- Opowiadanie: Mascaret - Fuga

Fuga

Oceny

Fuga

Śnię na jawie. Inne wytłumaczenie nie przychodzi mi do głowy. Sny musiały zniekształcić rzeczywistość, której się domyślam. Oto spełnił się mój najgorszy koszmar. Zamknęli mnie w szpitalu. Ubezwłasnowolnili. Nie istnieję.

Przebudzam się co jakiś czas rejestrując pojedyncze rzeczy. Za pierwszym razem uzmysławiam sobie, że jestem naga. Przykrywa mnie białe płótno naciągnięte pod pachy. Lampa wisząca tuż nad moją głową oślepia. Nie potrafię skupić wzroku na jednym punkcie. Jarzeniówki buczą wywołując fale bólu, który rozsadza mi skronie. Próbuję się poruszyć, lecz ciało nie zmienia pozycji nawet na milimetr. Nafaszerowali mnie zbyt dobrze. Odpływam.

 Nie śnie o niczym. Trwam w próżni bez świadomości długi czas. Kolejna rzeczą której doświadczam, jest fizyczny ból rozchodzący się wzdłuż kręgosłupa. Nie mogę się ruszyć ani otworzyć oczu. Jestem uwięziona w narkozie. Łzy ciekną po mojej twarzy bez mej woli. Chyba krzyczę. Gdy ból znika pogrążam się w letargu.

Zapamiętuję jeszcze pochylającą się ze strzykawką dłoń, gdy zaczynam szarpać pasami krępującymi moje ciało.

Dlaczego trzymają mnie ciągle skrępowaną oraz nieprzytomną? Czyżbym stanowiła zagrożenie? A rodzice? Jak mogli mnie tak po prostu oddać?! Nie mieli praw

Zawartość kroplówki sączy się leniwie w moje żyły. Jarzeniówki umilkły wyjątkowo. Panuje przyjemny półmrok. Niepotrzebne pasy zniknęły, moje ciało milczy. Zapadam się w kojącą, świeżo wypraną pościel. Zasypiam otulona poczuciem bezpieczeństwa. Kroplówka szepcze kołysankę.

Sny odnajdują mnie natychmiast. Mkną ku mnie nie niczym wygłodniałe bestie…

…Tkwię uwięziona w pomieszczeniu pełnym narzędzi tortur. Przyczepiona sznurem do fotela stojącego w rogu pomieszczenia, na tyle dużego, by pomieścić w nim chory spektakl na dziesięć osób. Ząbkowana obroża upuszcza mi krwi z szyi ilekroć szarpnę się w petach. To sen, myślę, to tylko sen. Mogę go zmienić, obudzić się. Nie potrafię ani jednego ani drugiego! Jestem całkowicie bezbronna…

Na krześle naprzeciw mnie zwisa bezwładnie Dawid. Nie, jęczę, tylko nie on.

-Witaj piękna – zza moich pleców wyłania się Grubas, który kiedyś ranił mnie nożem w brzuch. – Długo zajęło mi szukanie Ciebie, ale oto jesteś. To będzie jeszcze lepsze, niż sądziłem. Poczekaj, niech tylko obudzę twojego kochasia.

 -Zostaw go! – krzyczę i już wiem jak wielki błąd popełniłam.

Knebluje Dawida i cuci go bolesnym policzkiem. Metal wrzyna się w moje ciało, gdy szarpię więzy. Chłopak podnosi głowę powoli, nieprzytomnie rozglądając się po pokoju. Jego przerażony wzrok zatrzymuje się na mnie. Szamocze się gniewnie, knebel pochłania słowa.

-O tak. – mruczy staruch wybierając starannie narzędzia.

-Dlaczego to robisz?!

-Czy to nie oczywiste? – jego oczy lśnią.

-Uwolnij go. Masz już przecież mnie.

Śmieje się jak z wybornego żartu. I nagle mój strach zamienia się w przerażenie. On to lubi. Sprawia mu to przyjemność. Zostało mi niewiele siły. Zbyt mało, by z nim walczyć. Ostatkiem woli zrywam pęta. Staje w drzwiach zagradzając mi drogę.

-I co teraz? – śmieje się wbijając śrubokręt w nogę Dawida.

 Rzucam się w jego stronę, lecz grubas już stoi przy nim. Niedbale odrzuca mnie ręką na ścianę. Uderzenie łamie mi lewy nadgarstek.

 -Co powiesz na to, bym pokroił go kawałek po kawałeczku na Twoich oczach?

 Rozglądam się jak spłoszone zwierzę po pomieszczeniu. Jeden błąd i oboje zginiemy. Nie mam siły by walczyć. Zostać oznacza poddać się. Modląc się o właściwy osąd sytuacji, rzucam się nagle przez zamknięte okno. Szkło z hukiem pęka pod naporem mojego ciała. Odłamki ranią mi plecy, którymi wybijam szkło.

 Jednocześnie Grubas zwija się dziwnie, nienaturalnie i rzuca czymś prosto we mnie. Ból eksploduje w mojej klatce piersiowej potężną falą. Spadam z dziesięciu metrów w różane krzewy. Jeśli źle zdecydowałam, Dawid umrze. Wierzę jednak, iż Grubas zaczeka z tym na mnie. Wie, że wrócę po chłopaka.

 Ból pulsuje cicho przecinając ciało. Nie mam czasu, by opatrzeć rany. Przedzieram się przez krzaki i rowy wzdłuż brukowanej drogi. Muszę uważać na szukające mnie patrole. Czas plynie tutaj inaczej. Mogłabym przysiąc, że podroż zajęła mi pięć minut, a zdążyło się już ściemnić. Słońce barwi niebo na pomarańczowo. Z mojej piersi wystaje końcówka srebrnego prętu. Z każdą chwilą, ku mojemu przerażeniu, zagłębia się w ciało. Łapię śliskimi od krwi palcami za metal lecz nie potrafię go schwycić. Jest jak żywy organizm. Biegnę więc ostatkiem sił do portu majaczącego przede mną. Wszystko jest zbyt realistyczne jak na zwykły sen. Czuję zapachy, dźwięki. Trawa w mych dłoniach gnie się, łamie. Stopy zagłębiają w rozmokłej ziemi.

 Mam niewiele czasu. Czuję to i zaczynam wpadać w panikę. Pomocy! Krzyczę całą swoją wolą. Umieram!

Patrol depcze mi po piętach. Pręt wnika w ciało tuż obok serca. Nie zdążę, myślę.

Dobiegam do przystani. Łódka kołysze się na wodzie na wyciągnięcie mojej ręki, która opada bezwładnie razem z reszta ciała świadomym porażki. Łapią mnie czyjeś ręce, układają na deskach przeżartych solą morską. Młody rybak patrzy na mnie przerażony. Pokazuje na pierś, lecz pręt znikł całkowicie w moim ciele. Krztuszę się, pluje krwią, niezdolna do słów.  Kładę rękę na ranie która znaczy jedynie dziurka w mojej sukience.

 Budzę się na moment, wystarczający by ujrzeć jak obcy mi ludzie gorączkowo próbują utrzymać mnie przy życiu. Krew wypływa z moich ust. Próbują znaleźć przyczynę krwotoku, lecz pozostają bezradni. Krztuszę się coraz mocniej. Nagle oba światy przecinają się. Wygląda to tak, jak gdyby jeden obraz nakładał się na drugi.

 -Gdzie jest rana? – krzyczy do mnie przerażona pielęgniarka/ rybak.

Podnoszę omdlewającą rękę i wskazuję palcem na klatkę piersiową, na małą dziurkę w sukience /koszuli.

-Otwieramy – słyszę krzyk/Rybak bierze mnie na ręce modląc się i rozglądając na boki niesie do łodzi.

 Ktoś zakłada mi maskę tlenową. Nie czuję już bólu.

-Zacisk. Sączek.

 Krew płynie kroplówką do moich żył./ Rybak układa mnie na dnie wymoszczonym kocem, przykrywa płachtą.

-Wytrzymaj– szepcze.

Otwierają mi klatkę piersiową. Słyszę jak metal uderza o metal.

Mam go. Wyciągam./ Łódź sunie szybko rozbijając spienione fale.

– Stan stabilny. Zaszywamy. – słyszę na granicy omdlenia.

-Co to do cholery jest?!

Odpływam w niebyt. Dawid. Muszę go uratować.

 PIERWSZY RAZ NAPRAWDĘ CHCĘ ŻYĆ. MUSZĘ ŻYĆ.

Koniec

Komentarze

To tylko fragment, więc trudno powiedzieć cokolwiek o fabule. Lepiej wstawiaj zamknięte teksty.

W zdaniach z imiesłowami nadal brakuje przecinków. Przy wołaczach też. A przy myślnikach spacji. Robisz błędy w zapisie dialogów, zajrzyj tutaj.

 Nie śnie o niczym.

Literówka. W ogóle sporo ich tu masz.

Ząbkowana obroża upuszcza mi krwi z szyi ilekroć szarpnę się w petach.

Tu też, ta zabawniejsza. Zgubiony przecinek.

Rzucam się w jego stronę, lecz grubas już stoi przy nim. Niedbale odrzuca mnie ręką na ścianę.

Powtórzenie.

 

Babska logika rządzi!

Uwaga na “ogonki”. W jednym przypadku brak tegoż “dzyndzelka” zmienił płeć osoby opowiadającej sen, w innym – sens słowa, w jeszcze innym – czas gramatyczny.

W końcu po coś je kiedyś wymyślono; nieprawdaż?

Treść snu istotnie “senna”, oniryczna.

<>

Łódź sunie szybko rozbijając spienione fale.

Przecinki też potrzebne. W cytowanym zdaniu nie ma przecinka, a to błąd, ponieważ nie wiadomo, czy:

– Łódź sunie /// szybko rozbijając spienione fale.

– Łódź sunie szybko /// rozbijając spienione fale.

Widzisz różnicę? Bo ja i jeszcze wiele “tutejszych” widzimy.

Trwam w próżni bez świadomości długi czas.

Hmm… Zastanawiam się, czy to zdanie jest poprawne, w kontekście narracji pierwszoosobowej. Bo skąd narrator ma o tym wiedzieć?

EDIT: Przemyślałem sprawę i chyba się czepiam… W sumie to może wydedukować, dowiedzieć się od kogoś. Tylko w takim wypadku zmylił mnie chyba czas teraźniejszy.

Jest gorzej z tym zdaniem, Lordzie, niż pomyślałeś. Ono jest zwyczajnie sprzeczne. Brak świadomości ==> brak możliwości oszacowania czasu, który upłynął. Brak świadomości ===> brak możliwości wypowiedzenia się, więc czas teraźniejszy użyty bezzasadnie. Dalej: skąd wiedza, że osoba wypowiadająca się znajdowała się w próżni? Brak świadomości ==> brak możliwości określenia miejsca swojego pobytu.

Per saldo – bez sensu. A prosty zabieg: trwałam w próżni bezświadomości przez długi czas + określenie źródła wiedzy o długości odcinka czasu ustawia wszystko na swoich miejscach.

Dziękuję, macie rację. Wszystkie uwagi są dla mnie cenne. Muszę popracować nad gramatyką, nigdy nie byłam z niej dobra. Teraz przynajmniej wiem, na czym stoję.

Nowa Fantastyka