- Opowiadanie: sathe - NIE KRADNIJ! (JEŚLI WCZEŚNIEJ NIE ZABIJESZ), cz. 5

NIE KRADNIJ! (JEŚLI WCZEŚNIEJ NIE ZABIJESZ), cz. 5

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

NIE KRADNIJ! (JEŚLI WCZEŚNIEJ NIE ZABIJESZ), cz. 5

V.

Cieniodąb, stolica kasztelaństwa, okazał się niewielkim grodem, wybudowanym na łagodnym wzniesieniu. Aby się dostać do środka, należało najpierw pokonać most zwodzony. Przerzucono go nad fosą, opasującą szerokim półkolem kamienne podbudówki fortyfikacji obronnych. Potem była jeszcze wąska brama, a nad nią znajdowała się strażnica… i tyle.

Sh'elala zauważyła też, że – zamiast murów – mieszkańców chroniły drewniane palisady, tu i ówdzie wzmacniane głazami. Od północnego zachodu nie potrzebowano nawet i takich umocnień. Wystarczyło jezioro, zwane Szarą Mgławicą. Nawet teraz, w samo południe, akwen spowijały nieprzejednane opary, kłębiące się ponad słabo dostrzegalnymi wodami.

Nad niską zabudową grodu górowały dwie kamienne wieże – według słów Semaine zamieszkane przez córkę kasztelana i czarodzieja z Samopału.

Morderczyni miała wrażenie, że cofnęła się o kilkaset lat. Czytała niegdyś o dawnej architekturze eklektycznej, tworzonej na wschodzie przez rasy, żyjące we względnej asymilacji. Widziała ryciny, wyobrażające takie miasteczka. Nie przypuszczała jednak, że zobaczy je na własne oczy.

Rzeczywiście, Conańczycy nie wiedzieli, co to cywilizacja.

Oni chyba nawet nie znali tego słowa.

 

Sh'elala zsiadła z konia i chwyciła go za uzdę, rozpoczynając mozolny spacer poprzez śmierdzący tłum. Krytycznie przyglądała się obozowisku.

Smok będzie miał używanie! Nażre się za wszystkie czasy, a pewno też nieźle się przy tym uśmieje.

Jednooka czuła na sobie wzrok zgromadzonych. Niektórzy wiedli za nią zdziwionym spojrzeniem, inni rozdziawiali swe szpetne, niemyte gęby, a co odważniejsi gwizdali lub wykonywali sprośne gesty. Sh'elala z kamienną twarzą między nimi kluczyła: postanowiła nie reagować tak długo, jak się da, chociaż ręka ją bardzo świerzbiła.

Kobieta zdążyła się przyzwyczaić, że w tych stronach uzbrojona niewiasta to niecodzienny widok. W Conanie podział był jasny: mężczyźni walczyli, zabijali, polowali i kradli, a kobiety – prowadziły dom lub ewentualnie interesy rodzinne. No i zaspokajały męskie chucie.

 

Tak jak się spodziewała. Spokój nie trwał długo. Zaraz pojawili się dwaj nieznajomi, którzy zaszli jej drogę. Rosłe osiłki o płowych włosach i śniadej skórze mogły być marzeniem o wiejskiej przygodzie na sianie, narodzonym w głowie znudzonej arystokratki. Dżentelmeni chodzili półnago, prezentując piękną muskulaturę. Ich torsy przepasywały złociste pasy, przytrzymujące miecze o srebrnych głowniach.

Czy rzucało się w oczy to, że mężczyzn łączyła bliźniacza krew?

Jak najbardziej.

Czy mieli ochotę na darmową młóckę, w różnym słowa tego znaczeniu?

Oczywiście.

Czy wokół nich nagle przycichło, a rozweselona gawiedź ustąpiła im pola?

Ma się rozumieć.

Czy Sh'elala mogła liczyć na jakąkolwiek pomoc?

Nie.

– Stawiam pięć sztuk złota na bliźniaków. – zagadał ogr do stojącego w pobliżu elfa.

– Chybaś zdurniał. – ten odparł. – Też bym na nich postawił.

– Opuść do trzech, to przyjmę zakład. – wtrącił się gnom.

– A ty co? Ślepy? – elf był szczerze zdziwiony.

– Nie, to miejscowy fantasta.. – wyjaśnił jeden z cieniodąbczyków, dodając po cichu – Bogaty głupek.

– Zatem zgoda. – ogr uśmiechnął się szeroko, wsypując monety do dłoni gnoma.

– W takim razie policz i mnie. Pięć na braci. – dodał elf.

– Przebijam do dziesięciu! – ktoś krzyknął z tyłu.

– Tak? To jak daję piętnaście!

– Debilu, już się puściłeś z torbami…

– Kto, ja debil, psia jucho?

W chwilę potem sypnęły się kolejne zakłady i Sh'elala – chcąc nie chcąc – została wplątana w hazard. Nie miała nic przeciwko temu, pod warunkiem, że to ona nadawała ton grze.

– A dokąd ci tak śpieszno, pani? – spytał przedrzeźniająco jeden z bliźniaków. – Czyżbyś zmierzała do…

– … Cieniodębu, aby zapisać się na turniej? – dokończył drugi.

– Przepuście mnie, nie chcę walczyć. – bardzo rzadko wypowiadała te słowa.

Tłum zabuczał z dezaprobatą, ale prawdę powiedziawszy miała to w dupie.

– Jasne, że nie chcesz złotko. To…

– … całkiem zrozumiałe. Lepiej zrobiłabyś inny użytek z ciała, bo walczyć to…

– … ty nie umiesz, jak każda niewiasta.

Gawiedź zarechotała, a jeden odważny, ten tłusty, z kolczykami w nosie, zakrzyknął:

– No, dalej! Chcemy zobaczyć jej „wojowanie"!

– Ikarus, wolisz górę, czy dół? – promiennie uśmiechnął się bliźniak, zwracając się do brata.

– Dół, Dedlu. – skinął głową zapytany – Zawsze wolałem pikowanie.

– A więc postanowione.

Ruszyli w jej kierunku, przy wtórze zachęcających braw i gromkiego dopingu.

– Niech mnie który dotknie. – groźnie ostrzegła – A pożałuje, że się urodził.

Zdawało się, że się zawahali… Ale to było tylko wrażenie.

W tej chwili bliźniacy nie myśleli właściwą głową.

Sh'elala puściła konia i wyszła im naprzeciw.

Gdy byli już blisko siebie, uśmiechnęła się. Zaatakowała znienacka, wyprostowaną jak struna ręką rozkwaszając grdykę Ikarusa. Ten złapał się za gardło, wybałuszył oczy, zgiął się w pół. Wykorzystała to i wbiła kolano w jego twarz. Upadł na ziemię, ryjąc nosem w błoto. Sh'elala, cały czas się uśmiechając, wyciągnęła miecz. Lekko przeskoczyła nad nieprzytomnym Ikarusem i zakręciła pokaźnego młyńca.

Dedl chyba zmienił zdanie co do pojedynku, bo przestał się szczerzyć.

Tłum ucichł, a zapalczywe pohukiwania zmieniły się w pełne napięcia westchnięcie.

Kobieta uderzyła znowu, na skos. Uniknął pierwszego ciosu, lecz drugi zostawił po sobie krwawą pręgę. Młodzian cofnął się, próbując zwiększyć dystans, ale na nic to się zdało. Jej miecz zafurkotał i spadł serią błyskawicznych cięć.

Chłopak nie zdołał się uchylić, uciec. Nikt by nie zdążył.

Brzeszczot rozjechał mu bok i brzuch. Dedl wrzasnął, wypuszczając broń z ręki. A Sh'elala, jakby nigdy nic, dokończyła dzieła, powalając go na ziemię kopniakiem w głowę.

– O. I po kłopocie. – mruknęła.

Gapie zaszumieli, dało się słyszeć słowa podziwu, przestrachu i złorzeczenia. Jedynie gnom nie zważał na rozwój wypadków i z całym zapałem wziął się za zbieranie wygranych.

– No??!! – krzyknęła w stronę zebranych – Jeszcze któryś? Może chcecie podejść dwójkami? Trójkami?? Kto ma jeszcze ochotę na pojedynek?

Tłumek zafalował, jęknął zrezygnowany i niby przypadkiem zaczął się rozchodzić. W decyzji pomogło mu też zapewne pojawienie się straży miejskiej, dowodzonej przez wielkiego ogra.

– Co tu się stało..? – spytał przywódca, z niesmakiem patrząc na poranione ciała.

I wtedy przed spomiędzy gapiów wysunął się rudowłosy elf, który odezwał się, zanim Sh'elala zdążyła otworzyć usta.

– Już ci mówię, Aspen. Ci dwaj sprowokowali ją. Chcieli sobie poćwiczyć szermierkę. Jak widzisz, jest już po treningu.

Gnom, który do tej pory przeliczał wygraną, dodał:

– Ha, wiedziałem, na kogo postawić. Wszak często w moich podróżach…

– Wienerschitzel. – sapnął ogr – Czy ja się ciebie do cholery pytam o zdanie?

– Nie, ale myślałem, że Enhaimowi przyda się wsparcie.

– Enhaim sam potrafi dobrze gadać, bez niczyjej pomocy. – mruknął ogr, po czym potarł skronie i zwrócił się do elfa – Inna sprawa, że cię już drugi raz zastaję w dziwnej sytuacji. Miarkuj się, bo wzbudzisz podejrzenia…

Urwał w połowie zdania i popatrzył pytająco na nieznajomą. Ta wzruszyła ramionami.

– Proszę, nie jestem tu nawet godziny, a dorobiłam się i zatwardziałych wrogów, jak i zapalczywych obrońców. Z grubsza rzecz biorąc, moi adwokaci mają rację. Ci, co sobie tu leżą, szukali guza. Znaleźli go na własne życzenie, bo ja nie chciałam się bić. Wszyscy jednak żyją, potracili tylko przytomność. Ten ma złamany nos i krtań… No, nie będzie mógł normalnie oddychać przez jakiś czas i mówić… w ogóle nie będzie mógł mówić. A ten ucierpiał mocniej. Nie cięłam jakoś specjalnie, ale rana krwawi, więc jak go nie weźmiecie do cyrulika, to będzie po nim.

Rzekła to tak obojętnie, jakby rozprawiała o pogodzie. Enhaim się na nią wybałuszył, a po jego twarzy błądził nieznaczny uśmiech.

– No i co mam z tobą zrobić, cudzoziemko? – zafrasował się Aspen i rozkazał strażnikom, by przenieśli bliźniaków do uzdrowiciela w świątyni Przeznaczenia.

– Puścić wolno. – odparła wprost – Prawo jest po mojej stronie. To ja zostałam zaatakowana. Mam świadka, tego elfa. Przecież zaświadczył, że w zajściu byłam ofiarą.

– Czyżby? – ogr niedowierzająco uniósł brwi, odprowadzając wzrokiem rannych – Co się sprowadza do Cieniodębu?

– Różne sprawy.

– Lepiej nie utrudniaj sobie życia: winna czy niewinna, brałaś udział w bójce.

– A bójki to taka rzadkość w tych stronach?

– No, mocna jesteś, i w mieczu, i w gębie. Ale coś ci powiem. – Aspen westchnął. Był taki zmęczony – Jak ze mną nie pogadasz, to cię wsadzę do ciupy za brak współpracy. To jak, będziesz bardziej wylewna?

Wienerschitzel skończył liczyć pieniądze i przysunął się bliżej, by lepiej słyszeć całą rozmowę. Szybko się jednak wycofał, łapiąc spojrzenie kapitana straży.

– Już idę, idę… – zagwizdał i odszedł na bok.

– Aspen… – zaczął elf, ale ogr mu przerwał.

– Nie, Enhaim. Nie wtrącaj się. Ja ci się w doradztwo nie mieszam. Ty też się nie pakuj do mojej roboty.

Elf mruknął „Dobrze, już dobrze" i cofnął się, udając, że nie zwraca uwagi na nieznajomą. Sh'elala z ciekawością zerknęła na rudowłosego innorasowca. Doradca Mirobora…! Ha, taka znajomość może się przydać! Trzeba by tylko załagodzić jakoś niezręczną sytuację.

Kiwnęła głową, zgadzając się na przesłuchanie.

– Znakomicie. – odparł Aspen i wskazał jej drogę do grodu – Porozmawiajmy zatem w trakcie spaceru. Wolałbym uniknąć ciekawskich uszu twoich licznych fanów.

Autorytet straży oczywiście zadziałał: nikt nie śmiał podejść zbyt blisko lub nawet popatrzyć na obcą. Nie zmieniało to jednak faktu, że każdy miał na to ochotę.

Enhaim szedł za nimi krok w krok, przysłuchując się rozmowie.

– Jak cię zwą?

– Sh'elala.

– Więc cóż to za sprawy przywiodły cię w nasze skromne progi, Sh'elala?

– To chyba oczywiste.

– Ty chyba naprawdę chcesz trafić do karceru.

– Och bogowie, jaki wrażliwy. Macie tu jakiś turniej, nie? – wskazała na obozowisko.

Aspen otworzył szeroko oczy i zerknął na elfa. Ten aż zaniemówił.

– Chcesz… ubić smoka?

– A czemu nie? – uśmiechnęła się, swoim zwyczajem zaciskając usta – Mam takie same szanse, jak oni.

– Jasne. – zaszydził i powiedział znacząco – Jesteś kobietą.

– A czy kasztelan zabronił udziału kobietom? Bo ta wasza ulotka o tym nic nie mówi.

– Teoretycznie nie zabronił.

– Innymi słowy: jest to dozwolone.

– Przecież baby nie walczą mieczem, a już na pewno nie ze smokami! To wbrew naturze! – wypalił Aspen.

– Tam skąd pochodzę, wbrew naturze jesteście wy: ogr i elf. W moich stronach poszlibyście z dymem, smażąc się na stosie, albo ginąc na torturach. Wasze rodziny byłyby pomordowane, a majątek rozkradziony. Ale oni… I tak po was przyjdą. Zobaczycie wówczas, że smok i baba z mieczem to bzdety przy nowych problemach.

– Przyjdzie po nas? Kto? – spytał elf, zawsze ciekawy opowieści z innych stron – Dlaczego? Czy to jest groźba?

– Daj spokój, Enhaim. – ogr zbagatelizował sprawę – Długa podróż za nią, pewnikiem bredzi.

Sh'elala gwałtownie przystanęła, a jej oko groźnie rozbłysnęło.

– Kiedy opuszczałeś swoje rodzinne strony, kapitanie? – spytała poważnie.

– A bo co?

– Pytam, czy zwiedziłeś coś poza Conanem?

– Poza czym?

Sh'elala pokręciła głową:

– Conan to oficjalna nazwa wschodnich ziem Cesarstwa. Waszych ziem. Skoro nie wiesz nawet tego, to dlaczego podważasz moje słowa? Przecież tak naprawdę nie macie bladego pojęcia o świecie zewnętrznym… A on i tak się o wasupomni. I zrobi to wkrótce.

– Ach. No proszę. Zdaje się, że słyszymy jakieś proroctwo. – zakpił ogr – Któż taki zburzy nasz spokój?

– Calta. – odrzekła.

– Jak go poznamy? – naciskał zaciekawiony – Po kurzajkach i podagrze?

– Po prostu będziecie wiedzieli. – szepnęła, a przez jej twarz przemknął bolesny grymas.

Zrobiło się nieswojo, pochmurnie, wręcz grobowo. Ciszę przerwał Aspen, próbując rozładować napięcie.

– Więc ot tak postanowiłaś powalczyć ze smokiem, odwiedzając to nasze, jakże spokojne, zadupie?

– Zgadza się. – odparła i znowu zamilkła.

Ogr i elf wymienili porozumiewawcze spojrzenia i niemal jednocześnie wzruszyli ramionami.

Przeszli przez bramę wejściową i tak oto Sh'elala znalazła się w Cieniodębie.

Strażnik westchnął i rzekł do morderczyni:

– No. Tutaj kończę służbę na dzisiaj. Nic na ciebie nie mam, więc – żeby nie było, żeśmy niegościnni – puszczam cię wolno. Ostrzegam jednak, że będę cię miał na oku…

Ugryzł się w język, patrząc na jej przepaskę.

– Bez obrazy. – dodał pośpiesznie.

– Jasne. – odpowiedziała.

Aspen zdjął hełm i rzucił Enhaimowi na pożegnanie:

– Lecę do domu… Dzisiaj ma przyjść Hektor, szlag by go trafił. Wiesz, że on też rusza na smoka? Stanął już na podgrodziu. Dasz wiarę?

– Poważnie?

– Aha. – Aspen ruszył przed siebie żwawym krokiem. Odwrócił się jeszcze, pytając – Wpadnę do ciebie, jak tylko matka zaśnie, co?

Elf skinął głową, uważnie przypatrując się nieznajomej i, gdy ogr był już daleko, zapytał:

– Masz gdzie spać?

Jednooka zauważyła jedną knajpę, z której raz po raz wysypywały się dziesiątki podchmielonych klientów. Chyba nie będzie łatwo o nocleg w tym miasteczku. W każdym razie nie teraz. Strzyknęła śliną, odgarniając włosy z czoła.

– A bo co?

– Nic. Mogę ci pomóc. Śpij u mnie.

– Co?

– Śpij u mnie. Będziesz bezpieczna. Nikt ci nie będzie przeszkadzał, bo jestem doradcą kasztelania Mirobora, wiesz? O, cholera! Gdzie moje maniery? – spytał retorycznie, wycierając dłonie w ubranie – Nie przedstawiłem się. Enhaim.

– Wywnioskowałam to z rozmowy z ogrem. – morderczyni uśmiechnęła się, kompletnie zaskoczona propozycją – Oferujesz nocleg każdemu obcemu, który pojawia się w mieście?

– Ależ skąd. – wyszczerzył radośnie zęby – Tylko jednookim, uzbrojonym cudzoziemkom.

Sh'elala chrząknęła, patrząc z rezygnacją na zatłoczone uliczki Cieniodębu.

– Gdzie mieszkasz?

– Tuż przy jeziorze. Mówią, że trochę u mnie wilgotno i że ciągnie chłodem od podłogi, ale chyba nie jesteś specjalnie wybredna, hm?

– Przy jeziorze, mówisz… – zamyśliła się.

Doskonale! Jednak czasami los jej sprzyjał.

„Jeżeli wszystko się dobrze potoczy, to może nie trzeba będzie zmieniać planów…? Może nawet turniej się nie odbędzie?", myślała.

Pozostawało jeszcze pytanie o motywy Enhaima. A jeżeli to pułapka?

– Ano przy jeziorze, czemu pytasz? – podchwycił.

Przyjrzała mu się dokładnie. Był chudy, niezbyt wysoki, dość mizernej postury. Właściwie wyglądał tak, jakby podmuch wiatru miał go złamaćna pół.

Uśmiechnęła się przyjaźnie.

– Nic. Bardzo lubię wodę.

– No to chodź za mną. – odparł uradowany – Pokażę ci szybciutko drogę i mieszkanie, a ty się rozgościsz. Jutro oprowadzę cię po grodzie. Pojutrze zaś…

Sh'elala wyłączyła się. Elf trajkotał jak baba, opowiadając coś o uczcie powitalnej, problemach organizacyjnych z nią związanych i innych pierdołach. Kobieta nie przerywała mu, spokojnie prowadząc za sobą konia.

„Taaak. Witaj, Cieniodębie i żegnaj, Cieniodębie. Za trzy dni już mnie tu nie będzie.

Wyjadę stąd na zawsze.

Nie myślcie tylko, że sama."

 

***

Aspen nie wszedł do sypialni matki, tylko jak słup soli stał w progu.

– Kto cię tu wpuścił? – warknął do Hektora, który przysiadł na krawędzi wąskiego łoża i gapił się bezwiednie przed siebie. Nie raczył nawet zareagować, cholerny idiota.

– Ja. – odpowiedział Schubstolz, kilkudziesięcioletni gnom, znachor i cyrulik. Wyleczył niejednego, odebrał dziesiątki porodów, dokonywał cudów przy cierpiących i umierających, a teraz opiekował się Lesato. I tylko z nią nie mógł sobie poradzić.

– Mówiłem ci, żebyś go nie wpuszczał, jak mnie nie ma. – rzekł Aspen.

– Mam takie samo prawo do odwiedzin, jak i ty. – syknął Hektor, nie odwracając wzroku.

– Jakby nie ty, to matka by nie zachorowała…

Ogr zerwał się na nogi i w mig znalazł się przy Aspenie. Zacisnął pięści i rzucił przez zaciśnięte zęby:

– Ty też jesteś winny.. Nie zwalaj wszystkiego na mnie. Nie trzeba się było wtrącać w nie swoje sprawy…

– Ha, inaczej byś ojcowiznę przerżnął w karty …!

– Nie chciałeś tej ojcowizny! Wolałeś iść do grodu na strażnika, to gówno ci do tego, co się z nią działo!!! Pługa w ręku nie miałeś, nawet nie byłeś na sianokosach! Nie udawaj teraz wielce zatroskanego, bo mnie tu kurwica strzeli! – ryknął Hektor, a Lesato, do tej pory znużona twardym snem, niespokojnie się poruszyła.

– Ciszej, na bogów. – załamał ręce Schubstolz – Czy wy nie potraficie już normalnie rozmawiać?

– Do rozmowy trzeba partnera. – odparł Aspen, odpychając od siebie brata – Ja tu takiego nie widzę.

– Ty… – Hektor zakasał rękawy.

Pomiędzy nimi pojawił się gnom:

– Ona umiera. – oznajmił smutno i bardzo spokojnie – Nic się nie da zrobić. Gangrena przerzuciła się na resztę ciała… nic już nie pomoże, nawet kolejna amputacja.

Te słowa wbiły ich w podłogę. Rodzeństwo równocześnie popatrzyło na matkę. Ogrzyca leżała nieruchomo na łóżku. Oddychała ciężko, a jej powieki drżały, poruszane bezwiednym ruchem źrenic. Potwornie schudła, zmizerniała. W niczym już nie przypominała dawnej Lesato.

A taka była twarda. Po śmierci ojca zachowała zimną krew i sama wzięła się za prowadzenie gospodarki, odrzucając kolejnych adoratorów. W pojedynkę wychowała dwóch synów i wbrew naciskom kumoterek – nie wyszła ponownie za mąż, co w tutejszych stronach było nie do pomyślenia. Wszystko zaczęło się psuć, gdy bracia podrośli.

Aspen nie chciał się brać za rolę i czmychnął do Cieniodębu, gdzie zaczepił się do straży. Za to Hektor, choć miał inne plany, musiał zostać na miejscu. Przez to się rozpił, wziął się za hazard, stał się agresywny i do cna nieszczęśliwy. Często wszczynał bójki, nawet w Cieniodębie, a przez to lądował w areszcie. Zdarzało się nierzadko, że pojmania dokonywał Aspen… I tak wzajemna niechęć braci przerodziła się w otwartą wrogość, która zakończyła się ostrą bijatyką w rodzinnym domu. Matka próbowała rozdzielić synów. W ferworze walki odtrącili ją, a ona… No cóż, wylądowała na bronach, których Hektor nie zdążył wyczyścić. Od tego czasu minęło już z pół roku.

Aspen przeniósł Lesato do Cieniodębu, by miała na miejscu wszelaką pomoc.

A to nie koniec ich kłopotów.

Pojawił się przecież smok, który puścił z dymem uprawy Hektora… A sam ogr, chyba w przypływie amoku lub pijanego widu, skrzyknął chłopów i dołączył do obozu smokobójców.

Nic nie układało się tak, jak należy.

– Umiera…? – Aspen zamrugał oczami – Ale jak to? Przecież mówiłeś, że..

– Wiem… Ale te rany były naprawdę brudne… Oczyszczałem je tyle godzin… Widać wdarło się jakieś zakażenie. Nie umiałem sobie z nim poradzić.. – przyznał Schubstolz i westchnął – Pomyślałem nawet, że może tu pomóc magia. Byłem wczoraj z prośbą u Szarmacha. Zapytałem, czy nie wsparłby mnie jakimś czarem uzdrawiającym..

– I? – spytał Aspen z nadzieją.

– Odmówił. Powiedział, że szkoda mu czasu na byle kogo.

– Skurwiel. – mruknął kapitan.

Hektor splunął na bok i fuknął:

– Masz swoich panów. Zobacz, jak cię cenią, złamańcy. Jesteś dla nich jak pies i tak cię traktują.

Aspen nic nie odpowiedział. Czuł, że cały jego świat się zawalił. Po prostu wyszedł z pokoju i oparł się o ścianę. Zadrżał.

A jeszcze bronił Szarmacha! Jeszcze powstrzymywał Enhaima przed jakimkolwiek działaniem, wymierzonym w czarodzieja!

Ale koniec z tym. Koniec.

Już nie stanie na drodze elfowi, nawet gdyby ten planował zbrodnię.

Schubstolz minął Aspena i, chrząkając z zakłopotaniem, wyszedł z domu. Hektor rzucił bratu:

– Wygram ten turniej, słyszysz? Wygram i wynajmę płatnego zabójcę, żeby zmiótł te samopalskie ścierwo z powierzchni ziemi. Nie powstrzymasz mnie, nawet o tym nie myśl.

Potem ruszył w kierunku drzwi. Aspen ocknął się i krzyknął za nim:

– Hektor?

– Czego?

– Nie mam zamiaru się powstrzymywać.

Ogr tylko skinął i opuścił dom, zatrzaskując drzwi. Kapitan osunął się na podłogę, wbijając wzrok w nieprzytomną Lesato.

Musiał się napić.

I to szybko.

Koniec

Komentarze

Trzyma poziom. :) Ode mnie 5.

Bardzo dziękuję. Zamieścilam kolejną część, gorąco zapraszam do przeczytania, niebawem znowu pojawi się smok. :)

Komentarz + uzasadnienie w:” NIE KRADNIJ! (JEŚLI WCZEŚNIEJ NIE ZABIJESZ), cz. XIII – XIV”

6/6

Nowa Fantastyka