- Opowiadanie: śniąca - Ostatni rejs

Ostatni rejs

Wyjątkowo inspiracją dla tego opowiadania zamiast snów była piosenka pt. WRAK – wykonywana a cappella  przez Ryczące Dwudziestki.  Wszystko co w opowiadaniu jest opisane, zobaczyłam sama, gdy muzyka wymalowała te obrazy przed moimi oczyma. 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Ostatni rejs

Samochód zjechał z asfaltu na pokrytą pyłem i piaskiem starą drogę, ledwie widoczną spod zielska i chwastów. Pasażer zaklął pod nosem i oparł dłonie na desce rozdzielczej, gdy jedno z kół wpadło w dziurę i zaraz potem z niej wyskoczyło. Kurz wzbił się w powietrze, gdy auto ostro zahamowało przed drewnianą bramą zastawiającą przejazd. Przez uchylone okno wlatywał do środka słony powiew znad pobliskiego morza, niewidocznego za pasem drzew i wysokim ogrodzeniem.

–  Spokojnie, zaraz otwieram i będziemy na miejscu, odpoczniemy od tej trzęsawki – powiedział szpakowaty kierowca, otwierając drzwi i wysiadając. Włożył rękę do kieszeni marynarki i wyjął z niej pęk starych kluczy. Jeden z nich musiał pasować do kłódki wiszącej na bramie. Gdy uporał się z zastałym mechanizmem i skrzypiącymi zawiasami, wrócił do samochodu. Przejechali przez otwarte wrota.

–  Czeka nas kupa roboty z tym kawałkiem ziemi – kontynuował po chwili przerwy pasażer. Ubrany był w ciemny garnitur i białą koszulę. Krótko ostrzyżone czarne włosy, błyszczące od żelu, ani drgnęły pod powiewem wiatru. – Trzeba to będzie wykarczować, wybetonować, postawić nowe magazyny, suwnice…

Przerwał, gdy minęli ostatnie drzewa, a droga urwała się na wyłożonym kamiennymi płytami nabrzeżu. Przed oczami mieli widok na niewielką zatoczkę osłoniętą od morza linią drzew. Tylko wąski korytarz pomiędzy wysokimi wałami prowadził w otwarte morze.

Obaj mężczyźni milcząc wysiedli z samochodu. Kierowca zdjął ciemne okulary i mrużąc w południowym słońcu oczy wpatrywał się w stojący przy brzegu żaglowiec.

 

Rozeschnięte na słońcu i wietrze deski starych burt odsłaniały szczeliny wiodące do wnętrza okrętu. Butwiejąca powoli stępka wsparta była na mocnych belach olbrzymich kozłów i podpór, osadzonych na sztucznie usypanym podłożu, którego nie sięgały fale przypływów. Farba, pokrywająca niegdyś burty, spłowiała i łuszczyła wielkimi płatami, z nazwy okrętu nie pozostał nawet ślad. W kilku miejscach spróchniałe fragmenty poszycia odpadły odsłaniając wykrzywione belki wręg i ciemność wnętrza okrętu. 

Bukszpryt tkwił nieruchomo w jednej pozycji, a ukryta pod nim wyblakła postać syreny wydawała się być zasuszoną mumią. Kolumny trzech masztów wznosiły się z niewidocznego z dołu pokładu w błękitne niebo, rozpościerając na boki ramiona rej. Szare, postrzępione płótno żagli niedbale zwinięte wisiało w nieskładnych pękach. W sieciach want ziały dziury w miejscach, w których poprzecierana lina puściła. 

 

–  Ożeż… – mruknął brunet zadzierając głowę, sięgając wzrokiem górnych rej. – Tego nam tylko brakowało.

–  Cholera jasna, tego nie było w umowie. Co to w ogóle jest?

–  Jakiś statek …

–  Tyle to i ja widzę. Pamiętasz, żeby w jakichkolwiek papierach była mowa o jakiejś krypie? W spisie inwentarzowym? W końcu je podpisywałeś.

Brunet wzruszył ramionami przechodząc w cień rzucany przez stary kadłub. Próbował przez jakąś szczelinę zajrzeć do środka.

–  Stare szopy, blaszany hangar, kawał ziemi, obetonowana koja …

–  Chyba keja, koja to rodzaj łóżka.

–  …cokolwiek. Jednostek pływających nigdzie nie było.

–  Jednostką pływającą bym tego nie nazwał. Raczej rozlatującym się antykiem. – Szare oczy prześlizgnęły się w górę ku relingowi.

–  Cholerny zabytek. Pamiętasz co było ostatnio? Papiery, kopnięci kopacze, opóźnienia w pracach i straty zamiast szybkich zysków. Dlaczego to my mamy pecha trafiać na starocie?

Obchodząc powoli i oglądając okręt kontynuowali rozmowę. 

–  A może jednak to nie jest zabytek? Jakaś zapomniana krypa rybacka.

Brunet zatrzymał się i zerknął na wspólnika ponad zsuniętymi na czubek nosa okularami.

–  Od pół roku włóczymy się po całym wybrzeżu. Widziałeś gdzieś, choćby w muzeum taki kuter? Mówię ci, to jakiś antyk.

–  Więc co, muzeum?

Wiatr wstrzymał na ułamek sekundy swój dech.

–  Na rozum ci padło? Nie mamy czasu na pierdoły. Jak nie zaczniemy prac od razu, to całą inwestycję szlag trafi, a my zamiast kasy liczyć będziemy długi nie do spłacenia. Musimy wyjść w końcu na prostą. Ten dok przeładunkowy to żyła złota. Nie możemy jej wypuścić z rąk.

–  To co proponujesz?

Szpakowaty zatrzymał się przy rufie. Spojrzał w górę na ścianę kasztelu, ziejącą czernią wybitych szyb. Postukał palcem w kadłub.

–  To suche drewno. Spróchniałe, całość ledwie się trzyma kupy. Rozwalić tę łajbę to żaden problem. Paru dyskretnych chłopaków z piłami i siekierami, a potem spore ognisko. Może jakaś część belek nada się na czas początkowych robót. Skoro nigdzie w papierach nie figuruje, to nikt po nim płakać nie będzie.

Wiatr zawiał ze zdwojoną siłą. Podmuch wzbił się, przeleciał ponad relingiem. Wyszeptał coś w sieć want. Naciągnięte stare liny zatrzeszczały, skrzypnęły belki. Trzasnęły pchnięte podmuchem prowadzące do kasztelu rufowego drewniane drzwiczki. Wiatr przeciągiem przeleciał przez kubryk i zęzę. I pognał w stronę otwartego morza skacząc po grzbietach fal.

 

Mężczyźni uzgodniwszy swe plany wrócili do samochodu i wyjechali z zapomnianej przystani.

 

A stary żaglowiec obudził się ze snu, w który zapadł ponad dwa wieki wcześniej. Zapomniany przez ludzi i świat spoczywał spokojnie na kozłach, zabezpieczony cumami. Śnił o dniach swej świetności. O czasach, gdy morza i oceany przemierzały smukłe kadłuby ustrojone w białe żagle. Takie jak jego. O walce z żywiołem, o huku dział. O dalekich krainach, o pełnych monotonii, przerywanej przygodami, rejsach. W tamtych czasach statki miały dusze, miały swą dumę. Wiele z nich spoczęło na morskim dnie. Niektóre doczekały powolnej śmierci w suchym doku, gdy w samotności i ciszy rozpadały się w proch. Nieliczne znalazły wieczny spoczynek w opiekuńczych murach muzeów.

On też miał nadzieję, że odejdzie spokojnie marząc o ostatnim rejsie.

Oto jednak przybyli warczącą maszyną ludzie i zasiali grozę w duszy żaglowca. Miałby zginąć w płomieniach? Czemu nie, ale w bitwie, na morzu, śmiertelnie ranny pociskami dział wrogiego okrętu. To była chwalebna śmierć dla morskiego wojownika. Ale porąbany siekierami? A potem spalony ku uciesze gawiedzi? Na lądzie? Przetrwał tyle wypraw, tyle potyczek i bitew. Tyle stuleci. I po co? Po to, by skończyć w tak podły sposób? Dobry ocean nie mógł przecież do tego dopuścić!

 

Stary wrak, zniewolony cumami, chciałby bardzo się zerwać, rozpostrzeć skrzydła żagli i uciec w jeszcze jeden rejs. Liny jednak, choć stare, trzymały mocno. Nasmołowane belki kozłów nie chciały się spod ciężkiego kadłuba wysunąć. No i do wody jest za daleko o te kilka metrów.

Smutno zaskrzypiały wręgi.

 

Ekipa złożona z pięciu robotników wysiadła z rozklekotanego busa i zaczęła wyładowywać narzędzia. Najstarszy z nich, około pięćdziesięcioletni majster, spojrzał nieufnie w ołowiane niebo. Nie podobała mu się ta pogoda. Wiat wiał z każdą sekundą coraz silniej, coraz to niżej przyginając pnie i konary drzew do ziemi. Na morzu zaczynał się sztorm.

Zanim mężczyźni wypakowali z samochodu cały sprzęt, nadeszła z wiatrem wielka fala. Przełamała linię obrony w postaci starego ziemnego wału i wzburzona woda wdarła się do suchej przystani. Pchnięte ze sporą siłą kozły zaczęły się przewracać.

Wiatr zaszemrał w podartym takielunku. Kadłub zaczął się pochylać. Jęknęły naciągnięte do granic wytrzymałości cumy i paduny. Wanty się napięły. Trzeszczało i skrzypiało stare drewno.

Robotnicy najpierw usiłowali walczyć z naporem wiatru, ale bez przytrzymywania otwartych drzwi samochodu nie byli w stanie ustać na nogach. Z trudem schowali się we wnętrzu wstrząsanego podmuchami pojazdu i z niego, z rosnącym zdumieniem, obserwowali rozgrywającą się przed ich oczyma scenę.

Woda wyparła całkiem belki spod kila, dziurawy kadłub zakołysał się na fali. Cumy się zerwały. Gdy liny strzeliły, uderzyły o burty, odrywając od spróchniałych relingów drzazgi. Uwolniony kadłub zachwiał się na powierzchni wody. 

Z suchym trzaskiem pękły liny utrzymujące potargane żagle, które z łoskotem się rozwinęły. Wiatr uniósł w niebo ich strzępy.

Zardzewiałe szekle zaczęły wydzwaniać melodię. W kluzie zamajaczyło kilka ogniw łańcucha, na którym niegdyś wisiała kotwica. Koło sterowe obróciło się swobodnie, wprawiając w ruch dziurawą płetwę steru.

Na oczach zdumionych ludzi pusty żaglowiec zrobił wydawałoby się, że niemożliwy zwrot w ciasnym doku. Dziób odwrócił się w stronę otwartego morza. Zbryzgana pianą syrena zdała się nabierać życia, odzyskiwać dawno utracone barwy i urodę. 

Dziurawe żagle wypełnił wiatr. Kadłub pochylił się na zawietrzną i powoli wyszedł na otwarte wody.

 

Przez szczeliny rozeschniętych klepek do wnętrza żaglowca nieustannie wdzierała się wąskimi strużkami woda. Statek płynął jednak dalej, dalej i dalej przez sztorm, na Atlantyk. 

Burty zanurzały się tylko nieznacznie pod powierzchnią tafli. Rozkołysane fale popychały staruszka, przerzucały go sobie z grzbietu na grzbiet. Woda przelewała się do wnętrza i na zewnątrz dziurawego kadłuba. Szare zniszczone żagle usiłowały być dumnie wypięte, litościwy wiatr zakręcał i kołował wypychając dziurawe płótna. Jak na harfie wygrywał na linach takielunku dawno nie słyszane melodie. Uwięziona pod bukszprytem drewniana syrena jak za dawnych czasów zanurzała się i wyskakiwała z fali, kąpała się w morskiej pianie. Fontanny wody zalewały pokład, przypominając zbutwiałym deskom smak soli.

Stary wrak skrzypiał z zadowoleniem i rozmarzeniem. Ostatni rejs. Brak mu jeszcze tylko tupotu nóg, gwizdka bosmana, okrzyków komend. Nie miał kto obrócić kabestanem, nie miał kto wybrać lin. Nie miał kto otworzyć luków i odpalić dział. W ostatniej salwie. Zresztą dział już od dawna nie było pod pokładem okrętu. Po raz pierwszy sunął poprzez wody oceanu tak pusty. Wreszcie jednak wolny.

Aż nagle pojawił się nieoczekiwany towarzysz. Tuż przed rozcinającym wodę dziobem wyskoczyło ponad wzburzoną pianę gibkie, szare ciało. Delfin wykrzyczał w swej mowie słowa pozdrowienia. I pomknął wraz z okrętem, który szerokim łukiem ominął ruchliwe szlaki, poza rufą zostawiając stały ląd. Aż został już tylko ocean i niebo i dokoła niczym nie zmącona linia horyzontu.

Delfin zatańczył na ogonie przed dziobem okrętu. Otworzył długi, wąski pysk, wydawało się, że w uśmiechu i wydał z siebie serię śpiewnych dźwięków. Po chwili wyskoczył ponad powierzchnię wody, wykonał salto i zniknął w głębinie.

 

Minął dzień, słońce schowało się, a na bezchmurnym niebie pojawiły się gwiazdy. Z aprobatą mrugały do siebie muskając swymi promieniami szeroki kilwater. Ponieważ księżyc był w nowiu, morski szlak oświetlały właśnie one.

Żaglowiec oddychał całym sobą chłonąc zapach nocy. Jego dusza radowała się, rozpoznając wyznaczony gwiazdami kurs.

Gwiazdy zaczęły blednąć, za rufą zaróżowił się świt. Wstawał nowy dzień.

Co on ze sobą przyniesie?

 

Szyper nerwowo zerkał co chwila na ekran radaru. W pogoni za dużą ławicą zapuścił się dalej niż zwykle. W miejsce, do którego nie powinien płynąć. Liczył jednak na łut szczęścia, że nikt go tu nie przyłapie.

Z gruntu był uczciwym człowiekiem. Samą uczciwością jednak nie da się wyżyć i wykarmić rodziny. Zwłaszcza, że w jego rodzinnych stronach nie było innej pracy. Zżymał się więc na początku na bezduszne przepisy i limity, na tłok na wyznaczonych łowiskach. Nie mógł pojąć, tak jak i inni rybacy, że politycy w odległych miastach nie rozumieją tak prostej rzeczy jak migracje ławic. One przecież nie znają i nie przestrzegają niewidocznych granic poprowadzonych przez ludzi przez wody oceanu.

Dlatego teraz, gdy skończyły się oszczędności, gdy do oczu zajrzał głód, zdecydował się nielegalnie wypłynąć na zakazane wody.

Jak na razie los mu sprzyjał. Ładownia była już w trzech czwartych wypełniona dorodną rybą. Stary silnik pracował ciężej niż zwykle, co było łatwo wyczuwalne po tylu latach wsłuchiwania się w jego ryk. Charczenie oznaczało kolejną pełną sieć. Szyper i trzech członków załogi lada moment będą mieć pełne ręce roboty.

Jego spojrzenie prześliznęło się po wskaźnikach i natychmiast zaniepokojone zwróciło się na radar. Na południowy wschód od kutra pojawiła się jakaś jednostka, która się powoli zbliżała.

 

Szyper zamknął się na mostku i klął na czym świat stoi. Miał pełną ładownię, jego załoga oprawiała ostatnie sztuki ryb. Mogliby uciekać z zakazanego terenu i od zbliżającego się statku na swoje łowiska i do domu. A tu silnik odmówił posłuszeństwa. Najgorsze, że ani on, ani mechanik nie wiedzieli co się stało. Nie mogli w maszynie dostrzec żadnej usterki.

Kuter dryfował więc bezwolnie pośrodku oceanu.

Jedynym pocieszeniem był fakt, że awaria silnika i dryf mogły być wytłumaczeniem ich obecności na tych wodach. Zawsze też można powiedzieć, że i radio padło, więc nie mieli jak wezwać pomocy.

Uspokojony nieco tą myślą, szyper wyszedł ze sterówki, stanął na deku i rozejrzał się dokoła. Chłopcy już sprzątali pokład, za burtą wylądowały rybie odpadki. Woda dokoła była spokojna, lekka bryza z ledwością marszczyła powierzchnię. Niebo było bezchmurne. Horyzont w zasięgu wzroku pusty.

Wtem gdzieś zza jego pleców, sprzed dziobu kutra, doleciał go odległy grom. Nie brzmiał jak zapowiedź nadchodzącej burzy. Rybak powoli odwrócił się i wraz ze swą załogą przeszedł na dziób. Spracowane dłonie wsparły się na relingu. Bystre oczy dostrzegły niewielką postać żaglowca, który zbliżał się i powiększał z każdą chwilą. 

 

Wraz ze świtem na powierzchni oceanu pojawiły się nowe żaglowce. Bardzo stare żaglowce. Widma. Cienie przeszłości. Wyłaniały się z morskich otchłani kilkadziesiąt metrów od burt znękanego okrętu.

Najpierw niewielka, zwinna karawela ze wspomnieniem łacińskich żagli. Zaczęła krążyć wkoło niezależnie od powiewów lekkiego wiatru. Za nią pojawiła się karaka, z rej której zwisały ozdobione wielkimi czerwonymi krzyżami płótna. Weszła w kilwater karaweli i sunęła bezgłośnie za nią. Po chwili na powierzchnię wynurzyły się dwa galeony i jeszcze jedna karaka. Gdzieś między nimi zaczęła niespostrzeżenie plątać się zwinna pinasa.

Przez kilka godzin, niby królewska świta, płynęły wraz z okrętem przez ocean. Aż nadszedł ich czas, słońce zaczęło zbliżać się do linii horyzontu. Flotylla zatrzymała się.

Wyblakłe bandery załopotały na topach masztów, gdy widma okrętów utworzyły krąg wokół żaglowca i zaczęły krążyć dokoła niego. Na jednym z galeonów otworzyły się luki działowe, w których pojawiły się czarne lufy. Z hukiem i w chmurze dymu salwa wystrzeliła w powietrze wysoko ponad burtami. Ciężkie kule przeleciały ze świstem pomiędzy i ponad rejami i wpadły z pluskiem do wody za przeciwległą burtą. Gdy przebrzmiał huk i wiatr rozwiał dym, karaka po przeciwnej stronie wypaliła z dział. A po niej kolejny galeon.

Salut grzmiał za salutem.

 

Kuter, wciąż dryfując, zbliżał się powoli do unoszącego się na powierzchni wraku żaglowca. Mężczyźni z rosnącym zdumieniem obserwowali niezwykłe zjawisko.

Dziurawy kadłub, wbrew wszelkim prawom natury, wciąż unosił się na wodzie. Z oddali ich uszu dobiegał wyraźny huk, ale nie mogli dostrzec jego źródła. Zauważyli jedynie, że nagle w powietrzu, ponad pokładem, pojawiały się czarne kule, przelatywały i na wysokości drugiej burty znikały. Kule latały ponad żaglowcem we wszystkich kierunkach – znad obu burt, znad rufy ponad dziobem i znad dziobu ponad rufą. Czasem w polu widzenia, tuż przy nasiąkających wilgocią klepkach, pojawiały się siwe kłęby, jakby mgły. Szybko rozwiewał je wiatr.

Dokoła okrętu krążył szary delfin, wystawiając ponad wodę smukły pysk. Gibkie ciało wyginało się w skokach i jakimś dzikim tańcu.

 

Ostatni raz zagrał na wantach wiatr. I zaraz ucichł. Wzbudzone widmowymi kadłubami fale wygładziły się. Delfin znieruchomiał i unosił się nieopodal na spokojnej powierzchni.

Potargane płótna z ostatnim łopotem opadły, zwisając nieruchomo.

Jeszcze tylko jedno westchnienie kadłuba i powoli okręt zanurzył się w spokojnych wodach. Pod powierzchnią powoli znikły obie burty, malowane ciepłą barwą zachodzącego słońca. Woda zalała pokład, zanurzył się kasztel rufowy. Nasiąkły słoną wodą stare szmaty, maszty pogrążyły się w odmętach. Na powierzchni pozostało tylko kilka małych zmarszczek wody, które znikły po chwili wraz z widmową flotyllą.

Stary wrak delikatnie osiadł na piaszczystym dnie oceanu poruszając niewielką chmurę mułu, który okrył go jak całunem.

 

Silnik zakaszlał, w powietrzu rozszedł się smród spalenizny i czarny dym. Deski pokładu pod stopami rybaków zadrżały, gdy maszyna ruszyła na pełnych obrotach. Szyper w kilku skokach znalazł się za kołem w sterówce. W biegu rzucił kilka komend i natychmiast wytyczył kurs do rodzimego portu.

Żałował, że nie miał jak uwiecznić zjawiska, którego był świadkiem. Bez dowodów nikt mu nie uwierzy.

Czy warto więc o tym komukolwiek opowiadać?

 

Koniec

Komentarze

Jest oryginalny pomysł i za to duży plus.

Nad warsztatem powinnaś jeszcze pracować.

Samochód zjechał z asfaltu na pokrytą pyłem i piaskiem starą drogę, ledwie widoczną spod zielska i chwastów. Pasażer zaklął pod nosem i oparł dłonie na desce rozdzielczej, gdy jedno z kół wpadło w dziurę i zaraz potem z niej wyskoczyło. Kurz wzbił się w powietrze, gdy samochód ostro zahamował przed drewnianą bramą zagradzającą drogę. Przez uchylone okno wpadał do środka słony powiew znad pobliskiego morza, niewidocznego za pasem drzew i wysokim ogrodzeniem.

Powtórzenia.

Chwilę potem kierowca mówi pasażerowi, że już prawie są na miejscu. Nie domyślił się tego na widok bramy? Statek był przycumowany do kei czy stał w suchym doku?

Kolumny trzech masztów wznosiły się z niewidocznego z dołu pokładu w błękitne niebo rozpościerając na boki ramiona rej.

Przecinek po “niebo”. Zawsze w zdaniach złożonych z imiesłowem, także uprzednim. Przejrzyj tekst pod tym kątem.

O żeż => ożeż

syrena jak za dawnych czasów zanurzał się

Literówka

Księżyc w nowiu w ogóle nie daje światła, a do tego w nocy znajduje się pod horyzontem.

Babska logika rządzi!

Dziękuję bardzo – już się zabieram za poprawki smiley

Mimo, że moje teksty odleżą swoje, po czym przechodzą jak najdokładniejszą korektę, to i tak ciężko mi samej wyłapać błędy. A niestety, nie ma kto ich poprawić poza mną. Zawsze będę więc wdzięczna za podpowiedzi, co jest nie tak.  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Tak, wszyscy tak mają. :-)

Wydaje mi się, że pomaga sprawdzanie czyichś dzieł. Jak już człowiek nauczy się dostrzegać usterki w opowiadaniach innych, przyzwyczai się, że trzeba zwracać uwagę na te różne pierdółki, to i we własnym tekście wyłażą, gadziny, ze skrytek. ;-)

Babska logika rządzi!

Teoretycznie tak, ale o ile bez problemu przeróżne drobiazgi wyłapuję u innych, to u siebie cały czas mam z tym problem. Może dlatego, że już na tyle dobrze znam treść, że tak naprawdę się po tekście prześlizguję wzrokiem i nie umiem się skupić na formie? 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Pierwsze skojarzenie – ładny tekst. Z akcentem na ładny. Czego mi zabrakło? Być może większego dramatyzmu, jakichś niespodziewanych zwrotów akcji, głębiej i dokładniej odmalowanych ludzkich charakterów, losów. IMO, gdyby w tym tekście pojawiły się bardziej znaczące postaci – opowiadanie nabrałoby temperatury, rozmachu. A tak – akcja opka toczy się niejako sama, końcówka troszkę zalatuje mi deus ex machina.

Ogólny pomysł jak najbardziej godny odnotowania. Myślę, że z każdym kolejnym Twoim opowiadaniem będzie lepiej, a ja będę mógł sobie wyrobić konkretniejsze zdanie na temat Twojej twórczości. Jak na debiut – b. dobrze. Pozdrawiam.

...always look on the bright side of life ; )

Aaaa, jeszcze w sprawie “o żeż” i “ożeż”. Druga wersja jest zalecana, ale pierwsza też dopuszczalna.

Babska logika rządzi!

Niezły pomysł, wykonanie też nie najgorsze. Ogólnie na plus, choć większa ilość fabuły by nie zaszkodziła. Może następnym razem :)

Będę jak lwica młodych bronić tego tekstu wink To widziadło z pogranicza jawy i snu – a w nich (przynajmniej w moich snach) nie zawsze jest jakakolwiek fabuła.

A tak już na poważnie – dziękuję za każdą opinię.

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Lwica broniąca młodych… Wyobraziłem to sobie… I znów, cholercia, to samo – ładne wink.

...always look on the bright side of life ; )

Gdy uporał się z zardzewiałym kawałkiem stali i skrzypiącymi zawiasami, […]. ---> kawałek stali to kawałek, monolit, w sensie jednolity – a w kłódce znajduje się jakiś mechanizm, więc kłódka kawałkiem stali nie jest… Sen nie sen, kłódki kawałkiem stali nazywać nie można.

<>

Elegancki debiut. Brawo.

<>

Dlaczego “rejs” w tytule dużą literą?

 

Ponieważ to TEN rejs, najważniejszy, ostatni …

Zastanawiałam się, czy ktoś zwróci na to uwagę – to test, czy taka figura będzie razić, czy lepiej sobie na przyszłość darować.

Dziękuję za zwrócenie uwagi na kłódkę – niby taka oczywista oczywistość, a tu klops blush

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Rozumiem intencję zaakcentowania, lecz zauważ, że:

– jest to błąd

– pierwsze słowo tytułu już akcentuje, niejako wstępnie informuje o niezwyczajności tego rejsu, bo wyróżnia go ze zbioru wszystkich rejsów.

Kłódką nie zamartwiaj się. Takie rzeczy zdarzają się; popraw i już. :-)

 

Ładnie śnisz, Śniąca ; ) Masz plastyczny język, więc łatwo wyobrazić sobie, co opisujesz, a dużym plusem jest też swoboda posługiwania się terminami żeglarskimi. Ja sama się na tym nie znam, ale laikowi wszystko wydało się wiarygodne.

Zgadzam się z Finklą, że jeszcze trochę nad warsztatem musisz popracować, ale generalnie czyta się Ciebie bardzo przyjemnie.

Zgadzam się też z Jackiem, że trochę tu czegoś brakuje. Opisujesz ładne coś, ale całość sprawia raczej wrażenie ciągu scen niż opowiadania. Statek jako bohater wypada dość blado, a w związku z tym właściwie trudno mówić o tym, że w ogóle są tu jacyś bohaterowie. Ale też oczywiście trudno ich tu by było wepchnąć na siłę…

 

Ogólnie – dobrze rokujesz ; ) Pokaż, na co Cię stać!

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ładnie, wręcz namacalnie, przedstawiłaś zdarzenia, szczególnie budzenie się statku przed wyruszeniem w ostatni rejs i późniejszą scenę, kiedy pojawiają się widma innych jednostek.

Popisałaś się wyjątkową znajomością rzeczy, rzetelnie i fachowo nazywając każdy niemal element głównego bohatera.

Jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że opowiadanie jest szalenie eteryczne. Powiedziałabym, że pozwoliło mi zaledwie przemknąć po powierzchni morza, ledwie musnąć grzbiety fal, bo nie dane mi było zanurzyć się głębiej, nie mówiąc o dotarciu do dna, na którym łagodnie osiadł statek.

Jestem przekonana, że w przyszłości będzie tylko lepiej. ;-)

 

Ubra­ny był w ciem­ny gar­ni­tur, spod któ­re­go wy­sta­wał biały koł­nie­rzyk ko­szu­li. – Garnitur to spodnie i marynarka. Jestem przekonana, że kołnierzy koszuli wystawał spod marynarki, nie spod garnituru. Wiadomo, że koszulę zakłada się pod marynarkę, więc czy trzeba zaznaczać, że wystawał kołnierzyk, skoro z pewnością było widać więcej koszuli? ;-)

Może wystarczy: Ubra­ny był w ciem­ny gar­ni­tur i białą koszulę.

 

Trze­ba to bę­dzie wy­kar­czo­wać, wy­be­to­no­wać, po­sta­wić nowe ma­ga­zy­ny, suw­ni­ce … – Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

Farba, po­kry­wa­ją­ca nie­gdyś burty, spło­wia­ła i od­pa­dła wiel­ki­mi pła­ta­mi, z nazwy okrę­tu nie po­zo­stał nawet ślad. W kilku miej­scach spróch­nia­łe frag­men­ty po­szy­cia od­pa­dły – Powtórzenie.

Może: Farba, po­kry­wa­ją­ca nie­gdyś burty, spło­wia­ła i łuszczyła się/ złuszczyła się wiel­ki­mi pła­ta­mi, z nazwy okrę­tu nie po­zo­stał nawet ślad. W kilku miej­scach spróch­nia­łe frag­men­ty po­szy­cia od­pa­dły

 

Ożeż … – mruk­nął bru­net za­dzie­ra­jąc głowę do góry, się­ga­jąc wzro­kiem gór­nych rej. –  powtórzenie i masło maślane. Czy mógł zadrzeć głowę do dołu? ;-)

Proponuję: Ożeż … – mruk­nął bru­net, za­dzie­ra­jąc głowę i się­ga­jąc wzro­kiem gór­nych rej.

 

… co­kol­wiek. Jed­no­stek pły­wa­ją­cych ni­g­dzie nie było. – Zbędna spacja po wielokropku.

 

Cho­le­ry za­by­tek. Pa­mię­tasz co było ostat­nio? – Pewnie w pierwszym zdaniu miało być: Cho­le­rny za­by­tek.

 

Skoro ni­g­dzie w pa­pie­rach nie fi­gu­ru­je, to nikt za nim pła­kać nie bę­dzie. – Wolałabym: Skoro ni­g­dzie w pa­pie­rach nie fi­gu­ru­je, to nikt po nim pła­kać nie bę­dzie.

 

Po­dmuch wzbił się w górę, prze­le­ciał ponad re­lin­giem. – Kolejne masło maślane. ;-)

Wystarczy: Po­dmuch wzbił się, prze­le­ciał ponad re­lin­giem.

 

A stary ża­glo­wiec obu­dził się ze snu, w jaki za­padł ponad dwa wieki wcze­śniej.A stary ża­glo­wiec obu­dził się ze snu, w który za­padł ponad dwa wieki wcze­śniej.

 

Koło ste­ro­we ob­ró­ci­ło się swo­bod­nie, roz­ru­sza­jąc dziu­ra­wą płe­twę steru. – Wolałabym: Koło ste­ro­we ob­ró­ci­ło się swo­bod­nie, wprawiając w ruch dziu­ra­wą płe­twę steru.

 

Zbry­zga­na pianą sy­re­na zdała się na­bie­rać życia, od­zy­ski­wać dawno utra­co­ny kolor i urodę. – Syrena chyba nie była jednokolorowa, więc proponuję: Zbry­zga­na pianą sy­re­na zdała się na­bie­rać życia, od­zy­ski­wać dawno utra­co­ne barwy i urodę

 

Otwo­rzył długi, wąski pysk, wy­da­wa­ło się, że się uśmie­cha i wydał z sie­bie śpiew­ną serię dźwię­ków. – Wolałabym:  Otwo­rzył długi, wąski pysk, wy­da­wa­ło się, że w uśmie­chu i wydał z sie­bie serię śpiewnych dźwię­ków.

Powtórzenie. Delfin wydał z siebie dźwięki, całą ich serię. Śpiewne były dźwięki, nie seria.

 

Szy­per i jego trzech człon­ków za­ło­gi lada mo­ment bę­dzie mieć pełne ręce ro­bo­ty.Szy­per i trzech człon­ków jego za­ło­gi, lada mo­ment bę­dą mieć pełne ręce ro­bo­ty.

 

Na po­łu­dnio­wy-wschód od kutra po­ja­wi­ła się jakaś jed­nost­ka…Na po­łu­dnio­wy wschód od kutra po­ja­wi­ła się jakaś jed­nost­ka

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Uff, poprawione, dziękuję bardzo regulatorzy – teraz dopiero wiem, że nic nie wiem :) Jednak ciągle się uczę :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Jest w tym tekście coś niesamowitego, a wspomnienia starego statku… Ach! Mam chorobę morską, a zamarzyła mi się morska wyprawa. Urzekłaś mnie :)

Podobało mi się, z taką wiedzą (której nijak nie umiem zweryfikować :)) powinnaś wziąć udział w pirackim konkursie. Może coś Ci się przyśni w tym temacie? Omalowałaś piękny obraz, jednak, podobnie jak przedpiścy, brakuje mi tutaj mocniej zarysowanej akcji.

Dziękuję lisette1 i rooms :) 

Pomysł na piracką historyjkę mam (też już dawno wyśniony, ledwie zanotowany), tylko weny brak, żeby to odpowiednio spisać (z tego też powodu, jako wyraz frustracji powstał szort Pisania trudności :) )

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ładne :)

Przynoszę radość :)

Niemal dwa lata mi zajęło dotarcie do tego tekstu. :-) Patrz, ale cały czas pamiętałem Twój wpis pod moim debiutem na portalu, że też debiutowałaś “Rejsem”.

Przeczytałem z przyjemnością.

W kwestii treści i ewentualnych technikaliów… minęło tyle czasu, że odpłynęłaś już znacznie dalej. 

MeneTekelFares, miło mi, że pamiętałeś :) I że taki antyk sprawił Ci przyjemność.

Faktycznie, trochę czasu minęło, chyba nieco się od tamtej pory nauczyłam ;) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Do usług.

Nowa Fantastyka