“ Bajka o smoku” jest jednym z opowiadań zaliczonych do cyklu pt “Bajki niezabardzodladzieci”
“ Bajka o smoku” jest jednym z opowiadań zaliczonych do cyklu pt “Bajki niezabardzodladzieci”
Dawno, dawno temu w pewnej górze zamieszkał smok. Nie była to zwyczajna góra a i też smok nie należał do przeciętniaków. Góra pierwotnie została wybrana przez Krasnoludy jako przyszłe ich królestwo. Małe, brzydkie grubasy pracowały wytrwale i już po zaledwie dwustu latach mogli wprowadzać się do niej pierwsi mieszkańcy. Na ich czele stał oczywiście król. Drążenie tuneli trwało jednak dalej. Powodów tego stanu było kilka. Przede wszystkim nowe miejsce stwarzało znakomite warunki do rozmnażania się krasnoludów. Dzieci przybywało w zastraszającym tempie no i gdzieś trzeba było to towarzystwo upchnąć. Po drugie góra ta skrywała ogromne bogactwa. Złoto, srebro, drogocenne kamienie… Po trzecie i może najważniejsze, Krasnoludy po prostu lubią kopać. Taka już jest ich natura. Z czasem wiele innych ras zwietrzyło dobry interes. Ludzie, Elfy, Czarodzieje przybywali w nadziei zarobienia trochę kasy na urobku krasnoludów. Powstawały miasta zarówno ludzkie jak i elfickie. Ci ostatni w ogóle jakoś tak trzymali się z boku. Z powodu ich dziwnych wdzianek podejrzewano, że jest to jakaś szemrana sekta. Nikt jednak specjalnie w to nie wnikał, bo wytwarzali najprzedniejszej jakości wino a dobry trunek łagodzi ludzkie obyczaje. Czasami dzieje się odwrotnie, ale jest to temat na inną opowieść. Dodam, równie interesującą.
Każdy z każdym handlował i bogacił się. Cała okolica stała się miejscem miłości i solidarnej współpracy, lecz na to wszystko, pewnego dnia wleciał smok. Był duży, nawet bardzo, jak to można wyczytać w starych księgach. Smok nie miał zamiaru z nikim współpracować ani pytać się o zgodę. Najpierw przeleciał nad ludzkim miastem, tak nisko by postraszyć swoim rozmiarem, potem zawrócił i zionął ogniem. Nie chciał palić wszystkiego. W końcu lodówek jeszcze wtedy nie znano. Ot taki mały pokaz sił. Ludzie biegali i krzyczeli. Kobiety lamentowały a dzieci nie zdając sobie sprawy z zagrożenia dłubały palcami w nosach. Potem nadszedł czas na miasteczko położone w górach. Ci jednak postawili się bestii, próbując zestrzelić ją ze swoich pedalskich łuków. Znudzony smok, po przeprowadzeniu rozpoznania, skierował się już prościutko do góry zasiedlonej przez Krasnoludy. To ona go przyciągnęła zapachem złota i bogactwa. Najpierw smok zaparkował przed głównym wejściem do pałacu wykutego w środku góry. Wrota prezentowały się bardzo okazale i od razu przypadły smokowi do gustu. Nie chciał ich rozwalać. Im mniej zniszczy, tym mniej będzie miał pracy później. Smok rozwinął skrzydła, kilka razy nimi machnął i zapukał pazurem prawej łapy w kamienne drzwi. W środku rozbrzmiał hałas jakby spadł dzwon Zygmunta. W górze zapanowała panika. Delikatnie mówiąc. Krasnoludy złapały broń, taką prawdziwą, groźną. Ręce Krasnoludów, w bojowym szale, kręciły młynki ciężkimi młotami, toporami oraz kilofami. Nagle posypał się na smoka grad kamieni wyrzucanych z otworów przez kobiece wersje krasnoludów. Potem wielkie, kamienne wrota otworzyły się z hukiem i szum drzew oraz śpiew ptaków został stłumiony przez przeraźliwy ryk wojowników. Byli gotowi poświęcić życie w obronie swojej wykutej ojczyzny. Smok spojrzał na pędzących ku niemu rozwścieczonych obrońców. Spadające kamienie niespecjalnie go obchodziły, ale zdecydowanie irytowały, dlatego od niechcenia, tak by nikomu nie stała się krzywda, puścił obłoczek ognia w kierunku źródła. Po czym powiedział:
– Panowie, co tak nerwowo? Porozmawiać przybyłem a nie naparzać się jak zwykli ludzie.
Na te słowa zgraja Krasnoludów zatrzymała się. Ubić gada? Czy posłuchać w spokoju i może na tym zarobić? Odwieczne pytanie zagościło w głowach zabranych.
Wreszcie jeden z nich nie wytrzymał:
– Trzeba było najpierw zadzwonić i umówić się! Na niego Krasnoludy!
Smok pokiwał głową i wzbił się w powietrze. Zrobił małą pętlę nad zebranymi. Potrzebował chwili tylko dla siebie. ”O co im chodzi? Chciałem ich tylko pacyficznie rozbroić i poprosić by trzymali siebie i swoich bliskich w lodzie. Co w tym złego?! Teraz będę musiał ich zabić i trochę zniszczyć tę piękną budowlę pachnącą bogactwem”. Bitwa jednostronna odbyła się szybko i krwawo. Niewielu Krasnoludów ocalało a smok jak planował, tak wszedł dumnie do głównej sali i zaległ na hałdach złota. Był zmęczony, ale i zadowolony. Miał wreszcie piękne gniazdo i mnóstwo jedzenia dookoła niego. Zamknął oczy i zasnął.
Smok przebudził się. Nie otworzył oczu. Rozkoszował się brzęczącymi monetami i szumem wiatru. Otworzył najpierw jedno oko, potem drugie. Leniwie rozdziawił paszczę i wyciągnął długi język. Ziewnął i przeciągnął się w skarbie. ”Ależ zgłodniałem! Musiałem spać dłużej niż to mam w zwyczaju”. Pomyślał smok wychodząc na światło dzienne. Las był taki sam jak kiedyś. Kusiło spokojnym lotem po okolicy. Nie potrafił sobie odmówić. „Chwilkę polatam, rozprostuję skrzydła i odwiedzę to ludzkie miasteczko. Postraszę, zjem coś i się zabawię”. Pomyślał smok i uśmiechnął się do swojego planu.
– Jaki ja jestem nieprzeciętnie mądry. Mówiąc to już wzbijał się w powietrze wzniecając kurz i zamieszanie wśród mieszkańców lasu.
Smok z pełnym spokojem leciał przed siebie. Cieszył się wolnością i samą chwilą lotu. Nagle przeleciało obok niego szybkie i głośne ”coś”. Było podobnych rozmiarów co on, ale i tak za duże na cokolwiek co było mu znane. Tym bardziej smok zainteresował się latającym obiektem. Podfrunął nieco wyżej i przystanął w powietrzu zastanawiając się co za ustrojstwo naruszyło jego przestrzeń powietrzną. Lekkim, opadającym lotem zbliżył się do dziwactwa. Było kształtu obłego i przypominało wyprostowany pazur ze …skrzydłami? Do tego strasznie hałasowało i zostawiało za sobą śmierdzący dym. Wpierw miał ochotę to po prostu capnąć zębami, ale pohamował się wspominając straszny los jaki spotkał nieroztropnego Smoka Wawelskiego. „Jeść to ja będę mięso a nie takie byle co”. I zionął ogniem. Tak obficie, po smoczemu. Dziwny, wyprostowany pazur ze skrzydłami zapalił
się i zaczął gwałtownie spadać na ziemię. Dymił, huczał aż wreszcie gdy spotkał się z ziemią eksplodował. Smok po chwili zatrzymał się przy wciąż palących się zgliszczach. Powąchał, obejrzał i stwierdził nerwowo, że nie ma pojęcia co to takiego. No cóż, tak bywa w życiu. Natura gada jest jednak prosta i gdy głód krzyczy zwierzak musi reagować. Nie tak jak człowiek na przykład. Smok wzbił się w powietrze i zauważył na ziemi coś czego, gdy tu leciał wcześniej, nie było. Coś dziwnego, jakby czarna, wąska rzeka, ale nią na pewno nie było. To czarne następne „coś” ciągnęło się do miasta, ale miasto na razie zostało zepchnięte na dalszy plan. Po tej czarnej tasiemce, bardzo szybko mknęły kolorowe puszeczki. Smok zniżył lot by przyjrzeć się uważniej nieznanemu. „A co to jest do rozdziewiczonej elficy”? Zapytał sam siebie kończąc lot rozpoznawczy. Pętla, lot pikujący z przygotowaniem obfitego płomienia i nastał czas działania. Przeleciał bardzo nisko nad czarną wstążką siejąc na niej ogień i zniszczenie. Po czym wylądował na tym czymś czarnym i spojrzał na swoje dzieło. Leniwym krokiem podszedł do pierwszej, palącej się puszki. Dobiegały z niej krzyki przerażonych ludzi. „Dobry znak”. Pomyślał smok i opuścił głowę zerkając do środka. Faktycznie. Jedzenie powoli dopiekało się w malutkim piekarniku. Radość smoka była ogromna. Szybkim podskokiem znalazł się przy drugiej puszce. Tam także królowała panika i powolna śmierć palących się ludzi. Spojrzał dalej i zaobserwował kilkoro uciekających w popłochu. Zadziałał instynkt zabójcy. Podbiegł do nich szybko i capnął. Potem następnego i następnego. Mówiąc szczerze smok poczuł się najedzony, ale nie syty więc wrócił do pierwszych obiektów zainteresowania. Panowała w nich już cisza a nad puszkami unosiła się woń spalonego mięsa wymieszana z czymś innym, nieznanym smokowi. Rozszarpał jednak metalowy pojemnik i schrupał zawartość. Teraz można było powiedzieć, że żołądek gada był pełny. Smok był stary i wiedział dokładnie, że po obfitym posiłku dopadnie go senność, ale chciał jeszcze zrobić lot pokazowy nad miastem. Tak dla zasady, by o nim nie zapomnieli. Wzbił się ciężko w powietrze i skierował wielkie cielsko w jego kierunku. Miasto urosło. Dosłownie. Gdy ostatni raz nad nim przelatywał była to rybacka osada z małymi, łatwopalnymi domkami. Teraz domy wznosiły się wysoko a między nimi rozciągał się labirynt tych wąskich, czarnych tasiemek na których panował nieopisany ruch. Puszki mknęły w jedną i drugą stronę hałasując przy tym i smrodząc niesamowicie. Smok zniżył lot by przyjrzeć się uważniej rozwojowi ludzkiej myśli technicznej. Nie chciał nikogo krzywdzić. Jedynie może trochę postraszyć, jak to miał w zwyczaju. Wleciał między wysokie budynki i gdy miał już zionąć ogniem poczuł na ciele słabe uderzenie. Wręcz małą eksplozję. Spojrzał w tył i zobaczył coś unoszącego się w powietrzu. To coś wyrzucało w niego strzały za którymi ciągnął się ciemny dym. ”Za długo spałem. Co ci ludzie wymyślili?” Zaniepokoił się i zamiast stanąć do otwartej walki po prostu wzbił się wysoko w powietrze i spojrzał na całość z góry. „Na miecz krasnoluda. Co tu się wyrabia?” Zadając sobie to pytanie, przeleciały obok niego dwa bardzo szybkie, duże ptaki hałasujące jak nic co było mu do tej pory znane. Te dziwne ptaki zawróciły i wystrzeliwując strzały zostawiające za sobą dym, skierowały się ponownie ku zdezorientowanemu smokowi. Te ptaki to no problemos, ale te strzały jakoś tak dziwnie nie leciały w linii paraboliczno-prostej, tylko jak wrzód na dupie, kierowały się w stronę smoka. On w bok, one w bok. On do góry, one do góry. Wreszcie smok miał dosyć zabawy a pełny brzuch dopominał się zalegnięcia. Dlatego skierował się najpierw lotem szybkim, pikującym w stronę ludzkiego miasta i gdy miał już prawie zderzyć się z tą czarną wstęgą między budynkami, mocno poderwał cielsko do góry i rozpoczął męczące wznoszenie. Te przedziwne strzały, nasiąknięte prawdopodobnie mocą czarnoksiężnika, nie podołały temu manewrowi i roztrzaskały się w centrum miasta. Eksplozja była ogromna i nawet samego smoka wytrąciła ze spokojnego lotu. Miasto zalało się purpurą a potem czerwienią i dymem wznoszącym się ponad chmury tworząc przedziwny kształt grzyba. Smok wylądował przed swoją norą. Otrzepał skrzydła z sadzy i wszedł do środka. Był senny i trochę zdezorientowany. Postanowił, że nie może pozwolić sobie na tak długi sen jak ostatnio. W końcu kto jak kto, ale smok, tej rangi musi być na bieżąco z nowinkami technicznymi rasy ludzkiej. No i oczywiście elfickiej. Nawet nie miał czasu by do tych pedalskich wojowników zajrzeć. Kładąc się w swoim zdobycznym złocie postanowił, że następny rekonesans rozpocznie właśnie od Elfów.
Smok spał sobie smacznie bawiąc się z Elfami w berka. Nagle góra zadrżała a wielki huk rozdarł powietrze sali. Kawałki kamiennych ozdób ukruszyły się od sklepienia i spadły na gada. Smok obudził się i zanim otworzył oczy, góra zatrzęsła się ponownie. Tym razem huk był bardzo donośny.
– Nikogo nie ma w domu!! Wypad!! Krzyknął wściekły smok i głębiej zakopał się w złotcie. Zasnął, choć wstrząsy i odgłosy wybuchów jeszcze przez dłuższy czas nie ustawały. Wreszcie, po jakimś czasie, trudnym do określenia, nastała upragniona cisza i spokój. Smok spał smacznie, ale zabawa w berka, niestety, skończyła się na dobre.
– To musi być jeden z tych popromiennych mutantów.
– Zobacz na czym on leży! Przecież to złoto!
– Uważaj! Wiesz przecież, że teraz to nawet gówno świeci się w ciemnościach.
– W sumie masz rację. No a co zrobimy z tym mutantem? Co to w ogóle jest? Szczur?
Smok uważnie przysłuchiwał się rozmowie bezczelnie prowadzonej w jego gnieździe. Cierpliwość zazwyczaj ma swoje granice,a przyrównanie go do szczura zdecydowanie je przekroczyło. Oczy smoka szeroko otworzyły się a potem zwęziły.
– Jak mnie nazwałeś człowieku?
Ludzkie istoty ogarnął strach czego efektem było jedynie niekulturalne zachowanie, okazane nieudzieleniem odpowiedzi na zadane pytanie. Smok jednak miał to w swoich wielkich, czterech literach, bo uwagę jego przykuł wygląd ludzi.
– Jesteście Elfami?
– Kim? Odpowiedział pytaniem na pytanie jeden z człowiekopodobnych.
– No Elfami! Tylko Elfy zakładają takie dziwne wdzianka. Ludzie są może prości i barbarzyńscy, ale przynajmniej ubierają się normalnie. Wam Elfom tylko strojenie się i pudrowanie nosków w głowie.
Teraz miejsce strachu zajęło zdumienie.
– Powiem wam jedno. Zawsze byliście popaprani i lekko ciepli, ale ta wasza, obecna moda to jakaś pomyłka jest! Ani to ładne, ani seksowne. Nawet waszych, zgrabnych tyłków w tym nie widać! Kogo wy macie teraz za projektantów mody?! Wynocha mi stąd! Odwiedzę was jak przyjdzie mi na to ochota. Aha i jeszcze jedno. Jak jeszcze raz nazwiecie mnie szczurem to wasza śmierć będzie naprawdę powolna.
Cisza z obozu przybyłych nadal królowała.
– Marian, chyba jestem chory. I to poważnie. Powiedz mi, czy ty też słyszałeś tego wielkiego szczura jak mówił po naszemu?
– Noo.
Więcej nie zdążył powiedzieć. Smok machnął ogonem i Marian roztrzaskał się na ścianie komnaty jakieś trzy metry od podłogi. Zsuwał się powoli. Drugiego smok capnłą zębami i postanowił po prostu zjeść. Niestety gryzł i gryzł, ale wdzianko nie dawało się przegryźć. Smok miętolił między zębami gumowy kostium, ale nie dało się wycisnąć nawet odrobiny pachnącej krwi. Ów pechowiec, będący obiektem żucia, już dawno zdążył zamienić się w krwistą breję, ale skafander ochronny trzymał jak należy. Wreszcie zrezygnowany smok wypluł gumę. Podszedł do Mariana, który zdążył dotrzeć już do podłogi. Smok zionął ogniem. Zdziwił się bardzo gdy zobaczył efekty swojego ataku. Kombinezon był jedynie osmolony a zza szybki uśmiechał się Marian.
– Te skafandry są żaroodporne, głupku. Możesz mnie wsadzić do wulkanu a mi się i tak nic nie stanie, he, he!
– Tak? A co powiesz na to?
Inteligencja smoka wzbiła się pod niebiosa. Wysunął swój najostrzejszy pazur i dotknął nim lekko szybki za którą schowana był twarz Mariana. Szybka pękła bez trudu, zmieniając momentalnie uśmiech triumfu człowiekoelfa w paniczny strach i przerażenie. Smok nie czekając na ewentualne, niebezpieczne reakcje Mariana, przyssał swój pysk do małego okienka, po czym wessał zawartość kombinezonu do paszczy. „Dobre, ale mało. Muszę rozprostować kości. Tym razem odwiedzę Elfy i zobaczę kto im kroi te durne, gumowe wdzianka”.
Smok wyszedł ze swojego królestwa i doznał szoku. Dzień niby chylił się ku zachodowi, ale coś było nie tak. Barwy, jakieś takie pomarańczowo-różowe z czarnymi zaciekami w kształcie chmur. Do tego słońce było bardzo wysoko. O tej porze powinien być błękit. Ewentualnie chmury a nie to coś. Zaniepokojony, wzbił się w powietrze pachnące też jakoś inaczej. Skierował się w stronę ludzkiego miasta. Nie miał zamiaru tam biesiadować. Chciał jedynie zapoznać się z obecną sytuacją. Zamiast miasta, zastał jedynie zgliszcza czegoś co mogło kiedyś to przypominać. Nie było wysokich budynków ani szybko poruszających się małych puszek z ludźmi. Właściwie to nie widać była żadnego ruchu. Niczego co przypominałoby życie a tym samym posiłek. Smok, lekko zestresowany zmienił kierunek lotu ,by odwiedzić Elfy. Niestety, widok miejsca w którym kiedyś mieszkali, przypominał to co pozostało z miasta ludzi. Dziwny zapach, ruiny i brak oznak jakiegokolwiek życia. Smok zawrócił. Wylądował na spalonej i martwej ziemi nieopodal ludzkiego miasta i zastanowił się. „Co oni nawyrabiali? Musiało pójść na ostro między nimi, ale kto wygrał? Bo ktoś wygrać musiał. Albo … zaraz, zaraz… może to moja wina? Ostatnio, jak ich odwiedziłem, to strzelali do mnie jak opętani… nie ,to nie możliwe, że ludzie uznali, iż to Elfy mnie wysłały”. Rozmyślania smoka przerwał widok kilku gumowych osobników, trzymajacych w rękach jakieś dziwne urządzenia. Nadzieja i radość zagościły ponownie w sercu gada. Z uśmiechem i w podskokach dopadł pierwszego z nich. Już wiedział jak dostać się do środka, ale ciut udoskonalił technikę. Pierwszego, przypadkowo przydepnął przednią łapą. Efekt był zdumiewający. Wnętrzności schowanego w skafandrze człowieka-elfa naparłszy na szybkę, rozbiły ją i chlusnęły przez małe okienko po prostu chlusnęły przez małe okienko. Smok zlizał ze spalonej ziemi jeszcze ciepłe szczątki ciała i stwierdził, że właśnie w ten sposób dopadnie swoje przyszłe ofiary. Dlatego każdego dogonionego osobnika, zamiast pożerać zadeptywał. Brzuch smoka wreszcie zapełnił się i jak to ze smokami bywa, poczuł się senny. „Dziwne te czasy, które nastały. Idę spać i może gdy się obudzę wszystko wróci do normalności. No i gdzie podziały się Krasnoludy? Przecież znane są z tego, że mszczą się jak nikt na świecie a mnie jakoś odpuściły”? Zamyślony, z burzą myśli w mózgu, wszedł do sali królewskiej i zakopał się w bogactwie. Zasnął i śnił koszmary.
Smok spał i robiłby to dalej, gdyby nie dokuczliwy hałas dochodzący do jego uszu. Ktoś ewidentnie szperał w złocie. Ktoś zignorował wielką bestię i postanowił obłowić się. „Nareszcie”. Pomyślał smok i uśmiechnął się otwierając oczy.
-Krasnoludy! Zawołał, strasząc dwóch jegomościów. No wreszcie! Już myślałem, że sobie odpuściliście! Na skarby smoków! Ależ się cieszę. To co… wychodzimy na zewnątrz, czy chcecie się naparzać w środku? Możecie wybierać. Smok z radości, aż podskoczył na tylnych łapach. Goście, określeni jako Krasnoludy, stali w bezruchu patrząc z rozdziawionymi ustami na gospodarza.
– No co? Zdziwił się smok. Nie przyszliście po złoto i bogactwa? Ale, zaraz, zaraz… niby wyglądacie jak Krasnoludy, ale jacyś tacy wychudzeni jesteście… no i dlaczego macie takie prymitywne pałki zamiast waszych słynnych mieczy? Za dużo niewiadomych, za dużo pytań i za mało odpowiedzi. To, nawet mnicha wyprowadziłoby z równowagi.
– No gadajcie już!!
– Wielka góro mięsa, mówisz jak my, ale nic z tego nie rozumiemy. My nie chcemy złota, po co komu złoto?! My przyszliśmy cię ubić, bo głodni jesteśmy. No i nie jesteśmy żadnymi Krasnoludami!
– Nie chcecie złota? Chcecie mnie ubić i zjeść? No, ale macie na sobie te skórki, chodzicie boso, jesteście brudni, zarośnięci i śmierdzicie jak nie wiem co, czyli jak Krasnoludy. Panowie, czy kim tam wy jesteście. Bardzo się na was zawiodłem i muszę was, w takim razie, skonsumować. Najpierw przypiekę a potem zjem. Co wy na to?
„Nibykrasoludy” nie słuchały już smoka i rozpoczęły polowanie. Jeden w pochylonej pozycji zaczął przesuwać się w prawą stronę a drugi w lewą. Obaj trzymali swoje pałki w pozycji do ataku.
– Panowie, uspokójmy się. Chyba nie chcemy by komuś stała się krzywda. Prawda?
Słowa smoka nie wywarły większego wrażenia na myśliwych, więc gospodarz postanowił zaprezentować swoją siłę rażenia. Zionął ogniem i dumnie spojrzał na przybyłych. Jakie było jego zdziwienie gdy zamiast strachu ujrzał radość na twarzach zebranych. Mało tego, zaczęli podskakiwać i poklaskiwać, radując się przeogromnie.
– Upolujemy kupę mięcha i jeszcze ogień z niego wyjmiemy!!
Intruzi z zapałem zabrali się do intensywnego obijania gada pałkami. Jeden podszedł do głowy a drugi do brzucha. Uderzali z zapałem i godną podziwu zaciętością. Wydawali przy tym nawet jakieś nieokreślone dźwięki.
– Co za debile. Powiedział cicho smok i choć pałowanie sprawiało mu nawet lekką przyjemność, to postanowił przerwać to irytujące przedstawienie. Capnłą tego pierwszego. Wrzucił między zęby i połknął. Ten, pałujący po brzuchu nawet nie zauważył zniknięcia druha. W pocie czoła naparzał pałką ile fabryka dała. Smocza głowa zbliżyła się na odległość zapałki do agresora.
– Czy zauważyłeś, że twój kumpel zniknął?
– Nie przeszkadzaj. Nie mam czasu, muszę cię zabić.
Smok capnłą i jego. Bez ostrzeżenia i dalszej dyskusji. Przeciągnął się, zionłą ogniem tak dla podgrzania atmosfery i wygramolił się z nory.
– Piękny, słoneczny dzień! Niebo błękitne, słoneczko przygrzewa… nic tylko rozprostować skrzydła i zapolować na coś normalnego. Zjadłbym jelenia, albo łosia, nie! Dwa łosie. Smok wzbił się i ujrzał coś co sprawiło mu radość. Nie było ludzkiego miasta, nie było czarnych wstążek, nie było także tej dziwnej, jonizującej poświaty. Był natomiast piękny las, pachnący zielenią i zdrowym pożywieniem. W tej pięknej chwili smok ujrzał na polanie pięknego, dorodnego łosia. Bez zastanowienia zapikował i złapał ofiarę między zęby. Opuścił skrzydła i siadł na kwiecistej łące. Nie zdążył nawet przełknąć soczystego mięsa, gdy z lasu wyskoczyła grupa „nibykrasnoludów” z drewnianymi pałkami.
– Nawet nie myślcie o tym by mnie pałować. Od dzisiaj ja tu rządzę i nawet nie próbujcie mi fikać! Zrozumiano?
„Nibykrasnoludy” pokiwały twierdząco głowami i wycofali się w cień lasu.
Tak, właściwie to mam dosyć wylegiwania się w królestwie krasnoludów. Od dzisiaj będę szefował i pilnował moich trzódek, by znowu nie wpadło im coś głupiego do głowy.
Smok wzbił się w powietrze i rozpoczął lot rozpoznawczy swojego nowego królestwa.
Lekkim, szybowcowym lotem zbliżył się do ów dziwadztwa.
Błeee.
Total recognition is cliché; total surprise is alienating.
Witamy na portalu. Przykra sprawa z tymi niedochodzącymi mailami, ale admin jest w wakacyjnych rozjazdach i chwilowo nic z tym nie poradzimy.
Nie mogę się odnieść do całości tekstu, ale mój nos zwrócił uwagę na ten fragment:
Powstawały miasta zarówno ludzkie jak made in Elf
Jeśli kraina zwie się Elf, to można użyć formy “made in Elf”. Ale tutaj mamy miasto zrobione co najwyżej “made by elves” or “made in Góra”.
Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki
W sumie racja :( tak to jest gdy porwie człowieka pisarska furia
Czyta się całkiem przyjemnie, gdy nie zwraca się uwagi na błędy. Co nie jest łatwe, bo tych jest sporo.
Pal licho interpunkcję i literówki, choć przynajmniej te ostatnie mógłbyś łatwo poprawić. Wystarczyłoby, żebyś uważnie przeczytał, co stworzyłeś, albo sprawdził pisownię w edytorze tekstu. Szwankuje składnia, leksyka (dobór słów), a nawet fleksja (czyli odmiana wyrazów). Przede wszystkim dziwi mnie nieodmienianie słówka “ów”, mimo że już się z tym spotkałem. Jestem ciekaw, skąd się to bierze. Tzn. ciekaw, skąd w ogóle, gdybyś jednak chciał wyjaśnić, skąd się wzięło u Ciebie, to chętnie przeczytam :) Czasem trzeba się domyślać, o co Ci chodziło. Na przykład, czy jesteś pewien, że wiesz, co znaczy “seksistowski”?
Momentami narracja jest dość chaotyczna.
Aha, dziwi, że quasi-średniowieczne krasnolody posługują się bronią ważoną w “kilo”. Humorystyczna konwencja pozwala lekceważyć pewne niuanse (czytelnik zawsze może uznać, że autor się zgrywa), na które muszą uważać twórcy tekstów poważniejszych, ale to nie ten przypadek. Bo krasnoludy i elfy trochę się gryzą z kilogramami (czy innymi współczesnymi jednostkami miar i wag) również i w komedii, jeśli nie widać, że autor zestawił je z pełną premedytacją.
*
Fragmenty nawet zabawne. Pomysł ciekawy i bardzo fajny. Jak napisałem, jeśli zapomnieć o błędach, czyta się przyjemnie.
Total recognition is cliché; total surprise is alienating.
Właśnie tego potrzebuję. Plaskacza w policzek a nawet dwa za pośpiech w pisaniu. Dzięki za słowa krytyki
Ejkum, kejkum… Nie czytałeś tekstu przed upublicznieniem?
Skoro przyznajesz rację komentującym, to dlaczego jeszcze nie poprawiłeś wytkniętych błędów? Na przykład tego czegoś wyprodukowanego w elfie.
Ci jednak postawili się bestii próbując zestrzelić ją ze swoich pedalskich łuków.
Przecinek po bestii. Zawsze w zdaniach tego typu – z imiesłowowym równoważnikiem zdania. Koniecznie. W ogóle interpunkcja w Twoim opowiadaniu nawet nie leży – ona nie istnieje.
Znudzony smok po przeprowadzeniu rozpoznania skierował się już prościutko do góry.
A prościutko do góry, to znaczy w którą stronę? Pionowo do gwiazd czy poziomo do królestwa krasnoludów?
Stukilowe młoty, osiemdziesięciokilowe topory i kilofy rozgrzewały ręce i kręciły młynki w bojowym szale.
Grzały własne ręce (trochę dziwne te topory) i same kręciły młynki sobą czy ręce trzymających je krasnoludów (kto wtedy kręcił młynki?)?
Nie specjalnie => niespecjalnie.
Chałdy?! Wstydź się!
Zadając sobie to pytanie przeleciały obok niego dwa bardzo szybkie duże ptaki hałasujące jak nic co było mu do tej pory znane.
Brak co najmniej dwóch przecinków. Ze zdania wynika, że ptaki zadawały sobie pytanie. O to Ci chodziło?
“Wrzut na dupie”?! Jeszcze gorzej – dwa ortografy w jednym słowie!
Dalej już nie wypisywałam błędów – ręce mi opadły.
Masz jeszcze zamieszanie z cudzysłowami. Otwierający powinien być tuż przed wyrażeniem branym w cudzysłów, a nie tuż za słowem je poprzedzającym. Dlaczego uparcie piszesz “capnłą” zamiast “capnął”?
Babska logika rządzi!
Pojechałaś po mnie. Dziękuję za subtelną naganę… mam nadzieję, że tak można powiedzieć, bo ze strachu ąż trzęsą mi się ręce i zwoje nerwowe. Oczywiście poprawię tekst w miarę moich skromnych możliwości.
Ja tam lubię opowiadania o smokach :-) i również debiutowałam historią o smoku z kuuuuuupą błędów, więc się nie łam, Michał..:-) Popraw byki i po sprawie! Opowiadanie super fajne :-), no gdyby nie te błędy, ma się rozumieć. Przed publikacją zawsze proszę dobre dusze o sprawdzenie, może też tak zrób “następną razą “, bo inaczej bidaaaaa panieeeee :-)
Kilka epizodów z życia smoka, który zaspokoiwszy głód, zasypia i budzi się w coraz to nowych realiach, może i nie jest złym pomysłem, ale niechlujne wykonanie sprawia, że opowiadanie prezentuje się fatalnie. Mnogość wszelkich możliwych błędów nie pozwoliła mi skupić się na treści i skutek jest taki, że przez opowiadanie brnęłam, ustawicznie potykając się. :-(
Mam nadzieję, że Twoje kolejne opowiadanie dostarczy mi więcej przyjemności. ;-)
„…nowe miejsce stwarzało znakomite warunki do rozmażania się krasnoludów”. – Nie jestem pewna, czy krasnoludy miały się rozmazać, czy rozmnażać. ;-)
Raz piszesz Krasnoludy, a innym razem krasnoludy. Dlaczego?
„…ale jest to temat na inna opowieść”. – Literówka.
„Krasnoludy złapały za broń, taką prawdziwą, groźną”. – Krasnoludy złapały broń, taką prawdziwą, groźną.
„Na niego Krasnoludy!!” – Stawiamy jeden wykrzyknik, czasami, w uzasadnionych wypadkach, trzy. Nie stawia się dwóch wykrzykników.
Ten błąd powtarza się także w dalszym ciągu opowiadania.
„Teraz będę musiał ich zabić i zadać uszczerbku tej pięknej budowli pachnącej bogactwem”. – Można doznać uszczerbku, ale uszczerbku nie można zadać.
„…a smok jak planował, tak wszedł dumnym człapaniem do głównej Sali i zaległ na hałdach złota”. – Człapaniem się nie idzie. Można iść, człapiąc.
Czym główna sala zasłużyła sobie, by pisać o niej wielka literą? ;-)
„Rozkoszował się brzeczącymi monetami i szumem wiatru”. – Literówka.
„Las był taki sam jak kiedyś. kusiło spokojnym lotem po okolicy”. – Kropka kończy zdanie. Nowe zdanie rozpoczynamy wielka literą!
„Smok z pełnym spokojem frunłą sobie przed siebie”. – Literówka, powtórzenie.
Czy smok mógł także frunąć za siebie? ;-)
„Lekkim, opadającym lotem zbliżył się do dziwadztwa”. – Lekkim, opadającym lotem zbliżył się do dziwactwa.
„…unosiła się woń spalonego mięsa wymieszanej z czymś innym, nieznanym smokowi”. – …unosiła się woń spalonego mięsa, wymieszana z czymś innym, nieznanym smokowi.
„Wzbił się ciężko w powietrze i skierował swoje wielkie cielsko w jego kierunku”. – Zbędny zaimek. Czy mógł kierować obcym cielskiem?
„Nie miał zamiaru nikogo krzywdzić. Jedynie może trochę postraszyć, jak to miał w zwyczaju”. – Powtórzenie.
„…gdy miał już zionąć ogniem poczuł na swoim ciele małe uderzenie”. – Zbędny zaimek. Czy mógł poczuć coś na cudzym ciele?
„…poczuł na swoim ciele małe uderzenie. Wręcz małą eksplozję”. – Powtórzenie. Czy uderzenie może być małe? Czy coś mało odczuwalnego wypada porównywać do eksplozji? Czy mógłby poczuć coś na cudzym ciele?
Proponuję: …poczuł na ciele słabe uderzenie. Jakby małą eksplozję.
…strzały za którymi ciągnął się ciemny dym.” Za długo spałem. Co ci ludzie wymyślili”? – Brak spacji po pierwszej kropce, zbędna spacja po otwarciu cudzysłowu.
Pytajnik przed zamknięciem cudzysłowu; ten błąd powtarza się także w dalszym ciągu opowiadania.
„Na miecz krasnoluda. Co tu się wyrabia”?! – Jeśli to jest myśl smoka, wykrzyknik zbędny. Myśli nie słychać. Pytajnik przed zamknięciem cudzysłowu.
„Postanowił sobie, że nie może pozwolić sobie na tak długi sen jak ostatnio”. – Powtórzenie.
„Krzyknął wściekły smok i głębiej zakopał się w złoto”. – Krzyknął wściekły smok i głębiej zakopał się w złocie.
„Smok spał smacznie, ale zabawa w berka niestety odeszła na dobre”. – Zabawy nie przychodzą i nie odchodzą. ;-)
Proponuję: Smok spał smacznie, ale zabawa w berka, niestety, skończyła się na dobre.
„Cierpliwość, jak to ma w zwyczaju, ma swoje granice a właśnie przyrównanie go do szczura zdecydowanie ją przekroczyło”. – Powtórzenie. Przekroczono granice cierpliwości, nie cierpliwość.
Proponuję: Cierpliwość zazwyczaj ma swoje granice, a przyrównanie go do szczura zdecydowanie/ właśnie je przekroczyło.
„…okazane nie udzieleniem odpowiedzi na zadane pytanie”. – …okazane nieudzieleniem odpowiedzi na zadane pytanie.
„Cisza z obozu przybyłych nadal królowała”. – Nie rozumiem tego zdania. Czy może chodzi o to, że wśród przybyłych zapanowała cisza?
„Owy pechowiec, będący obiektem rzucia…” – Ów pechowiec, będący obiektem żucia…
„Barwy, jakieś takie pomarańczowo-różowe z zaciekami czarnych chur”. – Co to są chury i w jaki sposób tworzą zacieki na barwach? Bo chyba nie miałeś na myśli czarnych chmur? ;-)
„Chciał jedynie zapoznać się z obecną sytuacją. Zamiast miasta, zastał jedynie zgliszcza…” – Powtórzenie.
„Zamiast miasta, zastał jedynie zgliszcza czegoś co mogło kiedyś to przypominać”. – Zamiast miasta zastał tylko zgliszcza czegoś, co mogło kiedyś je przypominać.
„Niczego co przypominało by życie a tym samym posiłek”. – Niczego, co przypominałoby życie, a tym samym posiłek.
„Niestety, widok miescja w którym kiedyś mieszkali…” – Literówka.
„Wylądował na spalonej i martej ziemi…” – Literówka.
„Z uśmiechem i podskokach dopadł pierwszego z nich”. – Z uśmiechem i w podskokach dopadł pierwszego z nich.
„Wnętrzności schowanego w skafandrze człowieka-elfa po prostu chlusnęły przez małe okienko rozbijając pod swoim naporem szybkę”. – Chlusnęły okienkiem, a potem rozbiły szybkę? ;-)
Proponuję: Wnętrzności schowanego w skafandrze człowieka-elfa, naparłszy na szybkę, rozbiły ją i chlusnęły przez małe okienko.
„Zamyślony i z burzą mózgu wszedł do sali królewskiej i zakopał się w bogactwie”. – Chyba miało być: Zamyślony, z burzą myśli w mózgu, wszedł do sali królewskiej i zakopał się w bogactwie.
„Panowie, uspokujmy się”. – Panowie, uspokójmy się.
„Intruzi z zapałem zabrali się do intensywnego obijania pałkami gada”. – Co to są pałki gada i co obijali nimi intruzi? ;-)
„Ten, pałujący brzuch nawet nie zauważył zniknięcia druha”. – Czy tam były dwa brzuchy i jeden z nich, ten pałujący, nie zauważył, że drugi brzuch zniknął? ;-)
„Od dzisiaj będę szefował i pilnował moich trzodek…” – Od dzisiaj będę szefował i pilnował moich trzódek…
„Smok wzbił się w górę…” – Masło maślane. Czy można wzbić się w dół? ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Tekst poprawiłem. Jak teraz patrzę na moje błędy to w zasadzie była to "oczywista oczywistość". Jeszcze raz dzięki.