
Kolejna fala z wielką siłą przywaliła w stewę dziobową. Spróchniałe drewno skrzypiało, strasząc niedoświadczoną załogę, że za chwilę nie wytrzymując naprężeń po prostu pójdzie w drzazgi. Morskie bałwany jeden po drugim rozbijały się o dziób, a wystający z niego bukszpryt niczym bagnet założony na wypalacz, przebijał ich wodne ciała. Bryg nie był już młodym statkiem, ale wciąż trzymał się dzielnie, przemierzając morze i walcząc z wrogim żywiołem. Załoga bała się. W stresie i pośpiechu, którym towarzyszyła niezdarność, wykonywała swoje obowiązki. Na prędko zrzeszeni w jedna grupę szotmani i fokmani, nie mieli doświadczenia w żeglowaniu. Ba! Nie mieli bladego pojęcia, czym jest żegluga. Cześć z nich po raz pierwszy w życiu znalazła się na wodzie. Pewnie wielu na tę przyjemność nie da się namówić już nigdy więcej. Gareth nie czuł strachu. Padający deszcz, wysokie fale i silny wiatr mogły robić wrażenie na nowicjuszach, ale nie na nim. Pływał po morzach od najmłodszych lat, jako majtek czy załogant i wielu rzeczy doświadczył na własnej skórze. Miał pewność, że taki sztorm nie jest w stanie pokonać, bądź co bądź dużej łajby jak bryg. Co nie znaczy, że mógł ową pogodę całkowicie zlekceważyć. Każde warunki mogą być niebezpieczne, a nieodpowiednie podejście i brawura są zawsze zgubne w skutkach. Wierzył w zasłyszane słowa, że z naturą, wiatrem i wodą jeszcze nikt nie wygrał, ale niektórym – pokornym – udało się zremisować. Gareth miał zaledwie nieco ponad dwadzieścia lat i pomimo tego wieku, pełnił funkcję kapitana. Marzył o tym odkąd pierwszy raz trafił na statek i zmywał pokład. Biedny i osierocony chłopiec śnił kiedyś o włożeniu kapitańskiej czapki i sterowaniu pirackim statkiem. Pełnienie takiej funkcji było dla niego wzorcem męskości i celem, którego osiągniecie daje poczucie spełnienia i stanowi największy zaszczyt i sukces jaki może dostąpić. Podczas tego rejsu był kapitanem i choć mogłoby się wydawać, iż wreszcie spełnił swoje marzenie, nie był pocieszony. Rejs kompletnych nowicjuszy, którzy nie byli piratami, ani nawet marynarzami. Grupa bezmózgich idiotów i życiowych wykolejeńców. Kupiony pośpiesznie statek przez dziadka przy forsie – pana Lydona. Garethowi powierzono dowództwo nad wszystkim tylko dlatego, że za drobną kwotę zgodził się płynąć i miał jakiekolwiek pojęcie o żeglarstwie. Gdyby jakiś majtek zgodził się wziąć mniejszą zapłatę i choć raz był na morzu, pan Lydon z pewnością zatrudniłby jego zamiast Garetha. Nie, nie było powodów do dumy i zachwytu z powodu bycia kapitanem tego brygu. Dręczyło to młodego mężczyznę – marzącego o wielkich przygodach, skarbach, dumie i pirackiej sławie. Pozbawiony jakichkolwiek innych wzorców wiedział, że jego droga może być jedna – pływanie pod własną banderą.
Jako kapitan tego nieszczęsnego rejsu, miał pełne ręce roboty. Niewykwalifikowana i zebrana z przypadku załoga nie umiała kompletnie nic. Mieli problem nawet z knagowaniem liny, nie mówiąc już o robieniu węzłów czy obsługą poszczególnych stanowisk i odpowiedniej pracy przy szotach. Najbardziej denerwował Garetha ich całkowity brak znajomości żeglarskiego kodeksu i etykiety. Obce im było na przykład pojęcie klaru na jachcie. W zasadzie, o porządek dbała jedynie pani Eleonora, na którą wszyscy wrzeszczeli i rozkazywali jej. Zwykła sprzątaczka nie nadawała się na pokładowego majtka. Gareth wiedział, że w innym przypadku, każdy z załogantów zostałby wyrzucony za burtę. Tu było to jednak niemożliwe. Zgodził się jednak na taki rejs i teraz musiał nie tylko wydawać komendy, ale także tłumaczyć żeglarskie abecadło.
Kilka dni wcześniej wpłynęli na bardzo zimne wody. Panował przenikliwy chłód i trzeba było unikać lodowych kier. Załoga kaszlała i nie wykonywała jasnych poleceń, co wprawiało Garetha w szał. Zmarznięci mężczyźni nie dawali sobie rady w tych warunkach i żałowali, że na ową podróż się zabrali. Młody kapitan, nie zrażając się tym wszystkim, biegał po całym pokładzie od lewej do prawej burty, wrzeszcząc i pokazując poszczególnym załogantom jak mają pracować. „Wybieraj!”, „Luzuj!”, padały nieustannie z jego ust i nikt już nie miał pojęcia co robić. Zimno. Straszne zimno. Gareth rzadko odpoczywał. Męczył się. Nie miał czasu marznąć, ani narzekać. Cieszył się tym bardziej im trudniejsze były warunki. Miał piracka duszę.
Minęli niewielką górę lodową. Woda uspokoiła się, przestając tworzyć kolejne bałwany. Gareth zawołał do steru Morgan. Pierwszy i ostatni oficer był jedynym, który pojmował cokolwiek z tego, co się do niego mówiło. Tak, potrafił stać i trzymać prosto ster. Gareth musiał odpocząć i nakazał mu zachować kurs. Chciał przespać choć kilka godzin. Więcej nie potrzebował. Wcześniej jednak udał się do nadzorcy – Carola, który w imieniu pana Lydona miał coś ważnego do przekazania. Młody kapitan spodziewał się o co może chodzić. Zszedł pod pokład i kierował się do kajut przeznaczonych dla pasażerów rejsu położonych w najcieplejszym punkcie na statku. Mijając ciasne, drewniane korytarze, słyszał kaszel dobiegający z różnych kierunków. Wielu członków podróży nie wytrzymywało warunków pogodowych. Kilku zachorowało, a paru nawet zmarło. Zapukał w drewniane drzwi. „Wejść kurwa!” dobiegło ze środka. Wszedł i stanął w ciepłej izdebce. Za drewnianym stołem i stosem papierów siedział Carol. Gareth splótł ręce za plecami.
– O co chodzi Carol? Czemu chciałeś ze mną rozmawiać? – nie zamierzał pokazać, że zna powód swojej wizyty.
Carol złapał się za głowę.
– Kurwa Gareth, pytasz się tak głupio… Dlatego, że pan Lydon się wkurwia! – powiedział jakby nerwy Lydona były co najmniej równe bożemu gniewowi.
– O co? – dopytywał. Niech Carol sam się męczy i wyjaśnia panującą sytuację.
– No kurwa Gareth, chyba to jasne kurwa… Ludzie chorują, umierają kurwa. Pan Lydon nie wiedział, że będziemy płynąć przez te zimne obszary! Mieliśmy tylko przepłynąć morze. Wleczesz nas kurwa po jakimś wypizdowiu…
Wyraz twarzy młodego kapitana nie zmienił się nawet o krztynę.
– Carol. Nie rozumiem. Przecież płyniemy. Nic nie poradzę na to, że jest zimno. To jest morze…
– Ale kurwa Gareth, nie pierdol mi, że morze. Płyniemy z ciepłego miejsca do ciepłego, a tyś nas wywlókł w pizdu! – Carol denerwował się i gestykulował energicznie rękoma, dyrygując do muzyki wypływającej z jego ust.
– Carol, co chcesz, żebym zrobił? Tak po prostu jest. To jest morze. To, że w Egrdium było cieplej nic nie znaczy. Wiem gdzie płynę.
– Gareth! Proszę cię kurwa! Nie udawaj mi tutaj! – Carol zdawał się w ogóle nie słuchać argumentacji.
– Ja nie udaję Carol! Tylko co ja mam wam poradzić na to, że panuje taka pogoda, jaka panuje?
– No nie musieliśmy wpływać w te zimne obszary, kurwa!
– No to gdzie miałem płynąć? W przeciwnym kierunku? – retorycznie pytał podirytowany Gareth.
– Opłynąć to jakoś kurwa po ludzku, a nie wpierdalać nas w sam środek.
Kapitan z początku przygotowany na niewiedzę Carola, który nie jest do końca świadomy sztuki pływania i nie rozumie prawideł rządzących tym światem, zaczynał powoli tracić cierpliwość, słysząc pretensję w jego głosie.
– To jest statek, ja jestem kapitanem i wiem jak należy płynąć. Przykro mi Carol, ale musimy to przetrzymać. Co mam teraz zawrócić? – krzyknął zdenerwowany tym atakiem na swoją osobę. Jako kapitan domagał się szacunku.
– Zrozum Gareth, że ludzie tu kurwa chorują. Dzieci Pana Lydona leżą w ciężkim stanie. On szaleje chłopie z rozpaczy. Denerwuje się i wydziera na mnie, że kurwa wyprowadziłem statek na jakieś pojebane rejony… A ty sobie płyniesz kurwa zadowolony.
Gareth nie poruszył się nawet trochę, uśmiechnął się jedynie po nosem nie dowierzając, że Lydon i Carol mogą być takimi idiotami.
– Carol, z całym szacunkiem, ale chcieliście bym płynął do Wizujum i tam płynę. Wiatry tak wieją jak wieją, a ja płynę tak jak mogę, by dotrzeć najszybciej do celu. Przykro mi, że dzieci są chore, ale ja nie decyduje o pogodzie na świecie.
– Ja wiem Gareth tylko, że Lydon ma do mnie pretensje. Rozumiesz? Ja mam wszystko na głowie i zbieram jeszcze opierdol za to, co się dzieje. A ja jestem na pół etatu… Weź jakoś kurwa skręć czy coś, żeby było cieplej.
Gareth pokręcił głową, całkowicie nie mogąc pogodzić się z tym, że nadzorca Carol w ogóle nie rozumie co się do niego mówi.
– Co ja mogę zrobić? Mam nie płynąć do celu? Jest tu zimno, no ale kurwa… Przepraszam, taki mamy klimat.
Carol był także całkowicie sfrustrowany, co objawiało się tłuczeniem dłonią w stół. Świeca, rzucająca światło na jego twarz, zadrżała na blacie.
– Ale Gareth co ty mi tu pierdolisz o jakiś klimatach. No skręć trochę.
– Jak skręć? Gdzie? Kurde, Carol to nie jest dorożka. Nie da się tak.
– A kurwa nie da się, trochę, żeby było cieplej bo Lydon mi żyć nie da…
– Nie rozumiem cię. Kierunek do celu jest jeden. To mam płynąć gdzie indziej? Każ to popłyniemy. Tylko zajmuj się ty nawigacją skoro myślisz, że tak się da poruszać w dowolnym kierunku. Przecież kurwa to jest zależne od wiatru, Carol!
Łysy mężczyzna odsunął ze zgrzytem krzesło, wstał i podrapał się po pozbawionej włosów głowie. Myślał i wyglądało, że w końcu znalazł jakieś rozwiązanie. Wtedy dostrzegł plamę na swoim biurku. Krzyknął, ale tym razem nie na Garetha.
– Pani Eleonoro kurwa! – zawołał sprzątaczkę, a raczej majtka.
Kobieta przydreptała najszybciej jak mogła, zmarznięta dzierżąc szmatę w dłoni. Przed chwilę zmywała pokład.
– Pani Eleonoro, czemu ten stół jest tak upierdolony?
Eleonora popatrzyła na niego zdezorientowana zaistniałą sytuacją. Wskazała ręką ze szmatą niczym chorągiewką kierunek z którego przyszła.
– Pan kapitan kazał mi sprzątać na pokładzie… – broniła się jak mogła. Carol nie robił sobie z tego jednak wiele.
– A jak będzie gówno to też tak tu zostawisz? Niech Pani to sprzątnie.
Eleonora była jeszcze niżej statusowo niż majtek. Kiedy wzięła się za czyszczenie, Carol położył rękę na ramieniu Garetha, wracając do głównego tematu ich rozmowy.
– Kurwa, Gareth zróbmy tak. Skręć trochę. Zrób, jak ty to mówisz, lekki zwrot. Pan Lydon pomyśli, że wypływamy i przestanie mnie piętnować.
Młody kapitan już chciał tłumaczyć, że „lekki zwrot” nic nie pomoże, a może nawet pogorszyć sytuację. Poza tym musiałby wtedy przekroczyć linię wiatru gdyż kurs i tak jest już dość ostry. Płyną w silnym bejdewindzie, a zmiana kursu, choćby o mały kąt, byłaby całkowicie bezsensowna i mogłoby się okazać, że zmierzają całkiem gdzie indziej. Gareth ugryzł się w język. Nie miał zamiaru tłumaczyć Carolowi, który myśli tylko o panu Lydonu.
– Dobra Carol, zrobimy tak.
– No i świetnie Gareth – ucieszył się nadzorca klepiąc kapitana w plecy.
***
– Zrzucić latacz! Przygotować grottensztaksel do zrzucenia! – wrzasnął Gareth wpadając na pokład statku. – Zrefować grot!
Załoganci poparzyli się po sobie i na kapitana otępiałym wzrokiem. Nie mięli pojęcia o czym w ogóle do nich mówił. Ktoś bystrzejszy domyślił się, że te dziwne słowa są nazwami poszczególnych żagli. Wąsaty mężczyzna patrzył w górę, trzymając wskazujący palec w ustach i wodząc wzrokiem z jednego masztu na drugi, jakby bryty miał mieć na sobie napis z nazwami. Gareth oczywiście zdawał sobie sprawę, że żaden z załogantów nie rozumie słów, które do nich wypowiedział. Nie zamierzał jednak przez ich niedouczenie łamać wszelkie prawa żeglugi. W końcu skoro wszyscy znaleźli się na morzu, to powinni uczyć się od niego etykiety i zasad. Po wydaniu komendy zaczął kręcić się po statku wskazując, które dokładnie żagle i w jaki sposób winny być zrzucone. Chciał, by statek w porze nocnej, gdy kapitan będzie spać, poruszał się nieco wolniej. Gdyby nagle przyszła niespodziewana wichura bądź szkwał, mogłoby dojść do tragedii. Nie, Gareth nie zamierzał mieć złamanych masztów. Rano znów karze postawić wszystkie szmaty, żeby uzyskać największą prędkość. Upewnił się, czy pierwszy oficer twardo trzyma ster i nie zboczy z kierunku. Musiał dopilnować, by ten nie wszedł przypadkiem w linię wiatru. Wówczas stanęliby, tracąc kontrolę nad statkiem. Kazał mu więc nieco odbić. Dał wyraźny przykaz – by pod żadnym pozorem nie przekręcać steru w prawo. Gdy dopilnował już wszystkiego, udał się wreszcie na zasłużony spoczynek po męczącym dniu.
***
Wyczerpany całodniową walką z łajbą i użeraniu się z niekompetentną załogą lecz mimo wszystko spełniony i dumny z siebie, wszedł do kajuty, gdzie panował lekki półmrok. Jedynie kilka świec rzucało delikatne światło na jego drewniane biurko. Zawiesił swój stary, potargany płaszcz na haku przy drzwiach, szablę oparł o ścianę i od razu padł na krzesło za swym biurkiem. Po kliku głębszych oddechach i przepłukaniu gardła rumem, zabrał się za zrzucenie skórzanych butów z nóg, co zawsze wymagało wiele wysiłku. Podczas męczącej czynności nachylił się nad blatem stołu, na którym rozpościerała się zużyta mapa okolicznych wód. Wodził po niej wzrokiem w celu upewnienia się, że znajdują się na właściwym kursie.
– Widziałam, że nieco skręciliśmy… Czyżby mój kochany postanowił w końcu wysłuchać wołań załogi i mojego ojca?
Gareth przez chwilę przestraszył się głosu, dobiegającego z drugiego końca kajuty. Uśmiechnął się pod nosem zawstydzony, że Kathylin zdołała go zaskoczyć, choć przecież wiedział, że będzie się tutaj znajdować. Obiecała, że zaczeka i to zrobiła. Córka pana Lydona – piękna, zgrabna nimfa, leżała na brzuchu kompletnie naga. Jej delikatne, blade ciało wyglądało niezwykle kusząco wśród futrzanej, miękkiej pościeli. Istny raj dla każdego mężczyzny i wymarzone natchnienie dla malarzy i poetów. Gdyby młody kapitan umiał malować, najpewniej obraz, który miał przed oczyma, przelałby na papier, tworząc tym samym istne arcydzieło. I tak brylowałoby w galeriach na całym świecie. Gdyby był poetą i umiał władać piórem, patrząc na te delikatne stworzenie, dyndające nóżkami na posłaniu, napisałby najwspanialszy poemat dobrawszy niebanalne rymy, a kolejne pokolenia z podnieceniem czytałyby ten romans przez wiele lat. Jednak Kathylin była tutaj dla niego. Tylko dla niego, a on nie umiał ani pisać ani malować. Cieszył się. Chciał by to cudowne natchnienie pozostało tylko dla kapitana – dla pirata u progu swej korsarskiej kariery. Podszedł do niej. Zamienił twarde drewniane krzesło i dotyk szorstkiej mapy na miękkie łoże i jej aksamitne ciało. Pocałował ją w nagie, chłodne plecy.
– Nie skręciliśmy najdroższa, tylko odbiliśmy nieco. I nie, nie wycofujemy się z tych zimnych obszarów. Płyniemy dalej przed siebie, ale nie martw się, za parę dni opuścimy te nieprzyjazne wody i będzie dużo cieplej. Mam inny sposób na ogrzanie się.
Pieścił jej skórę, wodził palcami po jej plecach, jakby wskazywał nimi drogę dla ust, który docierały tam w następnej kolejności. Jego dotyk stawał się coraz bardziej energiczny, szybszy, mniej delikatny. Był dowodem narastającej pożądliwości. Ciało Kathylin odpowiadało nieznacznymi ruchami, drganiami i napięciem na jego gesty. Chwycił ją silnie w dłonie. Obrócił na plecy. Krew uderzyła mu do głowy, gdy zobaczył kształt jej piersi. Wtopił się w nie, jakby chciał się z nią zjednoczyć. Kobieta oddychała głośno. Poddana jego władzy całkowicie czekała na jego kolejne posunięcia, które dobrze znała. Ich doskonała miłość była jak taniec. Obydwoje znali doskonale następujące po sobie kroki – taniec w takt osłuchanej melodii, ale ona musiała czekać na jego komendę. Dopiero wtedy reagowała, nigdy wcześniej. Kiedy wydawało się, że zaraz rozpocznie się najważniejszy etap – refren, Kathylin ocknęła się ze snu. Uspokoiła wrzące ciało. Gareth popatrzył na nią pytającym wzrokiem.
– Nie rozumiem tego, co robisz kochany… Rozmawiałam z tatą. Ludzie naprawdę chorują, cierpią. Nie byli przygotowani na takie warunki.
Obruszył się. Poznała to od razu, gdy zobaczyła jak jego usta zaciskają się nieznacznie. Końcówki brwi wędrowały ku górze czoła jakby wyrażały smutek, ale ona znała go dobrze i wiedziała, że tak wygląda u niego złość. Może przesadziła. Lekko musnęła dłonią jego policzek, chcąc w te sposób nieco uspokoić jego zbuntowaną duszę. Wstał z niej. Usiadł na końcu łóżka. Podniosła się posłusznie za nim, obejmując go ręką.
– Więc i ty przystałaś do nich tak? Myślałem, że jesteś inna, że rozumiesz mnie.
– Ale kochany, ja rozumiem! Czemu masz do mnie pretensje? – Pocałowała go w policzek.
– Wiesz, że robię coś bardzo ryzykownego. Biorę na siebie całe to brzemię. Miałem nadzieję, że jesteś ze mną – Nie dał się udobruchać pieszczotami i pocałunkami. Gdy chodziło o kwestię jego planów i ambicji, niczym nie można było ostudzić jego zapału.
– Kochany, jestem z tobą! Zawsze byłam – tłumaczyła się Kathylin wtulając coraz mocniej w jego ramię – Kiedy rozmawiam z tatą zawsze cię bronię. Nawet nie wiesz ile razy powstrzymałam go w złości przed…
– Przed czym? – Gareth zerwał się na równe nogi. Wyglądało na to, że pomimo przerwania ich tańca, ten wulkan w jego ciele mógł jeszcze wybuchnąć. Tylko w inny sposób. – Powstrzymałaś go przed zwolnieniem mnie z funkcji kapitana tak?
– Kochany…
– Hah! A proszę bardzo! Ja mogę oddać komendę! Tylko komu?! Pan Lydon chyba sobie żartuje. Ta niedołężna załoga idiotów nie jest w stanie kierować łódeczką z wiosłami, a co dopiero statkiem!
– Kochany, uspokój się proszę. Mój tata nie jest głupcem, wie, ze tylko ty jesteś w stanie być kapitanem – starała się ugasić kipiący wulkan. – Po prostu w tych rejonach jest bardzo zimno, a ludzie się buntuję i chorują. Tata się boi, że wszyscy pomrą. Uważa, że mógłbyś płynąć nieco inaczej…
Gareth przestał szaleć po kajucie, strącając przedmioty z komód i biurka. Spojrzał na ukochaną. Zbliżył się i usiadł obok niej.
– Mogę, ale wtedy nigdy nie trafimy do naszego celu… Wiesz o tym. Chciałabyś, bym zawrócił?
– Nie, chyba nie. Tylko rozumiem troszkę tatę. Wiesz… Moje rodzeństwo jest ciężko chore. Tata się martwi. I ja też. Boję się, że… Mają po dziesięć lat, są delikatni…
Młody kapitan spuścił wzrok. Opierając jedną rękę na łóżku, drugą głaskał śniade lico Kathylin, przybliżając do jej twarzy swoją.
– Wiem, ale pomyśl kochana. Przecież teraz nie mogę sprawić, byśmy nagle przenieśli się w ciepłe kraje. Klimat nie zmienia się ot tak. Nawet jeśli zrobię zwrot i tak przez kilka dni płynęlibyśmy przy takiej pogodzie. Co więcej dzieci już i tak są chore.
Teraz to Kathylin obruszyła się. Uderzyła go w rękę, strącając dłoń mężczyzny ze swojej twarzy. Odsunęła się i nakryła kocem, jakby nie chciała już dłużej ukazywać mu piękna jej nagości.
– Mówisz to zupełnie bez uczucia! To moje rodzeństwo! Oni są ciężko chorzy, przez ciebie, a ty masz mi tylko ,do powiedzenia, że „już trudno, stało się”.
Położył się za jej plecami obejmując mocno. Choć udawała, że nie pragnie tego i chce go odtrącić wiedział, że czuje coś innego.
– Posłuchaj Kathylin. Wiedziałaś od początku, co zamierzam. Sama wiesz, że to jedyna szansa dla nas. Tylko tak zdobędziemy to, czego pragniemy. Zdobędziemy złoto! Będzie nas stać na wszystko! To jest szansa! Ta szansa! Ta jedna na milion! Będziemy mogli być razem, niezależni od wszystkich.
Kathylin obróciła się ku niemu twarzą i pocałowała w usta. Spoglądnęła rozmarzonym, zakochanym wzrokiem wprost na te jego piękne, czarne jak węgliki źrenice. Zawsze im ulegała.
– Wiem. Tylko boję się o swojego brata i siostrę…
– Nic im nie będzie.
Zaczęli tańczyć.
***
W kolejnych dniach stosunek załogi do młodego kapitana pogorszył się jeszcze bardziej. Zabójczy klimat pochłonął kolejne ofiary, które zamarzły podczas warty na statku. Pan Lydon, który był fundatorem całej podróży, wściekał się na Garetha. Jego córka jednak zwodziła go, zarzekając się, że na pewno płyną jedyną właściwą drogą, a jej ukochany jest jedynym człowiekiem znającym się na żegludze i mogącym pełnić funkcję kapitana. Pan Lydon nie miał powodów, by córce nie wierzyć. O ile drugi argument był ewidentnie trafny, gdyż załoga składała się z ludzi będących pierwszy raz na statku i nie mających bladego pojęcia o nawigacji czy sterowaniu statkiem, to pierwszy wzbudzał pewne wątpliwości. Całkiem słusznie zresztą. Gareth nie zamierzał płynąć nigdy do Wizujum – czyli do celu pana Lydona, który za podróż do tego miasta zapłacił. Przynajmniej nie bezpośrednio. Młody kapitan marzący, jak każdy pirat o bogactwie, sławie i przygodzie, wykorzystując fakt, że powierzono mu statek pod jego komendę, chciał popłynąć do miejsca, gdzie ukryty był pożądany przez wszystkich korsarzy skarb. Zbaczał z kursu by dopłynąć w miejsce, wskazane mu przez bezcenną mapę, która wpadła w jego pirackie, młode dłonie. Pan Lydon kompletując załogę na ten rejs, kierował się tylko chęcią oszczędności. Mało kto zgodziłby się za tak minimalną stawkę pełnić funkcję kapitana w długiej podróży. Dla Garetha był to uśmiech losu. Dostał pod komendę statek i jako jedyny znał się na nawigacji. Reszta bezrobotnych lumpów i idiotów, która za marny grosz podjęła się pracy na brygu, nie mając pojęcia z czym się to wiąże, nie wiedziała, gdzie się znajduje. Gareth mógł ich wywieźć w dowolne miejsce. Dokoła widzieli tylko morze. Pusta, pozbawiona wszelkich znaków orientacyjnych, uniemożliwiała im określenie pozycji czy kierunku płynięcia. Krótko mówiąc – byli zdani na tego młodziutkiego, niedoświadczonego chłopaka. Zmierzając do miejsca, w którym znajdował się ukryty skarb, musiał nieco zmienić kurs na północ. Pan Lydon żądał wypłynięcia z tych zabójczych rejonów. Odmowa Garetha i zaobserwowany przez Lydona i jego pełnomocnika – Carola oraz resztę załogi brak zwrotu z obranego kursu, powodowały wyraźną niechęć do osoby kapitana. Jego ukochana – Kathylin mogła nieco ugłaskać swojego tatę, ale załogantów już nie bardzo. Dziewczyna wiedziała o planach Garetha. Nie przeszkadzało jej, że okłamywali jej rodzonego ojca. Jej ukochany był biedny i nie miał przed sobą świetlanej przyszłości. Lydon nigdy nie zgodziłby się na ich związek. Chłopakowi zajęłoby wiele lat nim jako pirat dorobiłby się czegokolwiek, bo do innej pracy się nie nadawał. Piractwo to nie był łatwy kawałek chleba. Niezwykłe szczęście, jakim było dostanie się mapy skarbu w jego ręce to cudowny dar od losu. Wiedziała, że jeśli Gareth zboczy z kursu i uda się mu zdobyć owe złoto, będą ustawieni do końca swych dni, a on nie będzie musiał trudnić się dłużej piractwem. Liczyła na to i pomagała mu w jego planie jak tylko mogła.
Po kilku dniach było dokładnie tak jak Gareth obiecał Kathylin. Trzymając kurs na wyspę z ukrytym skarbem, w końcu zaczęli opuszczać zimne, północne wody. Humory załogi zaczęły poprawiać się. Młody kapitan, który do tej pory nieco obawiał się buntu teraz mógł spać spokojniej. Nie cieszył się z tego faktu jakoś specjalnie, gdyż miałby świadomość, że wkrótce wkroczą na bardzo niespokojne wody. O ile zimny klimat był zabójczy dla członków załogi to przynajmniej statek bezpiecznie i bez przygód mógł przez niego przepłynąć. Ciepły front, do którego zbliżali się zwiastował nadejście gwałtownego wiatru. Silne sztormy to coś, czego każdy żeglarz winien się bać. Garethowi do tego wszystkiego brakowało doświadczenia, a załogę stanowili kompletni amatorzy i do tego imbecyle. Nie chciał za bardzo zaprzątać sobie tym jednak głowy. Da sobie radę. Jest kapitanem, a dobrego kapitana rodzą właśnie takie sytuację. To jest właśnie piękno żeglowania.
Gareth rozmyślał o tym wszystkim, bądź co bądź radosny, bo wiedział, że wszyscy ucieszą się z faktu opuszczenia zimnych obszarów. Leżał na plecach ze wzrokiem wbitym w sufit kajuty. Ręce podłożył pod głowę. Na jego nagiej piersi spoczywała głowa śpiącej, ukochanej Kathylin. Jej sen był beztroski i słodki jak dziecka. Cieszył się, że kobieta, którą tak bardzo kocha czuła się przy nim bezpiecznie. Kiedy zdobędzie upragniony skarb już zawsze będą tacy szczęśliwi, stworzą sobie raj na ziemi, myślał. Jego marzenia przerwało uderzenie drzwi o ścianę.
– Kurwa Gareth!
Zdenerwowany Carol wpadł do kajuty. Kapitan wyskoczył pospiesznie spod kołdry, wychodząc łysemu nadzorcy naprzeciw. Zbudzona brutalnie Kathylin cichutko zsunęła się z łóżka kryjąc za meblem. Jej romans nie mógł wyjść na jaw. Gareth włożył szybko spodnie, stając przed Carolem, który zlustrował wzrokiem jego umięśnione, szczupłe ciało.
– Co ty robisz kurwa? Dlaczego tak wchodzisz jak do stodoły w środku nocy? – zapytał zdenerwowany Gareth.
Carol walił pięścią w stół, cały dygocząc z nerwów.
– Kurwa Gareth… Nie mam na to sił. Jestem tylko nadzorcą i robię tu na pół etatu. Pan Lydon jest wkurwiony! Pierwszy oficer powiedział mu, że kazałeś mu celowo wpłynąć w głębie zimnych terenów!
Młody kapitan zagotował się w środku. Wyrzuci oficera za burtę, na pożarcie rekinom, jak tylko go spotka.
– Ale Carol, co on pierdoli? Przecież on nie ma pojęcia o żegludze, nie wie gdzie jest! – oburzył się nie na żarty.
– Podobno kazałeś mu skręcić w lewo i jeszcze bardziej popłynąć na północ – tłumaczył oskarżycielsko Carol.
– Carol, kurwa! Szedłem spać, a byliśmy blisko linii wiatru. Tak na granicy umiem pływać tylko ja. Ten idiota wpłynąłby w linię wiatru i mielibyśmy przejebane! Musiałem kazać trochę odbić! To statek nie dorożka.
Gareth biegał po kajucie wymachując rękoma. Był zły przede wszystkim na to, że musi tłumaczyć oczywiste rzeczy bandzie durniów, którzy i tak go nie zrozumieją. Wyjaśnianie Carolowi tego wszystkiego było o tyle bezcelowe, że on i tak myślał tylko o swojej dupie i nie słuchał żadnych argumentów.
– Kłamiesz, kurwa, chłopie! Pan Lydon się wkurwia i wydziera na mnie. Mówiłem ci żebyś skręcił w prawo trochę, to by się uspokoił, a ty kurwa mnie olałeś i jeszcze skręciłeś w lewo… – żalił się Carol.
– Nie skręcił tylko wyostrzył albo odbijał – poprawił Carola Gareth, którego brak profesjonalizmu wszystkich dokoła denerwował ogromnie.
– Nie będę cię już bronił. Przegiąłeś pałę kurwa! – krzyknął Carol.
Gareth chciał wybuchnąć. Był tego bliski. Zjebał by łysego, głupiego nadzorcę, zdzielił po pysku nic nie rozumiejącego Lydona i wywalił ze statku skarżącego się oficera. Wciąż jednak w głowie błąkała się myśl, że niestety trochę swej racji banda idiotów ma. Ostatecznie przecież, robi ich w zwykłego chuja.
– Dobrze Carol. Tylko czemu się teraz o to wkurzacie? Właśnie wypłynęliśmy z zimnych rejonów. Wszystko wróci do normy, będzie coraz cieplej.
Czerwony na twarzy Carol przywalił dłonią w blat stołu. Żyła pulsowała mu na skroni.
– A dlatego kurwa, że synek pana Lydona zmarł dziś wieczorem!
Zaległa cisza. Słychać było świszczący wiatr i chlupot fal uderzających o stewę dziobową i burty. Gareth nie miał pojęcia co powinien powiedzieć. Bardziej niż śmiercią dzieciaka przejmował się tym, co z rozpaczy i bólu zrobi pan Lydon. Carol odwrócił się i opuścił kajutę, trzaskając drzwiami. Młody kapitan przypomniał sobie o ukrytej za łóżkiem ukochanej. Spoglądnął w tym kierunku wyczekując jej reakcji. Kathylin stała tuż za nim z zaciśniętymi pięściami. Strugi łez ciekły jej po policzkach i kapały na pokład. Męczyła się walcząc ze sobą, by powstrzymać spazm i nie wybuchnąć głośnym płaczem. Gareth widząc to, zbliżył się, by ją objąć i pocieszyć.
– Nie dotykaj mnie…
***
Resztę nocy spędził samotnie. Był zły, że wszyscy, nawet Kathylin odwróciła się od niego. Czy to naprawdę jego wina, że kruche dziecko, zabrane w niebezpieczny rejs zachorowało? Pospiesznie narzucił płaszcz i włożył buty. Przytroczył szeroki skórzany pas, za który wsadził wypalacz i przypiął do niego szablę. Spieszył się. Północny chłód już dawno zostawili za sobą, ale teraz nadszedł front i cieplejsze powietrze przywiodło ze sobą silne wichry. Niedoświadczona załoga była bez szans w samotnym starciu z żywiołem. Młody kapitan musiał natychmiast chwycić za ster i przynajmniej zremisować z nadchodzącym sztormem. Wybiegł z kajuty, dopinając jeszcze guzik koszuli. Pogoda była paskudna. Szare niebo ciskało na ziemię „wodne igiełki”. Chmury kłębiły się, przegrupowując niczym armia szykowana do boju. Konnica na prawą flankę, piechota na lewą, strzelcy za nimi. Dobrze, pomyślał Gareth spoglądając w przestworza, przygotujcie się skurwysyny, zaraz wam pokażę kto tu rządzi. Gdy opuścił głowę, zobaczył jeszcze jeden wrogi żywioł. Załoga stała, bezczynnie podpierając burty i wpatrując się w młodego kapitana. Ich złowrogie spojrzenia dało się fizycznie odczuć na skórze. Nienawiść nasączyła powietrze. Gareth zatrzymał się pośrodku pokładu otoczony przez grupę mężczyzn. Spostrzegł też panią Jolę ściskającą w ręku szmatę. Z jej źrenic tryskała żądza mordu. Stali tak wszyscy w absolutnej ciszy, jeśli nie liczyć szumu fal, skrzypienia jachtu, łopotu żagli i padającego deszczu. Pierwszy przemówił wiatr, zrywając się od południa. Powiedział Garethowi, że zaraz nadejdzie silniejszy od niego kolega, by zmieść bryg z powierzchni morza.
– Do roboty obiboki! Przygotować latacz do stawiania! Foktensztaksel przygotować do stawienia! Klar na pokładzie! – wrzasnął Gareth jak winien czynić kapitan, widząc niepracującą załogę według żeglarskiej etykiety.
Nie nastąpiła żadna reakcja. Jakiś łysy drab z siwą brodą splunął na pokład pod stopy młodego kapitana.
– Co jest kurwa?! – oburzył się Gareth zbliżając do mężczyzny i chwytając za koszulę. – Do roboty bo cię wypierdolę za burtę! Ale już!
Odepchnął go z całych sił, tak, że ten upadł na plecy. Reszta nadal nie reagowała. Gareth wodził wzrokiem od jednego do drugiego załoganta. Opętał go szał. Nigdy tak się nie zachowywali i wykonywali wszystkie komendy. Z tłumu wyszedł wysoki, łysy i gruby mężczyzna.
– Nie będziemy już słuchać twoich rozkazów! Nie jesteś naszym kapitanem!
– Co to za bzdury? – obruszył się Gareth nie mogąc uwierzyć własnym uszom.
Jakiś starszy, wychudzony mężczyzna postanowił wyjaśnić młodemu kapitanowi powód buntu załogi.
– Doprowadziłeś łajdaku do śmierci niewinnych ludzi! I dziecka! – krzyknął oskarżycielsko.
– Ciebie zaraz wypierdolim za burtę! – dodał ktoś z końca tłumu wysokim głosikiem.
– Nie ładnie panie kapitanie! – kręciła głową pani Eleonora.
Gareth stracił rezon. Rozglądał się nerwowo dokoła jakby szukał właściwego rozwiązania. Jednak ono nie leżało nigdzie na pokładzie. Zrobił dwa kroki w tył i złapał się za głową. Co za koszmar?
– Jesteście szaleni!
– Ty będziesz martwy – krzyknął łysy grubas postępując do przodu w kierunku Garetha.
Załoga zaczęła sama się nakręcać. Napięcie rosło. Krzyczeli i oskarżali młodego kapitana. Pewnym było, że ciśnienie osiągnie zenit, bańka spokoju pęknie i Gareth wyląduje w rozszalałym morzu. W kotłującym się tłumie wypatrzył znajomą twarz nadzorcy.
– Carol! Wytłumacz to wariactwo! O co tutaj chodzi?
– No mówiłem ci kurwa Gareth. Umarł synek pana Lydona! Ostrzegałem cię – oznajmił poważnym tonem. – Co ja mogę poradzić? Ja tu robię na pół etatu.
– Ale co ma do rzeczy twoje pół etatu kurwa! Jestem kapitanem! – desperacko krzyczał Gareth nie mogąc u nikogo znaleźć poparcia i zrozumienia.
– Idź po desce chuju! – chórem ryknęli „malowani” marynarze. Widać to zdanie z żargonu pirackiego pochwycili błyskawicznie.
– Carol! – błagał Gareth cofając się przed przesuwającym się ku niemu, spragnionemu jego krwi tłumowi. – Przecież tylko ja umiem żeglować! Utoniecie beze mnie! Jesteśmy na środku oceanu!
– Nie prawda!
Młody kapitan obejrzał się za siebie skąd dobiegł do jego uszu męski głos. Zobaczył przy sterze pierwszego oficera dumnie i z wyższością spoglądającego na całą sytuację.
– Co nie prawda? Kto mnie zastąpi? Ty, który trzymasz ster jak matoł? Baran, któremu kazałem go nie ruszać i trzymać kurs? A i to ci nie wychodzi! Co ze zwrotami! Co z żaglami! – Gareth wrzeszczał w niebogłosy niemalże rwąc sobie włosy z głowy.
Na jego twarzy pojawił się uśmiech jakby drwiący z pierwszego oficera aplikującego na stanowisko kapitana. Oczy jednak przeciwnie kryły przerażenie i panikę.
– Może nie znam się tak jak ty, ale jakoś utrzymam kurs i dopłynę kurwa! – dumnie oznajmił dzierżący ster mężczyzna.
– Słyszycie chłopy? – spytał retorycznie łysy grubas wyciągając nóż z dziurawych spodni. – Za burtę z kapitanem! Oficer popłynie!
– Dawaj dziada! – krzyknęli wszyscy i rzucili się do ataku.
Wszystko było już dla Garetha przesądzone. Sprawa się rypnęła. Opuścił ręce i zluzował mięśnie, wypuszczając powietrze z płuc. Taki koniec jego pirackiej kariery? Kątem oka wypatrzył stojącą przy pięcie fokmasztu, płaczącą i zagryzającą usta Kathylin. Uśmiechnął się do niej, żegnając z jej pięknem. Przynajmniej zginie z widokiem tej nimfy przed oczyma. Zaraz za nią dostrzegł ogromną falę i piętrzącego się bałwana. Czyż to szalejące morze nie jest jeszcze piękniejsze niż ona? W tym momencie coś w nim pękło. Pękła skorupa zgody, pękła na pół cecha uległości. Zrodził się wewnątrz niego piracki bunt. O nie! Nie zginie tak łatwo z rąk tych przygłupów, zastąpiony przez jakiegoś kmiota nazywanego oficerem na stanowisku kapitana. Oprócz złości zrodził się też makabryczny i genialny pomysł! Olśniło go. Jakby dusza żeglarza – pirata – przejęła kontrolę nad jego ciałem. Sięgnął za pas. Wydobył energicznie wypalacz i wystrzelił z odległości kilku metrów w oficera stojącego za sterem. Grzmot zmroził atakującą załogę. Kula rozpierdoliła głowę mężczyzny. Bezładne ciało padło z hukiem na pokład.
– No i kto teraz pokieruje tym statkiem, idioci?
Wszyscy zamarli, ale tylko na chwilę. Ruszyli do ataku na Garetha. On zaś dobył szabli, gotów walczyć o życie do upadłego i zabrać ze sobą tylu przeciwników ilu zdoła. W tym momencie zaryczało niebo. Błyskawica przebiła szare chmury „wbijając się” w wodę. Potężny huragan uderzył jakby sam Bóg dmuchnął na mały okręt na środku nieskończonego morza, przerywając bitwę na pokładzie. Bryg przechylił się niebezpiecznie. Załoganci stracili równowagę . Nie trzymając się niczego, poszybowali na prawą burtę. Łysy grubas dosłownie wyfrunął ze statku, ginąc gdzieś wśród ścierających się ze sobą fal. Płetwa sterowa przesunęła się, obracając zwolniony ster. Przechył pogłębił się. Spanikowani członkowie podróży przed chwilą kipiący ze złości, teraz wrzeszczeli, błagali o ratunek i ciskali modlitwy w przestworza. Gareth dopadł steru. Chwycił go i skontrował. Włożył całą siłę, by poruszyć koło. Wrzasnął z wysiłku jak lew morski.
Udało się! Łajba powracała do pionu! Załoganci teraz poszybowali na lewą burtę. Część z nich kurczowo trzymała się czego tylko mogła.
– Do roboty, leniwe kundle! Trzeba czorta pokonać! Lewy fok wybieraj! – krzyczał młody kapitan.
Jego ryk jak nigdy dotąd zmobilizował załogę. Mężczyźni nieco lękliwie, ale zdecydowanie chwycili za handszpak i kręcili kabestan. Zapomnieli o konflikcie. Nie było teraz na to czasu. Pojawił się inny przeciwnik – morze. Liny naprężyły się niczym struny, żagiel na rei napiął do granic możliwości, chwytając wiatr. Na komendę chudy starzec i jakiś rudy młodzian luzowali prawy foka szot. Wszyscy jak mrówki zajęli swoje stanowiska. Posłusznie wykonywali zadania, zupełnie jakby ich ciała przestały słuchać głów i automatycznie podążały za rozkazami kapitana. Czy to jest właśnie żeglarski duch rodzący się w niepozornych ludziach?
Gareth opanował statek. Darł się, wykrzykiwał komendy, które przebijały się przez hałas sztormu. Walka z żywiołem trwała na dobre. Kolejne fale waliły w statek i wdzierały na pokład pragnąc zmyć z jego powierzchni kapitana i jego załogę. Oni jednak nie odpuszczali. Wola walki narodziła się w nich na dobre. Przyjmowali ciosy. Kiedy trwało to długo i żeglarze zaczęli czuć już zmęczenie kolejnymi uderzeniami fal ,usłyszeli głos swego kapitana.
– Haha! Tylko na to cię stać?! Uuuuuhuuu! Dawaj kurwa!Aaaahhahah! – wyzwał na pojedynek siły natury Gareth.
„Toż to diabeł morski!”, „Czort nie kapitan!”, „Nie prawda, on samego Szatana do walki wyzywa!”. Niedowierzanie i podziw rodziły się w głowach chrzczonych właśnie przez sztorm, nowych żeglarzy, z podziwem patrzących na śmiejącego się kapitana. Gareth nie był już sobą sprzed kilku chwil. Piracki zew obudził się w nim z wielką siłą. Nie liczyło się nic oprócz walki. Walki z morzem, bez której teraz nie będzie mógł już żyć. Trzymał wyrywający się z rąk ster. Nie puszczę cię, nigdy cię nie puszczę, szepnął do siebie.
***
Załoga zmieniła zdanie na temat swojego kapitana, zastępując chęć wyrzucenia go za burtę na wierne posłuszeństwo. Gareth cieszył się teraz szacunkiem. Wygrywając walkę ze sztormem pokazał, kto na tym statku jest wart posłuchu. Przechadzał się dumnie z podniesionym czołem i z satysfakcją oglądał jak załoganci radośnie i grzecznie wysłuchują jego komend. Byli gotowi pójść za nim nawet na śmierć. Całe to poważanie wyrobił sobie nie tylko zwycięstwem nad sztormem, ale zaproponowaniem oferty przebijającej obietnice zarobku pana Lydona. Przytrzymując się want i stając na burcie uniósł do góry pomarszczony stary papier, ukazując go zebranym dokoła mężczyznom i pani Eleonorze. Kartka była bezcenną mapą, prowadzącą do legendarnego skarbu, o którym śnią wszyscy piraci. Gareth wytłumaczył, że wystarczy, by lekko zboczyli z kursu, a z łatwością wówczas, dotrą do pożądanego złota. Biednym i do tej pory bezrobotnym mężczyznom pomysł przypadł do gustu. Część z nich słyszała opowieści i legendy na temat owego skarbu. Rzesze piratów według podań traciło życia przy próbie dotarcia w to straszne miejsce. Wśród załogi dało się odczuć entuzjazm, podniecenie, ale i strach zmieszany ze zwątpieniem. Młody kapitan przekonał jednak do swych planów ostatecznie wszystkich. Stwierdziwszy, że ma pomysł na zdobycie skarbu zainteresował sceptyków. Wskazał na napis znajdujący się w nagłówku mapy, a przez poprzednich jej właścicieli uważany za zwykły bełkot: „Wstrzymaj swój gniew i waleczne serce, największy skarb otrzymasz w podzięce”. Prymitywne i banalne zdanie nie było szczytem poezji czy nawet inteligentną złotą myślą. Nie niosło w sobie żadnej nauki czy filozofii. Ot dziecięca rymowanka. Gareth był pewien jednak, że zawiera ona w sobie bezcenną i dosłowną wskazówkę. Oczywiście swoimi przemyśleniami zrodzonymi w kapitańskim umyśle nie mógł i nie zamierzał dzielić się ze wszystkimi. Przysiągł za to, że wie jak do skarbu „się-dostać” i „go-dostać”.
Posłuszna załoga przyjęła jego dowództwo. Na rozkaz Garetha, pana Lydona zamknięto w jego kajucie. Carola, młody kapitan znał dobrze i nie zamierzał się mścić. Łysy nadzorca zresztą nie robił niczego z własnej woli, ale z woli zysku. Nie miał powodów, by stać murem za swoim szefem, który płacił tylko za pół etatu pracy. Pani Eleonora biegała od burty do burty ze szmatą. Jej zadanie zawsze było takie samo – zapierdalać.
Płynęli tak już kilka dni, świetnie radząc sobie ze sztormami. Iście udana załoga, zrodziła się pod okiem niedoświadczonego w końcu kapitana. Jedyne czego Garethowi brakowało do szczęścia to zgoda z Kathylin. Nie buntowała się co prawda, ale była ewidentnie obrażona. Trudno się dziwić skoro jej ukochany zamknął w niewoli jej ojca i przyczynił się do śmierci młodego brata. Nie potrafiła jednak do końca go nienawidzić często rozumiejąc jego motywy i zachowania. Umiała wytłumaczyć to co się stało i decyzje jakie powziął, przyznając przed sobą, że były najrozsądniejszymi i jedynymi. Nie mógł przecież wszystkiego przewidzieć wcześniej. Sama też zresztą nie była święta. Brała w tym wszystkim udział. Zgodziła się na jego małe oszustwo i zmianę kursu. Taiła ten fakt przed tatą pożądając tego samego co Gareth. Nie mogła jednak całkiem zapomnieć o wszystkich bliskich i być szczęśliwą w jego ramionach. Sytuacja była trudna, a serce kobiety skomplikowane i zawierające w sobie wiele sprzeczności. Unikała rozmowy z nim i spotkania sam na sam. On nie miał na to czasu w ciągu dnia, gdyż jako kapitan był bardzo zajęty. W nocy z kolei śledził mapy i nawigował. Gdy wszystkie te obowiązki wypełnił, padał wyczerpany na łoże i zasypiał. Kathylin przyglądała mu się z daleka jak krążył po statku i zarządzał. Łkała, nie uśmiechała się.
Gareth widział bardzo dobrze zmieszanie swej ukochanej. Częściowo był zły, że traktuje go z takim dystansem, skoro wszystko to robił dla nich oboje. Z drugiej strony rozumiał jej pogmatwane uczucia powstałe przez poplątaną sytuację. Oto jawnie, chcąc czy nie, wyrządził krzywdę jej rodzinie. Kazał ukochanej wybierać między sobą, a ojcem i zmarłym braciszkiem. Ciężka sytuacja niczym burzowa chmura, wisiała nad nimi. Gareth próbował porozumieć się z Kathylin. Gdy miał choć małą, wolną chwilkę szedł do niej. Chciał zacząć rozmowę, ale nigdy nie wiedział jak. Uciekała wtedy. Nie miał pewności czy powinien ją chwycić, zatrzymać. Mijali się w ten sposób raniąc nawzajem.
Wiatr zmienił się. Zaczął dąć od rufy i teraz w baksztagu płynęli znacznie szybciej, a przechył zmniejszył się. Rozpostarli żagle, które łapały każdy podmuch wiatru. Przyspieszali. Gdy Gareth zdał sobie sprawę, że są już blisko celu i nazajutrz uda się im bądź też nie zdobyć złoto, postanowił ostatecznie wyjaśnić sytuację z Kathylin. Wiedział, że sprawa sama się nie wyjaśni. Skomplikowany supeł nie rozwiąże się samoistnie. Odnalazł ją wieczorem na dziobie statku, wpatrującą się w otaczające ich morze. Chwycił ją za rękę. Wyrwała się. Gdy zrobił to ponownie złapał mocniej, pociągnął za sobą. Uległa mu. Przyprowadził ją do swej kajuty i… Nie miał pojęcia co powiedzieć. Patrzyli się na siebie milcząc.
– Co się między nami stało Kathylin? Dlaczego gdy wszystko idzie po naszej myśli, odwracasz się ode mnie? – zaczął w końcu, zdając sobie sprawę, że banalniejszego pytania nie mógł zadać.
Jej usta lekko wykrzywiły się, ukazując ironię.
– Wszystko idzie po twojej myśli.
– Myślałem, że…
– Że ucieszę się gdy przez twoje plany zginie mój braciszek?
– To nie moja wina, że zachorował.
– Zamknąłeś mojego ojca w kajucie i zbuntowałeś załogę. To też nie twoja wina?
Gareth przewrócił oczyma. Lista oskarżeń była długa, a on musiał wytłumaczyć się z każdego. Postanowił zacząć od najprostszego.
– Twojemu ojcu nic się nie dzieje złego. Siedzi w swej kajucie. Nie zbuntowałem załogi tylko przejąłem władze na statku. Jestem kapitanem i powinienem od początku ją mieć.
– Uwięziłeś go! – krzyknęła Kathylin licząc, że głośny wrzask przedostanie się do głowy Garetha.
– Jego załoga i on chcieli wyrzucić mnie za burtę! – Przestał patrzeć jej w oczy i odwrócił się łapiąc za głowę. – Zrozum! Nie zamierzam dać się zabić! Pokazałem podczas sztormu kto tu jest kapitanem.
Kathylin zrobiła coś czego Gareth nie mógł się spodziewać. Załkała. Lekki płacz zamienił się w ciągu chwili w głęboki szloch.
– Mój braciszek… – wybąkała. – Nie żyje przez ciebie.
Zbliżył się do ukochanej, delikatne objął ją i przytulił do swego ramienia. Chciała się wzbronić, oderwać, odepchnąć go. Nie umiała – jej kobieca natura nakazała poddać się opiekuńczemu mężczyźnie.
– Słuchaj Kathylin – zaczął powoli, cichszym tonem. – Zdecydowaliśmy oboje by tędy płynąć. Morze takie jest. To niebezpieczny żywioł. Woda, wiatr, mróz, fale…
Podniosła głowę. Spojrzała mu w oczy. Dostrzegła, że choć ją przytulał, patrzył się zupełnie gdzie indziej. Jego wzrok błądził gdzieś w innej rzeczywistości. Oglądał inny wymiar. Słyszała jego głos, rozumiała słowa, ale czuła, że mówi do kogoś innego.
– Morze pochłonęło już setki ludzi. Umierali tu twardzi i zdrowi mężczyźni. Żegluga to nie jest zwykła wycieczka, a ocean to nie tylko woda. To przestrzeń i inny świat. Według mnie to coś między ziemią, a piekłem. Twój brat umarł, ale wierz mi, że nie on pierwszy, nie ostatni. Jeden mój błąd, jeden zew morza i jutro wszyscy możemy zginąć. Mimo tego niebezpieczeństwa tak wielu ludzi dalej będzie wypływać w nieznane…
Gareth mówił tak jak jeszcze nigdy. Zawsze był praktyczny, mocno stojący na ziemi. Po raz pierwszy widziała go tak rozmarzonego. Mówił o morzu jak o nieokiełznanej kobiecie. Jak o miłości. Pomyślała, że może rzeczywiście, robił to co do niego należało. W swoim życiu nie posiadał niczego. Wielu ludzi jego pochodzenia skończyło w rynsztoku albo żebrząc na ulicy. On jednak brał swój los w ręce. Przejął władzę na statku i teraz był kapitanem. Spełnił jedno ze swych marzeń. Teraz płynie, żeby spełnić następne – zdobyć skarb, którego przez wieki poszukiwali piraci.
Pocałowała go.
***
Wszystko szło zgodnie z planem młodego kapitana. Nie to, żeby Gareth był szczęściarzem. Nie. Raczej należy powiedzieć, że sam sobie szczęście wyrwał. Wykuł je własnymi rękoma. Płynął dokładnie tam, gdzie wskazywała jego mapa. Zmierzał po pradawny skarb, niezdobyty przez najsławetniejszych i najznamienitszych piratów. Wierzył, że zna sposób, o którym tamci nie mieli pojęcia. Załoga posłusznie wykonywała rozkazy. Jej członkowie rozumieli jego komendy i szybko uczyli się żeglarskiego rzemiosła. Morze poddało się po porażce z Garethem, który w jednej chwili zapanował nad łajbą, zdobył przychylność ludzi i przetrwał silny sztorm. Wody, na które teraz wpłynęli były spokojne. Gładka tafla nie odbijała jednak promieni słońca. W powietrzu unosiła się mgła. Nie widzieli nic dokoła. Panował nieco tajemniczy i niepokojący klimat. Dobry humor powoli zaczął opuszczać załogę. Wcześniejszy entuzjazm spowodowany wizją zdobytych bogactw, ustępował delikatnej trwodze i wątpliwościom. Do tej pory wydawało im się, że najgorsze w żeglowaniu jest widzieć dokoła nieskończone morze. Teraz zrozumieli, że gorzej jest nic nie widzieć. Dosłownie czuli się jakby błądzili po zaświatach.
Gareth specjalnie nikogo na duchu nie podnosił gdyż sam radością nie grzeszył. Lekki niepokój dotykał także młodego kapitana. Pocieszał się jednak spoglądając na mapę z oznaczonym na niej czerwonym krzyżykiem skarbem. Uświadamiał sobie jak bardzo jest blisko upragnionego złota, celu, chwały. Z lubością wczytywał się w napis w nagłówku mapki: „Wstrzymaj swój gniew i waleczne serce, największy skarb otrzymasz w podzięce”. Przekonany, że to zdanie nie zostało przypadkowo umieszczone w tym miejscu na papierze, wierzył, że zna jego znaczenie i dzięki temu dotrze do celu. Uśmiechał się wtedy sam do siebie i chował mapkę pospiesznie w kieszeni, z nowymi siłami przedzierając się przez białą mgłę.
– Lewy foka szot… Wybieraj! – krzyczał na załogę.
***
Po pewnym czasie zaczęli dostrzegać coś więcej niż tylko gęstą mgłę. Gdy spoglądali za burtę widzieli pojedyncze skały wystające z wody. Byli na płyciźnie. Nowy element krajobrazu nikogo jednak nie cieszył. Zdawali sobie sprawę, że nie trudno o kolizję z którąkolwiek z tych coraz liczniejszych na ich drodze gór. Dopływali do Zatoki Śmierci. Och, ileż załóg i wspaniałych piratów zmierzających tą trasą przed nimi poległo właśnie tutaj. Gareth uważnie obserwował otoczenie. Kazał zmniejszyć prędkość. Zrefował żagle, zrzucił przednie żagle na fokmaszcie i robił delikatne zwroty. Poruszali się powolutku. W ciszy, w skupieniu i z ogromną rzetelnością załoga wykonywała jego polecenia. Oprócz skał spostrzegli w wodzie wraki dawnych statków. Fragmenty kadłuba, rufy czy dziobu były znakami, które ostrzegały następnych śmiałków przed dalszą podróżą. Cmentarzysko statków. Wyrastający z wody maszt niczym nagrobek wskazywał miejsce pochówku setek piratów.
Wpłynęli w ciasny wąwóz. Nagie, skalne ściany po obu stronach statku tworzyły wąski przesmyk. W takim zwężeniu wiatr całkowicie zmieniał swój kierunek. Odbijał się od urwisk i nie dało się przewidzieć z której strony zaraz nadejdzie następny podmuch. Żagle oszalały. W jednej chwili były naprężone by niespodziewanie w kolejnej sekundzie wpaść w łopot. Gareth kazał luzować szoty. Zdawał sobie sprawę, że jeśli stracą prędkość to wkrótce przestaną mieć kontrolę nad łajbą. Mając po obu stronach wysokie skały, nie znajdowali się w komfortowej sytuacji. Drewniany bryg nie wytrzymałby ani jednego zderzenia z górą.
Przerażona załoga marzyła o tym, aby zawrócić. Zewsząd padały ciche, a potem coraz głośniejsze głosy proszące by odpuścić. Teraz jednak nie mogło być o tym mowy. W ciasnym przesmyku nie dało się zrobić zwrotu. Kathylin podbiegła do ukochanego twardo stojącego za sterem i modlącego się w duchu, żeby statek dopłyną do końca wąwozu. Problem polegał także na tym, że niewiadomo co miało ich tam spotkać. Mielizna? Brzeg? Jeszcze więcej skał?
Skalne ściany zaczęły oddalać się od siebie. Wodny szlak robił się coraz szerszy. Na twarzach załogi pojawiał się powoli cień uśmiechu. Udało się. Wypłynęli spomiędzy skał na bardziej otwarte wody. O ile tak można nazwać zatokę, w której teraz się znaleźli – Zatokę Śmierci. Mgła nie zelżała ani troszkę. Można się pokusić o stwierdzenie, że wręcz przeciwnie – zgęstniała jeszcze bardziej. Do Garetha podbiegł Carol. Mężczyzna błagał go by zawrócili.
– Gareth, kurwa proszę cię! Weźmy tu zawróćmy! Słyszałem o tym diabelskim miejscu. Poginiemy tutaj! – krzyczał i płakał na przemian przerażony.
Do jego próśb przyłączali się członkowie załogi. Początkowo zachęceni obietnicą skarbu, teraz tracili entuzjazm, widząc tajemniczą mgłę. Czuli jakby coś niepokojącego i ciężkiego wisiało w powietrzu. Coraz więcej mężczyzn dochodziło do wniosku, że trzeba stąd zawracać, choć nikt nie potrafił określić czego się tak naprawdę obawia. Po prostu panująca dziwna atmosfera i wewnętrzna obawa nakłaniała ich by natychmiast stąd uciekać. Złe przeczucia z każdym przepłyniętym metrem stawały się coraz silniejsze. Gareth jednak stał niewzruszony za sterem. Podobne głosy dobiegające z jego umysłu tłamsił w zarodku. Nie zamierzał się teraz poddawać. Spełnia swe marzenie i jest gotów na wszystko. Nawet na śmierć. Jest kapitanem. Jest piratem. Jest tam gdzie jego miejsce. Na niebezpiecznym rejsie po mityczny skarb. Zacisnął mocniej pięść na sterze.
– Trzymać kurs! – wrzasnął donośnie, a jego głos zginął gdzieś pośród gęstej mgły.
Dostrzegał coś. Kolejne skalne wzniesienia. Po obu stronach. Czy to kolejny korytarz? Nie, raczej nie, pomyślał. To pewnie koniec zatoki. Brzeg. Znajdują się w pewnego rodzaju kotle. Wiatr całkowicie ustał. Ledwo poruszali się naprzód. Taka sytuacja jest najgroźniejsza dla żeglarza. Nieznany brzeg, mielizna usłana skałami i okręt bez prędkości, który powoli traci swą sterowność. Serce Garetha zabiło szybciej.
– Gareth! Co to jest? Boże! – krzyknęła Kathylin chowając się jak dziecko za jego plecami i przytulając do niego.
Młody kapitan spostrzegł na skalnym klifie dziwną postać. Czarny, niewyraźny zarys. Coś człekokształtnego. Jakby umięśniony mężczyzna z tym, że wyższy o dwie głowy od najwyższego człowieka jakiego Gareth kiedykolwiek widział. Jego długie ręce sięgały do ziemi. Opierał na nich ciężar ciała, pomagając w ten sposób krótkim, zakrzywionym nogom. Stwór nie mógł należeć do gatunku ludzkiego. Potężniejszy od niedźwiedzia budził strach i respekt. Załoga wpadła w panikę.
– To duch!
– Stwór morski!
– Bóg!
Mężczyźni biegali po statku kompletnie wystraszeni. Gareth pokręcił głową.
– Idioci! To tylko gwonom! To pradawna rasa! Nigdy o nich nie słyszeliście?
Młody kapitan spodziewał się tego, że może spotkać tutaj gwonomów. Pirackie opowieści, których osłuchał się kiedy był jeszcze zwykłym majtkiem, mówiły o podobnych z opisu osobników do tego na klifie. Gareth zdał sobie sprawę, że to nie mogą być demony, ani duchy. Odgadł, że może chodzić właśnie o tę mityczną rasę człekokształtnych barbarzyńców. Podejrzewał, że to właśnie one stworzyły prymitywną mapę, dzięki której dopłynął w to miejsce. Uśmiechnął się, choć sam zaczął odczuwać strach przed tymi dzikusami.
Potwór stojący na klifie uniósł ręce. Zaryczał potwornie, mocniej niż stado niedźwiedzi. Głos odbił się echem od okolicznych skalnych ścian i rozniósł po całej zatoce.
Zaraz potem Gareth dostrzegł dziwne światełko, które zapaliło się na białym niebie. Zwiększyło się. Usłyszał świst. Zapalona strzała śmignęła mu nad głową i wbiła się w drewnianą beczkę na rufie. Po chwili kolejna utknęła w żaglu. Załoganci puścili szoty. Wpadli w panikę. Biegali przerażeni, krzycząc o niechybnej śmierci. Spod pokładu wydobyli wypalacze. Zaczęli odbezpieczać armaty. Przerażeni postanowili się bronić.
– Nic nie ruszać! – wrzasnął Gareth. – Nie walczymy z nimi! Przestańcie do nich mierzyć z wypalaczy!
Wyrwał stojącemu obok siebie mężczyźnie broń i wyrzucił za burtę. Wszyscy oniemieli. Nie rozumieli dlaczego mieli nie podejmować walki.
– Nie walczymy! – Gareth kazał jakiemuś facetowi trzymać prosto ster, a sam szedł wzdłuż statku nakazując załodze porzucenie broni. – Kto wystrzeli – zginie! Trzymamy kurs!
– Wyrżną nas jak kaczki! – panikował stary załogant.
Pani Eleonora padła na kolana i ciskała w niebo modlitwy. Grad strzał zalał ledwo posuwający się bryg. Drewniana łajba łatwo zaczynała się palić. Najszybciej zajęły się płócienne żagle. Wszyscy widzieli w Garethcie wariata. Nie mieli pojęcia co zamierza. Wiedzieli jednak, że zaraz spłoną albo pójdą na dno. Szalony kapitan nie podejmował walki ani nie zmieniał kursu. Płynął w samo piekło. Kathylin dobiegła do niego i chwyciła za ramiona. Paląca się strzała minęła ją o cal.
– Gareth, co ty robisz kochany? – pytała patrząc mu w oczy, które płonęły dziwnym światłem.
– Jestem piratem – wypowiedział, jakby był w jakimś głębokim stanie psychozy.
– Kochany, my zginiemy! – Łzy popłynęły jej po policzkach.
Spojrzał jej głęboko w zielone źrenice. Uśmiechnął się zawadiacko tak ujmująco jak tylko on potrafił.
– Nie zginiemy. „Wstrzymaj swój gniew i waleczne serce, największy skarb otrzymasz w podzięce” – zarecytował.
Nie zrozumiała, co takiego miał na myśli. Dlaczego cytuje jakieś głupie napisy na mapie? Pocałował ją.
– Kathylin. Po prostu nie ruszaj się. Nie biegnij pod pokład. Nie chowaj się, nie walcz. Poddaj się, a nie zginiesz.
Przycisnął ją mocniej do piersi. Gdy to powiedział kolejna strzała przeleciała im nad głową delikatnie muskając włosy.
– Gareth… Proszę… Zrób coś dla mnie.
– Co kochana?
– Jeśli mnie kochasz odpłyńmy stąd. Nie ważne czy będziemy mieć pieniądze na życie czy nie. Poradzimy sobie, zarobisz inaczej. Błagam ucieknijmy. Ja tego już nie chce.
Nie odezwał się. Patrzyli sobie głęboko w oczy. Szukała w jego oczach śladów toczącej się walki – trudów podjęcia decyzji. Spodziewała się, że ciężko będzie mu wybrać między pirackim marzeniem, a nią. Dostrzegła coś, co ją przeraziło i zasmuciło. On już zdecydował. Teraz tylko myślał, jak jej powiedzieć, że nie spełni jej życzenia.
– Nie walcz – to było jedyne słowo na jakie się zdobył.
Rozglądnął się dokoła. Załoganci, którzy chowali się pod pokładem, wybiegli stamtąd krztusząc się. Ogień zajął już wszystkie kajuty.
– Mój ojciec! – krzyknęła Kathylin zdając sobie sprawę, że mężczyzna jest uwięziony pod pokładem.
– Już za późno – chłodno odparł kapitan.
– Gareth ty… Przez ciebie… Zabiłeś… – kobieta sama nie wiedziała jak ma sformułować oskarżenie pod adresem ukochanego. Nie mogła uwierzyć, że on potrafi myśleć już tylko o skarbie.
Gareth zdenerwował się, widząc jak odsuwa się od niego jak od jakiegoś potwora.
– Po prostu nie walcz! Nie ruszaj się!
– Kochałam cię, ty draniu!
Odwrócił się. Strzała świsnęła mu przed oczami. Rozglądnął się. Okręt płonął. Zaczął biec. Słyszał za sobą płacz ukochanej. Płomienie trawiły drewniany bryg. Żagle były już tylko strzępami szmat. Przedzierał się przez ogień i dym. Wszędzie na pokładzie walały się ciała załogantów. Pani Eleonora miała wbitą strzałę w szyi. Jakiś starzec udusił się dymem. Musiał przeskakiwać zwęglone ciała. Carol trzymał się za pierś, w której tkwił bełt.
– Gareth kurwa…
Mijał ich wszystkich. Dotarł na dziób i wskoczył na bukszpryt. Niczym cyrkowiec chodzący po równoważni, wszedł na jego czubek. Kolejne tuziny strzał świstały mu koło uszu. Uśmiechnął się. Rozpostarł ręce. Czuł jakby frunął. Poddał się, odpuścił. Był gotowy wszystko przyjąć na pierś. Wstrzymał gniew i waleczne serce. Nie zginie. Trzeba się poddać gwonomom. Każdy z nimi walczył. Najwspanialsi piraci nie wczytywali się w to zdanie na mapie, bagatelizując je. Gareth wiedział, że to wskazówka. Kolejna strzała minęła o cal jego oko. Krzyknął jakby chciał zaryczeć jak wcześniej potwór stojący na klifie. Niestety jego głos nie był tak doniosły. Nie zabiją go. Oddał się. Zawrócił. Wstrzymał się jak chcieli. Sprawdzili go. Wygrał test. Pokazał, że ma jaja na swoim miejscu. Kathylin wrzeszczała za jego plecami. Lekko odwrócił głowę. Krwawiła. Umierała, płacząc. Zakręciło mu się w głowie. O mały włos nie zwymiotował. Czuł jak łza płynie także po jego policzku. Spojrzał ponownie przed siebie. Nie, nie zrezygnuje!
– Przecież się poddałem! – krzyknął w przestrzeń przed sobą, tam gdzie musieli znajdować się strzelcy. – Wstrzymuję walkę!
W tej właśnie chwili poczuł uderzenie w pierś. Płomienie delikatnie muskały jego twarz. Siły w jednej chwili opuściły go. Stracił równowagę.
***
Delikatne światełko przedarło się przez zasłonę ciemności. Udało się mu otworzyć powieki. Chciał złapać oddech, ale zaczął się dławić. Był pod wodą. Strzała nadal tkwiła w jego ciele, ale przynajmniej zgasł płomień. Z trudem machał nogami i rękoma. Wypłynął. Nabrał powietrza. Kaszlał. Powoli płynął przed siebie. Płonący bryg dotarł do celu. Uderzył w skały. Gareth nie patrzył na to. Wciąż krztusząc się wodą, rozpaczliwie próbował dotrzeć do brzegu. Nie chciał patrzeć jak statek i wszystkie jego marzenia idą na dno. Jak będzie mógł pogodzić się ze swoim czynem? Jak strawi fakt, że zabił tylu ludzi, w tym własną ukochaną. Czy będzie się tym truć? Czy zatopi się w smutku? Popełni samobójstwo? Płynął. Woda wciąż dostawała się do jego ust. Widział już brzeg powoli wyłaniający się z gęstej mgły. Krztusił się wodą. Pozostawiał za sobą krwawy kilwater. Dopłynął. Brzeg okazał się kolejną skalną ścianą. Zaczepił się jej by utrzymać na powierzchni. Z trudem łapał oddech.
Siemka
Przeczytałem – jak na razie – tylko pierwszy, bardzo długi akapit. Z resztą opowiadania spróbuję się później; w jakimś bliżej nieokreślonym “później”. Ale nie wiem, czy dam radę przeczytać, bo już sam początek strasznie mnie zmęczył. Nawalone pół żeglarskiego słownika, jakbyś za wszelką cenę chciała udowodnić czytelnikowi, że wiesz, o czym piszesz, figury retoryczne, do których trzeba wracać, by je zrozumieć, no i te zdania: Miejscami zwyczajnie błędne, a nade wszystko krótkie, suche, i pozbawione jakiegokolwiek emocjonalnego ładunku. To już nawet ciężko nazwać stylem komentatorskim. Bardziej jak skróty myślowe zapisane w formie na szybko kreślonych notatek, które dopiero później mają posłużyć do przekucia ich w coś konkretnego. Często też powtarzasz te same myśli. Na przykład to:
Spróchniałe drewno skrzypiało, strasząc niedoświadczoną załogę
A chwilę później:
Na prędko zrzeszeni w jedna grupę szotmani i fokmani, nie mieli doświadczenia w żeglowaniu. Ba! Nie mieli bladego pojęcia, czym jest żegluga.
Nie wiem, czy zdołam przebrnąć przez tak zapisany tekst, który ma prawie 60k znaków. Na razie jednak niczego nie skreślam, bo znalazłem też i parę ładniejszych fragmentów.
Peace!
"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/
Hej!
No cóż mogę rzec. Nie jest nawalone pół słownika. Opowiadanie jest o żeglarstwie. Postanowiłam wystartować bo to akurat temat , na którym się znam. Nie potrafię tych zdań wypowiedzieć inaczej niż wiem jak powinny być. Niestety żagle mają swoje nazwy, a kapitan wydaje komendy według określonego wzoru. Nie mówi: Bardzo proszę byście zdjęli na dół ten mały żagiel, o, tam z przodu. Oczywiście w pierwszym akapicie jest tego dużo gdyż miało to stworzyć pewną żeglarską atmosferę, nadać profesjonalizmu. Reszta opowiadania jest kompletnie pozbawona tego typu zdań i słów. Chciałam tylko swtorzyć klimat. No, ale nie czytałeś drugiego akapitu… Cóż no rozumiem, że jeśli opowiadanie jest słabe nikt nie będzie na siłe czytać go od deski do deski, ale 1 akapit z 20 stron to nawet nie fragment. Natomiast rozumiem, że coś może być (może moje opowiadanie jest) kompletnym badziewiem i po pierwszym zdaniu wiadomo, że to śmieć. Rozumiem to, trudno.
Co do drugiego zarzutu, że jest słabo napisane. Nie kłócę się.
Hmmm. Przeczytałam do pierwszych gwiazdek i nie wciągnęło mnie. No, płyną sobie i jest zimno. Ale żeby od razu z tego powodu umierać? Ubrań nie wzięli? Przecież nie może być tak naprawdę zimno, skoro morze jeszcze nie zamarzło i płyną…
Niekiedy interpunkcja szwankuje.
Miał piracka duszę.
Literówka.
Morgan to mężczyzna czy kobieta?
Babska logika rządzi!
Nie, nie i nie! Nie. Proszę nie odbierać mojego komentarza jako bezwzględnej, złośliwej i kategorycznej krytyki, a tym bardziej, że już zostałaś osadzona i potępiona. To co napisałem, to moje tak zwane pierwsze wrażenie po jednym fragmencie tekstu. Do reszty naprawdę zamierzam wrócić, bo Dj zrobił mi dobrze tym konkursem. A gdy już przeczytam Cię w całości, to napiszę jakiś naprawdę wiążący komentarz.
Oczywiście, że przesadziłem z tą “połową słownika”, ale jak dla mnie – kolesia, który również ma jakie takie pojęcie o żeglarstwie – zwyczajnie przesadziłaś z tym profesjonalizmem. Ujmę to tak: używasz marsjańsko brzmiącego określenia na dziwną rzecz, która nie wiadomo czym jest, ani do czego służy. Gdyby to opowiadanie było napisane na wieczorek w klubie żeglarskim, gdzie każdy wie, czym jest stewa dziobowa, to okej. Ale większość osób, które przeczytają To tutaj, to szczury lądowe (ja, w gruncie rzeczy, też – to, tak, gdyby ktoś poczuł się urażony) zupełnie, albo niemal zupełnie, nie obeznane ze słownikiem żeglarskim, więc stewa sama w sobie nie powie im (nam) zupełnie nic, a w tekście brakuje jakiegoś konkretnego punktu odniesienia; opisu albo scenki, która umożliwiłaby czytelnikowi choćby domyślenie się, o co be? Mam kumpla, mechanika, który jest mistrzem w swoim fachu nie lada, ale ma tą… nazwijmy to wadą… że nie jest w stanie sobie wykoncypować, iż nie każdy wie o samochodach tyle, co on. I kiedy pytam go, dlaczego coś mi tam stuka w kole, to dostaję długi, bardzo fachowy wykład o jakichś – dajmy na to – tulejach, zabieraczach i innych cudach na resory. Efekt jest taki, że mija pół godziny, a ja nie dość, że nadal nic nie wiem, to jeszcze w dodatku czuję się totalnie skołowany i ogłupiony. U Ciebie jest poniekąd tak samo – pierwsze zdanie i już zagoniłaś mnie w kąt. Po czymś takim ciężko oczekiwać przyjemnej, lekkiej rozrywki. A pierwsze wrażenie, jak twierdzą ludzie obwieszający ściany swoich gabinetów dyplomami z psychologii, jest najważniejsze.
Jak jest dalej – jeszcze nie wiem, ale rzuciła mi się w oczy jedna rzecz: W swoim komentarzu piszesz: Nie potrafię tych zdań wypowiedzieć inaczej, a jednocześnie – właśnie samym tym komentarzem, będącym tak skrajnie różnym od suchej formy, którą przyjęłaś w opowiadaniu; składającym się ze złożonych, bogatych, pełnych ekspresji zdań – udowadniasz ponad wszelką wątpliwość, że jednak potrafisz.
Peace!
"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/
Przeczytałem fragment początkowy, a potem zakończenie. Niestety, nie podobało się. Zdania budowane są niezdarnie, pełno literówek, błędów logicznych. Np.: “jakiś starzec zadusił się dymem”. – a po czym bohater poznał, że starzec zadusił się dymem? A może umarł na zawał? Tak się opowiadań nie pisze. Proszę o wybaczenie, że nie byłem w stanie przeczytać wszystkiego, ale to było ponad siły. Radzę szczerze spróbować krótszych form i ćwiczyć warsztat. Pozdrawiam.
Też się przyczepię (na razie, bo chwilowo nie mam czasu od razu przeczytać całości) do pierwszego akapitu. Jest zdecydowanie za długi. Dobrze by mu zrobiło kilka enterów. I zgodzę się z Cieniem, że figury retoryczne są przekombinowane. I nad tym można popracować.
Za to nie widzę tego pół słownika, a jedna stewa (też nie wiem, co to), dla mnie tragedii nie czyni. Z żeglarstwem nie mam nic wspólnego (poza słabością do szant), ale jako osoba umiarkowanie oczytana spokojnie radzę sobie z tymi kilkoma podstawowymi pojęciami, jakie się na początku pojawiły.
EDYCJA – żeby nie pisać drugiego komentarza. Doszłam do pierwszych gwiazdek i mam kilka uwag.
śnił kiedyś o włożeniu kapitańskiej czapki i sterowaniu pirackim statkiem
OK, kapitan też za sterem czasem staje, ale generalnie dowodzi, gdyby chciał tylko sterować, zostałby sternikiem. I takich dziwnych konstrukcji jest więcej.
Do tego – interpunkcja!
Jakąś dziwną personą na statku pirackim (?) jest sprzątaczka (która na dokładkę szmatą w jakiejś lodowej aurze szorowała pokład). Poza tym załoga w 100% złożona z laików, szczurów lądowych. Nie mogę sobie takiej opcji wyobrazić. Sorki, ale w każdej epoce, w prawie każdym porcie dało się znaleźć matrosów, którzy zamusztrowaliby gdzie bądź, w tym na piracki statek. Jak na razie wygląda mi to na zabawę w piratów jakiegoś dziadka przy forsie, a nie na piratów.
Spróbuję w kolejnej wolnej chwili poczytać dalej, chociaż ten początek mnie osobiście do tego nie za bardzo zachęca.
Pisanie to latanie we śnie - N.G.
Samo opowiadanie nie przykuło mojej uwagi, błędy też zniechęcają do dania mu drugiej szansy. Za to podoba mi się grafika – jeśli to twoja praca autorko, to znacznie lepszą przyszłość widzę u ciebie w tym kierunku. Pozdrawiam.
Bardzo mi przykro, Autorko – tekst leży jak długi…
Fantastykę czytamy po to, aby na kilka minut, na pół dnia albo i na jeszcze dłużej uwierzyć w niemożliwe, nieznane, nieistniejące. W coś, czego nigdy nie było, czego jeszcze nie ma. Brak takich elementów w opowiadaniu, które nam zaprezentowałaś. To nie fantastyka, to fantazja na temat fantastyki. Tak to widzę, odbieram…
Nie zgadzam się z Wami. Uważam, że opowiadanie jest super i w ogóle. Nikt się ne wczytał w głębie nie przeanalizował to na czym głównie się skupiłam – duszy bohatera. Nie dziwię się, skoro nikt nie przeczytał więcej niż jedną stroną. Z tego co widzę to najbardziej przyłożyłam się do konkursy stwarzając epicką opowieść. Nie jest to fantasy bo nie ma smoka czy potwora? Uwierzyć w niemożliwe, w nieistniejące? Ja tutaj widzę bohatera, którym nie mogę być marzącego i robiącego coś co ja nie mogę. Nie potrzebuje magii by świat był fantastyczny. Nie zgadzam się z Adamem KB. Zrobiłam super opowiadanie o przygodzie i marzeniach ludzkich dusz. Dostaje feedback, że jest niefajne bo jest niefajne. Finkla hejtuje bo chce wygrać gównianym shortem.
Sally been, uprzejmie informuję, że na tym portalu nie tolerujemy argumentów w rodzaju: Finkla hejtuje bo chce wygrać gównianym shortem. To zdanie świadczy wyłącznie o Tobie, nie o Finkli, ani o jej opowiadaniu.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Aha, no rozumiem, rozumiem. Dobrze. Rozumiem, przyjmuję ban, proszę o bana. Tylko jeszcze chciałam zapytać gdzie mam podać adres, na który wyślecie mi zwycięską nagrodę.
Sally been – to świetnie, że podoba Ci się swoje własne opowiadanie, ale, jak widzisz, inni nie podzielają Twojego zachwytu. Bycie skrytykowanym nie jest miłe, ale to nie powód, żeby zaczynać wysuwać niepoważne oskarżenia. Ochłoń.
Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)
Sally been, chyba jednak nie rozumiesz. :-(
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Kurde, czytając komentarz sally z początku uznałem, że to epicki przykład przymrużonego oka, a tu takie rozczarowanie. Finkla hejtuje? Gównianym szortem? Serio?
Cokolwiek się tu dzieje, ja zamierzam dotrzymać danego Ci słowa i przeczytam Twoją epopeję.
A adres możesz podesłać Dj’owi Jajko np. na priv. Daj Ci Boże, żeby z niego skorzystał (w sposób przewidziany w regulaminie konkursu, naturalnie).
Peace!
"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/
Zgadzam się z przedmówcami. Opowiadanie albo wciąga i ma się je chęć czytać albo nie. Twoje zlicza się do bramki numer dwa. I już nawet nie chodzi o błędy czy interpunkcję. To jest zwyczajnie bardzo słabo napisane. Przekombinowałaś i pogódź się z tym. Może następnym razem pójdzie ci lepiej.
Na prędko zrzeszeni w jedna grupę szotmani i fokmani, nie mieli doświadczenia w żeglowaniu. Ba! Nie mieli bladego pojęcia, czym jest żegluga.
Naprędce ?
Jeżu kolczasty, to co ci ludzie robili na pokładzie jako fokmani i szotmani? To jakaś abstrakcja?
Cześć z nich po raz pierwszy w życiu znalazła się na wodzie.
Ich cześć po raz pierwszy została wystawiona na wodę? A to cuchnące śmierdziele! ;-)
nie był pocieszony
był niepocieszony?
Odpadłem po pierwszym akapicie, wyjaśniającym, że Gareth miał doświadczenie i zarazem miał dwadzieścia lat. To się logicznie kupy nie trzyma. Podobnie, jak załoga złożona z ludzi, którzy nigdy nie pływali, a teraz chyba są piratami.
Związku przyczynowo-skutkowy, na pomoc! To jest kompletnie niewiarygodny wstęp do tekstu, odstręczający od dalszej lektury.
Tak tylko dobiję :-) To naprawdę jest źle napisane :-( Ale uszy do góry, to oznacza jedno: następny tekst będzie lepszy!
Proponuję przeczytać tekst Seleny: “Poradnik dla piszących”. Dowcipnie, ale i konkretnie, pomaga rozprawić się z większością wymienianych wyżej błędów.
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
Dobri denek!
Jak obiecałem – jestem. Przeczytałem Twoją opowieść, i to raz, że z zainteresowaniem, dwa, że z pewną przyjemnością.
Technicznie słabiutko, tu nie ma co się oszukiwać. Zaginione przecinki, powtórzenia i inne cudeńka zdają się wołać z otchłani: Na imię mi "Legion", bo nas jest wielu. Niemniej warsztat to tylko składowa umiejętności pisarskich. W dodatku taka, którą można poprawić – ba! Każde następne napisane zdanie, każdy postawiony przecinek i każde usunięte powtórzenie, to właśnie udoskonalanie techniki. Tak więc wszystko przed… nami.
Sama historia, naprawdę interesująca, a zakończenie; no cóż – życiowe jak cholera. Podobało mi się, jak uchwyciłaś dosyć skomplikowane relacje między członkami załogi, oraz wewnętrzne rozterki kapitana i jego ukochanej. Bogactwo żeglarskiego słownictwa, też – jak się w końcu okazało – na plus. Może dlatego, że nie były już tak bardzo wyrwane z kontekstu i człowiek mógł się domyślić co jest czym na podstawie opisów. A te, miejscami, też bardzo fajne.
Kolejny plusik, to przekleństwa. Wielu i bardzo wielu ich nadmiar pewnie by zraził, ale dla mnie – Prostak jestem, miło mi – miały swój urok.
A to:
Pani Eleonora biegała od burty do burty ze szmatą. Jej zadanie zawsze było takie samo – zapierdalać.
Po prostu genialne. Banan na ryju i te klimaty.
Inna rzecz, że rozmowy Kapitana z Carolem też wydały mi się nieco komiczne i groteskowe. Osobiście zapisuje to in plus, ale mam wrażenie, że nie do końca taki był zamysł Autorki.
Krótko – po zwiastującym katastrofę, woniejącym grafomanią początku, doznałem miłego zaskoczenia Twoim opowiadaniem. Warto było zebrać siły i zmierzyć się z nim ponownie.
Peace!
"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/