
O matko, co ja mogę powiedzieć na temat poniższego? Debiut- w sumie nie wiem- udany, a może wręcz przeciwnie... Ocenę zostawiam tym, którzy łaskawie zechcą przeczytać. Konstruktywna krytyka- naprawdę mile widziana. Dziękuję i pozdrawiam ;D
O matko, co ja mogę powiedzieć na temat poniższego? Debiut- w sumie nie wiem- udany, a może wręcz przeciwnie... Ocenę zostawiam tym, którzy łaskawie zechcą przeczytać. Konstruktywna krytyka- naprawdę mile widziana. Dziękuję i pozdrawiam ;D
„Dusk&Dust”. Tabliczka, na której widniał ten napis, była przekrzywiona i pokryta kurzem. Wzdychając Blake poprawił tabliczkę, po czym otworzył drzwi. Biuro detektywistyczne „Dusk&Dust” ani trochę nie przypominało typowego biura detektywistycznego ze starych filmów z Marlowem. Spore pomieszczenie, pomalowane na niebiesko. Naprzeciw wejścia wielkie okno, pod którym stało biurko i fotel obity skórą. Po prawej stronie od wejścia jeszcze jedna para drzwi i komplet drewnianych szafek na dokumenty, a po lewej wielkie akwarium z egzotycznymi rybkami stojące na komodzie z mahoniu. Dywan zajmujący prawie całą podłogę, skórzana sofa i fotele oraz nieduży stolik do kawy.
I – fanfary, proszę – główny detektyw karmiący swoje egzotyczne rybki, Sigourney Dust.
– Co tam? – zagadnęła Dust. Blake pokręcił głową. Jak jej ojciec mógł wywalić tyle kasy na odnowienie tego biura? Budynek, w którym się mieściło, był stary i z wyglądu obskurny. No i mieszkające w nim towarzystwo nie należało do najodpowiedniejszych. Mieszkanie w sąsiedztwie wróżek mogło być dość niebezpieczne.
– To była twoja fanaberia, co nie? – Blake rozparł się na kanapie. – Czemu, gdy ty o coś prosisz, wszyscy lecą z wywalonymi jęzorami?
Sigourney wzruszyła ramionami.
– Bywa, nie? Taki mój urok osobisty. Ale jest umowa: czynsz płacę sama.
Blake prychnął, kręcąc głową.
– Już to widzę.
– Zarobię, sam zobaczysz! Zresztą, już zarobiłam…
– No, ciekawe…
– Nie wierzysz? Słuchaj…
***
Dwa tygodnie wcześniej…
Sigourney obróciła się w fotelu i omiotła wzrokiem swój gabinet. Gdy dowiedziała się, że matka zapisała jej biuro w spadku, mało nie zleciała ze stołka. Kolejny szok czekał ją, gdy zobaczyła w jak kiepskim stanie było. Ale na szczęście ojciec wyłożył na remont sporo pieniędzy… Widać wciąż czuł sentyment do starych czasów. „Dusk&Dust” – nie zamierzała zmieniać tej oldskulowej tabliczki, którą powiesili na drzwiach, gdy zaczynali.
Obróciła się w stronę okna. Miasto było pełne starych budynków, brukowanych uliczek jeżdżących po nich dorożek i świecących bez przerwy latarni. Descent mieściło się pod ziemią i było jednym z najsolidniej stworzonych alternatywnych światów. Ale mimo tej nastrojowości mieszkańcy urządzali swoje domy w najróżniejszych stylach.
Włączyła laptopa i sprawdziła skrzynkę pocztową. Nic, nikt nie był zainteresowany. Przynajmniej na razie, dawniej „Dusk&Dust” cieszyło się wielką popularnością – i to nie tylko w świecie alternatywnym, ale w realnym także. No i to też był powód, dla którego nie zdecydowała się na zdjęcie tabliczki. Nazwisko mimo wszystko robiło swoje… A ona miała dwadzieścia lat, rzuciła studia i od siedmiu lat była samoukiem, jeśli chodziło o magię (bo nikt nie chciał uczyć bękarta indygo). Śmieszne, prawda?
Ciche wibrowanie komórki wyrwało ją z zamyślenia.
– Biuro detektywistyczne „Dusk&Dust”, w czym mogę pomóc? – Fachowe przedstawianie się miała w małym palcu – przez dwie godziny ćwiczyła przed lustrem, więc wiedziała, że wypadła co najmniej świetnie. Bez wątpienia robiła wrażenie profesjonalnej pani detektyw. Jak Marlowe. Jak Monk. Jak – a co tam! – jak Sherlock Holmes! Ale nie zamierzała biegać w prochowcu i kapeluszu…
– O, przepraszam – głos po drugiej stronie słuchawki wyrażał małe zakłopotanie. – Pomyłka, myślałem, że dodzwoniłem się do pizzerii… Jeszcze raz przepraszam.
Sigourney nigdy nie czuła się tak zbita z tropu jak w tej chwili. Ale nie mogła wypaść nieprofesjonalnie, więc panując nad głosem odparła:
– Nic się nie stało, do widzenia.
Tak naprawdę chciała wrzasnąć, że trzeba być debilem i nie mieć książki telefonicznej w domu, żeby pomylić biuro detektywistyczne z pizzerią. Ale każdemu może się zdarzyć pomyłka, prawda? Z rezygnacją odłożyła telefon. Czego się spodziewała? Że po kilku dniach od oficjalnego otwarcia zlecenia posypią się niczym lawina? Nie powinna być aż tak naiwna, ale kogo ona chciała oszukać, tak na serio doskonale wiedziała, że jej chlebem powszednim będą sprawy ubezpieczeniowe, śledzenie niewiernego męża lub żony, siedzenie godzinami w samochodzie lub przez dwa tygodnie (jak dobrze pójdzie) w wynajętym mieszkaniu obserwując… Nawet w świecie nadprzyrodzonym takie zlecenia nie były niczym nadzwyczajnym. I dostanie takie zlecenie tylko, jak dobrze jej pójdzie albo jak będzie miała szczęście.
Może rzucenie studiów było kolejnym cholernym błędem? Może macocha miała rację, że tak na serio do niczego się nie nadawała i potrafiła polegać tylko na ojcu? I na Blake’u, jeśli ojciec nie mógłby jej pomóc… Z trudem kończyła każdą szkołę, oceny mierne, brak szczególnych osiągnięć, nigdy nie była szczególnie popularna – przez to ostatnie kilka razy wdała się w bójkę, dwukrotnie prawie wyrzucono ją ze szkoły, ale ojciec zawsze wybłagał zawieszenie.
Z głębokim westchnieniem przeczesała włosy. W takim razie, otwarcie tego biura detektywistycznego również było błędem, prawda?
***
Wyszła z biura o szóstej. Na myśl o powrocie do domu jak zwykle ją skręcało, ale nie miała wyjścia. Musiała wrócić przynajmniej jeszcze raz, aby się ze wszystkim wynieść. Mama miała przy biurze dwa pokoje: sypialnię z aneksem kuchennym i niedużą łazienkę, więc po zakończeniu remontu mogła się tam wprowadzić.
Napisała sms-a do Blake’a, żeby przysłał pod jej dom kilku chłopaków i ciężarówkę, bo musiała przewieźć swoje rzeczy, bo sama nie dałaby rady ich przenieść. Było piętnaście po szóstej, gdy weszła do domu, a macocha wracała z pilatesu o dziewiątej, więc na styk powinni ze wszystkim zdążyć. Od kilku dni sukcesywnie pakowała swoje rzeczy, przygotowując się do tej chwili. Chłopaki musieli tylko rozłożyć jej łóżko oraz szafę i mogli je przewieść, a ona dopakuje resztę rzeczy i tyle. Jakby nigdy jej tam nie było.
Przez blisko rok nie mieszkała z ojcem i macochą. Po kłótni z tą siksą zrobiła najbardziej gównianą rzecz w swoim życiu – uciekła i pozwoliła, aby wróżki się nią zaopiekowały… Świetnie się nią zajęły, prawie nic nie pamiętała. Na szczęście otrzeźwienie przyszło w idealnej chwili. Od tamtego czasu jak najrzadziej starała się spędzać czas w domu, a jeśli już musiała, to nie wychodziła z pokoju. Do dziś nie mogła zrozumieć, jak wytrzymała z tym babskiem prawie cztery lata. Ale na szczęście, już wkrótce ojciec się od niej uwolni…
Pakowała resztę rzecz, gdy chłopcy zaczęli się dobijać do drzwi. Jak to dobrze znać grupkę umięśnionych facetów, którzy mogą pomóc w przenoszeniu pudeł i mebli… Było ich sześciu, więc z pewnością szybko się ze wszystkim uwiną.
– To co mamy zabrać?
– Rozłóżcie łóżko i szafę, bo myślę, że biurko da się przenieść w całości– szybko nabazgrała wiadomość dla ojca, po czym otworzyła lodówkę i przykleiła karteczkę do dna butelki z piwem. Tam jej macocha nie znajdzie, a tata prawie zawsze zostawiał komórkę w domu, więc nie mogła mu wysłać sms-a, że się wynosi.
Schodziła po schodach z walizką i torbą, gdy macocha stanęła w drzwiach. W pierwszej chwili w Sigourney obudził się ten sam strach, który odczuwała za każdym razem, gdy na nią patrzyła. Ale szybko zepchnęła go w głąb swojej świadomości i z dumą, kroczyła przed siebie.
– Gdzie ty się wybierasz? – Macocha chciała ją chwycić za ramię, ale Sigourney wyszarpnęła się z jej uścisku.
– Jeśli to dla ciebie nie jest takie oczywiste, to aktualnie się wyprowadzam.
Nie zaszczyciła jej nawet spojrzeniem, choć domyślała się, że po pierwszej chwili szoku macocha bez chwili wahania będzie chciała jej zrobić awanturę. Wrzuciła rzeczy do środka ciężarówki, a gdy wracała na chwilę musiała przystanąć przed drzwiami, bo wynoszono jej biurko. Wynoszący je rzucili jej ostrzegawcze spojrzenia, a ona skwitowała je gorzkim uśmiechem. Nie była już dzieckiem, które dawało się zastraszać.
– Nigdzie się nie wybierasz. – Macocha zastąpiła jej drogę na schody.
– Zabronisz mi? – Sigourney zmrużyła oczy.
– Taki żałosny nieudacznik, jak ty, z niczym sobie nie poradzi, jeszcze wrócisz tu, błagając byśmy cię przyjęli…
– Radzę ci, naucz się sprzątać i gotować, bo po rozwodzie nie będzie cię stać nawet na zatrudnienie gosposi.
Chwila konsternacji na jej twarzy wystarczyła Sigourney na przepchnięcie się do schodów i wbiegnięcie na górę. Więcej nie przeszkodziła im w wyprowadzce – schodząc na dół, Sigourney kątem oka widziała, że stała w kuchni i próbowała się dodzwonić do ojca. Z pewnością, jak tylko ojciec wróci, będzie go błagała na kolanach, ale nie tym razem… Zbyt długo ta harpia trzymała go w swoich szponach.
Skończyli przed dziewiątą. Sigourney postanowiła pójść piechotą, a nie gnieść się w samochodzie z czterema chłopakami. Piętnaście minut spaceru dobrze jej zrobi, a ponieważ dała im klucze, oni spokojnie się ze wszystkim rozłożą.
Westchnęła głęboko. Może wcale nie była taka do niczego? Postawiła się. I zaczynała nowe życie, więc na start wszystko wyglądało całkiem nieźle… Gwałtowne uderzenie zwaliło ją na chodnik. Szybko zerwała się na nogi i ku swojemu zaskoczeniu ujrzała wampira, trzymającego się za szyję. Dyszał, gapiąc się na nią rozszerzonymi z przerażenia oczami.
– Po… po-pomoccyyy… – wyjąkał z trudem, zezując w stronę ulicy, z której na nią wyskoczył.
***
Policjant, młody wilkołak, spisał jej zeznanie i podziękował. Zamienił z nią jeszcze parę uprzejmych słów, po czym na pożegnanie wręczyła mu wizytówkę. I tak spisali jej dane osobowe, ale tak przynajmniej wiedzieli, że nie trafili na byle kogo… Właśnie: trafili na detektywa-żółtodzioba, który przypadkiem uratował wampira przed wykrwawieniem. Po raz pierwszy widziała, aby jakikolwiek wampir krwawił jak zarzynana świnia. Wcześniej nie podejrzewała nawet wampirów o posiadanie aktywnego krwiobiegu.
Siedziała na korytarzu w szpitalu i co chwilę zerkała na drzwi pokoju zabiegowego. Pokrwawiona kurtka leżała na drugim krześle. Nie pozwolili jej pójść sobie do biura, tylko zatrzymali i kazali zadzwonić po kogoś. Do ojca nawet nie próbowała dzwonić– z pewnością miał inne sprawy na głowie– więc zadzwoniła po Blake’a.
Zjawił się po półgodzinie. Zbladł, gdy zobaczył kurtkę, ale Sigourney szybko go uspokoiła, że to nie jej krew.
– Ale nie popełniłaś chyba morderstwa, co?
– „Chyba”? – Posłała mu niedowierzając spojrzenie. – Co ty, ja jestem chyba jednak po tej dobrej stronie mocy.
– No cóż, tak czy inaczej, czuj się zamieszana w jakąś poważniejszą sprawę. Nie na co dzień widzi się pokancerowanego wampira…
***
Blake nawet sobie nie zadawał sprawy z realności jego słów.
Dwa dni później, do jej biura zawitał uratowany przez nią wcześniej wampir. W nienagannym ubraniu i towarzystwie pary przybocznych, do Sigourney szybko dotarło, iż ma przed sobą Księcia, jednego z ojców wampirzych gniazd w Descent. Opatrunek na szyi oraz świta zdradzały, iż nie był w najlepszej kondycji. Sigourney starała się ukryć zakłopotanie, ponieważ niezbyt wiedziała, jak powinna się zachować. Nigdy nie gościła żadnego wampira, nawet z żadnym nie znała się na tyle blisko, by znać ich zwyczaje.
– Życzy pan sobie czegoś? – Nie miała innego wyjścia, jak zachowywać się najgrzeczniej jak potrafiła i nie popełnić przypadkiem jakiegoś faux pas.
– W pierwszej kolejności muszę podziękować za pomoc. – Nigdy nie widziała, żeby wampiry się uśmiechały. Była przekonana, że wyszczerzy swoje kły, a zamiast tego, ujrzała śnieżnobiały, nienaganny uśmiech. – Pani pozwoli, że się przedstawię. Aleksander Dourif, Mistrz podlegający Księciu De La Boulaye.
– Bardzo mi miło i cieszę się, że nic się… – Jak powinna poprawnie zwrócić do Mistrza? Wampiry to przede wszystkim arystokracja, tak przynajmniej słyszała, a w każdym gnieździe Mistrz jest traktowany jak król. – Waszej wysokości nie stało. Jestem Sigourney Dust, prywatny detektyw.
Dourif cały czas się uśmiechał. Dopiero teraz zauważyła, że wampiry mają dziwny uśmiech… To dobrze czy źle? Śmieje się z niej czy może go uraziła i zaraz rozszarpie jej gardło? Ciarki biegały po jej plecach w tę i z powrotem.
– Spokojnie, nie uraziła mnie pani. Niewielu spoza naszych kręgów może się pochwalić znajomością naszej etykiety… Może przydałby się jakiś poradnik, by uniknąć zdenerwowania w razie spotkania z wampirem? Może powinienem taki napisać? W ludzkim świecie byłby bestsellerem…
Sigourney nieco się rozluźniła. Mogła skreślić z listy rozszarpanie przez wampira.
– Wracając do zadanego wcześniej przez panią pytania – kontynuował Mistrz, założywszy nogę na nogę. – Owszem, potrzebuję pomocy. Słyszałem od znajomego, że zajmuje się pani nie tylko sprawami kryminalnymi, ale jest pani też dzieckiem indygo…
Sigourney skinęła głową. Była niezwykłym zjawiskiem przyrodniczym: prawdziwym dzieckiem indygo! Człowiekiem ze skłonnościami paranormalnymi. Kiedy rozwinęła swoje wewnętrzne, trzecie oko, mogła zobaczyć swoją aurę – faktycznie była w kolorze indygo. Żadna zdolność parapsychiczna nie stanowiła dla niej zagadki – rozwinęła zdecydowaną większość z nich dobrze lub bardzo dobrze.
– Czy na podstawie tego oto kawałku materiału może pani namierzyć tego, kto mnie zaatakował? – Wyjął z kieszeni marynarki plastikową torebkę z niedużym skrawkiem materiału. – Czy w ogóle jest pani w stanie używać radiestezji na takim poziomie?
– Hm, myślę, że tak.
Szybko przygotowała potrzebne rzeczy. Nałożyła na dłonie gumowe rękawiczki i ostrożnie naciągnęła kawałek materiału na cieniutką żyłkę, do której końcu przywiązała wahadełko. Rozłożyła mapę, a następnie uwolniła nić energii, która przepłynęła przez żyłkę i zintegrowała się z energią pozostałą na materiale. Sigourney poczuła coś na kształt delikatnego kopnięcia prądem w opuszkach palców, gdy wahadełko szarpnęło się w stronę kamienicy, w której się znajdowali. Czyżby napastnik był w tym budynku? Niemal natychmiast otworzyła trzecie oko, po czym skamieniała.
Z początku była przeciwna noszeniu broni przy sobie, ale teraz rozumiała, że w takich sytuacjach pistolet mógłby się przydać. Wstała gwałtownie i naparła mocą na jednego z przybocznych Mistrza, rzucając nim o ścianę.
– Spokojnie! – Wampir szybko uniósł dłoń. Był wyraźnie zaskoczony jej reakcją.– Spokojnie, proszę pani. To był test…
– Słucham? – Sigourney zamrugała skonsternowana. Najpierw spojrzała na siedzącego przed nią wampira, a następnie na leżącego pod ścianą z rękami uniesionymi tak, aby je widziała, przybocznego.
– Proszę mi wybaczyć, lecz musiałem się przekonać czy to prawda, że potrafi pani takie cuda. Jeszcze raz przepraszam.
Sigoruney usiadła powoli. Miała ochotę na niego nawrzeszczeć, ale musiała się opanować. W końcu nie mogła go za to winić– dzieci indygo były tak samo rzadkie jak wilkołaki mogące dotykać srebra bez uszczerbku na zdrowiu.
Po tym nieprzyjemnym incydencie, Mistrz szybko objaśnił jej sytuację. Ktoś bezkarnie polował na wampiry. I w dodatku – co było wyjątkowo okrutne – opróżniał ich z krwi, co do kropli. Opróżniał je z życiodajnych płynów, a potem porzucał. Wampir, gdy pożywiał się na człowieku, wprowadzał ofiarę w trans, a po sprawie nie zostawała nawet blizna, zaś napastnik atakujący wampiry doprowadzał swoją ofiarę do zgonu. Dourif podejrzewał, że sprawcą jest inny wampir, ponieważ na ciałach ofiar znaleziono rany po ugryzieniu. Niektóre wampiry posiadały paranormalne zdolności, więc nie można było wykluczyć, iż napastnik posiadał zdolność silną zdolność podświadomej sugestii lub hipnozy.
– Łącznie zginęło siedem osób z mojego gniazda. Sprawę zgłosiłem Radzie oraz policji.
– W takim razie moja pomoc jest całkowicie zbędna, policja z pewnością złapie sprawcę.
– Właśnie w tym kłopot, droga pani. – Dourif pokręcił głową. – Ich radiesteta nie może namierzyć sprawcy. Jest pod ochroną silnych zaklęć maskujących, które są nie do zdjęcia na odległość. Obecny tu aspirant – wskazał osobę, którą Sigourney wcześniej uderzyła mocą – to mag, który był pod wpływem naprawdę silnego uroku maskującego, który sprawia, iż każdy bierze go za przedstawiciela mojego gatunku. Mimo tego uroku doszła pani do tego, iż to do niego należał podany przeze mnie kawałek materiału, choć urok wyraźnie zmienił jego aurę…
– Musiałam ją zniszczyć mimowolnie, po tym jak otworzyłam trzecie oko…
– Właśnie, jak na kogoś kto jest samoukiem, potrafi pani używać tak potężnych technik, że aż strach pomyśleć, co potrafiłaby pani zdziałać po odpowiednim treningu! Winszuję talentu. Ale co do pani roli, jest ona następująca: na gwałt potrzebujemy kogoś, kto mógłby pilnować mojego gniazda i nie zwracał zbytniej uwagi.
– I prywatny detektyw przepytujący wszystkich wokół nie zwróci niczyjej uwagi?
– Na pewno zwróci mniej uwagi niż tabun policji.
Zasadniczo, miał rację. Nikt nie znał Sigourney, więc nikt nie przejmie się kryminalnym żółtodziobem przepytującym wszystkich wokół. A napastnik może pomyśleć, że Dourif był tak zdesperowany zmniejszającą się liczbą członków dworu swojego Księcia, iż postanowił się chwycić brzytwy i nająć pierwszą lepszą płotkę– zapewne na przestrach i by podreperować nadszarpniętą reputację.
– A właściwie, mogę wiedzieć jak pan został zaatakowany?
– Wracałem piechotą z domu mojej przyjaciółki. – Nie mógł i najwidoczniej nie zamierzał się z niczym kryć. I tak prędzej czy później wszystko wypłynęłoby na wierzch.– Jest artystką, chciałem u niej zamówić ręcznie robioną biżuterię dla mojej partnerki.
Sigourney uniosła brew. Wampiry raczej nie gustowały w rękodziele – ceniły sztukę, ale w postaci rzeźb i obrazów, a najbardziej takich, które przedstawiały ich samych.
– Nieoczekiwanie poczułem przemożną chęć pójścia inną drogą. Skręciłem w inną uliczkę, gdzie zostałem zaatakowany. Kiedy jego kły wbiły się w moją tętnicę, nagle oprzytomniałem – zamilkł na chwilę – wyrwałem się i uciekłem.
Sigourney milczała przez chwilę.
– W porządku. Z radością będę chronić pana gniazdo, Mistrzu.
***
Kolejne trzy dni minęły jej przepytywaniu wszystkich mieszkańców gniazda, objętych aresztem domowym. Wszystkimi mocno wstrząsnęła śmierć siedmiu członków rodziny. Jeśli Sigourney sądziła, że szybko wychwyci jakieś złe fale w gnieździe, rozczarowała się. Podobno w dziewięćdziesiąt procent morderstw są zamieszani członkowie rodzin – w tym przypadku musiała wziąć pod uwagę pozostałe dziesięć procent, czyli osoby z zewnątrz. W życiu nie spotkała tak zgodnej rodziny, jak ta, której głową był Mistrz Dourif!
Czwartego dnia odbyło się przyjęcie z okazji pięćdziesiątej rocznicy partnerstwa Mistrza Dourifa i jego wybranki, Leili. Sigourney również została zaproszona do świętowania. W ciągu tych trzech dni zdążyła poznać zwyczaje wampirów na tyle dobrze, aby wiedzieć, jak powinna się zachować i ubrać na tak wspaniałą uroczystość.
Leila z niemałym zachwytem przyjęła rocznicowy prezent. Kiedy wybranka Mistrza okazywała swój zachwyt, Sigourney wychwyciła kątem oka, iż ktoś wychodzi z sali. Natychmiast poczuła lodowaty poduch na twarzy. Kłopoty. Szybkim krokiem ruszyła za wampirem, utrzymując rozsądną odległość. Wypuściła przodem sondę i z przerażeniem stwierdziła, iż napastnik był jakieś dwadzieścia metrów przed nią. Skradając się, otworzyła trzecie oko i w jej głowie pojawił się obraz istoty o wampirzych kłach zabijającą innego wampira. Przyszłość czy teraźniejszość? Wyskoczyła zza rogu i w kilka sekund uderzeniem mocy odepchnęła napastnika od ofiary. Podeszła do przyszpilonego mordercy i westchnęła. Był pod wpływem silnego zaklęcia hipnotyzującego.
– Opowiedz mi o tym, co się stało. – Sigourney przyłożyła palec wskazujacy do jego czoła i stworzyła most mentalny, dzięki którym jej jaźń wniknęła w jaźń mordercy.
I wszystko stało się jasne.
Stworzyła kajdany, którymi przymocowała niczego nieświadomego mordercę do ściany i pobiegła do sali, w której zebrali się wszyscy członkowie gniazda. Wpadła do środka jak burza i bez słowa wyjaśnienia powaliła mocą stojącą obok Dourifa kobietę.
– Co to ma znaczyć? To skandal! – Leila leżąc na podłodze bezradnie szamotała się niczym sardynka.
– Masz na myśli to, ze mija pięćdziesięciolecie waszego partnerstwa, a nie małżeństwa? – Sigoruney spojrzała na skonsternowanego Mistrza. – Sprawa rozwiązana. W skrócie: używając silnych uroków obecna tu wampirzyca czarowała schwytanego przeze mnie niczego nieświadomego kresnika.
***
– …a morał z tej historii taki, że podłe kobiety lecą na władzę i pieniądze. – Sigourney przeciągnęła się. – Gdyby pozbyła się Mistrza Dourif, automatycznie przejęłaby gniazdo, bo nie było silniejszego wampira od niej.
– Czyli pierwsze zlecenie rozwiązane.– Blake uśmiechnął się lekko. – Czyli naprawdę dziewięćdziesiąt procent morderstw popełnia najbliższa rodzina?
– Na to wychodzi. I odpukać, mam nadzieję, że ta zdzira nie posunie się tak daleko…
– Ojciec złożył pozew?
– Taa, a ona już robi problemy. Wiesz, rzuca się, że zostawi go w skarpetkach, będzie musiał łożyć na nią alimenty i takie tam… Ale jak dla mnie, nawet jeśli ojciec będzie musiał jej coś tam płacić, to i tak możemy mówić o happy endzie. Złapałam nowych klientów – widać sprawa z Dourifem zrobiła mi niezłą reklamę… Może zatrudnię sobie sekretarkę?
– A kto jej będzie płacił?
– No co ty? Dzięki tej sprawie jestem chyba tak popularna, że to będzie dla niej zaszczyt pracować dla zbawczyni Mistrza wampirów! Hej, może ratowanie ludzi przed złymi związkami będzie dodatkową usługą?
Hmmm. Jest ciekawy pomysł. Wprawdzie nie całkiem nowy – o biurze detektywistycznym w świecie magii pisał już Resnick – ale zdecydowanie jeszcze nie oklepany. Rozwiązanie zagadki przez panią detektyw sprawia wrażenie tak łatwego, że nie budzi emocji. Ot, veni, vidi, vici. Ale jej więzy rodzinne zarysowane znacznie lepiej.
Zabrakło mi wyjaśnienia, kim właściwie jest indygo. Sam kolor aury do mnie nie przemawia.
Trochę jeszcze musisz popracować nad warsztatem. Na przykład, myślniki od literek oddzielamy spacją. Obustronnie.
Podobno w 90% morderstw są zamieszani członkowie rodzin, tak w tym przypadku najwyraźniej mogła brać pod uwagę pozostałe 10%.
Przykład zdania do poprawki. Po pierwsze – liczby słownie. Po drugie, to “tak” w środku nijak mi nie pasuje do reszty. Co ono miało oznaczać? Po trzecie – co Autorka miała na myśli w drugiej części zdania? Że bohaterka w tej konkretnej sprawie powinna uwzględniać dziesięć procent dotychczas popełnionych morderstw?
Ogólnie, jak na debiut, to całkiem przyzwoicie. Ale nie aż tak cudnie, żeby nie dało się jeszcze poprawić. ;-)
Babska logika rządzi!
Człowiek całe życie się uczy – dzięki za wskazówki i dobre słowo ;-)
A co do indygo, służę wyjaśnieniem:
Dzieci indygo – ludzie, którzy od wczesnego dzieciństwa charakteryzują się specyficznymi zdolnościami paranormalnymi np. nensha (myślografia, chyba każdy zna film “Ring”, pojawia się tam kaseta wideo – a w nowej wersji… nie, nie będę robić spoilerów, jeśli ktoś nie oglądał, ale wracając do meritum: za pomocą myślografii Samara “wgrała” swoje myśli na kasetę), channeling (możliwość łączenia się mentalnie z Wyższą Jaźnią), prekognicja (wiedza o zdarzeniach w przyszłości, której nie można wywieść z bieżącego stanu wiedzy), etc. A, tacy ludzie posiadają aurę w kolorze indygo xD Za pomocą trzeciego oka (wrażliwość na bodźce paranormalne, pozwala widzieć “więcej” i “poza” realnym światem- znane również jako Wzrok), jeśli jest dobrze rozwinięte, ułatwia rozwijanie wewnętrznego “ja” i zdolności paranormalnych.
Co do łatwości w rozwiązaniu zagadki: wydawało mi się, że skoro ktoś za pomocą dotyku może wniknąć do czyjejś duszy, poznać jego myśli… Może faktycznie poszłam na łatwiznę? No, ale początki zawsze są trudne – szczególnie w budowaniu intryg, ale mam nadzieję, że się poprawie ;-)
W zasadzie mi się podobało, choć ten klimat wydał mi się nieco nazbyt znajomy (wszak to nie tylko Resnick, także np. Cook z detektywem Garettem).
Czy nie obawiasz się, że ta bohaterka jest zbyt potężna, jej moc zdaje się nie mieć żadnych ograniczeń? Jeśli jest taka wspaniała, to powinni się o nią bić wszyscy, którym potrzebny jest ktoś taki, poczynając od policji.
O indygo nie wiedziałam, rozumiem, że to common knowledge, tak?
Zastanawiam się też nad tym wątkiem z rozwodem, bo jakoś nie zrozumiałam czemu on służy.
Rzuciły mi się też w oko dwa błędy:
„przysłał pod jej dom kilku chłopaków i ciężarówkę, bo musiała przewieść swoje rzeczy” – jednak „przewieźć” (od wieźć), a nie „przewieść” (od wieść czyli prowadzić), prawda?
„I w dodatku – co było wyjątkowo okrutne – opróżniał ich z krwi, co do kropli. Opróżniał je z życiodajnych płynów, a potem porzucał.” – myślę, że konieczna jest decyzja, czy stosujesz rodzaj męsko– czy niemęskoosobowy w odniesieniu do wampirów, obu jednocześnie się nie da
Dziękuję za komentarz i wszystkie uwagi ;-)
Co do kreacji głównej bohaterki – postacie prezentują różne wachlarze umiejętności. Gdybyśmy mieli typować kategorie, chyba znalazłyby się trzy:
– postać, która dopiero poznaje swoje moce i odkrywa swoje możliwości
– postać, na etapie szkolenia/nauki panowania nad swoimi mocami
– postać, której moce są w pełni zaawansowane
Sigourney reprezentuje ten trzeci typ – wpisz sobie na youtube: Mroczni po mamie, cyniczni po tacie… PYRKON 2013 – prelekcja Anety Jadowskiej na temat bohaterów urban fantasy. Jeśli mnie pamięć nie myli, jest tam wspomniane (w części numer 2 lub 3) o typach bohaterów – serio, warto obejrzeć, jeśli nie słuchało się na żywo ;-) Co do tego, iż jest taka potężna, to osobiście uważam, że w parze z wielkim zainteresowaniem idzie wielki niepokój. W jednym miejscu wspomniałam, iż nikt nie chciał jej przeszkolić – tu pojawiła się normalna obawa przed konsekwencjami, ponieważ dzieci indygo błyskawicznie opanowują prawie każdą umiejętność. Dlatego nieważne czy magiczni czy ludzie – wszyscy są tak samo uprzedzeni… Ale to wszystko z czasem mija, nie?
Ale fakt, przyznaję, może trochę za bardzo poszłam po bandzie – powinnam była lepiej rozbudować wątek zagadki. I ukazanie bohaterki w tak superlatywny sposób też nieco zaszkodził… Muszę nad tym popracować. A, co do wątku z rozwodem – każdy ma jakieś problemy, rodzinę, więc jakoś mi było głupio nie powiedzieć kilku słów na temat rodziny Sigourney ;-)
Jeszcze raz dzięki za komentarz i uwagi, pozdrawiam xD
Hm, ta klasyfikacja bohaterów, niezbyt wyszukana zresztą, może się generalnie stosować do fantasy, nie tylko urban, ma tylko taką wadę, że nie obejmuje bohatera, który żadnych mocy nie ma, a i tacy się przecież zdarzają.
Nie rozumiem tego zdania: “w parze z wielkim zainteresowaniem idzie wielki niepokój”.
Nie wynikło mi z opowiadania, że wszyscy są uprzedzeni do dzieci indygo. Myślę też, że to jest dość niepoważne ze strony “magicznej społeczności” tego świata pozostawianie takich dzieci samopas, bo z takimi wszechogarniającymi mocami mogą one spowodować niezłą katastrofę.
Rozumiem nawet, że chciałaś wspomnieć o rodzinie, tylko nie rozumiem skąd się wziął ten rozwód, bo choć niechęć bohaterki do macochy była oczywista, to jakoś nie wynikło mi, że małżeństwo jej ojca przechodzi jakiś kryzys. Zresztą nie byłoby to potrzebne, bo w tak krótkiej formie nie ma sensu rozbudowywać tego wątku.
Sklasyfikowałam tylko typy posiadające moce – nie uwzględniłam bohatera nie posiadającego żadnych nadprzyrodzonych zdolności, bo jeszcze takiego nie spotkałam i nie wiem, jak ktoś taki mógłby sobie poradzić w świecie, gdzie gołymi rękami można sobie głowy urywać… Chyba, że jakaś mimoza, którą broni cały zastęp magów i rycerzy. Taka może sobie poradzi.
Co do tego – konkretnie tego - opowiadania, owszem, nie ma w nim nic o uprzedzeniu do dzieci indygo… Przepraszam, ale napisałam swoją opinię na wyrost, sugerując się opowiadaniem, które wcześniej napisałam, a które jest w korekcie.
Co do ostatniego – może tak, może nie ;-) Jednym ten wątek będzie pasował, innym nie, kwestia gustu.
Dziękuję i pozdrawiam ;-)
Ciekawe, chociaż temat raczej nie mój.
:)
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
Każdy woli co innego, kwestia gustu xD
Doceniam opinię, dziękuję i pozdrawiam :-)
Przegadane… Za mało akcji na początku tekstu, nie ma zapowiedzi tajemnicy – tekst zaczyna nużyć. Opis to za mało. Brakuje sporo przecinków, w wielu miejscach zły szyk zdań.
Edycja tekstu do kitu, poczynając od przedmowy.
Ale, jak na debiut, całkiem przyzwoicie…
Pozdrówko.
PS. W prochowcu i kapeluszu chodził porucznik Colombo, alias Peter Falk.
Faktycznie, trochę rzeczy będę musiała poprawić i nad sporą ilością popracować. Ale myślę, że nie będę edytować tego tekstu – ewentualne błędy będę wyłapywać w kolejnych pracach ;-)
Dzięki za poświęcony czas i wszystkie uwagi xD Mam nadzieję, że w kolejnym opowiadaniu uniknę powyższych zarzutów. Cały czas się uczę pisać, pracuję nad warsztatem – i gdybym nie zaczęła czytać Nowej Fantastyki, nie zainteresowałabym tą stroną. No bo poważnie, prowadzenie bloga, na którym albo wszyscy będą ci cukrowali albo równo po tobie jechali, nie ma moim zdaniem sensu… Moim tekstom wiele brakuje, ale wiem, że tu wiele się nauczę ;-)
Dobra, zanim mój komentarz zmieni się w kącik wyznaniowy, bardzo dziękuję za poświęcony czas, rady, dobre słowo i pozdrawiam ;-)
Miracle9515 – w wolnej chwili zrobię jeszcze analizę pierwszego fragmentu. Jednakże, już teraz, warto i należy wykonać prosty zabieg edycyjny – wypośrodkować gwiazdki i dać odpowiednie odstępy między gwiazdkami a częściami tekstu – na jedną interlinię.
Tekst wygląda wtedy książkowo, a nie internetowo, ale, co ważniejsze, ten zabieg bardzo ułatwia czytanie – i percepcję tekstu. Nie mówiąc o tym, ze opowiadanie po prostu ładniej wygląda. nie odstręczając pewną taką niechlujnością…
Ktoś jeszcze pewnie rzuci okiem na ten tekst, nieprawdaż?
W przedmowie zlikwiduj podpis – przecież doskonale wiadomo, kto jest autorką.
Pozdróweczko.
Naprawdę? Dziękuję za poświęcony czas! ;D Jasne, już się za to biorę.
A… kto jeszcze powinien, rzucić okiem?
Pierwszy fragment brzmi tak: „Dusk&Dust”. Tabliczka, na której widniał ten napis, była przekrzywiona i pokryta kurzem. Wzdychając Blake poprawił tabliczkę, po czym otworzył drzwi. Biuro detektywistyczne „Dusk&Dust” ani trochę nie przypominało typowego biura detektywistycznego ze starych filmów z Marlowem. Spore pomieszczenie, pomalowane na niebiesko. Naprzeciw wejścia wielkie okno, pod którym stało biurko i fotel obity skórą. Po prawej stronie od wejścia jeszcze jedna para drzwi i komplet drewnianych szafek na dokumenty, a po lewej wielkie akwarium z egzotycznymi rybkami stojące na komodzie z mahoniu. Dywan zajmujący prawie całą podłogę, skórzana sofa i fotele oraz nieduży stolik do kawy.
I – fanfary, proszę – główny detektyw karmiący swoje egzotyczne rybki, Sigourney Dust.”
Wytłuszczenia moje.
No, dobrze. Generalnie należy unikać czasownika ”być” – czyni zdanie statycznym. Należy stosować czasowniki ruchu – dynamizują tekst. Podobnie jest ze stroną bierną – jeżeli nie istnieje taka konieczność, nie stosujemy. Strona bierna zamula opowieść Zdecydowanie należy unikać powtórzeń wyrazów, zwłaszcza blisko siebie. Unikac zb zbędnych zaimków. Należy tez unikać stosowania wyrażeń niezrozumiałych dla czytelna, typu: „fanfary, proszę ”. Dobrze, ale kto prosi? Kto? Czytelnik musi się nad tymi dwoma wyrazami chwilę zastanowić, kto to mówi – ergo: niepotrzebny wtręt. I, w końcu, należy stawiać we właściwych miejscach przecinki – nie chodzi nawet o unikniecie błędów interpunkcyjnych, ale o ułatwienie czytania.
Co to jest „para drzwi?” Podwójne drzwi – tak, ale nie para drzwi, bo wychodzi na to, że, w sumie, do biura prowadziły trzy drzwi. Zaskakująco dużo.
Opowieść powinna biec płynnie, niczym rozwijająca się, wielobarwna wstążka.
Czyli, tak po szybkiej korekcie, ten fragment mógłby wyglądać tak:
„Dusk&Dust”. Przekrzywioną tabliczkę z tym napisem pokrył kurz. Wzdychając, Blake poprawił szyld, po czym otworzył drzwi. Biuro detektywistyczne „Dusk&Dust” ani trochę nie przypominało typowej siedziby prywatnych stróżów prawa ze starych filmów z Marlowem. Spore pomieszczenie, pomalowane na niebiesko. Naprzeciw wejścia wielkie okno, pod którym stały biurko i obity skórą fotel. Po prawej stronie wzrok napotykał jeszcze jedne drzwi, komplet drewnianych szafek na dokumenty, a nieco dalej welkie akwarium z egzotycznymi rybkami stojące na komodzie z mahoniu. Dywan zajmujący prawie całą podłogę, skórzaną sofę, fotele, a wreszcie nieduży stolik do kawy.
Sigourney Dust, główny detektyw, karmiła swoje egzotyczne rybki.
To nazywa się szlifowaniem tekstu. Jeszcze należy dopracować ten fragment. Przed „wzdychając” można ewentualnie dodać przysłówek „ciężko”. Sygnalizuje zwątpienie, frustrację… W ostatnim zdaniu, po wyrazach „główny detektyw” może ewentualnie dodać spójnik „i”, dopisując określnik, kim jeszcze jest pani Dust.
Jakbyś tak, na spokojnie, przejechała cały tekst, zmieniłby się nie do poznania. Na lepsze, choć nie jest zły.
Pozdrówko. Było mi bardzo miło gościć u Ciebie.
PS. A kto jeszcze rzuci okiem? Ci, co napisali już wcześniej komentarze. A także inni, pragnący się z nimi zapoznać. Spora grupa czytelników…
Hm, za jakiś czas na pewno postaram się zrobić korektę, bo na razie nie pozwala mi na to zbyt duży natłok obowiązków – w poniedziałek czeka mnie matura… Do korekty tego tekstu będę potrzebowała dużo czasu, ale myślę, że dam radę to ogarnąć ;-) Czeka mnie prawie pięć miesięcy wakacji, więc myślę, że zdążę z dziesięć razy poprawić to opowiadanie xD
Bardzo dziękuję za cenne wskazówki – są dla mnie nieocenioną pomocą ;D
Pozdrawiam i jeszcze raz bardzo dziękuję ;D Mnie również było miło cię gościć i mam nadzieję, że wpadniesz do mnie jeszcze nieraz ;-)
Dobrze, że jednak zdecydowałaś się na korektę. Ja też kiedyś postanowiłem, że nie będę tutaj poprawiał raz już dodanego opowiadania, by nie pozbawiać sensu prowadzoną pod nim, mniej więcej merytoryczną dyskusję. Próżność, duma czy głupota – zawsze później tego żałowałem. Wtedy na edycję opowiadania była tylko doba, więc kiedy się zreflektowałem, że jednak lepiej mieć poprawnie napisane opowiadanie niż urojoną rację (choć akurat w tamtym wypadku nie olałem poprawek, by coś komuś udowodnić), było już pozamiatane. Zostało usiąść i zapłakać. Teraz, po latach, kiedy mogę w końcu naprawić ten błąd – no cóż… Nie chce mi się. Tak więc szczerze zalecam pokorę, pracowitość i otwarty umysł. Niewiele złych rad można tutaj usłyszeć. Jedna z lepszych, jakich ja mogę Ci udzielić, brzmi: nie poprawiaj wszystkiego dziesięć razy, bo jeśli tak zrobisz, to obiecuję Ci, że poprawisz i jedenasty raz… A wałkowanie tekstu w nieskończoność to bardzo zgubny nałóg; ukradnie ci mnóstwo młodości, szybko wyssie całą radość z tworzenia, a zamiast niej zaszczepi znużenie i poczucie wiecznego niezadowolenia z efektów. Chyba nie ma autora, który byłby gotów uznać jakikolwiek swój tekst za doskonały, czy nawet skończony. Zawsze jest, coś, co warto by poprawić, zmienić, albo wykreślić – niekończąca się spirala niedoskonałości; jeden poprawiony błąd rodzi dwa kolejne, zazwyczaj jeszcze gorsze. Ale trzeba pamiętać, że ludzie, choć patrzą przede wszystkim na tekst, nie na autora, i to jego w pierwszej kolejności oceniają, to jednak nigdy żaden z nich nie poświęci Twojemu opowiadaniu, wierszowi, czy powieści nawet ułamka tego czasu, myśli i emocji, które poświęciłaś mu Ty (co nie znaczy, że nie poświęcą ich wcale). A co za tym idzie nikt też nie będzie wobec opowiadania tak bardzo krytyczny i drobiazgowy jak autor.
Interesująca, dobrze przemyślana i dobrze napisana historia, którą czyta się lekko i która wzbudzi jakieś, najlepiej mocne emocje, pozwalające szczerze polubić lub znienawidzić bohatera – to się liczy. A nie perfekcyjnie zapisane zdania.
Ja potrafię spędzić nieraz pół dnia nad jednym akapitem, poprawiając go w nieskończoność, bo – choć technicznie jest w porządku i oddaje wszystko to, co trzeba – to jednak nadal coś mi w nim nie gra. Natomiast moi ewentualni czytelnicy przeczytają go, zrozumieją i polecą dalej, nie oceniając tego konkretnego fragmentu (chyba, że faktycznie mocno się wyróżni – w tę lub w tamtą stronę – i wbije w pamięć) tylko całość. A tej – jeśli nie zdołamy (mówię “my” bo sam wciąż z tym walczę) się uwolnić od manii doskonałości – świat może nigdy nie doczekać.
Słowem – nic na siłę.
Dość wymądrzania. Aż normalnie poczułem się przez to stary i nudny. Teraz co nieco o samym opowiadaniu. Wnosząc po nim, masz spory potencjał i lekkie pióro, ale też i sporo prac domowych do odrobienia (spokojnie, nie odwołuję Ci wakacji :). Moi przedmówcy – zwłaszcza Roger – powiedzieli już zasadniczo wszystko, co i mnie raziło – powtórzenia, dziwne zdania, niespójność tekstu (np. zakończenie, w którym bohaterowie tak bezładnie przechodzą z tematu zlecenia do spraw rodzinnych, że nie sposób tego wychwycić od razu i trzeba się wracać, analizować i domyślać się o co Ci be – a przecież wystarczyło by po “ździra” dodać “moja macocha” i już było by dobrze), oraz zupełnie niezrozumiałe, oderwane od kontekstu motywy (i znów, dla przykładu, macocha; co wyprowadzka córki ma wspólnego z rozwodem ojca?). Poza tym sama zagadka jest strasznie miałka i wręcz bez sensu: dlaczego jakiś podrzędny wampir był w stanie pokonać i omal nie zamordować Mistrza – podobno najsilniejszą małpę w swoim stadzie? Co w nim było takiego, że Dourif uciekał jak przerażony wiesniak i błagał o pomoc przechodniów na ulicy? Jakie znaczenie ma tutaj różnica między “żoną” a “partnerką” skora Leila i tak zwyczajnie próbowała zabić Dourifa? (Myślisz, że obrączka przekułaby jej uczucia w miłość? Raczej naiwne założenie) Dlaczego, skoro bohaterka była tak potężnym, w dodatku utajonym medium (co też jest trochę naiwne; skoro jeden wampir wiedział, że ona jest Indygo, to dlaczego inne – zwłaszcza jego partnerka – miałyby o tym nie wiedzieć?), nie wychwyciła sprawcy od razu, podczas przepytywania wszystkich wampirów? Nie rozmawiała z Leilą, czy nie korzystała ze swoich mocy, a tylko ograniczała się do starej dobrej szkoły zadawania dziwnych pytań i łamania sobie głowy nad jeszcze dziwniejszymi odpowiedziami?
Może to już czepialstwo z mojej strony, ale jednak takie drobne, a mimo to totalnie pozbawiające polotu całą fabułę szczegóły i rażące błędy czynią z tego opowiadania gniot. Fajnie napisany i zwiastujący spory potencjał autorki, ale jednak gniot.
Technicznie do poprawy, fabularnie – nie tyle do zmiany, co po prostu do rozbudowy.
Peace!
"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/
Czytałam kilka dni temu, więc pewnie jeszcze przed poprawkami, lecz nie miałam czasu komentować (dzięki czemu zresztą mogę się leniwie podpiąć pod niektóre opinie poprzedników).
Czytało się przyjemnie – widać, że masz potencjał, więc nie wahaj się go użyć;) Technicznie – wszystkie moje zastrzeżenia zostały wspomniane już wcześniej, więc nie będę się powtarzać. Co do logiki – miałam podobne wątpliwości co Cień Burzy.
Z własnych doświadczeń – uważaj, gdy powołujesz do życia bohaterów o licznych super-mocach. Problem z podobnymi postaciami jest taki, że trudno skonstruować z nimi porządną, nie kłócącą się z logiką intrygę. Bo w końcu kogo zaciekawi opowiadanie typu “przychodzi facet do pani detektyw, a ona mówi: zabił lokaj”? Zaś wyjaśnienie ograniczeń nadnaturalnych zdolności niestety jest kłopotliwe i najczęściej przypomina tłumaczenie się z choroby wenerycznej po powrocie z delegacji. I podobnie jak w tym przypadku trzeba się postarać, żeby odbiorca nie czuł się traktowany jak idiota.
Tak czy inaczej – pisz. Będę czytała.
”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)
Dziękuję za kolejne komentarze ;D
Miło przeczytać tak pochlebne opinie na temat mojego potencjału i lekkiego pióra – ale fakt faktem niezakrytym pozostaje, że muszę jeszcze sporo się nauczyć. I zgłaszam szczere chęci ;D Zarejestrowałam się tu, chyba jak większość użytkowników, aby szlifować swoje umiejętności… No bo sorry, ale w szkole (ani poza nią, bo mieszkam w prowincjonalnym miasteczku przy granicy z Czechami) nie można liczyć na żadne warsztaty literackie – a do Warszawy albo Krakowa, to trochę daleko… Więc albo sam się uczysz albo rzucasz hobby w diabły – istnienie takich portali to prawdziwe zbawienie, zwłaszcza, jeśli z pisaniem wiąże się przyszłość.
Jak tylko znajdę chwilę czasu, z pewnością zrobię korektę – zwłaszcza, teraz po przeczytaniu tego od nowa i po wytknięciu mi błędów przez życzliwych czytelników (jeszcze raz bardzo dziękuję! ;D) rozważę przerobienie tego… Ale na to muszę mieć dłuższą chwilę, bo już mam coś nowego, ale teraz nanoszę poprawki stylistyczne – mam nadzieję, że będzie coraz lepiej xD
Wkrótce zapraszam do lektury nowego opowiadania! ;)
Nie wiem, jak pod tym względem stoi Cieszyn, ale jestem przekonany, że w Bielsku znalazłabyś jakieś warsztaty pisarskie. A nawet jeśli nie, to jest jeszcze ATH (Akademia Tańca i Humoru); tam na pewno są jakieś kierunki literackie. Jeżeli interesuje Cię kariera pisarska lub dziennikarska, to może zapoznaj się z ich ofertą. Akurat skończyłaś szkołę, matura się skrobie powoli – dobry czas na podejmowanie takich decyzji.
Pozwolę sobie jednak na pewną osobistą refleksję, i to taką, za którą pewnie wiele osób tutaj chętnie mnie powiesi: Jeśli zamierzasz pracować jako dziennikarka czy reporterka, to jak najbardziej polecam studia dziennikarskie – w mediach jest potrzebna masa konkretnej wiedzy, której trzeba się nauczyć. Ale jeśli interesuje Cię pisarstwo, to studia czy warsztaty prawdopodobnie o wiele bardziej Ci zaszkodzą niż pomogą. Przynajmniej moim zdaniem. Dlaczego? Bo to jest dobre rozwiązanie tylko dla tych osób, które chcą pisać, ale nie potrafią. To znaczy składać literki owszem, pani Jadzia w podstawówce nauczyła, ale na tym koniec. Podobno ponad osiemdziesiąt procent ludzi chciałoby, albo wręcz zamierza napisać w życiu choć jedną książkę, ale większość ma raczej niewielki potencjał, albo zupełnie brak im talentu, tej “iskry bożej”, która pozwalała tworzyć coś naprawdę wartościowego, a nie tylko pisać zdania. Dla takich ludzi warsztaty to możliwość nauczenia się pisać poprawnie, według utartego, bezpiecznego “wzorca”. Ale to jest wyuczanie się zawodu i nic więcej. A z rzemieślnika nie zrobisz artysty. Natomiast z artysty zrobisz rzemieślnika, co może być poważnym zagrożeniem dla ludzi obdarzonych jakimkolwiek talentem.
Posługując się metaforą, nazwałbym Cię sporych rozmiarów kamieniem szlachetnym o nietuzinkowym kształcie (umiesz już pisać, a w dodatku masz wyrobiony własny, ciekawy styl), który wymaga pewnych, niewielkich obróbek. Jeśli jednak oddasz się w ręce jubilera, który potrafi szlifować kamyczki wyłącznie według jednego wzoru, to może zdarzyć się tak, że i Ciebie będzie obrabiał tak długo, aż będziesz idealnie pasować do jego koncepcji “dobrze oszliwowanego kamienia” – perfekcyjnie obrysowane kształty, oraz doskonale dopasowana wielkość i waga. Nic, co mogłoby Cię wyróżnić pośród tysięcy innych kamyczków. Może tylko nieco jaśniejszy blask.
Słowem, warsztaty i/lub studia mogą wykorzenić Twoją oryginalność i zniszczyć styl, wpajając w zamian szeroko rozumianą, ale w gruncie rzeczy szkodliwą “poprawność językową”.
A może i nie – nigdy nie odważyłem się zaryzykować, więc jest spora szansa, że nie wiem, o czym gadam.
Tak czy inaczej cztery najlepsze sposoby, żeby rozwijać swój warsztat prawie zawsze masz na wyciągnięcie ręki: dużo czytać, a także PISAĆ, PISAĆ i jeszcze raz PISAĆ! Natomiast rozwiązanie każdego technicznego problemu – jak stawiać przecinki, jak zapisywać dialogi, etc. – bez problemu znajdziesz w necie, a praktyka Ci je po postu utrwali.
P.S.
Nie twierdzę, że takie warsztaty są złem – od każdego można się czegoś nauczyć – a zwykłe, dobrze oszlifowane kamyczki są nic nie wartą tandetą. Tylko po co być normalnym, skoro można być zajebistym?
Peace!
"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/
Naprawdę, chyba pierwszy raz mam ochotę się popłakać po przeczytaniu komentarza… Nikt mi nigdy czegoś takiego nie powiedział. Dziękuję, że tak myślisz, że wystawiłeś mi tak pochlebną opinię. Teraz muszę starać się ze wszystkich sił, żebyś nie mógł się wstydzić tych słów ;)
Zrobiłam porządek (a raczej jestem w trakcie) i znalazłam zapomniane, choć chyba nie tak stare, numery NF, w których znajduje się coś w rodzaju poradnika poprawnego pisania – zamierzam to szczegółowo przestudiować, może dojdę do jakichś ciekawych wniosków ;) Co do szlifowania talentu – chyba wolę być kamieniem o trochę nieregularnych krawędziach, niż idealnie oszlifowanym i pasującym kamyczkiem w oczku pierścionka. Ale fakt, niektóre krawędzie trzeba wygładzić, żeby sobie ktoś przypadkiem rąk nie pokaleczył…
Co do mojej przyszłości – to nadal otwarta droga, mam klucze do furtek i muszę tylko wybrać, do którego ogrodu chcę wejść… Ale to wcale nie jest proste. Jakiś czas temu, chyba dwa miesiące wcześniej, przyszła do nas pani z urzędu pracy, żeby zrobić nam pogadankę. Siedzę z koleżanką w przedostatnim rzędzie i słuchamy. Babka jest gdzieś w połowie wywodu, a moja koleżanka oznajmiła mi: “I tak na końcu powie nam, że nie znajdziemy roboty. Zwłaszcza human.” Co za perspektywa… Naprawdę, w tamtej chwili mnie to śmieszyło. Wszyscy się śmialiśmy. Ale teraz, to chyba do mnie dociera: jak coś teraz zawalę, to już nie będzie poprawy sprawdzianu czy egzaminu poprawkowego w sierpniu, nie będzie obniżenia zachowania za wagary czy nieusprawiedliwione godziny, nie będzie upomnienia za palenie papierosów w lasku miejskim czy przy szkole – teraz przeszłam na zupełnie inny poziom. Każdy to przechodzi, ale inaczej patrzy się na to z boku, a inaczej przeżywa samemu…
Dobrze, może już wystarczy tego wywodu… Pomiędzy tymi kiepskimi momentami będzie dużo więcej radości. Dorosłe życie przede mną, a na razie… W mojej najbliższej przyszłości widzę kolejne opublikowane na portalu opowiadanie i makaron z krewetkami ;)A, no i zdaną maturę xD
Smacznego.
P.S.
I przypadkiem nie popadaj w samozachwyt… Jeszcze nie teraz.
Zresztą gdzie jak gdzie, ale tutaj nikt nie pozwoli, by człowiek obrastał w piórka.
"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/
Rozumiem.
Tym, jaka jestem super i ekstra będą mogła się chełpić na lewo i prawo dopiero jak wydam powieść, która utrzyma się na pierwszym miejscu bestsellerów ;) A do tego jeszcze daleka droga…
Na razie nastawiam się na ciężką pracę, dużo krytyki (mieszania z błotem włącznie) i odrobinę pochwał… Oraz pot, krew i łzy, a może i nieprzespane noce…
Ale to ostatnie, naprawdę mam nadzieję, że okaże się skrajnym przypadkiem ;)
Dziękuję za komentarze i pozdrawiam ;)
Nie, chyba nie mam racji…
Że jestem super, będę mogła powiedzieć, kiedy dostanę kontrakt na wydanie zagraniczne… No, a to prędko nie nastąpi – ale chyba tylko wtedy będę mogła powiedzieć, że czuję się z siebie zadowolona.
Wiem, wiem… Mam wybujałą wyobraźnię. Ale pomarzyć chyba wolno, nie? xD
Ale tak jak napisałam wcześniej: na razie tylko ciężka praca.
Pozdrawiam ;)
Moim zdaniem wystarczy, że znajdzie się JEDNA osoba której Twoja praca dostarczy prawdziwej radości, by w pełni zdefiniować się jako wartościowego autora. Cała reszta to już statystyki (powiedział koleś znikąd, który osiągnął w życiu niewiele ponad tą jedną osobę).
Marzyć nie tylko wolno, ale wręcz trzeba. Jednak fundamentem każdego marzenia jest plan – dobry plan (i znowy: powiedział koleś…)
A co do nieprzespanych nocy, to życzę Ci ich jak najwięcej – byle nie samotnych i nie przed komputerem.
Peace!
"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/
Dzięki ;)
To zobaczymy, co będzie dalej…
Pozdrawiam ;)
Pomysł nie powala oryginalnością, intryga też dość prosta i, jak się okazało, nie nastręczyła pani detektyw większych trudności w rozwiązaniu zagadki. Czytało się całkiem nieźle, mimo że wykonanie nadal pozostawia nieco do życzenia.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Sympatyczne :)
Przynoszę radość :)
Sympatyczne :)
Przynoszę radość :)