- Hydepark: Co was straszy w książkach?

Hydepark:

książki

Co was straszy w książkach?

Cześć,

(jeśli wątek na ten temat już został stworzony, proszę o usunięcie tegoż i przeniesienie mnie do już istniejącego)

jako początkująca pisarka próbuję sił w różnych gatunkach, wciąż szukając takiego, który będzie mi najbardziej odpowiadał. Od dłuższego czasu pisuję kryminały, horrory i thrillery. Jednak na tym obszarze stykam się z częstszymi niż w innych gatunkach porażkami – często moje próby przestraszenia czytelnika kończą się na  irytacji i kasowaniu części lub nawet całego tekstu jeszcze przed publikacją. Zaczęłam nawet ostatnio pochłaniać twórczość Kinga, mając nadzieję, że jakoś uda mi się choć trochę pojąć, w jaki sposób robi to mistrz grozy, ale z marnym skutkiem.

Dlatego stwierdziłam, że nie zaszkodzi stworzyć sondę/założyć wątek w hydeparku i zapytać się Was – zarówno pisarzy jak i czytelników – co Was najbardziej starszy w książkach i jakie zabiegi wywołują u Was przyjemny dreszcz? Z góry dziękuję!

Komentarze

obserwuj

Zaczęłam nawet ostatnio pochłaniać twórczość Kinga, mając nadzieję, że jakoś uda mi się choć trochę pojąć, w jaki sposób robi to mistrz grozy, ale z marnym skutkiem.

 

“Mistrz grozy” swoje najważniejsze dzieła napisał parę dekad temu. Wiele się zmieniło od tego czasu: w modzie literackiej, w ludzkiej percepcji, w ogólnej wiedzy o świecie. Zmieniły się także lęki, które w nas mieszkają.

Mnie straszy prawda. Gdy mam poczucie, że to, co czytam, jest całkowitą fikcją – nie jestem w stanie się przejąć tekstem. Autor może mnie co najwyżej zniesmaczyć, epatując zbrodnią, przemocą i bólem.

Ale prawda... Ta bywa straszniejsza od fikcji. Reportaże wojenne, nie szczędzące czytelnikowi detali – to potrafi mnie autentycznie wyprowadzić z równowagi. Ale ponieważ nie lubię tego stanu, to raczej staram się ich unikać.

A dlaczego właściwie chcesz przestraszać czytelnika? Może Tobie akurat przeznaczone są puchate jednorożce i różowe motylki? :D

 

Dobra, dobra, serio. Serio – mnie trudno przestraszyć. Przynajmniej w części dlatego, że zwykle wiem, że o to autorowi chodzi, dosyć wcześnie, i przewracam oczami duszy na pajęczyny z plastyku i nieudolnie ucharakteryzowane zombie. Lovecraft zdołał w “Kolorze z przestworzy”, ale nie w “Zewie Cthulhu”. Dick parę razy zdołał (”Jabłoń”, ale nie “Pani od ciasteczek”, oparta na bardzo zbliżonym pomyśle – może dlatego, że były obok siebie w zbiorze i wiedziałam, czego się spodziewać?). Grabiński, wyznaję, chyba ani razu. Poe – hmm, nie pamiętam, żebym się wystraszyła (”Studnia i wahadło” jest tak głupia i sztuczna, że ledwo się zmusiłam, żeby to-to dokończyć, o przestraszeniu nie wspominając). “Żółty król”, zbiorek ponoć klasyczny, spodobał mi się, nie powiem, ale nie wystraszył – nawet opisy niszczonego wojną Paryża (nie jestem pewna, którą, ale to jakoś tak druga połowa XIX wieku – zapytaj drakainy) zdały mi się raczej surrealistyczno-smutne niż straszne. Jekyll i Hyde nie za bardzo (może dlatego, że wiedziałam od początku, o co chodzi). Neil Gaiman parę razy, ale raczej tym, czego nie powiedział, niż powiedział (”Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach”, “Ocean na końcu drogi”, trochę “Studium w szmaragdzie”) i też nie za każdym razem.

 

Zasadniczo nie boję się w literaturze dosłownych potworów, krwi i flaków (brzydzę, tak. Boję, nie. Najwyżej odłożę książkę.) oraz ogólnej dosłowności. Raczej tego, co się czai pod kanapą. Przejmuje mnie lęk egzystencjalny – bycie zeżartym przez potwora to nieszczęście, ale przeczytaj Lafferty’ego “Świat jako wola i tapeta”...

 

Nie boję się, jeśli mocno się nie zgadzam z autorem – jestem zbyt zajęta formułowaniem własnego stanowiska w sporze, żeby się bać. Nie boję się, jeśli się z nim za bardzo zgadzam (Lafferty’ego “Podróż w blaszanej puszce”, Dicka “Przedludzie” mówią o rzeczach, o których wiem, że są złe, i od początku widać, jak to się skończy). Ogólnie humor i myślenie (niekoniecznie o rzeczach wesołych) zabijają strach. Ale spójrz na Lema, u którego humor zwykle jest smoliście czarny i przez łzy – może gdyby nie ten humor, Lem byłby mistrzem horroru?

 

Poza tym rozróżniłabym banie się o losy bohaterów (które nie ma do mojej duszy przystępu, przynajmniej nie tak głęboko) i banie się egzystencjalno-metafizyczne (które ma). Ale przepisu na horror metafizyczny Ci nie podam, bo go nie mam. Nie wiem, czy w ogóle istnieje.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Horrory mnie nie straszą, często brzydzą albo śmieszą zamiast straszyć i dlatego ich nie czytam. Prędzej mogę zainteresować się kryminałem, gdzie zło ma realne prawdopodobieństwo wydarzenia się. Przejmowania się losami wymyślonych bohaterów w ogóle nie rozumiem.

Hej 

Nie wiem czy straszy to dobre słowo. Bo wystraszyć można kogoś, rzucając w niego książką z zaskoczenia ;). Ja lubię jak horror wyciąga moje lęki. A najlepiej jeśli wyciąga lęki o których nie wiedziałem :). Więc moim zdaniem dobry horror skupia się na lękach. A jakie to są lęki, trudno powiedzieć, każdego przeraża coś innego ( hehe rym mi się wkradł :P). Ale są też lęki uniwersalne, utrata kontroli, lęk przed nieznanym, niezrozumiałym, przed chorobami, cierpieniem, stratą. Ja staram się pobudzić te lęki, które działają na mnie  :).  

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

silver_advent,

“Mistrz grozy” swoje najważniejsze dzieła napisał parę dekad temu. Wiele się zmieniło od tego czasu: w modzie literackiej, w ludzkiej percepcji, w ogólnej wiedzy o świecie. Zmieniły się także lęki, które w nas mieszkają.

Prawda, to wszystko bardzo szybko się zmienia. Nie wszystkie książki są nieśmiertelne.

 

 

Tarnina,

A dlaczego właściwie chcesz przestraszać czytelnika? Może Tobie akurat przeznaczone są puchate jednorożce i różowe motylki? :D

Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym być dobra w takich właśnie “puchatych” rzeczach, szczególnie w komedii... Ale to, co ostatnio wyskrobałam (miało przypominać komedię), jest tak słabe, że mam ochotę usunąć to wątpliwe dzieło z prywatnej kolekcji... Tak trudno jest napisać dobrą komedię!

Jedyne, co mi w miarę wyszło, co miało charakter komediowy to “Kokofonia” opublikowana na tymże portalu, a i tak zakończenie było dość groteskowe.

Dzięki za liczne rekomendacje, przejrzę sobie te dzieła.

 

 

Koala75,

dzięki za opinię. Czyli rozumiem, że też wolałbyś przeczytać coś weselszego?

 

 

Bardjaskier,

Ja lubię jak horror wyciąga moje lęki.

Czyli coś w rodzaju autoterapii?

 

 

Jak tak czytam Wasze komentarze, to chyba jednak zrezygnuję z tej ścieżki. Mozę nie warto rezygnować z pisania komedii?

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Ale to, co ostatnio wyskrobałam (miało przypominać komedię), jest tak słabe, że mam ochotę usunąć to wątpliwe dzieło z prywatnej kolekcji...

Been there, done that, bought the postcard :)

Tak trudno jest napisać dobrą komedię!

A, tak. Trudno. Ale starać się trzeba. (Zapraszam do konkursu ^^)

Jak tak czytam Wasze komentarze, to chyba jednak zrezygnuję z tej ścieżki. Mozę nie warto rezygnować z pisania komedii?

Holly, spokojnie. Nie piszesz gatunku – piszesz konkretny tekst. Jasne, pewnie chcesz nim coś osiągnąć (rozśmieszyć, przestraszyć), ale to nie znaczy, że musisz to robić tak, jak inni. Pisz po swojemu. Po cudzemu i tak się nie da. Nie przejmuj się etykietkami (krytycy Ci je nalepią), tylko tym, co Ty chcesz zrobić.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hol­ly­Hel­l91 Nie bardzo, chyba, że odwrotnej ;) Raczej chodzi o wyciąganie z ludzi lęków i pozostawienie ich z nimi :).

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Raczej chodzi o wyciąganie z ludzi lęków i pozostawienie ich z nimi :).

To już pół terapii :)

A, bo przegapiłam:

Przejmowania się losami wymyślonych bohaterów w ogóle nie rozumiem.

Zależy, w jakim stopniu, Misiu kochany. Depresja na tle nieszczęść postaci z ulubionego serialu to lekka przesada, ale gdyby Cię nie obchodziło, co będzie z bohaterami za chwilę, wielu rzeczy byś nie czytał, bo też nic innego nie mają do zaoferowania. (Te, które mają, to już Dzieła.)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nigdy mnie nie przestraszyła książka, ale...

Przejmowania się losami wymyślonych bohaterów w ogóle nie rozumiem.

A ja właśnie często się przejmuję. Właściwie po to czytam. Czy temu panu się uda, czy tą panią zbałamucą, czy ten pies przeżyje. Jeśli lubię bohatera, chcę, by jakoś mu poszło. Wymyślony bohater w książce jest jak wymyślony bohater w filmie czy w grze, jest naszym “awatarem” w danym świecie i można się do niego bardzo przyzwyczaić, a wtedy strata okazuje się nieprzyjemna.

Zaczęłam nawet ostatnio pochłaniać twórczość Kinga, mając nadzieję, że jakoś uda mi się choć trochę pojąć, w jaki sposób robi to mistrz grozy, ale z marnym skutkiem.

Mnie King kupił bardziej wplataniem grozy w obyczajówkę, bo jeśli chodzi o samo straszenie, to jego tendencja do wyjaśniania wszystkiego jest tak upierdliwa i sprzeczna z moim podejściem (,,Najsilniejszy rodzaj strachu”, bla bla bla...), że słów ,,zakończenie skopane po Kingowsku” zacząłem używać jako idiomu. Jego książki – te stare, nowe to coś kompletnie innego – są fajne tak mniej więcej do połowy. Potem wszystko staje się jasne, a bohaterowie przechodzą do ofensywy i – o zgrozo! – wygrywają.

Zresztą to dotyczy wielu znanych mi horrorów. Dopóki jest tajemnica i zagrożenie, jest OK. A później autor jakby dochodzi do wniosku, że nie powinien za bardzo stresować czytelnika, więc szybciutko dopisuje rozwiązanie wszystkich zagadek i szczęśliwe zakończenie. Po diabła budować nastrój, skoro ostatecznie i tak rozwalisz go stwierdzeniem ,,to wszystko był mściwy yurei ciotki Gertrudy z piątego kręgu piekła, którego pozbędziemy się w taki i taki sposób”???

Odpowiadając na pytanie – nie przypominam sobie żadnej książki, która by mnie ostatnio faktycznie przestraszyła. Z filmami jest jakoś lepiej. :\

Jak tak czytam Wasze komentarze, to chyba jednak zrezygnuję z tej ścieżki. Mozę nie warto rezygnować z pisania komedii?

A może zamiast pisać coś w zadanym gatunku spróbuj napisać to, co ci chodzi po głowie? ;) (Serio, inaczej efektem będą gnioty i psychiczne męki. Albo jeszcze gorzej, niemoc twórcza :()

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Zresztą to dotyczy wielu znanych mi horrorów. Dopóki jest tajemnica i zagrożenie, jest OK. A później autor jakby dochodzi do wniosku, że nie powinien za bardzo stresować czytelnika, więc szybciutko dopisuje rozwiązanie wszystkich zagadek i szczęśliwe zakończenie.

Hmmm, ale czy horror w ogóle może mieć szczęśliwe zakończenie? Czy ono nie anuluje horrorowości?

A może zamiast pisać coś w zadanym gatunku spróbuj napisać to, co ci chodzi po głowie? ;) (Serio, inaczej efektem będą gnioty i psychiczne męki. Albo jeszcze gorzej, niemoc twórcza :()

O, to, to.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Napisawszy (zabawne słowo):

Przejmowania się losami wymyślonych bohaterów w ogóle nie rozumiem.

nie chciałem powiedzieć, że nie interesuję się losami bohaterów, lecz, że nie martwię się, gdy coś im się nie uda, nie straszy mnie, to co ich przeraża itd. Cieszą mnie zawikłania i rozwikłania w kryminałach i im podobnych.

Hmmm, ale czy horror w ogóle może mieć szczęśliwe zakończenie? Czy ono nie anuluje horrorowości?

Oczywiście, że może. I to lepsze rozwiązanie niż pokazywanie jak zło zostaje pokonane, po czym “jednak coś przetrwało” – bardzo często łamiąc ustalone wcześniej zasady.

więc szybciutko dopisuje rozwiązanie wszystkich zagadek i szczęśliwe zakończenie.

 

Zakończenia często są “szczęśliwe”, czyli czytelnik wie, że niby zło przegrało bitwę, ale czai się “gdzieś tam....”

Co do rozwiązania wszystkich zagadek: Jesteś tutaj w mniejszości. Zdecydowana większość czytelników serdecznie nienawidzi sytuacji, gdy pozostawia się ich w niepewności. Lubią być zaskoczeni tajemnicą, ale jest bardzo duża presja na to, by ostatecznie tę tajemnicę w sensowny i poukładany sposób wyjaśnić. 

Akurat ja też akceptuję brak wyjaśnienia, ale byłem nie raz świadkiem, gdy na autora leciały za to pomidory – tutaj na forum. 

A dzieje się tak dlatego, że wielu czyta głównie po to, żeby poznać, co właściwie za tym wszystkim stało. 

A może zamiast pisać coś w zadanym gatunku spróbuj napisać to, co ci chodzi po głowie? ;) (Serio, inaczej efektem będą gnioty i psychiczne męki. Albo jeszcze gorzej, niemoc twórcza :()

O, to, to.

Dlatego biorę udział w konkursie “Obłędnia”, bo surrealizm daje dużo pola do popisu i to dobra okazja, by pisać bez żadnych ram i hamulców.

 

 

Tak trudno jest napisać dobrą komedię!

A, tak. Trudno. Ale starać się trzeba. (Zapraszam do konkursu ^^)

Myślałam też o wzięciu udziału w konkursie organizowanym przez Tarninę, ale... Nie wiem. Nie umiałabym nic napisać w konwencji commedia dell’arte, może dlatego też, że czuję, iż tej konwencji nie rozumiem tak dobrze jak powinnam.

ghost hug very cute, I can feel it heart

 

 

Co do rozwiązania wszystkich zagadek: Jesteś tutaj w mniejszości. Zdecydowana większość czytelników serdecznie nienawidzi sytuacji, gdy pozostawia się ich w niepewności. Lubią być zaskoczeni tajemnicą, ale jest bardzo duża presja na to, by ostatecznie tę tajemnicę w sensowny i poukładany sposób wyjaśnić. 

Oo tak. Niedawno czytałam właśnie “Komórkę” Kinga, która miała otwarte zakończenie i myślałam, że coś rozwalę. Tfu, wyjazd mi z tym!

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

surrealizm daje dużo pola do popisu i to dobra okazja, by pisać bez żadnych ram i hamulców.

Mmmm, ale brak ram i hamulców wcale nie zawsze ułatwia życie...

Nie umiałabym nic napisać w konwencji commedia dell’arte, może dlatego też, że czuję, iż tej konwencji nie rozumiem tak dobrze jak powinnam.

Masz kupę czasu – spróbuj heart

Lubią być zaskoczeni tajemnicą, ale jest bardzo duża presja na to, by ostatecznie tę tajemnicę w sensowny i poukładany sposób wyjaśnić. 

To zależy – w, powiedzmy, kryminale, nierozwiązanie zagadki to zgrzyt. Ale w horrorze zgrzytem może być rozwiązanie. Trochę jak Scooby Doo – zdejmujemy facetowi maskę i już wszystko w porządku, nie ma się czego bać.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hmmm, ale czy horror w ogóle może mieć szczęśliwe zakończenie? Czy ono nie anuluje horrorowości?

 Oczywiście, że może. I to lepsze rozwiązanie niż pokazywanie jak zło zostaje pokonane, po czym “jednak coś przetrwało” – bardzo często łamiąc ustalone wcześniej zasady.

Akurat ja mam takie podejście, że coś, co można zrozumieć i – ewentualnie – pokonać, jednak przestaje być straszne – albo przynajmniej straszy w inny, mniej odpowiadający mi sposób niż ,,niepojęte”. Zakończeń typu ,,to koniec... ale czy na pewno? [złowieszczy śmiech]” nie cierpię, bo to zazwyczaj otwarta na chama furtka do kontynuacji.

Zdecydowana większość czytelników serdecznie nienawidzi sytuacji, gdy pozostawia się ich w niepewności. Lubią być zaskoczeni tajemnicą, ale jest bardzo duża presja na to, by ostatecznie tę tajemnicę w sensowny i poukładany sposób wyjaśnić. 

Dawno temu w papierowym NF-ie (nadal mam ten numer) był artykuł o japońskich i ogólnie azjatyckich horrorach. Pod koniec padło stwierdzenie, że przeciętny ,,zachodni” widz tym właśnie różni się od ,,wschodniego”, że oczekuje rozwiązania zagadki. Wniosek – w głębi duszy jestem Japończykiem. ;)

Trochę jak Scooby Doo – zdejmujemy facetowi maskę i już wszystko w porządku, nie ma się czego bać.

O, właśnie.

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Akurat ja mam takie podejście, że coś, co można zrozumieć i – ewentualnie – pokonać, jednak przestaje być straszne

Właśnie. Dlaczego “Midnight” powszechnie uchodzi za jeden z najstraszniejszych odcinków Doktora Who? Dlatego, że a) nawet nie widzimy potwora, nie wiemy, co to jest, skąd się wzięło i czy w ogóle istnieje oraz b) zwykły doktorowy modus operandi omal nie doprowadza do tragedii. Normalnie Doktor rozpracowuje, o co chodzi z potworem i coś robi. A tutaj nie może. Zero krwi. Nikt nie zostaje zeżarty. Parę głośnych łupnięć i dialog. Prawie cały odcinek kręcony w tych samych dekoracjach. I strach wstać z krzesełka.

Zakończeń typu ,,to koniec... ale czy na pewno? [złowieszczy śmiech]” nie cierpię, bo to zazwyczaj otwarta na chama furtka do kontynuacji.

Takie coś, to do serialu o superbohaterach. I to takiego celowo kiczowatego :)

Pod koniec padło stwierdzenie, że przeciętny ,,zachodni” widz tym właśnie różni się od ,,wschodniego”, że oczekuje rozwiązania zagadki. Wniosek – w głębi duszy jestem Japończykiem. ;)

Mmm, bo zachodni jest do tego przyzwyczajony.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Mmm, bo zachodni jest do tego przyzwyczajony.

 

Masz rację, to kwestia pewnej konwencji.

Podam przykład trochę obok tematu, ale ukazujący mechanizm – za komuny sztuka często musiała się uciekać do aluzji, drugiego dna, przekazu nie wprost itd.

Stąd ludzie, którzy byli wychowani na utworach z tamtej epoki, mają statystycznie większą umiejętność rozpoznawania tego typu treści. Późniejszym pokoleniom trzeba podawać wszystko na tacy, bo nie zrozumieją, o co chodzi :P 

 

Taak, bo młodzież dzieli się na dobrze wychowaną i ach, tę dzisiejszą :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka