- Opowiadanie: Feliks - Volo

Volo

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Volo

 Dzieci wybiegły na mokre podwórko, gdy tylko zza chmur wychynęło Słońce. Płynęły przez kałuże, a kiedy walczyły ze sztormami, fale rozbijały się o ich obute stopy. Ostatnie krople popołudniowego deszczu osadzały się na roześmianych twarzach. Pośród pędzących trzewików, migały dwie, niezabezpieczone przed wilgocią nogi. Lasota bawił się boso. Nie lubił butów. Zawsze go uwierały. Za każdym razem zakładał je przed wyjściem, żeby nie narażać się babci. Ale w momencie, w którym twarz staruszki znikała za koronkowymi firankami, zrzucał zbędny balast i gnał przed siebie, czując każdy centymetr przebytej drogi. Nie raz wracał pokaleczony przez rozbite szkło, z drobnymi kamieniami wbitymi pod skórę. Mimo to, nadal biegał bez butów. Właśnie uciekał przed berkiem gdy babcia, wyjrzała przez okno.

– Lasota! Natychmiast załóż buty i wracaj do domu! – wykrzyczała, gdy zobaczyła bose stopy wychowanka.

Chłopiec zacisnął usta z niezadowolenia. Naburmuszony ruszył w stronę budynku. Na przekór babci, nie założył jednak zielonych trampek. Idąc po wilgotnej glebie, otwierając furtkę, a wreszcie wspinając się po czterech kamiennych stopniach, niósł buty w rękach. W drzwiach, czekała na niego zdenerwowana staruszka.

– Co ty sobie wyobrażasz? Tyle razy ci powtarzałam żebyś nie chodził boso. Znowu się przeziębisz. Pokaleczysz. Co ja z tobą mam. – mówiła, prowadząc go do łazienki. Lasota umył brudne stopy w wannie i wytarłszy je w granatowy dywanik poszedł za babcią do salonu. Kobieta usiadła na obitym mikrofibrą fotelu. Zmęczonymi, piwnymi oczyma obserwowała niesfornego dziewięciolatka. Chłopiec stanął tuż przed rzucanym przez kraty okienne cieniem. Uparcie wpatrywał się w modrzewiowe klepki.

– Czemu. – Wziął głęboki wdech. – czemu nie mogę chodzić boso po podwórku? W domu nigdy nie mam butów! – Spojrzał na babcię.

Ta westchnęła, usiadła wygodniej i powiedziała:

– Chodzenie bez nich jest niebezpieczne, kiedyś zrobisz sobie coś poważnego. Zresztą, pamiętasz chyba co ci mówiłam o demonach?

– Że chodzą bez butów i porywają ludzi. Ale jeżeli one mogą ich nie nosić, to dlaczego ja muszę?

– Stopy demonów nigdy nie dotykają prawdziwej ziemi, nawet jeżeli ich właściciel przebywa w naszym świecie. Twoje robią to cały czas – zamilkła na moment. – Mawia się, że to właśnie przez tę dziwną właściwość ich nóg, są niesamowicie wyczulone na tupot bosych stóp. A gdy kogoś usłyszą, przybywają aby go porwać. W domach, przed ich słuchem chronią nas wmurowane w ściany buty, jednak na zewnątrz musimy zakładać chociaż klapki.

Gdy opowiadała, Lasota zajął miejsce na  kanapie.

– Nie można zakopać butów w ziemi?

– Oczywiście, że można. Nawet próbowano, ale nie przyniosło to żadnych efektów. Nie wiadomo dlaczego. Dlatego musisz w nich chodzić.

– Jeżeli demony słyszały jak biegałem i to prawda, że porywają ludzi, to dlaczego po mnie nie przyszły? – Nie dawał za wygraną.

– Nie ty jeden chodzisz bez butów. Pewnie po prostu jeszcze żaden się tobą nie zainteresował. – po chwili dodała – Proszę nie chodź więcej boso. Chociażby ze względu na mnie. Nie przeżyłabym, gdybyś znikł.

Chłopiec patrzył na swoje stopy. Myślał nad słowami babci.

– Dobrze babciu – odpowiedział cicho. – Czy mogę wyjść jeszcze na chwilę?

Staruszka uśmiechnęła się.

– Na zawołanie jesteś w domu, bawisz się w butach i nie oddalasz się poza podwórko.

– Dziękuję! – Szybko podbiegł do niej, ucałował w policzek i dopadł porzucone w przedpokoju trampki.

Odprowadzała go wzrokiem do wyjścia. Potem wstała. Poszła do kuchni szykować obiad.

 

***

 

Po chwili był już na podwórku. Kilkoro dzieci skakało po błocie, reagując śmiechem za każdym razem, gdy brązowe rozbryzgi plamiły wszystko dookoła. Jedna z dziewczynek zauważyła Lasotę. Machała do niego energicznie.

– Już idę! – wykrzyknął.

Od znajomych dzieliło go niecałe pięćdziesiąt metrów i rozłożysty dąb rosnący pośrodku. Pędząc do przyjaciół, dostrzegł kucające pod drzewem dziecko. Z zaaferowaniem rysowało patykiem po ziemi. Lasota zatrzymał się zaskoczony. Nie znał go. Dopiero po chwili spostrzegł, że nieznajomy jest bosy.

– Nie masz butów?– zapytał zainteresowany.

– Widziałem, że ty też ich nie nosisz. – Chłopiec spojrzał szarymi oczyma na Lasota.

– Teraz noszę – Podniósł nogę by zaprezentować trampka. – obiecałem babci.

– A nawet jeśli byś ich nie założył to co? Porwałby cię demon? Znasz w ogóle kogoś, kogo to spotkało?

– Nie, chyba nie… – odpowiedział po namyśle. – Jak masz na imię?

– Nagoda. A ty?

– Lasota. Dlaczego nie bawisz się z innymi? Chodź ze mną, będzie fajnie.

– Nie mogę. Robi się późno. – Wstał. Odrzucił patyk i schował ręce do kieszeni w spodniach.

– Myślisz, że one naprawdę istnieją?

– Nie wiem, ale słyszałem, że jeżeli stojąc boso na ziemi, spalisz kosmyk swoich włosów, i powiesz volo to przybędzie demon zamienić się z tobą życiem. – Spojrzał na niebo – Muszę wracać. Cześć!

Zanim chłopiec zdążył go zapytać czy przyjdzie jutro, Nagoda znikł w cieniu pomiędzy domami. Niedługo potem babcia zawołała Lasotę na obiad. Ciepła, parująca zupa pomidorowa na jasnobłękitnym talerzu. Potem bajka: Fretce znowu udało się złapać do słoika wszystkie świetliki. Zanim psy, o płaskich pyskach, je pożarły.

Czas snu. Podwórko opustoszało, wyschło po deszczu. Z ostatnim promieniem Słońca delikatny wiatr poruszał liśćmi dębu. Zamurowane buty ruszyły w drogę.

 

***

 

Powietrze falowało zamazując krajobraz. Nawet ptaki nie śpiewały, ukryte przed gorącem. Uczniowie, w ramach rozrywki, zostawiali odciski swoich podeszew w rozpuszczającym się od żaru asfalcie. Lasota wracał do domu. Szedł poboczem, żeby nie uszkodzić butów. Obojętnie spoglądał na młodsze roczniki. Właśnie skończył szkołę, był dorosły. Nie śpiesząc się skręcił w wąską, zacienioną uliczkę. Wysokie ściany wyznaczających ją budynków, przynosiły mu wytchnienie od letniego skwaru. Po drugiej stronie chłodnego przesmyku, czekało na niego znajome podwórko. Im bliżej końca dotychczasowego życia, tym częściej, przechodząc przez nie, wracał myślami do czasów swojego dzieciństwa. Tęsknił za dawną swobodą. Mijał właśnie sędziwy dąb, gdy kątem oka zauważył, wyryte w suchej ziemi: volo. Przystanął. Przypomniał sobie bosego chłopca, którego spotkał przed laty. Patrzył jeszcze kilka sekund na wspomnienie i skierował się do domu.

– Wróciłem! – zawołał przekroczywszy próg. – Babciu?

Zaniepokojony brakiem odpowiedzi, wszedł do salonu. Starsza pani czekała na fotelu. Trzymała na kolanach pudełko. Na widok młodzieńca uśmiechnęła się promiennie.

– Gratulacje! – Wyciągnęła przed siebie ręce.

– Dziękuję. – Podszedł, przytulił ją.

– To dla ciebie. – Wręczyła mu opakowanie.

Lasota otworzył je. W środku leżały zabezpieczone folią, czarne, skórzane buty.

– Żeby twoje pierwsze dorosłe kroki byłe eleganckie. Szybko, przymierz!

– Posłusznie założył, a następnie zasznurował oba buty. Były za ciasne.

– I jak wygodne? Podobają ci się? – zadawała pytanie po pytaniu.

– Są idealne – Pocałował ją w policzek. – Dziękuję.

Do południa przebywał w domu. Babcia czytała książkę,  jak zwykle zasnęła nad nią w fotelu. Tym razem, gdy zbliżała się pora obiadu, nie mógł jej obudzić. Wezwał karetkę. Od około trzynastej tkwił w szpitalu. Pod wieczór babcia zmarła.

Pogrzeb odbył się trzy dni później. Skremowane szczątki złożono w kolumbarium na cmentarzu za wzgórzem. Obok urny postawiono jej ulubione lakierki.

Lasota zapytał kiedyś babcię, czemu buty stawiane są nawet przy prochach. Odpowiedziała, że demony nie tylko porywają ludzi, ale także zjadają dusze zmarłych. Każdy człowiek, po śmierci, błądzi przez trzy lata po świecie demonów. Przed pożarciem chronią nieżyjących jedynie buty, te w których ich spalono, i te które stoją przy popiołach.

Po ceremonii chodził bez celu po mieście.  Wrócił do pustego domu, gdy zmierzchało.

Kiedy wszedł do środka, pozostał w ostatnim prezencie od babci. Długo siedział w fotelu, zanim wstał i wziął z kuchni zapałki. Nieśpiesznie, jak przez sen wyszedł na zewnątrz. Dąb szeleścił przesłaniając nocne niebo. Młodzieniec oparł się o chropowaty pień. Zdjął skórzane buty. Ostatni raz rozejrzał się po podwórku. Światła, we wszystkich oknach, były zgaszone.

Zdecydowanym ruchem wyrwał z głowy kasztanowy kosmyk. Trzymając go w dłoni wyjął zapałkę. Powiedział volo i podpalił włosy.

– Tak długo czekałem – oznajmił głos tuż obok.

Ostatnie co zobaczył, był mężczyzna zakładający jego buty. Świat wirował. Lasota czuł, że zapada się pod ziemię, zderza z korzeniami. Ziemia wdzierała mu się do gardła. Próbował krzyczeć. Później wzbił się w górę. Leciał. Pęd powietrza zamykał mu powieki. Krew pulsowała pod czaszką. Słyszał tupot. Widział tupot. Cierpiał. W chwili gdy otworzył oczy zobaczył dwa światy. Dawny, żywy i nowy, demoniczny nakładały się na siebie. W drzwiach swojego domu zobaczył babcię. Płakała. Wydawało mu się, że mówi do niego.

Poczuł głód.

Koniec

Komentarze

Przyznam, że motyw z butami, na początku, wydał mi się… osobliwy.

Później, przez chwilę, myślałem, że to jakieś ludowe zabobony, ale gdy była już mowa o butach wmurowanych w ściany i tych przy urnie, zrozumiałem, że to ogólnie stosowana praktyka, coś na kształt religijnych obrzędów. I w takiej formie, jestem skłonny… kupić to. Nie będę pytać dlaczego buty, dlaczego nie działa ich zakopywanie w ziemi, za to rzeknę, że spotkałem się z bardziej bzdurnymi ideologiami. 

Ale to ( chyba ) nie buty są tu najważniejsze. Lasota wydaje mi się trochę słabo zarysowaną postacią, zwłaszcza jako dorosły. Ale to szort, więc trudno tutaj oczekiwać głębokich postaci jak u Martina. Choć motyw końcowy jest dla mnie mało zrozumiały. Czy to po prostu śmierć babci skłoniła go, by pozwolił “zamienić się” z demonem? Nie uczynił tego jako  chłopiec, a zrobił jako dorosły mężczyzna? 

 

 

Z uwag bardziej merytorycznych, masz drobne problemy z zapisem dialogów.

 

Ogólnie: interesujący szort. 

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

babcia zawołała Lasota

Na imię miał w końcu Lasot czy Lasota?

 

na jasno błękitnym talerzu.

Kolor jasnobłękitny – jaśniejszy od błękitnego – jeden kolor --> razem.

W paski – > osobno biały, osobno niebieski – > dwa kolory – > biało-niebieski – > z łącznikiem

 

Potem bajka, Fretce znowu udało się złapać do słoika wszystkie świetliki zanim psy, o płaskich pyskach, je pożarły.

Przecinek po „bajce” nie pasuje. Myślnik? Dwukropek? Kropka po równowazniku  i wykrzyknik na końcu drugiego zdania?

 

Nawet ptaki nie śpiewały, ukryte za rynnami.

Ptaki nie ukryją się za rozprażonymi rynnami, gdy szukają schronienia przed piekielnym upałem – mają, na swoje szczęście, instynkt samozachowawczy.

 

przynosiły mu wytchnienie, od letniego skwaru.

Bez przecinka.

 

Im bliżej końca dotychczasowego życia, tym częściej, przechodząc przez nie, obserwował widma swojego dzieciństwa.

Wspominał bardziej, niż obserwował, bo po podwórku żadne widma nie hasały – nie było na co się gapić.

 

Mijał właśnie sędziwy dąb gdy kontem oka zauważył, wyryte w suchej ziemi: volo.

Przed „gdy” przecinek. A bankowym kontem pojechałeś równo!

 

Koło urny postawiono jej ulubione lakierki.

Obok…

Wpadnij koło piątej.

Sierściuch leży obok mnie.

 

Przed pożarciem chronią denatów jedynie buty, te w których ich spalono, i te które stoją przy popiołach.

Denat = ofiara zabójstwa, samobójca. Zamiast tym źle dobranym synonimem mogłeś posłużyć się jakimś omówieniem (peryfraza się to nazywa): Tych, którzy przekroczyli próg życia; (…) zapadli w sen nieprzespany (pożyczka od Kochanowskiego), (…) wyruszyli w ostatnią podróż (to by nawet, ze względu na buty, pasowało). Możliwości jest mnóstwo, trzeba pokombinować.

 

Będąc w środku, nie zdjął ostatniego prezentu od babci.

Zdanie koszmarek. Klasyczny przykład jak NIE używać imiesłowów.

 

Oglądał przez chwilę podwórko.

„Oglądał” nie pasuje do kontekstu.

 

Zdecydowanym ruchem wyrwał z głowy pasmo włosów.

Ładnie brzmi, ale jest pozbawione sensu. Lasota najpierw musiałby mieć te pasma na głowie – czyli nosić długie włosy, a o tym nie napomknąłeś, choć należało. Jeśli jakiś detal ma znaczenie dla dalszych wypadków, należy go wcześniej wprowadzić. Dwa – spróbuj wyrwać sobie z głowy, nawet bardzo zdecydowanym ruchem, cały kosmyk. Niewykonalne! Chyba, że chwyciłbyś go obcążkami i oderwał od czachy razem z fragmentem skóry. Auć! W nożyczki należało faceta wyposażyć. W nożyczki! Albo choćby nożyk do obierania ziemniaków.

 

Pomysł jest, ale zamknąłeś go w krótkiej formie, więc nie miał szansy, aby rozwinąć skrzydła i pozostał w zarysie. Niezłym, ale tylko zarysie.

Całkiem interesujący pomysł. Jak dla mnie nie trzeba było rozbudowywać go bardziej, w tym kształcie jest fajny. Warsztat budzi mieszane uczucia, z jednej strony dobrze wychodzi ci narracja (np. pierwszy akapit bardzo mi się spodobał), z drugiej zdarzają ci się bardzo proste błędy. Oprócz tego, co wymieniła Baskerville, zauważyłem jeszcze:

 

Ale w momencie, w którym twarz staruszki znikała za koronkowymi firankami, zrzucał zbędny balast i gnał przed siebie[+], czując każdy centymetr przebytej drogi.

Przecinek przed imiesłowem.

 

Nie przeżyłabym gdybyś znikł.

Tu też zabrakło przecinka (przed “gdybyś”).

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Demony do mnie nie przemawiają, ale to indywidualna sprawa, więc tym się nie przejmuj. Czasem tekst mocno skracany, ale przecież to szort. Podobały mi się opisy otoczenia; słyszałem szelest liści dębu, poczułem gorące powietrze, a nawet robiłem odciski butem w roztapiającym się asfalcie. ;-)

Przeczytałem z przyjemnością.

Bardzo dziękuję za wskazanie błędów. Postaram się nie popełniać ich w przyszłości (przynajmniej, aż tylu).

Śmierć babci była tylko pretekstem.

Wiem z własnego doświadczenia, że wyrwanie kosmyka jest możliwe (bolało).

Zgadzam się co do ptaków. Usmażyłem biedactwa.

Dziękuję za opinie.

 

Wierzeń o butach i demonach nie znałam, więc czytałam zaciekawiona, ale ciekawość nie została zaspokojona, albowiem zobaczyłam niewiele demonów, za to dużo było o butach.

I jeszcze pomyślałam sobie, że taki demon to miałaby co robić na plaży… ;-)

 

Chło­piec za­ci­snął uta z nie­za­do­wo­le­nia. – Literówka.

 

Mawia się, że to wła­śnie przez dziw­ną wła­ści­wość ich nóg… – Mawia się, że to wła­śnie przez dziw­ną wła­ści­wość ich nóg

 

La­so­ta za­py­tał się kie­dyś babci… – La­so­ta za­py­tał kie­dyś babcię

 

Ostat­nim co zo­ba­czył, był męż­czy­zna za­kła­da­ją­cy jego buty.Ostat­nie co zo­ba­czył

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pomysł z demonami i butami mi się spodobał, ale sama fabuła nie trafiła w gust.

Nagod czy Nagoda?

Czas snu, a słońce jeszcze świeci? Jakie dzieci dają się zagonić do łóżka tak wcześnie? ;-)

Aua, wyrwanie całego kosmyka musiało boleć. Ja bym odcięła.

Babska logika rządzi!

Tak. To był prawdziwy raj dla demonów. Niestety, po licznych zaginięciach plażowiczów, zaczęto chodzić w klapkach.

Grzeczne. :)

 

 

 

 

Rewelacja!

Chyba za krótkie. Pomysł z butami jest na tyle osobliwy, że wypadałoby przemyśleć tekst pod kątem dobrania odpowiedniej stylistyki tak świata, jak i języka – oraz stworzenia ciekawszej fabuły. U Ciebie natomiast wszystko prócz tych butów jest zwyczajne/standardowe, przez co potencjał pomysłu zdaje się być zmarnowany. 

I po co to było?

Nowa Fantastyka