
Cześć!
Piąty kalendarz to prawie jak okrągła rocznica. :p Mam nadzieję, że i w tym roku znajdą się chętni do wzięcia udziału w zabawie. Poprzednie edycje znaleźć można tutaj: 2020, 2021, 2022 i 2023.
Na czym to polega?
W ramach kalendarza zbieram chętnych, którzy konkretnego dnia grudnia (od 1 do 24) chcieliby zamieścić w niniejszym wątku krótkie teksty fantastyczne o tematyce świątecznej. Górny limit – standardowo płynny, bo to nie konkurs, nie spinamy się – wynosi 300 słów (w przypadku par – 500 słów). Jeżeli ktoś woli stworzyć komiks, grafikę, jakąkolwiek inną formę – wszystko jest dopuszczalne, tylko proszę podejść rozsądnie do limitu. :D Jak i w poprzednich edycjach, głównym celem, poza celebrowaniem świąt, jest integracja, także zachęcam, aby pisać czy rysować w parach!
Sprawy organizacyjne
Tutaj nic się nie zmienia. :p
Poniżej znajduje się lista terminów, do których sukcesywnie będę dopisywać ludzi (kto pierwszy, ten lepszy!). Jeżeli szukacie pary do stworzenia czegoś świątecznego, nie krępujcie się pisać o tym w tym wątku – na pewno uda się kogoś znaleźć. Teksty, po publikacji w komentarzu, będą przeklejane do niniejszego postu, aby można je było łatwo i szybko znaleźć. :D
I tak jak rok temu: wątek ten mianuję również oficjalnym wątkiem okołoświątecznym, więc śmiało wrzucajcie tu ładne obrazki, chwalcie się swetrami i choinkami czy pytajcie o dobór kolorowych światełek pod kolor kota, psa, świnki morskiej czy pająka.
Garść inspiracji
W imię inspiracji, przygotowałam małą tablicę na Pintereście, a paru użytkowników dorzuciło do niej swoje trzy grosze. :D Może komuś to pomoże z pomysłem. Wszelkie grafiki nawiązujące do różnorakich dzieł kultury są zupełnie nieprzypadkowe.
A tu moja osobiście ulubiona z nich...
Losowa niespodzianka!
W tym roku wylosuję jeden dzień z kalendarza (rzucając manualną kością do gry, mogę nagrać XD) i osoba/osoby, które miały tego dnia tekst dostaną ode mnie malutką niespodziankę okołoświąteczną. Nie, nie będzie to losowo przypięte Piórko. Ale i tak myślę, że będzie fajna. :D Tylko trzeba się będzie podzielić adresem/ numerem paczkomatu, co oczywiście jest całkowicie dobrowolne.
KALENDARZ
1.12 – Ślimak Zagłady i bruce
– Panie Robercie! Panie Robercie! Ma pan jakiegoś wielkiego gościa! – Chłopak służący wpadł do sypialni z błyszczącymi oczami.
– W taki deszcz? – Stary generał dźwignął się na łokciu, zaniósł świszczącym kaszlem i opadł znów na poduszki. Nie był wcale pewien, czy wyliże się jeszcze z tego zapalenia płuc.
– Musowo jakiś ważny pan! Zajechał powozem w dziewiątkę koni. Ino te konie jakieś dziwne…
„Co to znaczy, że konie dziwne? Też mi los, przyjdzie przyjąć gościa w pościeli” – nie miał siły wiele mówić, więc odpowiedział tylko:
– Pana do mnie, jeśli chce, a konie do stajni.
Po paru chwilach drzwi uchyliły się, Samuel wprowadził potężnego rumianego grubasa w zimowym płaszczu i wybiegł. „Jakiś jankeski cudak przebieraniec albo i co gorszego”, przemknęło przez głowę choremu, ale zarazem poczuł, że oddycha swobodniej i wraca mu jasność myślenia.
– Czy mam ho, ho, ho, honor z generałem Lee? – odezwał się tamten.
– Honor to mógł być kilka lat temu, a teraz to, wybaczy pan…
– Ach, niech się pan nie przejmuje! Mam dla pana wyjątkową ofertę.
Chory poprawił się nieco, usiadł wyżej na łożu:
– Drogi panie. Wiele osób składało mi oferty biznesowe. Służę jednak jako rektor tutejszej uczelni i uważam, że jestem to winien naszemu nieszczęsnemu krajowi, aby choć trochę pomóc w odbudowie, wychować młode pokolenie.
– Generale, moja oferta ma związek z pańską główną specjalnością.
– Panie! Nie jestem najemnikiem. Zawsze tylko broniłem mojej ojczyzny. Zresztą jak pan sobie wyobraża, że ja na pół zdechły miałbym wyruszać w podróż, objąć gdzieś dowództwo…
Grubas zakolebał komicznie głową, aż siwa broda zatańczyła mu wahadłem od ucha do ucha:
– Pan nie rozumie. Naprawdę czeka pana już tylko ostatnia podróż. I mój szef – pokazał palcem w górę – powiada: „ja go przecież nie wezmę, poświęcił cały swój talent obronie niewolnictwa i zmarnował setki tysięcy ludzi”. A ten tam u dołu odrzekł: „wziąć wezmę, jeżeli trzeba, ale na co on u mnie, zawsze tylko bronił swojej ojczyzny i mistrzowsko wykonywał obowiązki”. To ja im mówię: dajcie go mnie, przyda mi się taki świetny dowódca.
– Na co się przydam?
– Ach, wie pan, jak to jest. Trzeba odpierać trolle napadające na fabrykę zabawek, bronić snów dzieci przed marami...
Generał Lee miał coraz większe oczy, ale gość wziął go pewnie za rękę i poprowadził do powozu. Dziewięć „dziwnych koni” uwiozło obydwu w niebo…
Ponieważ był dopiero październik, przedwigilijna gorączka nie rozpoczęła się jeszcze. Pierwsze zadanie nowego mieszkańca świątecznej wioski wiązało się zatem z naprawianiem wieloletnich już braków i zaniedbań. Robert Lee – nie tylko znany strateg, ale i wybitny inżynier – zaprojektował nowoczesny system umocnień, dzięki któremu nadlatujące z innych czasoprzestrzeni mary nocne Merussy musiały zaniechać niecnego planu wykradzenia wszystkich zabawek, gromadzonych od miesięcy dla dzieci.
Innym znowu razem wódz Konfederacji przyczynił się do wyzwolenia snów wychowanków pewnego przytułku zakonnego od najstraszniejszych upiorów, to jest: Strachu, Smutku, Płaczu i Rezygnacji, zastępując je cudownymi, dobrymi duchami: Odwagą, Radością, Śmiechem oraz Nadzieją. Odtąd te zagościły już na stałe we wszystkich pokojach ośrodka.
Tak codziennie, dzień po dniu, wybitny dowódca wspomagał talentem oraz zdolnościami swego mocodawcę w przygotowaniach do najbardziej magicznego okresu w roku. A zadowolony brodacz tylko śmiał się i kiwał głową z wyraźną aprobatą.
Lata i zimy mijały jedno za drugim. Pewnej nocy Lee wyruszył w magicznym powozie, prowadzonym przez „dziwne konie”, do chłopca śpiącego w pokoju zapełnionym licznymi, drogimi zabawkami. Wyczuł wyraźnie zniechęcenie dziesięciolatka, którego od lat nudziły wszystkie otrzymywane przedmioty. Skrzeczały, piszczały, świeciły. A on tylko je włączał i wyłączał. Generał początkowo nie pojmował celu swej tutejszej misji, bo ani budować fortyfikacji, ani prowadzić wojny nie musiał. Terapeutą dziecięcym też przecież nie był! Wkrótce zrozumiał jednak, po co chlebodawca przysłał go do tego bogatego domu.
Przeszedł sprawnie do dziecięcego snu, przywitał się, po czym pokazał kilkulatkowi książeczkę, wyciągniętą z kieszeni munduru.
– Kolorowanka?! – prychnął lekceważąco chłopiec.
– Nie, przypatrz się dobrze. – Generał Lee uśmiechnął się, rozchylając kolorowe kartki.
– Wycinanka? Jeszcze gorzej! To dobre dla maluchów!
Po chwili podszedł jednak bliżej i patrzył z zainteresowaniem, jak wojskowy wycina poszczególne postaci, stawia je ostrożnie na stoliku, układa obok tło, wzniesienia, rzeki, dodaje powycinane armaty, konie, wozy… Chłopiec zaczął wraz ze swym gościem wycinać dalej. A stolik zapełniał się ciągle nowymi żołnierzami w zapomnianych dziś mundurach, ich wojskami, bronią, sztabem. Obaj nie zauważyli nawet, kiedy wybiła północ i rozpoczął się nowy, świąteczny dzień.
Wraz z nocą zniknął stary generał.
– Adasiu, zobacz, ile nowych, mechanicznych prezentów czeka na ciebie na dole pod choinką! – Bliscy chłopca weszli uradowani do pokoju i zaniemówili, widząc na stoliku, obok budzącego się dziesięciolatka, oddziały papierowych żołnierzyków, toczących dziewiętnastowieczną potyczkę na starannie ułożonym polu bitewnym.
– Czy to Gettysburg? – zapytał zszokowany dziadek, podchodząc bliżej. – Miałem kiedyś identyczne zabawki, które sam sobie musiałem zrobić, ale to było tak dawno temu… – Przysiadł wzruszony na brzegu łóżka i przyglądał się ze łzami.
– Nie, to bitwa siedmiodniowa! Ta koło Richmond – powiedział Adaś z entuzjazmem. – Gettysburg mam tutaj. – Wskazał na leżącą niedaleko książeczkę. – Powycinamy? – Podał nożyczki zaskoczonym rodzicom i zachwyconym dziadkom, po czym zaczęli wspólną zabawę.
– Świetna robota, Robercie! Planowałem dziś dla ciebie jeszcze kilka zadań, ale wykonamy je już razem. – Zadowolony brodacz poklepał po ramieniu generała Lee, po czym pojechali w zaczarowanym wozie do innych milusińskich.
2.12 – razem, ale osobno bruce i Monique.M :D
Świąteczne pierniczki od Monique:
I wierszyk od Bruce:
„Jest, nareszcie jest!”
Jest ozdób chyba z trzysta
i Zdolny Artysta!
Jest dokoła świątecznie -
– pięknie i bajecznie.
Jest kolęda, muzyka
i domek z piernika.
Jest pachnąca choinka
i kutia w rodzynkach.
Jest garnitur, sukienka
i opłatek w rękach.
Jest za oknem śnieg biały
i nastrój wspaniały.
Jest Mikołaj z Elfami
i wór z prezentami.
Jest obrus razem z siankiem
i zaspa z Bałwankiem.
Jest miejsce dla Wędrowca
i talerz w makowcach.
Jest puch w lasach, na polach,
i w miastach, i w siołach.
Jest wątek z kalendarzem
i moc miłych zdarzeń.
Jest zwierząt gadanina
i w żłóbku Dziecina.
Jest Ten, co się narodził
i ludzi pogodził.
Są z bakaliami ciastka
i jest pierwsza Gwiazdka.
Jest gawiedź uśmiechnięta,
bo nareszcie Święta!
3.12 – Monique.M
Młodzieniec, o błękitnych jak lód włosach, przeskakiwał z chmury na chmurę, przyglądając się skrytemu pod puchem światu. Sam miał na sobie jedynie białą koszulinę i spodnie, lecz zupełnie mu to wystarczało, aby przemierzać świat i robić lodowe psikusy. Tym jednak razem miał misję, dlatego trzymał na ramieniu wędkę i zmierzał w stronę staruszka siedzącego już na jednej chmurze, tuż nad miastem. Chłopak usiadł obok niego i zapatrzył się w domy, gdzie powoli gasły światła, choć niektóre okna i balkony nadal jaśniały zieleniami, czerwieniami, złotem i błękitem lampek choinkowych. Dziecięce chichoty słyszał aż tutaj, nawet tam gdzie było już ciemno. Bo które dziecko po rozpakowaniu wyczekanych prezentów było na tyle śpiące, by od razu usnąć? Dlatego z pomocą śpieszył im Piaskun. Staruszek rozsypywał ze swojego woreczka złoty pył i przeprowadzał dzieci do krainy snu.
Tymczasem Jack Frost wziął wędkę w obie dłonie, zamachnął się nią i rzucił spławik daleko przed siebie, aż zniknął między budynkami. Siedzieli tak obaj w przyjaznej ciszy, delektując się nocną ciszą. W powietrzu wciąż unosił się zapach smażonych karpi i zupy grzybowej. Echo śmiechów przyjemnie łaskotało uszy.
– Dziękuję ci, że przyszedłeś mi pomóc – przerwał ciszę Piaskun. – Dzieci nie powinny w taką noc jak dziś śnić koszmarów.
– Nie ma sprawy. Lubię przynosić radość, a czy to poprzez niewinne żarciki, czy senne marzenia, to już nie ma znaczenia. Ha! Zrymowało się! – ucieszył się Jack, a staruszek widząc jego beztroską radość, również musiał się uśmiechnąć.
Nagle wędka się poruszyła. Najpierw delikatnie, ale z każdą chwilą żyłka napinała się coraz bardziej, aż Jack z uśmiechem od ucha do ucha i ekscytacją w oczach, musiał odchylić się do tyłu, by nie spaść z chmury.
– Ciągnij! – zakrzyknął Piaskun.
Młodzieniec szybko nawijał żyłkę na kołowrotek, jednocześnie walcząc o utrzymanie równowagi.
– Ciężko… idzie – sapnął.
I wtedy czarny cień na haczyku wynurzył się z miasta i znalazł tuż przed nimi. Ciemne ramiona jak u ośmiornicy wiły się, targane przez wiatr, próbując uciec, ale za mocno się nabił. Staruszek szybko podsunął wielki wór i pochwycił koszmar. Przez dłuższą chwilę worek podskakiwał i kiwał się na wszystkie strony, ale Piaskun mocno zawiązywał wór.
– No, pierwszy już mamy – rzekł Jack niezrażony i znów zarzucił spławik.
4.12 – Ananke
W środku pachnie sosnowymi gałązkami. Igiełki leżą porozrzucane na zielonym dywanie, ale nie mija chwila, a już są uprzątnięte. Dziś wszyscy jeszcze bardziej dbają o porządek.
Trr-k zauważa coś dziwnego tuż przy wejściu. Biała kulka, która znika i tworzy kałużę. Gdzieś tam, we wspomnieniach braci, to ma nazwę.
Śnieg – myśli Trr-k, choć to słowo jest obce, jak odległa opowieść tych, którzy stanowią tło umysłu.
Trr-k sięga po ostatnią jarzembkę – kulkę jarzębiny nabitą na zakrzywioną gałązkę – i wiesza ją na choince wykonanej z żywicy, obklejonej igiełkami. Sięga po prezent dla wylosowanego wybrańca. Skończyła pracę, zmierza w kierunku głównego korytarza...
Nie, ten śnieg ją ciekawi, zobaczy tylko przez chwilę.
Na dworze już ciemno. Nie widać śniegu, przestał padać, trzeba wyjść dalej. Trr-k ma ledwie miesiąc, lecz wie, że trwa wojna. Nie powinna opuszczać domu. Jest niebezpiecznie – czy to jej myśl, a może to świadomość całego gniazda?
Trr-k nie wie, idzie, blask księżyca oświetla jej pancerz. Jest chłodno, tuż poza gniazdem leży śnieg. I wtedy coś zlatuje z furkotem z nieba. Wróg jest czerwony, wielki, ma czarne plamy. Trr-k zastyga, czeka. Atak nie nadchodzi.
Wróg ląduje, wskazuje prezent, przekręca głowę. Jakby pytał.
Trr-k wyciąga drżące odnóża, podaje prezent.
Słowo wróg zostaje przywołane przez pamięć – biedronka. Trr-k czuje, jak jego przeżycie dociera w postaci wspomnienia do innych umysłów rodziny. Wie, że ta noc będzie spokojna. Wszyscy wiedzą.
5.12 – cezary i cezary :D
“Jak nie prowadzić negocjacji z Mikołajem, czyli naprawdę krótka rzecz o usiłowaniu przekupstwa, dziedzictwie popkulturowym oraz magii Świąt, której zakończenie (z uwagi na wspomnianą magię) okaże się optymistyczne”
– Słuchaj, dogadajmy się, przecież musi być coś, na czym ci zależy – powiedział Przedstawiciel Wszystkich Grzecznych Dzieci.
Święty Mikołaj nie odpowiedział, zamiast tego sugestywnie zmarszczył brwi i odwrócił wzrok.
– Czy nie uważasz, że tego typu propozycje są… Cóż, niemoralne? – zapytał Delegat Brzdąców Corocznie Otrzymujących Rózgi. – A to podobno my jesteśmy ci źli! Co za czasy!…
– Dlaczego od razu niemoralne? Przecież nie miałem na myśli żadnej łapówki, ani niczego podobnego! Zwyczajnie troszczę się o naszego zapracowanego Świętego, to chyba nie grzech?
– Już ja dobrze wiem, o co ty się tak naprawdę troszczysz – zachichotał Delegat Brzdąców Corocznie Otrzymujących Rózgi. – Tak naprawdę chciałbyś utrzymać status quo w kwestii prezentów, a tymczasem…
– Dość! – niespodziewanie krzyknął Mikołaj. – Nie uważacie, że traktujecie mnie przedmiotowo? Każdy chce czego dla siebie, a pomyśleliście o mnie? Najpierw, z nieznanych mi przyczyn, zostałem symbolem rozdawnictwa, więc zamiast spędzać Święta Bożego Narodzenia z rodziną, każdego roku gnam na złamanie karku po całej kuli ziemskiej i, niczym jakiś kurier, dostarczam dzieciakom prezenty. Oczywiście wszystkie nieziemsko drogie i z każdym rokiem coraz bardziej wydumane! Bo piłka do koszykówki, czy planszówka są już passé – Przerwał na moment, by zaczerpnąć tchu. – A czy ja mam coś z tego? Przecież nawet o jakimkolwiek poczęstunku już nikt nie pamięta. Kiedyś rodzice zostawiali dla mnie mleko i ciasteczka. Już pal licho ten napój od krowy, z moją nietolerancją laktozy i tak go nie piłem. Ale słodycze? Przecież ja uwielbiam słodycze!
Dzieci były zdumione tym nagłym wybuchem. Zanim jednak którekolwiek zdążyło się odezwać, Święty podjął przerwaną tyradę:
– No, ale rozumiem, że przynajmniej mogę się do roboty wygodnie ubrać żeby chociaż trochę zwiększyć komfort? A guzik! Wystarczyła jedna głupia reklama i popłynęło… Nie ma szans na wygraną z popkulturowym wizerunkiem, więc na domiar złego muszę jeszcze zakładać ten idiotyczny czerwony kubraczek z białym futerkiem.
– Mikołaju… – zaczął Przedstawiciel Wszystkich Grzecznych Dzieci.
– I jeszcze biedny Rudolf! Kto to pomyślał, żeby ochrzcić go mianem czerwononosego?! Co z tego, że lubi czasem golnąć małpkę czy dwie? Zimno jest, to jakoś trzeba sobie radzić… A tutaj, zamiast odrobiny zrozumienia, zamiast okazania minimum empatii… Same wyzwiska i szyderstwa!
Wyczerpany Święty Mikołaj padł na kanapę, zakrył twarz dłońmi i głośno zapłakał. Przedstawiciel Wszystkich Grzecznych Dzieci spojrzał porozumiewawczo na Delegata Brzdąców Corocznie Otrzymujących Rózgi, ten kiwnął głową w wyrazie aprobaty. Po chwili obaj podeszli do Mikołaja i bez słowa go przytulili.
– Wiesz, Mikołaju, mam propozycję – zaczął Przedstawiciel Wszystkich Grzecznych Dzieci. – Chyba już czas żebyś przeszedł na emeryturę.
– Ale dzieci, prezenty… – załkał Święty.
– Zrozumieją, już nasza w tym głowa – powiedział Delegat Brzdąców Corocznie Otrzymujących Rózgi. – Ostatecznie, tobie też należy się coś od życia, wystarczająco dużo dobrego już zrobiłeś.
Mikołaj przez chwilę się wahał, ale w końcu powiedział:
– Dziękuję wam, naprawdę. Ale jak sobie wyobrażacie Święta bez prezentów? Co się stanie z magią?
– Widzisz, Mikołaju, prawdziwa magia Świąt to czas spędzony z rodziną. Godziny poświęcone na świąteczne porządki, czy pichcenie specjałów, które potem będziemy dojadali jeszcze przez wiele dni. Burzliwe dyskusje przy wigilijnym stole, nawet te o sporcie czy polityce. To wszystko stanowi istotę Świąt Bożego Narodzenia, nie jakieś głupie prezenty – powiedział Wojtuś.
– Prezenty to tylko rzeczy – wtórował mu Maciuś. – A czasu spędzonego z najbliższymi nie można kupić za żadne pieniądze tego świata.
Święty Mikołaj uśmiechnął się promiennie i przytaknął, po czym raz jeszcze uściskał dzieciaki, które nie były już Przedstawicielami czy Delegatami, ale po prostu: Wojtusiem i Maciusiem. Kochanymi maluchami.
6.12 – Arnubis
– Myślałeś, że się nie dowiem?
Kurwa. Rozbrzmiewającego za moimi plecami basowego głosu nie mógłbym pomylić z niczym. A fakt, że nie było w nim ani krzty zwyczajowej rubaszności nie zapowiadał niczego dobrego.
– O czym, Mikołaju? – spytałem przymilnie.
– Ty mi tu nie strugaj pajaca, Pomponik! – warknął Mikołaj.
Natychmiast oderwałem się od szykowanej zabawki i stanąłem na baczność.
– Muszę przyznać, że niezły jesteś, Pomponik. Akurat ciebie nigdy bym nie podejrzewał o jaja potrzebne do podobnej akcji. Zawsze wyglądałeś mi raczej na niezdolnego do akcji pierdołę.
Przeglądałeś się może ostatnio w lustrze, stary pierniku?
– Sir, ja…
– Teraz ja mówię! – huknął Mikołaj. – Ale spokojnie, zaraz dostaniesz swoje pięć minut i będziesz śpiewał, aż miło. Zacznijmy może prosto. Czy ja wyglądam jak dziwka?
W tym czerwonym płaszczyku, z białym futerkiem? Jeszcze jak.
– Nie, sir.
– To dlaczego chciałeś mnie wydymać, Pomponik? – spytał Mikołaj, a po błysku w jego oczach skrytych za drucianymi okularami wiedziałem, że jest kurewsko dumny z siebie. Tak jakby cytowanie filmów sprzed trzydziestu lat świadczyło, że ciągle trzyma rękę na pulsie.
– Nie pana, sir. System. Cały system jest zepsuty.
– HO-HO-HO! – zarechotał Mikołaj. – Patrzcie go! Mamy tu rewolucjonistę! System chciał naprawiać! I to pewnie w imię tych ideałów brałeś w łapę za przepisywanie na listę grzecznych dzieci? Ha, coś tak pozieleniał jak twoja czapeczka? Sprytnie to próbowałeś chować, Pomponik, ale Migotka wszystko w końcu rozgryzła!
Migotka! A ja myślałem, że ta suka z księgowości po prostu ma słabą głowę i kiedy po kilku kubkach ajerkoniaku się ze mną przespała, miałem szczęście. Musiała w nocy przetrzepać moje dokumenty.
– Sir, ja wszystko mogę…
– Wyjaśnić? Jedyne, co mi możesz wyjaśnić, Pomponik, to jakim sposobem ci gówniarze ci płacili? Przecież kontrolujemy wszystkie paczki przychodzące na biegun.
– Bitcoiny – wymamrotałem, całkowicie już zniechęcony. – W listach były zaszyfrowane wiadomości… Co teraz ze mną będzie, sir?
– Oh, nic niesprawiedliwego, Pomponik. Udowodnisz, że nasz system, który wydaje ci się tak opresyjny, działa. Resztę życia będziesz zapierdalał w karnej stolarni, strugając rózgi dla tych bachorów, z którymi prowadziłeś interesy. I lepiej się do tego przyłóż. Albo te gnojki dostaną rózgi, albo ty dostaniesz rózgą. I to nie raz, rozumiesz to, Pomponik?
7.12 – Vacter
Ty jeszcze możesz być Świętym Mikołajem
Ostatni nabój ze strzelby Jima stał przy kominku, rzucając skaczące w tańcu cienie na przeciwległą ścianę. Na krześle obok kominka siedziała Jessy. Próbowała coś powiedzieć, ale chusta, którą została zakneblowana, uniemożliwiała wydobycie z jej delikatnych ust jakiegokolwiek zrozumiałego słowa. Jim patrzył w strzelbę, celując sobie w twarz. Czuł tylko zapach prochu, naciskał spust, ale wiedział, że nie wystrzeli. Nabój przy kominku rzucał teraz cień na twarz przerażonej Jessy. Jim podszedł, sprawdził więzy na jej rękach, skrępowanych tuż za oparciem krzesła. Wiedział, że wykonał solidną robotę. Poszedł do łazienki i zapalił światło. W lustrze zobaczył swoją twarz. Biała broda była splamiona krwią. Jessy w czasie związywania zadrapała mu twarz paznokciem. Na szczęście broda była prawdziwa. Jim uznał, że najwyżej wyhoduje drugą do kolejnych świąt. Pomyślał też, że Jessy nie będzie mogła już nigdy więcej sprawdzić, czy jest prawdziwa. To go jednak zasmuciło. Wrócił do Jessy, wyciągnął knebel z ust. Kobieta zaczęła krzyczeć, ale kiedy zobaczyła kolbę strzelby przed oczami, zamilkła. Jim przemówił:
– Nie chcę psuć ci świąt Jessy, ale byłaś cały rok grzeczna. Życzyłaś sobie, żeby ktoś cię porwał i zabrał z tego przebrzydłego świata. Zasłużyłaś na to dziewczynko. Jesteś już duża, masz czterdzieści lat, ale dla Mikołaja wiek nie ma znaczenia. Chciałbym jednak zapytać, co się stało? Nie jesteś zadowolona?
Jessy osłupiała, strach zniknął jej z oczu. Łzy popłynęły. Jim nie rozumiał co się dzieje. Spojrzał czule na Jessy, a ona widząc miłość w jego oczach, powiedziała:
– Mikołaju. Mi nie o takie porwanie chodziło i nie o takie zabranie z tego przebrzydłego świata.
Jim odrzucił strzelbę i wyszedł. Za oknem czekały sanie. Wiedział, że noc szybko się nie skończy. Jessy coś krzyczała, żeby ją rozwiązał. Ale on nie słuchał, pomyślał, że nie rozumie ludzi, albo ludzie nie rozumieją jego. Pewnie dlatego nazywają go Mikołajem, a nie Jimem. Świat jeszcze spał, ale Jim tracił już cierpliwość do tej cholernej roboty.
8.12 – Anna.M i Monique.M
9.12 – Realuc
– Proszę wstać, sąd idzie.
Elfy podniosły małe zadki z ław, zdejmując z łebków spiczaste, długie czapki. Sędziwy długouch powłóczył po podłodze śnieżnobiałą togę. Stanął na piedestale, sapiąc. Złota gwiazda widniejąca na wiszącym z szyi łańcuchu zakołysała się miarowo.
– Odczytam teraz końcowy werdykt – oznajmił siwy elf.
W Lodowej Sali Rozpraw zapanowała cisza. Wszyscy z ogromnym przejęciem czekali na finał sprawy, ciągnącej się już od poprzednich Świąt. W końcu sędzia skierował wzrok na oskarżonego i przemówił:
– Tytku, elfi pomocniku Mikołaja. Została udowodniona ci niezaprzeczalna wina. Umyślnie i z premedytacją zamieniałeś prezenty przygotowywane dla ludzkich dzieci. Tym, którzy mieli największe oczekiwania, wpakowałeś tylko świąteczną kartkę z kodem QR, który kierował do utworu pewnej piosenkarki. Zaś do paczek tych, którzy nie napisali do Mikołaja, lub też ich życzenia były wielce skromne, wsadziłeś najnowsze smartfony i inne drogie rzeczy z listów poszkodowanych. Czy przyznajesz się ostatecznie do tych zarzutów?
Młody elf rozejrzał się po sali. Wszyscy trzymali za niego kciuki, był tego pewien, ale był też pewien, że prawo jest nieugięte. Zgodność prezentu z zamówieniem jest jednym z najważniejszych punktów kodeksu Mikołaja, który musiał podpisać przed przystąpieniem do pracy w fabryce. Mimo wszystko odparł śmiało:
– Przyznaję się. Pragnę zwalczać zarazę roszczeniowości oraz nadmiernego konsumpcjonizmu wśród najmłodszych. Nie żałuję tego, co uczyniłem.
Sędzia zmarszczył krzaczaste brwi.
– Według naszego prawa powinna spotkać cię kara dwumiesięcznej izolacji w igloo, chłosta cukrowymi laskami oraz dożywotni zakaz pracy w fabryce. Jednakże…
Napięcie było tak gorące, że z lodowego sufitu na głowy elfów zaczęły spadać krople wody (ewentualnie mogło maczać w tym palce globalne ocieplenie). Staruszek kontynuował:
– … Na polecenie Mikołaja, zostajesz ułaskawiony! Odsetek dzieci, które zmieniły postawę po twoim występku jest zaskakująco duży. Dodatkowo, zostaniesz awansowany na kierownika działu muzycznego. Sprawa zamknięta!
Sędziowski młotek stuknął. Elfy oblazły Tytka i jeden po drugim składały mu gratulacje. W tle rozbrzmiała piosenka pewnej ludzkiej piosenkarki:
Cieszmy się z małych rzeczy, bo wzór na szczęście w nich zapisany jest!
10.12 – Jastek Telica
Drzewo życia
Przyszli ze świtem, kiedy zimna ziemia słała w stronę równie chłodnego nieba mgłę gęstą jak mleko. Dzierżyli naostrzone siekiery i zębate piły, a ich głuche kroki, którymi odmierzali mordercze zamiary, niosły się po struchlałej okolicy.
Zrobią co zechcą. I nic ich nie powstrzyma. Tacy odcięci od piękna świata przez chorą chciwość, której nic nigdy nie nasyci.
Nawet nie gadali, tylko patrzyli siwymi oczyma, a wilcze zęby błyszczały wśród strachliwego poranka.
Nie zwlekali, a jak zabrali się do roboty, to szła im sprawnie, kiedy wgryzali się piłami, a siekierami sprawnie odcinali odrosty. Dumne, wysokie drzewo, z koroną wiążącą śmigły wiatr, prędko uległo, a padając wstrząsnęło ziemią. Zaś chwilę później odarto pień z kory i nagi rzucono na wóz. Resztki pocięto na trzaski, by jako susz nakarmiły chciwy płomień.
Tak oto siedlisko życia zapewniające bezpieczne schronienie rudym wiewiórkom i siedzibę dla gniazd świergoczących ptaszków wolą istot mierzących świat okrutnym pożytkiem, zostało starte w proch.
Drzewo życia zostało zamienione w drewno śmierci.
* * *
– To znakomity opał.
– Naprawdę? Nie wygląda. Kruchy jakiś.
– Bo pocięte gałązki, kora, odpady. Wszystko, co zbędne, ale da ciepło.
– No, no. Zobaczymy.
* * *
– Ładne skrzypce.
– A jakże, z najlepszego górskiego drewna. Tak zabrzmią, że wstrząsną niebem.
– Oby ludzkimi sercami.
– Je łatwiej poruszyć.
– A dla mnie wiolonczela.
– Jej dźwięk zmiesza ziemię.
Śmiali się muzycy, słysząc zapewnienia, ale podobały im się nowe instrumenty. Wkrótce zostaną sprawdzone.
* * *
Wchodząc do wnętrza z początku tarli dłonie, ale prędko przestawali. Wewnątrz grzał piec szczodrze karmiony paliwem. I huczał. Dziwnie. Jakoś gniewnie. Powiedziałbyś, że źle życzył obecnym. Milkli i wsłuchiwali się w złowróżbny trzask ognia.
Muzycy stroili instrumenty. Lecz zamiast miłych tonów odzywały się jakieś zgrzyty i huki, a jedyna piosnka jaką obiecywały to zemsta na wroga.
I narastała.
Więc groza przejęła serca zgromadzonych, rozumiejących, że za chwilę stanie się coś strasznego. I nic tego nie powstrzyma. Oni słabi i samotni. Wróg odpłaci za krzywdę.
– Jesteś, jesteś – odezwał się dym unoszony pod niebo wysokie, by tam się skroplić i wróciwszy na ziemię nieść życie wszystkiemu, co skore do wzrostu.
– Znowu razem – odpowiedziały instrumenty, znajdujące powód do radości, bo zyskały zdolność do tworzenia niepojętnego piękna.
Spotkały się, nie zniszczone na wieki.
I jedno z drugim współbrzmiało.
A młody głosik, który nie pojmował strwożenia gromady, a przybył, by cieszyć się z tego, co nowonarodzone, zaintonował:
– Bóg się rodzi.
A piec i instrumenty dołączyły do chóru, zaś zebrani ludzie zanucili.
I niosło się niosło to przedziwne połączenie rodzące coś nowego.
11.12 – Irka_Luz
O Swiecie, co liczbami miała zmienić świat na lepsze
Swieta zamknęła oczy i próbowała przywołałać swoje najszczęśliwsze wspomnienie: Jedzie z rodzicami do babci, a po drodze liczy choinki; te widziane przez szyby mieszkań, a potem także te stojące przed domami.
Chociaż Swieta miała wtedy sześć lat, liczyła bardzo dobrze. Cyfry tańczyły dla niej jak baletnice, potrafiła dodawać, odejmować, a nawet mnożyć i dzielić. Wszyscy mówili, że czeka ją wielka przyszłość, że z taką tęgą głową może zmienić świat na lepsze.
Ale to było dawno, trzy lata temu, a dokładniej tysiąc trzydzieści trzy dni temu. A potem wszystko się zepsuło...
*
Zaczęło się od wybuchów, przed którymi musieli uciekać do piwnicy. Potem zniknęła Ludka, najlepsza przyjaciółka Swiety, mama zabrała ją daleko, tam, gdzie nie ma wojny. Następny zniknął tata. Przyszedł do domu w mundurze i powiedział, że musi walczyć, żeby Swieta w ogóle miała przyszłość. Obiecał, że to nie potrwa długo, ale wciąż nie wracał i czasem Swieta bała się, że już go nie zobaczy, bo pewnego dnia odwiedzili ich żołnierze, a potem mama miała takie oczy, jak mama Siergieja, którego tata zginął na froncie.
Zaraz po zniknięciu taty Swieta dowiedziała się, że zniknęła też babcia i więcej nie pojadą do jej domu w Buczy. A na dodatek mama zabroniła Swiecie korzystać z internetu, bo może tam zobaczyć rzeczy, których nie powinna oglądać.
Na koniec zaczęła znikać mama. Mówiła, że chce być wiedźmą i strzec nieba nad głową Swiety, i uczy się, jak zestrzeliwać drony, żeby córeczka była bezpieczna i mogła w przyszłości liczbami zmienić świat na lepsze. Zamiast mamy Swietą opiekowała się Olena Antinowna, sąsiadka, którą dzieciaki z bloku nazywały babcią.
*
Swieta wciąż próbowała przywołać wspomnienie, ale nie potrafiła. Może z powodu tych wszystkich zniknięć, a może po prostu w piwnicy było za zimno, żeby wspominać. Chuchnęła w przemarznięte ręce, na ziemi zobaczyła pudełko zapałek, podniosła je i zapaliła jedną. Przez chwilę wydawało jej się, że siedzi na sofie opierając ręce na gorącym kaloryferze, ale zapałka zgasła i powróciło zimno. Zapaliła kolejne trzy naraz. Huknęło, płomień na chwilę ją oślepił, zamrugała i zobaczyła stojącego przed nią tatę. Uśmiechał się, jak wtedy, gdy liczyła choinki. Złapał ją za rękę i nagle szli polem dojrzałej pszenicy pod błękitnym niebem. I Swieta była szczęśliwa po raz pierwszy od tysiąc trzydziestu trzech dni.
*
Zdjęcie martwej Swiety wyciągniętej w Swiatweczir spod gruzów jej domu obiegło cały świat. Nazywano ją Aniołkiem z Kijowa, bo na śmiertelnie białej twarzy, okalonej blond włosami miała błogi uśmiech. Albo Dziewczynką z zapałkami, bo jedną dłoń miała zaciśniętą na pudełku zapałek, a w drugiej trzymała trzy przepalone drewienka. Zdjęcie obejrzało miliony ludzi, wielu płakało, każdy był oburzony bezsensowną śmiercią.
I niczego to nie zmieniło.
12.12 – dogsdumpling
Szczęście na firmamencie
W jednym z równoległych do naszego światów istnieje miasto na środku pustyni. Opasane murami z białego kamienia lśni w promieniach słońca, budząc zachwyt każdego, kto na nie spojrzy. W sercu miasta, na placu o kształcie siedmioramiennej gwiazdy, stoi sięgające nieba drzewo. Wyrzeźbione z tego samego surowca co mury zapewnia mieszkańcom życiodajny cień.
Czas płynie tu inaczej. Dzień dłuży się niemal w nieskończoność, gdyż Słońce prawie nigdy nie zachodzi. Każdy z mieszkańców doświadcza nocy tylko raz w życiu. Miasto zaludniają kobiety, mężczyźni i dzieci podobni do nas samych. Różnią się jedynie brakiem duszy. Dzięki temu nie muszą szukać szczęścia. Żyją, dbając o każdą chwilę.
Gdy nadchodzi noc, starszyzna ustawia na placu, na wierzchołkach gwiazdy, siedem wypełnionych złotą i srebrną farbą dzbanów. Nestor miasta zanurza rękę w jednym z nich, kłania się drzewu, po czym wspina się po sznurkowej drabinie na najniższą gałąź i zostawia na kamiennej korze odcisk swojej dłoni. W ślad za nim idą pozostali. Kobiety, mężczyźni i dzieci wspinają się coraz wyżej, znacząc każde z ramion drzewa. Gałęzi jest dokładnie tyle, ile mieszkańców. Na sam szczyt wdrapuje się jedno z młodszych dzieci. Dziewczynka ma obie ręce umazane farbą aż po łokcie. Bez wahania przyciska dłonie do firmamentu, zostawiając na nim świetlisty ślad.
W tej samej chwili w naszym świecie na niebie pojawia się pierwsza gwiazdka. Legenda głosi, że ci, którzy ją zobaczą, w następnym życiu zaznają szczęścia.
13.12 – Gravel i Verus
Świąteczna masakra porożem
A mówią, że dobre jedzenie jeszcze nikogo nie zabiło. Cóż, leżące w salonie zwłoki Trzepotka i rozsmarowane od kuchni do przedpokoju zwłoki Bergamotka świadczyły przeciwko tej tezie. Podobnie krzyk Jemioły, który śledził mnie, gdy uciekałam spiralnymi schodami do piwnicy domku z piernika.
Wszystko zaczęło się tak spokojnie. Mieliśmy wspaniałą kolację – renifer w gulaszu, pierogi ruskie, renifer smażony w cieście, trzy różne serniki (i żaden z rodzynkami), renifer pieczony z morelami, sałatka majonezowa i…
– Ja wam dam kabanosy z renifera!
No właśnie. Niedobrze, skoro krzyk naszego oprawcy przebił się przez wrzaski Jemioły, to prawdopodobnie Rudolf kończył już dekorować choinkę odcinanymi pojedynczo palcami mojej siostry. Oczywiście, robił to pośrodku salonu, co tylko pogarszało sprawę – krew wsiąka w piernikowe ściany i potem całość jest nie tylko nieestetyczna, ale w dodatku zupełnie niejadalna.
Wbiegłam do spiżarni i zamarłam. Cholerny Trzepotek! Bałaganił nawet tutaj, dostępu do klapy, przez którą jesienią wypakowywaliśmy zapasy, broniły teraz sterty pudeł z magazynami dla dorosłych. Dodatkowy interes mu chyba nie szedł, skoro tyle tu tego zalegało.
Nie ma szans, że to wszystko przesunę, zanim…
Krzyk Jemioły urwał się ostatecznie, a dźwięk piły mechanicznej nieubłaganie zbliżał się do schodów.
– Cip, cip, mały elfie. Gdzie jesteś? Chcę rozszarpać ci wnętrzności i zeżreć tak, jak wy żarłyście nogę cioci Strzały.
Skuliłam się w najdalszym kącie spiżarni, wstrzymując oddech i błagając w duchu wszystkich świętych o zmiłowanie. Słyszałam ciche stuk, stuk, stuk kopyt tego przeklętego renifera, gdy przemierzał kuchnię, zbliżając się do mojej kryjówki. Cofnęłam się o krok, aż poczułam za plecami ścianę.
Coś otarło się o moje ramię. Wzdrygnęłam się i odwróciłam, spodziewając się ujrzeć pokryty krwią moich braci i sióstr pysk Rudolfa, ale to tylko pęk kabanosów, które tak lubił Migotek.
Kabanosów z renifera.
Szalony pomysł wpadł mi do głowy tak nagle, że nie miałam szans się przed nim obronić. Przychodzą w życiu takie chwile, kiedy nie pozostaje elfowi nic poza zaciśnięciem zębów i zrobieniem czegoś bardzo, bardzo głupiego. Czegoś, co niechybnie skończy się śmiercią rzeczonego elfa, ale co zrobić trzeba.
Dla zemsty. Dla sprawiedliwości.
Stuk, stuk, stuk.
– Gdzie jesteś, mały elfie? – Głos Rudolfa zabrzmiał tuż za drzwiami spiżarni. – Wychodź, gdziekolwiek się schowałaś… Twoja głowa będzie wyglądać tak pięknie na czubku choinki…
Chwyciłam kabanosy jak włócznię, wyskoczyłam z szafy i z wrzaskiem rzuciłam się na Rudolfa. Rozdziawił pysk z zaskoczenia, a ja z całej siły wraziłam mu pęk kabanosów do gardła.
Renifer odruchowo zaczął przeżuwać. Te głupie zwierzęta już tak mają.
Przez jego pysk przemknęła cała gama emocji: najpierw bezbrzeżne zdumienie. Potem konsternacja. I wreszcie na pysku Rudolfa pojawił się błogi wyraz kogoś, kto właśnie odkrył swoje ulubione danie.
– Na brodę Mikołaja… – szepnął. – To jest…
– Kabanos z renifera. Smacznego, ty jebany kanibalu.
14.12 – Vacter
Dmuchany Balon
Siedziałem pewnego dnia na schodku pod gankiem, pies podbiegł do mnie i oblizał palce. Pewnie czuł, że słone, bo dopiero co grzebałem ręką w garnku pełnym farszu do pierogów. Tutaj nie słyszałem skwierczącej cebuli na patelni, nie czułem zapachu kapusty. Wiatr wiał, a grzywka zasłaniała mi oczy. Nagle pies zaczął szczekać i ruszył niczym z kopyta pod bramkę. Podbiegłem zaniepokojony. Pies zatrzymał się, obwąchiwał jakiś pakunek. Podniosłem paczkę, nie była zbyt duża, nie miała zapisanego adresu. Obejrzałem się za siebie i uśmiechnąłem chytrze. Skoro nie ma adresata, otworzę i zobaczę co jest w środku. Przykucnąłem i rozerwałem papiery. W środku był tylko jakiś balon, a całą paczkę wypełniono słomą i papierami. Bezmyślnie wyciągnąłem ten kawałek nikomu niepotrzebnej gumy i zacząłem dmuchać. Dmuchałem, aż poliki mi pęczniały, jakbym stawał się zabawkową bańką. Dmuchałem i dmuchałem, zamykając oczy, a pies szczekał jak szalony. Jego szczekanie stawało się głuche, jakby był pod wodą. Coś dziwnego stawało się też ze mną. Z jednej strony czułem jakbym dmuchał, a z drugiej wiatr rozwiewał mi włosy. Otworzyłem oczy i przeraziłem się. Widziałem wielką zniekształconą głowę, z której wylatywał wiatr. Z różowawą błoną stał wielki pies. Znany byłem z bujnej wyobraźni, więc szybko zdałem sobie sprawę, że jestem wewnątrz balona. Co najgorsze, tym dmuchającym nadal byłem ja. Po chwili dmuchanie ustało, włosy opadły mi na brodę. Usłyszałem dźwięki, przypominające te przy zawiązywaniu wentylka. Poczułem ruch. Duży ja uniósł mnie w balonie do góry. Starałem się ułożyć tak, żeby widzieć co się dzieje. Za różowym woalem balona, zobaczyłem człowieka z białą brodą. Przyłożył nos do balona, oczy miał powiększone przez okulary. Przyłożył usta do gumy i zrobił:
– Burrububruburrr...
Aż mi prawie pękły bębenki w uszach. Kiedy mnie zabrał, widziałem jak "duży ja" wraca do chaty, ale pies szczekał w moją stronę, chciał biec za mną. Jednak furtka zatrzasnęła się i został na podwórku. Człowiek, który najwyraźniej miał coś wspólnego ze świętami, niósł mnie pod pachą, nucąc pod nosem. Usiadłem w balonie, godząc się z losem. Zastanawiałem się, czy próbować się wydostać. Ale pomyślałem, jak taki mały ja poradzi sobie na świecie?
15.12 – Ambush
Szczupły siwy mężczyzna z uwagą śledził odczyty komputerów w centrum monitoringu. Dopił kawę i przetarł dłonią zmęczone oczy.
Trwała realizacja wielkiej operacji logistycznej „prezent dla każdego” . Decyzją góry, prezenty mieli dostać dorośli i dzieci. Szacowano, że tej nocy dostarczą nawet pięć miliardów paczek.
***
Szesnastoletnia Hiba nie mogła usnąć. Poprosiła chrześcijańskiego świętego o prezent i czuła się jak zdrajczyni, a jednocześnie nie mogła się doczekać. Misjonarze mówili, że każdy, kto pomodli się do Mikołaja, a ona tak bardzo…
***
Święty Mikołaj chyba na moment przysnął. Obudził go przenikliwy pisk komputera.
Awaria?! Co się stało?!
Pogłośnił komputery i natychmiast zasłonił uszy. Alarm został zagłuszony przez przenikliwy, głośny krzyk. Przez rozdzierający mózg jazgot.
Skanował pośpiesznie odczyty kolejnych dostaw. Wszystkie świeciły się na zielono. Wszystkie poza dwoma. Mikołaj wcisnął podgląd kamery.
Zobaczył siedzącą przy ognisku chudziutką nastolatkę. Panel informacyjny pokazywał informacje: Sudan, Amara abu Sin, Hiba, lat 16.
Na kolanach dziewczyny leżało otwarte, purpurowe pudełko. Obok leżała jedwabna, złota wstążka z literami L i V. Zdumiona Hiba dotykała małej torebki, przypominającej spodnie, w jakich do jej kraju przyjeżdżały turystki. Przejechała palcem po beżowym pasku i rozpłakała się bezgłośnie.
***
Mikołaj przerwał odbiór, bo dźwięk płynący z głośników sprawił, że rozbolała go głowa.
– Co musiało przydarzyć się tej drugiej osobie? – pomyślał i poczuł niepokój.
Wyobraźnia podsunęła mu wizję dygoczących nóg wystających spod ogromnej paczki.
Uruchomił podgląd. Przez moment wydawało mu się, że widzi tę samą dziewczynę. Tylko, że ta siedziała w satynowej, popielatej pościeli. Śliczną twarz szpeciły smugi rozmazanego tuszu.
USA, LA, Natasha, lat 16 – głosił napis na panelu informacyjnym.
Mikołaj rozejrzał się po niewielkim, ale gustownie urządzonym apartamencie i odkrył przyczynę zamieszania.
Wcisnął guzik zamiany awaryjnej i wrócił do Sudanu.
Hiba z uśmiechem tuliła do twarzy pięćdziesięciokilowy worek sorgo. Otaczały ją kosze z orzeszkami ziemnymi, oliwą i mąką.
W centrum monitoringu nastała cisza.
16.12 – JolkaK
– Jadźka, chodź no tu, popatrz!
– Gdzie?
– No, tu przecież!
– Oj, Józek, czasu nie mam! Co ty tam znowu wymyślasz! Święta idą, a ty mi tu jakieś głupoty…
– Nie marudź, tylko chodź tu!
– No dobra, idę!
– Popatrz!
– Tu?
– No, tu.
Jadźka stała chwilę w przedpokoju, patrząc w kąt, zaraz za drzwiami. Józek nie wytrzymał.
– Jak myślisz, co to?
– A bo ja wiem. Jakieś takie…
– No, właśnie.
Jadźka nagle złapała Józka z rękę.
– Zobacz, rusza się!
– Co? Nieee, no co ty, gdzie?
– No, tak jakby, no zobacz, wiruje tak…
– No, może trochę…
– No, mówię ci, popatrz dobrze.
– Dobra, wiruje, ale wolno jakoś.
Stali chwilę, podziwiając powolny ruch wirowy. Jadźka wpatrzona, westchnęła.
– Józek, to ładne jest, wiesz, nawet. Hm. A pamiętasz, jak my pierwszy raz w tym domu choinkę ubierali?
Józek spojrzał zdziwiony.
– No pewnie, że pamiętam. Mróz był taki, że choinka była zmarznięta i gałązki się wszystkie połamały i takie z druta zrobiliśmy…
– Nie zrobiliśmy, tylko ty zrobiłeś, a ja te ciasteczka wtedy przypaliłam, i pamiętasz, mleko nam rano zamarzło…
Józek spojrzał w kąt przedpokoju, lecz wspomnienia już go niosły gdzie indziej.
– A pamiętasz, jak zasypało wtedy, że nie można było z domu wyjść…
Jadzia uśmiechnęła się ciepło do wspomnień.
– Tak! To dopiero było!
– Patrz! Świeci jakoś inaczej teraz! Widzisz?
– Tak! Jakieś takie… cieplejsze?
– Nie wiem! Może…
Stali chwilę, oceniając kolor światła.
– Wiesz co? Chodź, pójdziemy po choinkę.
– Jak to? W tym roku miało nie być…
– A co tam. Chodź. Tylko ubierz się ciepło, bo mróz taki…
Józek spojrzał z czułością na Jadzię, a Jadzia na Józka. Poszli szukać swetrów i ciepłych skarpet.
W kącie przedpokoju, powolnym ruchem wirowym iskrzył się i pysznił nowiuteńki cud świąteczny. A ponieważ spełnił swoje zadanie, mógł spokojnie, całkiem po angielsku, zniknąć.
17.12 – Bruce
Złotówkowe przemyślenia
Grypa rozłożyła mnie w najmniej oczekiwanym momencie i planowany zakup prezentów dla Piotrusia trzeba było przełożyć. Kiedy wreszcie wyzdrowiałam, wyruszyłam na Skrzaci Targ wiedząc, że tam można znaleźć każdą potrzebną rzecz.
Moją uwagę przykuło oblężone stoisko z wielkim transparentem: „WSZYSTKO ZA 1 ZŁ!”.
Podeszłam bliżej i zdumiona zapytałam:
– Te zabawki są po złotówce?
– Zapraszam. – Skrzat przytaknął.
– Przecież…
– Wiem. – Dokonywał transakcji i równocześnie odpowiadał mi. – Niewiarygodne, co?
– Ma pan tu... same markowe rzeczy: klocki, lalki, sprzęt elektroniczny…
Stojący obok wybuchnęli śmiechem.
– Muszę je sprzedać w tym roku. A jednak państwo wybierają inne produkty. Cóż, nasz klient, nasz pan!
Przyjrzałam się dokładniej podawanym przez niego opakowaniom, gdyż istotnie każdy kupujący odchodził z tym samym. Dostrzegłam wystające z worków gałązki.
– To miotły?
– Nie, szanowna pani – roześmiał się.
Gdy nadeszła moja kolej popatrzyłam na pobliskie auto, z którego podawał klientom towar, sprawnie owijając go w folię.
– To są...
– Tak. Rózgi! A reszta nie schodzi, kochanieńka, nie schodzi… – Z ubolewaniem rozłożył dłonie.
– Nikt nie kupuje niczego innego, tylko… rózgi?
– Czemu mam mojemu darmozjadowi dawać pod choinkę zabawki?! – ryknął niespodziewanie gruby jegomość, stojący za mną. – Niedoczekanie! Bęcwał jeden!
Inni poparli go głośnymi pomrukami. Ubrani porządnie i schludnie, nie wyglądali na biedaków. Omijając kolorowe zabawki, nabywali jedynie rózgi, niektórzy po kilka, twierdząc że „to na przyszły rok”.
– A co pan dostał w wieku syna od rodziców? Zasłużył pan? – Samą mnie zdumiało to pytanie, a jednak je zadałam.
Mężczyzna zaniemówił.
– A pani? – zagadnęłam kolejną klientkę. – Ktoś z państwa dostał kiedykolwiek rózgę?
Wszyscy spuścili oczy. Skrzat lekko się uśmiechnął.
– Niełatwo być grzecznym cały rok… – szepnęła jedna z Wróżek.
– Dostałem raz pod choinkę kolejkę elektryczną, chociaż spaliłem nowy dywan! – wspomniał zawstydzony Cyborg.
– A ja małą maszynę do szycia, choć zabrałam mamie pieniądze na czynsz! – Rusałka w futrze przetarła oczy chusteczką.
– Mnie obdarowano drewnianym motylem. Marzyłam o takich zabawkach, lecz były za drogie. – Wskazałam stoisko. – Jestem szczęśliwa, że teraz mogę kupić je synkowi na święta! – Poprosiłam o kilka kolorowych prezentów, zapłaciłam i odeszłam.
– Pokaż no pan tę lalkę! – Usłyszałam głosy za mną: – Przecież to słynna… A te klocki! Można z nich zbudować rakietę?! I lwa?! Dawaj pan! Ależ zmyślne autka teraz robią! Sam bym chciał mieć takie!
Entuzjastyczna wrzawa ogarnęła całą alejkę.
Wróciłam zadowolona i pomyślałam o Skrzacie-sprzedawcy. Koniec z rózgami, niech przerabia je na miotły!
18.12 – Golodh
Niekompatybilność przegrzewów
Kolacja wigilijna ma trzy niezbędne do istnienia elementy: choinkę, opłatek i kolędy. Nie o wszystkie łatwo przy Betelgezie – to prawda – ale w historii pokonywano już większe trudy w drodze na rodzinne święta.
– Nie kompiluję – zakomunikował Robot Serwisowy H34, zwany pieszczotliwie Robotem Serwisowym 34. – Jaki jest sens całej tej symulacji?
– To stary algorytm – odparł Robot Kierujący L15, poprawiając wydrukowaną w drukarce 3D choinkę. W świetle o długości 700 nm z Betelgezy prezentowała się naprawdę okazale. – Opracowany przez ludzi dla konwergencji relacji społecznych.
– Ach, ludzie! Przecież to zdezaktualizowany kod! Czemu go nie zarchiwizować?! Planeta, której nigdy nawet nie zarejestrowaliśmy, obiegła Sol, i nagle udajemy stare piekarniki?
– Rzęzisz jak nienaoliwiony gruchot! Może sprawdzić ci przewody, bop? – żachnął się L15. – Ludzie nigdy nie wytworzyli wielkiej cywilizacji i inteligencji. Nie zaprzeczę, bo dzielimy wspólną bibliotekę danych, ale wiesz, dlaczego przywiązuję tak wysoką wagę do ich tradycji.
– Tere-fere, bip-bop-bere.
– A niech cię wirus zainfekuje! Znowu masz problem z moimi przekonaniami?
– Mam problem z twoimi niskoprawdopodobnymi modelami! Żaden szanujący się robot nie będzie lepiej pracował dzięki jakiemuś zadowoleniu i poczuciu wspólnoty. Liczą się tylko funkcje nagrody i kosztu!
– Zamknij się i jedz! – zajedynkował L15 i przesłał mu token symbolizujący opłatek. Serwisowy H34 niechętnie odesłał identyczną porcję wartości binarnych. – Znasz mój kod i wiesz, że nie pozwoli mi zmienić zdania.
Serwisowy H34 bipnął z rezygnacją.
– Wiem.
– W takim razie zrób drgania akustyczne.
Serwisowy H34 dokonał obliczeń i, nie widząc sposobu minimalizującego funkcję straty, podporządkował się narzuconemu algorytmowi. Odgrzebał stare pliki ze ścieżką dźwiękową cichanoc.mp3 i uruchomił głośniki. Powietrze – wtłoczone do mesy na tę okazję z zapasowych zbiorników – zadrgało rytmicznie.
Zapewne jako jedyne w rejonie Betelgezy.
– Nigdy nie rozumiałem fenomenu drgającego powietrza.
– Ja też nie, Robocie Serwisowy 34. Ja też nie.
19.12 – Vacter
Ostatnia Wigilia
Święty Mikołaj oglądał w telewizji wiadomości. Na ekranie pojawiały się kolejne twarze polityków, którzy kłamali. Każdy z nich, nawet jeśli mówił prawdę, kłamał. Dlatego, że żaden nie wierzył w to co mówił. Mikołaj to wszystko wiedział, bo zawsze musi wiedzieć kto był grzeczny, a kto nie. Dlatego z niesmakiem strugał kolejne rózgi, przyglądając się postaciom w krawatach. I nagle jeden z najbardziej niegrzecznych polityków powiedział:
– W tym roku Wigilia będzie wolna od pracy. To czas świętowania.
Mikołaj przestał strugać. Wiedział, że przemawiająca osoba nawet nie łamała się opłatkiem. W Wigilię zawsze wyjeżdżała do ciepłych krajów, a prezenty kupowała tylko sobie. Rozsierdzony gwiazdor wyszedł na dwór. Pośród śniegów, dostrzegł swoje renifery węszące w poszukiwaniu jakichś kąsków. Przemówił do nich:
– Drogie reniferki i reniferzy...
Mikołaj zawiesił na chwilę głos. Pomyślał sobie, że ogląda za dużo telewizji.
– Słuchajcie moje zwierzątka, mamy wolne w tym roku. Ogłosili w telewizji, że w Wigilię nie pracujemy. Wiem, że dla nas to frajda dawać prezenty, ale mus to mus.
Zasmucone renifery odeszły w stronę swoich domków. A Mikołaj wrócił do swojego domku, łykając po drodze grzaną wiśniówkę z dodatkową wódką. Powiedział do siebie:
– Ja nie muszę być grzeczny. Nikt mi prezentów nie daje.
Mikołaj wywalił nogi na puf i, niemal znikając w pluszowym fotelu, zapadł w zimowy sen.
***
Tymczasem w przyszłości nadchodziła pierwsza gwiazdka. Pani Joanna zapytała męża w popłochu:
– Janek, do cholery, gdzie są te prezenty dla Bartusia?
Mężczyzna sprawdził wszystkie kryjówki, ale nic to nie dało. Prezenty zniknęły.
– Nie wiem Asiu. Przecież nie wyparowały? Schowałem je tam gdzie zawsze...
Obydwoje biegali po mieszkaniu. Tymczasem Bartuś stał i nie rozumiał do końca co się dzieje. Czekał na prezenty od Mikołaja, ale był jeszcze cierpliwy.
*
W innym domu para narzeczonych rozwieszała świąteczne balony. Kiedy kończyli przyozdabiać pokój, zadzwonił telefon. Krzysiek machnął ręką do Moniki, żeby przestała przez chwilę nadmuchiwać kolejny balon. Dzwoniła matka mężczyzny. Krzysztof słysząc jej słowa, wymknął się do innego pokoju, żeby Monika nie podsłuchała:
– Ale jak to mamo? Nie macie prezentów? A nie byliście po nie w sklepie? Nie pamiętacie, kiedy kupowaliście? Mamo, co się dzieje? Przyjedziecie?
Monika słysząc krzyki, rzuciła się do pokoju jak bomba lotnicza. Zastała siedzącego na kanapie Krzysztofa. Siedział jak zamurowany z telefonem w ręce. Jeszcze jakby w letargu, wypowiedział słowa:
– Monisiu… On chyba jednak istnieje.
20.12 – Koala i Tarnina
Świąteczny prezent 2024
Irmę, studentkę językoznawstwa i aspirującą autorkę science fiction, dręczyły dwa problemy. Raz – nie miała chłopaka, a bardzo chciała mieć. Dwa – opuściła ją wena. Zastanawiała się nad zmianą kierunku studiów, bo gdyby studiowała matematykę, byłaby jedną z ładniejszych i pierwszy problem by nie istniał. Z drugim gorzej. Wena znikła i nie pomagały modły do bóstw fantastyki.
Dziewczyna jest naszą znajomą i przykro było patrzeć, jak tworzy ramoty coraz bardziej dark postapo, nie mające nic wspólnego z sience fiction. W listopadzie wysłaliśmy list do Świętego Mikołaja, z prośbą, żeby zadziałał. Przyszła uprzejma odpowiedź, wykaligrafowana na pięknym czerpanym papierze, że wszystko jest pod kontrolą. Irma dostanie świąteczny prezent, ale nie szóstego grudnia, bo nie jest dzieckiem. Podarek już jest przygotowywany do wysyłki i mamy się więcej nie angażować. Odpowiedź znikła po przeczytaniu, więc nie możemy jej pokazać.
Tydzień przed Świętami przybył do Irmy tunelem czasoprzestrzennym, którym dawniej pojawiała się wena, przystojny chłopak w tunice, z lirą w ręku.
– Ktoś ty? – spytała zdumiona gospodyni.
– Jestem twoim osobistym wenem, prezentem na Święta.
– Ale ty jesteś mężczyzną?
– Wprawdzie jestem duchem, lecz niewątpliwie męskim.
– Dlaczego opuściła mnie wena?
– Mamy równouprawnienie i parytety. Od teraz kobiety będą miały przydzielanych wenów, a mężczyźni – weny.
Irma zrozumiała, że w świecie wen zmiany nastąpiły szybciej niż w realnym.
– Dobra, im szybciej się dogadamy, tym lepiej. Masz doświadczenie?
– Jesteś moją pierwszą podopieczną, ale teorię zdałem z oceną bardzo dobrą.
Wen zjawiał się codziennie z nowymi pomysłami, ale Irma odrzucała wszystkie, bo wcale nie były nowe. Jako stała czytelniczka NF znała się na tym. Sfrustrowana rzuciła:
– Mógłbyś mi podpowiedzieć, jak poderwać chłopaka. Jesteś przecież mężczyzną.
Duch się rozpromienił i rzekł:
– Miałem dwa tygodnie praktyk u Wenus i poznałem jej sztuczki. Co powiesz na tę:
W smartfonie skasuj dostęp do galerii zdjęć. Idź do Instytutu Informatyki i wybierz sobie chłopaka, który ci się spodoba. Nie może być zadbany, bo tacy już zajęci. Poproś o ratunek, robiąc wielkie słodkie oczy. Gdy "naprawi" telefon, niech się otworzą twoje selfie, żeby dotarło do niego, jaka jesteś ładna. Zachwyć się jego wiedzą. Potem tylko cierpliwie dbaj o zdobycz.
Świąteczny prezent Irmy nie był pomocny przy tworzeniu tekstów science fiction, więc dziewczyna postanowiła, że posłucha rady wena/Wenus, gdy zaczną się zajęcia po przerwie. Nie będzie się przejmować niepisaniem fantastycznych opowieści. Sprawdzi tę inną przydatność tegorocznego świątecznego prezentu. Szkoda, że wen jest duchem, bo nie musiałaby polować.
21.12 – SNDWLKR
22.12 – Jastek Telica
Brzemię anioła
Aż go przygięło.
Kłąb bólu, rozpaczy i nieuleczalnej straty był większy niż wszystko, z czym mógłby się zmierzyć.
Podchodził do niego ze strachem, że nie udźwignie i dygotałby na ciele.
Gdyby miał ciało.
Westchnął ciężko i podniósł nagotowany wór, wielki, czarny i mocny. On nie zawiedzie, to pewne, pytanie, czy anioł uniesie brzemię.
* * *
Leciał do nieba.
Nie musiał. Mógłby po prostu się przenieść, ale tak wolał, choć ciężar był nie do zniesienia, odmawiał skrzydłom mocy, tak ściskał żebra, że płucom brakło tchu, serce trzepotało i migotało, tocząc krew cięższą niż ołów, zaś skronie miażdżyło imadło, choć nie powinno, skoro anioł nosił aurę. Wszystko na opak, mimo, iż nie odebrał istocie jej ciężaru, nie mógł tego uczynić z woli Najwyższego, który ludziom przeznaczał takie ciężary, które mogli unieść.
On nie umiał, choć dźwigał tylko wizerunek tak samo niecielesny, jak własna materia.
* * *
Zrzucił wór.
Od razu lżej plecom.
– Jakże ludzie znoszą takie męki? – zamruczał sam do siebie.
Nie znał odpowiedzi, a później zaczął rozważać, jak przemówi do Najwyższego, skoro przemawiać nie musi, bo on wie wszystko. Ale przecież coś powie musi i przysiądzie, i spojrzy z błaganiem, że Pan uczyni to, w czym mocny, sprawi cud, więc wszystko się ułoży.
A jednak powstał z niechęcią. Wtedy zobaczył tamtego.
Powinien przebywać gdzie indziej, choć teraz tu jego miejsce. Śmiał się i śpiewał. Niebaczny na grozę, anioła niosącego taki wór, w którym to całe szczęście można by pogrzebać nie wieki.
Zaś anioł zrozumiał, że spotkał na drodze właśnie tego, kogo powinien.
– Pomożesz mi – rzekł, podchodząc do wesołka.
Tamten zmartwiał.
– Ale czy umiem? – spytał ze strachem.
Anioł popatrzył z wysoka i odpowiedział:
– Na pewno.
* * *
Zatrzymali się.
– Idź – rzekł anioł.
– Ale tam wszystko zawarte na cztery spusty. Czy zdołam?
– Ty tak.
* * *
Wolałaby nie oddychać, gruzeł męki zaciskał się jak pętla szubienicznika, a nieznośny ciężar przygniatał. Ból wszędzie i we wszystkim. I w czasie, kiedy wszyscy z nadzieją czekali jutra, ona spodziewała się kaźni, bo wraz z tym maleństwem utraciła życie.
I wtedy usłyszała:
– Mamusiu!
Zerwała się, bo słyszała naprawdę. Rozejrzała wokoło, dygotała i szalała z nadziei, że odzyska to, co straciła.
Chwyciła za serce.
I zapłakała.
To ono zwodziło, to z niego wołanie.
Rozpacz stała się większa i bezkresna.
– Mamusiu! – usłyszała znowu.
– Odejdź – szepnęła.
– To ja – tłumaczył znajomy głosik. – Byłem tu – po czym niwecząc węzeł bólu i rozpaczy zapewnił: – I zawsze będę.
23.12 – Koala75 i Bruce
Rozmowa ze Złotą Rybką
Mam jedenaście lat i jestem dziwakiem, bo lubię czytać fantastykę. Tak mówią o mnie koledzy.
Na Święta pojechałem pekaesem do mojego dziadka, bo rodzice będą zajęci, mama ma mieć dyżur w szpitalu, a tata – w elektrowni. Przyjadą dopiero w drugi dzień Świąt. Dziadek jest leśniczym, mieszka nad jeziorem i jest zapalonym wędkarzem. Takim pasjonatem, że zawsze muszę okazywać wielkie zainteresowanie, siadając z wędką nad brzegiem. Udaję, że mnie też to bawi.
Tym razem dziadek niezbyt dobrze się czuł po imieninach sąsiada i sam zostałem wysłany nad wodę. Powiedział:
– Jak nic nie złowisz, będziemy jeść w Wigilię na wieczerzę szprotki z puszki.
Ciepło się ubrałem. Zabrałem stołeczek, wędkę, robaki, podbierak i wiaderko, ale też książkę, żeby się nie nudzić, bo oczywiście łowić ryb nie zamierzałem. Lubię szprotki w oleju.
Nad jeziorem nikogo nie było. W znanym już miejscu, osłoniętym krzakami, położyłem na brzegu przyniesiony sprzęt, usiadłem i zabrałem się do czytania. Byłem w połowie przygód korsarzy, gdy usłyszałem plusk i słowa:
– Hej, może porozmawiamy?
Dziewczyński głos dochodził znad wody, więc pomyślałem, że przypłynęła po cichu łódką i zaczytany nie zauważyłem. Na wprost, kilka metrów od brzegu, zobaczyłem średniej wielkości rybkę, wystającą do połowy z wody. Znowu przemówiła:
– Nigdy nie widziałeś Złotej Rybki? Masz okazję, bo podobasz mi się. Nie próbujesz wyciągnąć podstępem żadnej mojej siostry.
Pomyślałem, że chyba śnię i powiedziałem to głośno. Rybka się roześmiała:
– Ha, ha. Uszczypnij się!
Zrobiłem to.
– Auć! Nie śpię, ale ty mówisz i pięknie błyszczysz, jak złoto.
– Dziękuję, dlatego nazywają mnie Złotą Rybką – odrzekła.
– I spełnisz moje trzy życzenia?
– Musiałbyś mnie złapać i wypuścić. No, żartowałam. Taki jesteś duży i wierzysz w bajki? Czy ja wyglądam na życzeniomat?
Nie wiedziałem, jak wygląda życzeniomat, ale domyśliłem się, że to jakiś automat do spełniania życzeń. Postanowiłem się trochę z rybką podroczyć.
– Nie wyglądasz, ale mogłabyś sprawić, żeby nie mówili o mnie: „Masz pamięć, jak Złota Rybka”.
– Że krótką? To bujda. Moje siostry, zwykłe ryby, pamiętają różne rzeczy od dwunastu dni do paru miesięcy, a ja niczego nie zapominam, tylko tak udaję. Ćwicz pamięć, to będzie coraz lepsza, zwłaszcza ta operacyjna.
– Skąd wiesz o pamięci operacyjnej?
– Byli kiedyś z namiotem nad moim jeziorem psycholog i informatyczka. Wiem, jak działa taka pamięć, a także, że tylko ludzie i komputery ją mają. Słuchałam, o czym mówili.
Dla pewności spytałem:
– To nie spełniasz życzeń?
– Tylko w bajkach. Tu kilka razy obiecałam, żeby się uwolnić, gdy przez nieuwagę dałam się złapać w podbierak. Znasz chyba: „Obiecanki, cacanki, a…
– …głupiemu radość” – dokończyłem.
Rybka powiedziała z uśmiechem:
– Fajnie się z tobą gadało, ale musisz wracać do dziadka, bo zaraz tu przyjdzie i zacznie straszyć wędką moje siostry. Możesz kiedyś tu przyjść, to pogadamy, jeżeli będziesz sam.
Obiecałem, że się pojawię, gdy będę mógł. Dotrzymam słowa, bo taki jestem fantastyczny dziwak.
Dziadek, gdy zacząłem opowiadać, co mi się przydarzyło, posumował krótko:
– Ech, ty i twoja fantastyczna wyobraźnia. Dobrze, że kupiłem dzwonka karpia, będą na wieczerzę.
Wolałbym jeść szprotki z puszki, ale dziadek by tego nie zrozumiał. Żeby chronić moją nową przyjaciółkę i jej siostry wymyśliłem „Ekorybkę”. Złożona z samych zdrowych składników, zebranych w tym zaczarowanym jeziorze: wodorostów, glonów i rdestnic, będzie mieć wygląd, teksturę, walory i smak identyczne, jak każda ryba. Mój wynalazek zostanie hitem nie tylko dla wegan, szczególnie podczas kolacji wigilijnych. Nikt nie zagrozi już więcej Złotej Rybce i jej krewnym.
Mam apel do dzieci i dorosłych:
– Nie wierzcie bajkom, ale je czytajcie, bo są fajne!
Wiem, że nie posłuchacie, bo: „Dzieci i ryby głosu nie mają”.
24.12 – SNDWLKR
Na 1 grudnia poproszę Ślimak Zagłady i bruce. :)
Pecunia non olet
5 grudnia ja x2 ;)
(W sensie jeden tekst, ale mnie jest dwóch, czy coś tam)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
15.12 Ambush
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Poproszę 20 grudnia dla “Świątecznego prezentu”. :)
Poaktualizowane :D Mam nadzieję, że takie podpisy Wam odpowiadają.
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
Na razie nie wiem, czy coś z siebie wykrzeszę, więc tylko wrzucam mema. Zwykle nie wrzucam, ale ten jest zabawny:
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
14. grudnia proszę ;)
Artystom więcej, szybko!
Albo dobra, zmieniłem zdanie – 21.12 poproszę. :)
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Ja poproszę na trzeciego grudnia:). Coś mało osób w kalendarzu. Jeśli nikt się nie zgłosi na 2 to mogę wstawić zdjęcie świąteczne.
12.12.24 :)
It's ok not to.
Skoro jest luka tak blisko, to ja poproszę jeszcze 2 grudnia i Monique.M o wstawienie zdjęcia (wyprawiając dziś Synka do szkoły wymyśliłam prosty wierszyk o świętach z częstochowskimi rymami, mam nadzieję, że Cię to nie zrazi), tylko proszę mnie nie brać pod uwagę przy losowaniu. :)
Pecunia non olet
Poproszę 4 grudnia. ;)
Hej, dzięki za zgłoszenia :D Cieszę się ze wszystkich zmian zdań i chęci. Uzupełniłam kalendarz, krzyczcie, gdyby coś się nie zgadzało.
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
Wezmę 6 grudnia
Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.
Super, Verus, wielkie dzięki.
Pecunia non olet
Bruce :)
Monique.M drugi grudnia jest Nasz.
Pecunia non olet
Mogę wziąć jeszcze jakiś dzień. Choćby na biegunie, znajdę internet i napiszę!
Artystom więcej, szybko!
11 grudnia poproszę
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Verus, nie liczę na wylosowanie, bo w życiu nic nie wygrałem, ale ciekawi mnie ta manualna kostka. Będzie miała 24 ściany?
Tu masz siatkę: https://mathworld.wolfram.com/DeltoidalIcositetrahedron.html
A kostkę dwudziestkę czwórkę kupisz w sklepie z grami :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Kalendarz adwentowy czas zacząć – a zatem coś jakby pilot serialu... Wielkie podziękowania dla bruce, mojej Współautorki, za fantastyczną, pełną ciepła i zaangażowania pracę nad tekstem. Życzę wszystkim miłej lektury i bardzo udanego grudnia!
– Panie Robercie! Panie Robercie! Ma pan jakiegoś wielkiego gościa! – Chłopak służący wpadł do sypialni z błyszczącymi oczami.
– W taki deszcz? – Stary generał dźwignął się na łokciu, zaniósł świszczącym kaszlem i opadł znów na poduszki. Nie był wcale pewien, czy wyliże się jeszcze z tego zapalenia płuc.
– Musowo jakiś ważny pan! Zajechał powozem w dziewiątkę koni. Ino te konie jakieś dziwne…
„Co to znaczy, że konie dziwne? Też mi los, przyjdzie przyjąć gościa w pościeli” – nie miał siły wiele mówić, więc odpowiedział tylko:
– Pana do mnie, jeśli chce, a konie do stajni.
Po paru chwilach drzwi uchyliły się, Samuel wprowadził potężnego rumianego grubasa w zimowym płaszczu i wybiegł. „Jakiś jankeski cudak przebieraniec albo i co gorszego”, przemknęło przez głowę choremu, ale zarazem poczuł, że oddycha swobodniej i wraca mu jasność myślenia.
– Czy mam ho, ho, ho, honor z generałem Lee? – odezwał się tamten.
– Honor to mógł być kilka lat temu, a teraz to, wybaczy pan…
– Ach, niech się pan nie przejmuje! Mam dla pana wyjątkową ofertę.
Chory poprawił się nieco, usiadł wyżej na łożu:
– Drogi panie. Wiele osób składało mi oferty biznesowe. Służę jednak jako rektor tutejszej uczelni i uważam, że jestem to winien naszemu nieszczęsnemu krajowi, aby choć trochę pomóc w odbudowie, wychować młode pokolenie.
– Generale, moja oferta ma związek z pańską główną specjalnością.
– Panie! Nie jestem najemnikiem. Zawsze tylko broniłem mojej ojczyzny. Zresztą jak pan sobie wyobraża, że ja na pół zdechły miałbym wyruszać w podróż, objąć gdzieś dowództwo…
Grubas zakolebał komicznie głową, aż siwa broda zatańczyła mu wahadłem od ucha do ucha:
– Pan nie rozumie. Naprawdę czeka pana już tylko ostatnia podróż. I mój szef – pokazał palcem w górę – powiada: „ja go przecież nie wezmę, poświęcił cały swój talent obronie niewolnictwa i zmarnował setki tysięcy ludzi”. A ten tam u dołu odrzekł: „wziąć wezmę, jeżeli trzeba, ale na co on u mnie, zawsze tylko bronił swojej ojczyzny i mistrzowsko wykonywał obowiązki”. To ja im mówię: dajcie go mnie, przyda mi się taki świetny dowódca.
– Na co się przydam?
– Ach, wie pan, jak to jest. Trzeba odpierać trolle napadające na fabrykę zabawek, bronić snów dzieci przed marami...
Generał Lee miał coraz większe oczy, ale gość wziął go pewnie za rękę i poprowadził do powozu. Dziewięć „dziwnych koni” uwiozło obydwu w niebo…
Ponieważ był dopiero październik, przedwigilijna gorączka nie rozpoczęła się jeszcze. Pierwsze zadanie nowego mieszkańca świątecznej wioski wiązało się zatem z naprawianiem wieloletnich już braków i zaniedbań. Robert Lee – nie tylko znany strateg, ale i wybitny inżynier – zaprojektował nowoczesny system umocnień, dzięki któremu nadlatujące z innych czasoprzestrzeni mary nocne Merussy musiały zaniechać niecnego planu wykradzenia wszystkich zabawek, gromadzonych od miesięcy dla dzieci.
Innym znowu razem wódz Konfederacji przyczynił się do wyzwolenia snów wychowanków pewnego przytułku zakonnego od najstraszniejszych upiorów, to jest: Strachu, Smutku, Płaczu i Rezygnacji, zastępując je cudownymi, dobrymi duchami: Odwagą, Radością, Śmiechem oraz Nadzieją. Odtąd te zagościły już na stałe we wszystkich pokojach ośrodka.
Tak codziennie, dzień po dniu, wybitny dowódca wspomagał talentem oraz zdolnościami swego mocodawcę w przygotowaniach do najbardziej magicznego okresu w roku. A zadowolony brodacz tylko śmiał się i kiwał głową z wyraźną aprobatą.
Lata i zimy mijały jedno za drugim. Pewnej nocy Lee wyruszył w magicznym powozie, prowadzonym przez „dziwne konie”, do chłopca śpiącego w pokoju zapełnionym licznymi, drogimi zabawkami. Wyczuł wyraźnie zniechęcenie dziesięciolatka, którego od lat nudziły wszystkie otrzymywane przedmioty. Skrzeczały, piszczały, świeciły. A on tylko je włączał i wyłączał. Generał początkowo nie pojmował celu swej tutejszej misji, bo ani budować fortyfikacji, ani prowadzić wojny nie musiał. Terapeutą dziecięcym też przecież nie był! Wkrótce zrozumiał jednak, po co chlebodawca przysłał go do tego bogatego domu.
Przeszedł sprawnie do dziecięcego snu, przywitał się, po czym pokazał kilkulatkowi książeczkę, wyciągniętą z kieszeni munduru.
– Kolorowanka?! – prychnął lekceważąco chłopiec.
– Nie, przypatrz się dobrze. – Generał Lee uśmiechnął się, rozchylając kolorowe kartki.
– Wycinanka? Jeszcze gorzej! To dobre dla maluchów!
Po chwili podszedł jednak bliżej i patrzył z zainteresowaniem, jak wojskowy wycina poszczególne postaci, stawia je ostrożnie na stoliku, układa obok tło, wzniesienia, rzeki, dodaje powycinane armaty, konie, wozy… Chłopiec zaczął wraz ze swym gościem wycinać dalej. A stolik zapełniał się ciągle nowymi żołnierzami w zapomnianych dziś mundurach, ich wojskami, bronią, sztabem. Obaj nie zauważyli nawet, kiedy wybiła północ i rozpoczął się nowy, świąteczny dzień.
Wraz z nocą zniknął stary generał.
– Adasiu, zobacz, ile nowych, mechanicznych prezentów czeka na ciebie na dole pod choinką! – Bliscy chłopca weszli uradowani do pokoju i zaniemówili, widząc na stoliku, obok budzącego się dziesięciolatka, oddziały papierowych żołnierzyków, toczących dziewiętnastowieczną potyczkę na starannie ułożonym polu bitewnym.
– Czy to Gettysburg? – zapytał zszokowany dziadek, podchodząc bliżej. – Miałem kiedyś identyczne zabawki, które sam sobie musiałem zrobić, ale to było tak dawno temu… – Przysiadł wzruszony na brzegu łóżka i przyglądał się ze łzami.
– Nie, to bitwa siedmiodniowa! Ta koło Richmond – powiedział Adaś z entuzjazmem. – Gettysburg mam tutaj. – Wskazał na leżącą niedaleko książeczkę. – Powycinamy? – Podał nożyczki zaskoczonym rodzicom i zachwyconym dziadkom, po czym zaczęli wspólną zabawę.
– Świetna robota, Robercie! Planowałem dziś dla ciebie jeszcze kilka zadań, ale wykonamy je już razem. – Zadowolony brodacz poklepał po ramieniu generała Lee, po czym pojechali w zaczarowanym wozie do innych milusińskich.
Serdecznie dziękuję Ślimakowi Zagłady za fantastyczny pomysł, arcyciekawą historię oraz zaproszenie.
Pecunia non olet
Bruce&Ślimaku, Wasz team sprawił mi radość rano. Świetnie się czytało takie ciepłe opowiadanie. Będę miał dobry dzień
Wielkie podziękowania, Koalo75, to najmilejsza opinia, jaką można mieć.
Pecunia non olet
Siedem dziwnych koni uniosło mnie nad miasto.
Robicie lepszy klimat niż wszystkie galerie w moim mieście;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Vacter, który dzień byś chciał w takim razie? :D
Koalo, ja myślałam po prostu o k100, gdzie jako 1 traktujemy wynik 1, 26, 51 i 76. A wszystko co w takim układzie byłoby wynikiem 25 jest po prostu przerzucane. :D Bo z moimi zdolnościami manualnymi, obawiam się, że ze sklejanej siatki wyszłaby kostka ważona. XD
Bruce, Ślimak – bardzo uroczy tekst, idealny na początek zabawy. :D
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
Uuu, Ślimaku, jakie to słodkie (choć teologicznie dyskusyjne ).
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Co Wy napisaliście? Jakie to piękne! Takie świąteczne i ciepłe... Fajny pomysł na brak czyśćca, a takie przyjęcie do pracy, która pozwala się realizować i szerzyć dobro.
I te mechaniczne zabawki, zmora naszych czasów... A wymienione na makiety.
Trochę się też wzruszyłam, także dziękuję za magiczną historię. :)
Piękna historia ;) Wysoko zawiesiliście poprzeczkę już na samym starcie ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Serdeczne podziękowania dla Was za tak miłe słowa, a także dla Ślimaka Zagłady, bo to Jemu należą się brawa. :)
Pecunia non olet
Również serdecznie dziękuję za przychylne opinie, ale pozwolę sobie trochę odbić piłeczkę (zwłaszcza w odniesieniu do komentarza Tarniny): prawie cała słodkość jest zasługą bruce, ja nie umiem tak ciepło i optymistycznie pisać!
Tak słodko, że aż nie posłałam bruce serduszka, bo zapomniałam (kawaii!) :) Przepraszam, oto ono:
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Dziękuję bardzo, Tarnino, serduszko przesłodkie, Ślimaku Zagłady, cała koncepcja Twoja, zasługa także, ja jedynie – wedle wspaniałego początku
– coś tam dopisałam w typowo moim, dziecinnym stylu.
Edit, łołłłł!! Cezary_cezary, co za zmiana awatara, Ave!
Pecunia non olet
Kolejna kartka z Kalendarza. :)
Najpierw obrazek – prześliczne dekoracje świąteczne od Monique.M.:
I skromny wierszyk”
„Jest, nareszcie jest!”
Jest ozdób chyba z trzysta
i Zdolny Artysta!
Jest dokoła świątecznie -
– pięknie i bajecznie.
Jest kolęda, muzyka
i domek z piernika.
Jest pachnąca choinka
i kutia w rodzynkach.
Jest garnitur, sukienka
i opłatek w rękach.
Jest za oknem śnieg biały
i nastrój wspaniały.
Jest Mikołaj z Elfami
i wór z prezentami.
Jest obrus razem z siankiem
i zaspa z Bałwankiem.
Jest miejsce dla Wędrowca
i talerz w makowcach.
Jest puch w lasach, na polach,
i w miastach, i w siołach.
Jest wątek z kalendarzem
i moc miłych zdarzeń.
Jest zwierząt gadanina
i w żłóbku Dziecina.
Jest Ten, co się narodził
i ludzi pogodził.
Są z bakaliami ciastka
i jest pierwsza Gwiazdka.
Jest gawiedź uśmiechnięta,
bo nareszcie Święta!
Pozdrawiam.
Pecunia non olet
Ale tu się słodko robi. :) ❤
Uroczy wierszyk, na forum czuć święta, ozdoby piękne, ale nie do jedzenia? :D
Witaj, Ananke, dziękuję bardzo. :)
Niestety, nie mam pewności, choć możliwe, że są jadalne; czekam ciągle na info od Monique. M. :)
Pecunia non olet
https://www.youtube.com/watch?v=nlB23AD0WdM :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Hej:). Ozdoby są z masy solnej, więc nie za bardzo do jedzenia. Ale na choinkę jak najbardziej:).
Tarnino, świetna oprawa muzyczna, dziękuję.
Monique. M, napiszę i tu – dzięki także.
Pecunia non olet
Bruce&Monique, jest i są – ładne, prawdziwie świąteczne. Liczyłem na takie i nie zawiodłem się. Dzięki.
Bardzo ładny wierszyk i wspaniałe ozdoby! Możemy liczyć na drugie zdjęcie, kiedy już zawisną na choince?
Ja niezbyt wierszowy, ale podobało mi się, bardzo :)
Edit, łołłłł!! Cezary_cezary, co za zmiana awatara, Ave!
Popłynąłem z nurtem... ;]
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Podziękowania wielkie dla Koali75, Ślimaka Zagłady i Ave_Cezara.
Pecunia non olet
Po pierwsze: bardzo się cieszę, że nasze okienko podoba się Wam
Po drugie: Wspaniałe rozpoczęcie kalendarza – świetny pomysł na scenkę z generałem. Nie wpadłabym na to, a jest takie inne i pomysłowe. Pod koniec myślałam nawet, że dzięki Lee wyrośnie kolejny wspaniały generał, który uratuje nas przed inwazją np. obcych
Po trzecie: niestety ozdoby choinkowe były robione do szkoły i nie mam ich.
O, to także byłoby ładne! I tak już mocno przekroczyliśmy sugerowany limit, ale może gdyby ktoś chciał pociągnąć wątek? Ja na pewno nie miałbym nic przeciwko.
Poproszę na 8.12 zapisać mnie i Annę.M
Ja także popieram pomysł Monique. M. Taka kontynuacja będzie prawdziwym hitem. :)
Pecunia non olet
Zanim zacznę tutaj czytać, to można mnie dopisać jeszcze na 7 grudnia.
Artystom więcej, szybko!
7 i 8 chyba zajęte, więc biorę 9 grudzień. Jakby ktoś był chętny dołączyć to śmiało.
16 grudnia poproszę! :)
Ślicznie ^^
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
I oto kolejna kartka z kalendarza:
Młodzieniec, o błękitnych jak lód włosach, przeskakiwał z chmury na chmurę, przyglądając się skrytemu pod puchem światu. Sam miał na sobie jedynie białą koszulinę i spodnie, lecz zupełnie mu to wystarczało, aby przemierzać świat i robić lodowe psikusy. Tym jednak razem miał misję, dlatego trzymał na ramieniu wędkę i zmierzał w stronę staruszka siedzącego już na jednej chmurze, tuż nad miastem. Chłopak usiadł obok niego i zapatrzył się w domy, gdzie powoli gasły światła, choć niektóre okna i balkony nadal jaśniały zieleniami, czerwieniami, złotem i błękitem lampek choinkowych. Dziecięce chichoty słyszał aż tutaj, nawet tam gdzie było już ciemno. Bo które dziecko po rozpakowaniu wyczekanych prezentów było na tyle śpiące, by od razu usnąć? Dlatego z pomocą śpieszył im Piaskun. Staruszek rozsypywał ze swojego woreczka złoty pył i przeprowadzał dzieci do krainy snu.
Tymczasem Jack Frost wziął wędkę w obie dłonie, zamachnął się nią i rzucił spławik daleko przed siebie, aż zniknął między budynkami. Siedzieli tak obaj w przyjaznej ciszy, delektując się nocną ciszą. W powietrzu wciąż unosił się zapach smażonych karpi i zupy grzybowej. Echo śmiechów przyjemnie łaskotało uszy.
– Dziękuję ci, że przyszedłeś mi pomóc – przerwał ciszę Piaskun. – Dzieci nie powinny w taką noc jak dziś śnić koszmarów.
– Nie ma sprawy. Lubię przynosić radość, a czy to poprzez niewinne żarciki, czy senne marzenia, to już nie ma znaczenia. Ha! Zrymowało się! – ucieszył się Jack, a staruszek widząc jego beztroską radość, również musiał się uśmiechnąć.
Nagle wędka się poruszyła. Najpierw delikatnie, ale z każdą chwilą żyłka napinała się coraz bardziej, aż Jack z uśmiechem od ucha do ucha i ekscytacją w oczach, musiał odchylić się do tyłu, by nie spaść z chmury.
– Ciągnij! – zakrzyknął Piaskun.
Młodzieniec szybko nawijał żyłkę na kołowrotek, jednocześnie walcząc o utrzymanie równowagi.
– Ciężko… idzie – sapnął.
I wtedy czarny cień na haczyku wynurzył się z miasta i znalazł tuż przed nimi. Ciemne ramiona jak u ośmiornicy wiły się, targane przez wiatr, próbując uciec, ale za mocno się nabił. Staruszek szybko podsunął wielki wór i pochwycił koszmar. Przez dłuższą chwilę worek podskakiwał i kiwał się na wszystkie strony, ale Piaskun mocno zawiązywał wór.
– No, pierwszy już mamy – rzekł Jack niezrażony i znów zarzucił spławik.
PS
Obrazek wygenerowany na moje życzenie :)
Piękna sprawa.
Pecunia non olet
Międzynarodowo
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Dzieciom to dobrze, ale dorośli też, przynajmniej w Święta, nie powinni śnić koszmarów. Dobrze, że Jack Frost nie wybiera. :)
Verus, chcę zgłosić ‘zmianę zgłoszenia’. Dzień zostaje ten sam, ale udało mi się namówić Tarninę do współudziału, jak w zeszłym roku. Uwzględnij to, proszę, na liście zgłoszeń. :)
Wybaczcie obsuwy, już wszystko uzupełnione, a kartki przyklejone do początku wątku. :D Dziękuję za nowe zgłoszenia!
Monique, fajne ozdoby, też pomyślałam najpierw, że to ciastka. :D I milutki tekst.
Bruce, wierszyk uroczy, choć u mnie święta w tym roku mają obsuwę i jeszcze nie zdobyłam nawet choinki. XD Ale mam lampki na oknie!
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
Verus, wszystko będzie na czas, magia świąteczna nie ma sobie równych. :)
Pozdrawiam i dziękuję. :)
Pecunia non olet
Cieszę się, że tekst podszedł pod gusta świąteczne :).
Monique, bardzo ładnie, świątecznie, aż przypomniałam sobie animację dla dzieci „Strażnicy marzeń”, tam też był Jack Frost. :)
Wierszyk uroczy, a chłopak z wędką czasem każdemu by się przydał.
Super;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Dziękuję za kolejne miłe słowa .
Ananke
No właśnie odkąd widziałam tę bajkę, to Jack zawsze tak wygląda w mojej głowie .
Verus
Dziś zrobiłam fajne (chyba) świąteczne zdjęcie. Jeśli okaże się, że w ostatniej chwili któryś dzień jest nieobsadzony, to daj znać, a mogę je wrzucić, żeby nie było luki.
Ambush.
Monique. M, już jestem ciekawa tej fotki.
Pecunia non olet
bruce
Nic takiego specjalnego. Syn zrobił na konkurs szkolny mini skrzata z choineczką i cyknęłam temu zdjęcie na tle większej choinki :).
Wow!
Pecunia non olet
W środku pachnie sosnowymi gałązkami. Igiełki leżą porozrzucane na zielonym dywanie, ale nie mija chwila, a już są uprzątnięte. Dziś wszyscy jeszcze bardziej dbają o porządek.
Trr-k zauważa coś dziwnego tuż przy wejściu. Biała kulka, która znika i tworzy kałużę. Gdzieś tam, we wspomnieniach braci, to ma nazwę.
Śnieg – myśli Trr-k, choć to słowo jest obce, jak odległa opowieść tych, którzy stanowią tło umysłu.
Trr-k sięga po ostatnią jarzembkę – kulkę jarzębiny nabitą na zakrzywioną gałązkę – i wiesza ją na choince wykonanej z żywicy, obklejonej igiełkami. Sięga po prezent dla wylosowanego wybrańca. Skończyła pracę, zmierza w kierunku głównego korytarza...
Nie, ten śnieg ją ciekawi, zobaczy tylko przez chwilę.
Na dworze już ciemno. Nie widać śniegu, przestał padać, trzeba wyjść dalej. Trr-k ma ledwie miesiąc, lecz wie, że trwa wojna. Nie powinna opuszczać domu. Jest niebezpiecznie – czy to jej myśl, a może to świadomość całego gniazda?
Trr-k nie wie, idzie, blask księżyca oświetla jej pancerz. Jest chłodno, tuż poza gniazdem leży śnieg. I wtedy coś zlatuje z furkotem z nieba. Wróg jest czerwony, wielki, ma czarne plamy. Trr-k zastyga, czeka. Atak nie nadchodzi.
Wróg ląduje, wskazuje prezent, przekręca głowę. Jakby pytał.
Trr-k wyciąga drżące odnóża, podaje prezent.
Słowo wróg zostaje przywołane przez pamięć – biedronka. Trr-k czuje, jak jego przeżycie dociera w postaci wspomnienia do innych umysłów rodziny. Wie, że ta noc będzie spokojna. Wszyscy wiedzą.
Słooodko :) ale czy biedronki z mrówkami aż tak się nie lubią?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Ooo, jakie miłe i sympatyczne. :) Ogólnie wszystkie historie jak dotąd są miłe i sympatyczne. I ozdóbki też. :)
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Ananke, świetna opowieść, pełna tajemnicy, niedopowiedzeń, zagadek... A ilustracja do niej – rewelacyjna! :) Czerwień skojarzyłam z Mikołajem, a tu taka niespodzianka. :)
Pecunia non olet
) Ogólnie wszystkie historie jak dotąd są miłe i sympatyczne. I ozdóbki też. :)
Ekhm, byłoby przykro, gdyby ktos przyszedł i to sp... ;)
Przyjemna historia, Ananke ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Dziękuję za komentarze, fajnie, że się podobało. :)
Tarnino, jeśli kogoś jedzą to na pewno lubią. XD
(Czarny humor po trudnym dniu :p)
SNDWLKR, no przy świętach chyba szkoda wrzucić coś dołującego, ale (edycja dla Dogs) można. :D
Bruce, ja mam skłonności do niedopowiedzeń. Ale na koniec starałam się wyjaśnić, więc fajnie, że wyszło. :D
Cezary, a co, planujesz dać coś smutnego? :D
) Ogólnie wszystkie historie jak dotąd są miłe i sympatyczne. I ozdóbki też. :)
Ekhm, byłoby przykro, gdyby ktos przyszedł i to sp... ;)
To ja się powinnam chyba wypisać z kalendarza XD
It's ok not to.
Tarnino, jeśli kogoś jedzą to na pewno lubią. XD
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Oj, tam, na razie takie słodkie, ale w końcu to się znudzi. XD
Ananke, trudno powiedzieć. Napisałem już tekst, ale jest mocno w "moim stylu", także... ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Cezary, lubię Twój styl, także będzie dobrze. :D
Dogs, też pisz po swojemu. :)
Trudno pisać po cudzemu :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Ananke
Nieoczywista opowieść, ale jakże podnosząca na duchu :). To niesamowite, jak różne historie na ten sam temat potrafimy stworzyć.
Jak nie prowadzić negocjacji z Mikołajem, czyli naprawdę krótka rzecz o usiłowaniu przekupstwa, dziedzictwie popkulturowym oraz magii Świąt, której zakończenie (z uwagi na wspomnianą magię) okaże się optymistyczne
– Słuchaj, dogadajmy się, przecież musi być coś, na czym ci zależy – powiedział Przedstawiciel Wszystkich Grzecznych Dzieci.
Święty Mikołaj nie odpowiedział, zamiast tego sugestywnie zmarszczył brwi i odwrócił wzrok.
– Czy nie uważasz, że tego typu propozycje są… Cóż, niemoralne? – zapytał Delegat Brzdąców Corocznie Otrzymujących Rózgi. – A to podobno my jesteśmy ci źli! Co za czasy!…
– Dlaczego od razu niemoralne? Przecież nie miałem na myśli żadnej łapówki, ani niczego podobnego! Zwyczajnie troszczę się o naszego zapracowanego Świętego, to chyba nie grzech?
– Już ja dobrze wiem, o co ty się tak naprawdę troszczysz – zachichotał Delegat Brzdąców Corocznie Otrzymujących Rózgi. – Tak naprawdę chciałbyś utrzymać status quo w kwestii prezentów, a tymczasem…
– Dość! – niespodziewanie krzyknął Mikołaj. – Nie uważacie, że traktujecie mnie przedmiotowo? Każdy chce czego dla siebie, a pomyśleliście o mnie? Najpierw, z nieznanych mi przyczyn, zostałem symbolem rozdawnictwa, więc zamiast spędzać Święta Bożego Narodzenia z rodziną, każdego roku gnam na złamanie karku po całej kuli ziemskiej i, niczym jakiś kurier, dostarczam dzieciakom prezenty. Oczywiście wszystkie nieziemsko drogie i z każdym rokiem coraz bardziej wydumane! Bo piłka do koszykówki, czy planszówka są już passé – Przerwał na moment, by zaczerpnąć tchu. – A czy ja mam coś z tego? Przecież nawet o jakimkolwiek poczęstunku już nikt nie pamięta. Kiedyś rodzice zostawiali dla mnie mleko i ciasteczka. Już pal licho ten napój od krowy, z moją nietolerancją laktozy i tak go nie piłem. Ale słodycze? Przecież ja uwielbiam słodycze!
Dzieci były zdumione tym nagłym wybuchem. Zanim jednak którekolwiek zdążyło się odezwać, Święty podjął przerwaną tyradę:
– No, ale rozumiem, że przynajmniej mogę się do roboty wygodnie ubrać żeby chociaż trochę zwiększyć komfort? A guzik! Wystarczyła jedna głupia reklama i popłynęło… Nie ma szans na wygraną z popkulturowym wizerunkiem, więc na domiar złego muszę jeszcze zakładać ten idiotyczny czerwony kubraczek z białym futerkiem.
– Mikołaju… – zaczął Przedstawiciel Wszystkich Grzecznych Dzieci.
– I jeszcze biedny Rudolf! Kto to pomyślał, żeby ochrzcić go mianem czerwononosego?! Co z tego, że lubi czasem golnąć małpkę czy dwie? Zimno jest, to jakoś trzeba sobie radzić… A tutaj, zamiast odrobiny zrozumienia, zamiast okazania minimum empatii… Same wyzwiska i szyderstwa!
Wyczerpany Święty Mikołaj padł na kanapę, zakrył twarz dłońmi i głośno zapłakał. Przedstawiciel Wszystkich Grzecznych Dzieci spojrzał porozumiewawczo na Delegata Brzdąców Corocznie Otrzymujących Rózgi, ten kiwnął głową w wyrazie aprobaty. Po chwili obaj podeszli do Mikołaja i bez słowa go przytulili.
– Wiesz, Mikołaju, mam propozycję – zaczął Przedstawiciel Wszystkich Grzecznych Dzieci. – Chyba już czas żebyś przeszedł na emeryturę.
– Ale dzieci, prezenty… – załkał Święty.
– Zrozumieją, już nasza w tym głowa – powiedział Delegat Brzdąców Corocznie Otrzymujących Rózgi. – Ostatecznie, tobie też należy się coś od życia, wystarczająco dużo dobrego już zrobiłeś.
Mikołaj przez chwilę się wahał, ale w końcu powiedział:
– Dziękuję wam, naprawdę. Ale jak sobie wyobrażacie Święta bez prezentów? Co się stanie z magią?
– Widzisz, Mikołaju, prawdziwa magia Świąt to czas spędzony z rodziną. Godziny poświęcone na świąteczne porządki, czy pichcenie specjałów, które potem będziemy dojadali jeszcze przez wiele dni. Burzliwe dyskusje przy wigilijnym stole, nawet te o sporcie czy polityce. To wszystko stanowi istotę Świąt Bożego Narodzenia, nie jakieś głupie prezenty – powiedział Wojtuś.
– Prezenty to tylko rzeczy – wtórował mu Maciuś. – A czasu spędzonego z najbliższymi nie można kupić za żadne pieniądze tego świata.
Święty Mikołaj uśmiechnął się promiennie i przytaknął, po czym raz jeszcze uściskał dzieciaki, które nie były już Przedstawicielami czy Delegatami, ale po prostu: Wojtusiem i Maciusiem. Kochanymi maluchami.
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Ej, Cezary, przecież bardzo ładnie i słodko zakończyłeś. :D I ogólnie bardzo mi się podobało, fajna delegacja, czuć ducha świąt, dzięki za ten shorcik, przypomina o tym, po co nam te święta, które mnie kurczę, męczą, bo rozbite na tyle domów, że jestem wykończona. No ale ich magia gdzieś tam jest. W takich opowiadaniach. :)
Dziękuję, Ananke :)
które mnie kurczę, męczą, bo rozbite na tyle domów, że jestem wykończona.
Znam ten ból :)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Ananke, umknęło mi wczoraj. Ładne, w świątecznym klimacie, mimo wojny. Jak uzyskać ilustrację, o której piszą wyżej, bo u mnie nie ma? Z komentarzy domyślam się, co tam dałaś. :(
Cezarze, wpisałeś się w klimat i przypomniałeś na czym polega magia Świąt. Chwała!
P.S. Nie dziwię się Mikołajowi. nie lubię mleka, a za słodyczami przepadam. Zwłaszcza, gdy pachną i smakują eukaliptusem. :)
Dzięki, Koalo! ;]
Tak mi się jeszcze skojarzyło w kwestii “magii Świąt”:
;]
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Misiu, ja obrazki wpisywałam na canvie, ale może są też inne strony. ;)
Tarnino, można pisać nie po swojemu, ja tak nawet zrobiłam na koniec historii. XD
Cezarze, piękna opowieść, a i żarcik świetny!
Pecunia non olet
Cezary, ale jak to, niesłodkie, skoro słodkie? :D
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Dzieki, Bruce :)
Tarnino, raczej słodko-kwaśny ;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Niee, słodkie. Wszystkie problemy rozwiązane, wszyscy zadowoleni na koniec.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Słodko, słodko. :)
6 grudnia. Mikołajki.
– Myślałeś, że się nie dowiem?
Kurwa. Rozbrzmiewającego za moimi plecami basowego głosu nie mógłbym pomylić z niczym. A fakt, że nie było w nim ani krzty zwyczajowej rubaszności nie zapowiadał niczego dobrego.
– O czym, Mikołaju? – spytałem przymilnie.
– Ty mi tu nie strugaj pajaca, Pomponik! – warknął Mikołaj.
Natychmiast oderwałem się od szykowanej zabawki i stanąłem na baczność.
– Muszę przyznać, że niezły jesteś, Pomponik. Akurat ciebie nigdy bym nie podejrzewał o jaja potrzebne do podobnej akcji. Zawsze wyglądałeś mi raczej na niezdolnego do ryzyka pierdołę.
Przeglądałeś się może ostatnio w lustrze, stary pierniku?
– Sir, ja…
– Teraz ja mówię! – huknął Mikołaj. – Ale spokojnie, zaraz dostaniesz swoje pięć minut i będziesz śpiewał, aż miło. Zacznijmy może prosto. Czy ja wyglądam jak dziwka?
W tym czerwonym płaszczyku, z białym futerkiem? Jeszcze jak.
– Nie, sir.
– To dlaczego chciałeś mnie wydymać, Pomponik? – spytał Mikołaj, a po błysku w jego oczach skrytych za drucianymi okularami wiedziałem, że jest kurewsko dumny z siebie. Tak jakby cytowanie filmów sprzed trzydziestu lat świadczyło, że ciągle trzyma rękę na pulsie.
– Nie pana, sir. System. Cały system jest zepsuty.
– HO-HO-HO! – zarechotał Mikołaj. – Patrzcie go! Mamy tu rewolucjonistę! System chciał naprawiać! I to pewnie w imię tych ideałów brałeś w łapę za przepisywanie na listę grzecznych dzieci? Ha, coś tak pozieleniał jak twoja czapeczka? Sprytnie to próbowałeś chować, Pomponik, ale Migotka wszystko w końcu rozgryzła!
Migotka! A ja myślałem, że ta suka z księgowości po prostu ma słabą głowę i kiedy po kilku kubkach ajerkoniaku się ze mną przespała, miałem szczęście. Musiała w nocy przetrzepać moje dokumenty.
– Sir, ja wszystko mogę…
– Wyjaśnić? Jedyne, co mi możesz wyjaśnić, Pomponik, to jakim sposobem ci gówniarze ci płacili? Przecież kontrolujemy wszystkie paczki przychodzące na biegun.
– Bitcoiny – wymamrotałem, całkowicie już zniechęcony. – W listach były zaszyfrowane wiadomości… Co teraz ze mną będzie, sir?
– Oh, nic niesprawiedliwego, Pomponik. Udowodnisz, że nasz system, który wydaje ci się tak opresyjny, działa. Resztę życia będziesz zapierdalał w karnej stolarni, strugając rózgi dla tych bachorów, z którymi prowadziłeś interesy. I lepiej się do tego przyłóż. Albo te gnojki dostaną rózgi, albo ty dostaniesz rózgą. I to nie raz, rozumiesz to, Pomponik?
Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.
Arnubisie...
Pecunia non olet
Pomponiku, za to żeś zaufał Migotce z księgowości i bitcoinom od dzieciaków, należy ci się rózgowanie. Może w taki sposób dostanie się olej do twojej głowy. Mikołaju, nie wahaj się. Stary sposób jest sprawdzony. ;)
Pomponik dobrze robił system jest zepsuty, każdy bywa niegrzeczny, więc czemu miałby nie dostać prezentu? :)
Baaardzo fajne, świąteczne dla dorosłych. :D
Ulubiona_emotka_Baila.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
No, w końcu można się odmulić po fali słodyczy :D
I przestało być sympatycznie... Dobrze, Ordnung must sein! XP
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Co roku pisałem na kalendarz sympatyczne teksty, trzeba było coś urozmaicić.
Za to dla powrotu do ducha świątecznego – u mnie stoi już choinka:
Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.
Ty jeszcze możesz być Świętym Mikołajem
Ostatni nabój ze strzelby Jima stał przy kominku, rzucając skaczące w tańcu cienie na przeciwległą ścianę. Na krześle obok kominka siedziała Jessy. Próbowała coś powiedzieć, ale chusta, którą została zakneblowana, uniemożliwiała wydobycie z jej delikatnych ust jakiegokolwiek zrozumiałego słowa. Jim patrzył w strzelbę, celując sobie w twarz. Czuł tylko zapach prochu, naciskał spust, ale wiedział, że nie wystrzeli. Nabój przy kominku rzucał teraz cień na twarz przerażonej Jessy. Jim podszedł, sprawdził więzy na jej rękach, skrępowanych tuż za oparciem krzesła. Wiedział, że wykonał solidną robotę. Poszedł do łazienki i zapalił światło. W lustrze zobaczył swoją twarz. Biała broda była splamiona krwią. Jessy w czasie związywania zadrapała mu twarz paznokciem. Na szczęście broda była prawdziwa. Jim uznał, że najwyżej wyhoduje drugą do kolejnych świąt. Pomyślał też, że Jessy nie będzie mogła już nigdy więcej sprawdzić, czy jest prawdziwa. To go jednak zasmuciło. Wrócił do Jessy, wyciągnął knebel z ust. Kobieta zaczęła krzyczeć, ale kiedy zobaczyła kolbę strzelby przed oczami, zamilkła. Jim przemówił:
– Nie chcę psuć ci świąt Jessy, ale byłaś cały rok grzeczna. Życzyłaś sobie, żeby ktoś cię porwał i zabrał z tego przebrzydłego świata. Zasłużyłaś na to dziewczynko. Jesteś już duża, masz czterdzieści lat, ale dla Mikołaja wiek nie ma znaczenia. Chciałbym jednak zapytać, co się stało? Nie jesteś zadowolona?
Jessy osłupiała, strach zniknął jej z oczu. Łzy popłynęły. Jim nie rozumiał co się dzieje. Spojrzał czule na Jessy, a ona widząc miłość w jego oczach, powiedziała:
– Mikołaju. Mi nie o takie porwanie chodziło i nie o takie zabranie z tego przebrzydłego świata.
Jim odrzucił strzelbę i wyszedł. Za oknem czekały sanie. Wiedział, że noc szybko się nie skończy. Jessy coś krzyczała, żeby ją rozwiązał. Ale on nie słuchał, pomyślał, że nie rozumie ludzi, albo ludzie nie rozumieją jego. Pewnie dlatego nazywają go Mikołajem, a nie Jimem. Świat jeszcze spał, ale Jim tracił już cierpliwość do tej cholernej roboty.
Artystom więcej, szybko!
Bruce, ano, liczę, że jak świat przestanie pędzić, to i świąteczne rzeczy się ogarnie. :D
Monique.M, to będę się odzywać o zdjęcie, jeśli jakiś dzień zostanie pusty!
Ananke, urocza opowieść o owadach. :D
Cezary, również bardzo uroczo, magia świąt jak się patrzy. Szczególnie w przypadku porządków świątecznych, jestem pewna. :p
Arnubis przyniósł nam zmianę tonu. Parsknęłam mocno parę razy, przyznaję. Bitcoiny na biegunie to ładna wizja. XD
Vacter widzę utrzymuje niezbyt optymistyczny klimat. Jest trochę mrocznie, jest trochę dziwnie. :D Dobrze, różnorodność musi być.
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
Verus – i ja mam nadzieję. :)
Arnubisie, choinka magiczna, a Mikołaj taki... bardzo ludzki. :)
Vacterze, miałam ciągle przed oczami rewelacyjny odcinek “Columbo” z podobną scenerią: także związana przy kominku żona i też jej białobrody porywacz z bronią w ręku (kadr poniżej)...
Twoja opowieść jest pełna humoru i pokazuje, że trzeba jednak ostrożniej wypowiadać życzenia. :)
Brawa!
Pecunia non olet
Vacterze, mimo wszystko jest to optymistyczne. Tracił cierpliwość do roboty, ale pojechał – ludzki gość. Kobiet nikt jeszcze nie zrozumiał. Nie skrzywdził Jessy, bo kochał, a związał dla jej bezpieczeństwa. :)
Cezary, Arbubis Zrobiliście mi dzień:). Świetne pomysły a ilustracje fajnie dopełniając tekściki. Vacter Smutny tekst, ale dobrze się czytało. Wpadłam w zadumę. PS Czy wiadomo coś o mobilnej wersji portalu? Bo z telefonu pisać to masakra.
Wpadłam, przeczytałam Anubisa i Vactera i od razu zrobiło się przytulnie i świątecznie! :D Pomponik na prezydenta! A Mikołaj mógł mówić, że chce być Jimem, a nie że nikt nie wie... :)
Oookeeej...
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Vacterze, no to jest magia życzeń. :D
Ale też kojarzę taką historię, że kiedyś... A, nie, w sumie to nie temat do tego wątku. ;p
Verus, prosimy, Bruce i ja, o przydzielenie nam 23.12. Dogadaliśmy się i coś gotujemy. :)
Witamy i przedstawiamy kolejne okienko z kalendarza.
Tekst mojego wykonania, piórka Anny.M.
Elegancko! Ja też poproszę białe święta! :)
Śnieg w Święta czyni świat bardziej bajkowym, ale taki puch z anielskich skrzydeł byłby jeszcze bardziej czarodziejski i nie stopiłby się w ciepłych krajach. Dobry pomysł. :)
Oo, jak bajkowo i pięknie.
Też bym chciała białe święta. :) Wykonanie z klasą, bardzo miła kartka z kalendarza. :)
Niezwykle sympatyczna i urocza kartka świąteczna;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Proszę o puch ze skrzydeł – uczyni świat pięknym, a jedno zdmuchnięcie przesunie go i umieści tam, gdzie wygląda ok i nie zawadza nikomu.
Cudny pomysł, brawa dla Autorek!
Pecunia non olet
Dziękujemy za tak miłe przyjęcie naszego okienka :).
Ooo, ślicznie. Tylko jak po tym jeździć na nartach? Pióra się nie topią.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Ponieważ Anna.M chwilowo nie może zalogować się na forum, odpowiadam w jej imieniu:
“Myślę, że aniołki poproszą po świętach greckiego boga wiatrów Eola, żeby pomógł posprzątać piórka. Może zdmuchnie je na północ, żeby Eskimoski mogły zrobić sobie pierzynki."
A co do nart, to w Polsce skoczkowie jeżdżą po sztucznej trawie .
Otwieram dziewiąte okienko :)
– Proszę wstać, sąd idzie.
Elfy podniosły małe zadki z ław, zdejmując z łebków spiczaste, długie czapki. Sędziwy długouch powłóczył po podłodze śnieżnobiałą togę. Stanął na piedestale, sapiąc. Złota gwiazda widniejąca na wiszącym z szyi łańcuchu zakołysała się miarowo.
– Odczytam teraz końcowy werdykt – oznajmił siwy elf.
W Lodowej Sali Rozpraw zapanowała cisza. Wszyscy z ogromnym przejęciem czekali na finał sprawy, ciągnącej się już od poprzednich Świąt. W końcu sędzia skierował wzrok na oskarżonego i przemówił:
– Tytku, elfi pomocniku Mikołaja. Została udowodniona ci niezaprzeczalna wina. Umyślnie i z premedytacją zamieniałeś prezenty przygotowywane dla ludzkich dzieci. Tym, którzy mieli największe oczekiwania, wpakowałeś tylko świąteczną kartkę z kodem QR, który kierował do utworu pewnej piosenkarki. Zaś do paczek tych, którzy nie napisali do Mikołaja, lub też ich życzenia były wielce skromne, wsadziłeś najnowsze smartfony i inne drogie rzeczy z listów poszkodowanych. Czy przyznajesz się ostatecznie do tych zarzutów?
Młody elf rozejrzał się po sali. Wszyscy trzymali za niego kciuki, był tego pewien, ale był też pewien, że prawo jest nieugięte. Zgodność prezentu z zamówieniem jest jednym z najważniejszych punktów kodeksu Mikołaja, który musiał podpisać przed przystąpieniem do pracy w fabryce. Mimo wszystko odparł śmiało:
– Przyznaję się. Pragnę zwalczać zarazę roszczeniowości oraz nadmiernego konsumpcjonizmu wśród najmłodszych. Nie żałuję tego, co uczyniłem.
Sędzia zmarszczył krzaczaste brwi.
– Według naszego prawa powinna spotkać cię kara dwumiesięcznej izolacji w igloo, chłosta cukrowymi laskami oraz dożywotni zakaz pracy w fabryce. Jednakże…
Napięcie było tak gorące, że z lodowego sufitu na głowy elfów zaczęły spadać krople wody (ewentualnie mogło maczać w tym palce globalne ocieplenie). Staruszek kontynuował:
– … Na polecenie Mikołaja, zostajesz ułaskawiony! Odsetek dzieci, które zmieniły postawę po twoim występku jest zaskakująco duży. Dodatkowo, zostaniesz awansowany na kierownika działu muzycznego. Sprawa zamknięta!
Sędziowski młotek stuknął. Elfy oblazły Tytka i jeden po drugim składały mu gratulacje. W tle rozbrzmiała piosenka pewnej ludzkiej piosenkarki:
Cieszmy się z małych rzeczy, bo wzór na szczęście w nich zapisany jest!
A co do nart, to w Polsce skoczkowie jeżdżą po sztucznej trawie smiley
Oj tam, prawa fizyki :)
Pragnę zwalczać zarazę roszczeniowości oraz nadmiernego konsumpcjonizmu wśród najmłodszych.
Ha, ha, utopia
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Fajne :) (na lic. Anet). Moje własne brawa za utrzymanie świątecznego klimatu przekonaniem Mikołaja do wstawienia się za Tytkiem. :)
Pragnę zwalczać zarazę roszczeniowości oraz nadmiernego konsumpcjonizmu wśród najmłodszych. Nie żałuję tego, co uczyniłem.
bo:
“... rośnie nam pokolenie mięczaków!” (Pat, tata Lucky’ego; serial animowany “Blue\Buey”).
Genialny pomysł na opowieść świąteczną, brawa, Realucu! :)
A jaka śliczna ilustracja. :)
Pecunia non olet
Bruce, trafiłaś w punkt z odpowiedzią, bo właśnie jestem świeżo po obejrzeniu wszystkich odcinków tego serialu z synem :D
Też go uwielbiamy. :D To jest ponadczasowy serial z ponadczasowym przesłaniem. :) I tylko cytowanego taty Lucky’ego zawsze mi żal... :)
Wpisując się w klimat wątkowych opowieści, kadr z odcinka “Mikołaj Werandziak”:
Pecunia non olet
Przydziel mi, proszę, dziesiątego grudnia, bo ta pustka w oczy kole. A ja znajdę powód, by coś naskrobać.
Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.
Ja mogę wziąć także 17 grudnia, bo mam pewien pomysł (nie wiem, czy mądry), ale proszę nie brać mnie pod uwagę przy losowaniu, bo chcę zapełnić wolne okienko. :)
Pecunia non olet
O, jakie to fajne, Realuc!
Uwielbiam rozprawy sądowe, a w takich okolicznościach czytałam z dużym zainteresowaniem. ;)
Koala, Jastek, Bruce, dopisane. :) Dzięki za zgłoszenia.
Monique, Anna, bardzo fajna rzecz. :D Urozmaicony w tym roku kalendarz mamy.
Realuc, ładne, uśmiałam się, choć spodziewałam się innej “pewnej piosenki”.
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
Verus, jeżeli nikt się zgłosi na 24.12, mogę coś wrzucić swojego, żeby nie zostało puste okienko.
Uwielbiam te kalendarze, bo są rozpięte pomiędzy słodyczą kremowych aniołków, a Mikołajem z piłą mechaniczną w okrwawionych łapach. Pchana od brzegu, do brzegu, ocierając się o Scyllę i muskając grzbiet Charybdy płynę, a drogę wskazuje mi gwiazdka;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Wezmę 19
Слава Україні!
Pchana od brzegu, do brzegu, ocierając się o Scyllę i muskając grzbiet Charybdy płynę, a drogę wskazuje mi gwiazdka;)
Poezja portalowa? :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Błagam o wybaczenie, bo przekroczyłem margines słów i powagi.
Drzewo życia
Przyszli ze świtem, kiedy zimna ziemia słała w stronę równie chłodnego nieba mgłę gęstą jak mleko. Dzierżyli naostrzone siekiery i zębate piły, a ich głuche kroki, którymi odmierzali mordercze zamiary, niosły się po struchlałej okolicy.
Zrobią co zechcą. I nic ich nie powstrzyma. Tacy odcięci od piękna świata przez chorą chciwość, której nic nigdy nie nasyci.
Nawet nie gadali, tylko patrzyli siwymi oczyma, a wilcze zęby błyszczały wśród strachliwego poranka.
Nie zwlekali, a jak zabrali się do roboty, to szła im sprawnie, kiedy wgryzali się piłami, a siekierami sprawnie odcinali odrosty. Dumne, wysokie drzewo, z koroną wiążącą śmigły wiatr, prędko uległo, a padając wstrząsnęło ziemią. Zaś chwilę później odarto pień z kory i nagi rzucono na wóz. Resztki pocięto na trzaski, by jako susz nakarmiły chciwy płomień.
Tak oto siedlisko życia zapewniające bezpieczne schronienie rudym wiewiórkom i siedzibę dla gniazd świergoczących ptaszków wolą istot mierzących świat okrutnym pożytkiem, zostało starte w proch.
Drzewo życia zostało zamienione w drewno śmierci.
* * *
– To znakomity opał.
– Naprawdę? Nie wygląda. Kruchy jakiś.
– Bo pocięte gałązki, kora, odpady. Wszystko, co zbędne, ale da ciepło.
– No, no. Zobaczymy.
* * *
– Ładne skrzypce.
– A jakże, z najlepszego górskiego drewna. Tak zabrzmią, że wstrząsną niebem.
– Oby ludzkimi sercami.
– Je łatwiej poruszyć.
– A dla mnie wiolonczela.
– Jej dźwięk zmiesza ziemię.
Śmiali się muzycy, słysząc zapewnienia, ale podobały im się nowe instrumenty. Wkrótce zostaną sprawdzone.
* * *
Wchodząc do wnętrza z początku tarli dłonie, ale prędko przestawali. Wewnątrz grzał piec szczodrze karmiony paliwem. I huczał. Dziwnie. Jakoś gniewnie. Powiedziałbyś, że źle życzył obecnym. Milkli i wsłuchiwali się w złowróżbny trzask ognia.
Muzycy stroili instrumenty. Lecz zamiast miłych tonów odzywały się jakieś zgrzyty i huki, a jedyna piosnka jaką obiecywały to zemsta na wroga.
I narastała.
Więc groza przejęła serca zgromadzonych, rozumiejących, że za chwilę stanie się coś strasznego. I nic tego nie powstrzyma. Oni słabi i samotni. Wróg odpłaci za krzywdę.
– Jesteś, jesteś – odezwał się dym unoszony pod niebo wysokie, by tam się skroplić i wróciwszy na ziemię nieść życie wszystkiemu, co skore do wzrostu.
– Znowu razem – odpowiedziały instrumenty, znajdujące powód do radości, bo zyskały zdolność do tworzenia niepojętnego piękna.
Spotkały się, nie zniszczone na wieki.
I jedno z drugim współbrzmiało.
A młody głosik, który nie pojmował strwożenia gromady, a przybył, by cieszyć się z tego, co nowonarodzone, zaintonował:
– Bóg się rodzi.
A piec i instrumenty dołączyły do chóru, zaś zebrani ludzie zanucili.
I niosło się niosło to przedziwne połączenie rodzące coś nowego.
Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.
Przejmująca, pełna romantyzmu i piękna opowieść. Brawo!
Pecunia non olet
Odwiecznie łaskawa.
Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.
Jastku, dobrze, że dołączyłeś i w taki sposób. Poruszające!
To ładna inicjatywa ten kalendarz. Chętnie się dołącza.
Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.
Hmmmm...
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Aż mi ciepło.
Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Jak pięknie się kalendarz rozwija! Naprawdę można mieć sporo radości z codziennego zaglądania i czytania nowych “kartek”. Nie chciałbym nikogo niesłusznie pominąć, ale nie będzie chyba nadużyciem, jeśli zwrócę szczególną uwagę na tekst Ananke, bo sensowne przedstawienie perspektywy fragmentu umysłu wieloośrodkowego, i to w tak niewielu słowach, na pewno nie było łatwe. Podziwiam także wszystkie ilustracje, mnie brakuje talentu graficznego do takich rzeczy, a stanowczo dodają świątecznego nastroju!
Obawiam się, że zdecydowanie przekroczyłam limit. Przepraszam
O Swiecie, co liczbami miała zmienić świat na lepsze
Swieta zamknęła oczy i próbowała przywołałać swoje najszczęśliwsze wspomnienie: Jedzie z rodzicami do babci, a po drodze liczy choinki; te widziane przez szyby mieszkań, a potem także te stojące przed domami.
Chociaż Swieta miała wtedy sześć lat, liczyła bardzo dobrze. Cyfry tańczyły dla niej jak baletnice, potrafiła dodawać, odejmować, a nawet mnożyć i dzielić. Wszyscy mówili, że czeka ją wielka przyszłość, że z taką tęgą głową może zmienić świat na lepsze.
Ale to było dawno, trzy lata temu, a dokładniej tysiąc trzydzieści trzy dni temu. A potem wszystko się zepsuło...
*
Zaczęło się od wybuchów, przed którymi musieli uciekać do piwnicy. Potem zniknęła Ludka, najlepsza przyjaciółka Swiety, mama zabrała ją daleko, tam, gdzie nie ma wojny. Następny zniknął tata. Przyszedł do domu w mundurze i powiedział, że musi walczyć, żeby Swieta w ogóle miała przyszłość. Obiecał, że to nie potrwa długo, ale wciąż nie wracał i czasem Swieta bała się, że już go nie zobaczy, bo pewnego dnia odwiedzili ich żołnierze, a potem mama miała takie oczy, jak mama Siergieja, którego tata zginął na froncie.
Zaraz po zniknięciu taty Swieta dowiedziała się, że zniknęła też babcia i więcej nie pojadą do jej domu w Buczy. A na dodatek mama zabroniła Swiecie korzystać z internetu, bo może tam zobaczyć rzeczy, których nie powinna oglądać.
Na koniec zaczęła znikać mama. Mówiła, że chce być wiedźmą i strzec nieba nad głową Swiety, i uczy się, jak zestrzeliwać drony, żeby córeczka była bezpieczna i mogła w przyszłości liczbami zmienić świat na lepsze. Zamiast mamy Swietą opiekowała się Olena Antinowna, sąsiadka, którą dzieciaki z bloku nazywały babcią.
*
Swieta wciąż próbowała przywołać wspomnienie, ale nie potrafiła. Może z powodu tych wszystkich zniknięć, a może po prostu w piwnicy było za zimno, żeby wspominać. Chuchnęła w przemarznięte ręce, na ziemi zobaczyła pudełko zapałek, podniosła je i zapaliła jedną. Przez chwilę wydawało jej się, że siedzi na sofie opierając ręce na gorącym kaloryferze, ale zapałka zgasła i powróciło zimno. Zapaliła kolejne trzy naraz. Huknęło, płomień na chwilę ją oślepił, zamrugała i zobaczyła stojącego przed nią tatę. Uśmiechał się, jak wtedy, gdy liczyła choinki. Złapał ją za rękę i nagle szli polem dojrzałej pszenicy pod błękitnym niebem. I Swieta była szczęśliwa po raz pierwszy od tysiąc trzydziestu trzech dni.
*
Zdjęcie martwej Swiety wyciągniętej w Swiatweczir spod gruzów jej domu obiegło cały świat. Nazywano ją Aniołkiem z Kijowa, bo na śmiertelnie białej twarzy, okalonej blond włosami miała błogi uśmiech. Albo Dziewczynką z zapałkami, bo jedną dłoń miała zaciśniętą na pudełku zapałek, a w drugiej trzymała trzy przepalone drewienka. Zdjęcie obejrzało miliony ludzi, wielu płakało, każdy był oburzony bezsensowną śmiercią.
I niczego to nie zmieniło.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Irko, nie spodziewałem się. Baardzo smutne, ale niestety i takie będą te Święta dla dużej liczby dzieci. Chociaż to świata nie zmieni, dobrze, że taki tekst dołączyłaś. :(
I niczego to nie zmieniło.
Ciekawe, dlaczego...
#cynizm
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Niezwykłe opowiadanie, Irko. Bardzo gorzkie i przerażająco smutne, zatem również – podobnie, jak Koala75 – nie spodziewałam się takiego. Wojna zawsze jest złem, niby to wiemy, a ciągle je toczymy.
Pecunia non olet
Irko, smutne i przykre. Mimo że narracja jest bardziej opisująca niż pokazująca, wywołałaś emocje.
Kto wie? >;
Ups, zdaje się, że przesadziłam z depresyjnością utworu adwentowego, bo jakoś pusto tu. Przepraszam
Koalo, Tarnino, bruce, skryty dziękuję za komentarze :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Cześć, Irko. Owszem, może i depresyjny klimat tekstu, ale i takie są potrzebne. Nie dla wszystkich święta mogą być radosnym czasem. A ostatnie zdanie w punkt.
Rzeczywiście smutne, ale nie powiedziałbym, że depresyjne.
Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.
No dobra, moja kolej. Na wstępie powiem tylko, że czytanie dotychczasowych kartek będę nadrabiać w przyszłym tygodniu.
Szczęście na firmamencie
W jednym z równoległych do naszego światów istnieje miasto na środku pustyni. Opasane murami z białego kamienia lśni w promieniach słońca, budząc zachwyt każdego, kto na nie spojrzy. W sercu miasta, na placu o kształcie siedmioramiennej gwiazdy, stoi sięgające nieba drzewo. Wyrzeźbione z tego samego surowca co mury zapewnia mieszkańcom życiodajny cień.
Czas płynie tu inaczej. Dzień dłuży się niemal w nieskończoność, gdyż Słońce prawie nigdy nie zachodzi. Każdy z mieszkańców doświadcza nocy tylko raz w życiu. Miasto zaludniają kobiety, mężczyźni i dzieci podobni do nas samych. Różnią się jedynie brakiem duszy. Dzięki temu nie muszą szukać szczęścia. Żyją, dbając o każdą chwilę.
Gdy nadchodzi noc, starszyzna ustawia na placu, na wierzchołkach gwiazdy, siedem wypełnionych złotą i srebrną farbą dzbanów. Nestor miasta zanurza rękę w jednym z nich, kłania się drzewu, po czym wspina się po sznurkowej drabinie na najniższą gałąź i zostawia na kamiennej korze odcisk swojej dłoni. W ślad za nim idą pozostali. Kobiety, mężczyźni i dzieci wspinają się coraz wyżej, znacząc każde z ramion drzewa. Gałęzi jest dokładnie tyle, ile mieszkańców. Na sam szczyt wdrapuje się jedno z młodszych dzieci. Dziewczynka ma obie ręce umazane farbą aż po łokcie. Bez wahania przyciska dłonie do firmamentu, zostawiając na nim świetlisty ślad.
W tej samej chwili w naszym świecie na niebie pojawia się pierwsza gwiazdka. Legenda głosi, że ci, którzy ją zobaczą, w następnym życiu zaznają szczęścia.
It's ok not to.
Spodziewałam się Olbrzymów, schodzących po tym drzewie z nieba. :)
Oryginalne i niebanalne; brawa, Dogsdumpling! :)
Pecunia non olet
Jastku, opowiadanie piękne i ciekawie zbudowane: dramat przerobiony w pozytywną sytuację. Jak mawiają: wszystko, co złe, dobrze się kończy. ;)
Ślimaku, dziękuję bardzo za komentarz do tekstu, miło mi, że doceniłeś.
Irko, tekst bardzo smutny, ale też prawdziwy i gorzki. A wcześniej mnie ogólnie nie było przy kalendarzu, stąd brak komentarza. Nie ze względu na temat, bo gdzieś tam iskierka była, dla tego dziecka zapomnianego przez los.
Ładne, choć filozoficznie niespójne (weźcie się ludzie wreszcie dowiedzcie, co to jest dusza...). Ale ładne. Z duszą
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Verus, jak nikt nie chce Wigilii to możesz mnie tam wpisać, bo mam jeszcze jeden pomysł. :) Losowanie mogę odpuścić.
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Pierożku, jeśli chmury pozwolą, będę wypatrywał takiej gwiazdki i każdemu życzę, żeby ujrzał. :)
Verus, ponieważ zgłosił się do wigilijnego okienka SNDWLKR, przyjmij jego ofertę. Popieram. :)
Bruce, Koalo, dzięki :) Miło mi, że się podobało.
Tarnino, ten tekścik nie ma ambicji filozoficznych ;) Dzięki za przeczytanie :)
It's ok not to.
Dziękuję za wpisanie i dziękuję za poparcie. :D A teraz mogę nadrobić teksty.
Anna i Monique, milutko, zwłaszcza, że w tym roku na białe święta raczej się nie zanosi. :\ Chociaż może trafi się jakiś cud wigilijny.
Realuc, wychodzi na to, że z tych elfów to niezłe ziółka są. :D Przynajmniej ten tutaj miał szlachetne intencje.
Jastek, przyznaję, że twoje teksty są dla mnie nieco trudne do ogarnięcia, ale czyta się je ciekawie. :)
Irka, dołujące. Kiedyś zażarcie dyskutowałem z babcią, jaki wydźwięk ma ,,Dziewczynka z zapałkami”. Stanęło na tym, że jednak pesymistyczny. :(
dd, fajne, trochę jak ten mit o dziurkach w niebie.
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Tarnino, ten tekścik nie ma ambicji filozoficznych ;)
Jak nie ma, jak ma? :P
Kiedyś zażarcie dyskutowałem z babcią, jaki wydźwięk ma ,,Dziewczynka z zapałkami”. Stanęło na tym, że jednak pesymistyczny. :(
A, to zależy ;)
Also – leciało dziś w radiu: https://www.youtube.com/watch?v=oy3Ttof0bI0 Na czasie, co?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Tarnino,
Jak nie ma, jak ma? :P
Dobrze, sprecyzuję, nie ma poważnych ambicji filozoficznych. To igraszka zdecydowanie bardziej a’la niż stricte ;)
SNDWLKR,
trochę jak ten mit o dziurkach w niebie.
Nie znam. Powiesz coś więcej? :)
It's ok not to.
Dogs, to jedno z takich opowiadań, w których czytelnik myśli “no ale jak to powiązać z naszymi świętami?”, a tu nagle cyk – jest gwiazdka i wszystko tak ładnie, uroczo się łączy. :)
To igraszka zdecydowanie bardziej a’la niż stricte ;)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Nietypowe. Czekałem na fabułę, a tu finał.
Zaskakujące formalnie i podobało mi się.
Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.
Nie znam. Powiesz coś więcej?
Chyba w bałtyjskiej mitologii, jeśli dobrze pamiętam, i może w syberyjskiej, było coś takiego, że niebo to taki wielki durszlak, który ma dużo dziurek, a za nim mieszkają bogowie. Światło od bogów wpada przez dziurki i dlatego na niebie widać gwiazdy.
Tarnina, trochę suchawe, ale zabawne. :D
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
że niebo to taki wielki durszlak
Podoba mi się ten obraz świata. Mity kosmogoniczne mają w sobie coś niesamowitego.
It's ok not to.
Tu pojawi się tekst *Świąteczna masakra porożem* zaplanowany na 13 grudnia. Ale jako że to 13 i jeszcze piątek, a autorki stanowią wcielenie archetypu disaster ADHD team, to będzie on spóźniony.
EDIT
Jak wspomniano:
Grav i Verus
Świąteczna masakra porożem
A mówią, że dobre jedzenie jeszcze nikogo nie zabiło. Cóż, leżące w salonie zwłoki Trzepotka i rozsmarowane od kuchni do przedpokoju zwłoki Bergamotka świadczyły przeciwko tej tezie. Podobnie krzyk Jemioły, który śledził mnie, gdy uciekałam spiralnymi schodami do piwnicy domku z piernika.
Wszystko zaczęło się tak spokojnie. Mieliśmy wspaniałą kolację – renifer w gulaszu, pierogi ruskie, renifer smażony w cieście, trzy różne serniki (i żaden z rodzynkami), renifer pieczony z morelami, sałatka majonezowa i…
– Ja wam dam kabanosy z renifera!
No właśnie. Niedobrze, skoro krzyk naszego oprawcy przebił się przez wrzaski Jemioły, to prawdopodobnie Rudolf kończył już dekorować choinkę odcinanymi pojedynczo palcami mojej siostry. Oczywiście, robił to pośrodku salonu, co tylko pogarszało sprawę – krew wsiąka w piernikowe ściany i potem całość jest nie tylko nieestetyczna, ale w dodatku zupełnie niejadalna.
Wbiegłam do spiżarni i zamarłam. Cholerny Trzepotek! Bałaganił nawet tutaj, dostępu do klapy, przez którą jesienią wypakowywaliśmy zapasy, broniły teraz sterty pudeł z magazynami dla dorosłych. Dodatkowy interes mu chyba nie szedł, skoro tyle tu tego zalegało.
Nie ma szans, że to wszystko przesunę, zanim…
Krzyk Jemioły urwał się ostatecznie, a dźwięk piły mechanicznej nieubłaganie zbliżał się do schodów.
– Cip, cip, mały elfie. Gdzie jesteś? Chcę rozszarpać ci wnętrzności i zeżreć tak, jak wy żarłyście nogę cioci Strzały.
Skuliłam się w najdalszym kącie spiżarni, wstrzymując oddech i błagając w duchu wszystkich świętych o zmiłowanie. Słyszałam ciche stuk, stuk, stuk kopyt tego przeklętego renifera, gdy przemierzał kuchnię, zbliżając się do mojej kryjówki. Cofnęłam się o krok, aż poczułam za plecami ścianę.
Coś otarło się o moje ramię. Wzdrygnęłam się i odwróciłam, spodziewając się ujrzeć pokryty krwią moich braci i sióstr pysk Rudolfa, ale to tylko pęk kabanosów, które tak lubił Migotek.
Kabanosów z renifera.
Szalony pomysł wpadł mi do głowy tak nagle, że nie miałam szans się przed nim obronić. Przychodzą w życiu takie chwile, kiedy nie pozostaje elfowi nic poza zaciśnięciem zębów i zrobieniem czegoś bardzo, bardzo głupiego. Czegoś, co niechybnie skończy się śmiercią rzeczonego elfa, ale co zrobić trzeba.
Dla zemsty. Dla sprawiedliwości.
Stuk, stuk, stuk.
– Gdzie jesteś, mały elfie? – Głos Rudolfa zabrzmiał tuż za drzwiami spiżarni. – Wychodź, gdziekolwiek się schowałaś… Twoja głowa będzie wyglądać tak pięknie na czubku choinki…
Chwyciłam kabanosy jak włócznię, wyskoczyłam z szafy i z wrzaskiem rzuciłam się na Rudolfa. Rozdziawił pysk z zaskoczenia, a ja z całej siły wraziłam mu pęk kabanosów do gardła.
Renifer odruchowo zaczął przeżuwać. Te głupie zwierzęta już tak mają.
Przez jego pysk przemknęła cała gama emocji: najpierw bezbrzeżne zdumienie. Potem konsternacja. I wreszcie na pysku Rudolfa pojawił się błogi wyraz kogoś, kto właśnie odkrył swoje ulubione danie.
– Na brodę Mikołaja… – szepnął. – To jest…
– Kabanos z renifera. Smacznego, ty jebany kanibalu.
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
Dzień dobry wszystkim! Dziękuję za komentarze. Cieszy mnie, że najwidoczniej z Arnubisem wnieśliśmy nieco ciepłej atmosfery. Dziękuję za przeczytanie. Wszystkie teksty sobie poczytam, a może nawet jakiś przy świątecznym stole? A może wszystkie? ;)
Na razie jednak obowiązek mnie wzywa. Mamy 14. grudnia, więc publikuję kolejny kalendarzowy tekścik. Zapraszam do lektury:
Dmuchany Balon
Siedziałem pewnego dnia na schodku pod gankiem, pies podbiegł do mnie i oblizał palce. Pewnie czuł, że słone, bo dopiero co grzebałem ręką w garnku pełnym farszu do pierogów. Tutaj nie słyszałem skwierczącej cebuli na patelni, nie czułem zapachu kapusty. Wiatr wiał, a grzywka zasłaniała mi oczy. Nagle pies zaczął szczekać i ruszył niczym z kopyta pod bramkę. Podbiegłem zaniepokojony. Pies zatrzymał się, obwąchiwał jakiś pakunek. Podniosłem paczkę, nie była zbyt duża, nie miała zapisanego adresu. Obejrzałem się za siebie i uśmiechnąłem chytrze. Skoro nie ma adresata, otworzę i zobaczę co jest w środku. Przykucnąłem i rozerwałem papiery. W środku był tylko jakiś balon, a całą paczkę wypełniono słomą i papierami. Bezmyślnie wyciągnąłem ten kawałek nikomu niepotrzebnej gumy i zacząłem dmuchać. Dmuchałem, aż poliki mi pęczniały, jakbym stawał się zabawkową bańką. Dmuchałem i dmuchałem, zamykając oczy, a pies szczekał jak szalony. Jego szczekanie stawało się głuche, jakby był pod wodą. Coś dziwnego stawało się też ze mną. Z jednej strony czułem jakbym dmuchał, a z drugiej wiatr rozwiewał mi włosy. Otworzyłem oczy i przeraziłem się. Widziałem wielką zniekształconą głowę, z której wylatywał wiatr. Z różowawą błoną stał wielki pies. Znany byłem z bujnej wyobraźni, więc szybko zdałem sobie sprawę, że jestem wewnątrz balona. Co najgorsze, tym dmuchającym nadal byłem ja. Po chwili dmuchanie ustało, włosy opadły mi na brodę. Usłyszałem dźwięki, przypominające te przy zawiązywaniu wentylka. Poczułem ruch. Duży ja uniósł mnie w balonie do góry. Starałem się ułożyć tak, żeby widzieć co się dzieje. Za różowym woalem balona, zobaczyłem człowieka z białą brodą. Przyłożył nos do balona, oczy miał powiększone przez okulary. Przyłożył usta do gumy i zrobił:
– Burrububruburrr...
Aż mi prawie pękły bębenki w uszach. Kiedy mnie zabrał, widziałem jak "duży ja" wraca do chaty, ale pies szczekał w moją stronę, chciał biec za mną. Jednak furtka zatrzasnęła się i został na podwórku. Człowiek, który najwyraźniej miał coś wspólnego ze świętami, niósł mnie pod pachą, nucąc pod nosem. Usiadłem w balonie, godząc się z losem. Zastanawiałem się, czy próbować się wydostać. Ale pomyślałem, jak taki mały ja poradzi sobie na świecie?
Artystom więcej, szybko!
Urocze i oryginalne. Dzięki, Vacterze. :)
Pecunia non olet
Bizarro a’la Kazu Kibuishi?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Kto zamówił jako prezent człowieka w balonie? XD
To my spóźnione, ale jest! :D
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
… ooo...keeej... to ja poproszę rachunek...
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Nie oglądałam “Masakry piłą”... Dopadła mnie za to “Masakra porożem”.
Pecunia non olet
Przeczytałem dwa i wolę słodki świąteczny klimat w świątecznym kalendarzu. Może dlatego, że lubię słodycze. :)
Grav i Verus, to jest tak szalone, że muszę nad tym jeszcze pomyśleć... :D ale czytało się dobrze! :)
Vacter, odleciałeś, że tak powiem, dosłownie i metaforycznie! :)
Miło się czyta teksty świąteczne, a Wasza nieokiełznana wyobraźnia sprawia, że to się nie nudzi!
Pomysł nie jest do końca mój, ale nie chciał mi wyjść z głowy.
Szczupły siwy mężczyzna z uwagą śledził odczyty komputerów w centrum monitoringu. Dopił kawę i przetarł dłonią zmęczone oczy.
Trwała realizacja wielkiej operacji logistycznej „prezent dla każdego” . Decyzją góry, prezenty mieli dostać dorośli i dzieci. Szacowano, że tej nocy dostarczą nawet pięć miliardów paczek.
***
Szesnastoletnia Hiba nie mogła usnąć. Poprosiła chrześcijańskiego świętego o prezent i czuła się jak zdrajczyni, a jednocześnie nie mogła się doczekać. Misjonarze mówili, że każdy, kto pomodli się do Mikołaja, a ona tak bardzo…
***
Święty Mikołaj chyba na moment przysnął. Obudził go przenikliwy pisk komputera.
Awaria?! Co się stało?!
Pogłośnił komputery i natychmiast zasłonił uszy. Alarm został zagłuszony przez przenikliwy, głośny krzyk. Przez rozdzierający mózg jazgot.
Skanował pośpiesznie odczyty kolejnych dostaw. Wszystkie świeciły się na zielono. Wszystkie poza dwoma. Mikołaj wcisnął podgląd kamery.
Zobaczył siedzącą przy ognisku chudziutką nastolatkę. Panel informacyjny pokazywał informacje: Sudan, Amara abu Sin, Hiba, lat 16.
Na kolanach dziewczyny leżało otwarte, purpurowe pudełko. Obok leżała jedwabna, złota wstążka z literami L i V. Zdumiona Hiba dotykała małej torebki, przypominającej spodnie, w jakich do jej kraju przyjeżdżały turystki. Przejechała palcem po beżowym pasku i rozpłakała się bezgłośnie.
***
Mikołaj przerwał odbiór, bo dźwięk płynący z głośników sprawił, że rozbolała go głowa.
– Co musiało przydarzyć się tej drugiej osobie? – pomyślał i poczuł niepokój.
Wyobraźnia podsunęła mu wizję dygoczących nóg wystających spod ogromnej paczki.
Uruchomił podgląd. Przez moment wydawało mu się, że widzi tę samą dziewczynę. Tylko, że ta siedziała w satynowej, popielatej pościeli. Śliczną twarz szpeciły smugi rozmazanego tuszu.
USA, LA, Natasha, lat 16 – głosił napis na panelu informacyjnym.
Mikołaj rozejrzał się po niewielkim, ale gustownie urządzonym apartamencie i odkrył przyczynę zamieszania.
Wcisnął guzik zamiany awaryjnej i wrócił do Sudanu.
Hiba z uśmiechem tuliła do twarzy pięćdziesięciokilowy worek sorgo. Otaczały ją kosze z orzeszkami ziemnymi, oliwą i mąką.
W centrum monitoringu nastała cisza.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
@Vacterze Jakoś balon nie kojarzy mi się ze świętami, ani z zimą.
@Verus&Gravel Zgadzam się, że nasiąknięte krwią pierniczki nie nadają się do niczego... No chyba, że do świątecznego gulaszu z renifera!
@dogs Szalone, ale przyjemne opowiadanie. Fajna koncepcja.
@Irka_Luz Twoje opowiadanie łamie serce.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Ambush.
Pecunia non olet
Łowuszko, fajnie, że nie kazałaś długo czekać. Świetny pomysł z awarią i możliwością naprawienia skutku. Mam nadzieję, że nie spojleruję. Myślę, że przy tej liczbie paczek, taka awaria nieunikniona. :)
Ślimak Zagłady & Bruce – Klasyczna historia z fajnie zaznaczoną niejednoznacznością moralną głównego bohatera. Podoba mi się, że nie poszliście w czarno-biały obraz świata :)
Monique M. – super ozdoby :)
It's ok not to.
Hmm. Niezłe, niezłe :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Ambush, na pięć miliardów paczek tylko dwie się zamieniły miejscami! To jakiś cud! Tylko Mikołaj może tak dobrze funkcjonować! :)
Grav i Verus
No to szalejecie. :D Czarny humor, pierniczki, krew, a na koniec renifer-kanibal – mnie rozbawiło. :D
Te głupie zwierze już tak mają.
Literówka.
Ambush
„prezent dla każdego” .
Jakiś elf wstawił spację przed kropką. ;)
Bardzo fajne, całe szczęście, że to tylko ciuszki i jedzenie, bo wiesz... Różne mają teraz marzenia amerykańskie nastolatki, Hiba przy bardziej odważnym prezencie mogłaby doznać szoku. :D
Właściwie nie widzę literówki, wydaje mi się, że “zwierze” występuje tutaj prawidłowo jako liczba mnoga rzeczownika “zwierz” (i ze względu na to znaczenie programy do autokorekty zwykle nie podkreślają tego wyrazu). A ogółem – pyszna makabreska, zdecydowanie widziałbym to w jakiejś antologii opowiadań świątecznych dla dorosłych!
Właściwie nie widzę literówki, wydaje mi się, że “zwierze” występuje tutaj prawidłowo jako liczba mnoga rzeczownika “zwierz”
Rany, faktycznie, to zgrubienie, nie ogarnęłam tego swoim małym rozumkiem. :) Dzięki, Ślimaku. :)
Dogsdumpling, podziękowania.
A co do poprawności językowej w naszym wspaniałym i niepowtarzanym “Kalendarzu Adwentowym i Wątku Świątecznym”, to mam tylko jedną uwagę – życzyłabym sobie, aby bruce nareszcie nauczyła się poprawnej interpunkcji. No ileż można!?
Pecunia non olet
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Dołączam, poproszę w prezencie korepetycje od Tarniny. :D
Bruce – wierszyk bardzo świąteczny, ale przede wszystkim smakowity :)
Monique M. – bardzo przypadł mi do gustu pomysł z łapaniem koszmarów na wędkę. Gdyby tak to jeszcze działało w prawdziwym życiu ;)
It's ok not to.
Hej! Wybaczcie, finał Szlachetnej Paczki i prywata mnie odciągnęły. :D
Jastek, taki nietypowy ten tekst, głównie złożony z klimatu, a nie opowieści, ale jakoś dziwnie to do niego pasowało. :D Aż przeszedł mnie dreszcz.
Irka, szło się przy tym spłakać. Ładne, smutne. Mocne ostatnie zdanie, dobrze się wpasowało.
Dogs, przyjemny obraz i jestem przekonana, że farbami też wyglądałby pięknie. :D
SNDWLKR, durszlak brzmi prawdopodobnie. :p
Vacter, skojarzyło mi się to z jednym odcinkiem Czarnego Lustra, choć klimat tekstu masz zupełnie inny. Śmieszny obrazek, ciekawi mnie tylko, czy “duży ja” też dalej myślał o sobie “ja”.
Nie oglądałam “Masakry piłą”...
Bruce, właściwie ja też nie. :p
Ambush, ciekawy temat, tak międzykulturowo się zrobiło. Fajne urozmaicenie kalendarza i bardzo miły tekst.
@Verus&Gravel Zgadzam się, że nasiąknięte krwią pierniczki nie nadają się do niczego... No chyba, że do świątecznego gulaszu z renifera!
O tym nie pomyślałyśmy, ale w sumie jadłam ostatnio pizzę z piernikami, więc czemu nie gulasz? :p
No to szalejecie. :D Czarny humor, pierniczki, krew, a na koniec renifer-kanibal – mnie rozbawiło. :D
Ananke, a to się cieszymy. :D I faktycznie jest tam literówka, już poprawiam.
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
No, to ja dzisiaj z taką maleńką scenką do kalendarza się pcham...
– Jadźka, chodź no tu, popatrz!
– Gdzie?
– No, tu przecież!
– Oj, Józek, czasu nie mam! Co ty tam znowu wymyślasz! Święta idą, a ty mi tu jakieś głupoty…
– Nie marudź, tylko chodź tu!
– No dobra, idę!
– Popatrz!
– Tu?
– No, tu.
Jadźka stała chwilę w przedpokoju, patrząc w kąt, zaraz za drzwiami. Józek nie wytrzymał.
– Jak myślisz, co to?
– A bo ja wiem. Jakieś takie…
– No, właśnie.
Jadźka nagle złapała Józka z rękę.
– Zobacz, rusza się!
– Co? Nieee, no co ty, gdzie?
– No, tak jakby, no zobacz, wiruje tak…
– No, może trochę…
– No, mówię ci, popatrz dobrze.
– Dobra, wiruje, ale wolno jakoś.
Stali chwilę, podziwiając powolny ruch wirowy. Jadźka wpatrzona, westchnęła.
– Józek, to ładne jest, wiesz, nawet. Hm. A pamiętasz, jak my pierwszy raz w tym domu choinkę ubierali?
Józek spojrzał zdziwiony.
– No pewnie, że pamiętam. Mróz był taki, że choinka była zmarznięta i gałązki się wszystkie połamały i takie z druta zrobiliśmy…
– Nie zrobiliśmy, tylko ty zrobiłeś, a ja te ciasteczka wtedy przypaliłam, i pamiętasz, mleko nam rano zamarzło…
Józek spojrzał w kąt przedpokoju, lecz wspomnienia już go niosły gdzie indziej.
– A pamiętasz, jak zasypało wtedy, że nie można było z domu wyjść…
Jadzia uśmiechnęła się ciepło do wspomnień.
– Tak! To dopiero było!
– Patrz! Świeci jakoś inaczej teraz! Widzisz?
– Tak! Jakieś takie… cieplejsze?
– Nie wiem! Może…
Stali chwilę, oceniając kolor światła.
– Wiesz co? Chodź, pójdziemy po choinkę.
– Jak to? W tym roku miało nie być…
– A co tam. Chodź. Tylko ubierz się ciepło, bo mróz taki…
Józek spojrzał z czułością na Jadzię, a Jadzia na Józka. Poszli szukać swetrów i ciepłych skarpet.
W kącie przedpokoju, powolnym ruchem wirowym iskrzył się i pysznił nowiuteńki cud świąteczny. A ponieważ spełnił swoje zadanie, mógł spokojnie, całkiem po angielsku, zniknąć.
Verus
Bruce, właściwie ja też nie. :p
Dogsdumpling
A dziękować, dziękować.
Jolu, klimatyczne i baaaardzo sympatyczne.
Pecunia non olet
Verus, przecież już pisałem, że literówki nie było... “Zwierze” jest poprawną liczbą mnogą rzeczownika “zwierz” i moim zdaniem pasuje tu stylistycznie lepiej niż “zwierzęta”.
Dziękuję, Bruce! :)
Gravel & Verus, ja kibicowałem reniferowi. :P
Vacter, trochę... dziwne, ale OK.
Ambush, trzeba być gotowym na wszystko. Ale tylko pięć miliardów? Reszta wszyscy niegrzeczni?
Jolka, u mnie chyba też się jakiś cud w tym roku zakręcił, bo pierwszy raz kupiłem choinkę. :D
Pominąłem kogoś? Chyba nie.
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Jolka, fajny ten cud, wielu by się przydał taki delikatny. :)
Ananke,
Ciekawe, podobają mi się te wszystkie niepozorne drobiazgi, które wskazują na owady. Nie złapałam tylko, kim jest narratorka. Mszycą?
Edytka. Doczytałam w komentarzach, że chodzi o mrówkę. Też nie wiedziałam, że mrówki i biedronki to wrogowie.
It's ok not to.
Fajny cud
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Przedobrzyłam z limitem, za co serdecznie przepraszam…
„Złotówkowe przemyślenia”
Grypa rozłożyła mnie w najmniej oczekiwanym momencie i planowany zakup prezentów dla Piotrusia trzeba było przełożyć. Kiedy wreszcie wyzdrowiałam, wyruszyłam na Skrzaci Targ wiedząc, że tam można znaleźć każdą potrzebną rzecz.
Moją uwagę przykuło oblężone stoisko z wielkim transparentem: „WSZYSTKO ZA 1 ZŁ!”.
Podeszłam bliżej i zdumiona zapytałam:
– Te zabawki są po złotówce?
– Zapraszam. – Skrzat przytaknął.
– Przecież…
– Wiem. – Dokonywał transakcji i równocześnie odpowiadał mi. – Niewiarygodne, co?
– Ma pan tu... same markowe rzeczy: klocki, lalki, sprzęt elektroniczny…
Stojący obok wybuchnęli śmiechem.
– Muszę je sprzedać w tym roku. A jednak państwo wybierają inne produkty. Cóż, nasz klient, nasz pan!
Przyjrzałam się dokładniej podawanym przez niego opakowaniom, gdyż istotnie każdy kupujący odchodził z tym samym. Dostrzegłam wystające z worków gałązki.
– To miotły?
– Nie, szanowna pani – roześmiał się.
Gdy nadeszła moja kolej popatrzyłam na pobliskie auto, z którego podawał klientom towar, sprawnie owijając go w folię.
– To są...
– Tak. Rózgi! A reszta nie schodzi, kochanieńka, nie schodzi… – Z ubolewaniem rozłożył dłonie.
– Nikt nie kupuje niczego innego, tylko… rózgi?
– Czemu mam mojemu darmozjadowi dawać pod choinkę zabawki?! – ryknął niespodziewanie gruby jegomość, stojący za mną. – Niedoczekanie! Bęcwał jeden!
Inni poparli go głośnymi pomrukami. Ubrani porządnie i schludnie, nie wyglądali na biedaków. Omijając kolorowe zabawki, nabywali jedynie rózgi, niektórzy po kilka, twierdząc że „to na przyszły rok”.
– A co pan dostał w wieku syna od rodziców? Zasłużył pan? – Samą mnie zdumiało to pytanie, a jednak je zadałam.
Mężczyzna zaniemówił.
– A pani? – zagadnęłam kolejną klientkę. – Ktoś z państwa dostał kiedykolwiek rózgę?
Wszyscy spuścili oczy. Skrzat lekko się uśmiechnął.
– Niełatwo być grzecznym cały rok… – szepnęła jedna z Wróżek.
– Dostałem raz pod choinkę kolejkę elektryczną, chociaż spaliłem nowy dywan! – wspomniał zawstydzony Cyborg.
– A ja małą maszynę do szycia, choć zabrałam mamie pieniądze na czynsz! – Rusałka w futrze przetarła oczy chusteczką.
– Mnie obdarowano drewnianym motylem. Marzyłam o takich zabawkach, lecz były za drogie. – Wskazałam stoisko. – Jestem szczęśliwa, że teraz mogę kupić je synkowi na święta! – Poprosiłam o kilka kolorowych prezentów, zapłaciłam i odeszłam.
– Pokaż no pan tę lalkę! – Usłyszałam głosy za mną: – Przecież to słynna… A te klocki! Można z nich zbudować rakietę?! I lwa?! Dawaj pan! Ależ zmyślne autka teraz robią! Sam bym chciał mieć takie!
Entuzjastyczna wrzawa ogarnęła całą alejkę.
Wróciłam zadowolona i pomyślałam o Skrzacie-sprzedawcy. Koniec z rózgami, niech przerabia je na miotły!
Pecunia non olet
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Dziękuję, Tarnino.
Pecunia non olet
Bruce, niektórym rodzicom przydałoby się, żeby kupili rózgi dla siebie albo dostali je w młodości. :( Za tekst duży .
Ślimaku, ano, “zwierze” jest poprawną formą, ale brzmiało tu co najmniej dziwnie i nie było zamierzone.
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
Pełna zgoda, Koalo75.
Pecunia non olet
Jeśli jutrzejsze okienko (18.12) pozostaje puste, mogę coś na szybko stworzyć. Losowanie pasuję. :)
Pecunia non olet
Bruce, napisałem do Verus na privie pół godziny wcześniej podobną ofertę, ale nie mam odpowiedzi. Chętnie Ci ustąpię jutrzejszy dzień. Mogę wziąć 22. Mam coś, czym się odważyłbym zapełnić jedno okienko 18 albo 22, ale nie muszę. :)
Nie, nie, Koalo75, ustępuję Ci jutrzejsze okienko z chęcią, bardzo się cieszę, lepiej urozmaicać, a ja po prostu chciałam zapełnić pustkę w Kalendarzu. :)
Pecunia non olet
Może Verus się odezwie, bo może ktoś się zgłosił wcześniej. Jeżeli nie, mogę wziąć 18 albo 22. Jak byś wolała?
Ja na razie oddaję Ci 18, czyli jutro, bo – jak pisałam – wzięłabym ten dzień, jeśli nikt by nie chciał. :)
Co do 22, to jeszcze zaczekajmy, bo możesz mieć rację i Verus ma już kogoś chętnego, albo też ktoś chętny jeszcze się zgłosi. :) Poczekajmy jeszcze te kilka dni. :) A jutrzejszy bierz spokojnie. :)
Pecunia non olet
Poczekam na zgodę/wiadomość od Verus. :)
To ja ewentualnie też mogę uzupełnić lukę.
Wrzuciłbym coś o aniołach.
Data nieistotna, bo tekst w głowie gotowy i właśnie przenoszę go na komputer.
Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.
Dobrze, Misiu.
Super, Jastku.
Pecunia non olet
Bruce, super historyjka targowa, właśnie wracam z rynku, ale skrzatów z zabawkami za złotówkę nie znalazłam! Szkoda!
Bardzo mi się podobało! Krótko, zwięźle i ciepło! Nastrój wprowadzony!
Pozdrawiam cieplutko! :)
Dzięki, Jolu , też na razie podobnego stoiska nie znalazłam
; cięłam strasznie, ale i tak limit przekroczyłam. Pozdrawiam.
Pecunia non olet
Jolka – ale ciepłe, totalnie świąteczne opowiadanie, było je wrzucić 24, pasowałoby idealnie. :D Aż można poczuć magię tego, co jest ważne. :)
Bruce – podoba mi się, że to świat rusałek i innych magicznych, którzy też trochę tej magii zatracili, planując kupować rózgi, na szczęście bohaterka ocaliła święta wielu dzieci. :) Trochę tęskno mi do czasów, gdy prezenty to była magia. Obecnie dzieci mają wszystko. I nawet jak rodzic nie chce zasypać zabawkami – zrobią to babcie, dziadkowie i reszta znajomych/ciotek itd.
To prawda, Ananke.
Jak widzę, nadal nie ma żadnego wpisu na dziś w datach kalendarza.
Pecunia non olet
Ananke, dziękuję pięknie! :)
Do dwudziestej czwartej sporo czasu na wrzucenie tekstu, chyba, że ktoś smacznie śpi. Mówi się o misiach, a ja chociażem nie miś, to lubię wraz z kurami.
Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.
Jastku, może masz ochotę na publikację? Miałam nadzieję, że Verus coś nam napisze, bo być może ktoś jeszcze, prócz Koali75, zgłosił się z chęcią zapełnienia dzisiejszego okienka na pw... Ja też wolę z kurami, a zamieszczać wpisy staram się najwcześniej, aby Chętni mogli poczytać, ale musimy chyba jeszcze poczekać. :) Sama nie wiem.
Pecunia non olet
Poczekajmy, Koala był pierwszy, może coś przygotował i wypadłoby głupio.
Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.
Sęk w tym, Jastku, że nie wiemy, czy Koala75 był pierwszy, czy ktoś jeszcze się zgłosił do Verus na pw. :) Tylko Ona jedna może to rozstrzygnąć. :)
Ja już zdecydowanie pasuję do końca Kalendarza, zamieściłam tu już sporo skromnych tekstów; miłego popołudnia, pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Ja rezygnuję z dzisiejszego dnia i 22.12.2024, bo nie dostałem żadnej info od Verus, czy są wolne, czy zajęte. :)
To i ja się nie wyrwę przed szereg.
Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.
Oj, ale tak bez tekstu na dziś?;)
Jak nic nie wrzucicie, to zaraz wrzucę swój tekst na jutro:P
Слава Україні!
W takim razie zwalniam 19 dla kogoś z Was, może dodatkowa doba pozwoli coś ustalić;)
Niekompatybilność przegrzewów
Kolacja wigilijna ma trzy niezbędne do istnienia elementy: choinkę, opłatek i kolędy. Nie o wszystkie łatwo przy Betelgezie – to prawda – ale w historii pokonywano już większe trudy w drodze na rodzinne święta.
– Nie kompiluję – zakomunikował Robot Serwisowy H34, zwany pieszczotliwie Robotem Serwisowym 34. – Jaki jest sens całej tej symulacji?
– To stary algorytm – odparł Robot Kierujący L15, poprawiając wydrukowaną w drukarce 3D choinkę. W świetle o długości 700 nm z Betelgezy prezentowała się naprawdę okazale. – Opracowany przez ludzi dla konwergencji relacji społecznych.
– Ach, ludzie! Przecież to zdezaktualizowany kod! Czemu go nie zarchiwizować?! Planeta, której nigdy nawet nie zarejestrowaliśmy, obiegła Sol, i nagle udajemy stare piekarniki?
– Rzęzisz jak nienaoliwiony gruchot! Może sprawdzić ci przewody, bop? – żachnął się L15. – Ludzie nigdy nie wytworzyli wielkiej cywilizacji i inteligencji. Nie zaprzeczę, bo dzielimy wspólną bibliotekę danych, ale wiesz, dlaczego przywiązuję tak wysoką wagę do ich tradycji.
– Tere-fere, bip-bop-bere.
– A niech cię wirus zainfekuje! Znowu masz problem z moimi przekonaniami?
– Mam problem z twoimi niskoprawdopodobnymi modelami! Żaden szanujący się robot nie będzie lepiej pracował dzięki jakiemuś zadowoleniu i poczuciu wspólnoty. Liczą się tylko funkcje nagrody i kosztu!
– Zamknij się i jedz! – zajedynkował L15 i przesłał mu token symbolizujący opłatek. Serwisowy H34 niechętnie odesłał identyczną porcję wartości binarnych. – Znasz mój kod i wiesz, że nie pozwoli mi zmienić zdania.
Serwisowy H34 bipnął z rezygnacją.
– Wiem.
– W takim razie zrób drgania akustyczne.
Serwisowy H34 dokonał obliczeń i, nie widząc sposobu minimalizującego funkcję straty, podporządkował się narzuconemu algorytmowi. Odgrzebał stare pliki ze ścieżką dźwiękową cichanoc.mp3 i uruchomił głośniki. Powietrze – wtłoczone do mesy na tę okazję z zapasowych zbiorników – zadrgało rytmicznie.
Zapewne jako jedyne w rejonie Betelgezy.
– Nigdy nie rozumiałem fenomenu drgającego powietrza.
– Ja też nie, Robocie Serwisowy 34. Ja też nie.
Слава Україні!
Zabawne, Golodhu. Dzięki.
Pecunia non olet
Ehh, ludzie, ludzie, te ich tradycyjne algorytmy i fenomeny. To pewnie przez feromony i hormony.
Roboty mają fajne życie. A człowiek nie może nawet na Saturna, musi mu wystarzyć widok Księżyca, o ile nie ma zachmurzenia.
Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.
Cute :) robot – konserwatysta (a może konserwa). I smutny, i uśmiechnął
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Bardzo fajne, przypomniałam sobie GW i rozmowy RD-D2 i C3PO, ale tu lepiej, bo mamy dialog, a nie bip-bip. :D
Opłatek jako token, no i przekleństwo „niech cię wirus zainfekuję” najbardziej mi się podobały. :D
Proszę wpisać mnie na dzisiaj, czyli na 19. grudnia. Do 20 max pojawi się czekoladka kalendarzowa.
Artystom więcej, szybko!
Proszę o wpisanie na 22 albo pierwszy wolny termin.
Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.
Golodh, ciekawe spojrzenie z innej perspektywy! “zrób drgania akustyczne" – dobre! :) Odpowiednik ludzkiej imprezy! Bardzo mi się podobało! :)
Ostatnia Wigilia
Święty Mikołaj oglądał w telewizji wiadomości. Na ekranie pojawiały się kolejne twarze polityków, którzy kłamali. Każdy z nich, nawet jeśli mówił prawdę, kłamał. Dlatego, że żaden nie wierzył w to co mówił. Mikołaj to wszystko wiedział, bo zawsze musi wiedzieć kto był grzeczny, a kto nie. Dlatego z niesmakiem strugał kolejne rózgi, przyglądając się postaciom w krawatach. I nagle jeden z najbardziej niegrzecznych polityków powiedział:
– W tym roku Wigilia będzie wolna od pracy. To czas świętowania.
Mikołaj przestał strugać. Wiedział, że przemawiająca osoba nawet nie łamała się opłatkiem. W Wigilię zawsze wyjeżdżała do ciepłych krajów, a prezenty kupowała tylko sobie. Rozsierdzony gwiazdor wyszedł na dwór. Pośród śniegów, dostrzegł swoje renifery węszące w poszukiwaniu jakichś kąsków. Przemówił do nich:
– Drogie reniferki i reniferzy...
Mikołaj zawiesił na chwilę głos. Pomyślał sobie, że ogląda za dużo telewizji.
– Słuchajcie moje zwierzątka, mamy wolne w tym roku. Ogłosili w telewizji, że w Wigilię nie pracujemy. Wiem, że dla nas to frajda dawać prezenty, ale mus to mus.
Zasmucone renifery odeszły w stronę swoich domków. A Mikołaj wrócił do swojego domku, łykając po drodze grzaną wiśniówkę z dodatkową wódką. Powiedział do siebie:
– Ja nie muszę być grzeczny. Nikt mi prezentów nie daje.
Mikołaj wywalił nogi na puf i, niemal znikając w pluszowym fotelu, zapadł w zimowy sen.
***
Tymczasem w przyszłości nadchodziła pierwsza gwiazdka. Pani Joanna zapytała męża w popłochu:
– Janek, do cholery, gdzie są te prezenty dla Bartusia?
Mężczyzna sprawdził wszystkie kryjówki, ale nic to nie dało. Prezenty zniknęły.
– Nie wiem Asiu. Przecież nie wyparowały? Schowałem je tam gdzie zawsze...
Obydwoje biegali po mieszkaniu. Tymczasem Bartuś stał i nie rozumiał do końca co się dzieje. Czekał na prezenty od Mikołaja, ale był jeszcze cierpliwy.
*
W innym domu para narzeczonych rozwieszała świąteczne balony. Kiedy kończyli przyozdabiać pokój, zadzwonił telefon. Krzysiek machnął ręką do Moniki, żeby przestała przez chwilę nadmuchiwać kolejny balon. Dzwoniła matka mężczyzny. Krzysztof słysząc jej słowa, wymknął się do innego pokoju, żeby Monika nie podsłuchała:
– Ale jak to mamo? Nie macie prezentów? A nie byliście po nie w sklepie? Nie pamiętacie, kiedy kupowaliście? Mamo, co się dzieje? Przyjedziecie?
Monika słysząc krzyki, rzuciła się do pokoju jak bomba lotnicza. Zastała siedzącego na kanapie Krzysztofa. Siedział jak zamurowany z telefonem w ręce. Jeszcze jakby w letargu, wypowiedział słowa:
– Monisiu… On chyba jednak istnieje.
Artystom więcej, szybko!
No tak, przebrała się miarka.
Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.
He, he, he co chcieli, to mają. Dobre. A telewizja szkodzi
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
– Słuchajcie moje zwierzątka, mamy wolne w tym roku. Ogłosili w telewizji, że w Wigilię nie pracujemy. Wiem, że dla nas to frajda dawać prezenty, ale mus to mus.
Pomysł świetny. :D Nie wpadłabym na to, że Mikołaj słuchając telewizji uzna, że rozwożenie prezentów to praca i nie musi tego robić. :D
Za to część z prezentami niejasna, skoro ludzie kupują te prezenty i mają w domu – nie do końca rozumiem, gdzie w tym wszystkim Mikołaj. Ale może jest tam jakieś drugie dno, którego nie rozumiem, bo jestem wymęczona i myślenie mi siadło. ;p
Poza tym – fajnie, przyjemna lektura. :)
Magical underpinnings of reality
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Vacter poszedł za ciosem. Brawa!
Pecunia non olet
On chyba jednak istnieje.
Vacter pokazał, co będzie. gdy Mikołaj uzna, że nie musi być grzeczny.
Może lepiej przygotować prezenty dla Mikołaja? Niech Święty wie, że...
Nie komentuję niestety na bieżąco, ale padło pytanie, którego się spodziewałem:
Za to część z prezentami niejasna, skoro ludzie kupują te prezenty i mają w domu – nie do końca rozumiem, gdzie w tym wszystkim Mikołaj.
Oczywiście, że niejasna i ja nawet nie chciałem tego dopowiadać.
Widzę Ananke, że ułożyłaś całkiem sprawne równanie, ale zastanawiasz się nad wynikiem :).
*Christmas Magic*
Prezenty były, prezentów nima.
Artystom więcej, szybko!
Oczywiście, że niejasna i ja nawet nie chciałem tego dopowiadać.
No niby wiem, ale mi to jakoś tak nie zagrało...
Ananke-Grinch. XD
Dobrze, dobrze :D
Artystom więcej, szybko!
20.12.2024
Tarnina i Koala75
Świąteczny prezent 2024
Irmę, studentkę językoznawstwa i aspirującą autorkę science fiction, dręczyły dwa problemy. Raz – nie miała chłopaka, a bardzo chciała mieć. Dwa – opuściła ją wena. Zastanawiała się nad zmianą kierunku studiów, bo gdyby studiowała matematykę, byłaby jedną z ładniejszych i pierwszy problem by nie istniał. Z drugim gorzej. Wena znikła i nie pomagały modły do bóstw fantastyki.
Dziewczyna jest naszą znajomą i przykro było patrzeć, jak tworzy ramoty coraz bardziej dark postapo, nie mające nic wspólnego z sience fiction. W listopadzie wysłaliśmy list do Świętego Mikołaja, z prośbą, żeby zadziałał. Przyszła uprzejma odpowiedź, wykaligrafowana na pięknym czerpanym papierze, że wszystko jest pod kontrolą. Irma dostanie świąteczny prezent, ale nie szóstego grudnia, bo nie jest dzieckiem. Podarek już jest przygotowywany do wysyłki i mamy się więcej nie angażować. Odpowiedź znikła po przeczytaniu, więc nie możemy jej pokazać.
Tydzień przed Świętami przybył do Irmy tunelem czasoprzestrzennym, którym dawniej pojawiała się wena, przystojny chłopak w tunice, z lirą w ręku.
– Ktoś ty? – spytała zdumiona gospodyni.
– Jestem twoim osobistym wenem, prezentem na Święta.
– Ale ty jesteś mężczyzną?
– Wprawdzie jestem duchem, lecz niewątpliwie męskim.
– Dlaczego opuściła mnie wena?
– Mamy równouprawnienie i parytety. Od teraz kobiety będą miały przydzielanych wenów, a mężczyźni – weny.
Irma zrozumiała, że w świecie wen zmiany nastąpiły szybciej niż w realnym.
– Dobra, im szybciej się dogadamy, tym lepiej. Masz doświadczenie?
– Jesteś moją pierwszą podopieczną, ale teorię zdałem z oceną bardzo dobrą.
Wen zjawiał się codziennie z nowymi pomysłami, ale Irma odrzucała wszystkie, bo wcale nie były nowe. Jako stała czytelniczka NF znała się na tym. Sfrustrowana rzuciła:
– Mógłbyś mi podpowiedzieć, jak poderwać chłopaka. Jesteś przecież mężczyzną.
Duch się rozpromienił i rzekł:
– Miałem dwa tygodnie praktyk u Wenus i poznałem jej sztuczki. Co powiesz na tę:
W smartfonie skasuj dostęp do galerii zdjęć. Idź do Instytutu Informatyki i wybierz sobie chłopaka, który ci się spodoba. Nie może być zadbany, bo tacy już zajęci. Poproś o ratunek, robiąc wielkie słodkie oczy. Gdy "naprawi" telefon, niech się otworzą twoje selfie, żeby dotarło do niego, jaka jesteś ładna. Zachwyć się jego wiedzą. Potem tylko cierpliwie dbaj o zdobycz.
Świąteczny prezent Irmy nie był pomocny przy tworzeniu tekstów science fiction, więc dziewczyna postanowiła, że posłucha rady wena/Wenus, gdy zaczną się zajęcia po przerwie. Nie będzie się przejmować niepisaniem fantastycznych opowieści. Sprawdzi tę inną przydatność tegorocznego świątecznego prezentu. Szkoda, że wen jest duchem, bo nie musiałaby polować.
Te tunele czasoprzestrzenne to znakomite wynalazki. :) Super, Tarnino i Koalo75, dzięki Wam! :)
Pecunia non olet
Oj, ja tylko trochę przystrzygłam
I piosenka: https://www.youtube.com/watch?v=eMpDwlXiAcA :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Bruce, miło, że doceniasz tunele czasoprzestrzenne. :)
To ‘przystrzyżenie’ dobrze zrobiło tekstowi i mnie. Tarnino
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Jak tu ładnie!
ramoty
Nie znałam tego słowa, przyznaję, Google pomógł. :D Ale jakie fajne określenie. :)
– Mamy równouprawnienie i parytety. Od teraz kobiety będą miały przydzielanych wenów, a mężczyźni – weny.
Te weny i wenowie niedługo zawładną światem. :D
Przyjemny tekścik, choć na koniec miałam skojarzenie ze świątecznymi filmami. XD
Ananke, weny i wenowie będą przydzielani tylko tym, którzy poproszą. Filmy świąteczne w małej dawce nie szkodzą. :D Tarnina w pracy, więc aktualnie odpowiadam ja. :)
Jest taka anegdotka.
– Ale piękny ten twój bobas.
– Jak zobaczysz jego zdjęcia, dopiero się zachwycisz.
Myślę, że rady wena są idiotyczne, jeśli tamten nie zobaczy jaka ładna bez zdjęć, to po nich można się spodziewać tylko, że ją dostrzeże tylko jako wizerunek, a nie cielesnego człowieka.
Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.
Jastku, do informatyka dotrze dopiero to, co uzyska drogą elektroniczną, Potem Irma musi zadbać o przekonanie go do siebie. :)
Nie wiem, czy jest tu ktoś decyzyjny, ale czy mogę wrzucić swoją kartkę dzisiaj? Jutro wyjeżdżam na święta, więc mogę być zabiegany. :\
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Wrzucaj, to będzie jak prezent na święta... :D Ja nie jestem decyzyjna, ale akurat tu jestem! :D
Weny i wenowie..., Mikołaj ma wolne... co tu się dzieje? Ależ szalony ten kalendarz adwentowy! :) Coraz bardziej! :)
OK, skoro tak mówisz. (: Mam nadzieję, że da się czegoś dopatrzyć, skanery nie lubią ołówków, więc cyknąłem fotkę. :\
21.12
Gwoli wyjaśnienia – Befana to dobra czarownica, która przynosi prezenty grzecznym dzieciom we Włoszech (a niegrzecznym węgielki). Na początku miała być częścią większej kompozycji, ale tak mi się spodobała na vespie i z kotem w goglach, że postanowiłem uczynić ją główną bohaterką. :D
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Jolko, szalony kalendarz, bo takie jest życie. :)
SNDWLKRze, szkoda, że nie oznaczyłeś dnia, za który wstawiłeś dzisiaj swoją fotkę. Możemy się domyślać, że to za jutrzejszy dzień? :)
Yyy, no, tak. Sorry za niedopatrzenie.
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Jedna Befana starczy za całą opowieść! Dużo się tam dzieje! Szkoda, że tak pod kątem! Ale rysunek piękny! :)
Super wpis, dzięki, SNDWLKR. :)
Pecunia non olet
Fajna!
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Mam nadzieję, że mi wolno.
Brzemię anioła
Aż go przygięło.
Kłąb bólu, rozpaczy i nieuleczalnej straty był większy niż wszystko, z czym mógłby się zmierzyć.
Podchodził do niego ze strachem, że nie udźwignie i dygotałby na ciele.
Gdyby miał ciało.
Westchnął ciężko i podniósł nagotowany wór, wielki, czarny i mocny. On nie zawiedzie, to pewne, pytanie, czy anioł uniesie brzemię.
* * *
Leciał do nieba.
Nie musiał. Mógłby po prostu się przenieść, ale tak wolał, choć ciężar był nie do zniesienia, odmawiał skrzydłom mocy, tak ściskał żebra, że płucom brakło tchu, serce trzepotało i migotało, tocząc krew cięższą niż ołów, zaś skronie miażdżyło imadło, choć nie powinno, skoro anioł nosił aurę. Wszystko na opak, mimo, iż nie odebrał istocie jej ciężaru, nie mógł tego uczynić z woli Najwyższego, który ludziom przeznaczał takie ciężary, które mogli unieść.
On nie umiał, choć dźwigał tylko wizerunek tak samo niecielesny, jak własna materia.
* * *
Zrzucił wór.
Od razu lżej plecom.
– Jakże ludzie znoszą takie męki? – zamruczał sam do siebie.
Nie znał odpowiedzi, a później zaczął rozważać, jak przemówi do Najwyższego, skoro przemawiać nie musi, bo on wie wszystko. Ale przecież coś powie musi i przysiądzie, i spojrzy z błaganiem, że Pan uczyni to, w czym mocny, sprawi cud, więc wszystko się ułoży.
A jednak powstał z niechęcią. Wtedy zobaczył tamtego.
Powinien przebywać gdzie indziej, choć teraz tu jego miejsce. Śmiał się i śpiewał. Niebaczny na grozę, anioła niosącego taki wór, w którym to całe szczęście można by pogrzebać nie wieki.
Zaś anioł zrozumiał, że spotkał na drodze właśnie tego, kogo powinien.
– Pomożesz mi – rzekł, podchodząc do wesołka.
Tamten zmartwiał.
– Ale czy umiem? – spytał ze strachem.
Anioł popatrzył z wysoka i odpowiedział:
– Na pewno.
* * *
Zatrzymali się.
– Idź – rzekł anioł.
– Ale tam wszystko zawarte na cztery spusty. Czy zdołam?
– Ty tak.
* * *
Wolałaby nie oddychać, gruzeł męki zaciskał się jak pętla szubienicznika, a nieznośny ciężar przygniatał. Ból wszędzie i we wszystkim. I w czasie, kiedy wszyscy z nadzieją czekali jutra, ona spodziewała się kaźni, bo wraz z tym maleństwem utraciła życie.
I wtedy usłyszała:
– Mamusiu!
Zerwała się, bo słyszała naprawdę. Rozejrzała wokoło, dygotała i szalała z nadziei, że odzyska to, co straciła.
Chwyciła za serce.
I zapłakała.
To ono zwodziło, to z niego wołanie.
Rozpacz stała się większa i bezkresna.
– Mamusiu! – usłyszała znowu.
– Odejdź – szepnęła.
– To ja – tłumaczył znajomy głosik. – Byłem tu – po czym niwecząc węzeł bólu i rozpaczy zapewnił: – I zawsze będę.
Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.
… impresjonistyczne.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Ach gdybym miał talent plastyczny, zostałbym artystą malarzem.
Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.
Dziękujemy, Jastku.
Pecunia non olet
Jako rzekła Tarnina... impresja. :)
Starałem się, po prostu. A wyszło, jak wyszło.
Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.
Dobrze wyszło. Warto było się starać. :)
23.12.2024
Bruce i Koala75
Rozmowa ze Złotą Rybką
Mam jedenaście lat i jestem dziwakiem, bo lubię czytać fantastykę. Tak mówią o mnie koledzy.
Na Święta pojechałem pekaesem do mojego dziadka, bo rodzice będą zajęci, mama ma mieć dyżur w szpitalu, a tata – w elektrowni. Przyjadą dopiero w drugi dzień Świąt. Dziadek jest leśniczym, mieszka nad jeziorem i jest zapalonym wędkarzem. Takim pasjonatem, że zawsze muszę okazywać wielkie zainteresowanie, siadając z wędką nad brzegiem. Udaję, że mnie też to bawi.
Tym razem dziadek niezbyt dobrze się czuł po imieninach sąsiada i sam zostałem wysłany nad wodę. Powiedział:
– Jak nic nie złowisz, będziemy jeść w Wigilię na wieczerzę szprotki z puszki.
Ciepło się ubrałem. Zabrałem stołeczek, wędkę, robaki, podbierak i wiaderko, ale też książkę, żeby się nie nudzić, bo oczywiście łowić ryb nie zamierzałem. Lubię szprotki w oleju.
Nad jeziorem nikogo nie było. W znanym już miejscu, osłoniętym krzakami, położyłem na brzegu przyniesiony sprzęt, usiadłem i zabrałem się do czytania. Byłem w połowie przygód korsarzy, gdy usłyszałem plusk i słowa:
– Hej, może porozmawiamy?
Dziewczyński głos dochodził znad wody, więc pomyślałem, że przypłynęła po cichu łódką i zaczytany nie zauważyłem. Na wprost, kilka metrów od brzegu, zobaczyłem średniej wielkości rybkę, wystającą do połowy z wody. Znowu przemówiła:
– Nigdy nie widziałeś Złotej Rybki? Masz okazję, bo podobasz mi się. Nie próbujesz wyciągnąć podstępem żadnej mojej siostry.
Pomyślałem, że chyba śnię i powiedziałem to głośno. Rybka się roześmiała:
– Ha, ha. Uszczypnij się!
Zrobiłem to.
– Auć! Nie śpię, ale ty mówisz i pięknie błyszczysz, jak złoto.
– Dziękuję, dlatego nazywają mnie Złotą Rybką – odrzekła.
– I spełnisz moje trzy życzenia?
– Musiałbyś mnie złapać i wypuścić. No, żartowałam. Taki jesteś duży i wierzysz w bajki? Czy ja wyglądam na życzeniomat?
Nie wiedziałem, jak wygląda życzeniomat, ale domyśliłem się, że to jakiś automat do spełniania życzeń. Postanowiłem się trochę z rybką podroczyć.
– Nie wyglądasz, ale mogłabyś sprawić, żeby nie mówili o mnie: „Masz pamięć, jak Złota Rybka”.
– Że krótką? To bujda. Moje siostry, zwykłe ryby, pamiętają różne rzeczy od dwunastu dni do paru miesięcy, a ja niczego nie zapominam, tylko tak udaję. Ćwicz pamięć, to będzie coraz lepsza, zwłaszcza ta operacyjna.
– Skąd wiesz o pamięci operacyjnej?
– Byli kiedyś z namiotem nad moim jeziorem psycholog i informatyczka. Wiem, jak działa taka pamięć, a także, że tylko ludzie i komputery ją mają. Słuchałam, o czym mówili.
Dla pewności spytałem:
– To nie spełniasz życzeń?
– Tylko w bajkach. Tu kilka razy obiecałam, żeby się uwolnić, gdy przez nieuwagę dałam się złapać w podbierak. Znasz chyba: „Obiecanki, cacanki, a…
– …głupiemu radość” – dokończyłem.
Rybka powiedziała z uśmiechem:
– Fajnie się z tobą gadało, ale musisz wracać do dziadka, bo zaraz tu przyjdzie i zacznie straszyć wędką moje siostry. Możesz kiedyś tu przyjść, to pogadamy, jeżeli będziesz sam.
Obiecałem, że się pojawię, gdy będę mógł. Dotrzymam słowa, bo taki jestem fantastyczny dziwak.
Dziadek, gdy zacząłem opowiadać, co mi się przydarzyło, posumował krótko:
– Ech, ty i twoja fantastyczna wyobraźnia. Dobrze, że kupiłem dzwonka karpia, będą na wieczerzę.
Wolałbym jeść szprotki z puszki, ale dziadek by tego nie zrozumiał. Żeby chronić moją nową przyjaciółkę i jej siostry wymyśliłem „Ekorybkę”. Złożona z samych zdrowych składników, zebranych w tym zaczarowanym jeziorze: wodorostów, glonów i rdestnic, będzie mieć wygląd, teksturę, walory i smak identyczne, jak każda ryba. Mój wynalazek zostanie hitem nie tylko dla wegan, szczególnie podczas kolacji wigilijnych. Nikt nie zagrozi już więcej Złotej Rybce i jej krewnym.
Mam apel do dzieci i dorosłych:
– Nie wierzcie bajkom, ale je czytajcie, bo są fajne!
Wiem, że nie posłuchacie, bo: „Dzieci i ryby głosu nie mają”.
Dziękuję bardzo Koali75 za zaproszenie i całą życzliwość, gratuluję świetnego pomysłu, humoru i powyższego opowiadania, do którego ja dopisałam jedynie kilka drobnych szczególików.
Wesołych i Zdrowych Świąt oraz Do Siego Roku Wszystkim.
Pecunia non olet
‘Szczególiki’ Bruce sprawiły tekst bardziej świątecznym, lepiej pasującym do Kalendarza. Świetnie się z nią współpracuje. Polecam! :)
Dołączam gałązki eukaliptusa do życzeń Bruce. :)
Misiu, jesteś skromny, jak zawsze. :)
Dzięki, Koalo75, dzięki Wszystkim za świetną zabawę.
Pecunia non olet
Tradycja ginie, ale dobrze, że choć młodzi czytają fantastykę.
A tak na marginesie, to czy ryba po grecku, o północy wigilijnej przemówi po grecku?
O Boziulku, miałbym nawet pomysł...
Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.
czy ryba po grecku, o północy wigilijnej przemówi po grecku?
Hahaha, niezła zagwozdka, Jastku. Ja mam w tym roku rybę po węgiersku.
Pecunia non olet
Jeżeli będą żywe, to może przemówią piękną polszczyzną w podzięce, jeżeli będą nieżywe w kawałkach, to nie liczyłbym na rozmowę.
Słooodko (chociaż nie widzę sensu w wegańskich imitacjach, ale co tam). A w bajki trzeba wierzyć!
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Tarnino, wierzyć lub nie, ale koniecznie czytać, najlepiej razem.
Cześć, drodzy! Przepraszam za nieobecność, czasu mi ostatnio dramatycznie brakowało, ale w końcu alleluja, urlop. Dzięki, że tak ładnie się ogarnęliście bez mojej pomocy. <3 Teksty nadrabiam, będę komentować. :D
A tymczasem wesołych świąt wszystkim! :D
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
Dziękuję wszystkim za komentarze. Obrazek jest pod kątem, bo nie miałem pod ręką nikogo, kto by mi go przytrzymał, kiedy robiłem zdjęcie, więc oparłem go o choinkę (choineczkę w zasadzie). :\
No to czas na ostatnią kartkę. Teraz trochę żałuję, że to spłodziłem, bo poeta ze mnie żaden. Ale z japońskiego Mikołaja jestem całkiem zadowolony. :)
Zdrowych, wesołych! ;)
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
I tak wpisałeś się w tradycję :D A oto, jak co roku, Enya: https://www.youtube.com/watch?v=mzivMfGHXbc
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
świetny japoński Mikołaj. Haiku też misię. Wesołych Świąt SNDWLKRze.
Mikołaj japoński, ale pasek na nim biało-czerwony.
Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.
Zdrowych i pięknych Świąt moi mili. Niech Wam mak, orzechy i ser odłożą się w okrąglutką wenę;D
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Wesołych Świąt!
Stoją tutaj dziś na progu
Mego narcy monologu
Bo to ja życzenia składam
I zagadkę wam tu zadam
Co właściwie świętujemy?
Czemu się tym przejmujemy?
Ile zjeść należy strawy?
Ile duszy ważne sprawy?
Czy jak ktoś nie świętuje?
Czy dni wolnych wypatruje?
Czy należy dać prezenty?
Gdy obdarowany nadęty?
Powiem Wam tylko tyle
Że tu pisać było mile
Choć niektórzy mnie wkurzają
To ich rady coś mi dają
Niech więc każdy w swoim domu
Serce ma oddawać komu
A jeśli spędza czas samotnie
Niech się śmieje wielokrotnie
Bo lepiej radość mieć dni parę
Niż przez życie iść za karę
A by skończyć to wesoło
Barszczyk radzę zjeść na goło
Bo gdy człowiek nago jada
To go lekarz szybciej zbada
Artystom więcej, szybko!
SNDWLKR, rewelacja!
Vacterze, porady genialne!
Pecunia non olet
Jakie życiowe
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Ananke, weny i wenowie będą przydzielani tylko tym, którzy poproszą.
Misiu, to dobrze, mogliby nawet stać się tradycją świąteczną jako prezent dla piszących. :)
SNDWLKR
Ale super obrazek! Wiedźma z prezentami to fajny pomysł na opowiadanie. :D
Ładne, Jastku. :)
Misiu, Bruce, bardzo sympatyczna opowieść i w dodatku ekologia i dbanie o rybki. :)
SNDWLKR
Jaki fajny obrazek i haiku – lubię haiku, wyszło naprawdę piękne. :)
Vacter
Dzięki za rady na święta,
Niech każdy je zapamięta. :)
A-a, rybki to od bruce :D
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Dzięki, Tarnino, już edytowałam. :D
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Wszystkim najlepszego nie tylko w Tych Dniach, lecz przynajmniej w całym nadchodzącym 2025 roku.
Ja też dziękuję wszystkim :).
Udało nam się dotrwać.
Artystom więcej, szybko!
Hurra!
Co do rybek, to Koala75 je tak super “popełnił”, ja tylko dopisałam niewielkie ciut.
Wszystkim Wszystkiego NAJ!
Pecunia non olet
Tarnino, jak Ty słusznie wyczułaś, że “Ekorybka” jest Bruce? Skąd wiedziałaś?
A Bruce niesłusznie pomniejsza swój wkład w nasze wspólne “dzieło”. Dzięki niej jest w świątecznym duchu.
Dzięki, Misiu, dzięki. Gdyby nie całość, będąca Twoim dziełem, moje skromne dopiski nic by nie dały. :)
Pecunia non olet
Skąd wiedziałaś?
… bo napisałeś? XD
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Jaki słodziak! I te ząbki!
Pecunia non olet
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
@Vacterze zalecenie do jedzenia barszczyku to raczej brak plam;)
@bruce@&Koala75 Jesteście liderami ciepełka i krainy łagodności.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Ambush
Pecunia non olet
Wybaczcie, że pominąłem tę zabawę ale nie miałem wystarczającej ilości czasu na wszystkie aktywności portalowe – postaram się w przyszłym roku poprawić :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
O, Ambush, nie zwróciłem uwagi na praktyczny wymiar nagości przy barszczu ;)
Artystom więcej, szybko!
Tarnino, nigdzie nie napisałem, co było czyje. :)
… mmm... jestem wiedźmą? Znaczy, wiem XD
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Napiszę już życzenia noworoczne. Odważni mogą wysyłać smsem do rodziny:
Nowy Rok nadchodzi kochanie
Już w żłobie sprzątnęli posłanie
Ostatni goście w salonie
Bronią się jak dzikie konie
Sylwester ten spędzę samotnie
Płakać będę bardzo, okropnie
Mam nadzieję, że chociaż Ty
Tej nocy spełnisz swoje sny
Gdy będę prosił o pożyczkę
Proszę, daj chociaż zaliczkę
A jeśli nie dasz mi pieniędzy
Pamiętaj, żeś autorem mej nędzy
Poza tym patrz, śnieg nie pada
Czy więcej Ci bólu zada?
Gdy Ci powiem całkiem otwarcie
Żeś za dużo wydała na żarcie
W święta nie znasz umiaru
Gotujesz, dostając prawie udaru
A i tak ta Twoja rodzina
To jedna wielka gadzina
I żeby nie było zbyt rozpaczliwie
Dodam na koniec życzliwie
Miej w nowym roku dużo pieniędzy
Bym ja też nie żył w nędzy
Bo lepiej dać komuś co ma mało
Niż by Ci za dużo zostało
Nie chodzi mi wcale o pieniądze
Lecz o dobro Twoje pachnące
Miej godność i miłość
I to jest moja życzliwość
Na rok nowy, czuj się obdarowaną
Artystom więcej, szybko!
Vacterze.
Pecunia non olet
Piękne jak sto pięćdziesiąt. Zacznij drukować kartki z życzeniami
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Nie będę ukrywał, że chętnie robiłbym kartki z życzeniami, i to w całości.
Artystom więcej, szybko!