- Hydepark: Grudniowa NF - luźne uwagi o opowiadaniach

Hydepark:

czasopisma

Grudniowa NF - luźne uwagi o opowiadaniach

 

Umieszczam wątek w Hyde Parku, bo zdecydowanie nie zasługuje na dumne miano publicystyki…

 

Luźne uwagi o opowiadaniach z numeru grudniowego NF (publicystykę oczywiście też czytam, ale zazwyczaj nie mam komentarzy). Przepraszam, że bez tytułów, ale nie mam numeru pod ręką.

 

Podobało mi się opowiadanie o o dziewczynie zakochanej w "potworze z bagien", choć wolałabym dowiedzieć się więcej o świecie przedstawionym (zaciekawił mnie), niż o tym, jak im było dobrze w łóżku, no ale autorka byłaby chyba zadowolona, bo się przejęłam bohaterami i każdy akapit czytałam z drżeniem, że coś się rypnie.

 

Największe wrażenie zrobiło na mnie to "biblijne" o drążeniu studni, aż widzę oczami wyobraźni jakieś ilustrujące je nowoczesne i ascetyczne obrazy w stylu może Nowosielskiego. Co prawda tekst pozostawił mnie z wrażeniem, że są w nim jakieś wartwy, których nie ograniam (w notce jest napisane, że czytelnik "sam musi sobie konstruować świat", więc próbowałam się tam dopatrzeć jakiegoś haczyka, np. że bohaterowie po wyjściu ze studni trafiają tak naprawdę do przeszłości swojego świata, ale to nie pasowalo), no, ale jak kiedyś powiedziała Joanna Chmielewska, nie ma takiego przepisu, że wszystko trzeba rozumieć. ;-)

 

Opowiadanie o Barabaszu też mi przypadło do gustu, b. sprawne warsztatowo wg mnie, MC pisze w komentarzach, że nie fantastyka, ale uważam, że podpada to pod historię alternatywną.

 

Opowiadanie a la gra paragrafowa jest totalnie nijakie fabularnie, a jeżeli Wielka Prawda Filozoficzna w nim zawarta brzmi "co komu pisane, to i tak go nie minie", to ja bardzo dziękuję – takie prawdy to przez całe życie słyszę od różnych babć, wliczając w to moją własną.

 

Tekścik – bo trudno to nazwać opowiadaniem – o ekonomii przeczytałam bez zrozumienia.

 

Opowiadanie o ludziach tracących części ciała na skutek… czego, braku działania, braku przydatności dla społeczeństwa, braku samokształcenia? Totalnie nie załapałam, na jakich zasadach działa ten świat: bohater rozpływa się w biomasę bo nic nie robi, ale lekarz w szpitalu robi jak najbardziej, a i tak składa się tylko z głowy i rąk, więc o co chodzi? Ale punkt dla autora za umiejętność takiego przedstawienia świata, że nie pukałam się w głowę jak przy tym satanistycznym tekście.

 

Tekst satanistyczny jest oparty na tak nielogicznych założeniach*, że doczytałam go zaledwie do połowy (do momentu, kiedy pojawia się jakaś wielce tajna chrześcijańska sekta – no dzięki, propagandę religijną trawię wyłącznie w wydaniu Hubertha, on to robi z wdziękiem). Niech zgadnę: pewnie na koniec bohaterowie zostają schwytani i zabici, ale czytelnik dostaje informację, że Idea i tak przetrwa?

 

*społeczeństwo złożone z osobników od małego trenowanych do zachowań ANTYspołecznych nie byłoby w stanie funkcjonować: dajemy broń policji i kto ją powstrzyma przed radosnym strzelaniem do przechodniów na ulicach? I jakim cudem ludzie w ogóle wchodziliby w związki i mieliby dzieci, których szczerze nie znoszą?

 

 

 

 

 

Komentarze

obserwuj

Odniósłbym się do "Edmunda po drugiej stronie lustra" Marcina Podlewskiego.   Odebrałem to opowiadanie trochę inaczej. Czytałaś może "Wzory kultury" Ruth Benedict? Jeden z rozdziałów tej książki  poświęcony został Dobuańczykom. Lud ten – zamieszkujący niewielką wyspę położoną niedaleko Nowej Gwinei – charakteryzował się niegdyś swoistą moralnością, opartą na przemocy, podejrzliwości i częstym wykorzystywaniu czarnej magii w stosunkach międzyludzkich. Typowa dla Dobuańczyków miała być osobowość paranoidalna. Faktem jest, że ich moralność zdaje się być całkowitym zaprzeczeniem tego, co za moralność zwykło się uważać w naszym kręgu kulturowym. Kiedyś nawet wpadłem na pomysł opowiadania, które przeniosłoby dobuańskie normy do społeczeństwa o bardziej zaawansowanej cywilizacji i początkowo sądziłem, że autor omawianego dziełka poszedł właśnie w tym kierunku. Niestety, podczas dalszej lektury stwierdziłem, że autor zanadto sobie ułatwił, przedstawiając opisywane wydarzenia w kategoriach dobra-wiary chrześcijańskiej i zła-satanizmu. I nawet fakt, że ksiądz okazał się ostatecznie naiwnym głupkiem, nie poprawił sytuacji. Przecież zamiast umoralniającej opowiastki, z chrześcijańskiego punktu widzenia pokazującej, jak parszywe byłoby życie w świecie rządzonym przez wydumanych satanistów, mogliśmy otrzymać opowiadanie o funkcjonowaniu społeczeństwa kierowanego przez alternatywną etykę. Ale może kiedyś doczekam się dzieła z gatunku fantastyki socjologicznej, które opisze zaawansowanych cywilizacyjnie Dobuańczyków?

Marcin Robert --> Hm, może po prostu zamiast rozliczać autora z tego, co Ty chciałbyś przeczytać – czytaj to, co on chciał napisać? Z Twojego komentarza wnioskuję, że nie po drodze Ci z chrześcijanstwem. Dziwi tylko, czemu popierając pluralizm idei, zabraniasz innym głosić akurat tej. Faryzejskie, rzekłbym :P

 

Wybacz, ale dokonałeś nadinterpretacji. Z mojego komentarza ani trochę nie wynika, że nie po drodze mi z chrześcijaństwem. :)   Natomiast opowiadanie byłoby znacznie ciekawsze i sensowniejsze, gdyby przedstawiało kogoś w rodzaju Dobuańczyków, zamiast wydumanych satanistów.

PS Ale tak poza tym, opowiadanie "Edmund po drugiej stronie lustra" czytało mi się bardzo dobrze. Z pewnością zasługuje na wysokie miejsce w konkursie.

Nie wiem, czy to opowiadanie byłoby wtedy ciekawsze; co nie zmienia faktu, że opowiadanie, które postulujesz – być może byłoby równie ciekawe. (Siadaj do pisania ;-). Dla mnie "Edmund…" to przede wszystkim literacka metafora: celowo przesadzona, wyostrzona, żeby zabrzmieć "głośniej"/wyraźniej. Nie w tym (IMO) rzecz, czy taki świat "trzymałby się kupy" (choć wg mnie mógłby – wiele społeczeństw i mikro-społeczeństw spod ustrojów totalitarnych kierowało się zdehumanizowanymi etykami, a jednak – istniały). Tylko – że tak ukladając worlbuldingowe klocki, autor mówi coś istotnego o naszym świecie (jego zagrożeniach). W tym moim zdaniem tkwi jego literacka siła.

Swoją drogą, nie wiem, czy czytałeś styczniowy "Świat Nauki" – jest tam artykuł o ochronie prywatności w sieci (postsnowdenowy), w którym autor, niejaki Jaron Lanier,  wspomina o mozliwości istnienia środowisk sieciowych z różnymi "etykami". (W skrócie: w jednych godzisz się na totalną inwigilację, i za to masz określone profity; w innych – działasz pod mocnym protokołem szyfrującym, ale nie masz pewnych udogodnień). Kurczę, jaki to jest fajny pomysł do wykorzystania w tekście…

Kurczę, jaki to jest fajny pomysł do wykorzystania w tekście…  "Bluźnierstwo" Jonathana Holta porusza dokładnie te tematy, o których piszesz, całkiem spoko powieść, ostatnio ukazała się po polsku. Jeden z bohaterów tworzy tam stronę Carnivia.com, coś w rodzaju Second Life w realiach renesansowej (chyba) Wenecji, gdzie avatary użytkowników mogą się spotkać z zapewnieniem całkowitej anonimowości. Co oczywiście może służyć zarówno szczytnym, jak i mniej szczytnym celom i rzecz jasna spotyka się z uwagą zwolenników powszechnej inwigilacji. Niezły thriller, polecam.

Nie znam, zerknę. Dzięki.

No i w ten sposób objawia się zbiorowa mądrość uczestników internetowych dyskusji. (Pod warunkiem, że są moderowane! :D )   Dzięki Twojemu komentarzowi, _mc_ , zacząłem dostrzegać sens omawianego utworu, którego nie zauważyłem podczas pierwszej lektury.   Siadaj do pisania ;-)   Zrozumiałem przyganę. Faktycznie, recenzent nie powinien pouczać, o czym autor ma pisać, lecz skoncentrować się na omówieniu tego tekstu, który rzeczywiście został napisany. (Pomijając fakt, że mój komentarz nie jest recenzją. :D ). Inna sprawa, że opowiadanie prezentujące społeczeństwo stworzone na wzór Dobuańczyków miałoby szansę być bardziej spójne i realistyczne, tyle że mówiłoby ono o czymś zupełnie innym niż chciał Autor "Edmunda…".

Problem ze światem "Edmunda" brałby się (IMO) jeszcze stąd, że jeśli potraktujesz rzecz jako "historię alternatywną", to rzeczywiście pojawiają się pytania, jak mogło dojść do takiego przewrotu, w którym momencie historii, ile to już trwa itp. Ale to przecież niejedyna, i nienajlepsza*, możliwość odczytania – dlatego tytuł opowiadania odsyła do tekstu Carrolla, a nie, dajmy na to, Toynbee'ego czy innego Demandta. (O metaforze literackiej jako konstrukcji mającej uwypuklić to czy tamto już wspominałem).   *Lepsza to IMO taka – ujmijmy rzecz w skrócie – która wyłuskuje z tekstu znaczenia, a nie je w nim ignoruje/przekreśla.

"autor mówi coś istotnego o naszym świecie (jego zagrożeniach). W tym moim zdaniem tkwi jego literacka siła." A mógłbyś sprecyzować, jakie to "zagrożenia naszego świata" omawia tekst? Bo jeżeli chodzi o "ludzie niewierzący to z definicji mordercy i gwałciciele" (niczego innego w tekście nie znalazłam), to taki morał w XXI wieku obraziłby nawet parafialną gazetkę, a co dopiero NF.

A Ty serio wyczytałaś w "Edmundzie" potępienie niewierzących? Tam wyznają Szatana. To nie to samo, co brak wiary. OK, może dla niektórych dziwnych ludzi to samo, ale tak naprawdę – satanizm i ateizm raczej się ze sobą kłócą.   Podlewski wyobraził sobie świat oparty na laveyowskim egoizmie i może jeszcze odpowiednio pomysły La Veya doprawił. Nie wiem dokładnie, bo nie czytałem Biblii Szatana, ale że autor inspirował się wyłożonym w niej systemem wartości(?) – tego jestem pewien.   Bez wątpienia więc mamy w "Edmundzie" do czynienia z krytyką skrajnego egoizmu. Nie – ateizmu. Poza tym nie wiem, czy autorowi chodziło o coś prócz zabawy w dystopijne socjotwórstwo. Tak czy inaczej, trudno zabronić czytelnikowi doszukiwania się głębszych sensów i paraleli. Uwaga: pisząc głębszych, mam na myśli głębszych, a nie płytszych ;P ;-)

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Pewnie, że nie to samo, ale jeżeli "autor mówi o zagrożeniach naszego świata" (jak twierdzi mc), to intepretacja "patrzcie, do czego prowadzi odejście od chrześcijaństwa!" sama się narzuca. Czyli: mamy opowiadanie przedstawiające groteskową, wręcz idiotyczną wizję świata, ale niosące (ponoć) jakieś przesłanie. Przesłanie jest takie: świat bez Boga chrześcijańskiego = ludzie zachowują się jak potwory. Zamiast satanimu mógłby być, nie wiem, dawkinsonizm czy hawkingizm, to nieistotne, to tylko dekoracje.

Pardon za poślizg odpowiedzią – i jednocześnie dzięki, bo w poście jeroh jest w zasadzie to, co sam bym mógł napisać. Kluczowe wydaje mi się w tym kontekście owo "pisząc głębszych, mam na myśli głębszych, a nie płytszych".

Po naszej rozmowie zacząłem postrzegać opowiadanie Marcina Podlewskiego jako bajkę o spełnionym śnie neoliberała, w którym urzeczywistnione zostały takie hasła jak: "chciwość jest dobra", "liczy się tylko to, co doraźnie praktyczne", "nie ma czegoś takiego jak społeczeństwo" itd., itp.   A propos wątku chrześcijańskiego: ciekawe, że na portalach propagujących ideologię neoliberalną, które kiedyś udało mi się wyszukać w zasobach Sieci, aktywni byli księża katoliccy. Nazwałbym to znakiem czasu. ;-)

IMO to fajny trop ("spełniony sen noeliberała").

 

A propos, nawet w naszej dyskusji daje się chyba zauważyć pewna zależność, która IMO kładzie się cieniem na całej współczesnej literaturze polskiej (kulturze?): literaturę odczytuje się jak publicystykę, dosłownie, bez filtra fikcji i umowności, bezwględnie wierząc w to, co mówi narrator, zakładając na starcie, że poglądy bohatera – to propaganda autora. Nie wnikam tu, czy spowodowali to autorzy, traktując beletrystykę jak wokandę publicystyczną, czy raczej czytelnicy, którzy zapomnieli, że literarura piękna to nie felieton w "Dzienniku Pomorskim". Ale tendencja IMO występuje i jest niepokojąca. (Czytamy teksty w wielkiej podejrzliwości, cały czas czujnie wyczekując, aż z autora wydzie w końcu heretyk – ktoś myślący inaczej od nas – i zacznie gwałcić nas przez uszy. No chyba że to autor mający nasz imprimatur światopoglądowy – wtedy może pisać słabizny, ale że znów wali w Unię/Kościół/narodowców/liberałów/whatever, to i tak mu się to chwali).  

Z tym że proszę nie odbierać tego jako ataku personalnego wymierzonego w któregoś z uczetników rozmowy. Tak sobie poleciałem w dygresję… ;-)

Wiesz, za czasów, kiedy działem prozy polskiej kierował NUMP, wiele osób (w tym ja i moi znajomi) dosyć otwarcie podśmiewało się, że jeśli się napisze w opowiadaniu coś krytycznego o UE albo o feministkach, to szanse na druk rosną gwałtownie. To przekonanie przecież nie wzięło się z niczego.

Nowa Fantastyka