
Apokalipsa z greki to przede wszystkim zdjęcie zasłony, objawienie. Również metafora do zakończenia ludzkich losów.
Apokalipsa z greki to przede wszystkim zdjęcie zasłony, objawienie. Również metafora do zakończenia ludzkich losów.
Kilka żółto-brązowych listków przefrunęło przed błękitem oczu Frezji, dryfując bezwiednie na jesiennym wietrze. Dziewczynka owinęła koniuszek swego cieniutkiego, miodowego warkocza wokół palca. Uniosła prawą brew, a może i lewą również? Było to nie do zidentyfikowania z racji długiej grzywki, przysłaniającej połowę jej pociągłej twarzy.
– Rabz, zwiąż jej szkity, mam pomysł – rzuciła władczym tonem do pucołowatego satyra stojącego po drugiej stronie zagajnika.
Chłopiec o koźlich nogach i dwóch zakrzywionych rogach, kiełkujących z burzy czarnych loków, skrzywił się. Patrząc raz na linę, raz na stojącą na pieńku białą kózkę, pokręcił głową.
Frezja w dwóch susach skróciła dystans między sobą, a kozą łapiąc ją niezdarnie za nogi. Wyciągnęła zwierzę przed siebie, sycząc spomiędzy mlecznych zębów.
– Zrobisz co mówię! Rozkazuję ci, związać tę ohydną, brudną bestię!
Rabz cofnął się, smyrając bujną czupryną niższe gałęzie wszechobecnych jabłonek.
– Twoja mama, to znaczy, Pani Brens, zabroniła – zachlipał żałośnie chłopak – Pani Brens zabroniła robić krzywdę zwierzętom.
Blada skóra na twarzy Frezji przybrała barwę, której nie powstydziłaby się cegła najczystszej próby.
– Moja matka jest głupia! Masz słuchać mnie! Jak tego nie zrobisz, to powiem mojemu ojcu, że mnie uderzyłeś! Coś wymyślę i ci utną rękę! – krzyknęła tupiąc i trzęsąc kozą, która coraz mniej skłonna była kooperować.
Chłopiec wytrzeszczył oczy, a broda zaczęła mu drżeć. Samotna kropla spadła z jego twarzy na kosmate racice, hańbiące swoją obecnością po królewsku przystrzyżoną trawę. Chciał wierzyć, iż była to kropla potu z jego czoła, a nie łza, ale o to, by się nie założył.
Frezja podeszła do niego, wręczając mu kozę i sznurek. Po czym zdmuchnęła grzywkę z oka, złożyła ręce na piersi i kontynuowała tupanie, tym razem jedną stopą i delikatniej.
Słońce powoli chowało się za koronami łysiejących drzew, rzucając różnokształtne cienie na podłużną polanę.
Frezja znudzona patrzeniem na satyra potykającego się ze zwierzakiem i liną, zaczęła skakać po cieniach padających na trawę. Starając się unikać miejsc nasłonecznionych, niczym szczelin w ziemi czy strumyczków lawy. Chichocząc strąciła ręką kilka ostatnich liści z gałęzi, przy okazji lekko rozdzierając spódniczkę o kolczasty krzak.
– Skończyłeś? Pospiesz się, mama kazała dzisiaj kucharkom zrobić mój ulubiony sorbet wiśniowy! – Odwróciła się do chłopca, unosząc brew znad niewinnego uśmiechu.
Rabz odszedł na bok, odsłaniając swoje dzieło. Frezja skoczyła ku niemu, wciąż unikając szczelin w podłożu. Spojrzała na kozę, próbującą wydostać się z uwięzi becząc jazgotliwie. Uśmiechnęła się, gładząc grubaska po ramieniu.
– A teraz, skręcisz jej kark, tak jak służący wykręcają mokre pranie. Twoi rodzice to służący, na pewno widziałeś jak to robią. Wiesz jak to zrobić, jesteś taki silny – rzekła spokojnie, zdmuchując grzywkę i kręcąc loka.
– Frezja, Fre… b… bła… błagam, nie. Nie zrobię tego. – Rabz rozłożył ręce i klęknął przed nią.
Dziewczynka nadmuchała policzki i złapała się pod boki.
– A zatem ręka. Tato! Tato! Ta…
– Już dobrze! Aaa! – wrzasnął bezsilnie satyr.
Szeroki uśmiech wyłonił się spod miodowej grzywki, rozjaśniając bystre oczy dziewczęcia. Wyjęła z kieszeni cukierka i zaczęła go obracać w palcach.
– Jak się pospieszysz, dam ci tego cukierka, to twój ulubiony, orzechowy.
Rabz spojrzał na Frezję z wyrzutem, drżąc, zacisnął pięści i zbliżył się do płotu. Ujął kózkę delikatnie pod szyją i zaczął głaskać po głowie, wzdłuż kręgosłupa. Przerażone prostokątne źrenice wejrzały w głąb jego duszy, a kilka kropel, co do których pochodzenia już nie miał wątpliwości, zniknęło w jej białej sierści.
– Przestań się mazać! Zrób to w końcu, nudzi mi się! – Ponownie nachmurzyła się Frezja kładąc cukierek na pniu, z którego capnęła nieszczęsne zwierzę.
Wzięła do rąk rąbek spódniczki, nachalnie poszerzając palcem dziurę. Wskoczyła na pieniek i patrząc na przykucniętego chłopca z góry, syknęła.
– Zrób to! Teraz!
Rabz głośno zachlipał, ucałował kozę w czoło i pociągnął z całej siły. Chrupnięcie w środku zwierzęcia, poderwało do lotu chmarę ptaków z pobliskich drzew. Chłopiec skrzywił się i zwymiotował na trawę, wciąż gładząc śnieżne futro spoczywające na jego kolanach.
– Brawo! Nie było wcale takie trudne, prawda? – zapytała wniebowzięta Frezja, rzucając w skulonego satyra cukierkiem.
Popatrzyła chwilę na martwą kózkę w ramionach Rabza, po czym z uśmiechem na ustach i uniesioną prawą brwią, pobiegła w stronę domu. Radośnie unikając plam słońca, zaczęła nucić czyściutkim sopranem ulubioną melodię.
***
Wysoka budowla, z jednej części pokryta suchym, brązowym bluszczem, górowała nad zagajnikiem i pobliską stajnią. Zapach kolacji unosił się w powietrzu, a blask z okien wabił okoliczne komary. Frezja zatrzymała się na schodach i zaczęła szczypać z całej siły w rękę. Otworzyła drzwi i stanęła w progu z łzami w oczach.
– Frezja! Co ci się stało?
– Ja, ja, ja się bawiłam i, i – zachlipała dziewczynka, spuszczając głowę.
Elegancko odziana kobieta podeszła do córki, gładząc ją po głowie.
– Kochanie, możesz mi powiedzieć wszystko – Przykucnęła, a ich oczy znalazły się na tej samej wysokości.
Frezja wyciągnęła przed siebie rozdarty rąb spódniczki i pokazała powoli siniejące przedramię.
– Frezja, spójrz na mnie, kto ci to zrobił, co się stało? – Matka ujęła w smukłymi palcami jej brodę, unosząc ją.
Dziewczynka, dławiąc się łzami, spojrzała w oczy mamie i rzekła:
– To Rabz. Ten obleśny satyr. Bawiłam się, bawiłam się z kózką, a on ścisnął mnie za rękę – Frezja wyciągnęła rękę jeszcze bardziej przed siebie – a potem rozdarł mi spódnicę. Bła, bła, błagałam go mamusiu, ale on mi zagroził, groził, że mnie pobije i, i.
Oczy kobiety napełniły się łzami, wytarła rękawem swoje policzki i twarz córki.
– I co? Co jeszcze zrobił? – zapytała, zaczesując smukłymi palcami grzywkę dziewczynki za ucho. Odsłaniając prawie niewidoczny róg, wyrastający z jej czoła.
Frezja potrząsnęła głową, ponownie nakrywając pół twarzy miodową grzywką i pociągnęła głośno nosem.
– Kózka. Ta piękna, bialutka kózka, z którą zawsze się bawiłam. On, on, mamusiu ja go błagałam, ale on ją związał, a potem. Chciałam uciec, ale kazał mi patrzeć, trzymał mnie za spódnicę. On ją, on ją zabił mamusiu. Kazał mi patrzeć, a ja tak bardzo się bałam. – Frezja rzuciła się w ramiona mamy, łkając głośno do ucha kobiety. Czując mocny uścisk i słysząc chlipanie matki, dziewczynka uśmiechnęła się, unosząc prawą brew w geście triumfu.
Kilka pomniejszych błędów (.. zamiast …), za dużo przecinków (np. ale o to, by się nie założył), uśmiech rozjaśniający bystre oczy grzywki, nachalne poszerzanie dziury, rąb spódniczki.
Czy to opko, które mnie całkiem zaciekawiło, ma jakieś zakończenie? A prawość brwi i unikanie słońca – znaczenie?
No i czy kozy mają łapy?
Brakuje wielokropków w miejscach, gdzie zwyczajnie muszą się pojawiać. Dwukropków też ze dwa bym dodał…
Koza, która nie chce kooperować. A kto lubi takie traktowanie? ;-)
Pytanie w kwestii zasadniczej: o co w tym chodzi? Tekst sprawia wrażenie niedokończonego, nie spuentowanego; można się tego czy owego domyślać, ale czym innym zakończenia zwane otwartymi, czym innym brak tropów, kierunkujących domysły.
Przerażające.
Z racji przedmowy, przerażające jeszcze bardziej.
W przeciwieństwie do moich poprzedników, dostrzegam puentę, ale wcale mi się ona nie podoba.
A opowiadanie niezłe.
Pozdrawiam.
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
Dzięki za krytykę!
tintin
Prawość brwi :D Dość szybko zaznaczyłem, że nawet jako narrator nie wiem co się dzieje z drugą brwią, gdyż jest ukryta pod grzywką.
Unikanie słońca, bohaterka ma w sobie coś z socjopaty. A tacy ludzie często cierpią na natręctwa różnego rodzaju, poza tym gdzie się dało pokazywałem, że bohaterka bardzo lubi ,,skakać’’ taki spoiler dla kumatych. (W filmie ,,Lepiej być nie może’’ Nicholson miał podobny problem, tylko z łączeniami płyt chodnikowych) :D
AdamKB
Kozy absolutnie nie mają łap, ale robiłem lekki ,,rewrite’’ (podmiana zwierzątek) i nie wszystko wyłapałem.
Cejrowski kiedyś pokazywał, że tak się właśnie trzyma kozy, za nogi. Także dopóki bohaterka nie zaczęła kózką trząść nie było problemu.
Emelkali
Bardzo dziękuję :)
Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!
Kilka żółto-brązowych listków przefrunęło przed błękitem oczu Frezji, dryfując
bezwiednie na jesiennym wietrze.
Dziwnie połamany wiersz, ENTER jakiś?
Rabz, zwiąż jej łapy,
Koza i łapy?
Brew unoszona znad niewinnego uśmiechu zaiste ciężka musiała być, niczym nie kooperująca koza… ;) A potem tylko prawa…
Hmmm. Być może domyślam się pointy, ale takie krwawe to dziecko, że aż nieprawdopodobne.
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
Autorze, pobyt na portalu, gdzie w co trzecim opku wampir(zyca) boi się światła słonecznego trochę skrzywił mi spojrzenie. Unikanie deptania po granicach płyt chodnikowych – oczywiście, kojarzę, wiem, że to może być symptom nerwicy natręctw. To słońce mnie jednak zmyliło.
No dobra, wyjaśnione. Nadal jednak nie rozumiem, po co tyle razy podkreślasz, że Frezja uniosła brwi. Jest w tym, jak rozumiem, jakiś zamysł. Ale jaki? I jestem też naprawdę ciekaw, jaką umykającą mi wciąż pointę miałeś na myśli. Trochę zazdroszczę Emelkali i Fiszowi przenikliwości.
Pewnie dobrym tropem jest ta wysoka budowla, ale trop ten wyprowadził mnie tylko na balkon, na fajkę;(
Każdy ma jakieś charakterystyczne gesty, zachowania. Dzięki temu można spersonalizować dowolnego bohatera. Opowiadanie było króciutkie, jednak zdmuchiwanie grzywki, podnoszenie brwi i skakanie po cieniach zapadło ci w pamięć. Kojarzysz dzięki temu postać, jej charakterystyczne zachowania, mimikę. Rabz jest nijaki, bo tego mu brakuje. Ale celowałem w 1000 słów i tylko jednego bohatera nakreśliłem tak, jakbym sobie tego życzył.
Co do pointy, po zakończeniu konkursu mogę zrobić analizę i interpretację. :D Ale póki co, niech każdy kto czyta ma satysfakcję dojścia do własnych wniosków.
Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!
“Spojrzała na kozę, próbującą wydostać się z uwięzi, becząc jazgotliwie.“ – To brzmi jakby Frezja beczała jazgotliwie, wiesz?
Smutne. Nie lubię takich tekstów…
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Dziewczynka, warkoczyk i słoneczko z takim finiszem! Fajnie napisane. Niby niewinnie i słodko, a tu pach i kózki nie ma ;)
Kózka jak kózka… Przynajmniej nie cierpiała. Satyr dopiero będzie miał przerąbane.
Hmmm. Fajny początek. Ale ciągnął się aż do słowa ‘Koniec’, bo puenty nie odgadłam.
Babska logika rządzi!
Problem z opowiadaniem jest taki, że bez wyjaśnienia na początku znaczenia słowa wywaliłbym to z konkursu i tyle.
Nie wywalę, ale dobrze nie jest bo w ten sposób każde opowiadanie niemal da się podciągnąć pod taką definicję.
Bez tego pozostaje niezły opek o bardzo złej dziewczynce i zero fantastyki (bo fakt postawienia tam satyra i różków jest nędznym pretekstem).
"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066
Chciałem stworzyć coś, co pokaże, że każda rasa, gatunek, zniszczy się sama. Że dyskryminacja ze względu na kasty społeczne czy czystość krwi jest o wiele gorsza, niż dyskryminacja między rasami. Jako przykład wziąłem satyrów, z racji ich człowieczeństwa, którzy tak właśnie doprowadzili do wyginięcia swojego gatunku. A tytułowa zasłona nie dotyczyła tego, że dziewczynka swoją ,,satyrość’’ zasłaniała grzywką, ale to iż jako pretekst swojego ludzkiego okrucieństwa bierze się zwierzęcość. Nie chciałem skończyć tego opka akapitem uwłaczającym inteligencji czytelników, ale widocznie przesadziłem z głębokością przesłania.
Troszkę horroru pomieszałem z mitologicznymi stworzeniami, myślałem, że wystarczy. Następnym razem wrzucę czarodzieja i statek kosmiczny.
Dzięki za komentarz!
Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!
Na szczęście napisałem, że to niezły opek (co tam, niezły wykon literacki!), więc jestem uratowany przed wyrzutami sumienia :)
"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066
Chyba nie zrozumiałam, bo nie udało mi się pojąć, o co tu chodzi. No i kózki bardzo żal.
…z racji długiej grzywki, przysłaniającej połowę jej smukłej twarzy. – …z racji długiej grzywki, przysłaniającej połowę jej pociągłej twarzy.
Sprawdź znaczenie słowa smukły.
…sycząc z pomiędzy mlecznych zębów. – …sycząc spomiędzy mlecznych zębów.
Odwróciła się do chłopca, unosząc brew znad niewinnego uśmiechu. – Co robiła brew nad uśmiechem, czyli mniej więcej pod nosem?
Szeroki uśmiech wyłonił się spod miodowej grzywki, rozjaśniając jej bystre oczy. – Czy grzywka rzeczywiście miała bystre oczy?
– Frezja, spójrz na mnie, kto ci to zrobił, co się stało – Matka… – Brak pytajnika na końcu wypowiedzi.
Matka ujęła w pociągłych palcach jej brodę, unosząc ją. – Raczej: Matka ujęła smukłymi palcami jej brodę, unosząc ją.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
regulatorzy
Oj, moja droga… Coś ty odkopała :D
Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!
Odkopałam Twoje opowiadanie Za zasłoną, z maja 2014 roku. ;-D
By zapobiec kolejnemu szokowi, uprzejmie uprzedzam, że kopanie trwa. ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.