Magdusia zawsze była spokojnym dzieckiem. Już jako niemowlę nie urządzała awantur, kiedy widziała wychodzącą mamę. Bez problemów zostawała pod opieką cioci lub babci. Jakby było jej wszystko jedno. Zaczynała płakać dopiero, kiedy „mleczarnia” nie wracała w porę na karmienie. Jednak dostrzegała różnicę między piersią a butelką.
Kilka lat później zazwyczaj starała się zachowywać grzecznie – stanie w kącie było strasznie nudne. Opłacało się wykonywać polecenia dorosłych, aby uniknąć tych ciągnących się niemiłosiernie minut. Stopnie w szkole nie stanowiły problemu – nauczyciele mówili wystarczająco dużo ciekawych i łatwych do zapamiętania rzeczy, a na wszystkie pozostałe przymykali oczy.
Pod koniec podstawówki Madzię zaczęły zastanawiać różnice między nią a koleżankami. Ona nigdy nie interesowała się ubraniami, a już na pewno nie sukienkami – zbyt ograniczały swobodę ruchów, przeszkadzały we wspinaniu się na drzewa, uniemożliwiały trzymanie nóg na ławce i w ogóle nie grzały, kiedy na dworze robiło się zimno. Podobnie racjonalnie podchodziła do kosmetyków. Smarowanie twarzy kolorowymi mazidłami uważała za bezsensowny pomysł. Jeszcze miała mnóstwo czasu, zanim będzie musiała ukrywać zmarszczki. Wszystkie dyskusje na temat odstających uszu, za wielkich nosów, zbyt małych piersi i nieładnych łokci nudziły ją jeszcze bardziej niż niegdyś stanie w kącie. Jeśli jakaś część ciała wyglądała naprawdę tragicznie, to po osiągnięciu dojrzałości można będzie skorygować ją skalpelem. Czym tu się ekscytować? I dla kogo niby miałaby tak się przejmować urodą? Dla dziecinnych chłopaków z klasy, którzy nie widzieli świata poza resorakami, klockami lego i durnymi gierkami na rozmaitych urządzeniach? Wolne żarty. Muzyka… To już w ogóle odrębna historia. Niektóre piosenki miały interesujące słowa, niektóre teledyski śmieszyły, niektóre melodie łatwo wpadały w ucho. Ale żeby wieszać plakaty ulubionych zespołów nad łóżkiem? Przejmować się, płakać i kląć, bo rodzice nie pozwolili jechać na koncert? A kto w ogóle chciałby przepychać się w tłumie podpitej starszej młodzieży, podrygiwać komicznie i wrzeszczeć do bólu gardła? Gdzie tu logika?
Kiedyś, chyba w drugiej klasie liceum, przyszło Magdzie do głowy, że jest androidem. Ale fizjologia przekonała ją, że to nieprawda. Poza tym pan od fizyki upierał się, że robotyka jeszcze nie osiągnęła takiego poziomu, aby tworzyć urządzenia, które dałoby się choć przez chwilę pomylić z człowiekiem.
Przy wyborze kierunku studiów Magdalena zachowała się rozsądnie. Jak zawsze. Zdecydowała się na zajęcia nie nazbyt nudne i obiecujące korzystne perspektywy finansowe.
To stało się na pierwszym roku, w środku letniego semestru.
Magdalenę ciekawił seks. Wszystkie koleżanki z grupy miały już za sobą jakieś doświadczenia w tej dziedzinie, tylko ona nie. To, że postępowała znacznie bardziej logicznie niż przyjaciółki, nie oznaczało w końcu, że jest gorsza czy skazana na prowadzenie uboższego życia. Zatem, kiedy na którejś imprezie Piotr zaczął ją namiętnie obściskiwać, nie oponowała. Upewniła się tylko, że chłopak ma prezerwatywę.
Później nawet nie potrafiła powiedzieć, czy pierwszy raz spodobał jej się, czy nie. Bo przeżycie było… nie do opisania. Tak, jakby przebicie błony dziewiczej uwolniło jakieś nowe hormony. Nagle świat Magdy zmienił się diametralnie; nabrał barw, smaków, zapachów, sensu… Oczywiście, już wcześniej rozróżniała kolory, potrawy i aromaty. Ale wrażenie wydawało się analogiczne do odzyskania wzroku albo słuchu po wieloletniej chorobie. W życiu pojawił się nowy wymiar, który oszałamiał, przerażał i fascynował. Tak, przerażał – dziewczyna, dotychczas co najwyżej obawiająca się, że z czymś nie zdąży, nagle zaczęła odczuwać strach. Co dziwniejsze – irracjonalny. Ni stąd, ni zowąd, bez żadnego fizycznego wysiłku, bez powodu serce zaczynało bić szybciej, aż tętno dudniło w uszach, zagłuszając szum drzew. Bo drzewa w parku szumiały – każde na swój sposób, we własnym języku opowiadało historię o korzeniach wyciągających się do wody, o konarach boleśnie trących o siebie, o ptasich gniazdach ukrytych w koronach. Ptaki… Właśnie. Ptaki też głosiły światu najcudowniejsze, najsilniejsze i najważniejsze przesłanie: miłość. Miłość we wszystkich jej aspektach; „Kochaj mnie! Tłijo-tłijo! Kochaj mnie! Tylko mnie!”, „Jestem cudowny! Czyr, czyr, czyrik! Spójrz na mnie! Wybierz mnie!”, „Tęskniłem za tobą! Gruchu-gruchu! Gdzie byłaś tak długo?”, „Precz stąd! Pilo, pilo, pilo! Wynocha! To moja wybranka! Plo-plo! Precz!”…
Jaśmin już wcześniej ładnie pachniał, perfumy miewały interesujące nuty, ale teraz… Teraz od aromatu czerwonej róży wręczonej na początku spotkania kręciło się w głowie. A woń wody po goleniu, takiej męskiej, pociągającej i pełnej obietnic, zwalała z nóg. To znaczy, na Piotrku. Jakikolwiek inny mężczyzna skropiony tym samym płynem nie wyzwalał żadnych reakcji. W ogóle cały nowy, oszałamiający świat kręcił się dookoła Piotrusia, a on świecił jak gwiazda i nadawał wszystkiemu znaczenie. Lody, zjedzone wspólnie w kawiarni, stawały się najpyszniejszymi lodami w historii ludzkości, niezależnie od smaku. Dłoń Ukochanego zapewniała punkt podparcia, który nie tylko pozwoliłby poruszyć Ziemię (ha! Czymże jest Ziemia? Pyłkiem zgubionym w Kosmosie i tyle!), ale mógłby zmusić Wszechświat do fikania koziołków.
W uniwersum Madzi zdarzały się i złowrogie obiekty. Każda kobieta, która ośmieliła się zagadać do Jedynego, trafiała na listę jeśli nie wrogów, to na pewno podejrzanych. A dziewczyna, do której Piotr się uśmiechnął… Uch, taka małpa zasługiwała na tortury i śmierć.
Ale mimo tych drobiazgów życie stało się wspaniałe; Ukochany tak cudownie je dopełniał, nadawał sens każdemu oddechowi, rozświetlał przyszłość uśmiechami i blaskiem wesołych oczu, odganiał nudę błyskotliwymi żarcikami, wyrzucał z siebie tysiące rewelacyjnych pomysłów. Po prostu był. Jedynym, niepowtarzalnym, najlepszym na świecie sobą.
O, słońce wyszło zza chmur, jasność zalała pokój. Piotruś przyszedł.
– Kochanie, muszę ci coś powiedzieć.
– Później. Na razie zbieraj się, jedziemy na grilla do Jacka.
– Nie mam ochoty na grilla.
– Oj tam, oj tam. To, że ostatnio strułaś się kiełbachą i rzygałaś, nie znaczy, że mamy zrezygnować z rozrywek. Masz piwo na rozruch.
– Nie chcę piwa.
– Alkohol dezynfekuje. Potem nie miej do mnie pretensji. Ale nie to nie. Sam wypiję.
Otworzył puszkę, upił dwa cudownie chłodne łyki.
– Gotowa? Dopiję i wychodzimy.
– Muszę się przebrać.
– A tam, zarąbiście wyglądasz.
– Komary mnie zagryzą w tej spódniczce.
– A, no racja. I głupio by ci się siedziało na Suzi.
– Nie chcę, żebyś w tym stanie prowadził motocykl. Nie możemy jechać taksówką?
– Nie możemy, bo za całą kasę kupiłem piwo. Zobaczysz, jaka będzie impra!
– Ja mogę zapłacić.
– Jeszcze tego brakowało, żeby za mnie baba płaciła. O, lubię te dżinsy. Podniecasz mnie w nich. Jak chcesz siedzieć za mną i się do mnie przytulać, to weź plecak z alko.
A na imprezę nie dojechali. Na żadną.