- Opowiadanie: Expugnis - Gwiazdy

Gwiazdy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Gwiazdy

Gwiazdy zawsze ciekawiły, te małe światełka na ciemnym niebie. Ludzie odkąd tylko potrafili myśleć patrzyli tam, wysoko, wypatrywali gwiazd, które poprowadzą do portu, które nie pozwolą się zgubić w nocy, w końcu takich które mogły opisać przyszłość, a nawet przeszłość. Ludzie odkąd ich stworzono (jak twierdzą różne źródła, zostali ulepieni z gliny, bądź wyewoluowali z małp, co z oczywistych przyczyn zostało odrzucone) patrzyli także w inne miejsca, których opanować nie mogli takich jak jaskinie pod majestatycznymi górami. Ludzie mimo iż krótko żyją, to bardzo długo wpatrywali się w ciemności masywów górskich, często pokoleniami. Aż pewnego dnia, jaskinie zaczęły patrzeć w ich kierunku. I tak wyglądało pierwsze spotkanie ludzi i krasnoludów.

 

 

Ludzie prymitywni, lecz zaciekawieni, małymi brodaczami, których kobiety goliły systematycznie zarost na twarzy, a wszyscy z krępej rasy nosili spodnie. Ludzie natomiast, dotąd nie znali spodni, gdyż wszyscy chodzili w wygodniejszych spódniczkach. Niska, starsza rasa zaczęła się porozumiewać z młodą, krasnoludy bowiem miały swój usystematyzowany język, miały swoje runy, potrafiły wytapiać metale i wydobywać ładne kamienie. Natomiast ludzie byli bardzo kreatywni, pracowici i zabójczo szybko się uczyli. Tak więc, współpraca przerodziła się w przyjaźń na fundamentach której powstało Imperium – zlepek różnych plemion ludzkich uformowanych na wzór krasnoludzki. Jeden Imperator wybierany spośród wszystkich plemion, posiadający wszelkie prawa. Ludzie niechętnie przyznają, że krasnoludy pomogły im zbudować Imperium.

Na początkach było to państwo czysto ludzkie, lecz potem zaczęły pojawiać się inne rasy. Było ich tak wiele, że należało zmienić pewne przepisy odnośnie godności i niewolnictwa. Imperium w tamtych czasach zajmowało niewielkie terytorium przytulone do gór krasnoludzkich. Rasy, które zamieszkiwały Imperium nie wypuszczały się daleko poza terytorium państwa, toteż nie zauważyły gdy znad horyzontu nadpłynęły potężne statki elfów, na których przywódcę wyznaczony był syn Wiecznego Władcy. Miał misję, misję okrutną w swoich założeniach. Elfy z odległego kontynentu potrzebowały taniej siły roboczej, w skrócie, wszystkich mieszkańców zamieszkanego lądu ludzkiego.

 

XXX

 

W obozie było tragicznie zimno. Złapali całe plemię Dwugłowego Wilka, które od zawsze mieszkało na północy kontynentu ludzi. W ich domu zawsze było ciepło, czasami padał deszcz, ale nigdy nie było tego przeklętego białego puchu, który właził wszędzie i był tak zimny jak mały dotyk śmierci. To i tak nie było najgorsze. Najgorsze było to, że zabrali wszystkich na statkach gdzie za setkami wioseł byli podobni im, niewolnicy. Oprócz ich plemienia trafiły tu jeszcze dwa inne z sąsiadujących dolin, razem ponad trzysta osób. Wszyscy zostali rozlokowani w jednym drewnianym hangarze w rzędzie podobnych budynków, w których znajdowało się około trzech tysięcy niewolników. Jeden hangar mógł pomieścić najwyżej dwieście osób, najczęściej jednak mieszkało tam ponad pięćset ludzi.

  • Co my tu robimy? – Niecierpliwił się kapłan klanu Dwugłowego Wilka – Po co ci wszyscy ludzie? Nasi się niepokoją.
Wódz plemienia starał się myśleć, co nie wychodziło mu niestety najlepiej, ponieważ według tradycji wodzem zostawał najsilniejszy, a nie najmądrzejszy.
  • Powiedz im, że musimy się porozumieć z resztą i ustalić jakieś reguły w baraku. – odpowiedział marszcząc czoło i wpatrując się w masy ludzi z innych hangarów.
  • Jak chcesz, ale nie będą chętni do ugody. Już teraz nie mogą ze sobą wytrzymać, a jesteśmy tutaj tylko tydzień. – Odparł zrezygnowany kapłan.
  • Idź i przestań narzekać! Przyślij także wodzów Srebrnego Niedźwiedzia i Szybującego Jastrzębia.
Kapłan oddalił się najszybciej jak potrafił, co zważając na wiek i niedostateczne ilości pożywienia, nie było nawet szybkim marszem. Gdy starzec zniknął w budynku, z grupy przed najbliższym z gmachów wybiegła niska, chuda postać przeskakująca co większe zaspy śniegu. Biegła w kierunku przywódcy Wilków skulona. Nikt nie chciał by któryś ze strażników zauważył jakiekolwiek porozumiewanie się między hangarami. Młodzieniec dobiegł zasapany, wyprostował się przed wodzem i starał się wyglądać godnie.

  • Tak?
  • Dowódca baraku siódmego pozdrawia ciebie i przekazuje, że dziś w nocy odbędzie się wiec wszystkich baraków. Prosimy o przysłanie przedstawicieli waszej społeczności. To spotkanie najwyższej wagi. – Wyrecytował chłopiec, ukłonił się i odbiegł, nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź.
W tym momencie z baraku wyszło dwóch barczystych ludzi, niechętnie spoglądając na siebie nawzajem. Wodzowie nie narzekali otwarcie na zimno, na brak pożywienia, na brak miejsca w baraku. Narzekali za to całkiem otwarcie na obecności pozostałych dowódców znajdujących się pod jednym dachem.

  • Czego? – Jako pierwszy odezwał się wódz plemienia Srebrnego Niedźwiedzia, gdy oboje doszli do czekającego na nich Wilka.
  • Miło was znów widzieć na tej neutralnej ziemi. – Wódz Dwugłowego Wilka skinął lekko im głową – Posłałem po was ponieważ przez tydzień mieliśmy więcej starć niż przez sto lat sąsiadowania ze sobą w osobnych dolinach. Czasami strażnicy przychodzą po grupę naszych, najczęściej w środku nocy. Te grupy nigdy nie wróciły, a my wciąż tylko myślimy o tym, że jesteśmy z innych plemion.
  • Co proponujesz? – zaciekawił się wódz Szybującego Jastrzębia, plemienia które znane było z dobrego podejścia do traktatów jak i do ich łamania.
  • Proponuję, zjednoczenie sił. – Ta propozycja wywołała gorsze reakcje niż się spodziewał.
  • Moi ludzie się na to nie zgodzą! Nigdy! – Podniósł złowrogo głos przywódca Niedźwiedzi.– Wy nie macie honoru, nie macie wartości! Nic nie macie!
  • Twoi ludzie także zniknęli, działając wspólnie mamy większe szanse przeżycia. – odparł dziwnie spokojnie wódz Jastrzębi. – Ja się zgadzam. Dziś porozmawiam z ludźmi.
  • Ja w to nie wchodzę. Nie ufam wam, tak jak moi przodkowie nie ufali waszym! – wrzasnął lider Srebrnego Niedźwiedzia i odmaszerował. Dało się jeszcze słyszeć: – Pokój! Już ja to widzę!
  • No więc skoro zostaliśmy tylko my, dziś w nocy jest zebranie wszystkich baraków. Podobno coś ważnego. – Przekazał informację Jastrzębiowi.– Chyba lepiej by było żebyśmy poszli tam jak przywódcy.
  • No więc do wieczora. – Powiedział dziwnie uśmiechnięty Szybujący Jastrząb.
  • No, do wieczora…
XXX

 

Było ich dwudziestu. Przywódcy wszystkich baraków oryginalnie pochodzący z północy kontynentu, nieprzystosowani do warunków panujących w tej zimnej krainie. Spotkali się w jednej z szop przy siódmym hangarze, najczęściej służącej do przechowywania drewna na opał, rzadziej służąca strażnikom jako ciepłe, dogodne miejsce do gwałcenia ludzkich kobiet. Noc zapowiadała się wietrzna i z mocnymi opadami śniegu. W takie noce nawet elfom nie chciało się sprawdzać tej szopy, ani żadnego blokhauzu. Przywódca czwartego hangaru, odziany w skórę lwa trzymał jedyną, przemyconą świeczkę w całym obozie. Pomieszczenie, wraz z nierównymi stosami drewna na opał zalewało rozproszone światło, w którym ledwo widoczne były twarze osiemnastu mężczyzn i dwóch kobiet.

  • Zebraliśmy się tu po to, aby przedyskutować nasze obecne położenie i ewentualne rozwiązania. – Rozpoczął szeptem główny dowódca baraku pierwszego. „Jedynka" był pierwszym zamieszkanym barakiem w obozie, dlatego ludzie tam mieszkający cieszyli się niejakim respektem wśród pozostałych niewolników ze względu na ich doświadczenie. – W tym tygodniu, jak wszyscy zauważyliśmy, hangar ósmy został zamieszkany przez trzy kolejne plemiona. – Tu skłonił głowę w stronę wodzów Jastrzębi i Wilków. Wszyscy z obecnych patrzyli na nich zaciekawieni. Pierwszy raz byli na ogólnej naradzie baraków, więc przywódcy starali się zapamiętać ich twarze, tak na wszelki wypadek. Przywódca „Jedynki" ponowił konspiracyjnym szeptem – Z doniesień moich szpiegów, jest nas ponad pięciokrotnie więcej niż strażników. Możemy zaatakować, w czasie ciężkich prac. Ale nie pojedynczo jak do tej pory czasami bywało, ale wszyscy naraz.
  • Przecież to samobójstwo. – Tym razem poruszona była liderka baraku trzeciego, złożonego z dwóch plemion dowodzących przez kobiety. Ten hangar najwięcej odniósł strat w ludziach. Niektóre kobiety do tej pory nie mogły normalnie funkcjonować po „incydentach" jak je nazywano w obozie. – Dobrze wiecie, że skoro tak mało jest strażników, to oznacza że mają coś o czy my nie wiemy. Nie porywajmy się na istoty których tak mało znamy.
Jej zastępczyni przytaknęła ochoczo, lecz nie odezwała się ani słowem. Wśród zebranych przeszedł szept prowadzący do szybszego namysłu.

  • A co potem? – tym razem odezwał się głośno wódz Dwugłowego Wilka. – Jeśli nam się uda? Płynęliśmy tu ponad miesiąc. Są to tak odległe ziemie, że wpław na pewno nie damy rady. Nie wiemy nawet gdzie dokładnie się znajdujemy. Nic nie wiemy, na dobrą sprawę. – Ucichł przybity swoim ostatnim stwierdzeniem.
  • Wolisz więc tutaj siedzieć, w tym… obozie i patrzeć jak nasi bracia znikają w środku nocy, zaciągani przez tych… strażników. – To mówił starszy człowiek, prawdopodobnie kapłan z piątego hangaru. – Nie widziałem mojego syna od trzech miesięcy. Przez trzy pełnie wciąż czekam aż wróci. Wolę walczyć i zginąć niż tak po prostu zniknąć i nigdy nie wrócić.
W tej chwili wydarzyło się wiele różnych rzeczy. Po pierwsze, dwóch strażników wyłamało drzwi szopy i wbiegło do środka, w swój zwinny, taneczny sposób. Po drugie, przywódca „Jedynki" złapał drewienko, które znalazł najbliżej i rzucił w elfów na prawo. Po trzecie, przewodnik Dwugłowego Wilka wymierzył potężny cios w strażnika stojącego po lewo, ale jego pięść uderzyła nad spodziewanie mocno w powietrze kilka centymetrów od nosa elfa. Po czwarte i najważniejsze, dowódca czwartego hangaru upuścił palącą się świecę prosto na suche drewno na podłodze.

 

XXX

 

Pokój był przytulny, ze starymi, zadbanymi meblami, z grubym dywanem, z kominkiem w którym płonął wiecznie ogień. Elf siedział wygodnie, przed kominkiem, czytał książkę A'Romela zawierającą bardzo mądre treści. Opowiadała o wyższości elfów z kontynentu nad ich rodakami, którzy niegdyś wynieśli się na wyspy na środku Wszechwody. „Zabawne" myślał „uciekły bo uznały, że są od nas lepsze, a przecież nie zabrały ani niewolników z prymitywniejszych ras, ani nie zabrały mądrych ksiąg… tak naprawdę to wzięły tylko kilka statków i popłynęły."

Elfy kontynentalne nigdy nie odkryły gdzie buntownicza młodzież się osiedliła. Tak naprawdę, nigdy nie zrozumieli, czemu im się nie podobało w ich białej, doskonałej krainie, gdzie nikt nie musiał martwić się o jedzenie i o to, że kiedyś będzie gorąco. Przecież mieli niewolników, którzy wszystko robili za nich, przecież mieli magię, której używali gdy było trzeba kogoś naprowadzić na dobrą drogę, mieli wszystko co mogło prowadzić ich do szczęśliwie wiecznego życia. Podnóżek elfa zniżył się nieznacznie, za co został natychmiast kopnięty w twarz. Trudno teraz było dostać dobry podnóżek, a ten był w jego siedzibie dopiero od trzech tygodni. Trafił tu ostatnim transportem z tamtego, dzikiego kontynentu, na temat którego były już rozprawy naukowe i ekonomiczne co z nim zrobić. Podobnież w jednej z placówek badawczo-wydobywczych odkryto, że ludzie (jak ich określił ogół naukowców i lingwistów na podstawie przekazów pisanych na tym nieokiełznanym kontynencie) są niezwykle podatni na magię. To było nad wyraz interesujące, gdyż w owej placówce badane były pewne zastosowania magii, a dokładnie czary robiące z ludzi nieumarłych, posłusznych woli elfów. Czyli produkcja idealnych podnóżków, które będą jadły mniej i będą mogły żyć na zewnątrz. Gospodarz domu obiecał już sobie, że sprawi partnerce taki właśnie prezent na trzysetne urodziny, o ile czary na tych prymitywnych istotach podziałają jak jest to zakładane. Jak dobrze jest żyć w świecie gdzie panuje harmonia i ład ułożony, właśnie przez wieczne elfy.

 

XXX

 

Szopa spłonęła, wraz z kilkoma przywódcami, reszta miała poparzoną skórę, nadpalone włosy i oczy pełne obłędu i rezygnacji. Prowadzono tych co przeżyli, tylko dwanaścioro, poza pierwsze płoty. Prowadzono ich obok rowów gdzie wciąż były zwęglone ciała bez głów. Czerepy leżały przysypane sporą ilością śniegu przy ścieżce, nad rowami, patrzyły na przechodzących niewidzącym, upiornym wzrokiem.

  • O nie…– szepnął cicho kapłan piątego baraku patrząc na jedną z szarych głów – mój syn… zwierzęta! Potwory!- powiódł błędnym wzrokiem po strażnikach i zamilkł.
  • Coś wymyślimy, coś wymyślimy. – powtarzał sobie wódz plemienia Szybującego Jastrzębia.– Przecież tak nie skończymy, przecież jest jakieś wyjście.
Wódz „Jedynki" milczał tak jak jego zastępca, obie kobiety i przywódca Dwugłowego Wilka. Zastępca czwartego bloku szedł tuląc do siebie nadpaloną lewą rękę, jęcząc co jakiś czas. Dowódca drugiego baraku i jego syn trzymali się bliżej końca, sunąc ponura przez śnieg. Syn wodza hangaru szóstego płakał otwarcie nad stratą ojca w płonącej szopie. Dowódca „szczęśliwej siódemki" szedł pośrodku z dumnie uniesioną głową, wyglądał jakby strata jego dwóch przybocznych miała sens.

Pięciu strażników szło naokoło więźniów w luźnej formacji, prowadzili nieszczęśników na część badawczą obozu. Gdzieś przed nimi zza ściany śniegu wciąż padającej z nieba zobaczyli, że teren znacznie się obniża. W zagłębieniu w ziemi były wielkie, srebrne drzwi. Gdy grupka się do nich zbliżyła otworzyły się cicho, tak jakby nic nie ważyły. Jeńcy ożywili się trochę, rozglądając się dookoła po wielkim, podziemnym pomieszczeniu bez okien. Podłoga jak i ściany były wykonane z jasnego kamienia, natomiast wszystkie dziwne przyrządy zrobione były z tego samego srebrnego metalu co drzwi. Na środku komnaty było wyrysowane koło, na którego brzegach były rozstawione cztery srebrne szpony skierowane w sufit. Niewolnicy jeszcze bardziej się zcieśnili, teraz idąc najwolniej jak potrafili, każdy czuł strach, tylko nie wiedział czy to jest jego własny czy to przerażenie pozostałych. Było w tym pomieszczeniu coś tak niepokojącego, że mogli wręcz wyczuć lęk osób, które tu były przed nimi. Wepchnięto jeńców na środek wielkiego okręgu, pomiędzy szpony. Kiedy ostatni ze strażników od nich odstąpił, cztery inne elfy zbliżyły się do wielkich pazurów i zaczęły coś śpiewać. Brzmiało to zarówno pięknie jak i groźnie. Powietrze stężało i zamarło, w okręgu pojawiały się i znikały małe błyskawice.

Po kilku minutach wyczekiwania więźniowie poczuli, że nad nimi nie ma sufitu, a raczej, że zamiast sufitu jest wielka, czarna pustka. Coś czuli w tej przestrzeni. Coś im się przyglądało, wyjątkowo, bezwzrokowo. Wódz Wilków patrzył głęboko w nicość, mimo że nic nie widział, czuł że coś tam jest, po czym usłyszał wyraźny syk w jego głowie:

 

„Teraz jesteś mój…". Natychmiast skulił się zatykając sobie uszy. Reszta jeńców postąpiła tak samo, dokładnie w tej samej chwili. „To nie jest możliwe, to NIE możliwe!" krzyczał w myślach, bo szczęki miał boleśnie zaciśnięte, głównodowodzący Wilków, na co słyszał w tle spokojne szepty :

"Oczywiście, że możliwe. Oddaj mi swoje ciało, a nie będziesz już czuł, nie będziesz się bał. Będziesz mój." Czuł jak jego mięśnie reagują same bez jego zgody, czuł przyspieszone tętno, słyszał jak krew uderzała potężniej niż zwykle w żyły.

  • Nie! Nie! Nie! NIEEEEEE!!!! – wrzasnął przeraźliwie na całe gardło, po czym padł na plecy bez ducha.
Reszta przywódców padała gwałtownie obok niego. A później była czerń.

 

XXX

 

  • Cholera! – zaklął jeden z magów przy szponach.– Znowu pomarli. Co z nimi jest, że padają jak muchy?
  • Pewnie zbyt ich znowu wystawiliśmy na promieniowanie Wymiaru. – odezwał się spokojnie elf przy drugim srebrnym pazurze. – Zabrać ich na zaplecze, jutro obciąć głowy i położyć przy ścieżce.

Kilku strażników zabrało martwe ciała do pomieszczenia za okręgiem. W małym, śmierdzącym gnijącym ciałem pomieszczeniu, rzucili trupy byle jak, przecież było już późno a przed snem jeszcze można się napić piwa. Zamknęli drzwi i wszyscy opuścili ośrodek badawczy, elfy udały się na odpoczynek po kolejnym ciężkim, monotonnym dniu. Gdyby jednak ktoś został i w ciemności popatrzył na martwe ciała, zauważyłby w ich oczach błysk świadomości.

 

XXX

  • Już dawno nie miałem tak godnych przeciwników – odzywał się spokojnie głos w głębi świadomości. – którzy walczyliby, ze mną i resztą moich popleczników. Prowadziliście bój i przegraliście, ale wciąż. Oparliście się, mimo żeście śmiertelni i to prymitywni, mocy jaką zawładnęliśmy innymi światami.
Głos zamilkł i pozostała tylko pustka. I świadomość, że nie ma nawet siły i możliwości myśleć.
  • Damy wam szansę. – syknął spokojnie głos. – Dostaniecie moc, o jakiej nie mogliście nigdy marzyć, dostaniecie życie, którego nie utracicie, co najważniejsze, dostaniecie wolność o jakiej śnicie. Pod jednym warunkiem: będziecie pić krew, by przez wasze ciała nas poić żądzą i zepsuciem tego świata. Wy będziecie czerpać z tego przyjemność i energię potrzebną do waszego funkcjonowania, a my będziemy żyć za waszymi oczami i będziemy w was tętnić życiem tak mocno, że żywi przy was będą umarli. Dajcie odpowiedź teraz albo gnijcie w tych śniegach na zawsze.
Świadomość zdała sobie sprawę, że pewne procesy myślowe wróciły na miejsce. Głównie pamięć się obudziła i przypominała sobie co w ciągu tygodnia przeżyła, a także to, że teraz przypadkowo nie żyła. W takich okolicznościach życie upływające na piciu krwi nie wydaje się złą perspektywą.

  • Zgoda. – brzmiała zwięzła odpowiedź wodza Wilków.
  • Doskonale. Jeszcze jedno, wystrzegajcie się słońca.
I głos odpłynął by nigdy się już nie pojawić. Wódz „Jedynki" otworzył oczy, wiedział, że jest noc, mimo to widział doskonale, każdy fragment rzeczywistości był niezwykle wyrazisty. Teraz świat wyglądał tak jakby nigdy wcześniej nie istniał, jakby wszystko było nowe i miało własny wewnętrzny blask. Teraz czuł, że żyje. Rozejrzał się po towarzyszach, do niedawna tak samo martwych jak on. Podnosili się niezdarnie, na nowo poznając każdy mięsień, patrząc nowym wzrokiem na nowe otoczenie. Zastępca czwartego baraku patrzył na swoją szybko gojącą się rękę. Kobiety sprawdzały swoją nieskazitelną cerę, jędrne ciało, które odmłodniało o przynajmniej dziesięć lat.

  • Jestem głodny. – Stwierdził wódz Jastrzębi. – Chodźmy zapolować.
Uśmiechnęli się ukazując długie kły.

 

XXX

 

Nie licząc zamieci, wśród której była stróżówka, panował ogólny spokój. Akcja na tajne zebranie najważniejszych ludzi okazała się łatwiejsza niż przypuszczali, ale lepsze to niż ta usypiająca nuda. Dyżurka była małym budynkiem wzniesionym wysoko nad ziemią, a jedyną drogą żeby się do niej dostać była drabina.

Stróż siedział odprężony, nieświadomie przysypiając co kilka minut. Był szkolony do tej roboty i był jednym z najlepszych z jego rocznika. Lubił być strażnikiem, kobiety to lubiły, a jak nawet nie miał przepustki na zewnątrz to ludzkie niewiasty też wystarczyły. Prawie nigdy nie protestowały, a ich mężczyźni, pożałowania godni obrońcy, nie mogli nawet wytrzymać jednej sekundy w walce.

Spokojnie usypiał gdy poczuł, że jest obserwowany. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Nikogo tam nie było oprócz niego. Przez śnieżycę wypatrywał pozostałe stróżówki, które powinny być dobrze oświetlone, teraz nie było najmniejszego blasku w ciemności. Płomień świecy przed nim zachwiał się, po czym zgasł. Wstał z przygotowanymi zapałkami w ręku. Tuż za jego plecami poczuł delikatny podmuch powietrza. Odwrócił się, teraz wystraszony nie na żarty. Na środku pokoju stał ze spuszczoną głową rosły człowiek. Powoli głowa podniosła się, strażnik ujrzał w niej śmierć, a w oczach o kolorze krwi widział rządzę mordu. Zaczął szybko inkantować czar przywołania pozostałych strażników, ale postać zaczęła iść w jego kierunku. Teraz elf dopiero rozpoznał tego delikwenta. To był jeden z ludzi zgarniętych z tajnego wiecu… zaraz, przecież on nie powinien żyć…

  • I nie żyję – odezwała się mroczna postać. – tak samo zresztą jak i ty. – Otworzyły się usta z olbrzymimi kłami i zatopiły błyskawicznie w szyi strażnika. Przez chwilę czuł niezwykłą przyjemność, po czym dotarło do niego, że czuje się słabo, ale na panikę było już zdecydowanie za późno.
XXX

 

Przemyśleli sprawę. Byli teraz najprawdopodobniej niezwyciężeni, ale tylko oni. Zgromadzili sporo informacji przez krew strażników, która smakowała lepiej niż jakakolwiek potrawa w domu. Wiedzieli, że powinni coś zrobić by i inni mogli z nimi wyjść z obozu i zacząć nowe życie. Musieli więc zaatakować ostatnie stróżówki przy barakach, wtedy zrobią drogę wolną dla wszystkich.

Biegli przez pola, które znajdowały się wszędzie dookoła obozu. Zbiegali się w stronę wielkich hangarów, tam gdzie pozostali ich ludzie. Biegli szybciej niż wydawało się to możliwe z ich ciałami, jeszcze niedawno wychudzonymi i bez sił by nawet prosto stać. Ujrzeli budynki na wysokich słupach przez coraz rzadziej sypiący śnieg. Biegli prosto w ich kierunku, przeskakując co większe zaspy a kilka razy, nawet bramy.

Gdy dopadli pierwszego stróża, z jego krwi dowiedzieli się czegoś okropnego: gdy ich złapano kazano wymordować w masowych, magicznych egzekucjach ponad połowę populacji niewolników. Wtedy odezwały się prawdziwe bestie, w sercach dawnych przywódców. Kobiety ogarnął szał, biegły do następnej stróżówki, której połamały nogi, wywróciły i rozerwały na kawałki elfa siedzącego na warcie.

Wódz Wilków i przywódca „Jedynki" udali się do kwater dowódczych elfów. Nie dali im nawet szansy się obudzić, mordowali cicho, chciwie spijając krew ofiar. Reszta liderów biegła sprawdzić stan faktyczny ludzi. Dobiegali po kolei do następnych baraków z których już wyganiali na zewnątrz przerażonych więźniów, szykując ich do odejścia.

Wszyscy stróże zasnęli snem wiecznym, kadra dowódcza także nie żyła, zapasy zostały zgromadzone na elfickich wozach, zaprzęgniętych w sześć koni. Były też wozy osłonięte i większe, przygotowane na przewóz ludzi, tam też przywódcy starali się umieścić uciekinierów.

Przed nimi była naprawdę długa droga. Dotrzeć do morza, na terytorium które zna się jedynie z krwi swoich ofiar, to było wyzwanie.

Statki były tak olbrzymie jak je zapamiętali. Dwa okręty spokojnie wystarczyły dla około tysiąca pięciuset zbiegów. Były na tyle potężne, że pomieściły wszystkich, z czego większość zajęła miejsca przy wiosłach i w ładowniach. Przywódcy doszli do wniosku, że gdy dotrą już do domu, rozstaną się i zaczną żyć w samotności. Z ich ludzi natomiast ma stać się jedno plemię, które lepiej będzie się broniło przed ewentualnym powrotem elfów. Liderzy natomiast, nie mogli już żyć wśród śmiertelników i jakaś cząstka ich świadomości podpowiadała, że muszą otoczyć się takimi istotami jak oni sami. Ten pomysł wszystkim przywódcom się spodobał więc spośród ich plemion wybrali kilka osób, które, jak podpowiadała im ta pewna część świadomości, przemienią w podobnych sobie.

Lecz przed tym, zebrali się, wszyscy dwanaścioro, póki jeszcze nadmiar nowej mocy w nich buzował, chcieli przywołać coś, co by zmiotło z powierzchni planety tą okrutną rasę z ledwie poznanego im kontynentu.

 

XXX

 

Elfy ze znanego lądu od dawna nie zajmowały się czymś tak niezmiennym jak ciała niebieskie. Uważały, że były po prostu nudne, jak dla kogoś kto żył wiecznie, gwiazdy nie były fascynujące. Ale to, że elfy nie patrzyły w gwiazdy wcale nie oznaczało, że gwiazdy nie patrzyły na elfy. Szczególnie jedna, która nagle błysnęła i zaczęła lecieć w bardzo konkretnym kierunku, prosto w dół.

Koniec

Komentarze

Bardzo nieciekawe novum --- otwieranie kwestii dialogowych punktorem. Kto Ci podsunął ten pomysł, manieryczny i beznadziejny?
Przez tekst, za co przepraszam, nie dałem rady przebrnąć. Może spróbuję kiedyś ponownie.

Otóż otwieranie kwestii dialogowych punktorem zrobiło się samo, jak przeklejałem tekst. Nie chciałem później nad tym siedzieć, żeby wszystko przeprawić. A że nie przebrnąłeś, wybaczam, ale nieco przykro;)

Nowa Fantastyka