio jakoś ich nie widać. Zresztą mniejsza. Pogadajmy o czymś ciekawszym, nim znowu wyruszymy w trasę.
Kapłani za wszelką cenę chcą przekonać nasze kochane, zakłamane i skazane na pożarcie społeczeństwo, iż pielgrzymami zostają ludzie – jak oni to lubią określać – „nieoświeceni”. Zatem przedstawiają nas jako pustych, zepsutych ignorantów, którzy woleli wybrać ścieżkę potępienia zamiast osławionego oświecenia i ominęła ich możliwość poznania „prawdziwej drogi”. Tak właśnie to określają. Czyli, nie przedłużając już, wedle oficjalnej propagandy należymy do najniższych, samoponiżających się półgłówków. Oczywiście, jak sam się już pewnie domyślasz, to kompletna bzdura – już zetknięcie się ze mną powinno ci uświadomić, że coś nie gra z tymi informacjami. Co prawda rzeczywiście zdarzają się okoliczności, gdy na pielgrzymkę wysyła się, dajmy na to, tępą górę mięśni, która w społeczeństwie zachowuje się jak jakiś wściekły zwierzak. Jednak są to pojedyncze, skrajne przypadki, gdy delikwentem naprawdę już nie da się w żaden sposób sterować. Jestem tutaj już kawałek czasu – całkiem spory, biorąc przypuszczalną średnią długość życia pielgrzyma – i zapewniam cię, że wśród całych dziesiątek przewijających się straceńców tylko śladowe ich ilości to potencjalni zbóje. Nie, to tak nie działa. Nie można tak łatwo pozbywać się świrów i zabijaków, gdy bywają bardzo użyteczni. Rozumiesz, mamy coraz większe kłopoty. Demony rozpieprzają nas w dosłownie każdej bitwie, a my nie jesteśmy w stanie znaleźć żadnego rozwiązania, które przybliżyłoby nas do ocalenia o milimetr. Naszym niegdyś mocarnym i wszechpotężnym włodarzom coraz bardziej zagląda w oczy widmo niechybnej klęski. Doszli więc na pewnym etapie do wniosku, że pora przestać bawić się w praworządnych świętoszków i wykorzystać swą władzę bardziej pragmatycznie, jednocześnie nadal zachowując na zewnątrz aureolki. Uznano, że przyszedł czas na odpowiednie wykorzystanie wszystkich odmian naszej społecznej tkanki. I kiedy mówię „wszystkich”, to „wszystkich” – bez wyjątku. Począwszy od inteligentów, poprzez mięśniaków i różnej maści cwaniaków, na heretykach, zdrajcach i kompletnych idiotach skończywszy. Dla każdego znajdzie się odpowiednie miejsce w wielkiej, samonapędzającej się machinie dążącej do przetrwania. Zapewniam cię, wiem, co mówię. Byłem przez długi czas ważną osobistością, którą można było określić jako swojego rodzaju szarą eminencję, lawirującą pomiędzy światem możnych, a tymi niższymi warstwami.
Paradoksalnie, na piedestał wyniósł mnie właśnie pogłębiający się kryzys i wieści o zbliżających się bardzo szybko siłach demonów. Wcześniej byłem średniej klasy uniżonym urzędasem, który umiał załatwić ludziom to i owo za odpowiednią opłatą. Miałem sposób na obchodzenie tych wszystkich durnych przepisów. To był chyba wrodzony dar. Nie lubiłem się wychylać, więc bezpiecznie chowałem się jako mało znaczący obywatel, starannie ukrywając prawdziwe zyski. Oczywiście nie myśl sobie, że nikt o mnie nie wiedział – aż tak dobry to ja nigdy nie byłem. Co ważniejsi Kapłani zdawali sobie sprawę z mojej obecności. Ale im nie przeszkadzałem, a czasem nawet wyświadczałem jakieś tanie przysługi. Władza deprawuje, o tej absolutnej nie wspominając – przekręty wśród nich były więc zawsze. Jednak odkąd zaczęliśmy naprawdę czuć na sobie oddech Demonów, potrzeba kombinatorstwa zwiększyła się kilkakrotnie. Już parę tygodni przed bitwą o Eld Hain zaczęło im ubywać zarówno pielgrzymów, jak i żołnierzy. No to zatrudniają takich lewych gości od papierkowej roboty jak ja, dają nam nieprawdopodobne profity, pozwalające żyć daleko ponad stan. A my działamy. Kogoś tam wrobimy w zakłócanie porządku czy bluźnierstwo – nie ma wielkiej różnicy – dzięki czemu będzie kolejny górnik albo pielgrzym do użytku. Wyciągniemy innym razem jakiegoś bandziora, co się umie bić, jeżeli potrzeba zmienimy mu tożsamość i witamy w armii – czasem nawet i wśród Świętych Rycerzy. Tak, kolego, od pewnego czasu nawet oni są nieco mniej święci. Wiesz, ilu wojaków tracimy w każdej kolejnej bitwie?! Mamy takie czasy, że bez kombinowania padniemy. To znaczy, padniemy wcześniej niż ustawa przewiduje.
Jak znalazłem się tutaj? To już jest akurat bardzo proste. Stałem się nieuważny i arogancki, popuściłem sobie nieco pasa. I w końcu podpadłem pewnej ważnej personie z góry, za co zostałem przez nią ukarany. Mój oficjalny status nadal się nie zmienił, więc z łatwością wrobiono mnie w jakąś obrazę Jedynego czy coś takiego, to już była losowa pierdoła. Łatwizna. Podrzuć cokolwiek – przecież za każde bluźnierstwo jest jakaś wysoka kara. Jeżeli Kapłani zaaprobują oskarżenie, nie będzie nawet potrzeba dowodów. Zwrócili się do Jedynego, on im powiedział, kto jest winny, blebleble, no i cześć pracy w kopalni albo wio na pielgrzymkę. Ostatnio kary śmierci prawie się nie wymierza, bo każdy człowiek się liczy. Cwane skurczybyki jeszcze na tym wyszły na plus z opinią publiczną – minimalnie, ale jednak. Propaganda rzecze w tym przypadku, że w świetle ostatnich wydarzeń Najwyżsi Kapłani wyprosili u Jedynego większe miłosierdzie dla skazańców. Bardzo zabawne. Ale zmniejszyło częstotliwość zamieszek.
Wiesz, poznałem prawdę. Prawdę na temat tego świata i naszej obecności w nim. Uchylić ci rąbka tajemnicy? Właściwie… czemu nie. W końcu jestem tutaj twoim przewodnikiem. A zresztą ja po prostu muszę to komuś powiedzieć przed śmiercią! Nie po to tyle dni i bezsennych nocy nad tym myślałem, żebym chociaż tego nie wyrzucił z siebie. Wybadałem struktury naszego społeczeństwa, dzięki czemu mogę spojrzeć na nas z zewnątrz. Wszystko układa się w logiczną całość.
Jeszcze nie tak dawno nie wierzyłem w Jedynego. Zadeklarowanym ateistą byłem od młodzieńczych lat. Ale pewnie nie ja jeden przez lata udawałem przywiązanie do naszej wiary. Za największych ateistów szybko zacząłem zresztą uznawać właśnie Kapłanów. Inna sprawa, że żywiłem pewien szacunek do naszych przywódców za to, że się tak umiejętnie urządzili. Niedawno doszedłem jednak do wniosku, że chcący czy niechcący, ale nasi doktrynerzy nie byli aż tak daleko prawdy. Jedyny istnieje – tylko jest trochę inny niż tamci sądzą. Owszem, Dzień Sądu naprawdę miał miejsce. Został jednak opacznie zinterpretowany. Wedle naszej religii zmiecenie z powierzchni ziemi lwiej części ludzkości i ich dobytku było karą. Nic bardziej mylnego – to było miłosierdzie, dla niektórych może i nagroda. To my! My, którzy pozostaliśmy na placu boju, jesteśmy karani. Pomyśl tylko! Wszechpotężny stwórca, którego nazywamy swoim bogiem, ma dość naszej żałosnej, nieudanej, niedoskonałej rasy. Tak bardzo zawiedliśmy jego oczekiwania, że część z nas chciał ukarać przykładnie. Więc wysłał swoje sługi, zwane przez nas Demonami. Jako stwórca doskonale zna nasze mocne i słabe strony. I stąd wie o jednej z istotniejszych, nieusuwalnych cech – instynkcie przetrwania za wszelką cenę. To sprawiło, że się rozwinęliśmy od naszych prapoczątków. To nas uratowało przed wyginięciem. A dziś jest naszym przekleństwem. Jedyny wiedział, że z czasem, coraz mocniej przypierani do muru, będziemy uświęcać coraz więcej środków. Usiłować przetrwać dla samego przetrwania. Będę chodził po głowie mego bliźniego, żeby tylko żyć – oto nasza filozofia!
Czy teraz rozumiesz?! Zobacz, do czego nas to doprowadziło! Staliśmy się karykaturą samych siebie! Przyjrzyj się tym żałosnym pielgrzymom! Przyjrzyj się nam! Zmizerniali, półnadzy, pojeni jakimś podejrzanym destylatem, który miesza nam w głowach i sprawia, że chętniej idziemy na rzeź. Tak robi człowiek człowiekowi! Inwazja wyciąga na wierzch najgorsze ludzkie instynkty! Zostaliśmy ocaleni i podnieśliśmy się z kolan dzięki nowej technologii, tylko po to, żeby z czasem zmienić własnoręcznie wybudowany raj w piekło. Demony czy Nienasyceni – oni są tylko bodźcami, mającymi popchnąć nas ku upadkowi. Bo przecież mamy klarowny wybór – możemy położyć się i umrzeć z ręki niepowstrzymanej siły, ale nie chcemy. Jedyny to okrutnik i geniusz zarazem. Cóż za przewrotny mesjanizm! Bo przecież, wbrew tyradom Kapłanów, jesteśmy na swój sposób wybrani. Wybrani, by cierpieć za ludzkość, zapłacić za grzechy niezliczonych pokoleń przed nami. Ocaleni, by stać się symbolem najgorszych ludzkich instynktów – my będziemy krwawić i pogardzać sobą nawzajem, reprezentując wszystko, co najgorsze, żeby cała ludzkość została odkupiona! I pomyśleć, że być może najważniejsza prawda o naszym losie i przeznaczeniu została wypowiedziana w tym żałosnym, cuchnącym, wypełnionym trupami rowie…
Te sukinsyny idą w naszą stronę. Kurz bitewny zasłonił nam maszerujące siły nieprzyjaciela. Dużo ich, coraz więcej. To może być nawet decydujące uderzenie. Nareszcie! Tak, już do was lecę! Wypowiedziałem to, co chciałem, jestem już spełniony! To, że atakują nas akurat teraz, jest znakiem od Jedynego! Cierpiałem, by zrozumieć. I zrozumiałem jako pierwszy, więc wysyła po mnie swoje anioły śmierci! Pora skończyć z tym gównianym, brudnym… co jest? Dlaczego ten facet właśnie podbiegł przede mnie i zasłonił przed kościaną maczugą Brute’a? To mnie pierwszego wypatrzył, chamie! Do was też przyjdą, no… Czemu mnie odsuwacie i pchacie się pod oręż? Ja chcę wreszcie zdechnąć! Wkurzające żywe worki z mięsem. Jak wcześniej kurczowo trzymali się życia, to nagle masowo zmądrzeli.
Moment. Widzisz to, co ja? Co to za punkciki w powietrzu? Nawet Demony zwróciły na nie uwagę. Czy to są… anioły? A niech mnie wszystko! Zapikowały na oddziały hord – i odnoszą sukcesy! Wcinają się w nich swoimi kosami w ich szeregi. Czy… czy w tej najczarniejszej godzinie Jedynemu się coś poprzestawiało i postanowił dać pomocną dłoń? Czy może uznał, że coś nam za szybko idzie ta degrengolada i trochę ją spowolni, żebyśmy jeszcze trochę się upodlili? Oto jest pytanie…
Czemu te głąby mnie nagle wzięły na ręce? I idą ze mną… w stronę Eld Hain? Stary, widzisz to, co i ja? Jakieś popychadła robią naprędce kładki na okopach, by niosący mnie pielgrzymi przeszli dalej. Pomagają im w tym niemal wszyscy obecni. A ludziska obok wiwatują i skandują na moją cześć. Chwila, coś jest nie tak. Co mogło ich skłonić do tego? W porządku, w pewnej chwili się rozemocjonowałem i co niektóre zdania z naszej rozmowy wypowiedziałem na głos, ale… a zresztą, okaże się. W takim tempie wkrótce będę w ostoi. Może mi się poszczęści i chociaż złożą mnie w ofierze albo co. A byłem już tak blisko. Czyżby Jedyny pomachał mi ocaleniem przed oczyma, by zaraz udowodnić, że jeszcze nie czas? Co więcej muszę zrobić?
Czytam, czytam, niewiele akcji, jednakże sugestywny opis realiów ostoi, jakże prawdziwy bohater “spowiadający się” czytelnikowi; nawet nie zauważam(!), iż zbliżam się ku końcowi. No bach! Mamy i zakończenie. Dla mnie niezrozumiałe. Niby prorok, ale czemu? Jakie słowa wypowiedział na głos? Nie potrafię dojść. Moim zdaniem końcówka napisana na siłę do udanego opisu. Szkoda.
Reasumując – gratuluję, nie wiem jak innym, mi się podobało:) Oczywiście z wyłączeniem dwóch ostatnich akapitów, chyba, że autor pojaśni, walcząc z moją wrodzoną tępotą (z którą usiłuję z kolei ja walczyć:))“co i jak”
Dzięki wielkie za przeczytanie i kilka cennych uwag. Prawdę mówiąc, nieco się wystraszyłem, gdy od rana nie było żadnych komentarzy – to moje pierwsze “poważne” opowiadanie od niemal półtora roku, więc traktowałem je mimo wszystko z pewną rezerwą ;)
Co do zakończenia, to pozwolę sobie na pewien eksperyment, bo nie jestem pewien, czy jest ono po prostu nie takie łatwe do interpretacji, czy najzwyczajniej w świecie jest skopane, bo dałem zbyt mało tropów :D Zatem zrobimy tak: jeżeli kolejne osoby czytające opowiadanie dojdą do tego samego wniosku, co Ty, wyjaśnię mój zamysł ;)
PS. A, w każdym razie zaznaczam, że zakończenie – udane czy nie – nie jest “doklejone” do całej reszty, gdyż był to jeden z pierwszych wątków opowiadania, jakie wymyśliłem.
Pochwaliłeś mnie, choć cennych uwag nie zamieściłem. Czuję się emocjonalnie zaszantażowany:) No i co mam czynić? Będą, proszę:
Drugi, trzeci akapit sugeruje, iż ostoje są toksyczne, ratownik Przecinek to naprawi:)
Nie ma ruchomych bagien. ‘Ruchome piaski’ bądź ‘bagna’:)
Jest gorąco. Nie ma się w sumie co dziwić. To już nie jest szarża na byle chucherkowaty punkt o małej wartości strategicznej – idą na Eld Hain!
Lepiej? Pracując nad tekstem, mówię tu o sobie, nie odnoś do siebie, korekta idzie w parze z redukcją. Zbędne elementy likwiduję. Być może nie należy to wiązać z każdym tekstem, daję Ci tylko ‘eventus’ pod rozwagę, nic więcej, nie krytykuję.
Ich siły inwazyjne były rozlazłe.
Traf na militarystę, a skrzywi się z obrzydzeniem:) linie rozciągnięte, luźno rozlokowane, rozlazłe może być ciasto.
Zbliżały się, ale uderzały w mniejsze punkty. Koncentrowali się na niszczeniu terenu czy efektywnym wybijaniu nas.
Punkty są na mapie: ’łatwiejsze cele’, osady/posterunki/punkty/miejsca o znikomym/niewielkim/ znaczeniu bądź ‘z niewielkim garnizonem‘/’słabo bronione’. Świat apokaliptyczny – co tu można niszczyć, szczególnie w kontekście wszechobecnych bagien itp. itd. ‘Efektywne wybijanie’? Nieco trzeszczy w ustach:) Prędzej – systematyczne.
Nie kontynuuję dalej, a można by, z tego prostego powodu, iż stać Cię na samodzielną poprawę w przyszłych tekstach;)
Nie zmienia to mojej wcześniejszej opinii – ogólnie ‘in plus’
Dzięki jeszcze raz :D Wiedziałem, że wszystkiego nie wypatrzyłem, zdaję sobie sprawę, że sporo mam do usprawnienia, co zresztą udowodniłeś. Ale nie zgodzę się co do uwag – bo tą o zakończeniu – choć nie jestem co do jej słuszności jeszcze pewien – uważam za co najmniej wartą przemyśleń – a to już coś ;)
Nie jestem alfą i omegą:) Wręcz chcę zostać zaskoczony;)
@Eurytos, co do przecinka:
“Sądziłem, że toksyczne, porosłe gdzieniegdzie niebezpiecznymi roślinami pustkowia, które otaczają nasze ostoje, same w sobie stanowią piekło” – akurat przecinki są tu dobrze, bo chodzi o toksyczne pustkowia (otaczające ostoje), a nie same ostoje ;)
“>>Ich siły inwazyjne były rozlazłe.<<
Traf na militarystę, a skrzywi się z obrzydzeniem:) linie rozciągnięte, luźno rozlokowane, rozlazłe może być ciasto“ – zależy… rozlazłe, w znaczeniu słownikowym, czyli powolne, niemrawe – wtedy sens ma, a w tym przypadku “rozlazłe siły” nie są określeniem militarnym, tylko to zwykły przymiotnik określający…
“>>Zbliżały się, ale uderzały w mniejsze punkty. Koncentrowali się na niszczeniu terenu czy efektywnym wybijaniu nas.<<
Punkty są na mapie: ’łatwiejsze cele’, osady/posterunki/punkty/miejsca o znikomym/niewielkim/ znaczeniu bądź ‘z niewielkim garnizonem‘/’słabo bronione’. Świat apokaliptyczny – co tu można niszczyć, szczególnie w kontekście wszechobecnych bagien itp. itd. ‘Efektywne wybijanie’? Nieco trzeszczy w ustach:) Prędzej – systematyczne” – niszczenie terenu – może, fakt, określenie złe – ale pamiętaj, co było MIĘDZY ostojami. Chociażby sieć komunikacyjna czy właśnie wspomniane “mniejsze punkty”. No i – nie wiadomo też przecież, może na tych pustkowiach jednak żyli jacyś wygnańcy, szaleńcy, itp., itd.?
Oczywiście tutaj nie neguję Twoich uwag (kimże jestem, by to robić?), jednak akurat te są po części błędne i niepotrzebne (wg mnie, subiektywnie :)).
Co do zakończenia – uważam ten zabieg za dobrze wykonany i wykorzystany – chociaż osobiście nie lubię takowych (mam wtedy po prostu niedosyt), to jednak nie uważam końcówki jako “napisanej na siłę”.
Oj, nie popuszczę:)
Odnośnie toksyczności i związanej z tym przecinktologii – zostały wprowadzone poprawki;)
Nie masz racji co do punktów. Działam w Obronie Terytorialnej. Nie istnieje pojęcie punktów w innym znaczeniu aniżeli “punkt przerzutowy; kontaktowy’. Basta. Wygnańcy, pustelnicy, szaleńcy – to nie punkt, a jakaś chata, barak, diabli wiedzą co. Punkt ma znaczenie militarne, relatywnie niewielkie, ale ma.
>>Ich siły inwazyjne były rozlazłe.<<
Traf na militarystę, a skrzywi się z obrzydzeniem:) linie rozciągnięte, luźno rozlokowane, rozlazłe może być ciasto“ – zależy… rozlazłe, w znaczeniu słownikowym, czyli powolne, niemrawe – wtedy sens ma, a w tym przypadku “rozlazłe siły” nie są określeniem militarnym, tylko to zwykły przymiotnik określający…
Niestety:( Gdyby zostały użyte terminy typu: niemrawe, powolne; nie zwróciłbym uwagi:) Nikt nie ma obowiązku się ze mną zgadzać.
Oczywiście tutaj nie neguję Twoich uwag (kimże jestem, by to robić?), jednak akurat te są po części błędne i niepotrzebne.
W tym przypadku się nie zgodzę. Co do wartości merytorycznej. Poza tym neguj ile wlezie:) Sporo czasu mi zajęło zrozumienie faktu, iż nie każda krytyka jest złośliwa/zawistna, a można dzięki temu sporo wynieść.
Co do zakończenia – uważam ten zabieg za dobrze wykonany i wykorzystany – chociaż osobiście nie lubię takowych (mam wtedy po prostu niedosyt), to jednak nie uważam końcówki jako “napisanej na siłę”.
Objaśnij mi więc Twą interpretację. Bez złośliwości -poważnie. Zapewne mi9 coś umyka i nie wiem co…
Odnośnie toksyczności i związanej z tym przecinktologii – zostały wprowadzone poprawki;)
Ah, faktycznie! O ile pamiętam, poprzednie brzmiało… tak?
>>Sądziłem, że te otaczające nasze ostoje toksyczne, porosłe gdzieniegdzie niebezpiecznymi roślinami pustkowia, same w sobie stanowią piekło<<
Wciąż poprawnie, chociaż mniej przejrzyście. Zwracam (mały) honor :) (nie lubię przyznawać się do błędów…)
Nie masz racji co do punktów. Działam w Obronie Terytorialnej. Nie istnieje pojęcie punktów w innym znaczeniu aniżeli “punkt przerzutowy; kontaktowy’. Basta. Wygnańcy, pustelnicy, szaleńcy – to nie punkt, a jakaś chata, barak, diabli wiedzą co. Punkt ma znaczenie militarne, relatywnie niewielkie, ale ma.
Cóż, militarystką nie jestem, więc nie wypowiem się szerzej. Tylko że jednak słowo “punkt” ma wiele znaczeń w języku polskim, i m.in. ma także takie jak «określone miejsce w terenie lub jakiejś przestrzeni», «miejsce przeznaczone do wykonywania specjalnych czynności lub prac». Więc… interpretacji może być wiele.
Niestety:( Gdyby zostały użyte terminy typu: niemrawe, powolne; nie zwróciłbym uwagi:) Nikt nie ma obowiązku się ze mną zgadzać.
Powiem tak – może nie jest to najlepsze zdanie, ale nie jest ono błędne. Można by było zastąpić innymi słowami, ale jest poprawnie (estetycznie już mniej :P). Uznajmy więc, że w tym przypadku remis :)
Objaśnij mi więc Twą interpretację. Bez złośliwości -poważnie. Zapewne mi9 coś umyka i nie wiem co…
Hmmm… Myślę, że autor tu po prostu chciał “urwać” opowiadanie, by czytelnik sam mógł sobie dopowiedzieć kwestię. Niejednoznaczne zakończenie, pozwalające na wszelaką interpretację oraz – co tutaj by miało sens – pozostawienie wolnej ręki dla Awaken Realms.
A co się stało z naszym Pielgrzymem? To pewnie tylko sam autor wie. Może słowa, które mu się wymsknęły z myśli na głos, trafiły do ledwie trzymających się psychicznie towarzyszy, tknęły ich i “zostali oświeceni”? Albo przy okazji nadejścia Aniołów uznali go za jakiegoś… no właśnie, proroka, mesjasza, zsyłającego anioły? No, w końcu to wojna, jak nie rzeź – a w takich chwilach ludzie są spragnieni takich słów, “prawdy” – nawet jakby to była tylko prawda jednostki, przecież czegoś się trzymać muszą, łapać jakieś resztki nadziei, sensu sytuacji, czegokolwiek… Albo może im już w głowach się poprzewracało od tego “podejrzanego destylatu” i – po prostu coś im odbiło masowo? Może go jednak później go zabiją?
No, to tak pokrótce, jak ja osobiście uważam :) I właśnie myślę, że o to tu chodzi – każdy może sobie dopowiedzieć. Urywanie wszelkich historii w krytycznych momentach jest powszechnie używane. Najczęściej jest to wg mnie bez sensu, ale osobiście w paru przypadkach (film, animacja, książka) miałam takie wrażenie, że… że to mi się podobało. “Po kiego oni to urwali? Co się z nim stało!?” – dlatego z jednej strony nienawidzę takich zakończeń, a z drugiej lubię, bo jednak – mimo irytacji i niezaspokojenia ciekawości – jest ciekawe, daje pole do manewru i wyobraźni. I tutaj też mam takie wrażenie, dlatego oceniam tego opka b. dobrze.
Urywanie wszelkich historii w krytycznych momentach jest powszechnie używane.
Krytycznych – tak. Niezrozumiałych nie. Czekam na Autora, może jestem tępy.
Poza tym swą opinię podtrzymuję.
Dobra, jakoś nikt specjalnie nie czuje potrzeby zabrać głos w kwestii zakończenia opowiadania. A jako że mamy mały wysyp kolejnych konkursowych opek – nie wspominając o reszcie – chyba nie ma sensu czekać dłużej. Zatem moje wyjaśnienie, o co mi chodziło:
Tytuł jest nieco ironiczny. Jak wiadomo, głównym bohaterem jest pewien pielgrzym, który – jak to zgrabnie ujął Eurytos – “spowiada się" czytelnikowi. Niegdyś typowy cyniczny sceptyk wskutek ciężkich i bardzo intensywnych przeżyć oraz prawdopodobnie braku akceptacji swojego upadku na podstawie własnej interpretacji rzeczywistości wytworzył sobie w głowie osobistą interpretację losu i przeznaczenia ocalałej ludzkości, a także charakteru Jedynego. Co z jego schizofrenicznego wywodu usłyszeli pozostali pielgrzymi? Cóż, najprawdopodobniej w dużej mierze słowa związane z naturą Jedynego i tym związanymi pochodnymi. A przez wzgląd na to, że mój bohater wypowiedział to na tle, zdawałoby się, ostatnich chwil Eld Hain, a potem niespodziewanej odsieczy ze strony Aniołów Śmierci, jego tyrada mogła nabrać iście apokaliptycznego wydźwięku. Czemu część ludzi rzuciła się na pewną śmierć? Być może uwierzyli w rzeczoną ideę przewrotnego mesjanizmu i bezsens dalszej walki; może też chcieli ocalić swojego “proroka”, który wyraźnie chciał się wykończyć; ewentualnie te wszystkie doznania w połączeniu ze strzępkami jego wypowiedzi wprowadziły co niektórych w zbiorowe szaleństwo – to już chciałem dać do namysłu, niedopowiedziane. Chciałem też na końcu jakimś sposobem wpleść sentencję w rodzaju “jakie czasy, taki prorok”, ale uznałem to ostatecznie za zbyt pretensjonalne.
A “prorok” prowadzony przez pielgrzymów w stronę Eld Hain to takie zostawienie otwartej furtki specjalnie dla Awaken Realms. Można dzięki temu wzbogacić wątek “okołokapłański”. Mógłby być ulubieńcem ludu i konkurencyjną siłą dla Kapłanów, a potem np. męczennikiem, mógłby też z Kapłanami się dogadać, wykorzystany przez nich do udobruchania coraz mniej wierzących mieszkańców ostoi. Myślę, że możliwości jest całkiem sporo.
Mam nadzieję, że rozwiałem chociaż część wątpliwości. Jestem nieco zmęczony po całym dniu, ale liczę, że to, co napisałem, jest w miarę zrozumiałe ;)
Gdy kilka minut temu cząstki świeżo rozbryźniętego mózgu – Świetny początek, żeby nie było, ale… świeżo i kilka minut się gryzą. Skoro kilka minut temu, to wiadomo, że świeże.
przeszłe wydarzenia - Nie lepiej -> Przeszłość?
moich urojeń, które naprędce wytworzył sobie mój umysł.produkowanych przez moją chorą wyobraźnię. – Trzy powtórzenia.
Czasem nawet nie mam pewności, – Przepraszam, cztery.
gdzieniegdzie niebezpiecznymi roślinami pustkowia, które otaczają nasze ostoje – To gdzieniegdzie, czy przy miastach?
uznać za miłe urozmaicenie i nieco mniej dramatyczną śmierć od tej, która zazwyczaj spotyka nas – pielgrzymów – na tym froncie.- Dobrze, że nie tamtym! A tak poważnie, to usuń TYM, i uwaga techniczno-moralna: Wolałbyś się utopić czy dostać toporem przez głowę? Nie wiem, może jestem jakiś nienormalny, ale wolałbym jednak umrzeć na TYM froncie ^^
za jakiś czas połączyć się z jakimś – Czytałeś to drugi raz?
Tym razem wpadliśmy na oddział bojowy tych wielkich piechurów od Brute’ów. W pełni zasługują na to miano. – Jakie miano? Gdzie tu jest jakieś miano? I skąd, cholera jasna, człowiek wie o ich kaście? Toż to szpieg, szpicel, skarb narodów! A oni z niego zrobili mięso armatnie! Cóż za marnotrawstwo!
Czytam czytam, nie poprawiam i nagle to:
Mam wrażenie, że tych istot nie da się przechytrzyć dwa razy tą samą metodą.
Łał. Znaczy – nie są kompletnymi, zniewieściałymi idiotami! Co my teraz zrobimy?
Dalej nie poprawiam. Następnym razem przeczytaj tekst raz-dwa, bo nie wierzę, że nie znalazłbyś choćby tych powtórzeń.
Doczytałem do tej karty przetargowej w postaci “Świętego Rycerza” w zamian za wolność, zbroję itd. Nie brnę dalej, i nawet nie ze względu na błędy, a treść. Gość nawija jak potłuczony, rozumiem, że mu smutno, że życie jest smutne, że wojna jest smutna, ale jako ostatnie “słowo” miałbym do przekazania coś bardziej konstruktywnego.
Gdzie leży problem?
Pojawił się świetny pomysł, ten do którego doczytałem. Mogłeś napisać opowiadanie o Pielgrzymie, który ratuje skórę w zamian za życie rycerza. Mogli się zaprzyjaźnić i wg. To już dobry motyw.
Przeczytałem twój komentarz i – nie. Twój bohater nie był za grosz ironiczny. Teraz fascynuje mnie inna rzecz – komentarz napisałeś poprawnie, więc pisać umiesz. Skąd więc taki tekst?
No nic, kończę dość chaotyczny wywód, życzę powodzenia w przyszłych tekstach, no chyba, że zostawiasz nas po tym konkursie :)
Pozdrawiam!
Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.
Bo lubię się kłócić pod postami… :D
“przeszłe wydarzenia - Nie lepiej -> Przeszłość?“
– meh – przecież przeszłość =/= wydarzenia z przeszłości. Złożenia jak najbardziej poprawne.
“Czasem nawet nie mam pewności, – Przepraszam, cztery.“
– a gdzie tu powtórzenie, mości panie?
“Główny bohater mówi sam do siebie. Tutaj też są dwa aspekty do przeanalizowania. Pierwszy – Ludzie lubią dialogi, nawet zwykła “Kurwa” wycedzona przez dowódcę, lepiej obrazuje co się dzieje. Ty opisujesz, że im źle, smutno, boją się, umierają. Ale to zupełnie nic nie znaczy. Piszesz, że jakiemuś gościowi uwaliło głowę. A gdyby bohater dodał “O kurwa” i rozdziawił usta, mamy już obraz, nie puste słowa. To aspekt pierwszy, zero dialogów. Aspekt drugi: Twój bohater dosłownie mówi sam do siebie. Choć nie jestem pewien, czy nie mówię bardziej gramatycznie przed lustrem… Przecież to jest bełkot… Styl potoczny, powtórzenie za powtórzeniem, jakieś nieistniejące słowa (Word Ci tego nie podkreślał, czy jak?). Drugi aspekt – styl bohatera.“
– oh, wybacz, ale muszę się przyczepić! To, że opowiadanie jest monologiem, wg Ciebie jest błędne? Przepraszam, ale nie ma jednej, konkretnej, narzuconej formy. Ja osobiście nie lubię zbyt wielu dialogów. Ta forma, jaką zaprezentował autor, dla mnie jest naprawdę przyjemna – w porównaniu do ciągle powielanych klisz, “bo opowiadanie musi mieć dialogi!”. Poza tym, chyba niezbyt się wczytałeś w tekst – bohater mówi do wyimaginowanej osoby obok, to jest jego monolog, jest szaleńcem pijącym jakiś destylat – zabronisz wariatowi mówić samemu do siebie? :)
I jestem ciekawa tych “nieistniejących słów”, o których wspomniałeś.
(Dlaczego napisałeś dwa “drugie aspekty”?)
Przepraszam, ale nie ma jednej, konkretnej, narzuconej formy. – Nie ma, podoba Ci się to – Twoje zdanie. Natomiast jak dla mnie monolog musi być dobry, a nie taki, jakby bohater mówił od niechcenia. I nie wiem, co łykał, po prostu taka pijacka forma do mnie nie przemawia.
– a gdzie tu powtórzenie, mości panie? – Autor poprawił. Wcześniej skopiowałem, patrz post wyżej. Dwie liniki, 4x mam, mój.
I jestem ciekawa tych “nieistniejących słów”, o których wspomniałeś. – Jedno rzuciło mi się w oczy, ale nie umiem wypatrzeć. Może jestem przewrażliwiony, jeśli tak, to przepraszam.
Napisałem drugi raz, żeby czytający mój chaotyczny komentarz na pewno się nie zgubił :) Jakoś tak.
– meh – przecież przeszłość =/= wydarzenia z przeszłości. Złożenia jak najbardziej poprawne.
Nie napisałem, że to błąd. Napisałem, że LEPIEJ przeszłość. Dla przykładu, cytując panią Joanne Wrycze-Bekier:
Wersja I
Generalnie można powiedzieć, że specyficzna technika pisania ikon praktycznie nie zmienia się od wieków.
Wersja II
Technika pisania ikon nie zmienia się od wieków.
Treść ta sama, a jednak druga wersja ciut łatwiejsza do czytania, nie? Tak samo tutaj. Gdyby przeczytać ten tekst jeszcze raz, można by się pozbyć zbędnych, wadzących słów.
Dlatego przeszłość>wydarzenia z przeszłości.
Pozdrawiam!
Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.
Opowiadanie wydało mi się bardzo statyczne. Niby coś się dzieje, ale cały czas czułam się jakbym siedziała obok dziadka i przeglądała z nim album ze zdjęciami z przeszłości. Niby fajnie dziadunio opowiada, ale ja widzę tylko nieożywione obrazki.
Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.
…tylko po to, by znowu za jakiś czas połączyć się z jakimś oddziałem szturmowym i służyć mu jako chwilowe odwrócenie uwagi. – Powtórzenia.
Jeden z nich został zmasakrowany przez wielką maczugę jednego z tych wielkich potworów. – Powtórzenia
Poza tym wydaje mi się, że nie maczuga zmasakrowała rycerza, tylko potwór uczynił to maczugą.
…przerzucają się na ciężką broń dystansową, zarzucają długie i ciężkie metalowe płytki, pozwalające przechodzić… – Powtórzenia.
Jeśli długie i ciężkie, to raczej płyty, nie płytki.
Nawet jeśli nie ma tutaj przy mnie żadnego niematerialnego tworu i to tylko moje złudzenie, przydasz mi się. – Nadużywasz zaimków.
Nie po tym horrorze, co ich spotkał. – Wolałabym: Nie po tym horrorze, który przeżyli.
Niedobrze dla tych, co są poza murami ostoi. – Niedobrze dla tych, którzy są poza murami ostoi.
Oznacza to prawdopodobnie , że powoli… – Zbędna spacja przed przecinkiem.
Demony nie mają w zwyczaju iść za ciosem po bardziej wyczerpującej potyczce, a takimi zazwyczaj są starcia… – Powtórzenie.
Stałem się nieuważny i arogancki, popuściłem sobie nieco pasa. I w końcu podpadłem pewnej ważnej personie z góry… – Nie wiem czy Autorowi o to chodziło, ale popuszczać pasa, to inaczej zapinać pas na coraz to dalsze dziurki, gdy ów, po obfitym posiłku, zaczyna uciskać brzuch. Podejrzewam, że tu chodzi raczej o luzowanie smyczy.
Wcinają się w nich swoimi kosami w ich szeregi. – Pewnie miało być: Wcinają się swoimi kosami w ich szeregi.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dość nużący monolog. W niektórym miejscach miałam wrażenie, że po prostu powtarzasz informacje udostępnione przez organizatorów. Trochę, jakbyś czuł się zmuszony do napisania wszystkiego, co wiesz o świecie.
Po co Ci odstępy między akapitami?
Babska logika rządzi!