- Opowiadanie: mikros - Życie pod pozorem istnienia (NIE-KONKURS)

Życie pod pozorem istnienia (NIE-KONKURS)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Życie pod pozorem istnienia (NIE-KONKURS)

Życie pod pozorem istnienia

 

„Sen był skomponowany jak wielowarstwowa tkanina z niezliczonych przenikających się przeplotów, wznoszących się i znikających w nieskończoności nieba oraz zniżających się w przepastne czarne czeluście, lepkie i zimne jakby martwe na wieki.

 

Kiedy mnie porwał zgubiłem się w nieskończonym labiryncie wątków – nie było już początku ani końca – duszna nieśmiertelność oblepiła mnie ze wszystkich stron. Były tylko tematy, nieregularne, przewijające się w bezkres."

 

Biegł cmentarną alejką ile tylko miał tchu w piersi.

 

Pobielone czystym wapnem kamienie błyskały u nóg. Żółty żwir churgotał pod stopami. Przelatywały furcząc koło uszu polerowane bryły obelisków. Rześki poranek napełniony śpiewem ptaków w uszczypliwie chłodnym powietrzu otwierał chabrowo rozświetlone niebo.

 

Biegł żeby zdążyć do szkoły. Przez cmentarz. Było najbliżej. Wymuszał to czas.

 

Siedziała na ławeczce jak zawsze. O tej samej porze – nalana czernią sukienka wachlowała na tle zielonej nawałnicy kęp bzu.

 

Widywał ją tu często. Przychodziła z małą wiązanką mikroskopijnych kwiatów, owiniętych czarną nitką. Można ją było widzieć jak kuli się zapatrzona i nieruchoma niczym bryła węgla. Nastawała w takim momencie cisza, świat zatrzymywał się na tę jedną długą chwilę – liście nie szeleściły, ptaki nie śpiewały, ludzie znikali – tylko ona.

 

Od dłuższego czasu męczyły go sny. Budził się z krzykiem, jak topielec spazmatycznie chwytając powietrze. Drapiąc ściany na próżno usiłował wspiąć się na ich krawędzie. Aż po długich nawoływaniach odpływał z oczu obłęd i mógł rozpoznać bliskich. Chodził jak pogrążony w malignie i nie odpowiadał na lekcjach.

 

Śmiertelnie przerażeni rodzice wydali go na łup lekarzy. I teraz spóźniał się i zasypiał na ławkach, – „ale dawało się zauważyć poprawę!"

 

Nie dawno, u progu lata, znów zaczął się uśmiechać i ustępować zaczęły groźne symptomy.

 

On sam przypisywał to jej widokowi a nie otępiającym lekarstwom.

 

Mógł wreszcie odetchnąć i przejrzeć na około. Pozostał z nim tylko mrok w patrzeniu -te długie badawcze spojrzenia z pod brwi nie wróżyły nic dobrego.

 

Aż gruchnęła wieść: „Krzyczał na pogrzebie! Kiedy zobaczył ciało – krzyczał! Patrzył nieboszczykowi w twarz i krzyczał!"

 

W szkole już nawet się go nie czepiali – został czymś gorszym niż klasowa oferma – unikali go po prostu. On milczał uporczywie.

 

Gwałtownie podniosła głowę. Gdzieś na peryferiach zauważyła ruch – kątem oka. Nie było w tym nic dziwnego. – „Przez cmentarz jest najwygodniej i najbliżej!" – Mawiano.

 

– „Wszędzie tu, gdziekolwiek się, komu podobało skracano sobie drogę." – Gorycz i bezsensowne zacietrzewienie szarpnęło nią nieoczekiwanie. – „Są jak robaki – wlezą wszędzie – na skróty poprzez kawałki ludzkiego życia i śmierci!"

 

Nienawidziła, kiedy się na nią gapiono. To, w jaki sposób na nią patrzono oskarżał ją nieodwołalnie. Chciała żeby świat o niej zapomniał i pozwolił z wolna osuwać się na dno rozpaczy.

 

– „Oni wydzierają mi duszę." – Myślała rozgorączkowanymi oczami poszukując intruza. – „Przez nich muszę jakoś wyglądać! Trzymać fason. Ale nie złamią mnie ich języki!"

 

Nagle zdecydowanym ruchem odwinęła tren i pokazała twarz. Wyciętą z marmuru łzami i upiętą w bolesną nieruchomą maskę.

 

Ludzie miotali się tymczasem skracając sobie drogę do życia poprzez miejsce przeznaczone na śmierć. Cmentarz jak forteca tkwił pośrodku wioski. Oderwała na chwilę umordowane myśli i zobaczyła oczami wyobraźni charakterystyczny kształt ziemnego wału, jakim był otoczony. Płaski pagórek, dookoła domy, domki, domeczki a wszystko w zieleni.

 

– „Jak dzieci przy stole." – Niechcący nasunęło się skojarzenie. – „Jestem głupia! Tak bardzo głupia! Bezdennie głupia!" – Załkała bezgłośnie w chustkę.A potem go zobaczyła!

 

Za krzakiem czarnego bzu stał chłopiec. Patrzył.

 

Nie patrzył tak jak patrzą dorastający chłopcy o głosach załamujących się falsetem.

W jego wzroku nie było płomienia pożądliwej gorączki.

W jego wzroku nie było też dziecięcej ciekawości – zaczarowania światem.

W jego wzroku było coś innego bardziej niepokojącego.

 

Bez trudu wytrzymał jej przeciągłe spojrzenie. Kiedy zatrzepotała rzęsami, powoli – bardzo powoli odwrócił się i odszedł. Na koniec jednym, odruchowym rzutem barków poprawił tornister i rzucił się do biegu.

 

Falami nadleciał świdrujący szkolny dzwonek.

 

Nagle zawstydzona, ze wzrokiem wbitym w ziemię próbowała zebrać rozproszone myśli.

 

Na jego widok gniew ją raptem opuścił.

 

W nim wrzała burza, nagle doznał głębokiego wstrząsu i podjął ostateczną decyzję.

 

Na długiej przerwie podszedł do dziewczynki o konopnym warkoczu. Była na czarno i stała pod klasą z podkrążonymi od płaczu oczami.

 

Powiedział zduszonym głosem: – Elżunia to ty?

 

I zobaczył w jej oczach coś, co rozlało mu się ukropem po plecach, włażąc poprzez kark do zimnej twarzy. Jego przypuszczenia okazały się słuszne.

 

Rodzice przyszli po niego do dyrektora. Mdliła go ta atmosfera chorobliwej źle zamaskowanej ciekawości ukrytej pod fałszywą warstewką troski.

 

Ojciec szalał ze złości, a on tego wieczoru już nie wziął przepisanych tabletek. Chciał swoje sny na wyłączność.

 

Wyczuwała instynktownie, że już powinna iść:

 

– „Dziś go nie było." – Pomyślała czując tę nieuchwytną igiełkę rozczarowania. – „Może nie trzeba go wyglądać?"

 

Nie czuła się już tak źle jak na początku – mogła z wolna zebrać myśli. Nie wisiała już nad bezdenną przepaścią rozpaczy, ale doszła równocześnie do wniosku, że to przecież obraźliwe dla męża i przede wszystkim dziecka.

 

– „Pozostał mi jeszcze ślad na ręce." – Potarła bliznę i znów tam była.

 

Łóżeczko koślawie stało w kącie jakby obawiali się kogoś. Usunięte poza obręb widoczności. Trzeba było wejść i obrócić się żeby zobaczyć małą główkę. Przybrana w loki twarz o płóciennym w mdłym świetle kolorze. I oddech, krótki, rwący się ustawicznie. Obecność śmierci ustaliła nowy porządek. Napełniła powietrze pustą ciszą, przecinaną czasami dźwiękiem wyrwanym z kontekstu.

 

Wszystkie oczy skierowane w tamto właśnie miejsce, nawet poprzez ściany. Stara ciotka w aureoli wpadających ukośnie promieni świetlnych obiera ziemniaki pośród tańczących, okruchów kurzu. Pomaga rodzinie. Żeby mogli zająć się bólem. Jest stryj. Przyjechał z krańca świata i teraz siedzi paląc powoli papierosa. W niemym stuporze obserwuje harcujące wróble. Za oknem jest świat – tu go nie ma. Materia została wypchnięta siłą niemego lamentu. Tylko spojrzenia krzyżują się nie napotykając oporu.

 

Są młodsi i starsi. Poustawiani nie na swoich miejscach. Wyczekujący ceremonii. W głuchych słowach wymieniający między sobą żałość ukrytą pod żałobnym kirem dnia.

 

Wchodzi właśnie jej matka. Jest dziwnie spokojna. Kilku nieznajomych rozmawia bez sensu. Przestępując z nogi na nogę uprawiają jogę zniechęceniazakrytą staranniemanierami z ubiegłego okresu. Trudno pomiędzy nimi przejść, bo zalewają podłogę długim, mrocznym szpalerem.

 

– Mamo… – Głos wszystko zdradza.

 

– Wiem córeczko…. Mogę zostać na dzisiejszą noc, ale ty odpocznij.

 

Każdy chce w czymś pomóc. Kobiety otoczyły małą…. Groza nie daje wypowiedzieć imienia, nawet w myślach.

 

– „Cóż to pomoże? A jednak strach." – Ręce same się składają, takie bezradne. Nie można po prostu zniweczyć czasu pozorem zajęcia. Jej jedyną pracą ma być przyglądanie się śmierci.

 

– Dlaczego małej nie ma w łóżeczku? – Zrywa się. Rozpaczliwie targa kołderkę.

 

– Elenko! Zapomniałaś? Dusia i Luti leżą w szpitalu! – Uścisk, który niczego nie zmienia a więzi. – Mieli wypadek. Pamiętasz?

 

– Lekarz mówił, że będą zwidy, to znaczy omamy. Czy ręka jeszcze boli?

 

Powoli nadchodzi opamiętanie: – „Tak rzeczywiście. Rzeczywistość! Co to takiego? Coś, co już się wydarzyło i nie powróci? Treść mojej pamięci?"

 

Podnosi się z kamiennej ławki i precyzyjnie na środku płyty kładzie wiązankę. Dzisiejsza porcja wspomnień: – „Są coraz jaśniejsze" – została załatwiona. Rusza alejką. Ludzie mijają ją z czujnymi oczami, ale ona wygląda tylko jego.

 

– „Czemu by z nim nie porozmawiać?"

 

Trzask suchej gałązki za plecami.

 

– Wystraszyłeś mnie!

 

„Jest tak późno! Dziś albo nigdy!"

 

– Muszę z panią porozmawiać…

 

– Ty? Ty mnie – śledzisz!

 

– Nie! Ja chciałem…! – Opuszcza oczy – takie inne – nie dziecięce. – ON chciał żeby pani tego nie robiła!

 

– Kto chłopczyku? – Wyciągnęła rękę żeby go pogłaskać po głowie, ale on uchyla się w zamian częstując ją wzrokiem.

 

– No…ON!

 

Po plecach przeleciał mróz. Rzuciła się w te oczy jak w studnię. Wszystko zmalało do rozmiarów ziarnka piachu. Straciła zupełnie poczucie ciała i otoczenia. Prawda wylazła i zamarło jej serce.

– Rozumiesz? Nie chcę żebyś przychodziła na mój… Nasz grób!

Koniec

Komentarze

> Żółty żwir churgotał pod stopami.

Hurgotał.

> Przelatywały furczšc koło uszu polerowane bryły obelisków.

Zdanie zabawne, przypuszczam, ze wbrew zamierzeniom autora. Czytelnik wyobraża sobie te obeliski fruwajšce wokół glowy bohatera.

> Rzeœki poranek napełniony œpiewem ptaków w uszczypliwie chłodnym powietrzu otwierał chabrowo rozœwietlone niebo.

"Uszczypliwie chłodne"? Uszczypliwa to może być uwaga, komentarz. A poetyckoœć zdania znów wychodzi trochę zabawnie.

> nalana czerniš sukienka wachlowała na tle zielonej nawałnicy kęp bzu

Widzę, że za wszelkš cenę probujesz czytelnika oszołomić wyrafinowanym stylem. "Nalana" odruchowo kojarzy się z kimœ otyłym, wachlowanie na tle nawałnicy sprawia wrażenie, jakby na cmentarzu wiało tornado...

> Wszędzie tu, gdziekolwiek się, komu podobało skracano sobie drogę

To zdanie nie za bardzo po polsku brzmi.

> To, w jaki sposób na niš patrzono oskarżał jš nieodwołalnie

Kto jš oskarżał?

> Nagle zdecydowanym ruchem odwinęła tren i pokazała twarz.

Tren oznacza przedłuzony dół sukni. Miała glowę owiniętš kieckš?

> Wyciętš z marmuru łzami i upiętš w bolesnš nieruchomš maskę.

Znów niezamierzona œmiesznoœć górnolotnego stylu.

> Ludzie miotali się tymczasem skracajšc sobie drogę do życia poprzez miejsce przeznaczone na œmierć.

To brzmi jakby cmentarz był miejscem egzekucji.

> - „Jak dzieci przy stole." - Niechcšcy nasunęło się skojarzenie. - „Jestem głupia! Tak bardzo głupia! Bezdennie głupia!"

Przyznam, że nie rozumiem. Bohaterce domy skojarzyły się z dziećmi przy stole i dlatego płacze, że jest głupia? Owszem, skojarzenie dziwne, ale po co zaraz taka histeria?

> I zobaczył w jej oczach coœ, co rozlało mu się ukropem po plecach, włażšc poprzez kark do zimnej twarzy.

O matko. Czy ten tekst jest parodiš XIX-wiecznej groszowej powieœci grozy czy Ty tak POWAŻNIE? Włażšc do twarzy? Autorze, nawet metafory muszš mieć jakiœ sens.

Na długiej przerwie podszedł do dziewczynki o konopnym warkoczu. Była na czarno i stała pod klasš z podkršżonymi od płaczu oczami.

Powiedział zduszonym głosem: - Elżunia to ty?

I zobaczył w jej oczach coœ, co rozlało mu się ukropem po plecach, włażšc poprzez kark do zimnej twarzy. Jego przypuszczenia okazały się słuszne.

Rodzice przyszli po niego do dyrektora. Mdliła go ta atmosfera chorobliwej Ÿle zamaskowanej ciekawoœci ukrytej pod fałszywš warstewkš troski.

Ojciec szalał ze złoœci, a on tego wieczoru już nie wzišł przepisanych tabletek. Chciał swoje sny na wyłšcznoœć.

Wyczuwała instynktownie, że już powinna iœć:

Zdania nie wišżš się w żadnš logicznš całoœć. Czy chłopiec wylšdował na dywaniku u dyrektora za to, że spytał "Elzunia, czy to ty?". Kto wyczuwał instynktownie? Elżunia? Czy dziewczynka w wieku szkolnym miała męża i dziecko?

> Przybrana w loki twarz

Nie, to nie jest dobre okreœlenie.

> Kilku nieznajomych rozmawia bez sensu. Przestępujšc z nogi na nogę uprawiajš jogę zniechęceniazakrytš staranniemanierami z ubiegłego okresu. Trudno pomiędzy nimi przejœć, bo zalewajš podłogę długim, mrocznym szpalerem.

Że co proszę? Przestępujšcy z nogi na nogę mężczyŸni zalewajš podłogę? Eee, tego, czyżby to kolejka do ubikacji?...

> Prawda wylazła i zamarło jej serce.

Wylazła? Jakoœ dziwnie mało literacko to brzmi. Pomijajšc już, że składnia zdania sugeruje, że serce zamarło... prawdzie.

Cholera, no i znowu rozwaliło mi kodowanie. :-( A tym razem celowo nie pisałam w Wordzie, tylko od razu tutaj.

Ech, tęsknię za naszym starym forum.

Nie denerwuj się spokojnie - poczekam aż będzie po polsku I W/G ZASAD!
 Z tradycyjnym pozdrowieniem MIKROS

 

Wielce zobowiązany że raczyłaś dać słowo co tchu w piersiach śpieszę z odpowiedzią!

Za ortografa przepraszam, ale już z tym oszołomieniem to gruba przesada.

Słowa są jak plastelina nie jak kamienie - miękko poddają się naszej interpretacji i sami możemy rozsadzić ich znaczeniowe ramy, żeby ukazać coś nowego lub z innej perspektywy. Struktura nie jest ustalona raz na zawsze - to nie język formalny (utonięcie w formalinie nie powinno grozić piszącemu fantastykę!).

Eksperyment językowy postawiony obok nieskrępowanej wyobraźni - to mi fantastyka! Kostyczność frazy i uładzony styl - oto jest pochwała „wiktoriańskiej Anglii".

Uderza mnie jeszcze jedno - niewolnicze przywiązanie do logicznej ciągłości. Człowiek nie jest logiczny, ale dynamiczny!

Brak tu zrozumienia dla skrótu myślowego, chwilowego wrażenia.

Prowadzenie prościutko po sznureczku, dosłowność w zrozumieniu tekstu, niezrozumienie dla impulsu - odruchu.

Jeżeli tak ma wyglądać przeżywanie żałoby (nawet wydumanej), przelatujące uczucia i nienazwane nawet odczucia to...!

Jedyną alternatywą ma być kompletne osłupienie?

Jak zawsze pozostający...  MIKROS

> Słowa są jak plastelina nie jak kamienie - miękko poddają się naszej interpretacji i sami możemy rozsadzić ich znaczeniowe ramy, żeby ukazać coś nowego lub z innej perspektywy.

Ale to się sprawdza raczej w poezji. W prozie - ryzykowne, szczególnie w przypadku początkującego. Bo efekt jest taki, że czytając Twój tekst czytelnik wciąż się zastanawia, czy to przypadkiem nie jakaś parodia.

Ja, na przykład, uwielbiam słowotwórstwo Wańkowicza, u którego w "Zielu na kraterze" mogło być "ścichapękłe zadowolenie" czy "parostatek wypychcił się na zglajszlachtowaną wodę kanału", ale sama nie porywam się na takie zabiegi.

Wobec powyższego stwierdzenia Achiko odpowiem prosto i bez zbytecznego poetyzowania - jestem na tyle cierpliwy żeby zaczekać na na takiego Czytelnika.
Nawiasem mówiąc nie znam nikogo kto by umarł na poezję.
Nie wspominając już na zakończenie o prozie poetyckiej.
Ze słowami otuchy MIKROS

> Nawiasem mówiąc nie znam nikogo kto by umarł na poezję.

A jaki to stwierdzenie ma związek z czymkolwiek? Pewnie, że na poezję się nie umiera - to nie choroba. Natomiast teksty pisane poetyckim stylem mogą stać się niezamierzenie śmieszne. Na przykład takie, w których pojawiają się latające obeliski i włażenie do twarzy.

" Słowa są jak plastelina nie jak kamienie - miękko poddają się naszej interpretacji i sami możemy rozsadzić ich znaczeniowe ramy(...)" Oj, nie są...

Widzę dwie możliwości.
Kolega Mikros umie pisać po polsku, lecz postanowił pożartować / poeksperymentować.
Kolega Mikros nie umie pisać po polsku, bo nie zna języka w dostatecznym stopniu, ale jest takim bystrzakiem, że natychmiast znalazł sobie wygodne, modne i jak każdy stereotyp "nieprzemakalne" usprawiedliwienie.

Pewnie, można pisać poetycko. Ale moim zdaniem poezja nie równa sę jedynie nadmiarowi epitetów i naprzymiotnikowaniu tekstu. Nie kojarzy mi się też z wyjątkowym "napuszeniem", a wręcz przeciwnie, styl poetycki powinien brzmieć owszem, odpowiednio wzniośle, ale naturalnie. Przy obecnym tu nadmiarze obu tych czynników zdarzało mi się parsknąć śmiechem, bo widziałem tylko ciąg niepotrzebnego ukwiecania opisów i wstawiania słów tylko dlatego, że brzmią poetycko. Jest też parę nonsensownych zestawień określeń.

Poezja nie usprawiedliwa też omijania przecinków tam, gdzie podział zdania byłby wskazany oraz używania myślników.

Jednak najgorsze jest to, że pod tą całą warstwą poetycką nie ma zupełnie, ale to zupełnie nic, co mogłoby zainteresować czytelnika. Jakiśtam rysik wydarzeń. I nie jest to niedopowiedzenie, które pobudziłoby wyobraźnie. A tekst, który chyba miał jakoś poruszać, czyta się obojętnie.

Dla mnie, kuriozum. A styl odpowiedzi na komentarze, który przyjął autor, jest według mnie, pardon, nieco pretensjonalny.

Nowa Fantastyka