Książka

| KOPIUJ

Recenzja:

Sirin

Czy chcesz poznać prawdę?

{
Nie chcę zbawiać nastolatków - D. G.

4 listopada 2015 roku nadeszła przez wielu polskich czytelników długo wyczekiwana chwila, bowiem tego dnia do księgarni trafiła najnowsza powieść Dimitra Glukhovsky’ego Metro 2035. Wydawnictwo Insignis postarało się, by była to premiera z przytupem: dwie wersje okładek (miękka, twarda), dwie różne szaty graficzne (z maską, z rewolwerem), ilustracje wewnątrz książek (podobnie jak w Futu.re), a przede wszystkim pierwsze tłumaczenie z języka rosyjskiego i pierwsze zagraniczne wydanie.

Opowieść o postapokaliptycznej Moskwie jest kontynuacją losów bohaterów: Artema z Metra 2033 oraz Homera i Saszy z Metra 2034. Celowo mówię o losach bohaterów, a nie o ciągłości fabuł opisywanych w poprzednich częściach. Glukhovsky bowiem korzysta ze stworzonych już postaci i wykreowanej bańki ocalałych – moskiewskiego metra – lecz niemal całkiem zrywa ze stylem znanym z 2033 i 2034. Skupia się za to na przekazie swoich doświadczeń i obaw dotyczących ojczyzny; zauważa, przerysowuje, ostrzega i w końcu stawia przed bohaterami pytania, diagnozując stan rosyjskiego człowieka. Przypomina to nieco nieśmiałą, prozatorską próbę nawiązania do obserwacji tegorocznej noblistki, Swietłany Aleksijewicz.

Metro 2035 jest karykaturą, fantastycznym ujęciem słów, na których wypowiedzenie brakuje odwagi – ponieważ ta książka opowiada o strachu przed prawdą. Autor ma tę odwagę i, korzystając z popularności stworzonego przez siebie Uniwersum, wręcz krzyczy do odbiorcy. Symbole, przenośnie i nierzadko pytania – proste lecz bezpośrednie – oddają celnie to, co Glukhovsky starał się opowiedzieć w Witajcie w Rosji czy podczas spotkań autorskich w naszym kraju w ostatnich dwóch latach (audycje radiowe, wywiady w gazetach, spotkania w Warszawie i Poznaniu). I przyjmując perspektywę twórcy, można uznać, że jego głos w końcu trafił i trafi do szerokiego grona czytelników.

Lecz z drugiej strony to, w jaki sposób Dimitry Glukhovsky potraktował Uniwersum Metro 2033, wywołało burzę wśród fanów serii. Wiele elementów ocenianych przez czytelników jako najatrakcyjniejsze (potwory, groza tuneli, elementy przygodowe) zostało wyeliminowanych albo zredukowanych do minimum, a twórca praktycznie całkowicie odciął się od wykreowanej we wcześniejszych częściach wizji. Jest to zgodne z zapowiedzią autora, który w jednym z wywiadów stwierdził, że nie chce zbawiać nastolatków, a dojrzał twórczo do poważniejszych przekazów. Tę zmianę widać na poziomie fabularnym, poruszanych tematów, a także języka: brutalnego, wulgarnego, pozbawionego interpunkcji, urywanego, sylabizującego, wręcz popadającego długimi fragmentami w strumień świadomości. Jednak czy Glukhovsky nie pozwolił sobie tymi zabiegami na zbyt wiele, nie tylko względem dotychczasowych fanów serii, ale i samej jakości powieści? Czy zachował odpowiednie proporcje między, bądź co bądź, swoim przekazem a kontynuacją dystopijnej wizji?

Sądzę, że stylizacja językowa Metra 2035 nie sprawdza się w najmniejszym stopniu, a jedynie utrudnia odbiór treści. Co zagrało w Futu.re, tu stanowi nieudaną kalkę, jakby autor nie mógł się zdecydować, czy pozostać przy znanej z poprzednich dzieł formie przekazu, czy wykorzystać doświadczenia z ostatniej książki (do kolekcji niedoskonałości dochodzi cytat typu: „zginęli na zawsze”, po którym przecierałem oczy ze zdumienia, jak można zginąć na chwilę; niestety nie jest to odosobniona wpadka). Do tego stworzony świat jest nie tylko pozbawiony dotychczasowych elementów, lecz stoi w sprzeczności z tym, co powstało wcześniej (opowiadanie Ewangelia według Artema). Zmiany wewnętrzne rozgrywające się w bohaterach i ich motywacje wydają się nierzadko nieprawdopodobne, wykreowane sztucznie, niemal na siłę na potrzeby odgórnego przekazu. Najbardziej drażniący jest główny bohater, Artem, który szarpie się między kolejnymi działaniami niczym kukiełka poruszana przez niewprawnego animatora. Na oficjalnym forum Uniwersum powstał nawet podobny temat o przeinaczeniu charakteru postaci (o Saszy) jedynie na potrzeby nowego pomysłu, a bez zachowania zgodności z wcześniejszą kreacją.

Glukhovsky mówił o tym, że dojrzał do podjęcia tematu, fani oczekiwali na finał trylogii dekadę, a ja uważam, że Metro 2035 i tak powstało zbyt wcześnie lub zbyt prędko. A to dlatego, że jako samodzielny twór Metro 2035 jest zbyt bełkotliwe (język) i posiada za dużo streszczeń Metra 2033 (zaryzykuję stwierdzenie, że streszczenia to nawet 10% objętości powieści), słowem zasługuje co najwyżej na średnią notę. Jako kontynuacja trylogii Metro 2035 jest zupełnie niespójne. Jako refleksja nad wolnością słowa i innymi zagadnieniami Metro 2035 dostało mierną przykrywkę w postaci nierzeczywistych postaci, utrudniającej odbiór stylizacji oraz sztampowej fabuły, która zamiast urealniać wizję sprawia, że bohaterowie są kuloodporną igraszką, tańczącą w chaotycznym rytmie zdarzeń, poruszaną ręką boga-twórcy.

O Metrze 2035  mogę powiedzieć po prostu jako o gigantycznej zmianie, o średniej powieści i jeszcze wyraźniejszym krzyku Dimitra Glukhovsky’ego o prawdzie. Nie mogę polecić tej powieści, pytając wcześniej, czy chcesz przeczytać ciekawą książkę, ale moim obowiązkiem jest polecić, wręcz nakazać lekturę, tym, którzy odpowiedzą twierdząco na pytanie: czy chcesz poznać prawdę?

Komentarze

obserwuj

Recenzja została nagrodzona w konkursie na najlepszą opinię oraz pierwotnie opublikowana na stronie http://metro2033.pl /

Wrzucam tutaj, bo więcej osób przeczyta :) Zresztą jest to kontrrecenzja do już zamieszczonej na tym portalu (Wicked G: Syf tych stacji [Dmitry Glukhovsky – Metro 2035]).

 

Edit:// zdaje się, że przez pomyłkę wystawiłem ocenę samej recenzji. To oczywiście błąd (strona nie jest zbyt czytelna w dziale publicystyki), nie chęć zapunktowania. Nie wiem, w jaki sposób to cofnąć/usunąć.

Ciekawe, krytyczne spojrzenie. Ja zacząłem czytać trylogię od początku, aby porównać jak rozwijał się warsztat i opowiedziana historia.  W recenzji wspominasz o niespójnościach, już kilka wykryłem. Na razie jestem w połowie Metra 2033

Uniwersum Metra nie znam, ale prędzej czy później do niego dotrę. Szkoda tylko mieć świadomość, że trzecia część ie spełnia oczekiwań podstawowych “przeciętnego czytacza”.

 

Recenzja – ciekawa, dobrze napisana, wysokiej jakości.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Samo Uniwersum ma w sobie to “coś”. Może chodzi o sam pomysł, nie o jakość książek. Po prostu taki inny świat, który wsysa, choć jedynie przy nastawieniu się na rozrywkę. Jeśli o co innego chodzi... ciężko się doszukać, a jeśli już jest, jak w M2035, to niekoniecznie idzie za tym jakość.

Warto przeczytać jedną czy dwie książki z Uniwersum Metra, żeby zorientować się, czemu na taką popularność seria zasłużyła. Ale raczej nie więcej. Ja, jako czytelnik, zrezygnowałem z czytania wszystkiego, bo to jednak płytkie, średnio napisane przygodówki. Co było dobre, to już wydano (co zresztą powiedział Leonid, pewien Rosjanin, który zajmuje się rodzimym uniwersum, a udziela na polskim fanpage’u), więc kolejne książki to raczej masówka. Ja polecam “Metro 2033” oraz “Do światła” i “W mrok”. Resztę bez bólu można odpuścić. W szczególności najgorszą w cyklu (wydanych po polsku) “Dzielnicę obiecaną” Pawła Majki. Tak złej książki nie czytałem przez ostatnie pięć-sześć lat, ale byłem wówczas właśnie w pułapce Uniwersum... czytania całej serii.

Ja też wymiękłem w połowie Dzielnicy obiecanej. Do tej pory z Uniwersum przeczytałem Ciemne tunele Antonowa, antologię Szepty zgładzonych, Otchłań Szmidta no i dwa pierwsze Metra. Zakupię na pewno kolejną polską antologię i mam nadzieję zobaczyć w nim Miasto 33 Sirinie :)

Są szanse :) i od nas z portalu widziałbym jeszcze ze dwie osoby w tym zbiorze, zobaczymy jak będzie. Poza tym polecam Diakowa.

Bardzo interesująca recenzja i rzeczywiście prawdziwa. Ja, przyznaję, nie przeczytałam nawet Metra 2033, choć stoi u mnie na półce (chyba należy do syna). Niestety, zaczęłam czytać i nic mnie nie wciągnęło ani nie urzekło. Zapewne nie jestem targetem dla tego typu powieści. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

ciekawa recka :)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Eh, przeczytam w końcu ten prezent. Leży tam i się kurzy.

"Białka były czerwone, a źrenice większe niż całe oczodoły"

Hmm, teraz tylko pytanie: czy była to gra warta świeczki ze strony autora? On zapewne nie ma wątpliwości. Problem w tym, że spora część, o ile nie większość, jego czytelników, to nie Rosjanie, którzy – jak zrozumiałem – są adresatem owej powieści, co jest najzwyczajniejszym strzałem w stopę.

Nie sięgnę prędko po Metro 2035, aczkolwiek jeśli autor wyda coś pokroju Fu.ture na pewno przeczytam :)

 

Ps. Bardzo dobra recenzja, Sirinie ;)

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Tak, polecam raczej przeczytać Futu.re niż Metro 2035.

Futu.re to bardzo dobrze dobrany styl do opowiadanej historii. Ale jeśli DG ma popełnić znów coś dobrego, to musi wpaść na świeży temat lub kolejny świeży styl. Wydaje mi się, że jest on autorem, który po każdej kolejnej książce powinien szukać czegoś nowego, bo jeśli tkwi w fali poprzedniego pomysłu to kolejne książki są słabsze...

W każdym razie ma skąd czerpać pomysły: młody człowiek, a już tyle doświadczeń i sensownych myśli.

A ja dodałbym jeszcze ”Korzenie niebios” do zestawienia książek z uniwersum Metra 2033, które warto przeczytać.

Metra 2035 i tak nie kupię. Wydawnictwo wprowadziło dwie nowe okładki? Nie, oni zastąpili nimi poprzednią i teraz ktoś, kto marzył o spójnej trylogii na półce, zawiódł się podwójnie: zupełnie inną okładką (kolorystyka, styl) i zupełnie innym stylem autora, jeśli wierzyć Ci na słowo.

Wczoraj dopiero skończyłem czytać Metro 2035. I jestem trochę zawiedziony. Cykl zatracił swój urok, po świetnej pierwszej części, i średniej drugiej, ostatni tom trylogii (mimo że w niektórych momentach bardzo mocny) zawodzi, odchodząc od postapokaliptycznych korzeni. Mi też brakowało grozy tuneli, mutantów, straszy człowiek i jego postępki. Co do stylu to również nie mogłem się przekonać, nie lubię zbytniego kombinowania przy zdaniach, dlatego czytało mi się ciężko, a przez tekst powoli brnąłem. Co do fabuły to niektóre momenty wbijają w fotel, ale ogólnie stanowi pretekst i mi też przeszkadzało pominięcie niektórych wydarzeń z wcześniejszych tomów. 

Inaczej mówiąc: nie tego oczekiwaliśmy. Ale to w końcu poletko autora, który za nadrzędne stawia sobie przekazanie swojego zdania. To mu się udało. Ale powieść wyszła po prostu średnia.

Po pierwsze – rzeczywiście mało metra w Metrze. Ale że “Metra 2033/34” czytałem dość dawno temu, jakoś szczególnie mnie to nie bolało.

Po drugie – język. Rzeczywiście – momentami chaotyczny i niezrozumiały. Wydaje się jednak, że o sprawach poruszanych w powieści nie dałoby się pisać: “gruppenfuehrer Dietmar zaprosił komandarma Swinołupa na prelekcję poruszającą sprawę wolności jednostki w moskiewskim metrze”?

Po trzecie – Artem (ale mnie wkurza ta translacja – ARTIOM powinno być). Zachowuje się jak Kandyd, prostaczek rzucony w wir życia. Taki widocznie był zamysł autora – nieskalany, nafaszerowany górnolotnymi ideami człowiek zderzający się z brutalną prozą życia. Że czasem zachowuje się jak chłopiec z plakatu? Toż “Metro2035” to powiastka filozoficzna posługująca się sztafażem powieści postapokaliptycznej.

Po czwarte – metro posłużyło jako probówka, aby pokazać jak łatwo odrzeć człowieka z “humanizmu”. Byle dostać więcej niż sąsiad, byle mieć święty spokój, byle dłubać sobie po swojemu... Nie ma takiej podłości, której nie da się usprawiedliwić przed samym sobą.

Po piąte – jeśli tak łatwo manipulować społeczeństwem w skali “mikro”, to co ze skalą “makro”? A jeśli my też rozpalamy głowy konfliktami USA – Al Kaida, Rosja – Ukraina, a tak naprawdę jakiś Biessołow spogląda na mapę i śmieje się w kułak? Czy to możliwe??

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Przygodę z Glukhovskym zaczynam, o dziwo, nie Metrem, ale Outpostem. Jestem dopiero na początku lektury i już urzekł mnie język oraz wyraziści bohaterowie, zobaczymy, jak będzie dalej. Jeśli powieść utrzyma poziom, na pewno sięgnę po klasykę, czyli Metro.

Tradycyjnie już wydawca podał nazwisko autora w transkrypcji angielskiej, a nie polskiej. I wyszła była mu kiszka, a nawet pasztetówka. To tak samo, jakby u nas pisać Tschaykovsky, a nie Czajkowski. W języku polskim nie mamy najmniejszego problemu z prawidłowym oddaniem brzemienia sz, cz,  ł, etc.,  bo występują i w rosyjskim, i w polskim, ale w angielskim już tak. A upowszechnianie głupich anglicyzmów to po prostu idiotyzm, albo nawet badziewie.

Mayakovsky? Chyba tak brzmiałoby nazwisko znanego poety w tejże idiotycznej transkrypcji.

Pozdrówka.

Nowa Fantastyka