- Opowiadanie: poroh - MONASTYR

MONASTYR

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

MONASTYR

– A ty nie boisz się? Przecież znasz klątwę.

– Anton, daj spokój z bajkami.

– A jeśli to nie bajki?

– Daj spokój – Semen machnął ręką. – Pomyśl o złocie.

Dwaj Kozacy ukryci na skraju lasu obserwowali monastyr świętego Andrzeja. Znajdował się na wzniesieniu, trzy, może cztery wiorsty od nich.

– Kto podniesie rękę na klasztor Pierwszego Powołanego, tego uśmierci zaraza zanim słońce dziewięć razy zajdzie.

– Koszulę w zębach nosiłem i już o tym słyszałem. Po co to powtarzasz? – Semen rozzłościł się. – Trifon gadał, że mnisi rozpuszczają plotki o klątwie, żeby rabusiów odstraszyć.

Ten argument nie przekonał Antona:

– Od dziewięciu lat buszujemy po państwie moskiewskim i nikomu nie przyszło do głowy napaść na ten monastyr. Wszystkie miasteczka wkoło spalone, cerkwie złupione a ten stoi, jakby był wczoraj wybudowany. Naprawdę myślisz, że to tylko dzięki plotce?

– Jeśli się boisz, to uciekaj. Na co czekasz?

– Gdybym wiedział gdzie nas ataman poprowadzi, to bym w domu został. Ale ja nie z takich, co spod komendy nogę dają.

– No to nie ma co roztrząsać – powiedział pojednawczo Semen.

– Żeby tylko jakiejś biedy z tego nie było.

– Lachy układają się z carem. Lada dzień rozejm podpiszą. Jeśli monastyr jutro puścimy z dymem, będzie to zasługa dla króla. To samo za tydzień, może być już naruszeniem paktów z Moskwą i król może nas na gardle pokarać. Teraz jest ostatnia szansa. Wiesz jakie tam muszą być skarby!

Anton pokręcił głową:

– Ja o gruszce ty o pietruszce. – powiedział. – W dodatku nie podoba mi się ten Trifon. Gdy zapytałem go, za co z zakonu go wypędzili, to bełkotał bez ładu i składu. Głowę dam, że coś kręci.

- To jego sprawa. Najważniejsze, że obiecał wskazać tajne przejście – Semen wzruszył ramionami.

– Mam złe przeczucia.

– Weź się w garść, marudzisz jak stara baba.

– Nie udawaj. Przecież widzę, że ty też trzęsiesz portkami – powiedział Anton.

Zamilkli. Nadchodził ataman Borodka w towarzystwie dwóch Kozaków. Watażka z pewnością nie pochwaliłby Antona za czarnowidztwo.

– W nocy pohulamy z nimi po naszemu – powiedział Borodka wskazując paluchem klasztor.

Anton i Semen zostali zmienieni na warcie przez mołojców przyprowadzonych przez atamana. Wrócili na polanę, gdzie obozował niewielki oddział Kozaków Zaporoskich, który forsownym, trwającym kilka dni marszem, wdarł się w głąb państwa moskiewskiego.

 

***

 

Gdy zapadł zmrok Kozacy ruszyli ku monastyrowi. Trifon znał tutaj każdą ścieżkę i oddział Borodki szybko doprowadził pod mury.

– To tutaj – szepnął były zakonnik.

Zaporożcy sprawnie usunęli darń, kłody drewna i kamienie osłaniające przejście w murze. Więcej czasu zajęło otwarcie okutych żelazem drzwi. W monastyrze nie podniesiono alarmu, wszystko wskazywało, że zdołają zaskoczyć załogę i mnichów.

– Idź przodem – ataman pchnął Trifona w kierunki wejścia do korytarzyka, jaki ukazał się po odemknięciu furty.

– Ja? – zdziwił się były zakonnik.

– Ruszaj łotrze!

Antona ucieszyła nagła zmiana stosunku Borodki do Trifona. Przez ostatnie trzy tygodnie z obrzydzeniem patrzył, jak jego dowódca nadskakiwał byłemu mnichowi: obiecywał dziesiątą część łupów, podarował konia, chętnie słuchał rad, częstował winem…

– Mnie nie wolno tu wejść.

– Wleźć tu nie możesz, ale możesz wyciągać łapy po swoją dolę.

– Zlitujcie się, nie mogę przekroczyć tych świętych murów, zostałem wyklęty.

Watażka kopnął Trifona. Ten padł na ziemie, zakrył dłońmi twarz, coś szeptał. Kozakom wydawało się, że zaczął się modlić.

– Pies ci mordę lizał – ataman splunął na byłego zakonnika.

Weterani wypraw „po dobro tureckie”, na Moskwę i Mołdawię działali z zimnym okrucieństwem charakterystycznym dla rębajłów z Dzikich Pól. Wycięli nieliczną załogę i katuszami zmusili ihumena do otwarcia skarbca. Doszło do bijatyki, gdy dwóch rabusiów upatrzyło sobie ten sam złoty krzyż. Przez kolejne kilka godzin torturowali zakonników, aby ich zmusić do wydania ostatniej złotej monety i ostatniego srebrnego kubka. Przed świtem wymordowali wszystkich mnichów i podpalili zabudowania. Każdy z Zaporożców prowadził do Polski po dwa, trzy konie obładowane kosztownościami.

 

***

 

– Atamanie! – Trifon dogonił oddziału kilka wiorst od monastyru.

– A to ty szubrawcu – Borodka uśmiechnął się.

– Zgodnie z umową…

– Nie pieprz o umowie. Swoich wydałeś, jesteś psem.

– Dałeś słowo…

– Zamknij mordę, bo każe cię powiesić – przerwał mu watażka. – Trzymaj, żebyś nie szczekał, że cię nie nagrodziłem i idź w cholerę – rzucił na ziemię miedziany pieniążek.

Mołojcy roześmiali się. Tak zdrajcom bywa, pomyślał Anton.

– Atamanie, zlituj się, nie zostawiaj mnie tutaj! Nie wypędza się psa, który chce pokornie służyć.

– A co mi po tobie łajzo? Grzbiet masz tak krzywy, że obawiałbym się po nim wsiadać na mego gniadosza. Nie chce połamać sobie nóg.

– Na pewno się przydam – skomlał były zakonnik.

Borodka roześmiał się.

– A zostań – machnął ręką. – Będziesz czyścił chabetom podogonia.

Trifon chciał pocałować but atamana, otrzymał jednak solidnego kopniaka. Przez kilka następnych dni wlókł się za oddziałem i pokornie znosił docinki ze strony Zaporożców.

Na Zadnieprzu Kozacy poczuli się bezpiecznie. Nic nie wskazywało, że wyruszyła za nimi pogoń. Rozdzielili się, pojedynczo lub w grupkach ruszyli w dalszą drogę. Jedni zmierzali do Kijowa, złotnikom spoza cechu sprzedać zrabowane przedmioty, inni do swych chutorów baby obsypać kosztownościami, a jeszcze inni do Czehrynia, Zołotonoszy, Białej Cerkwi i pozostałych miasteczek rozsianych na Ukrainie, świętować przy gorzałce udaną wyprawę.

 

***

W nocy konie rżały niespokojnie. Antonowi wydawało się, że wystraszyły się wilków, które mogły kręcić się w pobliżu. Aby je przepłoszyć podsycał ogień szczapami drewna. Pod ręką miał samopał, był gotów poczęstować ołowiem, każdego, kto chciałby go obrabować. Nie bał się, nie po raz pierwszy był sam na odludziu.

Obudził się o świcie. Głowę rozsadzał potworny ból, w ustach czuł suchość, ręce drżały jak w ataku delirium, na ciele czuł piekący ból. Palcami wyczuł dziesiątki zgrubień na twarzy i szyi. Rozpiął bluzę, okazało się, że cały korpus miał pokryty nabiegłymi krwią pęcherzami. Nie miał wątpliwości, że były to objawy dżumy.

Starał się dowlec do koni. Podpierał się szablą niczym dziad kosturem. Wyczuły w nocy morowe powietrze, chciały mnie ostrzec, pomyślał. Z każdym krokiem był coraz słabszy, w końcu upadł. Obiecywał sobie, że będzie leżał tylko chwilę, że zbierze siły, wdrapie się na grzbiet konia i ruszy dalej. W Kijowie znajdzie dobrego medyka, który przetnie albo wypali pęcherze, przecież nie każdego czarna śmierć zabija! Zamknął powieki, wmawiał sobie, że na krótko.

Zorientował się, że przespał kilka godzina, słońce zbliżało się do zenitu. Przy jego koniach kręcił się jakiś człowiek. Usta i nos miał osłonięte chustą, widać starał się uchronić przed zarazą.

– Pomóż – wychrypiał.

Nieznajomy nie zareagował. Konie Antona związał razem z kilkunastoma, które przyprowadził. Wśród niech rozpoznał gniadosza atamana Borodki.

– Ratuj! – starał się, aby zabrzmiało to głośno.

Mężczyzna podszedł bliżej. Rozsiewał wokół charakterystyczny zapach octu siedmiu złodziei – środka zapobiegającego zarażeniu dżumą.

– Co też wam do tych durnych łbów strzeliło, żeby się rozdzielać? Trzeba było jechać w kupie i wyzdychać w jednym miejscu. Nie musiałbym was szukać. Narobiłem się jak nigdy a dopiero paru znalazłem. Przez wasze idiotyczne pomysły połowę dobra na pewno chłopi rozgrabią. W dodatku niektórych trzeba dożynać, a ja do roboty rzeźnika nie nawykłem.

Rozpoznał Trifona. Trudno było mu pojąć słowa byłego mnicha. Koń Borodki obładowany pakunkami nie pozostawiał jednak wątpliwości.

– Zdrajco! – wychrypiał.

– Durne Kozaki, wy cesarza okpili, a dali się wystrychnąć na dudka mnie, Trifonowi. Wy o klątwie wiedzieli, a poleźli. Sam nie mogłem złota zabrać, więc znalazłem tego zafajdanego Borodkę, on skrzyknął was, pazerne barany. Wy teraz sami skarby w moje ręce oddajecie. Ciemne wy! – były zakonnik nie odmówił sobie przyjemności zadrwienia z Kozaka. Chciał się odkuć za przykrości, jakich doznał od mołojców.

Pochylił się nad Antonem i rozorał mu brzuch jataganem. Trawiony chorobą Zaporożec był zbyt słaby, aby obronić się.

– To tak na wszelki wypadek. W tych czasach nikomu nie należy ufać, nawet klątwą.

– Niech cię… zaraza… zadusi – wycharczał Anton.

Trifon zaśmiał się:

– Myślisz, że takie byle gówno jak ty ma moc przeklinania? Zdychaj z Bogiem.

Były zakonnik wdrapał się na siodło i uderzył konia piętami w boki. Chciał jak najszybciej odnaleźć resztę zmarłych i konających Kozaków z oddziału Borodki. Co chwilę obmacywał pachwiny, miejsca, gdzie najszybciej po zarażeniu dżumą pojawiały się pęcherze.

– W tych czasach niczego już nie można być pewnym – narzekał.

 

 

Koniec

„Od dziewięciu lat buszujemy po państwie moskiewskim” i informacja o rokowaniach Lachów z ruskimi, to informacje, które umożliwiają odgadniecie, kiedy, mniej więcej, rozgrywają się wydarzenia z tego opowiadania. Ale jeśli kogoś to nie interesuje, to żaden problem, nie ma to poważniejszego znaczenia.

Koniec

Komentarze

Zalatuje panem Komudą. Ciekawe i fajnie napisane, choć troszkę jak dla mnie za krótkie. Szkoda że rzeź mnichów tak skromnie opisana :P. Ode mnie czwórka.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Rzecz o spełniającej się klątwie, jeszcze raz chciwość i zuchwalstwo zostały ukarane. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że było by ciekawiej gdyby śmierć bezbożnych nie była spowodowana klątwą a samą tylko zarazą (wredne mają to do siebie, że wybuchają i bez ingerencji sił nieczystych; Trifon mógł wiedzieć o takowej; ta wiedza mogła być przyczyną jego ucieczki z klasztoru; ale jeśli tak to moim zdaniem powinien podzielić los Kozaków - mniejsza o to że znał jakiś specyfik).

Rokowania po dziewięciu latach buszowania, strzelam że to 1618.

Komudy nigdy nie czytałem, więc trudno mi powiedzieć czy zalatuje. Dziękuję, że chciało się Tobie napisać uwagi do tekstu. W jednym z następnych moich opowiadań żołnierz będzie odrąbywał głowy pewnym istotom przy pomocy saperki. Może  zamieszczę.
Co do roku, to oczywiscie chodziło o 1618. Pewnie parę innych dat by pasowało, ale mniejsza z nimi. Było dużą pokusą, żeby obyło sie bez klątwy, ale zaraz dziesięciu mądrali narzekałoby, że żadnej w tym opowiadaniu fantastyki. Dzięuję za uwagi. A swoją drogą, wcale bezbożni nie zostali ukarani. Przecież największa świnia w tym wszystkiem, podwójny zdrajca, wyszedł cało i w dodatku z paroma workami kosztowności!

Raz jeszcze dziękuje za uwagi i pozdrawiam!

Nowa Fantastyka