- Opowiadanie: Dzikowy - Junior Account Manager

Junior Account Manager

Okazało się, że jednak napisałem opko na konkurs, tylko zgubiło się gdzieś w entropii na dysku twardym. Dodaje do kategorii konkursowej, bo się jednak o tych błędach poznawczych musiałem trochę naczytać. Smacznego.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

PsychoFish, Sethrael, regulatorzy

Oceny

Junior Account Manager

Z podziękowaniem dla Yoshiko za kilka słów,

 którymi stworzyła (anty)bohatera.

 

"Lubisz marketing? Masz doświadczenie w aktywnej sprzedaży? Odnajdujesz się w pracy, która wymaga od Ciebie samodzielności i inicjatywy? Chcesz pracować w młodym i dynamicznym zespole, rozwijać swoje umiejętności? Czy chcesz pracować w firmie, która jest liderem na rynku sprzedaży? Zapewniamy przyjazne środowisko pracy i możliwość awansu."

Niżej wymagania: CV i list motywacyjny. Sprawdzam w guglu, co to to CV. Aha, życiorys. List motywacyjny to pewnie, że chcę pracować.

Zupełnie nie rozumiem, czemu akurat to ogłoszenie tak mnie zahipnotyzowało? Owszem, potrzebowałem pracy. Ba, potrzebowałem jej na wczoraj, ale przecież nie w marketingu, nie dwieście kilometrów od domu i nie z moim doświadczeniem… chociaż, z tym doświadczeniem to trochę dupa, a jeżeli w ogóle mam być wobec siebie szczery, to mocno blada dupa.

Ale przecież nie z moimi ambicjami! – wybrnąłem sam przed swoim sumieniem.

To dlaczego siedzę przed monitorem ze wzrokiem wbitym od kwadransa w te trzy linijki tekstu, aż oczy łzawią? W jakiś sposób trafiły do mózgu.

Czy lubię pracować w sprzedaży? Nie wiem. Może? Pewnie tak. Szczególnie w luksusowym butiku z bielizną lub biżuterią, gdzie elegancko ubrany, ostrzyżony, ogolony czarowałbym piękne aktorki, modelki, bizneswomen, rozgrzane, pachnące po wizycie w beauty salonie i pragnące sprawić sobie jeszcze odrobinę grzesznej przyjemności. Czy to będą kolczyki za dziesięć patyków, które będę musiał przyłożyć im do uszu, stojąc za nimi i wąchając czarne, rude lub złote loki. Chyba jednak czarne. I nie loki, a fale. Czy może staniki z miseczkami z misternej koronki, które będę dopasowywał do krągłych zoperowanych piersi.

Tak, zdecydowanie kocham sprzedaż.

Tylko czy mam doświadczenie? Tutaj jest gorzej. Dotychczas nie pracowałem. Nie musiałem, dopóki nie miałem pomysłu na życie. Od starych zawsze można było wyprosić kilka dych na “friday, friday”, a tym bardziej na ciuchy – produkt pierwszej potrzeby. Teraz potrzeba się pojawiła, odkąd kolo wystawił swoją Bumę na sell. Pordzewiała, trochę zatarta i z padaką zamiast elektroniki, ale nadal z niezłym kopem. Poza tym za taką cenę, to jak darmo, a przecież kumpel kumpla nie oszuka, co nie? Nie oddaje się ziomom przechodzonej laski, nie informując, że chrapie, przepieprza wszystko na futrzaste kozaczki, ale poza tym jest łatwa i miła w obsłudze. To samo z Bumą, która ma swoje wady, ale nadal robi wrażenie, szczególnie jak się w czasie nocnej przejażdżki po leśnej szrotówce depnie przy wychodzeniu z zakrętu, aż dupę zarzuca na pobocze.

No tak. Ale to dowodziło, że to kumpel świetnie zna się na sprzedaży, skoro udało mu się nakręcić mnie na trupa, którego odradzają mi wszyscy, od rodziny po ziomali. Tyle że dużo się przy nim nauczyłem. Lookaj, powtarzałem sobie przed każdym spotkaniem, kiedy mieliśmy zrobić rundkę po obwodnicy lub tylko zajrzeć pod maskę. No i ostatecznie spuścił pięć stówek, czyli mnie też sroka spod ogona nie wypierdziała. Dwa tygodnie praktyki i będę sam nawlekał koronkowe majteczki na nadziane laseczki. Hehe, nadziane.

A czy chciałem pracować w młodym i dynamicznym zespole? Nie za bardzo kapowałem, o co chodzi z tym zespołem. Z tego co widziałem, jak pojechaliśmy na wycieczkę z technikum do galerii, to tam najczęściej były w sklepach jakieś gówniary, co to kolczyków miały więcej niż zębów, a podobno niektóre przekłuwały sobie nie tylko wargi, ale też te tamte wargi. Żadnego zespołu to ja tam nie widziałem – kilka butów na jasno oświetlonych półkach, jakieś akwarium, w którym nie było nic poza bąbelkami i znudzona chuda nastka za małą ladą. W takim zespole to mógłbym pracować, nawet z taką z kolczykiem na dole. Ciekawe, czy to boli albo ociera? Cóż, pewnie z czasem się przekonam.

Przeszłem dalej. Czy chcę rozwijać swoje umiejętności? Tak. Czy chce perspektywę kariery? Tak. Czy chcę u lidera w branży sprzedaży? Tak.

Tylko starym muszę powiedzieć, że się wynoszę. Ruszyłem zad do drugiego pokoju, gdzie jednym okiem oglądali jakiś serial z Kazimierą Komar, fajną laską, nie ma co. No tak, ale nie po to tu przyszłem.

– Mama, nadchodzi taki moment, że trzeba znaleźć sobie robotę – zacząłem na głębokim wdechu. – Muszę zacząć zarabiać na siebie, poszukać sobie mety, ustatkować się…

– Cicho! – syknęli jednocześnie. Komar w telewizorni właśnie gadała z proboszczem. Cofnąłem się do swojego pokoju, dopóki z głośników u starych nie grzmotnęły reklamy. Po chwili przełączyli, ale znowu trafili na jakieś tabletki z krzyżykiem. Postanowiłem wykorzystać okazję, zanim znajdą coś ciekawego.

– Mamo, znalazłem pracę – tym razem nie owijałem. – Mamo! Znalazłem pracę! – powtórzyłem głośniej, bo głośniki waliły z całą mocą. Chyba zwróciłem ich uwagę, bo wyłączyli i obrócili się do mnie na kanapie. Ale mieli rozdziawione gęby.

Trzy dni szukałem mety u kumpli, którzy poszli na studia do Wawy. Ja pierdolę, jaka mizeria tam siedzi! W końcu zgodził się Krystian, swoją drogą straszny leszcz, co to kiedyś z ziomami kazaliśmy mu sracz w budzie wylizywać. Chyba o tym zapomniał. Miałem się dołożyć do wynajmu na Tarchominie, bo lokator mu się wyprowadził. Się nie dziwię – też pewnie długo nie wytrzymam. Na szczęście nie będę musiał. Jest tylko jeden problem: płatne z góry. Skąd ja teraz wezmę kafla? No tak. Od starych. Trzeba będzie ich przekonać, że to inwestycja w karierę syna w młodym i dynamicznym zespole.

Po trzech godzinach się złamali. Wysłałem maila z życiorysem i listem. Kazali dodać zdjęcie, to wkleiłem fotę z impry. Fajnie mnie wtedy urządzili, nie ma ten tego. Doniczkę wsadzili na głowę, położyli mnie na stole bilardowym i postawili kij między nogi. Wyglądałem, jakbym miał pałę jak wieloryb, jak jakiś sterczas z filmików na RedTubie. Takie coś doceni każdy młody i dynamiczny zespół. Spakowałem najlepsze ciuchy, do pudła wsadziłem kompa i pogrzałem na pekaes. Za kilka godzin Krystian ma mnie odebrać ze dworca na Kijowie.

Kijowskiej, nie Kijowie. Kumpel trochę się zmienił. Taki jakiś szerszy i gada inaczej. Kupił mi nawet bilet na zbiorkom. To taki autobus, którym pojechaliśmy w chuj daleko, na sam koniec miasta. Po drodze mówił, że studiuje psychologię, ale nie będzie się zajmował czubami, bo to podobno coś innego jest. Mieszkanie jest nowe, ale “kartonowe”, dlatego najlepiej imprez nie robić, bo sąsiedzi po psy dzwonią. Spoczko. I tak tu nikogo nie znam, a będę może miesiąc dwa i się wynoszę, więc parapetówy raczej nie zrobię.

W mieszkaniu – czystym, lśniącym i pachnącym – pokazał mi mój całkiem duży pokój, ale bez mebli, poza materacem. Każdy ma mieć swoje gary, papier do dupy kupujemy ze zrzuty, korzystamy ze swoich kosmetyków i rezerwujemy sobie co drugą półkę w lodówce. Na mydełka do zmywarki robimy ściepę, a czynsz płacimy do dziesiątego. Meldunku nie będzie, więc mam podawać adres z dowodu. Jasne i przejrzyste.

Po kolacji pokazałem mu wydruki maili. Czytając robił dziwne miny, a potem oddał mi kartki.

– Niezły troll – skomentował.

– Że co? – spytałem zdziwiony. – Kto troll, ja?

– Przecież nikt tego nie weźmie poważnie. Może w reklamie, bo tam masz przede wszystkim zwrócić na siebie uwagę. Tam możesz szokować, a nie w telemarketingu.

– W teleczym?

– W telemarketingu. Dzwonisz do ludzi z bazy danych i pytasz, czy są zainteresowani ofertą.

Starałem się nie pokazać, jak głupio dałem się złapać.

– Nie, no. To na próbę. To na tej psychologii też o trollowaniu jest?

Krystian milczał przez chwilę, obserwując mnie uważnie.

– Słuchaj, mam propozycję. Ty pomożesz mi, a ja pomogę tobie, co? Mam do napisania licencjat na temat błędów poznawczych.

– Czego? – spytałem. Po raz pierwszy słyszałem o takich błędach. – Że niby głupi jestem?

– Nie, skąd – odpowiedział, podnosząc dłonie. – Po prostu wszyscy trochę jesteśmy. Jest kilka takich mechanizmów, które powodują, że ludzie, z którymi rozmawiamy, wydają się lepsi lub gorsi niż w rzeczywistości. Albo jakieś informacje wydają nam się bardziej prawdziwe z pewnych powodów, które są bez sensu, ale i tak to kupujemy.

"Kupujemy", pomyślałem zainteresowany.

– Spróbujemy znaleźć dla ciebie pracę dzięki błędom poznawczym ludzi, z którymi będziesz rozmawiał. Zrobię ankietę i będziesz mi w niej opowiadał o każdej rozmowie kwalifikacyjnej. Ja wcześniej przygotuję cię do tych rozmów. Będziesz miał… dziesięć do wyboru.

– No nie wiem – zwątpiłem. – Dziesięć fuch nie ogarnę. Nie ma bata.

– Nie o to chodzi – odpowiedział z jakiegoś powodu rozbawiony. – Będziesz miał dziesięć ofert, a wtedy wybierasz sobie jedną i gadasz gościom, że dziewięć innych firm chce cię zatrudnić, dlatego chcesz więcej kasy, kapujesz?

Krystian-leszczyk miał trochę racji. Jak cię wszyscy chcą, to możesz się targować.

– Zgoda. Co to są błędy poznawcze?

– To na przykład wtedy, gdy chcesz kupić starego grata, zamiast porządnego samochodu. Kupujesz taniego trupa i wkładasz w niego trzy dychy, żeby w ogóle przeszedł przegląd. Ale cały czas sobie powtarzasz, że to miało sens, mimo że wszyscy naokoło mówią ci, że zrobiłeś głupio, rozumiesz?

– A jakiś inny przykład? – spytałem. Skąd ten kutas wiedział?

– Jeżeli uważasz, że coś się uda tylko dlatego, że bardzo ci na tym zależy. Tak mają nałogowo grający w totka. Robią sobie jakieś klucze, schematy i tak dalej, a szansa przecież jest taka sama.

– Okej, zrozumiałem. Ale co to ma do mojej pracy?

– Bo błędy dotyczą również postrzegania osób. Można wyglądać lepiej, mądrzej i bardziej kompetentnie niż w rzeczywistości, jeżeli zastosuje się kilka sztuczek – tłumaczył coraz bardziej podniecony. – Cały eksperyment będzie polegał właśnie na tym. Postaramy się zrobić z ciebie kogoś, kto jest idealnym sprzedawcą. Tak mają myśleć w haerach.

Zaczynałem kapować, o co mu chodzi.

– Czyli mam ściemniać, że pracowałem w tym marketingu i że znam się na robocie, a wtedy dostanę kolejną.

– Nie – zaprzeczył. – To byłoby zwykłe kłamstwo. Zamiast tego będziesz wyglądał na kompetentnego sprzedawcę. I nie w telemarketingu, bo tam biorą wszystkich, ale w sprzedaży w sklepach.

– Czyli w butikach?

Zacukał się na chwilę.

– Świetny pomysł! Możemy zacząć od butików w galeriach. Kiedy chcesz zacząć? Muszę jeszcze uzgodnić zmianę tematu z promotorem, ale to raczej nie problem. Równy gość. Gra w StarCrafta i w ogóle…

Dalej nie słuchałem. Spojrzałem w swój list motywacyjny i nagle poczułem się jak idiota. Krystian, którego kilka lat temu topiłem w kiblu będzie mi mówił, jak mam znaleźć robotę.

***

Za pierwszym razem nie poszło tak dobrze, jak oczekiwałem. Jak oczekiwaliśmy. W sklepie odzieżowym w Reducie zjawiłem się trochę spóźniony, co od razu odjęło mi kilka punktów. Poza tym facetka mnie zmyliła, bo zadawała pytania, których wcale nie ćwiczyliśmy. Co się nosiło na wiosnę? Co było modne w zeszłym roku? Kto teraz jest na liście Zetki, a kto Eremefki? Kurwa, jakieś pierdoły. A do tego zadawała je laska, której chętnie bym odpowiadał na zupełnie inne pytania. Niby miała normalne porządne ubranko, jak panienki w tefałenie, ale ta była na żywo. Czyściutka, pachnąca, z takim jebliwym uśmieszkiem. Wyglądała w tej swojej kiecce jak highendowa kurwa.

Wracałem na Tarchomin wściekły na Krystiana.

– Chyba nie działa, co nie?! – wydarłem się od progu, jak tylko otworzyłem drzwi. Najwyraźniej na to czekał, bo wcale się nie zdziwił.

– Następnym razem będzie lepiej – odpowiedział spokojnym głosem. – Tym razem byłeś na normalnej rozmowie bez żadnych modyfikacji. Musiałem mieć punkt odniesienia. Wiesz, jak byś sobie normalnie poradził.

– Kurwa, bawisz się ze mną? Wiesz, ile tam jechałem?

– O tej porze? Pewnie z godzinę i pół. Obiecuję, od jutra będzie lepiej. Tym razem dostaniesz sensowne instrukcje.

Chciałem kolesiowi nakopać. Przez dwie godziny uczyłem się jakichś pierdów. I co? Zgasiła mnie jakaś dupcia w mini i okularach. Ale nie zamierzałem poddawać się tak od razu. No i obawiałem się, że jeżeli Krystkowi nakopię, to mnie wywali i trzeba będzie wracać do starych.

– Ale od jutra gramy fair, jasne? – spytałem trochę mniej pewnie niż zamierzałem.

– Jutro po południu zaczniemy prawdziwe szkolenie. Zaprosiłem koleżankę, z którą robimy projekt. Jest lepsza ode mnie. A za dzisiaj masz piwo i zgoda? – Wyciągnął rękę, cały czas gapiąc się w ten bezczelny sposób.

– Zgoda. – Podałem swoją i poszłem do kuchni po browara, który mi się należał za ten wnerw.

Mówił prawdę. Chociaż ta jego koleżanka to się okazała jakaś brzydka kanciasta okularnica, co gadała tak głośno jakby głucha była, ale pod deklem coś tam jednak miała. Cały wieczór i pół nocy ćwiczyliśmy. Najpierw przed lustrem uśmiech i ruchy rąk: można gestykulować, ale od pasa w górę do podbródka. Nie wolno robić piramidek, otwarte dłonie, nie krzyżować ramion, naśladować mowę ciała klienta i takie tam. Potem przepytywała mnie, notując, a następnie znowu stawiała przed lustrem. Na koniec miałem dość swojego nieogolonego ryja, ale Aga, ta koleżanka, wydawała się zadowolona. Obiecała też, że poszuka dla mnie ofert i sama napisze CV. W to mi graj, pomyślałem. Jak mają robić wszystko za mnie, to jak chętnie na taki układ idę. Oczywiście powiedziałem jej, że interesuje mnie sprzedaż bielizny i butiki z różnymi takimi intemnymi dla aktorek. Skrzywiła się, ale ostatecznie skinęła i wyszła.

Krystian przez cały czas, jak tu była, czerwienił się i krążył. Chyba ma chcicę na ten kwadrat.

Okej. Następna rozmowa się udała. I dobrze dla Krystiana, inaczej byłby wpierdol. Tym razem gadałem z facetem. Miałem być wyluzowany, ale nie jakoś szczególnie. Wiecie, że niby bardzo mi zależy. Aga kazała mi mówić mało. To znaczy nie odpowiadać na pytania tak lub nie, ale nie pieprzyć bez sensu. Mówiła coś, że mam dziwną intonację. Ale skoro zgodziłem się na projekt, to się podporządkowałem. Kumpel wyjaśnił mi wcześniej, że to nie eksperyment na mnie, ale na tych tam, co to będą mnie pytać.

– Jak sprawdzasz temperaturę, to robisz eksperyment na termometrze? Nie – odpowiedział na swoje pytanie. – Ty jesteś termometrem. A badamy tych od haerów – uspokoił mnie. I dobrze, bo czułem się jak jakiś pieprzony szczur labolatoryjny.

No i dostałem robotę w sklepie sportowym. Hajs co tydzień – parę stówek, ale podobno są jakieś premie za sprzedaż. Kwadratowa Aga to już tej sprzedaży mnie nie uczyła, więc musiałem polegać na swoim wdzięku.

Po niecałych trzech tygodniach mnie zwolnili. Były jakieś wąty i fochy od klientek. I to tych ładnych. Co za popieprzony świat! Od tej chwili Aga też zrobiła się zołzowata, ale nie wiem, czy to z tego powodu, czy dlatego, że przyłapałem ją z Krystianem na barabaraszkowaniu. No i to wszystko za długo trwało. Dostałem dwie tygodniówki, zanim mnie wywalili. Pierwszą prawie całą oddałem Krystkowi. Starczyło na połowę opłaty za pokój. Za drugą kupiłem w sklepie IKEA regał i stolik. Mogłem wreszcie wypakować torbę i postawić kompa na czymś, co przynajmniej przypominało mebel. Nadal siedziałem dupą na materacu, bo stolik sięgał mi do kolan, ale przynajmniej monitor nie chybotał się tak strasznie, jak wtedy, gdy stał na kartonie. Za resztę kupiłem piwo dla Krystka i Agi. Krzywili się trochę, ale co? Nie wypiją, jak jest za darmo?

Przyjęliśmy też inną taktykę. Najpierw miało mnie przyjąć kilku pracodawców, a dopiero wtedy miałem sobie wybrać coś na dłużej.

– To dodatkowy argument, a nawet dwa – tłumaczył Krystian. Po pierwsze jesteś rozchwytywany, a to znacznie poprawia twoją pozycję negocjacyjną. Po drugie, nie zgadzasz się na pracę od razu, czyli jesteś rozsądny i prawdopodobnie lojalny. Nie rzucisz roboty z byle powodu.

– Ale przecież nie będę tam zapieprzał do usranej śmierci. – Zaprotestowałem.

– Nie powiesz im, że będziesz. Sami będą o tym przekonani wnioskując z twojego wahania. Na tym właśnie polega eksperyment. Twoi rozmówcy mają sobie wyobrażać cuda-wianki. Ty ich nie okłamiesz, bo sami to zrobią.

Powiedzmy, że mnie przekonał. Aga przedstawiła mi cały katalog ofert, które wygrzebała. Wybrałem dwanaście, głównie bielizna i biżuteria, ale były też siłownia i basen. Mogliśmy przystąpić do działania.

Po tygodniu starań dostałem wreszcie wymarzoną posadę. „Galeria Złota” w galerii handlowej wyglądała dokładnie tak, jak ją sobie wyobrażałem, tylko robota i klientki się nie zgadzały. A może nie klientki, tylko klienci. Kolie, naszyjniki, zegarki i pierścionki kupowali przede wszystkim faceci. I to nie żonom, co podkreślali, ale kochankom. Mrugali przy tym okiem i puszyli się, aż chciało się im jebnąć. Niektórzy to mają dobrze. Wyciąga facet czarną kartę, płaci kilka kafli za jakąś błyskotkę i nawija, że chociaż żona ponaciągała się za pięć dyszek, ale on i tak ma dupę do wyobracania. Kurwa, jaki ten świat niesprawiedliwy!

Ale u mnie też coś ruszyło. Konkretnie to ruszyło to coś. Poznałem taką jedną laskę, co robi w kiosku cztery pawilony dalej. Poszłem po fajki i normalnie gadka-szmatka. Dupa niebrzydka, fajnie się śmieje i cycki ma na miejscu, to ją zacząłem bajerować. Wczoraj się pukaliśmy. Pierwszy raz, ale się nie przyznałem. No to dziś kupiłem u babci w metrze tulipany, fryz poprawiłem i uderzam do kiosku z klawiaturą zębów w szerokim uśmiechu. A ona też nie gorsza, bo w kiecce takiej, co to ledwo dupkę zakrywa.

– Cześć, mała. Fajnie się z tobą pierdoli. – Zaczynam mocno, żeby sobie nie myślała. – Dobrze się ruchasz, wiesz? Lubię ten sport, a tobie to zajebiście wychodzi. To jak z bieganiem…

Nie skończyłem, bo podeszła i walnęła mnie w mordę, ale tak, że aż mi zadzwoniło w głowie. Chciała poprawić, ale chwyciłem ją za nadgarstek… no i oddałem, bo zamierzała się drugą ręką. Troszkę jej jebnąłem, ale tak delikatnie. To nie moja wina! Przecież nie mogłem upuścić kwiatów. Wpadła w ryk, a mi się zrobiło trochę głupio, więc wróciłem do swojego sklepu, szczególnie że już byłem spóźniony. Cały dzień miałem podły humor. Potem zmieniła pracę, a ja też trochę o niej zapomniałem.

***

– Został jeszcze jeden błąd – Aga wparowała do pokoju ze stosem kartek. – Autorytet, czyli towarzystwo osoby popularnej poprawia opinię. Krystian! – krzyknęła na gospodarza, który w kuchni uwijał się przy kolacji. – Musimy zrobić jeszcze jedno badanie. Podejdź tu.

W drzwiach stanął Krystek owinięty fartuchem i z patelnią w ręku. Aż mi flaki skręciło od zapachu jajecznicy. W butiku nie ma za dużo czasu na jedzenie. To znaczy przerw nie ma.

– Ale ja mam robotę – zaprotestowałem. Nie chciałem po raz kolejny przechodzić przez całą rekrutację.

– Umówiliśmy się – zaprotestowała Aga. Masz tu oferty. Przejrzyj je, a potem zastanowimy się nad wyborem celebryty.

– Może Kazia Komar? – zaproponowałem nieśmiało, nawet nie czytając podanych kartek. Fajnie byłoby poznać taką dupencję.

***

Aga miotała się jak szalona po całym pokoju.

– Nie, kurwa! Żadnych autografów! Masz się z nią zapoznać, może nawet zaprzyjaźnić. Idziesz na Mazowiecką i jeżeli cię wpuszczą, to jesteście z Komar równi, jasne? Skup się – powtórzyła po raz chyba czwarty. – Podjeżdżasz taksówką pod sam klub, w kolejce klikasz na smartfonie i zasadniczo nikogo nie zaczepiasz. Jak już podejdziesz do bramki, to czekasz i się nie odzywasz. Masz mieć wyraz twarzy „cześć, jestem tu znowu, jak co tydzień, więc nie rób mi problemów”. Pokaż – poleciła.

Stanąłem przed lustrem w dziwnej kurtce, którą pożyczył mi jakiś pedzio, znajomy Agi, co to niby zna się na modzie. Czułem się trochę jak pajac, no ale ten cały cerograf z Agą i Krystkiem podpisałem. Stanąłem przed lustrem. Wyobraziłem sobie, że odbicie to bramkarz. Sięgnąłem do telefon i zacząłem bez sensu klikać, co chwilę podnosząc wzrok na zwierciadło.

– Znajomi czekają, więc może… – złamałem zasadę, żeby milczeć i podeszłem do lustra. Wydawało mi się, że Aga za moimi plecami lekko klasnęła w dłonie.

***

Stała tam, na końcu baru, otoczona kółkiem leszczy z solarki. Z głośników leciał jakiś umcyk – dumbstep czy inne techno, nie żaden Z.B.U.K.U., Pawbeats czy chociaż nieśmiertelna Paktofonika. Ścisnąłem lepkie od potu dłonie. Czemu się denerwowałem, skoro dupa jak każda inna? Cycki ma, i owszem, dobre, nogi też, przynajmniej ich nie chowa, ale podobno pustak. Tak w komciach ludzie pisali.

Podeszłem do baru i zamówiłem dwie lufy. Każda po dwie dychy! Świat schodzi na psy – od dawna to powtarzam. Zgarnąłem kielony i przepychając się przez różne takie cioty zbliżyłem się do Komar. Wyglądała prześlicznie. Nie tak, jak na zdjęciach, bo na policzku miała coś nie tak ze skórą i w ogóle pory, zmarszczki i tak dalej, ale przecież to już nie świeżynka. Dwie dyszki to pewnie obchodziła na koniec komuny. Pomyślałem, że skoro już w tym wieku, to pewnie zna stare szlagiery, co to ich stara bez przerwy słucha na cały regulator. Jakieś aleje gwiazd, jakieś Niemeny i inne takie. Zauważyła mnie i przerwała nawijkę. To była moja sekunda! Uśmiechnąłem się, podałem jej kielicha i wyskoczyłem z pierwszym tekstem, jaki mi przyszedł do głowy.

– Ty wódkę za wódką w bufecie, oczami po sali drewnianej i serce ci wali.

– O, Tuwim – wzięła szkło zaskoczona, a całe towarzystwo zamilkło.

– Nie, Demarczyk, ale blisko. Za twoje zdrowie – podniosłem naczynie i wychyliłem całość, zanim zdążyła wziąść swoją pięćdziesiątkę. Od razu poczułem się pewniej, mimo że wóda zdążyła się zagrzać i nie wlazła szczególnie gładko.

Ale potem wchodziło już bez oporów.

***

Jestem spłukany. Kurwa! To ile ludzie muszą zarabiać, skoro wywalają po kilka dych na driny, a potem mają co jeść do końca miesiąca? Pewnie z dziesięć patyków – myślałem ociężale, wciąż jeszcze szturchnięty po nocy. Siedziałem sam w kuchni i dolewałem kranówy do szklanki, którą znalazłem w zlewie. Krystka i Agi nie było, pewnie poszli na wykłady czy coś tam. Wpatrywałem się w numer Kazi, który wypisała mi na przedramieniu. Musiała być już mocno pijana, wnioskując po krzywych literach. Ciekawe czy mnie zapamiętała? I czy jej nie przejdzie, gdy odeśpi, bo wczoraj była bardzo miziasta. Będzie trzeba podziękować starej za to katowanie szlagierami. Bardzo się przydały.

Postanowiłem wysłać SMS-a. Nie będę na razie dzwonił. Napisałem:

"Pchajmy wiec taczki obledu jak baron bo raz mamy bal. Dzieki za super wieczor. Michal".

Rzuciłem telefon na stół, dopiłem wodę i poszłem do wyra. Musiałem jednak odespać.

***

– Więcej szczęścia niż rozumu – skwitowała Aga przeglądając SMS-y. Przesłuchanie trwało prawie godzinę. Trochę ubarwiłem wieczór z Kazką, ale zasadniczo trzymałem się faktów: gadka, wiadomo, ale też tańce, szarmancje i urok. Poza tym po południu, kiedy spałem, Komar przysłała wiadomość, że chętnie to kiedyś powtórzy.

– Poczekaj tu – poleciła Aga. – Musimy coś obgadać.

Gestem wskazała gospodarzowi drzwi. Przez szybę z porowatego szkła widziałem, jak gestykuluje. Słyszałem tylko fragmenty słów, gdy krzyczała na kumpla. Strasznie potrafiła być zołzowata. Nie to, co Komar, rozmarzyłem się.

Z zadumy wyrwał mnie powrót pary.

– Musimy zmienić koncepcję – zdecydowała za nas, nawet nie pytając mnie o zdanie. – Zmienisz branżę. Spróbujesz w szołbizie, tylko trzeba jakieś fotki zorganizować z tobą i Komar. I najlepiej nie z imprezy, ale zrobione gdzieś na mieście. Jakieś zakupy czy coś takiego. Powrzuca się je do serwisów plotkarskich i spróbujemy znaleźć ci robotę w jakiejś śniadaniówce czy telenoweli. – Aga trajkotała w takim tempie, że się pogubiłem. Przerwałem jej gestem.

– Hola, czyli znowu mam rzucać robotę?

– Nie – zaprzeczyła. – Pracujesz normalnie, dopóki nie zrobi się o was głośno. Dopiero wtedy spróbujemy wrzucić cię do telewizji. Krystian, czy masz kontakt do tego Kuby, co to nam kiedyś robił zdjęcia? Sprawdź, gdzie on teraz działa – dodała, gdy potwierdził. Chłopak sięgnął po telefon i wyszedł. – Dziś do tej Komar nie dzwoń, jasne? Jutro też nie. Dziś wysłałeś wiadomość? To następną wyślij dopiero jutro wieczorem. Umówisz się z nią dopiero przed weekendem. Może do tego czasu ogarnę obstawę i sprzęt. To wszystko – zakończyła i poszła za swoim facetem, zupełnie nie zwracając uwagi na mnie i na fakt, że może chciałbym jej coś odpowiedzieć. Chociaż „odmaszerować” byś dorzuciła, kwadracie!

***

Bryka nie była zła, chociaż nieduża, ale za to jakie miała kurewsko dobre przyspieszenie. Szczerze, to początkowo nawet mnie trochę zaskoczyło, że samochód niby na prąd, taki cipowaty, ale jednak ma coś pod maską. No i kabrio. Wypożyczył nam go kuzyn Agi, którego starzy mieszkają w Amsterdamie, ale mu trawy nie wysyłają, tylko forsę. Bryczką miałem zdjąć Kazię z Trzech Krzyży i pojechać na Złote Tarasy. Gdzieś po drodze, gdy będę stał na światłach, Kuba ma nam cyknąć fotki, ale takie, żeby na nich było widać, jak Komar się do mnie uda pocą.

– Jak strzelasz pięć fotek na sekundę, to nie ma szans, żeby nie znalazło się przynajmniej jedno z kurwikami – potwierdził Kuba robiący jako wolny strzelec dla różnych kolorowych gazetek i portali.

Spotkaliśmy się dzień przed akcją wszystko ustalić, no i pokazać mi brykę, żebym czegoś w trakcie akcji nie spierdolił. Była nas cała piątka. Krystek stał z boku i gadał z Kubą, Aga nawijała jak nienormalna – to ona miała udawać Komar, a ja nie mogłem się przekonać, żeby palić gumy do tej szpetuli. Po każdej scence jeszcze bardziej napierdalała. Potem ten jej kuzyn, Johan czy Jakob, pokazał mi swoją gablotę śliczną-ekologiczną.

– To Tesla Roadster – chwalił się z dziwnym akcentem. – Do setki przyspiesza w cztery sekundy.

Potem mnie przewiózł, a w końcu, gdy aż mnie ściskało od zniecierpliwienia, dał się karnąć. Oczywiście pojeździłem grzecznie, żeby się przestraszył i nie zmienił zdania.

Aga do wieczora go namawiała, żeby mi pożyczył swoje ciuchy.

– Janek, przecież nie chodzi o bieliznę. Popatrz, że nawet z twarzy jesteście podobni, wzrost macie identyczny, sylwetkę też. Ile ważysz? Przecież nie więcej niż siedemdziesiąt…

Mówiłem już, że upierdliwa, no ale przynajmniej skuteczna. Następnego dnia, odpicowany w lekką marynarkę, koszulkę w prążki, z szalikiem wokół szyi, kapeluszem na głowie i ciemnymi okularami na nosie zajechałem na Plac Trzech Krzyży. Jechałem powoli, inaczej bym stracił kapelusz, a pewnie i fryz. Rozglądałem się przez chwilę, zanim ją dostrzegłem. Stała przy wejściu do jakiegoś sklepu z kilkoma papierowymi torbami w jednej ręce i telefonem w drugiej. Podjechałem bezgłośnie. Zauważyła mnie dopiero po chwili. Aż usta otworzyła z wrażenia. No przecież! Ona też nieźle się prezentowała. Krótka kiecka i czerwone szpile, włosy układające się w czarne fale, moje ulubione. Wsiadła i od razu ruszyłem.

– No cześć. Twój? – spytała zaraz na przywitanie.

– Rodzice w Amsterdamie – odpowiedziałem wymijająco, mając nadzieję, że dziewczyna nie będzie drążyć, ale tylko się uśmiechnęła. Aga i Krystek podkreślali, że mam nie kłamać, że właśnie na tym ma polegać eksperyment.

– Dokąd jedziemy? – spytała, gdy odbiłem w prawo. Nie zdążyłem nic powiedzieć, bo zadzwonił telefon. Podpięty do zestawu głośnomówiącego od razu przyjął połączenie na głośnik.

– Źle skręciłeś, idioto – wyszczekała Aga. Natychmiast rozłączyłem rozmowę, ale mina Kazki wskazywała, że już było za późno.

– Kto to był? – zapytała zdziwiona.

– Wiesz, jeszcze nie znam dobrze miasta, to mi koleżanka pomaga.

– W czym pomaga? – Kazia była coraz bardziej podejrzliwa.

– No, w tym… W znalezieniu roboty w telewizorni – wysypałem, bo przecież nie mogłem kłamać.

– Wypuść mnie – poleciła nagle wkurwionym głosem. – Wypuść mnie, bo zadzwonię po policję.

Sięgnęła po telefon, który na szczęście udało mi się jej wyrwać ręki i wyrzucić gdzieś na drogę. Szarpała się tak, że trudno było prowadzić.

– Przestań, bo nas zabijesz! – krzyczałem i zasłaniałem się coraz bardziej poharataną pazurami ręką. Uspokoiła się, ale po chwili schyliła się i zdjęła but. Przewidując, co się zaraz wydarzy, szybko wyszarpnąłem jej szpilę. Zapomniałem, że ma dwie nogi, no i po chwili okładaliśmy się nawzajem uzbrojonymi w trzynastocentymetrowe obcasy butami. Parę razy trafiła, ale ja też nie pozostawałem dłużny. Próbowałem skupić się na prowadzeniu, a ciosy cholernie bolały. Kurwa, czy ona naprawdę chciała, żebyśmy się rozwalili? Pieprznąłem z całej siły i but utknął, a Kazka się uspokoiła. Też się udał eksperyment. Spojrzałem w lewo na rzekę otoczoną chaszczami. Zatrzymam się tam i wypuszczę dziewczynę. Kłótnie się zdarzają we wszystkich związkach, co nie? Do jutra powinno jej przejść.

***

Do mieszkania weszłem całkiem wykończony i wkurwiony. Na Agę, na ten jej głupi telefon. Z ulgą rzuciłem wór na podłogę i dysząc pomaszerowałem do kuchni, skąd dobiegały odgłosy rozmowy.

– O, wrócił amant – zakpiła, gdy tylko mnie dostrzegła. – Co ci zajęło tyle czasu?

– Sprzątanie po twoim jebanym telefonie! – wydarłem się na nią tak, że aż się cofnęła. – Co ci przyszło do kwadratowego łba, żeby do mnie dzwonić, kiedy mam telefon podpięty na głośnik? Wiesz, co narobiłaś? Wiesz?

– No co? Komar cię już nie lubi? – zakpiła, starając się odzyskać rezon.

– Nie, kurwa. Leży w korytarzu. Martwa. Ze swoim obcasem w mózgu.

Chyba mi nie uwierzyli, bo oboje wyjrzeli z kuchni. Ja podeszłem do kranu i nalałem sobie wody. Za plecami słyszałem bluzgającą Agę.

– Ty kurwa jesteś jakiś nienormalny! – dziewczyna chwyciła za telefon. Widziałem, że wybiera alarmowy. Nie było czasu do stracenia. W zlewie moczyły się brudne noże. Sięgnąłem po pierwszy z brzegu i kilka razy dźgnąłem ją w plecy, dopóki nie straciła głosu. Czerwony swetr nie zmienił za bardzo koloru, tylko po chwili zaczęło z dołu kapać, jakby włóczka się rozpuściła. Aga padła twarzą na blat. Kawałek dalej biały jak ściana świeżomalowana stał Krystian.

Nie bronił się i nie uciekał.

***

Filmy kłamią. Internety też kłamią. Nie da się rozpuścić zwłok żadnymi kretami, wybielaczami, kwasami, a zużyłem całą szafkę. Śmierdzi, trochę podymi i tyle. A potem jeszcze wannę trzeba jakoś domyć. No i resztę łazienki. Nie przebierałem się, bo przecież nie będę sobie upieprzał moich ciuchów. To kuzynka tego Holendra, więc to jemu powinno bardziej zależeć. Kawałki Agi wrzuciłem z powrotem do worka i zawiozłem windą do garażu podziemnego. W nocy, żeby nie było.

Wór wrzuciłem do głębokiego dołu, który wykopałem nad samą rzeką ze dwa kilosy za miastem. Dorzuciłem but wyjęty z głowy Kazi.

Po powrocie do mieszkania kminiłem, co zrobić z pozostałymi ciałami? A może sprawdzić, czy w filmach zawsze kłamią?

***

Starym wytłumaczyłem, że czasami po prostu nie wychodzi, ale przecież trzeba próbować. Nawet jakoś szczególnie nie wypominali, chociaż kasy nie przywiozłem prawie żadnej.

Siedziałem znów przed kompem i przeglądałem serwisy plotkarskie. Jak się okazało, mimo że z placu wyjechałem w złą stronę, to Kuba zdążył cyknąć fotkę. Widać na niej faceta w szaliku, okularach i kapeluszu, a obok dziewczynę z czarnymi włosami, niezbyt wyraźnie, zresztą. Były jeszcze dwie fotki. Jedna z blachami Tesli, druga paszportowa tego kuzyna Agi. Pod każdym zdjęciem krótkie streszczenie przerażających wydarzeń. Słynna aktorka znaleziona martwa z młodym chłopakiem w wyciągniętym z kanału żerańskiego samochodzie należącym do Johanna B., obywatela Polski i Holandii, obecnie poszukiwanego. Widziano go wspólnie z aktorką na Placu Trzech Krzyży, co w obiektywy chwyciły również kamery monitoringu miejskiego. Rysopisowi odpowiadał również chłopak, który bawił się z Komar w jednym z warszawskich klubów. Nie udało się znaleźć i przesłuchać dziewczyny zmarłego Krystiana D.

Im dalej, tym śmieszniej. Media podejrzewały jakieś trójkąty miłosne, zdrady, zabójstwa z zazdrości, orgie, prochy i co kto jeszcze sobie wymyśli. Komedia po prostu!

No, ale koniec czytania. Trzeba jakiejś pracy poszukać.

 

Warszawa-Katowice, wrzesień 2014 r.

Koniec

Komentarze

Chyba miałeś niewielką obsuwę z terminem. Z limitem mniejszą. ;-)

W jakiś sposób trafiła do trafiają.

???

złamałem zasadę, żeby milczeń

Literówka.

Raz masz “poszłem”, myślałam, że to celowe, ale potem jest “poszedłem”. To jak ma być?

odpowiedziałem wymijającą,

Tu też.

Pomysł fajny, czyta się nawet przyjemnie, tylko gdzie jest fantastyka?

Babska logika rządzi!

Dzięki za błyskawiczną korektę. Fantastyka miała być, na co wskazuje “czarująca” oferta na początku, ale tak jakoś popłynąłem w stronę Tarantino. W drodze na Polcon, czyli circa 4 godziny.

"Białka były czerwone, a źrenice większe niż całe oczodoły"

Niezła, małomiasteczkowo-blokerska stylizacja, fajny, gwałtowny twist z obyczajowej satyry w bardzo humorystyczne i faktycznie, tarantinowskie w estetyce, morderstwo. Fantastyki niet :-) Dzięki za przyjemną lekturę!

 

EDIT: Żarcik z Tuwimem – przedni ;-)

 

A dla ewentualnych pytaczy: Biblioteka, bo uspokoiłem swoje sumienie, że można ten tekst podciągnąć pod horror ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dobre to :)

Dziękuję za miłą lekturę.

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

Lubię Twój styl, spodobał mi się początek, to, jak wcieliłeś się w ten niezbyt bystry egzemplarz, pomysł na eksperyment… ale twist jakoś nie przypadł mi do gustu, mimo wszystko. Spodziewałam się czegoś innego. Tak czy owak – lektura udana.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Bardzo fajny tekst; dobre, grzeszące autentycznością dialogi, realistyczni bohaterowie, prawdziwa twarz marketingu, szczypta humoru, szczypta dramatu, niespodzianka na zakończenie. yes

Sorry, taki mamy klimat.

Zwariowane to opowiadanie, ale czytało się znakomicie. I choć wolałabym mniej masakry, a więcej fantastyki, to nie będę wybrzydzać, bo lektura to szalenie satysfakcjonująca. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wow, ale zabytek odkopałaś. Dziękować. Aż sobie przeczytam, bo może uda się coś poprawić? Albo nie – niech leży. Nie mam chyba innej wersji niż ta.

"Białka były czerwone, a źrenice większe niż całe oczodoły"

;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka