Książka

| KOPIUJ

Recenzja:

Fasoletti

Recenzja Trylogii Solarnej Jana Maszczyszyna

{
Mówi się, że wszystko ma swoje granice. Powiat, województwo, państwo, kontynent. Planeta, a nawet wszechświat. A jednak jest jedna rzecz, która, przynajmniej według mnie, granic nie ma.

Mówi się, że wszystko ma swoje granice. Powiat, województwo, państwo, kontynent. Planeta, a nawet wszechświat. A jednak jest jedna rzecz, która, przynajmniej według mnie, granic nie ma… Jest to wyobraźnia człowieka, którego tekst mam przyjemność dziś recenzować. Z twórczością Jana Maszczyszyna zetknąłem się po raz pierwszy na portalu Nowej Fantastyki, gdzie jako „jahusz” zadziwiał wszystkich. Jego opowiadania porażały bogactwem pomysłów. Praktycznie każde trafiało na podium w głosowaniu użytkowników. Dziś chciałbym zaprezentować Wam Trylogię Solarną, czyli steampunk po polsku.

 

Od czego zacząć? Cóż, jeżeli wśród czytelników tej recenzji znajduje się ktoś, kto nie wie, czym jest steampunk, należałoby ów termin przybliżyć. Steampunk to nurt fantastyki, którego akcja dzieje się w epoce wiktoriańskiej, tak zwanej „epoce pary”. Wszystko tutaj opiera się nie na elektronice, ale na mechanice. Dziewiętnastowieczna stylistyka króluje zarówno w zachowaniu bohaterów, jak i w ich ubiorze i wypełniających świat maszynach.

Ale, żeby nie było zbyt prosto, bo w tekstach Jana Maszczyszyna nic nie jest proste, łatwe i przyjemne, akcja „Trylogii Solarnej” dzieje się w kosmosie. Kosmos jak to kosmos, jest wielki, a wręcz ogromny, dlatego pole do popisu ma autor bogate.

Po tym krótkim wprowadzeniu, należałoby powiedzieć co nieco o fabule. Wyobraźmy sobie zatem alternatywny Układ Słoneczny. Niby wszystko jest tutaj takie samo – słońce, planety i ich orbity. No, może z małymi wyjątkami, ale podobieństwo jest uderzające. Również nazwy ciał niebieskich odpowiadają tym znanym z naszego świata.

Największa różnica to zasady rządzące uniwersum. Nie ma tu znanych nam praw fizyki, za to przestrzeń kosmiczna wypełniona jest tajemniczym eterem. Umożliwia to na przykład podróże międzygwiezdne z pomocą maszyn parowych, teleportację i podobne cuda, jakie nie śniły się filozofom naszego świata.

Wenus, Mars, Merkury – to najbardziej rozwinięte i najgęściej zamieszkałe planety. Ziemia w wizji Maszczyzszyna jest zacofana. Nie spełnia żadnej istotnej roli, po za składnicą tajemniczego blasku, który jej mieszkańcy potrafią w sobie ogniskować.

Ale to właśnie na Ziemi rozpoczyna się przygoda. Większość historii poznajemy z punktu widzenia Sir Ashley’a Brownhole’a, redaktora naczelnego naukowego pisma „Goniec Parowy”. Wraz ze swym kuzynem, baronem Victorem Vanhalgerem, wplątuje się on w konflikt na międzygalaktyczną skalę. Obaj panowie w towarzystwie poznanych podczas licznych eskapad przyjaciół będą musieli zmierzyć się nie tylko z pragnącą ziemskiego blasku drewnopodobną rasą Shetti, ale także z miłującymi naukę oraz intrygi rybostworami zwanymi Alonbee. Wyruszą także na ratunek pięknej kobiecie.

Jak już wcześniej pisałem, proza Jana do łatwych nie należy. Czytelnik musi przestawić się na obcowanie z czymś zupełnie nowym. To tak, jakby odnaleźć działający statek kosmiczny obcych przybyszów. Niby wiemy, że toto lata, ale na jakich zasadach? Tu mamy problem. Trzeba zatem zajrzeć, rozmontować i organoleptycznie sprawdzić. Tak samo jest z Trylogią Solarną. Cały świat działa na naprawdę pokręconych zasadach, wiele rzeczy należy wyłapać z naukowych wywodów bohaterów, do wielu dojść samemu. Nie ma tu miejsca na pobieżną czytankę. Pozorne podobieństwa szybko okazują się zupełnymi przeciwnościami tego, co znamy. Bez skupienia i uważnej analizy lektura może okazać się trudna, ale choć styl pisania Jana wydaje się nieco chaotyczny, to nie zapominajmy, że to przecież chaos był na początku i dopiero z niego wyłonił się ład i porządek.

Kwestia gatunkowa to też ciekawa sprawa. Na okładce zostało napisane, że trylogia to steampunk. Owszem, mamy tutaj żeliwne maszyny parowe, kopcące czołgi, broń czarnoprochową i inne gadżety rodem z dziewiętnastego wieku. Jednak w powieści Jana możemy znaleźć również elementy cyberpunku. Tam można było zainstalować sobie do mózgu wszczep elektroniczny, tutaj bohaterowie często i gęsto korzystają ze specjalnych protez, wchodzących w biologiczną reakcję z organizmem. Dodatkowa para nóg, trzecia ręka, proteza wspomagająca funkcje myślowe czy umożliwiająca dostęp do starożytnej wiedzy? Żaden problem. W światach solarnych ten, kto dysponuje odpowiednią ilością gotówki, może wszystko.

Światy Solarne to również po części space opera. Mamy tu wszystko, co przynależne i temu podgatunkowi fantastyki. Jest wątek romantyczny, są wyprawy w inne światy, jest wojna na ogromną skalę.

Każdy z bohaterów to ciekawa osobowość, każdy do czegoś dąży, ma swoje ambicje i problemy. Nie uświadczymy tu papierowych postaci, tak zwanych zapychaczy tła. Również planety mają swój przebogaty ekosystem. Jan szczegółowo opisuje zamieszkujące je istoty, rozsmakowuje się w naukowych teoriach, które sam stworzył, i w których, przy zbyt nieuważnym czytaniu, można się czasem zagubić.

Podsumowując już tę krótką recenzję, „Trylogia Solarna” to coś, czego jeszcze na polskim rynku nie było. Niezwykle rozbudowany miks gatunkowy, dowodzący, że wyobraźnia ludzka to sfera, której nigdy do końca nie poznamy, i która potrafi zrodzić naprawdę interesujące dzieła. Ja ze swojej strony polecam książki każdemu miłośnikowi fantastyki. Bo koło tak niesztampowej powieści nie można przejść obojętnie.

Komentarze

obserwuj

Zgadzam się z powyższą recenzją. Książkę kupiłem w zasadzie w ciemno i miło mnie zaskoczyła. Z pewnością jest to powiew świeżości w polskiej literaturze.

Nowa Fantastyka