
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Gwiazdy zawsze ciekawiły, te małe światełka na ciemnym niebie. Ludzie odkąd tylko potrafili myśleć patrzyli tam, wysoko, wypatrywali gwiazd, które poprowadzą do portu, które nie pozwolą się zgubić w nocy, w końcu takich które mogły opisać przyszłość, a nawet przeszłość. Ludzie odkąd ich stworzono (jak twierdzą różne źródła, zostali ulepieni z gliny, bądź wyewoluowali z małp, co z oczywistych przyczyn zostało odrzucone) patrzyli także w inne miejsca, których opanować nie mogli takich jak jaskinie pod majestatycznymi górami. Ludzie mimo iż krótko żyją, to bardzo długo wpatrywali się w ciemności masywów górskich, często pokoleniami. Aż pewnego dnia, jaskinie zaczęły patrzeć w ich kierunku. I tak wyglądało pierwsze spotkanie ludzi i krasnoludów.
Ludzie prymitywni, lecz zaciekawieni, małymi brodaczami, których kobiety goliły systematycznie zarost na twarzy, a wszyscy z krępej rasy nosili spodnie. Ludzie natomiast, dotąd nie znali spodni, gdyż wszyscy chodzili w wygodniejszych spódniczkach. Niska, starsza rasa zaczęła się porozumiewać z młodą, krasnoludy bowiem miały swój usystematyzowany język, miały swoje runy, potrafiły wytapiać metale i wydobywać ładne kamienie. Natomiast ludzie byli bardzo kreatywni, pracowici i zabójczo szybko się uczyli. Tak więc, współpraca przerodziła się w przyjaźń na fundamentach której powstało Imperium – zlepek różnych plemion ludzkich uformowanych na wzór krasnoludzki. Jeden Imperator wybierany spośród wszystkich plemion, posiadający wszelkie prawa. Ludzie niechętnie przyznają, że krasnoludy pomogły im zbudować Imperium.
Na początkach było to państwo czysto ludzkie, lecz potem zaczęły pojawiać się inne rasy. Było ich tak wiele, że należało zmienić pewne przepisy odnośnie godności i niewolnictwa. Imperium w tamtych czasach zajmowało niewielkie terytorium przytulone do gór krasnoludzkich. Rasy, które zamieszkiwały Imperium nie wypuszczały się daleko poza terytorium państwa, toteż nie zauważyły gdy znad horyzontu nadpłynęły potężne statki elfów, na których przywódcę wyznaczony był syn Wiecznego Władcy. Miał misję, misję okrutną w swoich założeniach. Elfy z odległego kontynentu potrzebowały taniej siły roboczej, w skrócie, wszystkich mieszkańców zamieszkanego lądu ludzkiego.
XXX
W obozie było tragicznie zimno. Złapali całe plemię Dwugłowego Wilka, które od zawsze mieszkało na północy kontynentu ludzi. W ich domu zawsze było ciepło, czasami padał deszcz, ale nigdy nie było tego przeklętego białego puchu, który właził wszędzie i był tak zimny jak mały dotyk śmierci. To i tak nie było najgorsze. Najgorsze było to, że zabrali wszystkich na statkach gdzie za setkami wioseł byli podobni im, niewolnicy. Oprócz ich plemienia trafiły tu jeszcze dwa inne z sąsiadujących dolin, razem ponad trzysta osób. Wszyscy zostali rozlokowani w jednym drewnianym hangarze w rzędzie podobnych budynków, w których znajdowało się około trzech tysięcy niewolników. Jeden hangar mógł pomieścić najwyżej dwieście osób, najczęściej jednak mieszkało tam ponad pięćset ludzi.
Było ich dwudziestu. Przywódcy wszystkich baraków oryginalnie pochodzący z północy kontynentu, nieprzystosowani do warunków panujących w tej zimnej krainie. Spotkali się w jednej z szop przy siódmym hangarze, najczęściej służącej do przechowywania drewna na opał, rzadziej służąca strażnikom jako ciepłe, dogodne miejsce do gwałcenia ludzkich kobiet. Noc zapowiadała się wietrzna i z mocnymi opadami śniegu. W takie noce nawet elfom nie chciało się sprawdzać tej szopy, ani żadnego blokhauzu. Przywódca czwartego hangaru, odziany w skórę lwa trzymał jedyną, przemyconą świeczkę w całym obozie. Pomieszczenie, wraz z nierównymi stosami drewna na opał zalewało rozproszone światło, w którym ledwo widoczne były twarze osiemnastu mężczyzn i dwóch kobiet.
XXX
Pokój był przytulny, ze starymi, zadbanymi meblami, z grubym dywanem, z kominkiem w którym płonął wiecznie ogień. Elf siedział wygodnie, przed kominkiem, czytał książkę A'Romela zawierającą bardzo mądre treści. Opowiadała o wyższości elfów z kontynentu nad ich rodakami, którzy niegdyś wynieśli się na wyspy na środku Wszechwody. „Zabawne" myślał „uciekły bo uznały, że są od nas lepsze, a przecież nie zabrały ani niewolników z prymitywniejszych ras, ani nie zabrały mądrych ksiąg… tak naprawdę to wzięły tylko kilka statków i popłynęły."
Elfy kontynentalne nigdy nie odkryły gdzie buntownicza młodzież się osiedliła. Tak naprawdę, nigdy nie zrozumieli, czemu im się nie podobało w ich białej, doskonałej krainie, gdzie nikt nie musiał martwić się o jedzenie i o to, że kiedyś będzie gorąco. Przecież mieli niewolników, którzy wszystko robili za nich, przecież mieli magię, której używali gdy było trzeba kogoś naprowadzić na dobrą drogę, mieli wszystko co mogło prowadzić ich do szczęśliwie wiecznego życia. Podnóżek elfa zniżył się nieznacznie, za co został natychmiast kopnięty w twarz. Trudno teraz było dostać dobry podnóżek, a ten był w jego siedzibie dopiero od trzech tygodni. Trafił tu ostatnim transportem z tamtego, dzikiego kontynentu, na temat którego były już rozprawy naukowe i ekonomiczne co z nim zrobić. Podobnież w jednej z placówek badawczo-wydobywczych odkryto, że ludzie (jak ich określił ogół naukowców i lingwistów na podstawie przekazów pisanych na tym nieokiełznanym kontynencie) są niezwykle podatni na magię. To było nad wyraz interesujące, gdyż w owej placówce badane były pewne zastosowania magii, a dokładnie czary robiące z ludzi nieumarłych, posłusznych woli elfów. Czyli produkcja idealnych podnóżków, które będą jadły mniej i będą mogły żyć na zewnątrz. Gospodarz domu obiecał już sobie, że sprawi partnerce taki właśnie prezent na trzysetne urodziny, o ile czary na tych prymitywnych istotach podziałają jak jest to zakładane. Jak dobrze jest żyć w świecie gdzie panuje harmonia i ład ułożony, właśnie przez wieczne elfy.
XXX
Szopa spłonęła, wraz z kilkoma przywódcami, reszta miała poparzoną skórę, nadpalone włosy i oczy pełne obłędu i rezygnacji. Prowadzono tych co przeżyli, tylko dwanaścioro, poza pierwsze płoty. Prowadzono ich obok rowów gdzie wciąż były zwęglone ciała bez głów. Czerepy leżały przysypane sporą ilością śniegu przy ścieżce, nad rowami, patrzyły na przechodzących niewidzącym, upiornym wzrokiem.
Pięciu strażników szło naokoło więźniów w luźnej formacji, prowadzili nieszczęśników na część badawczą obozu. Gdzieś przed nimi zza ściany śniegu wciąż padającej z nieba zobaczyli, że teren znacznie się obniża. W zagłębieniu w ziemi były wielkie, srebrne drzwi. Gdy grupka się do nich zbliżyła otworzyły się cicho, tak jakby nic nie ważyły. Jeńcy ożywili się trochę, rozglądając się dookoła po wielkim, podziemnym pomieszczeniu bez okien. Podłoga jak i ściany były wykonane z jasnego kamienia, natomiast wszystkie dziwne przyrządy zrobione były z tego samego srebrnego metalu co drzwi. Na środku komnaty było wyrysowane koło, na którego brzegach były rozstawione cztery srebrne szpony skierowane w sufit. Niewolnicy jeszcze bardziej się zcieśnili, teraz idąc najwolniej jak potrafili, każdy czuł strach, tylko nie wiedział czy to jest jego własny czy to przerażenie pozostałych. Było w tym pomieszczeniu coś tak niepokojącego, że mogli wręcz wyczuć lęk osób, które tu były przed nimi. Wepchnięto jeńców na środek wielkiego okręgu, pomiędzy szpony. Kiedy ostatni ze strażników od nich odstąpił, cztery inne elfy zbliżyły się do wielkich pazurów i zaczęły coś śpiewać. Brzmiało to zarówno pięknie jak i groźnie. Powietrze stężało i zamarło, w okręgu pojawiały się i znikały małe błyskawice.
Po kilku minutach wyczekiwania więźniowie poczuli, że nad nimi nie ma sufitu, a raczej, że zamiast sufitu jest wielka, czarna pustka. Coś czuli w tej przestrzeni. Coś im się przyglądało, wyjątkowo, bezwzrokowo. Wódz Wilków patrzył głęboko w nicość, mimo że nic nie widział, czuł że coś tam jest, po czym usłyszał wyraźny syk w jego głowie:
„Teraz jesteś mój…". Natychmiast skulił się zatykając sobie uszy. Reszta jeńców postąpiła tak samo, dokładnie w tej samej chwili. „To nie jest możliwe, to NIE możliwe!" krzyczał w myślach, bo szczęki miał boleśnie zaciśnięte, głównodowodzący Wilków, na co słyszał w tle spokojne szepty :
"Oczywiście, że możliwe. Oddaj mi swoje ciało, a nie będziesz już czuł, nie będziesz się bał. Będziesz mój." Czuł jak jego mięśnie reagują same bez jego zgody, czuł przyspieszone tętno, słyszał jak krew uderzała potężniej niż zwykle w żyły.
XXX
Kilku strażników zabrało martwe ciała do pomieszczenia za okręgiem. W małym, śmierdzącym gnijącym ciałem pomieszczeniu, rzucili trupy byle jak, przecież było już późno a przed snem jeszcze można się napić piwa. Zamknęli drzwi i wszyscy opuścili ośrodek badawczy, elfy udały się na odpoczynek po kolejnym ciężkim, monotonnym dniu. Gdyby jednak ktoś został i w ciemności popatrzył na martwe ciała, zauważyłby w ich oczach błysk świadomości.
XXX
XXX
Nie licząc zamieci, wśród której była stróżówka, panował ogólny spokój. Akcja na tajne zebranie najważniejszych ludzi okazała się łatwiejsza niż przypuszczali, ale lepsze to niż ta usypiająca nuda. Dyżurka była małym budynkiem wzniesionym wysoko nad ziemią, a jedyną drogą żeby się do niej dostać była drabina.
Stróż siedział odprężony, nieświadomie przysypiając co kilka minut. Był szkolony do tej roboty i był jednym z najlepszych z jego rocznika. Lubił być strażnikiem, kobiety to lubiły, a jak nawet nie miał przepustki na zewnątrz to ludzkie niewiasty też wystarczyły. Prawie nigdy nie protestowały, a ich mężczyźni, pożałowania godni obrońcy, nie mogli nawet wytrzymać jednej sekundy w walce.
Spokojnie usypiał gdy poczuł, że jest obserwowany. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Nikogo tam nie było oprócz niego. Przez śnieżycę wypatrywał pozostałe stróżówki, które powinny być dobrze oświetlone, teraz nie było najmniejszego blasku w ciemności. Płomień świecy przed nim zachwiał się, po czym zgasł. Wstał z przygotowanymi zapałkami w ręku. Tuż za jego plecami poczuł delikatny podmuch powietrza. Odwrócił się, teraz wystraszony nie na żarty. Na środku pokoju stał ze spuszczoną głową rosły człowiek. Powoli głowa podniosła się, strażnik ujrzał w niej śmierć, a w oczach o kolorze krwi widział rządzę mordu. Zaczął szybko inkantować czar przywołania pozostałych strażników, ale postać zaczęła iść w jego kierunku. Teraz elf dopiero rozpoznał tego delikwenta. To był jeden z ludzi zgarniętych z tajnego wiecu… zaraz, przecież on nie powinien żyć…
Przemyśleli sprawę. Byli teraz najprawdopodobniej niezwyciężeni, ale tylko oni. Zgromadzili sporo informacji przez krew strażników, która smakowała lepiej niż jakakolwiek potrawa w domu. Wiedzieli, że powinni coś zrobić by i inni mogli z nimi wyjść z obozu i zacząć nowe życie. Musieli więc zaatakować ostatnie stróżówki przy barakach, wtedy zrobią drogę wolną dla wszystkich.
Biegli przez pola, które znajdowały się wszędzie dookoła obozu. Zbiegali się w stronę wielkich hangarów, tam gdzie pozostali ich ludzie. Biegli szybciej niż wydawało się to możliwe z ich ciałami, jeszcze niedawno wychudzonymi i bez sił by nawet prosto stać. Ujrzeli budynki na wysokich słupach przez coraz rzadziej sypiący śnieg. Biegli prosto w ich kierunku, przeskakując co większe zaspy a kilka razy, nawet bramy.
Gdy dopadli pierwszego stróża, z jego krwi dowiedzieli się czegoś okropnego: gdy ich złapano kazano wymordować w masowych, magicznych egzekucjach ponad połowę populacji niewolników. Wtedy odezwały się prawdziwe bestie, w sercach dawnych przywódców. Kobiety ogarnął szał, biegły do następnej stróżówki, której połamały nogi, wywróciły i rozerwały na kawałki elfa siedzącego na warcie.
Wódz Wilków i przywódca „Jedynki" udali się do kwater dowódczych elfów. Nie dali im nawet szansy się obudzić, mordowali cicho, chciwie spijając krew ofiar. Reszta liderów biegła sprawdzić stan faktyczny ludzi. Dobiegali po kolei do następnych baraków z których już wyganiali na zewnątrz przerażonych więźniów, szykując ich do odejścia.
Wszyscy stróże zasnęli snem wiecznym, kadra dowódcza także nie żyła, zapasy zostały zgromadzone na elfickich wozach, zaprzęgniętych w sześć koni. Były też wozy osłonięte i większe, przygotowane na przewóz ludzi, tam też przywódcy starali się umieścić uciekinierów.
Przed nimi była naprawdę długa droga. Dotrzeć do morza, na terytorium które zna się jedynie z krwi swoich ofiar, to było wyzwanie.
Statki były tak olbrzymie jak je zapamiętali. Dwa okręty spokojnie wystarczyły dla około tysiąca pięciuset zbiegów. Były na tyle potężne, że pomieściły wszystkich, z czego większość zajęła miejsca przy wiosłach i w ładowniach. Przywódcy doszli do wniosku, że gdy dotrą już do domu, rozstaną się i zaczną żyć w samotności. Z ich ludzi natomiast ma stać się jedno plemię, które lepiej będzie się broniło przed ewentualnym powrotem elfów. Liderzy natomiast, nie mogli już żyć wśród śmiertelników i jakaś cząstka ich świadomości podpowiadała, że muszą otoczyć się takimi istotami jak oni sami. Ten pomysł wszystkim przywódcom się spodobał więc spośród ich plemion wybrali kilka osób, które, jak podpowiadała im ta pewna część świadomości, przemienią w podobnych sobie.
Lecz przed tym, zebrali się, wszyscy dwanaścioro, póki jeszcze nadmiar nowej mocy w nich buzował, chcieli przywołać coś, co by zmiotło z powierzchni planety tą okrutną rasę z ledwie poznanego im kontynentu.
XXX
Elfy ze znanego lądu od dawna nie zajmowały się czymś tak niezmiennym jak ciała niebieskie. Uważały, że były po prostu nudne, jak dla kogoś kto żył wiecznie, gwiazdy nie były fascynujące. Ale to, że elfy nie patrzyły w gwiazdy wcale nie oznaczało, że gwiazdy nie patrzyły na elfy. Szczególnie jedna, która nagle błysnęła i zaczęła lecieć w bardzo konkretnym kierunku, prosto w dół.
Bardzo nieciekawe novum --- otwieranie kwestii dialogowych punktorem. Kto Ci podsunął ten pomysł, manieryczny i beznadziejny?
Przez tekst, za co przepraszam, nie dałem rady przebrnąć. Może spróbuję kiedyś ponownie.
Otóż otwieranie kwestii dialogowych punktorem zrobiło się samo, jak przeklejałem tekst. Nie chciałem później nad tym siedzieć, żeby wszystko przeprawić. A że nie przebrnąłeś, wybaczam, ale nieco przykro;)