- Opowiadanie: Nazgul - Ptaki bez skrzydeł

Ptaki bez skrzydeł

Postanowiłem i ja włożyć rękę w paszczę smoka.

Obym wyciągnął ją stamtąd z wszystkimi palcami. Albo, choć z większością... :)

 

W tekście cytuję Apokalipsę Św. Jana (Ap 13,1).

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

BogusławEryk, PsychoFish

Oceny

Ptaki bez skrzydeł

 

 

“Dreams of war, dreams of liars

Dreams of dragon’s fire

And of things that will bite.”

Metallica “Enter Sandman”

 

 

 

 

PROLOG

 

Śnił mu się ogień. Jego skłębiona masa wiła się i skręcała, przybierając nieregularne kształty. Płomienie ociężale, z wyraźnym trudem próbowały nadać samym sobie jakąś formę. Bezradnie kurczyły się i rozciągały. 

Coś je więziło. Ogień szarpał się, wyrywał, ale niewidzialny  łańcuch trzymał i dusił.

Piotr zbudził się zlany potem. Koszmar znikł, ale żar pozostał. Jeszcze nie w pełni świadomy, spojrzał na swoje ręce, szukając poparzeń.

Odetchnął z ulgą.

“To tylko zły sen.” – Pomyślał uśmiechając się z politowaniem nad swym absurdalnym odruchem.

Spojrzał na zegarek. Dochodziła druga.

Położył się, ale do samego świtu nie zamknął już oczu. Czuł strach przed tym, co mogło mu się przyśnić.

 

3.

 

Lądownik usiadł na płycie lotniska, na przekór swym rozmiarom, niezwykle lekko i gładko. Sześć silników napędzanych przez turobium przycichło, zagwizdało przeciągle i zamilkło.

Ambasador Mark Brown z wielką i nieskrywaną ulgą przyjął tę chwilową przerwę we wszechobecnym hałasie. Od najmłodszych lat cenił spokój i ciszę. W szczególności ciszę. Niestety ta nie trwała zbyt długo.

Ambasador aż podskoczył, gdy lądownik z trzaskiem otworzył paszczę, wypluwając ze swego metalicznego cielska rzekę ludzi.

Brown próbował wyłowić w tym wartkim nurcie tę jedną, wyjątkową rybkę, dla której pofatygował się na to hałaśliwe lotnisko. Niestety woda była zbyt mętna i za dużo pływało w niej sardynek, by dostrzec drapieżnika.

– Witam! Ambasador Mark Brown?

Tymczasem rekin był już obok.

– Tak! – Brown uścisnął przybyszowi rękę. – Profesor Piotr Bukowiecki?

– Zgadza się. – Przybysz uśmiechnął się serdecznie. – Ładna tutaj pogoda.

Ambasador dopiero teraz spostrzegł, że profesor cały czas stoi na deszczu, a tymczasem on chowa się pod ciemnym parasolem.

– Przepraszam bardzo. Jestem dzisiaj bardzo rozkojarzony. Ten hałas… Proszę. – Wyciągnął w stronę Bukowieckiego drugi parasol.

– Dziękuję. – Uśmiech nie znikał z twarzy profesora. – Choć muszę przyznać, że zdążyłem już przemoknąć.

– Zapraszam do łazika. Natychmiast udamy się do hotelu. Będzie mógł pan się przebrać.

– Z wielką chęcią przystanę na tę jakże uprzejmą propozycję.

Tym razem to Brown się uśmiechnął.

Wszystko wskazywało, że profesor należał do ludzi otwartych, z dużym dystansem do siebie. Gdy do ambasady dotarła informacja o bliskim przybyciu psychologa, Brown, oczami wyobraźni, widział siwego staruszka oderwanego od rzeczywistości. A, gdy dodatkowo przeczytał, że ma to być Polak, od razu w głowie pojawiła mu się butelka taniej wódki. Duża butelka.

Na szczęście, pierwsze wrażenie było zgoła odmienne. Ci na górze zapewne nie przysłaliby tutaj zapijaczonego niedojdy.

Wsiedli do łazika. Ruszyli szybko ku zabudowaniom na zachodzie. Zaczynało się przejaśniać. Za ich plecami, coraz śmielej, wstawało słońce. Nadchodził kolejny dzień na planecie Etrium 1.

 

 

Profesor psychologi Paweł Bukowiecki wyszedł ze swojego hotelowego pokoju ubrany w suchy i nowy garnitur. Otrzymał go od ambasadora Browna w ramach przeprosin za, jak sam to określił: “zbyt mokre przyjęcie”.

Bukowiecki miał w bagażach kilka własnych garniturów, ale żaden z nich nie był choć w połowie tak szykowny. Ta elegancja krępowała go. Zapomniał o niej dopiero teraz, gdy zdenerwowanie przed oficjalną wizytą w ambasadzie zdominowało wszystkie myśli i emocje.

Poczuł się znów jak przed egzaminami końcowymi. I jak za czasów studiów, tak i teraz miał ogromną ochotę, by się napić.

Marzyła mu się butelka wódki. Duża butelka.

Westchnął ciężko, pozbywając się tych niepoważnych myśli i, ruszył na spotkanie.

 

 

Przyjęto go w biurze ambasadora. Gdy Piotr wszedł do środka, okazało się, że oprócz Browna czeka na niego jeszcze tylko jeden mężczyzna – młody, elegancki, o szlachetnych rysach. Wszystko wskazywało, że będzie bardziej kameralnie, niż przypuszczał.

– Przepraszam. – Bukowiecki uśmiechnął się niezręcznie. – Pogubiłem się trochę. Nie przypuszczałem, że ziemska ambasada okaże się aż tak pokaźnym budynkiem.

– Nic nie szkodzi – rzekł ten młody, wstając z krzesła. – Thomas Taylor. – Uścisnęli sobie dłonie. – Jestem przedstawicielem “Turobium Company” Zapoznał się pan już z dokumentami?

– Bardzo dokładnie – odparł Bukowiecki. – Lot z Ziemi, nawet napędzanym turobium statkiem i z wykorzystaniem istniejących bram przesyłowych trwał prawie trzy miesiące…

– Ma pan w związku z nimi jakieś pytania? – przerwał mu Taylor.

– Szczerze powiedziawszy… Nie jestem pewny, czy dobrze go zrozumiałem.

– Czego… – zaczął ambasador Brown, ale ten młody uciszył go gestem ręki. Od razu było widać, kto tutaj jest przełożonym.

– Proszę streścić zawartość tych dokumentów.

Piotr przełknął głośno ślinę. Czuł się już nie jak na studiach, a jak w podstawówce, wywołany do odpowiedzi przy biurku.

– W mocnym uproszczeniu – zaczął – mam dołączyć do zespołu specjalistów mających rozwiązać problem… – urwał. Spojrzał na Browna, potem na Taylora. Żaden nie zamierzał udzielić mu pomocy. – Problem nasilających się samobójstw wśród rdzennych mieszkańców planety.

– Zgadza się. To pana zadanie.

– Ale ja jestem psychologiem! – Piotr zareagował gwałtowniej niż chciał. – Psychologiem ludzi – dodał już spokojniejszym głosem. – Lacertianie to… Chyba brak nam… mi, wiedzy na temat zachowań, kultury…

– Poradzi sobie pan. – Taylor wstał. – Proszę potraktować to jako życiowe wyzwanie. Gdyby nie chciał go pan podjąć, nie rozmawialibyśmy tutaj, na Etrium 1. Prawda?

Piotr miał ochotę powiedzieć, że zgodził się, tylko dlatego, bo wpadł w finansowy dołek. Cholernie głęboki dołek. Oferowane przez “Turobium Company” wynagrodzenie umożliwiało mu nie tylko spłatę długów, ale i wyjście na prostą. To był kopniak, którego potrzebował. Niestety zapomniał, że każdy kopniak boli. Zaczynał się o tym coraz wyraźniej przekonywać.

– Niestety obowiązki wzywają. – Taylor uścisnął rękę profesorowi. – Ambasador Brown przedstawi panu resztę… hmm… zespołu. Miłego dnia. – Zniknął za zamkniętymi drzwiami.

 

 

– To znana i ceniona pani profesor teologii Susan Simmons – Brown przedstawił stojącą przy zagraconym biurku kobietę. – A to profesor psychologii Piotr Bukowiecki, nowy członek zespołu.

– Witam. – Piotr skinął głową.

– Miło pana poznać – odparła kobieta.

– Przepraszam, ale mam jeszcze kilka spotkań. Pani Simmons wprowadzi pana w zakres pana obowiązków. – Ambasador szybko zniknął jakby obawiając się tu dłużej zostać. Drzwi trzasnęły i zapadła niezręczna cisza.

– A gdzie reszta zespołu? – zapytał w końcu Bukowiecki, rozglądając się po ciasnym i zatęchłym wnętrzu.

Kobieta roześmiała się.

– Jesteśmy w komplecie – rzekła przeglądając jakieś dokumenty.

– Nie rozumiem…

– Domyślam się. – Przerwała swą pracę, uniosła głowę, odgarnęła blond kosmyk włosów i spojrzała na mężczyznę ciemnymi oczami. – Na początku zespół liczył dwadzieścia osób. Sami znani i cenieni specjaliści. Już po miesiącu zostałam tylko ja.

– O co tutaj chodzi?

– O pieniądze – odparła z rozbrajającą szczerością. – Interes korporacji. Wiesz, czym jest turobium?

– To bardzo wydajne biopaliwo…

– Gówno prawda. – Susan podeszła do komputera. – Spójrz!

Piotr niepewnym krokiem dotarł do kobiety. Na monitorze otwarta była galeria zdjęć.

– Turobium to roślina. Jej liście są dla ludzi silnie trujące. Z jej przetworzonych owoców tworzy się paliwo. Spójrz tutaj.

Zdjęcie przedstawiało sporych rozmiarów krzak. Ciemno pomarańczowy o wielkich rozłożystych liściach.

– Jagody zbiera się ręcznie – kontynuowała Simmons. – Próbowano z różnymi maszynami, ale niszczyły roślinę, a sadzonki, by zakwitnąć potrzebują aż dwunastu lat. Korporacja nie mogła sobie na to pozwolić. Ludzie przy zbiorach muszą pracować w kombinezonach ochronnych i ich wydajność spada. Najlepszym rozwiązaniem było zatrudnienie rdzennych mieszkańców planety. Niestety ci masowo popełniają samobójstwa. I tu wkraczamy my.

– Chce pani powiedzieć, że odbierają sobie życie, ponieważ nie chcą pracować dla ludzi?

– Gówno prawda. – Kobieta wstała od komputera. – Nic takiego nie powiedziałam. Choć przyczyna ich zachowania jest mi znana.

– Słucham.

– Religia. Problem, z którym ciężko jest się zmierzyć.

– Religia? – powtórzył zdziwiony. – Więc to raczej pani dziedzina. Obawiam się, że ja jako psycholog mogę okazać się mało pomocny.

– Gówno prawda. – Susan podeszła do wieszaka przy drzwiach. – Sama właśnie prosiłam o psychologa. Razem może coś zaradzimy. – Uśmiechnęła się, a jej zmęczona, pokryta zmarszczkami twarz, przez tą krótką chwilę znów stała się młoda i piękna.

– Ale moja wiedza na temat mieszkańców tej planety…

– Wychodzimy w tej sprawie – zakomunikowała kobieta, zakładając cienką kurtkę. – Pokażę panu trochę kultury lacertian i udowodnię, że ciągle jest w nich chęć do życia i to większa niż u niektórych ludzi.

 

 

Lacertiańska kobieta tańczyła. Jej nagie, pokryte łuską ciało mieniło się srebrzyście w świetle płomieni.

Ręce wznosiła wysoko nad głowę i szaleńczo się kręcąc, błądziła wokół olbrzymiego ogniska. Płonące polana strzelały głośno jakby do wtóru, z aprobatą.

Piotr i Susan stali nieopodal, skryci między drzewami. Zapadał zmrok. Ciemność gęstniała niezwykle szybko. Ale oni tego nie dostrzegali, skupieni całkowicie na polanie przed nimi i rozgrywanej tam scenie.

Lacertiańska kobieta nagle zachwiała się, zawirowała fałszywie. Piotr przez chwilę pomyślał, że pomyliła kroki, ale ona po prostu się zatrzymała. Zamarła, choć jej długi, jaszczurczy ogon ciągle szurał po ziemi, dalej wybijając rytm.

Znieruchomiała tuż przed ogniskiem, wpatrzona w wijące się płomienie.

Piotr drgnął, domyślając się, co zaraz się stanie. Susan spostrzegła to, położyła mu dłoń na ramieniu i wyszeptała:

– To jeden z ich obrzędów. Dziewczyna staje się kobietą. U nas ludzi czeka się na pierwszą miesiączkę, na Etrium łono kobiety musi skalać ogień…

Naprzeciwko młodej lacertianki, po drugiej stronie ogniska, stanęła rosła postać w ozdobnej szacie. Zawołała sykliwie, wyciągając ręce w stronę dziewczyny.

– To jeden z ich nielicznych duchownych – Susan szeptała dalej. – Znasz ich język?

– Słabo – przyznał Piotr.

– Kapłan prosi teraz ogień, by zabrał, spopielił dziewczynę, a w swym żarze ulepił kobietę. Ceremonia dobiega końca, jeszcze tylko…

Lacertianka drgnęła. Ostrożnie, z wyraźną trwogą wstawiła jedna nogę w ogień. Łuski na jej ciele rozbłysły jeszcze mocniej. Zrobiła kolejny krok. Stała teraz w czeluści płomieni.

Żar jakby przygasł, zdławiony jej obecnością. Lecz tylko na krótko. Języki ognia zaczęły oplatać jej łydki niczym pnącza, wspinając się coraz wyżej. Po chwili sięgały już kolan, muskały uda i szybko, zachłannie zmierzały do celu.

Lacertianka krzyknęła, strzeliły iskry, jakby sam ogień przeżył to co kobieta.

Kapłan podszedł do niej. Okrył ją szkarłatnym płaszczem i rzekł coś swym sykliwym narzeczem.

– Zbierajmy się – szepnęła Susan.

Ruszyli tą samą trasą, którą przybyli. Półmrok wieczoru utrudniał im przeprawę, ale w końcu wydostali się z lasu.

Susan zatrzymała się natychmiast. Piotr dopiero po chwili dostrzegł dlaczego.

Pośrodku wrzosowiska stała jakaś postać, oparta o maskę ich łazika.

– Spokojnie – szepnęła kobieta i ruszyła w stronę nieznajomego.

– Czy wy ludzie nie macie godności i czci? – rzekła tajemnicza postać sykliwym i niewprawnym angielskim.

Simmons zatrzymała się. Rozpoznała mężczyznę. To był kapłan, którego jeszcze przed chwilą widziała na polanie w lesie.

– Nasza religia wymaga nieraz aktów bardzo osobistych – kontynuował lacertianin. – Tak intymnych, że udziału w niej nie bierze nawet rodzina.

– Rozumiem… – zaczęła Susan, ale kapłan nie pozwolił jej dokończyć.

– Człowiek natomiast w swej arogancji i bezwstydzie pragnie jednak poznać i posiąść wszystko co zakazane i niedostępne. Sssys ssskari sssassse sssodi ssses sss sssys ssson sssbari sssam sssoy.

– Rozumiem twój gniew. Ale jesteśmy tutaj, by wam pomóc.

– Pomóc nam? – Lacertianin nawet nie próbował ukrywać swego zaskoczenia. – A ja myślałem, że przybyliście na NASZĄ planetę, by zniewolić NASZ ród i okraść z dobrodziejstw surowców i plonów NASZEJ ziemi.

Susan westchnęła.

– Pomożemy lacertianom. Chcemy, by zaprzestali odbierać sobie życie…

Kapłan ściągnął z głowy kaptur. Kobieta drgnęła zaskoczona. Odruchowo cofnęła się o krok.

Bardzo dobrze znała tę jaszczurczą twarz.

– Sssysurius – szepnęła, a w nagłej ciszy to imię poniosło się po wrzosowisku jak uderzenie dzwonu.

Stojący obok Piotr, wyczuwał narastające napięcie.

– Z drogi, lacertianie – warknęła kobieta na pozór szorstko, choć głos jej zadrżał. – Jedziemy! – zwróciła się do Bukowieckiego.

Sssysurius odsunął się spokojny i pewny siebie. Zarzucił na głowę kaptur i ruszył w stronę lasu.

– Kto to był? – zapytał Piotr, gdy wsiedli do łazika.

– To ich główny kapłan, wręcz prorok. To on większość lacertian popycha w przepaść. Seryjny morderca na niespotykaną skalę, działający pod przykrywką i sztandarem swego boga.

– Jedna osoba…

– Jutro zabiorę cię na ich święty klif, byś to zobaczył na własne oczy. I nie obchodzi mnie, czy Sssysurius nas przegoni.

Zapadła cisza.

– Susan, zdradź mi, co powiedział ten lacertianin w swoim języku?

Kobieta uruchomiła silnik, ale nie włączyła jeszcze reflektorów. Wpatrzona w ciemność za szybą, rzekła zimnym głosem:

– Niech spłoną wasze niegodne ręce i niech ogień wypali wam oczy.

 

 

2.

 

Sen powrócił.

Ogień pęczniał, szarpał się zaciekle i ciągle dusił. Płomienie nadal więziła niewidzialna obręcz. Ogień rósł, napierając na kajdany, próbując wydostać się z tego więzienia i odzyskać, przynależną mu od zarania dziejów, wolność.

Żar stawał się nie do zniesienia. Ogień huczał, jakby płonął w nim cały świat.

A wtedy łańcuch pękł. Duszące się płomienie w końcu odetchnęły i w swym głodzie wolności pochłonęły wszystko.

Piotr zbudził się gwałtownie. Otarł spocone czoło i przerażonym wzrokiem wodził po ciemnej sypialni. Po chwili uspokoił się i oklapł na miękką poduszkę. Zaczął rozmyślać o tym jak go oszukano.

Prestiżowa i dobrze płatna praca, zamiast okazać się spełnieniem marzeń, stała się pułapką i coraz bardziej przypominała koszmar.

Z początku traktował propozycję “Turobium Company” jako wyróżnienie i docenienie, tych kilku opublikowanych podczas studiów prac, które w środowisku psychologów zostały ciepło przyjęte.

Prawda była jednak okrutna. Wszyscy prawdziwi specjaliści dawno stąd uciekli, pozostali mieli na tyle rozsądku, by propozycji nie przyjąć. Korporacja zaczęła więc szukać coraz niżej i niżej…

– Kurwa! – Wściekł się na samego siebie.

Wyjrzał przez okno. Na zewnątrz ciągle było ciemno. Mimo to, wstał, ubrał się i zaparzył sobie kawę. Ponure myśli powoli rozbiegały się przeganiane blaskiem budzącego się dnia. Piotr dopił zimną kawę i wyszedł.

 

 

Bukowiecki i Simmons wsiedli do łazika. Maszyna ruszyła szybko.

– Nie próbowano aresztować tego Sssysuriusa, skoro to on w głównej mierze nawołuje lacertian do samobójstw? – zapytał Piotr, poprawiając ustawienie fotela. – Może wystarczy wyalienować go ze społeczeństwa? Bez iskry nie ma ognia.

– Gówno prawda. – Susan przesunęła dźwignię gazu do oporu. Łazik gładko przyspieszył. – Zabranie im jego głównego kapłana, proroka, który jest dla nich święty, wywołałoby zamieszki. Takie zagranie byłoby właśnie iskrą, która wznieca ogień, a obawiam się, że może nawet i pożar.

– Więc co nam pozostaje?

– Musimy albo przemówić do iskry i przekonać ją , by sama zgasła, albo zwrócić się do chrustu i wyjaśnić mu, że w jego interesie jest aby nie spłonąć.

– Banalnie proste – podsumował Piotr. – Chciałbym jeszcze zapytać, jak wygląda sam… akt samobójstwa. Dostarczona mi dokumentacja wspomina o tym bardzo mgliście.

– Lacertianie nie tolerują soli. O ile w kontakcie z ich pokrytym łuską ciałem wywołuje ona tylko coś na kształt uciążliwej i bolesnej alergii, to po dostaniu się do organizmu, jest już dla nich trująca. Dotyczy to również morskiej wody…

– Mam rozumieć…

– Lacertianie z dystansem podchodzą do wody. Słodka jest dla nich zupełnie niegroźna i niezbędna ich organizmowi. Natomiast co do ich, hmmm… kontaktu z wodą, to lacertianie, co może wydać się dziwne, nie potrafią pływać.

– A więc dlatego klif…

– Nie musisz sobie tego wyobrażać. Spójrz.

Łazik wspiął się na wzniesienie, a przed nimi wyrósł olbrzymi klif. Zaledwie kilkaset metrów od miejsca, w którym się zatrzymali, ziemia urywała się, ustępując miejsca otchłani, wypełnionej aż po horyzont błyszczącym morzem.

Po ich prawej zgromadziła się olbrzymia liczba lacertian. Stali jeden za drugim, w nierównym wężyku.

– Co to…

– To pieprzona kolejka samobójców. Czekają grzecznie na błogosławieństwo od swego wielkiego i wspaniałego proroka Sssysuriusa. – Głos Susan aż kipiał od sarkazmu. – By móc w końcu skoczyć w przepaść i zginąć. Większość umiera od utonięcia, reszta zatruwa się solą zawartą w morskiej wodzie, a ta działa niezwykle szybko.

– Problem jest większy, niż przypuszczałem. – Piotr raz jeszcze zmierzył wzrokiem tłum.

Susan podjechała trochę bliżej, po czym zatrzymała łazik. Wysiedli.

– Idziemy tam? – zapytał Bukowiecki, wskazując miejsce przy krawędzi urwiska, gdzie groteskowa kolejka miała swój początek.

– Tak – odparła krótko kobieta, a w jej głosie było coś takiego, że Piotr nawet nie próbował sprzeciwów.

Szli szybkim, zdecydowanym krokiem, przy skraju przepaści, najdalej jak mogli od szpaleru lacertian. Ale Piotr i tak widział ich nieprzychylne spojrzenia. Niektórzy krzyczeli coś sykliwym językiem, jeszcze inni warczeli jak zwierzęta.

Byli coraz bliżej. Gromki głos Sssysuriusa stawał się wyraźniejszy.

– Posłuchaj, czym karmi ich ten prorok – szepnęła Susan i zaczęła tłumaczyć. – Słysze twój zew wielka wodo i obietnicę wiecznie wymawianą w szumie fal. Przyjmij to dziecię w twą głębinę i wypluj w błękitne przestworza.

– Błękitne przestworza?

– To najważniejsza doktryna ich wiary i impuls do tego co czynią. W ich Świętej Księdze zapisane jest, że ich zbawiciel, bóg, zrodzi się z morskiej głębiny, z której wyfrunie na ognistych skrzydłach. Wcieli się on we śmiałka, który nie zlęknie się wielkiej wody, a jego serce wypełnione będzie żarem ognia. Ci głupcy skaczą w nadziei, że staną się bogiem.

– To szaleństwo… – wyszeptał Piotr, wpatrzony jak pobłogosławiony lacertianin podchodzi do krawędzi klifu,  ugina lekko kolana i skacze.

Nie obejrzał się, nie zawahał nawet przez chwilę. Fanatyzm absolutny.

Bukowiecki zrozumiał, że nigdy nie przekonają lacertian, by nie odbierali sobie życia, bo oni tego pragnęli, modlili się o to i święcie wierzyli, że po to istnieją.

Kolejny skoczył w przepaść.

Ci wszyscy jaszczuro-ludzie byli jak… ptaki.

Ptaki bez skrzydeł, które marzą, by latać. I by spełnić to marzenie, zawierzyć mglistej obietnicy, są w stanie poświecić wszystko.

Następny lacertianin zniknął za krawędzią klifu.

My, ludzie, obawiamy się wojen, broni mogących zabijać nas na niespotykaną skalę, a zapomnieliśmy o sile równiej destrukcyjnej, towarzyszącej nam już od tak dawna.

Manipulacji, indoktrynacji, propagandzie, praniu mózgów.

Wystarczy, by jakieś zachowanie stało się masowo, obiektywnie zaakceptowane i stosowane. Ot, choćby codzienna gra w rosyjską ruletkę przy porannej kawie. Ideologie można dopisać różne: państwową (jeśli jesteś potrzebny społeczeństwu, broń nie wypali), religijną (jeśli jestem dobry, przeżyje), osobistą (jeśli rodzina naprawdę mnie potrzebuje, nie umrę) i tak dalej. Ważna jest wiara w prawdziwość takiego osądu.

Lacertianie uwierzyli. Podstawiają do skroni broń, ale nie zdają sobie sprawy, że w ich przypadku, we wszystkich komorach spoczywa nabój.

Zostali w wyrachowany, perfidny i okrutny sposób oszukani. A pusta nadzieja, to zdecydowanie za mało.

Piotr poczuł jak uginają się pod nim kolana. Spojrzał przed siebie. Kolejka samobójców od jakiegoś czasu stała w miejscu. Przyczyną była Susan. Stała przy proroku, wrzeszcząc na niego.

Bukowiecki miał ochotę usiąść na ziemi i poddać się w obliczu klęski, której nie był w stanie powstrzymać, gdyż jej siła wykraczała poza jego pojęcie.

Simmons krzyknęła coś głośniej, a jej głos otrząsnął Piotra na tyle, by mógł do niej podejść.

– Mordujesz własną rasę pieprzony rzeźniku! – Susan pobladła ze wściekłości. – Co chcesz tym osiągnąć?! Bawi cię ich naiwność?! Bawią cię te unoszące się na wodzie trupy?! – Wskazała na morze.

Piotr podszedł do urwiska. Parę drobnych kamyków oderwało się od skały spod jego stóp, kilkukrotnie obiło się o nierówną ścianę klifu, po czym z cichym pluskiem wpadło w spienione morze.

Na wodzie unosiło się już kilka trupów. Te, które odpłynęły, dalej unosiły się spokojnie, wręcz z majestatem. Natomiast te przy klifie rytmicznie, wraz z falami, rozbijały się o skalną ścianę, jakby próbowały złapać za jej nierówną powierzchnię i wspiąć się po niej z powrotem na ląd.

Ocean szumiał.

Piotr poczuł zawroty głowy.

Woda w dole śpiewała, nuciła coś miarowo. Bukowiecki klęknął, zaczął rozumieć jej słowa.

Ogień! – rzekł nieswoim, zmienionym głosem. – Ogień już płonie. Kajdany rozerwano. Pożoga nadchodzi!

Susan i Sssysurius zamilkli. Cały klif milczał, słuchając słów, które jak ogień parzyły ciało i duszę.

Nadchodzi Pożar, którego nie powstrzyma żadna śmiertelna ręka.

Sssysurius uklęknął, a wraz z nim wszyscy zebrani na klifie lacertianie.

Nadchodzi płomień, który spopieli ciała. Nadchodzi żar, który pochłonie dusze. Wrzućcie w morzę mą iskrę, a woda zrodzi przepowiedziany Pożar.

Bukowiecki upadł na ziemię nieprzytomny. Susan podbiegła do niego szybko i chwyciła nim bezwładne ciało przetoczyło się za krawędź urwiska.

– Piotr?! – Kobieta próbowała ocucić mężczyznę. – Słyszysz mnie?!

Simmons poczuła, że ktoś stoi tuż nad nią. To był Sssysurius. Na jego jaszczurczej twarzy malował się grymas, który mógł oznaczać tylko olbrzymie zdziwienie.

– Zabierzmy go do mojej chaty – rzekł lacertianin.

– Oszalałeś?! Pomóż mi go zanieść do łazika. Jedzie do szpitala.

– Moja chata jest tutaj, na klifie. Jestem w stanie mu pomóc.

Susan spojrzała na kapłana. W jej oczach błyszczało niezdecydowanie i strach.

– Co… Co tu się stało?

– Ludzka kobieto. Twój przyjaciel to Sssyryasan. Prorok. Lacertiański prorok.

 

 

1.

 

Piotr otworzył oczy.

Leżał na twardym łóżku w jakiejś drewnianej chacie. W głębi pomieszczenia, przy stole, siedział mężczyzna. Człowiek. Ubrany był w… sutannę?!

– Cieszę się, że odzyskałeś przytomność – rzekł ksiądz, podchodząc do Bukowieckiego i wręczając mu parujący kubek.

– Co się stało? – Piotr poprawił się na łóżku.

– Nie wstawaj. Dałeś niezły popis na klifie. – Duchowny uśmiechnął się życzliwie.

– Popis? Nie rozumiem. Gdzie ja jestem?

– W chacie Sssysuriusa.

– Co tu się dzieje?

– Najpierw wypij to.

Piotr złapał kubek w obie dłonie. Powąchał. Śmierdziało strasznie.

– Ja nazywam się John Broker. Jako jeden z nielicznych przedstawicieli katolickiego kościoła zostałem wydelegowany na Etrium 1. Okres mojej posługi miał obejmować dwa lata. Jestem tutaj od ośmiu. Po zapoznaniu się z tutejszą kulturą, a w szczególności religią, wysnułem dosyć hmmm… kontrowersyjną teorię. Dane było mi zapoznać się nawet z ich Świętą Księgą. W znacznej części jest ona zbieżna, momentami wręcz identyczna z Apokalipsą Świętego Jana. Reszta tej księgi sugeruje, dosyć wyraźnie, że lacertianie to… ród szatana.

Piotr spojrzał na duchownego. Jego twarz była poważna, nie zdradzała nawet cienia sarkazmu. Bukowiecki odsunął się od mężczyzny najdalej, na ile pozwalało wąskie łóżko.

– Ich bóg, którego tak usilnie próbują zrodzić z morza, to szatan. Apokalipsa, NASZA apokalipsa, zacznie się tutaj, na Etrium 1. I biorąc pod uwagę twoje słowa na klifie, czas jest bliski. Kto wie, może na Ziemi słychać już trąby babilońskie?

– Jesteś szalony…

– Tak samo określił mnie papież. Zostałem wyłączony z kościoła. Sutannę noszę z przyzwyczajenia. Oficjalnie nie jestem już księdzem. Zostałem na planecie z własnej woli. Papieżowi było to na rękę. Pewnie obawiał się, że po powrocie na Ziemię zacznę rozpowiadać tę teorię o planecie szatana, co pogorszy i tak nieciekawy wizerunek kościoła.

– Po co mi o tym mówisz? – Piotr odstawił kubek. Nie zamierzał nic pić od tego wariata.

– Ponieważ jesteś prorokiem lacertian. Sam zostałeś natchniony przez szatana. Czy to nie wspaniała symbolika, że to właśnie człowiek przepowiada swój koniec?

– Z tego co pamiętam, w Apokalipsie Świętego Jana szatan zostaje pokonany.

– Prawda – zgodził się John Broker. – Ale Święta Księga lacertian mówi inaczej…

Drzwi do chaty otworzyły się. Do środka wszedł Sssysurius.

– Gdzie jest Susan Simmons? – zapytał Piotr.

– Właśnie odjechała łazikiem – odpowiedział lacertianin. – Ma przywieź jakieś leki. Niedługo będzie z powrotem.

– Co dokładnie stało się na klifie?

– Nazywamy to Sssber Sssusssue. Śpiewem morza. Wy ludzie używacie słowa…

– Wieszczenie – podpowiedział ksiądz.

Piotr już wiedział, skąd Sssysurius tak dobrze zna angielski.

– Co powiedziałem?

– Nie pora teraz na tę rozmowę. Wypij to. – Lacertianin podał mu odstawiony kubek. – To lekarstwo. Wzmocni cię.

Piotr przełknął kilka łyków. Po początkowych mdłościach pojawiło się zmęczenie. Nie pamiętał nawet kiedy zasnął.

 

 

Płomień. Ogień. Pożar.

Wyzwolony żywioł szalał wściekły i wolny. Gdy rozrósł się odpowiednio, nabrał wystarczająco masy, uspokoił się, skurczył i zaczął formować. Wijące płomienie to cofały, to wyciągały się, przybierając znajomy kształt.

Ogień budował z samego siebie humanoidalne ciało. Nogi, ręce, tułów i… głowa. Twarz nabierała coraz głębsze rysy. Lico z każdą chwilą stawało się wyraźniejsze. W końcu dzieło zostało ukończone.

Piotr znał wykutą w ogniu osobę.

 

 

Bukowiecki zbudził się.

Nie było żadnych wątpliwości. Przepełniało go, zupełnie niepodobne do niego, przekonanie o słuszności czynu, który przed nim postawiono.

W chacie był tylko ksiądz.

– Gdzie Sssysurius? – Głos Piotra był pełen siły i zdecydowania.

– Przechadza się po klifie.

– Idziemy do niego. – Bukowiecki wstał. Zaczął zakładać buty.

– Chyba nie powinieneś…

– Wiem… Widziałem we śnie kogo szukają lacertianie.

Chwilę potem obaj wybiegli z chaty.

 

 

EPILOG

 

– Czy ludzie naprawdę muszą nam zabierać wszystko? – W głosie Sssysuriusa pobrzmiewał żal. – Czy nawet naszego boga chcecie nam odebrać?

– Nie zabieramy go – odparł Piotr. – Jesteśmy go wam dłużni.

– Dobrze zatem. – Sssysurius podszedł do księdza. – Naprawdę chcesz to zrobić? – zapytał i przez tę krótką chwile wydał się Bukowieckiemu bardziej ludzki niż stojący obok John Broker.

– Tak. – Duchowny był zdecydowany. W jego oczach błyszczało szaleństwo i… spełnienie.

Sssysurius zaczął słowa błogosławieństwa.

Piotr wpatrywał się w półmroku wieczoru w twarz Johna Brokera – księdza, który tak łatwo, bez oporów, zgodził się skoczyć do morza, by stać się zbawicielem, szatanem, lacertiańskim bogiem i cholera wie czym jeszcze. Cienie pokryły jego szpakowate lico mroczną maską. Teraz wyglądał inaczej niż za dnia. Twarz wyciągnęła się i upodobniła do zwierzęcia, do jaszczurczych głów lacertian, a nawet więcej, wyglądała jak olbrzymi, mający zaraz splunąć ogniem łeb…

Sssysurius zakończył błogosławieństwo.

“Co ja robię” – Przemknęło jeszcze Piotrowi przez głowę. – “To gorączka? Ten pieprzony wywar? Przecież to co robimy to czyste szaleństwo!”

John Broker stanął na krawędzi klifu.

Piotr przetarł oczy, bo przez chwilę wydawało mu się, że z pleców księdza wyrastają olbrzymie skrzydła.

Duchowny spojrzał na Bukowieckiego. Piotr cofnął się, bo w oczodołach Johna dostrzegał tylko ogień.

Ksiądz skoczył.

Bukowiecki z lacertianinem spojrzeli w dół zbocza. Ciemna sylwetka duchownego znikła we wzburzonym morzu.

Czekali w napięciu.

Woda ucichła, jej śpiew urwał się nagle. Ale tylko po to, by zaraz wrzasnąć.

”I ujrzałem bestię wychodzącą z morza, mającą dziesięć rogów i siedem głów, a na rogach jej dziesięć diademów, a na jej głowach imiona bluźniercze” – słowa wypowiedział Piotr, ale głos nie należał do niego. – I poniesie ona ogień, by z wszechrzeczą się zmierzyć. Pożar i Powódź naprzeciw staną. I tylko popioły światów będą świadkami zwycięstwa jednego z nich.

Z morza wzniósł się olbrzymi, ciemny cień.

Piotr odzyskał świadomość. Tylko po to, by zanurzyć się w ogień.

Nie było nic więcej.

Ogień rodzący popiół.

 

 

Koniec

Komentarze

 A, gdy dodatkowo przeczytał, że ma to być polak […]

 

:-( 

Wielką literą.

Doczytam wieczorem na komputerze.

EDIT: Jutro.

Pierwszy palec poooooszedł… :(

Minuta ciszy, ku jego pamięci.

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Sporo ogonków – zwłaszcza przy ą – się pogubiło i zniknęło, a jakieś się gdzieś przyczepiły nielegalnie :) Zerknij na spokojnie pod tym kątem.

Nad samą treścią muszę pomyśleć i przetrawić. Czytanie fragmentami w pracy to nie najlepszy pomysł :( 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Nie widzę :(

Word też nie widzi… :)

 

Jestem ślepcem, prowadzonym przez ślepca! :/

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Opowiadanie ciekawe, czytałem z zainteresowaniem, ale… coś smoków tu mało…

Przed czytaniem skonsultuj się z lekarzem bądź farmaceutą. Lub psychologiem.

sfunie, dzięki za przeczytanie.

Słowo smok nie pada w opowiadaniu ani razu. Taki był zamysł. Co do samego smoka…

Specjalnie go nie opisuje, czytelnik sam wyobrazi go sobie takiego jakim chce, by był ;)

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

tą chwilową przerwę

Językoznawcą nie jestem, ale ze szkoły doskonale zapamiętałam, że tę przerwę, nawet jesli między nimi jest kończący się na ą przymiotnik. Dlatego rzuca mi się coś takiego w oczy i razi. 

 

tą jakże uprzejmą propozycję.

j.w.

 

ambasada okaże się, aż tak

zbędny przecinek

Piotr niepewnym krokiem dotarł do kobiety

Lepiej chyba po prostu podszedł

 

Wiec to raczej pani dziedzina.

Pokaże panu trochę kultury lacertian

Ok, mój błąd – nie ą, tylko ę :) 

Chyba jeszcze kilka dalej widziałam, ale nie mam chwilowo czasu na dokładniejsze przeszukanie tekstu. 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Aaaaa…

A raczej ąąąąąą… ;)

 

Edit:

Poprawiłem. Dzięki! :)

Dotarł zostawiam. To takie… dwuznaczne ;)

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Przeczytałem z umiarkowanym zainteresowaniem. Jednak science fiction tego bym nie nazwał, bo science tu nie ma. Tym niemniej czytało się dość przyjemnie. Pozdrawiam życzliwie.

ryszard, słusznie.

SF, w tym przypadku to lekkie nadużycie. Czyli co? Inne?

 

Dzięki za przeczytanie, pozdrawiam równie życzliwie.

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Bardzo intrygujący pomysł, zapowiadało się w stylu “źli ludzi gnębiący kosmitów”, a dostaliśmy ciekawą, metafizyczną opowieść.  Znalazło się trochę usterek. Just to name a few:

 

Pomożemy lacertianą.

“lacertianom”

 

Jego skłębiona masa wiła się i skręcała, przybierając nieregularne kształty.

Zgubiony przecinek

 

Czuł strach przed tym, co mogło mu się przyśnić.

Tu chyba też, ale nie jestem pewny.

 

Lądownik usiadł na płycie lotniska, na przekór swym rozmiarom, niezwykle lekko i gładko.

Tu mi nie pasuje ten drugi przecinek (chociaż tu też nie jestem pewny, musisz poczekać na Regulatorów, Finklę albo pozostałych doktorów przecinkologii stosowanej :) ) Mógłbyś się go pozbyć albo zmienić szyk zdania na : “ Lądownik usiadł na płycie lotniska, niezwykle lekko i gładko, na przekór swym rozmiarom”

 

Zaledwie kilkaset metrów od miejsca, w którym się zatrzymali, ziemia urywała się, ustępując miejsca otchłani, wypełnionej, aż po horyzont błyszczącym morzem.

Powtórzenie.

 

Mordujesz własną rasę, pieprzony rzeźniku!

Przecinek przed wołaczem.

 

Ma przywieź jakieś leki.

“przywieźć”

 

 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Przeczytałam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmm. Smoki faktycznie nienachalne.

Językowo – Nazgulu, chyba powinieneś więcej trenować. Interpunkcja szwankuje, sporo literówek, problem z tą i tę.

Zaskoczyło mnie, że profesor tak się przejmował spotkaniem w ambasadzie. Bez przesady, facet wygłasza wykłady przed aulą pełną studentów, twardo negocjuje o granty, któryś tytuł naukowy to się z rąk prezydenta odbiera, a tu panika z powodu ambasadora? I jeszcze przejmuje się garniturem jak dziewczynka sukienką na studniówkę?

Ale pomysł interesujący.

Babska logika rządzi!

Wicked G, dzięki za przeczytanie i wyłapanie błędów.

 

regulatorzy, OK.

 

Finkla, rozumiem, mam jeszcze problemów sporo. Znajdę czas i posiedzę nad tym.

Co do wskazanych przez Ciebie wątpliwości w zachowaniu Piotra, mógłbym się tłumaczyć, ale jak to ktoś wcześniej napisał, to sam tekst ma się bronić, więc rzeknę tylko: mea culpa.

 

Pozdrawiam wszystkich!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

nurcie jedną, wyjątkową rybkę,

 

Nie podoba mi się podbicie stereotypu z wódką. Brown sobie pomyślał, ale Bukowiecki potwierdził. Tak jakby. 

 

Niestety zapomniał, że każdy kopniak boli. Zaczynał się o tym coraz wyraźniej przekonywać.

Pfff, miękki ten profesorek. Jaki kopniak? W hotel go wkłądają, są nic tylko mili i do tego garniak dali.

Gówno prawda. – Kobieta wstała od komputera.

Czy to jest jej stała riposta? :P Nie no serio. Chwilę potem mówi to trzeci raz.

kontynuował lacertianin

W sumie tak mnie to zastanowiło. Czemu z małej litery? 

– Pomożemy lacertianą.

lacertianOM

– Niech spłoną wasze niegodne ręce i, niech ogień wypali wam oczy.

przecinek? moim zdaniem zbędny

– Gówno prawda. – Susan przesunęła dźwignię

Ok, oficjalnie mam dosyć tej babki…

Simmons krzyknęła coś głośniej, a jej głos

Susan spojrzała na kapłana. w jej oczach błyszczało niezdecydowanie i strach.

Duże W powinno być.

ozpowiadać te teorię o planecie

tę teorię

– Nie pora teraz na tą rozmowę.

tę rozmowę

krótką chwile

tę krótką chwilę

 

Ogólnie pomysł faktycznie jest interesujący, choć to zupełnie nie moje klimaty. Niestety wykonanie już trochę kuleję. 

 

 

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Tensza, dzięki za wizytę! :)

 

Błędy poprawię w piątek lub sobotę. Dopiero wtedy dostanę się do komputera. Na telefonie to byłaby mordownia.

 

Co do “gówno prawda”, to faktycznie jest to powiedzonko Susan Simmons. Babka miała być… charakterna ;)

 

Pozdrawiam ciepło!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Wiesz, Nazgulu, przeczytałam ten tekst i poszło sprawnie i miło. Ale nie wiem, czy mi się spodobał. Jakoś tak nie przekonało mnie połączenie apokaliptycznych wizji ludzi z prawie lemingowym zachowaniem lacertian. I jeszcze ten John Broker – był osiem lat wśród lacertian i dopiero teraz zorientował się, że ma skoczyć z klifu?

Jednym słowem – nie przekonujesz mnie swoją opowieścią. Ale czytało się nieźle.

Tekst oceniam na 6

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

 Co do Johna Brokera nie mógł wiedzieć, że to on. Lacertianie szukali boga wśród swoich. Dopiero po pojawieniu się Bukowieckiego, czyli lacertiańskiego proroka wiadomo już kto nim jest. Poza tym kryją się w tym dwa główne przesłania opowieści (jest i kilka mniejszych;)).

Choć rozumiem co chciałaś powiedzieć. Powinnienem nakreślić to inaczej, wiarygodniej. OK.

 

Tekst Cię nie przekonał i postawiłaś mi… 6?!

Jak to? Przecież to takie… nieprofesjonalne ;)

 

Pozdrawiam ciepło Ciebie i Karmela!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Bo mimo wszystko opowiadanie mnie wciągnęło i przeczytałam z zainteresowaniem. Ale potem zastanawiałam się nad jego treścią i wyszło, jak wyszłosmiley

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemiku, tekst był dodany 8 grudnia, czyli nie podlega testowemu ocenianiu :) I może dlatego Nazgul dziwi się z 6 :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Śniąca, zorientowałam się po czasie, ale pomyślałam, że nie będę już usuwać ocenki, bo całkiem wysoka. Beryl nie będzie jej brał i tak pod uwagę, bo ustawił licznik na 10 grudnia.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

A!

Czyli teraz oceniamy w innej skali! 

Nazgul do hyde parku nie zagląda i nic nie wie

:(

6 => 60% czyli trochę powyżej średniej.

 

A ja się dziwowałem, co tak nikt na gwiazki nie klika.

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

 Lepiej powyżej, niż poniżej :) I bliżej do szczytu, a wtedy i motywacja do dalszej pracy lepsza :)  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

:/

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Nazgul, nygusie Ty nikczemny, nie chciało się wcześniej, co?! :D

Nooo, chłopie, jestem pod ogromnym wrażeniem. Dotąd pisałeś przyzwoite szorty, więc, wybacz, spodziewałem się co najwyżej przyzwoitego opowiadania, a dostałem opowiadanie wybitne w każdym calu! Pomijając kwestię zagubionych przecinków, kilku zbędnych zaimków i literówek, podobało mi się wszystko. Dosłownie. Świat przedstawiony został wykreowany starannie, wiarygodnie i szczegółowo; Dramatis personæ takoż; za przekonujące mam również religijne implikacje wynikające z przybycia ludzi na planetę obcych – niebanalnie to sobie wymyśliłeś; dialogi – palce lizać; język (pomijając błędy, ach te błędy) na zaskakująco wysokim poziomie… cholera, fakt, niektóre zdania napisałbym inaczej, ale tylko niektóre (plus minus 10% całości). Reasumując, kawał dobrej roboty!

Tekst oceniam na 8. (Dałbym dziewięć, gdyby nie potknięcia warsztatowe).

(EDIT: Psiakość, nie mogę dać ani 8, ani 9, bo tekst został opublikowany przed dziesiątym grudnia, ani też nominować do piórka, bo Dragoneza ;/ No nic, w takim razie 6 gwiazdek.)

Łapanki nie robiłem. Mogę. Chcesz? ;)

Pozdrawiam.

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Wielkie dzięki, BogusławieEryku!

 

Walczę z tymi błędami, walczę… i ciągle przegrywam:(

Łapankę narazie sobie odpuśćmy. W święta, już bardziej dla siebie, posiedzę nad tekstem. Może sam coś znajdę…

 

Pozdrawiam ciepło!

(No i czekam na publikację Twojego tekstu. To będzie wydarzenie roku! Mówię Ci:))

 

EDIT:

Nie spojrzałem wcześniej, dzięki za punkt do biblioteki!

Ten jeden kamyczek, to zapowiedź przyszłej… lawiny.

;-)

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Przeczytałam. Interesująca koncepcja, choć jak dla mnie przedstawiona w mało wiarygodny sposób. Nie mogłam wczuć się w klimat, poczuć emocji do bohaterów, zadziwić się rozwiązaniem itp. Troszkę po prostu nie kupuję niektórych elementów fabularnych, brak mi dla nich umocowania. Niemniej – pomimo wieeelu potknięć interpunkcyjnych i literówek – czytało mi się całkiem nieźle.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dzięki za komentarz.

“Duże” teksty to nie mój konik. Podobnie jak… interpunkcja:(

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Hmmm…

Pomysł niezły, ale chyba nie dla mnie. Mimo to przeczytałam bez bólu… może nawet z zainteresowaniem.

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Dzięki za komentarz.

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Przyzwoicie się czytało, choć sporo błędów. I nie rozumiem, dlaczego Piotr przyłożył rękę do finału historii, zamiast próbować to powstrzymać. Wprowadzenie w opowiadanie trochę przydługie. I przydałoby się trochę więcej opisów, mamy w końcu malowniczą obcą planetę i obcy lud. 

 

Poprawki:

skręcała przybierając – przecinek po "skręcała"

spojrzał na swoje ręce szukając poparzeń – przecinek po "ręce"

“To tylko zły sen.” – Pomyślał uśmiechając – wolałbym "To tylko zły sen, pomyślał, uśmiechając

Czuł strach przed tym co mogło mu się przyśnić. – przecinek po "tym"

tą chwilową przerwę – tę

tą jakże uprzejmą – tę

oczami wyobraźni, widział siwego staruszka oderwanego od rzeczywistości – zgubiony podmiot; wcześniej piszesz o profesorze

Ci na górze, zapewne – bez przecinka

myśli i ruszył na – przecinek przed “ruszył”

niż przypuszczał – przecinek przed “niż”

Wiesz czym jest turobium – przecinek przed “czym”

tą krótką chwilę – tę

drgnął domyślając się co zaraz – przecinek po “drgnął” i po “się”

tą jaszczurczą twarz – tę

i, niech ogień – bez przecinka

Ogień huczał jakby – przecinek po ”huczał”

za wyróżnienie – lepiej jako wyróżnienie

Wszyscy, prawdziwi, specjaliści – przymiotniki określają się wzajemnie, dlatego jak piszemy np. "mały, biały domek" dajemy przecinek, a "pierwszy polski prezydent" już nie, jeśli nie wiadomo, warto zamiast przecinka wstawić "i", jeśli zadnie zachowało sens, to trzeba tam dać przecinek (mały i biały domek), jeśli nie to bez przecinka ("pierwszy i polski prezydent" – wyrażenie traci sens, tak samo "wszyscy i prawdziwi specjaliści")

Musimy, albo przemówić – bez przecinka

zapytać jak wygląda sam – przecinek przed “jak”

Lacertianie ponad to, z dystansem – nie rozumiem tego "ponad to" i przecinka, weź to wywal :P

nie groźna – niegroźna

wypełnionej, aż po – bez przecinka

Głos Susan, aż kipiał – też bez przecinka, przed "aż" dajemy przecinek, jak wprowadza zdanie podrzędne, czyli po obu stronach są czasowniki itp. (Głos aż kipiał od złości. Czekała, aż skończą.) 

Problem jest większy niż przypuszczałem – przecinek przed “niż”

zapytał Bukowiecki wskazując – przecinek przed “wskazując”

skaczą, w nadziei – bez przecinka

My, ludzie obawiamy się wojen – my, ludzie, obawiamy

( jeśli – wkradła się spacja, w kolejnych zdaniach też

Kolejka samobójców, od jakiegoś – bez przecinka

obiło się o nierówną ścianę klifu, po czym z cichym pluskiem wpadły – albo "odbiło" i potem "wpadło", albo "odbiły" i "wpadły"

które odpłynęły dalej unosiły – przecinek przed “dalej”

skalną ścianę jakby próbowały – przecinek przed “jakby”

które jak ogień, parzyły ciało i duszę. – niepotrzebny przecinek

tutejszą kulturą, a w szczególności religią wysnułem – przecinek przed wysnułem, domknięcie wtrącenia

zrodzić z morza to szatan – przecinek przed “to”

wiedział skąd Sssysurius tak dobrze zna – przecinek przed “skąd”

wyciągały się przybierając – przecinek po “się”

ludzki, niż stojący – bez przecinka

Na końcu masz jakieś puste entery. Chyba.

Tekst oceniam na 6.

O!

To ci dopiero! ;)

Wielkie dzięki za korektę. Postaram się odnaleźdz i poprawić błędy, w najbliższych dniach.

 

Pozdrawiam ciepło!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Sporo tych “najbliższych dni” przeminęło jak z wiatrem, a poprawy nie widać; gdybym miał czas – no i chęć… – trzy ekrany liczyłby wykazik.

Nie kupuję. Przykro mi, ale zawężenie grona osób głównych i rozegranie wszystkiego na bardzo ograniczonym terenie, schematyzm rzeczonych osób i do tego niczym nie wytłumaczalne – dla mnie takie – “sprzężenie” treści świętych ksiąg z krańcowo różnych światów widzę jako wady na tyle istotne, że tekst pozostaje dla mnie pustą historyjką. A mógł być baaardzo interesujący…

W weekend się za to biorę!!!

Przeczytam całość wielce wnikliwie. Dzisiaj miałem chwilę, ale mój altruizm zwyciężył i zająłem się wątkiem o zapisie dialogów.

 

Przyznam, że może tekst trochę mnie przerósł, ale w końcu mój konik ti szorty, a w długiej formie dopiero raczkuję. Także rozumiem rozczarowanie.

 

Dzięki za komentarz, pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

:-) Przesiadaj się z konika na wierzchowca. :-)

Wiesz co? Nie ma wielkiej różnicy miedzy krótka a dłuższą formą. Ot, tyle, że w dłuższej można więcej błędów porobić :-) czego Tobie nie życzę, oczywiście.

Zaciekawiła mnie ta smocza rasa i tu duży plus za ten taniec przy ognisku. Ciekawe podejście do tematu. Niezależnie od błędów jakie się pojawiły, opowiadanie mi się podobało. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Wielkie dzięki!

 

Tak, szczerze i między nami, to przeczytałem wszystkie teksty loży na dragonezę i chyba… mam szansę na podium!

;-)

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Widzę… Złotą galerę, Tarota P. Anthony’ego,  Ori ze Stargate i SO:2001. :)

Szacun za wykorzystanie Objawienia. Ma taki bagaż kulturowy i jest tak niejednoznaczne, że można czerpać wiadrami i nadal będzie robić połowę nastroju, więc te smocze niedopowiedzenia są jak najbardziej na miejscu. Czytało się lekko. Fabuła z niezłym twistem, bohaterowie też niezgorsi, tylko ten gównoprawdziwy manieryzm Simmons drażnił. Za duży kontrast w porównaniu z całą resztą postaci. Jak w opku kogoś tytułujesz profesorem, to nie wprowadzaj konfuzji u czytelnika, bo nie ma na to miejsca. Dzięki za lekturę.

"Białka były czerwone, a źrenice większe niż całe oczodoły"

Dzięki za wizytę.

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Co najmniej na srebro masz szansę. ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Ależ ty jesteś mroczny, Nazgulu.

Taki pseudonim i takie opowiadanie…

Nie mogłam się oderwać. Na błędy w ogóle nie zwróciłam uwagi z wyjątkiem

“Gówno prawda”, które denerwuje już przy drugim powtórzeniu.

Ja rozumiem, że to jej manieryzm, ale człowiek się zaczyna zastanawiać, czy to rzeczywiście kobieta z krwi i kości, a nie robot zaprogramowany na jedno jedyne przekleństwo. 

Ja znam więcej już od przedszkola, ale nie ma się czym chwalić. Miałam kreatywną babcię, która nie lubiła gotować…

Moim zdaniem opowiadanie jest na takim poziomie, jakiego się oczekuje od dobrej literatury.

Trzeba je koniecznie odbłędzić :) i wydrukować, Redakcjo:)

Daję 6 i zapraszam do czytania mojego.

Jest krótkie i prawie na końcu:)

Wielkie dzięki za przeczytanie.

To “gówno prawda” może faktycznie nietrafione. Ale pisać nadal się uczę, więc nietrafione pomysły to ciągle jeden ze składników moich tekstów:(

 

Jestem w loży, więc zapewne zajrzę i do Twojego opowiadania (nie wiem kiedy) i oby… było dobre !

;-)

 

Pozdrawiam ciepło!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Już się boję;)

Coś mi chyba poprzedni komentarz wyszedł za mało pozytywny.

Tak w ogóle to zgadzam się z Bogusławem Erykiem, ale nie chciałam powtarzać tego, co on już napisał. Pomysł z twardą kobietą jest jak najbardziej trafiony, tylko aż prosi się o większą różnorodność przekleństw. A gdyby niektóre były w języku tubylców? 

Też ciepło pozdrawiam:)

 

W końcu przeczytałem.

Bardzo obrazowe. Wyobrażałem sobie to wszystko w intensywnych kolorach (w stylu awatara Beaty, albo okładki starego SF).

Twój atut to swobodna żonglerka motywami (jak w Ostatnim potworze). Rób tak!

Zauważyłem w Twoich tekstach pewną regułę: zawsze mocno akcentujesz przesłanie, czasem wprowadzasz je, jak dla mnie, zbyt nachalnie i bezpośrednio. Ale to tylko opinia. Zdecydowanie musisz popracować nad językową dyscypliną (to już nie tylko opinia).

Dałbym 4+/5-, ale sporo błędów.

Dzięki za wizytę. 

Długie teksty narazie sobie odpuszczam. Trzeba mozolnie szlifować watsztat na szortach, legionach szortów…

Aż wszelkie błędy w moich tekstach szczezną bezpowrotnie ;)

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Nazgulu, powiada się, że prawdziwym jeźdźcem jest dopiero ten, kto sto razy z siodła wyleci… Więc dosiadaj wierzchowca i gnaj ;-)

 

Kliknąłem Bibliotekę, bo wierzę, że niedoróby – dorobisz, litrówki opróżnisz i brakujące znaki wskoczą na swoje miejsca. :-)

 

Mi się nie “gówniana” maniera pani religioznawczyni. No po prostu, sztucznie brzmiące powiedzonko.

 

Mi się bardzo ładny pomysł na to, jak przez lata, niczym biały człowiek Amerykę, a i Afrykę, gatunek nasz zafajdany udanie przeniósł stary, dobry wzorzec wyzysku na kolejnych tubylców. Smoczy ludek, rytuał – również ciekawe. Lemingowa historia – nieźle przerobiony wzorzec. Smaczek z butelką wódki… Dużą… Przedni :-) Wmieszanie religii i de facto, odniesienie się do koncepcji Boga, wspólnego wszędzie – no no.

 

SPOILER AREA ALERT

 

Masz lekki chaos w końcowej narracji, kiedy to w końcu duchowny się okazuje tym czymś, trzeba ze dwa razy czytać, by rozplątać kto i co. Nie rozumiem, czy Piotrowi chodziło o to, by Bukowiecki skoczył, więc przewidywał, że to zakończy falę samobójstw, czy naprawdę uwierzył w wizję, czy po prostu chciał zobaczyć co się stanie? Jaka była jego motywacja?

Odrobinka łopatologii w końcówce zakradła się do narracji, cóż, konieczność skrótowego przedstawienia przemyśleń protagonisty… Bywa. Osobiście wolę, jak bohater jawi się przez swoje dzianie lub to co mówi, ale rozumiem.

Końcowa rozpierducha jest, cóż, spodziewana, nie zostawia po sobie nic poza popiołami, więc emocjonalnie – siada, bo nie ma po drodze bohaterów, z którymi zżyłem się tak bardzo, by ich teraz żałować.

 

 

Generalnie, interesująca lektura. Trochę braków w wykonaniu, ale to technikalia.

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dzięki PsychoFishu za wizytę i nielichy komentarz ;)

 

Teraz, po czasie, zgadzam się z wszystkimi zarzutami. Dosiadłem konia, ale ten mnie zrzucił ;)

Co do finału i chaosu w fabule – dla mnie wszystko było jasne ;-)

A na poważnie, to opko mnie chyba przerosło. Za szybko chciałem wypłynąć na głęboką wodę, nie będąc gotów sobie z nią poradzić. Najlepiej będzie, gdy poluskam się jeszcze przy brzegu, wśród płycizn. Oswoję się z zimną i zdradziecką wodą, a kiedyś, kiedyś znów wyjdę jej naprzeciw i albo przepłynę, albo jej głębina pochłonie mnie i utopi, pogrzebie w swej bezdennej otchłani całą motywację i literacką chcicę ;)

 

Podsumowując:

Z opkami na razie daję sobie spokój. Zwalniam tempo, skupiam się na warsztacie. Nie wiem co z tego będzie…

 

Dzięki za pkt.!

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Siadaj, pała. ;-)

 

Miej pomysł, ustaw wewnętrzny limit w okolicy 20k-30k znaków i pisz.

Rozrośnie ci się, będziesz musiał ciąć, kompresować, powalczyć nie tylko z warsztatem technicznym, ale i z krwawiącym sercem po redukcji zbędnych wątków…

Pisz opowiadanie. Inaczej nigdy się nie nauczysz. Nie robi błędów ten, kto nic nie robi.

 

Ja robię masę błędów. Wodolejstwo uskuteczniam. Z kompozycją drę koty od… sam nie pamiętam od kiedy. Po to jest ten portal, żeby tekst wygrzać w ogniu złośliwych bet. Pisz, testuj, zmieniaj, znów testuj, znów zmieniaj… 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nazgulu, chcesz Ty mi podpaść na trzy czwarte gwizdka? Jakie przerośnięcie, jakie dawanie sobie spokoju? Trenuj aktywnie, czyli pisz, jak Tobie Psycho radzi.

Bo punkcik zdejmę…! ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Postaram się odnaleźdz i poprawić błędy

:D

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nie brzmi… optymistycznie ;)

… ani zachęcająco ;)

 

Ale, ok, rozumiem, stawianie wyzwań rozwija najlepiej. Może jednak skrobać opko…?

 

PsychoFishu, jak Ty łatwo mną manipulujesz!

;-)

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Przygotuj się tylko psychicznie, że na jeden głask początkowo przypadają trzy kopniaki… :) Za to potem proporcja, bywa, zmienia się nawet kompletnie w drugą stronę.

 

BERYL :-D

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Czytało się przyjemnie, bardzo ciekawe opowiadanie, sporo fajnych pomysłów, tylko za diabła nie rozumiem motywacji panów, którzy radośnie przyczynili się do Apokalipsy. Ale może coś mi umknęło.

Jak po skończeniu konkursu poprawisz niedoróbki techniczne, daj znać, to kilknę Bibliotekę.

I pisz opowiadania. Będę czytać ( może z opóźnieniem i nie wszystkie, no i jeśli akurat wiało nie będzie, ale się postaram;))

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Dzięki za wizytę i komentarz.

 

Poprawiałem to opko tyle razy, że mógłbym w tym czasie napisać nowy tekst…

Ale zerknę do niego. Jeszcze nie wiem kiedy, ale zerknę…

Najpóźniej w… święta ;-)

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Religia. Fanatyzm. Opętanie. Proroctwo. Biznes. Psychologia. Samobójstwo. I wreszcie Apokalipsa św. Jana – chyba najtrudniejszy ze wszystkich biblijnych tekstów…

Jeśli ktoś aż tak bardzo, bardzo, bardzo wysoko stawia sobie poprzeczkę, to bardzo, bardzo, bardzo łatwo wszystko może zakończyć się… porażką.

Właśnie dlatego tak cenię tych autorów, którzy mają odwagę ustawić tę poprzeczkę tak wysoko.

Nazgulu, po tym wstępie powinnam napisać Ci szczegółowo, co mi się podobało, co nie, i dlaczego. Ale za dużo roboczogodzin by mi uciekło i na opowiadanie Finkli by już nie starczyło energii, dlatego ograniczę się do jednej krótkiej uwagi. 

„Pani Gówno Prawda” – najlepiej zbudowana postać w całym tekście. To, co pisali inni (przeleciałam wzrokiem komentarze), że ich drażni powiedzonko, na Twoim miejscu policzyłabym sobie na plus. Szok, niesmak, wkurzenie – to bardzo silne środki artystycznego wyrazu i dobrze nimi operować jest diabelnie trudno. A Tobie się udało stworzyć niebanalną postać – wkurza kretyńskim powiedzonkiem (żeby to tylko ona jedna…), a jednocześnie ma w sobie dużo pozytywów – nie poddaje się łatwo, wytrwała do końca na posterunku, jest dobrą obserwatorką. Do tych scenek, kiedy rzuca się na szamana, wprowadziłabym trochę humoru – żeby odciążyć drugą połowę opowiadania. Ale miała być tylko jedna uwaga :)

W przyspieszonym trybie przechodzę więc do zakończenia.

Jest w tym iskra, Nazgulu, pielęgnuj ją, a wyda płomień. A jak dobrze pójdzie to kto wie, może nawet pożar, który spali Ziemię.

 

:)

Мама, я знаю, мы все сошли с ума...

Jest w tym iskra, Na­zgu­lu, pie­lę­gnuj ją, a wyda pło­mień. A jak do­brze pój­dzie to kto wie, może nawet pożar, który spali Zie­mię.

Piękne! Po prostu piękne!

Umiesz Ty mnie podbudować ;)

 

Dzięki za przeczytanie i komentarz.

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Nie ma za co. Pisałam SZCZERZE. Błagam, niech Ci teraz nie przyjdzie do głowy odwzajemniać się pozytywnym, acz nieszczerym komentarzem pod którymś z moich tekstów, bo wyczuję i będę ZŁA. Nienawidzę takich praktyk.

Мама, я знаю, мы все сошли с ума...

Chciałbym Ci powiedzieć, że uwielbiam wszystkie Twoje teksty, nawet tego drabbla…

;-)

 

A na poważnie, jestem w loży, więc nie stosuję takich praktyk. Jak trzeba, to wygarnę, że mi się nie podobało, a jak jest za co, to i pochwalę.

Do Twojego tekstu na dragonezę pewnie zajrzę niebawem. 

Drżyj kobieto! Nazgul zwrócił w Twą stronę swe nieludzkie, zimne oblicze…

;-)

 

Pozdrawiam ciepło!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Ha, ha :) Dooobra, no skoro tak bardzo chcesz, to możesz rzucić okiem na tę moją smoczą niedoróbkę ;D

Мама, я знаю, мы все сошли с ума...

Jakie zimne oblicze? Myślałem, że Nazgule są bezgębne… ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Me lico to mrok, mrok nieprzenikniony dla zwykłych śmiertelników ;)

A ci, którzy potrafią przezeń przeniknąć, dostrzegą twarz, osobliwie podobną do… Martina. Tak, tego z dwoma “ry” po imieniu;)

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Roztyłeś się, Nazgulu? ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

;-)

Tylko literacko ;)

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Profesor psychologi Paweł Bukowiecki

Nie psychologi, tylko psychologii i nie Paweł tylko Piotr :D (chyba że twój protagonista nazywa się tak jak pewien supermarket). A w ogóle to poraziło mnie po oczach to pełne przedstawienie – wiedziałem już, że nazywa się Piotr Bukowiecki i że jest psychologiem. Wolałbym dalej już tylko “Profesor Bukowiecki”. Może to szczegół ale jeśli chodzi o dobór słów ten nadmiar wydał mi się bardzo jaskrawy. 

 

“Pani Gówno Prawda” – ok.

Pomysł o samobójstwach – chyba najbardziej mi się podobał.

Opis religii rdzennych mieszkańców – też całkiem niezły, nie zanudził.

Pierwsza wypowiedź byłego księdza zaciekawiła mnie, ale ostatecznie koniec jakoś nie urzekł…

Jakoś zbyt szybko, zbyt bezpośrednio? Sam nie wiem.

Prawdę mówiąc, najpierw wyobraziłem sobie, że to Piotr wskoczy do wody. ;)

 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Ciekawa jestem, co to jest z tą fascynacją ogniem, szczególnie w odniesieniu do postaci kobiecych… Martin, Sapkowski, kto tam jeszcze ;)

 

Rozumiem, że to z braku fachowców wezwali tam teologa (teolożkę? A tak btw to jakiej religii?), a nie religioznawcę albo antropologa? 

 

Jest sporo niedoróbek językowych (psychologii przez dwa “i” na końcu!) ale nie z tym miałam największy problem. Ani nie z tym, że to opowiadanie aż się prosi o komentarz w duchu krytyki postkolonialnej (ci rdzenni mieszkańcy są tacy bezwolni i niemądrzy, nawet ich prorok i zbawiciel nie pochodzą z ich własnego ludu tylko ludzie musieli im ich przysłać…). Nawet nie z pseudo-filozofującymi przemyśleniami z pogranicza religioznawstwa bo rozumiem, że to są myśli pana psychologa który, choć profesor, prosty chłop jest (w sumie to też wyjaśniałoby stereotypowe spojrzenie na Lacetrian). Najbardziej nie pasowała mi konstrukcja – otóż tego księdza poznajemy dopiero pod koniec opowiadania, wyskakuje trochę jak królik z kapelusza. W ogóle końcówka jest bardzo skrótowa, tak jakbyś nie mógł się już doczekać, kiedy skończysz ;). Ten “proroczy” motyw jest przygotowywany od początku a “zbawczy” nie. Może lepiej byłoby, gdyby to ksiądz powitałby pana psychologa na planecie? Musiał to być ambasador osobiście? ;) Wprowadzenie tej tajemniczej postaci nieco wcześniej wyszłoby opowiadaniu na dobre.

 

Uważam, że pomysł jest ciekawy. Apokalipsa jest bardzo inspirująca, fajnie że ją wykorzystałeś. I nie brakuje mi tam smoków, nie uważam, że skoro to jest Dragoneza to w co drugim zdaniu powinien być smok z wielkim, migającym podpisem rozpiętym między rogami, żeby nikt się nie pomylił. Summa summarum: czytało się przyjemnie. 

 

Ps. Tak się jeszcze zastanawiam: na ile ( i czy w ogóle) motyw samobójstw jest zainspirowany Dukajem? Bo on mi przyszedł od razu na myśl podczas czytania.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Nevaz, dzięki za wizytę i komentarz.

 

 

Praw­dę mó­wiąc, naj­pierw wy­obra­zi­łem sobie, że to Piotr wsko­czy do wody. ;)

Eee… To byłoby za oczywiste ;)

 

 

 

Mirabel

 

Cie­ka­wa je­stem, co to jest z tą fa­scy­na­cją ogniem, szcze­gól­nie w od­nie­sie­niu do po­sta­ci ko­bie­cych… Mar­tin, Sap­kow­ski, kto tam jesz­cze ;)

Odpowiem na to pytanie. Parafrazując klasyka:

“Kobiety są aha, aha gorące! ;)

 

 

 

Jest sporo nie­do­ró­bek ję­zy­ko­wych (psy­cho­lo­gii przez dwa “i” na końcu!) ale nie z tym mia­łam naj­więk­szy pro­blem.

Co do jednego “i”, to winę  za to ponosi… moja wrodzona skromność;) Pozwala mi ona na tylko jedno “i”.

 

 

 

Ani nie z tym, że to opo­wia­da­nie aż się prosi o ko­men­tarz w duchu kry­ty­ki post­ko­lo­nial­nej (ci rdzen­ni miesz­kań­cy są tacy bez­wol­ni i nie­mą­drzy, nawet ich pro­rok i zba­wi­ciel nie po­cho­dzą z ich wła­sne­go ludu tylko lu­dzie mu­sie­li im ich przy­słać…). 

Gdyby rdzenni mieszkańcy walczyli z ludźmi, dostałoby mi się za oklepane motywy. A prorok lacertian – człowiek, ksiądz – to takie… symboliczne ;)

 

otóż tego księ­dza po­zna­je­my do­pie­ro pod ko­niec opo­wia­da­nia, wy­ska­ku­je tro­chę jak kró­lik z ka­pe­lu­sza. 

Tak miało być. Jak w starym kryminale. Gdy czytelnik myśli, że wie już kto jest “mordercą”, to na ostatnich stronach pojawia się prawdziwy winowajca.

 

Ps. Tak się jesz­cze za­sta­na­wiam: na ile ( i czy w ogóle) motyw sa­mo­bójstw jest za­in­spi­ro­wa­ny Du­ka­jem? Bo on mi przy­szedł od razu na myśl pod­czas czy­ta­nia.

 

Tym razem odpowiem cytując moją polonistkę z podstawówki, gdy prosiła, bym coś przeczytał klasie na lekcji:

Nazgul, nie Dukaj, nie Dukaj!

;-)

Dzięki za przeczytanie i ciekawy komentarz.

 

Pozdrawiam Was ciepło!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Nie zgodzę się z tym starym kryminałem. Morderca powonien być obecny od początku tylko czytelnik nie podejrzewa, że to on. Wprowadzenie postaci z zewnątrz to łatwizna, użycie już obecnej tak, by pozostawała poza podejrzeniami – oto sztuka! ;)

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Wpro­wa­dze­nie po­sta­ci z ze­wnątrz to ła­twi­zna, uży­cie już obec­nej tak, by po­zo­sta­wa­ła poza po­dej­rze­nia­mi – oto sztu­ka! 

Posłużyłem się w taki sposób Piotrem. To było zamierzone. Chciałem “odwrócić role” – prorok, miać być “Ważniejszy” od zbawiciela, którego nadejście przepowiadał.

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka