- Hydepark: Fantastyczny kalendarz adwentowy 2022 i wątek świąteczny!

Hydepark:

strona

Fantastyczny kalendarz adwentowy 2022 i wątek świąteczny!

Dzień dobry!

Mam na­dzie­ję, że po­wo­li od­ku­rza­cie stare ozdo­by cho­in­ko­we i wy­cią­ga­cie świą­tecz­ne swe­try z szafy, bo przy­cho­dzę z pro­po­zy­cją zro­bie­nia już trze­cie­go ka­len­da­rza ad­wen­to­we­go!

 

Na czym to po­le­ga?

 

W ra­mach ka­len­da­rza zbie­ram chęt­nych, któ­rzy kon­kret­ne­go dnia grud­nia (od 1 do 24) chcie­li­by za­mie­ścić w ni­niej­szym wątku krót­kie tek­sty fan­ta­stycz­ne o te­ma­ty­ce świą­tecz­nej. Górny limit – stan­dar­do­wo płyn­ny, bo to nie kon­kurs, nie spi­na­my się – wy­no­si 300 słów (w przy­pad­ku par – 500 słów). Je­że­li ktoś woli stwo­rzyć ko­miks, gra­fi­kę, ja­ką­kol­wiek inną formę – wszyst­ko jest do­pusz­czal­ne, tylko pro­szę po­dejść lo­gicz­nie do li­mi­tu. :D Jak i w po­przed­nich edy­cjach, głów­nym celem, poza ce­le­bro­wa­niem świąt, jest in­te­gra­cja, także za­pra­szam, aby pisać czy ry­so­wać w pa­rach!

 

Spra­wy or­ga­ni­za­cyj­ne

 

W pierw­szym ko­men­ta­rzu znaj­du­je się lista ter­mi­nów, do któ­rych na bie­żą­co będę do­pi­sy­wać ludzi (kto pierw­szy, ten lep­szy!). Je­że­li szu­ka­cie pary do stwo­rze­nia cze­goś świą­tecz­ne­go, nie krę­puj­cie się pisać o tym w tym wątku – na pewno uda się kogoś zna­leźć. Tek­sty, po pu­bli­ka­cji w ko­men­ta­rzu, będą prze­kle­ja­ne do ni­niej­sze­go postu, aby można je było łatwo i szyb­ko zna­leźć. :D

I tak jak rok temu: wątek ten mia­nu­ję rów­nież ofi­cjal­nym wąt­kiem oko­ło­świą­tecz­nym, więc śmia­ło wrzu­caj­cie tu ładne ob­raz­ki, chwal­cie się swe­tra­mi i cho­in­ka­mi czy py­taj­cie o dobór ko­lo­ro­wych świa­te­łek pod kolor kota, psa, świn­ki mor­skiej czy chra­bąsz­cza.

 

 

 

01.12.2022 – Psy­cho­Fish

“Ad­went”

 

Al­go­ryt­my oży­wa­ły po­wo­li, ale nie­prze­rwa­nie. W końcu skle­iły się w więk­sza ca­łość, sys­tem ock­nął się. Matka, tak miał na imię. Pro­ce­du­ra ru­szy­ła.

Dia­gno­sty­ka. Źle. Dziu­ra w ka­dłu­bie, de­kom­pre­sja jed­nej z sek­cji, awa­ria czę­ści sil­ni­ków, a także sys­te­mów za­si­la­nia. Bez­po­śred­ni powód de­cy­zji o uśpie­niu Matki i po­zo­sta­wie­niu na war­cie wy­łącz­nie pro­stych, au­to­no­micz­nych al­go­ryt­mów. Ko­mo­ry hi­ber­na­cyj­ne. Miesz­kań­cy dwu­dzie­stu czte­rech wciąż żywi, na szczę­ście za­pa­so­wy bank ko­mó­rek i plem­ni­ków, ma­ją­cy za­pew­nić mi­ni­mal­ną po­pu­la­cję od­two­rze­nio­wą, nie­usz­ko­dzo­ny.  Ener­gii wy­star­czy na wy­bu­dza­nie z hi­ber­na­cji dla jed­ne­go osob­ni­ka na dobę. 

Data. Pierw­szy grud­nia, pra­wie trzy ty­sią­ce lat ziem­skich po star­cie.

Lo­ka­li­za­cja. Czuj­ni­ki i sondy po­twier­dza­ją or­bi­tę Ke­pler-452b. At­mos­fe­ra zdat­na do życia, bio­ma­sa, woda w sta­nie cie­kłym.

Misja wciąż wy­ko­nal­na mimo kry­tycz­ne­go po­zio­mu do­stęp­nych za­so­bów. 

Ko­lej­ne ele­men­ty drze­wa de­cy­zyj­ne­go: wy­bu­dze­nie i ad­ap­ta­cja post­hi­ber­na­cyj­na. Gdyby sztucz­na in­te­li­gen­cja mogła wzdy­chać, Matka wes­tchnę­ła­by cięż­ko. To tak trud­no dać krze­mo­wi sa­mo­dziel­ność, trze­ba się cac­kać z tym biał­kiem? No, ale jak trze­ba, to trze­ba. Uru­chom. Za­pew­nij przy­ja­zne, zna­jo­me śro­do­wi­sko i ele­men­ty, ha! Okre­śle­nie za­so­bów do­stęp­nych na zmar­no­wa­nie, par­don, do za­da­nia. Wy­ko­naj.

*

Mi­chał ock­nął się, ale nic nie wi­dział. Me­cha­nicz­ny głos uspo­ko­ił go, że to nor­mal­ne po hi­ber­na­cji i wzrok po­wi­nien wró­cić wkrót­ce. Czło­wiek ma­ja­czył, nie wie­dząc kiedy śni, a kiedy jest przy­tom­ny. Czuł, jak rur­ka­mi wbi­ty­mi w żyły ma­szy­ny tło­czą w niego życie.

W końcu wzrok wró­cił, a Med­Bed (™) wy­co­fał pasy, we­nflo­ny i po­zwo­lił mu usiąść. Mi­chał prze­tarł oczy kilka razy, zanim z za­schłe­go gar­dła wy­do­by­ło się mi­mo­wol­ne, ochry­płe:

– O kurwa.

W na poły zruj­no­wa­nym, gdzie­nie­gdzie no­szą­cym ślady po­ża­ru Med­Bay(™) wi­sia­ły roz­wie­szo­ne cha­otycz­nie ko­lo­ro­we, mi­ga­ją­ce lamp­ki. W kącie stał po­ma­lo­wa­ny na zie­lo­no robot, z wy­su­nię­ty­mi wszyst­ki­mi kil­ku­na­sto­ma ra­mio­na­mi funk­cyj­ny­mi i bla­sza­ną gwiaz­dą na czub­ku.

– Świę­ta już wkrót­ce – po­wie­dzia­ła Matka bez­na­mięt­nie.

*

W wen­ty­la­cji, w sek­cji są­sia­du­ją­cej z od­cię­tym, zde­kom­pre­so­wa­nym frag­men­tem stat­ku, doj­rze­wa­ło obce jajo z nie­ocze­ki­wa­nym, wi­gi­lij­nym go­ściem w środ­ku.

 

02.12.2022 – Vac­ter

Za­gu­bio­ny pew­ne­go grud­nia

 

Ciem­na po­stać w ka­pe­lu­szu wy­cią­gnę­ła z kie­sze­ni płasz­cza pa­pie­ro­sa. Wło­ży­ła go do ust i od­pa­li­ła za­pal­nicz­kę. Za­ja­śnia­ła bro­da­ta twarz w lek­kich oku­la­rach VR. Nagle ręka po­sta­ci chwy­ci­ła moc­niej pa­pie­ro­sa, zła­ma­ła w pół i scho­wa­ła do kie­sze­ni. Świa­tło za­pal­nicz­ki zga­sło i spod ka­pe­lu­sza wy­brzmia­ło lek­kie prze­kleń­stwo:

– Cho­le­ra, wszyst­ko dzia­ła ele­ganc­ko, ale co za dow­cip­niś mi pod­ło­żył te fajki… Gdzie oni wi­dzie­li de­tek­ty­wa!?

Męż­czy­zna stał na dro­dze bie­gną­cej przez osie­dle dom­ków. Kuc­nął i do­tknął pod­ło­ża, od­czuł wy­raź­ne wi­bra­cje rę­ka­wi­cy ska­nu­ją­cej. W polu wi­dze­nia wy­świe­tlił się skan śla­dów.

– Aha, po­jazd Mi­ko­ła­ja tędy je­chał. Model pra­wie tak dobry jak skrzyp­ce Stra­di­va­riu­sa – po­wie­dział za­do­wo­lo­ny i wstał na równe nogi.

W ciem­no­ściach, skąpo roz­świe­tlo­nych ulicz­ny­mi lam­pa­mi, nie do­strze­gał śladu świąt.

– Za­dzi­wia­ją­ce – po­wie­dział do sie­bie – tutaj nic nie ma.

Przy jed­nym z domów wiatr roz­wiał śmie­ci z ro­ze­rwa­nych wor­ków. Au­to­ma­tycz­ny sys­tem oku­la­rów de­tek­ty­wa zna­lazł coś, za­zna­cza­jąc czer­wo­ny punkt. Męż­czy­zna pod­biegł pod ro­ze­rwa­ny worek i chwy­cił ga­zet­kę re­kla­mo­wą. Za­śmiał się cicho:

– Ach tak, tam są zni­cze, a tutaj cho­in­ka, lamp­ki i wiel­kie skar­pe­ty na upo­min­ki. Pa­pier jest z li­sto­pa­da. Coś tu nie gra.

De­tek­tyw prze­szu­kał teren wokół zna­le­zio­nych śla­dów po­jaz­du Mi­ko­ła­ja. Był pe­wien, że coś znaj­dzie. Oglą­dał pod­ło­że nie­mal z cen­ty­me­tro­wą do­kład­no­ścią. Miej­sca prze­szu­ka­ne au­to­ma­tycz­nie ozna­cza­ły się w polu wi­dze­nia na zie­lo­no. Prze­ska­no­wał już cał­kiem spory teren, gdy w ster­cie liści za­mi­go­tał czer­wo­ny punk­cik. De­tek­tyw roz­gar­nął li­ście i chwy­cił urzą­dze­nie wiel­ko­ści ma­łe­go te­le­fo­nu:

– Ha, to jest pager Mi­ko­ła­ja.

Ekran wy­świe­tlał ko­mu­ni­kat: "Od­mo­wa do­stę­pu, sprawdź po­now­nie swoją toż­sa­mość".  De­tek­tyw wes­tchnął z roz­cza­ro­wa­niem i do­tknął małej grud­ki przy uchu. Po­czuł wi­bra­cję w palcu. Pager za­czął od­gry­wać Jin­gle Bell Rock i wy­świe­tlił ak­tu­al­ny czas oraz miej­sce. Mi­ko­łaj po­trzą­snął pa­ge­rem i prze­klął lekko:

– O cho­lib­ka, co tu się dzie­je! Do­pie­ro dru­gie­go grud­nia? Trze­ba zwie­wać.

Na ubo­czu wśród krza­ków zma­te­ria­li­zo­wa­ły się sanie. Mi­ko­łaj wsko­czył i znik­nął jakby go nigdy tutaj nie było.

 

03.12.2022 – So­na­ta

Znowu świę­ta 

 

Wiola wes­tchnę­ła, sie­dząc w aucie na wy­peł­nio­nym po brze­gi par­kin­gu. Nie mogła uwie­rzyć, że znów zbli­ża­ją się świę­ta. Ko­lej­ny raz przez cały rok nic nie osią­gnę­ła. Po­sta­no­wie­nia no­wo­rocz­ne? Po­rzu­co­ne już w pierw­szej po­ło­wie stycz­nia. Zmia­na pracy na lep­szą? Co mie­siąc od­kła­da­ła swoje odej­ście, aż na­stał gru­dzień. Nauka ję­zy­ków i kursy? Skoń­czy­ło się wy­da­niem po­ło­wy wy­pła­ty na pod­ręcz­nik, któ­re­go nawet nie otwo­rzy­ła. 

A prze­cież obie­ca­ła sobie, że wszyst­ko się zmie­ni, że TYM RAZEM NA PEWNO SIĘ UDA. 

– Ale tłumy! – wy­krzyk­nę­ła matka, wsia­da­jąc do sa­mo­cho­du. – A ty czemu nie we­szłaś? Masz już ku­pio­ne pre­zen­ty? 

Wiola wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. Nie ku­pi­ła. W tym mo­men­cie było jej wszyst­ko jedno. Mo­gła­by wsko­czyć na dach sa­mo­cho­du i za­cząć jo­dło­wać. Ten rok był cał­ko­wi­tą po­raż­ką. 

 

***

 

Cza­sem my­śla­ła, że jest dla sie­bie zbyt su­ro­wa. Prze­cież nie wszyst­ko mu­sia­ło być ide­al­nie. 

Ale za­wsze warto spró­bo­wać... 

W Wi­gi­lię dzie­ją się nie­sa­mo­wi­te rze­czy. Mi­ko­łaj roz­no­si pre­zen­ty, a zwie­rzę­ta prze­ma­wia­ją ludz­kim gło­sem. 

Wiola prze­ko­na­ła się, że przy­naj­mniej jedno z tych twier­dzeń jest praw­dą, gdy stary zegar z ku­kuł­ką, od lat ze­psu­ty i mil­czą­cy, nagle się otwo­rzył. 

Drew­nia­ny pta­szek spoj­rzał na nią czar­ny­mi oczka­mi. 

– Czemu je­steś smut­na? – za­py­tał. – Jest Wi­gi­lia. 

– Wła­śnie. Przy­szła za szyb­ko, po­twier­dza­jąc to, że cały rok mi nie wy­szedł. 

– Czy chcia­ła­byś go prze­żyć od nowa? 

Wiola ocho­czo kiw­nę­ła głową. Dziób głę­bo­ko wbił się w skórę przed­ra­mie­nia, a mar­twe wska­zów­ki ze­ga­ra ożyły i za­wi­ro­wa­ły do tyłu. 

 

*** 

 

Wiola była wście­kła. Po­sta­no­wie­nia no­wo­rocz­ne po­rzu­co­ne, z rocz­ne­go kar­ne­tu na si­łow­nię sko­rzy­sta­ła tylko trzy razy, pod­ręcz­nik do nauki wło­skie­go ku­pio­ny w stycz­niu leżał nie­od­pa­ko­wa­ny. A znów zbli­ża­ły się świę­ta. Po­raż­ka. Do­sta­ła szan­sę i prze­cież miało się udać. 

Na­de­szła Wi­gi­lia, kpiąc z jej nie­po­wo­dze­nia. Gdy ku­kuł­ka ze sta­re­go ze­ga­ra ożyła, Wiola znów po­pro­si­ła ją o po­wtó­rze­nie roku. 

Pta­szek zgo­dził się, choć za­czął na­rze­kać, gdy Wiola pod­su­nę­ła mu przed­ra­mię. Po­kry­te dzie­siąt­ka­mi blizn po dziob­nię­ciach. 

– W taki spo­sób nigdy nie do­ży­jesz do Bo­że­go Na­ro­dze­nia – oświad­czył z dez­apro­ba­tą. 

– Tym razem na pewno się uda. 

 

04.12.2022 – Am­bush

                                 

                                                                          O!

                                                                        Anioł                  

                                                                     Jak Azja

                                                          Wbity na czu­bek.

                                                                   Pod nim

                                                 Ku­li­ste lśnie­nie bom­bek

                                      Oty­łych jesz­cze przed świę­ta­mi, ale

                            I tak za­chwy­ca­ją­cych bar­wa­mi  oraz po­zło­tą.

                                                               Pa­pie­ro­we

                                            Łań­cu­chy wiją się jak py­to­ny

                        Opla­ta­jąc bez­bron­ne drzew­ko, razem z lamp­ka­mi

                                                   Star­sze po­wieś z tyłu,

                            A duże na dole. Czy lamp­ki na pewno świe­cą?

                                                  Nie wpusz­czaj kota!

                        Za­bierz dzie­ci na spa­cer, to pod­ło­ży­my pre­zen­ty.

 

 

05.12.2022 – Ar­nu­bis

Zo­staw, to na świę­ta!

 

Za­pach kar­da­mo­nu i cie­płe­go cia­sta był znie­wa­la­ją­cy. Świe­żo wy­ję­ty z pie­kar­ni­ka przy­smak o ape­tycz­nie za­ru­mie­nio­nej skór­ce pysz­nił się na ku­chen­nym stole, obie­cu­jąc roz­pły­wa­ją­ce się w ustach roz­ko­sze dla każ­de­go, kto tylko bę­dzie dość od­waż­ny, by wziąć ka­wa­łek. Jó­hann był od­waż­ny. W końcu miał już pra­wie dzie­więć lat i do tego był naj­wyż­szy w kla­sie. A mama miała teraz tyle do ro­bo­ty, że na pewno nie za­uwa­ży…

– Zo­staw, to na świę­ta! – za­wo­ła­ła mama, która zde­cy­do­wa­nie za­uwa­ży­ła.

–Tylko ka­wa­łek! – Za­opo­no­wał Jó­hann.

– Uwa­żaj, bo Gryl­la lubi takie nie­grzecz­ne dzie­ci! – za­gro­zi­ła mama.

– Nie boję się sta­rej trol­li­cy! – od­pa­ro­wał chło­piec.

– A ścier­ki się boisz?

Ba­weł­nia­na broń mamy prze­cię­ła groź­nie po­wie­trze. Jó­hann szyb­ko się za­sta­no­wił. Bał się ścier­ki, ale tylko tro­chę, za to cia­sta chciał spró­bo­wać bar­dzo. Bły­ska­wicz­nie urwał ka­wa­łek, we­pchnął go sobie do ust i wy­biegł z kuch­ni, ści­ga­ny wście­kłym okrzy­kiem matki i ci­śnię­tą za nim ścier­ką.

 

***

 

Nagły stu­kot ga­łę­zi ude­rza­ją­cej o szybę obu­dził Jó­han­na. Chło­piec spró­bo­wał znowu za­snąć, ale prze­szko­dził mu w tym prze­raź­li­wy zgrzyt uchy­la­ne­go okna. Wy­grze­bał się spod koł­dry i uniósł za­spa­ne oczy w sam raz by uj­rzeć ogrom­ne, pło­ną­ce błę­ki­tem śle­pia. Chciał krzyk­nąć, ale gruba i po­kry­ta li­sza­ja­mi dłoń za­sło­ni­ła mu usta, a potem świat prze­sło­nił gruby ma­te­riał wora.

 

***

 

Za­pach świe­żej pie­cze­ni był znie­wa­la­ją­cy. Wy­ję­te przed chwi­lą z pieca, pa­ru­ją­ce jesz­cze danie o cu­dow­nie przy­pie­czo­nej, chrup­kiej skór­ce pysz­ni­ło się na stole. Gáttaþefur nie mógł oprzeć się tej roz­kosz­nej woni. W ku­chen­nych drzwiach naj­pierw po­ja­wił się jego długi no­chal o wa­chlu­ją­cych wście­kle noz­drzach. Zaraz za nim do izby wśli­zgnął się Gáttaþefur we wła­snej, ku­dła­tej oso­bie. Zdą­żył jed­nak zro­bić tylko krok.

– Zo­staw, to na Yule! – za­ry­cza­ła wście­kle Gryl­la.

Gáttaþefu­ro­wi wy­star­czy­ło jedno spoj­rze­nie na ogrom­ną trol­li­cę wy­ma­chu­ją­cą przy­po­mi­na­ją­cym ma­czu­gę wał­kiem do cia­sta, by czym prę­dzej rzu­cić się do pa­nicz­nej uciecz­ki. Tylko głup­cy nie bali się Gryl­li.

 

06.12.2022 – krzko­t1988

M.I.K.O.Ł.A.J.

 

W tym roku Olaf był wy­jąt­ko­wo zde­ter­mi­no­wa­ny. Pierw­sza klasa pod­sta­wów­ki roiła się bo­wiem od dow­cip­ni­siów, pró­bu­ją­cych wmó­wić mu, że Mi­ko­łaj nie ist­nie­je. Wie­dział, że do­cin­ki ko­le­gów nie skoń­czą się, póki nie po­ka­że im do­wo­du.

Gdy wszel­kie dźwię­ki do­cho­dzą­ce z sy­pial­ni ro­dzi­ców uci­chły, Olaf ostroż­nie zszedł po scho­dach do sa­lo­nu. W rę­kach trzy­mał te­le­fon ko­mór­ko­wy, który, jak na iro­nię, otrzy­mał w ubie­głym roku od Mi­ko­ła­ja. Teraz zaś miał stać się na­rzę­dziem osta­tecz­ne­go zde­ma­sko­wa­nia i ze­rwa­nia za­sło­ny ta­jem­nic Świę­te­go.

Sta­ra­jąc się być bar­dzo cicho, Olaf po­ło­żył się na ka­na­pie na wprost cho­in­ki. Szczel­nie przy­kry­ty kocem uda­wał, że śpi, lecz tak na­praw­dę wsłu­chi­wał się w naj­drob­niej­sze szme­ry. Nie był pe­wien, jak długo cza­to­wał w tej po­zy­cji, gdy usły­szał ci­chut­kie „dzyń, dzyń” nie­wiel­kich dzwo­necz­ków oraz par­sk­nię­cie ja­kie­goś zwie­rzę­cia.

To mu­siał być on. Mi­ko­łaj. Przy­le­ciał do niego sa­nia­mi za­przę­gnię­ty­mi w re­ni­fe­ry. Po chwi­li roz­le­gło się ciche skrzyp­nię­cie drzwi i dźwięk ostroż­nie sta­wia­nych kro­ków. Jesz­cze mo­ment. Olaf po­wo­li prze­su­wał pod kocem dło­nie za­ci­śnię­te na te­le­fo­nie z włą­czo­nym apa­ra­tem. Bę­dzie miał tylko jedną oka­zję. Teraz!

Olaf gwał­tow­nie otwo­rzył oczy i ude­rza­jąc pal­cem w ekran z szyb­ko­ścią głod­ne­go dzię­cio­ła zro­bił serię zdjęć ku­ca­ją­ce­mu pod cho­in­ką bro­da­czo­wi w czer­wo­no-bia­łym ko­stiu­mie.

– Witaj, Ola­fie – ode­zwał się zu­peł­nie spo­koj­nym gło­sem Mi­ko­łaj. – Tym razem udało ci się mnie przy­ła­pać.

Siwy sta­ru­szek po­pra­wił oku­la­ry i uśmiech­nął się do chłop­ca.

– Prze­pra­szam, panie Mi­ko­ła­ju – wy­du­kał Olaf, któ­re­go nagle opu­ści­ła pew­ność sie­bie. – Ale moi ko­le­dzy nie wie­rzą, że jest pan praw­dzi­wy. Muszę mieć dowód. Ale je­stem grzecz­nym chłop­cem!

Bro­dacz ro­ze­śmiał się ser­decz­nie.

– Wiem Ola­fie, wiem. Ale nie­ste­ty, nie mogę po­zwo­lić ci za­pa­mię­tać tej chwi­li – dodał znacz­nie po­waż­niej.

– Ro­zu­miem – od­parł chło­piec, opusz­cza­jąc głowę. – Ta­jem­ni­ca Świąt.

– Ta­jem­ni­ca Świąt – po­twier­dził ła­god­nym gło­sem Mi­ko­łaj. – A teraz, skoro już tu je­steś, roz­pa­kuj swój pre­zent.

Olaf na­tych­miast od­zy­skał humor, klęk­nął obok sta­rusz­ka i po­cią­gnął za two­rzą­cą fan­ta­zyj­ną ko­kar­dę taśmę. Z na­masz­cze­niem zdjął z pu­deł­ka wieko. We­wnątrz uj­rzał je­dy­nie ide­al­ną czerń, po któ­rej prze­su­wa­ły się zie­lo­ne cy­fer­ki.

– Co to ta­kie­go, Mi­ko­ła­ju?

Świę­ty Mi­ko­łaj de­li­kat­nie po­gła­dził chłop­ca po gło­wie, a potem świat za­la­ła ciem­ność, zera oraz je­dyn­ki.

 

***

 

                Po ekra­nie prze­su­wa­ły się li­nij­ki ko­mend, zgod­nie z pla­nem prze­pro­wa­dza­ją­cych co­rocz­ny re­start sys­te­mu, po­zwa­la­ją­cy na ogra­ni­cze­nie roz­mia­rów sy­mu­la­cji. Tuż pod nim wid­nia­ła za­ku­rzo­na ta­bli­ca pa­miąt­ko­wa, na któ­rej wy­gra­we­ro­wa­no nazwę stat­ku: M.I.K.O.Ł.A.J. – Mo­du­ło­wa In­ter­pla­ne­tar­na Ko­lo­nia Oca­lo­nych z Łącz­ni­kiem Au­to­no­micz­nej Jaźni.

Arka, po­wo­li su­ną­ca przez ko­smos z mia­ro­wym bu­cze­niem sil­ni­ków jo­no­wych, wy­peł­nio­na była naj­więk­szym i obec­nie je­dy­nym już skar­bem ludz­ko­ści – dzieć­mi, które być może kie­dyś od­naj­dą nowy dom, w któ­rym po­now­nie za­zna­ją mi­ło­ści i ra­do­ści. A wszyst­kie­go na­uczy ich Mi­ko­łaj.

 

07.12.2022 – So­na­ta

Nie otwie­raj drzwi obcym

 

Ma­ciuś miał dziś zły humor. Zbli­ża­ły się świę­ta, więc na­uczy­ciel­ka ma­te­ma­ty­ki po­da­ro­wa­ła mu w pre­zen­cie je­dyn­kę z kart­ków­ki. W do­dat­ku Se­ba­stian – jego naj­gor­szy wróg – cały czas się chwa­lił nową hu­laj­no­gą, którą do­stał na Mi­ko­łaj­ki. Ma­ciuś nie do­stał wczo­raj zu­peł­nie nic. Ro­dzi­ce, jak zwy­kle za­ję­ci, naj­wy­raź­niej za­po­mnie­li o pre­zen­cie dla syna. 

Dźwięk dzwon­ka do drzwi wy­rwał Ma­ciu­sia z nie­we­so­łych roz­my­ślań. Wy­stra­szo­ny – był sam w domu – pod­szedł do wej­ścia i nie­śmia­ło za­py­tał: 

– Kto tam? 

– Ho, ho, ho! – roz­le­gło się zza drzwi. – Witaj, Ma­ciu­siu. Po­dob­no nie do­sta­łeś nic wczo­raj na Mi­ko­łaj­ki. 

– Kim pan jest? 

– Je­stem Świę­tym Mi­ko­ła­jem! – oznaj­mił nie­zna­jo­my. – Przy­nio­słem ci spóź­nio­ny pre­zent mi­ko­łaj­ko­wy! 

Ma­ciuś, nie­uf­ny, pod­su­nął sto­łek i sta­nął na nim, by spoj­rzeć przez wi­zjer. Rze­czy­wi­ście – przed drzwia­mi stał gruby pan w czer­wie­ni, z wiel­kim, wy­pcha­nym worem. Chło­pak z wra­że­nia pra­wie spadł ze stoł­ka. Uśmie­cha­jąc się ra­do­śnie otwo­rzył Mi­ko­ła­jo­wi. 

 

*** 

 

Zorn za­ci­snął sznur, szczel­nie za­my­ka­jąc worek. Gów­niarz jesz­cze pisz­czał i sza­mo­tał się, ale zaraz prze­sta­nie, gdy tylko śro­dek na­sen­ny za­cznie dzia­łać. Te dzie­ci robią się coraz bar­dziej ła­two­wier­ne – po­my­ślał. Wy­szedł na ze­wnątrz z po­czu­ciem do­brze wy­ko­na­nej ro­bo­ty. Sztucz­na skóra Mi­ko­ła­ja nieco uwie­ra­ła, ale była ko­niecz­na. Czar­ne, po­kry­te wy­brzu­sze­nia­mi ciel­sko i zde­for­mo­wa­na głowa z pew­no­ścią nie spra­wi­ły­by, że dzie­ci bar­dziej mu za­ufa­ją. 

Jego sta­tek cze­kał ukry­ty w po­bli­skim lasku. Pora za­ła­do­wać ostat­ni worek z ma­te­ria­łem do te­stów i wra­cać na swoją pla­ne­tę. 

Gdy za­głę­bił się w za­ro­śla i uj­rzał we­hi­kuł, od razu za­uwa­żył, że coś jest nie tak. Drzwi były otwar­te. Po­rzu­cił worek w tra­wie i szyb­ko po­biegł do wnę­trza ma­szy­ny. 

W środ­ku uno­sił się za­pach kogoś nie­zna­jo­me­go, pach­ną­ce­go pier­ni­ka­mi, goź­dzi­ka­mi i man­da­ryn­ka­mi. Zorn spró­bo­wał uru­cho­mić sta­tek – bez­sku­tecz­nie. Ma­szy­na po­in­for­mo­wa­ła o braku pa­li­wa. Zde­ner­wo­wa­ny, pod­biegł do baku – przed od­lo­tem za­tan­ko­wał do pełna. Pa­li­wo było stwo­rzo­ne ze skład­ni­ków obec­nych tylko na jego pla­ne­cie, bez niego nie bę­dzie mógł wró­cić do domu. 

– Ho, ho, ho! – Pod­sko­czył, gdy huk­nął za nim po­tęż­ny głos. 

Od­wró­cił się i uj­rzał kogoś, kto do złu­dze­nia przy­po­mi­nał osobę, za którą był prze­bra­ny. Tylko że ten Mi­ko­łaj naj­wy­raź­niej był praw­dzi­wy – biła od niego jakaś dziw­na magia. 

– To ty ukra­dłeś pa­li­wo? – wrza­snął Zorn. – Od­da­waj zaraz! 

– Przy­kro mi, ale po­le­cia­ło już na Bie­gun Pół­noc­ny. – Mi­ko­łaj uśmie­chał się pro­mien­nie. – Wi­dzia­łem, co ro­bi­łeś i co masz w worku. Do­sta­niesz pa­li­wo, jeśli na­pra­wisz swoje błędy. 

Zorn za­klął w my­ślach. Tego się nie spo­dzie­wał. Ale trud­no, odda ma­te­riał. Na pla­ne­cie zgro­ma­dzi­li go już bar­dzo dużo. 

– Dobra, bierz worki i od­da­waj – oświad­cza. 

– O nie, nie. Po­wie­dzia­łem: jak na­pra­wisz swoje błędy. Oszu­ki­wa­łeś dzie­ci, że do­sta­ną pre­zen­ty. – Twarz Mi­ko­ła­ja spo­waż­nia­ła. – Teraz roz­dasz je na­praw­dę, skoro tak do­brze ci idzie uda­wa­nie mnie. A mi się przy­da po­moc­nik. 

– Co?! – Zorn był wście­kły. 

Tak nie­uda­nej wy­pra­wy jesz­cze nie miał. Ale niech gruby dzia­du­nio się cie­szy, póki może – po­my­ślał. I tak mieli już dość ma­te­ria­łu, by roz­po­cząć in­wa­zję. 

 

08.12.2022 – Mo­ni­que.M

Głów­na po­stać in­spi­ro­wa­na fil­mem “Straż­ni­cy ma­rzeń” :).

 

Chło­pak przy­siadł na dachu i spoj­rzał na wieżę ze­ga­ro­wą. Dwu­dzie­sta druga, a do­pie­ro się ściem­nia­ło. Mu­siał jesz­cze chwi­lę po­cze­kać, by nikt go nie do­strzegł. Śnież­no­bia­łe włosy, blada cera i biała pe­le­ry­na co praw­da były ide­al­ne na skry­cie się wśród gru­dnio­wych zasp, ale nie w lip­co­wym upale. Jed­nak Jack Mróz nie zre­zy­gno­wał­by z naj­więk­sze­go psi­ku­sa stu­le­cia. W błę­kit­nych oczach błysz­cza­ły fi­glar­ne iskier­ki.

– Teraz – szep­nął i oszro­nił chod­nik przed szko­łą, tuż przed je­go­mo­ściem, który zro­bił spek­ta­ku­lar­ne­go fi­koł­ka. Jack dałby mu dzie­sięć punk­tów. Ele­ganc­ka pani tuż za nim wal­czy­ła dłuż­szą chwi­lę, od­pra­wia­jąc dzi­kie tańce, nim upa­dła tuż przy męż­czyź­nie. Kiedy Jack usły­szał z dołu nie­wy­bred­ne słowa i zdzi­wie­nie skąd w lecie lód, za­chi­cho­tał ra­do­śnie. Już ob­my­ślał sobie, jak zmro­zi rzekę węd­ka­rzom, roz­glą­da­jąc się przy tym za dzieć­mi. Za­wsze prze­cież było ich pełno na dwo­rze i we­so­ło har­co­wa­ły. Bez nich nie było już tak za­baw­nie.

– Ufff. – Otarł pot z czoła.

Nagle usły­szał w dole pełny bólu okrzyk. Star­sza pani le­ża­ła jak długa. Prze­stra­szo­ny Jack już chciał do niej sfru­nąć, ale pod­bie­gło do niej młode mał­żeń­stwo, roz­chla­pu­jąc wodę.

– O dzię­ku­ję, ko­cha­ni. Chyba wszyst­ko do­brze, tylko się nie spo­dzie­wa­łam lo­do­wi­ska w lecie!

To jed­nak nie to samo. Wszyst­ko ma swoje miej­sce i czas, po­my­ślał ze smut­kiem cho­chlik.

 

                                                                                           *        *        *

 

Śnieg ob­fi­cie padał, ła­sko­cząc ro­ze­śmia­ne dzie­cię­ce buzie. Śli­zgaw­ka tuż przy górce oka­za­ła się wspa­nia­łym od­kry­ciem dnia. Dzie­ci urzą­dzi­ły sobie nawet za­wo­dy, kto dłu­żej utrzy­ma się na lo­dzie. Długo nie mogły wy­ło­nić zwy­cięz­cy, prze­szka­dza­jąc sobie na­wza­jem, a moc­niej­sze po­dmu­chy wia­tru nie uła­twia­ły za­da­nia, pso­cąc i jakby ba­wiąc się z dzieć­mi. W pew­nym mo­men­cie śnież­ki za­czę­ły latać nie wia­do­mo skąd, roz­pę­tu­jąc bitwę. Ra­do­sny śmiech niósł się, aż do mia­stecz­ka, gdzie wieża ze­ga­ro­wa wła­śnie wy­bi­ła sie­dem­na­stą. Ulice szyb­ko zo­sta­ły od­śnie­żo­ne i je­dy­nie pięk­ne zi­mo­we ma­lo­wi­dła na szy­bach zdo­bi­ły domy, cie­sząc oko do­ro­słych.

 

09.12.2022 – Mo­ni­que.M

Wy­ko­na­ne wraz z syn­kiem :).

 

 

10.12.2022 – Verus & Go­lodh

Zom­bies ate my chri­st­mas tree

 

BIM BAM BOM…

 

Głu­che stuk­nię­cia wiel­gach­nych nóg usta­ją, gdy ko­smicz­ny słoń za­trzy­mu­je się przy szy­bie wen­ty­la­cyj­nym. Ze­ska­ku­je z niego jeź­dziec w czer­wo­nym płasz­czu. Bie­rze z juków zie­lo­ne pu­deł­ko, od­wią­zu­je wstąż­kę i wyj­mu­je łom. Dwa ude­rze­nia póź­niej droga do stat­ku ko­smicz­ne­go jest już wolna.

Przy­wią­zu­je sło­nia, pod­cią­ga spodnie i wcią­ga brzuch. Prze­ci­ska się do środ­ka, co chwi­la po­cią­ga­jąc nosem. W po­wie­trzu unosi się ten cha­rak­te­ry­stycz­ny odór zgni­li­zny, wy­mie­sza­nej ze stra­chem. Oni już wie­dzą.

Ob­li­zu­je wargi. Ze­msta wresz­cie się do­peł­ni. Za chwi­lę po­kład spły­nie krwią i prze­szy­ją jęki nie­spo­koj­nych dusz, wo­ła­ją­cych jego imię. Kata spra­wie­dli­wo­ści. Sa­mot­ne­go mści­cie­la. Mi­ko­ła­ja, który nie jest już taki świę­ty. Bo gdy rozum śpi, budzą się de­mo­ny.

I zom­bie.

***

    We­wnątrz wszyst­ko jest tak, jak za­pa­mię­tał – mesa przy­stro­jo­na ko­lo­ro­wy­mi lamp­ka­mi pach­nie sto­łów­ko­wym żar­ciem i tylko przy­pię­te tu i ów­dzie ga­łąz­ki nie są już zbyt zie­lo­ne. W rogu stoi mar­twe drzew­ko, pod spodem ko­lo­ro­we pudła… i to po­mię­dzy nimi do­strze­ga pierw­sze­go z nich. 

    Mały. Mu­siał być dziec­kiem, gdy go prze­mie­nio­no. 

    Takie są naj­gor­sze. 

    Mi­ko­łaj za­ci­ska dłoń na mie­czu łań­cu­cho­wym i szy­ku­je się do skoku. Zanim jed­nak wy­ko­nu­je ruch, dziec­ko kie­ru­je na niego spoj­rze­nie je­dy­ne­go oka – bra­ku­je nie tylko dru­gie­go, ale też po­ło­wy twa­rzy – i na­tych­miast znika w ja­kiejś dziu­rze w ścia­nie. Szlag by to.

Mi­ko­łaj na­słu­chu­je przy ścia­nie i do­pie­ro po chwi­li od­pusz­cza. Rusza dalej ko­ry­ta­rzem, po­grą­żo­nym w pół­mro­ku lam­pek cho­in­ko­wych. Pod­ło­ga skrzy­pi zło­wro­go.

Wtem roz­le­ga się…

 

We­so­łe niech będą świę­ta. We­so­łe niech będą świę­ta. We­so­łe niech będą świę­ta. I no­ooowy roook teeeż!

 

Pio­sen­ka, któ­rej kie­dyś słu­cha­li w trak­cie pracy. On, jego elfy i wszyst­kie re­ni­fe­ry… Od­le­głe, ochry­płe głosy stają się coraz gło­śniej­sze i wy­raź­niej­sze, gdy Mi­ko­łaj zbli­ża się do końca ko­ry­ta­rza. Spod znaj­du­ją­cych się tam drzwi unosi się ro­dzin­na at­mos­fe­ra pod po­sta­cią za­pa­chu ma­kow­ca i ryby (z nie­wiel­ką tylko nutką zgni­li­zny). Pie­przo­ne zom­bie.

Ostat­ni raz spraw­dza gra­na­ty przy boku i for­su­je drzwi. Już ma rzu­cić się na naj­bliż­sze­go po­two­ra, gdy do­cie­ra do niego, co wła­ści­wie widzi.

To nie świę­ta, to ich abo­mi­na­cja, ale wokół stołu przy­kry­te­go po­tra­wa­mi – wśród któ­rych widać też nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­ne ka­wał­ki mięsa – stoją lu­dzie. Zna­czy, nie tylko lu­dzie: elfy, re­ni­fe­ry, księ­go­wi… wszy­scy z nadal otwar­ty­mi do śpie­wu usta­mi, ale za­wo­dzi już tylko stare radio w rogu.

Mi­ko­łaj staje. Roz­po­zna­je ich twa­rze, wie kim są, nawet je­że­li z nie­któ­rych oczu wy­glą­da­ją ro­bacz­ki, nie­któ­re szczę­ki szcze­rzą się w wiecz­nym już uśmie­chu, a kilka koń­czyn wy­sta­je ze sto­ja­ka na pa­ra­so­le. 

Skąd on się tu wziął? Komu na stat­ku ko­smicz­nym po­trzeb­ne pa­ra­so­le? – przez myśli Mi­ko­ła­ja prze­bi­ja się pierw­sze lo­gicz­ne py­ta­nie. Oczu jed­nak dalej nie może od­kle­ić od pięk­nej scen­ki ro­dza­jo­wej, któ­rej jest świad­kiem. 

Może się my­li­li? Może cho­ro­ba zom­bie nie od­bie­ra wszyst­kich od­ru­chów isto­tom ży­ją­cym? W końcu jest tu cho­in­ka, są po­tra­wy wi­gi­lij­ne, jest ro­dzi­na… Całe chęci na ze­mstę prze­cho­dzą w jed­nej chwi­li, Mi­ko­łaj od­rzu­ca miecz łań­cu­cho­wy, od­kła­da pas z gra­na­ta­mi, a jego twarz pierw­szy raz od lat roz­świe­tla uśmiech. Sta­wia krok do wnę­trza, sze­ro­ko otwie­ra­jąc ra­mio­na…

Zom­bie, do tej pory nie­ru­cho­me, otrzą­sa­ją się ze zdzi­wie­nia. Pa­trzą po sobie, uśmie­cha­ją się i po­dej­mu­ją we­so­łą pio­sen­kę. 

– Je­stem w domu! – krzy­czy Mi­ko­łaj. Już ślini się na widok pie­cze­ni, gdy…

Coś gry­zie go w stopę.

Pa­trzy w dół i na­po­ty­ka po­je­dyn­cze oko dziec­ka. Ledwo zdaje sobie z tego spra­wę, a już rzuca się na niego cała we­so­ła ro­dzi­na zom­bie.

To będą we­so­łe świę­ta. W każ­dym razie dla tych, do któ­rych ko­la­cja wi­gi­lij­na sama przy­szła.  

A morał? Cóż, morał jest krót­ki i ra­czej nie­zna­ny: nie od­kła­daj mie­cza przed chma­rą zom­bie, bo bę­dziesz zja­da­ny.

 

11.12.2022 –  bruce

„Jeden dzień wio­sny w środ­ku zimy”

 

– Nie­na­wi­dzę Świąt! – Znie­chę­co­na Wik­to­ria spo­glą­da­ła w te­le­wi­zor.

Sześć­dzie­się­cio­lat­kę za­wsze de­ner­wo­wa­ła at­mos­fe­ra przed­świą­tecz­nej bie­ga­ni­ny. Pokój, ra­dość i skła­da­ne ży­cze­nia uwa­ża­ła za sztucz­ne.

– Oby tylko prze­trzy­mać to wa­riac­kie sza­leń­stwo i spo­koj­nie wejść w sty­czeń ze ster­tą no­wych ra­chun­ków! – gde­ra­ła.

Za­sa­dzo­ne drzew­ko cy­try­no­we miało być jaw­nym sprze­ci­wem wobec ce­le­bro­wa­nia cho­in­ki.

Nie wy­cho­dzi­ła do skle­pu czy są­sia­dów, ko­re­spon­den­cję do­sta­wa­ła do skrzyn­ki. Kon­sul­ta­cje le­kar­skie oraz za­ku­py prze­pro­wa­dza­ła przez in­ter­net z do­sta­wą pod drzwi. Po­wta­rza­ła, że takie życie od­lud­ka lubi naj­bar­dziej.

 

W tym roku wszyst­ko się zmie­ni­ło, bo 11 grud­nia do Pol­ski nie­ocze­ki­wa­nie za­wi­ta­ła wio­sna.

Za­miast na­rze­kać na mróz i śnieg, Wik­to­ria mi­mo­wol­nie uśmiech­nę­ła się, wi­dząc ptaki, li­ście i kwia­ty.

Pani Zima za­stu­ka­ła do jej drzwi. We­szła z małym chłop­czy­kiem.

– Wik­to­rio, po­dob­no je­steś sa­mot­na.

Zanim ko­bie­ta za­prze­czy­ła, Zima kon­ty­nu­owa­ła:

– To dwu­let­ni Adaś. Nie­wie­le mówi, ale wszyst­ko ro­zu­mie. Jest bar­dzo smut­ny, bo mu­siał­by w domu dziec­ka spę­dzić sa­mot­nie Świę­ta. Czy mógł­by zo­stać u cie­bie?

Wik­to­ra przy­tak­nę­ła z uśmie­chem.

– Wio­sna przy­szła na jeden dzień, aby czuł się cie­pło i bez­piecz­nie. – Biała Pani po­de­szła do okna i na­ma­lo­wa­ła wzory na szy­bach. Wik­to­ria do­strze­gła w nich ma­gicz­ne pięk­no.

Tym­cza­sem Zima cho­dzi­ła już po uli­cach, zdo­biąc je śnie­giem.

 

– Ada­siu, usiądź. Napij się go­rą­cej cze­ko­la­dy. – Ko­bie­ta po­da­ła kubek. – Chciał­byś mieć praw­dzi­wą cho­in­kę?

Ma­luch kiw­nął głową, usa­da­wia­jąc się ufnie na jej ko­la­nach przed kom­pu­te­rem.

Przy­tu­li­ła go i za­pła­ka­ła ze szczę­ścia.

– Mamy jesz­cze czas do Świąt, na pewno zdą­ży­my. Po­szu­kaj­my… – prze­glą­da­ła in­ter­net. Świę­ta za­czę­ły ją cie­szyć, jak nigdy dotąd. – Kupię ci pre­zen­ty oraz ubran­ka, bo teraz tu za­miesz­kasz. A w twoje imie­ni­ny po­dzie­li­my się opłat­kiem.

 

***

 

– Tak nie można, przed ad­op­cją ko­niecz­ny jest szcze­gó­ło­wy wy­wiad, za­wi­łe for­mal­no­ści, wy­peł­nie­nie dro­bia­zgo­wej do­ku­men­ta­cji! – pro­te­sto­wał kie­row­nik domu dziec­ka.

Zima z uśmie­chem do­tknę­ła różdż­ką tecz­ki Ada­sia.

– Go­to­we – po­wie­dzia­ła. – We­so­łych i Szczę­śli­wych Świąt Wszyst­kim!

 

12.12.2022 – Old­Gu­ard i Ko­ala­75

 

                                                                       Wena i pier­nicz­ki

Może nie wie­cie, ale różne są weny, jedne od pi­sa­nia tek­stów świą­tecz­nych, fan­ta­stycz­nych na NF, inne od róż­nych dzia­łań wcale nie zwią­za­nych z pi­sa­niem. Każda ma swoją spe­cja­li­za­cję i ‘worek’ po­my­słów. Po­tra­fią być kre­atyw­ne.

 Mał­go­sia upie­kła  na Świę­ta pier­nicz­ki, bo przy­szła do niej wena, taka od po­my­słów na cia­stecz­ka i  obie­cy­wa­ła, że je­że­li dziew­czy­na upie­cze  pier­nicz­ki, będą wy­jąt­ko­we.

– Gdy taki roz­kru­szysz i wy­sy­piesz okru­chy o pół­no­cy przez okno, rano speł­ni się twoje naj­skryt­sze ma­rze­nie – mó­wi­ła.

Gosia tak zro­bi­ła.

Rano przy­szła są­siad­ka z dołu, z wy­rzu­ta­mi, że ma na­śmie­co­ne na bal­kon i to przed Świę­ta­mi.

 Nie takie było naj­skryt­sze ma­rze­nie mło­dej.

Są­siad­ka miała też proś­bę:

– Z Lon­dy­nu przy­je­chał do mnie na Świę­ta mój chrze­śniak. Matka go przy­sła­ła, żeby po­znał nasze tra­dy­cje, to moja przy­ja­ciół­ka. Janek jest twoim ró­wie­śni­kiem, do­ga­da­cie się. Czy mo­żesz się nim zająć? I za­pra­szam cię na Wi­gi­lię do nas.

Mał­go­sia zro­zu­mia­ła w tym mo­men­cie, że wena jej nie okła­ma­ła. Wi­dzia­ła Janka wczo­raj i cho­ciaż, jak za­wsze mó­wi­ła, była sin­giel­ką z prze­ko­na­nia, jej naj­skryt­szym ma­rze­niem było po­znać mi­łe­go chło­pa­ka. Oka­zja sama się pcha­ła w ręce.

– Z przy­jem­no­ścią się nim zajmę i dzię­ku­ję za za­pro­sze­nie, bar­dzo chęt­nie przyj­dę do pań­stwa.

– Nie bę­dziesz, dziec­ko, sama. W Wi­gi­lię nikt nie po­wi­nien być.

 

                                                                                     Po­moc­na wena

Mia­łem wczo­raj strasz­ne­go doła. Ilona rzu­ci­ła mnie teraz przed Świę­ta­mi, po dwóch mie­sią­cach nie tylko cho­dze­nia. Nie mogła po Świę­tach? Będę Wi­gi­lię spę­dzał sa­mot­nie?

Roz­my­śla­jąc tak, usły­sza­łem:

– Czemu tak smę­cisz nie­bo­ra­ku? Prze­cież masz mnie. – To była moja oso­bi­sta wena.

Przy­cho­dzi­ła, kiedy chcia­ła, ale za­wsze z po­mo­cą.

– Ilona ci po­wie­dzia­ła, że albo ona, albo czy­ta­nie i pi­sa­nie na NF, więc nie dziw się, że sobie po­szła.

– Ale w Wi­gi­lię i Świę­ta będę sam, ty znowu znik­niesz – po­wie­dzia­łem do weny.

Ta się ro­ze­śmia­ła i wy­gło­si­ła długą, jak na nią, prze­mo­wę:

– Przy­szłam, żeby ci pomóc. Po­my­śla­łeś dla­cze­go, gdy zjeż­dżasz rano windą, na ósmym pię­trze wsia­da za­wsze Ali­cja, ta ładna bru­net­ka, sin­giel­ka? Wiem od jej weny, że dziew­czy­na też jest za­re­je­stro­wa­na na NF. Jest w twoim wieku, macie wspól­ną pasję, ode­zwij się do niej. Zni­kam, dalej radź sobie sam. – I znik­nę­ła.

Rze­czy­wi­ście wi­dzia­łem pa­ro­krot­nie tę Ali­cję z eg­zem­pla­rza­mi Nowej Fan­ta­sty­ki. Jest in­te­re­su­ją­ca i nie­brzyd­ka. Za­cze­pię ją, dziew­czy­nę nie mie­sięcz­nik.

Dzi­siaj rano do­pil­no­wa­łem, żeby wyjść do pracy o zwy­klej porze. Na swoim pię­trze Ali­cja wsia­dła do windy i za­czą­łem roz­mo­wę. Oka­za­ło się, że pra­cu­je­my w biu­row­cach na tej samej ulicy. Umó­wi­li­śmy się na spo­tka­nie po pracy.

Wi­gi­lię i Świę­ta spę­dzi­my razem, co bę­dzie potem, zo­ba­czy­my.

 

13.12.2022 – bruce

„Ży­cze­nia ślemy świa­tu!” :))

 

Idą takie pięk­ne Świę­ta!,

każdy o każ­dym pa­mię­ta,

więc ży­cze­nia śle się z ser­cem,

wszy­scy są szczę­śli­wi wiel­ce.

Dom zdo­bi­my uśmie­cha­mi,

ga­da­my ze zwie­rza­ka­mi,

mak na kutię ucie­ra­my,

pierw­szej Gwiazd­ki wy­glą­da­my.

Dziś ma­rze­nia się speł­nia­ją -

– wszy­scy pre­zen­ty do­sta­ją.

Pa­ja­cyk scho­dzi z igli­wia,

z Anioł­kiem harce wy­dzi­wia.

 

 

Za­sy­pa­ło świat na biało,

pod bu­ta­mi za­skrzy­pia­ło,

już od świtu od­śnie­ża­ło,

cudną zimą za­chwy­ca­ło.

 

 

 

Cho­in­ko­we cuda lśnią.

Nikt nie zważa więc na ziąb,

Mi­ko­ła­ja sanie mkną,

re­ni­fe­rów przy nich rząd,

dzwon­ki w mroku pięk­nie brzmią,

ko­lęd­ni­cy stoją w krąg.

Wi­wa­tu­je każdy ląd:

„Zdro­wych i We­so­łych Świąt!”.  

heartlaugh

 

14.12.2022 – Mo­ni­que.M

 

Z de­dy­ka­cją dla Misia smiley

 

Mi­chaś uwiel­biał zimę. Zjeż­dża­nie na san­kach, le­pie­nie naj­ogrom­niej­sze­go na świe­cie bał­wa­na i bitwy na śnież­ki. No i oczy­wi­ście Boże Na­ro­dze­nie z pre­zen­ta­mi. Tak, pre­zen­ty były ważne. Ale Mi­chaś miał w związ­ku z tym pro­blem. Tacie zro­bił ze sło­ika po­jem­nik na śrub­ki, dziad­ko­wi skar­bon­kę na drob­nia­ki, które za­wsze gdzieś gubił, babci do­nicz­kę-bu­zię na ro­sną­cą ba­zy­lię (która była wło­sa­mi). Ale co miał zro­bić mamie? Ona wszyst­ko miała. My­ślał nawet o ramce na zdję­cia, ale mama ma już ich tyle, że się nie miesz­czą na ko­mo­dzie. Ech... Mi­chaś po­trzą­snął szkla­ną kulą, po­wo­du­jąc że Świę­ty Mi­ko­łaj stał teraz w za­mie­ci śnież­nej. Mama uwiel­bia cie­pło. Naj­chęt­niej spę­dzi­ła­by zimę w cie­płych kra­jach. Może Mi­ko­łaj speł­ni jej ży­cze­nie choć w tym roku?

 

Mi­chaś, jako pierw­szy roz­pa­ko­wał swoje pre­zen­ty i jak za­wsze był za­chwy­co­ny. Na­stęp­nie za­czął roz­da­wać wła­sno­ręcz­nie zro­bio­ne upo­min­ki. Tata ucie­szył się z pod­pi­sa­ne­go po­jem­ni­ka na śrub­ki, dzia­dek ze skar­bon­ki (od razu wy­cią­gnął z kie­sze­ni kilka gro­szó­wek), babci bar­dzo po­do­bał się lu­dzik z zie­lo­ny­mi wło­sa­mi. Mi­chaś już miał przy­znać się mamie, że nic dla niej nie ma, gdy do­strzegł pod cho­in­ką jesz­cze jedną pa­czusz­kę z pod­pi­sem "mama". Czyż­bym zro­bił pre­zent i za­po­mniał o tym? Szyb­ko wziął go i wrę­czył mamie. Oka­za­ło się, że była to szkla­na kula, ale za­miast śnie­gu miała pia­sek, a mię­dzy dwoma pal­ma­mi roz­wie­szo­ny był hamak.

– Jaki cu­dow­ny pre­zent! – ucie­szy­ła się mama i od razu po­trzą­snę­ła kulą. W środ­ku po­wsta­ła burza pia­sko­wa, a kiedy opa­dła, na ha­ma­ku po­ja­wi­ła się... Mama! Cała ro­dzi­na z nie­do­wie­rza­niem wpa­try­wa­ła się w kulę. Mama za to dłuż­szą chwi­lę spo­glą­da­ła na nich, po czym wzru­szy­ła ra­mio­na­mi i wy­god­niej uło­ży­ła się na ha­ma­ku, za­kła­da­jąc prze­ciw­sło­necz­ne oku­la­ry.

 

15.12.2022 – Ko­ala­75

 

Świą­tecz­ny pre­zent

Je­stem nor­mal­ny, taki prze­cięt­ny trzy­dzie­sto­la­tek, sin­giel. Żyłem sobie spo­koj­nie, ale przed pa­ro­ma dnia­mi zda­rzy­ło mi się coś nie­zwy­kłe­go. Po przed­świą­tecz­nym sprzą­ta­niu po­sta­no­wi­łem wie­czo­rem od­po­cząć. Usia­dłem w fo­te­lu, za­czą­łem czy­tać opo­wia­da­nie na NF i nagle w dru­gim fo­te­lu po­ja­wi­ła się ona. Wy­glą­da­ła na dziew­czy­nę w moim wieku. Była wy­so­ka jak ja, lecz zgrab­na,  nie­brzyd­ka, z uj­mu­ją­cym, nie­pew­nym uśmie­chem i pięk­ny­mi ocza­mi.

 

Po­wie­dzia­łem pół­gło­sem do sie­bie:

– Oto sku­tek cią­głe­go czy­ta­nia fan­ta­sty­ki. Trze­ba bę­dzie tro­chę przy­ha­mo­wać.

Na to usły­sza­łem me­lo­dyj­ne:

– Cze­eść. Je­estem Fiina. Chy­y­ba po­ozo­sta­anę tuu kiil­ka dnii.

 

Za­sko­czo­ny po­sta­no­wi­łem pod­jąć grę z cał­kiem sym­pa­tycz­nym przy­wi­dze­niem.

– Dla­cze­go u mnie?

– Taaki przy­pa­adek.

– Skąd je­steś?

– Z rów­no­ole­głe­go świa­ata.

– Jak to moż­li­we?

– Cooś mnie prze­nio­osło. Te­eraz dziiw­nie mówię. Moogę za­mie­esz­kać u cie­bie, do­opó­ki nie na­pra­awią prze­ej­ścia? Jest awa­aria. Po­owin­ni sko­oń­czyć prze­ed No­owym Ro­okiem.

 

Za­sta­no­wi­łem się przez mo­ment. Była zmar­twio­na, nie wy­glą­da­ła groź­nie. Miej­sca mia­łem dosyć. Od­po­wie­dzia­łem:

– Mo­żesz zająć drugi pokój. Co bę­dziesz jadła?

– To saamo co tyy.

 

Zo­sta­ła i nie ża­łu­ję. Jest miła, już mówi cał­kiem nor­mal­nie. Do­ga­du­je­my się coraz le­piej.

Lubi czy­tać opo­wia­da­nia na NF. Po­sze­rzy­ła moją wie­dzę i cza­sem świet­nie się ba­wi­my pi­sząc razem ko­men­ta­rze. Mam wra­że­nie, że nie ma ocho­ty na po­wrót do sie­bie. Jest nam do­brze razem. Ma ta­lent ku­char­ski, do­sko­na­le go­tu­je i pie­cze pysz­no­ści. Usta­li­li­śmy, co przy­go­tu­je­my na wie­cze­rzę wi­gi­lij­ną. Za­pro­si­my Ewkę z Miś­kiem. Szy­ku­ją się fan­ta­stycz­ne Świę­ta. Tam u niej by­ła­by sama, a ja też z nikim nie je­stem zwią­za­ny.

Ho­no­ro­wo nie chce po­zo­sta­wać na moim utrzy­ma­niu. W jej świe­cie była te­ster­ką pro­gra­mów kom­pu­te­ro­wych. Tu mo­gła­by robić to samo, bo dla te­ste­rek jest dużo ofert.

My­śla­łem, że świa­ty rów­no­le­głe oraz isto­ty stam­tąd to tylko wy­mysł fan­ta­stów, ale Fina ist­nie­je re­al­nie. Mo­że­cie mi uwie­rzyć, lub nie.

Wła­ści­wie nie mam nic prze­ciw­ko temu, żeby za­miesz­ka­ła ze mną na za­wsze. By­ła­by naj­mil­szym świą­tecz­nym pre­zen­tem, jaki kie­dy­kol­wiek do­sta­łem.

Adam

 

16.12.2022 – Ko­ala­75

 

  Świą­tecz­na awa­ria

Adam na­pi­sał do mnie na pri­vie, stąd wiem o po­ja­wie­niu się Finy u niego. U mnie to było tro­chę ina­czej.

Mam urlop, od po­nie­dział­ku do No­we­go Roku. Wczo­raj póź­nym wie­czo­rem, znowu za­czę­łam czy­tać w łóżku opo­wia­da­nia na por­ta­lu NF. Nie wiem, kiedy za­snę­łam.  Dziś rano obu­dził mnie hałas do­cho­dzą­cy z kuch­ni. Kiedy do­wle­kłam się tam mało przy­tom­na, zo­ba­czy­łam Miśka sie­dzą­ce­go przy stole. Wpraw­dzie miał klu­cze, ale nie spo­dzie­wa­łam się, że tak wcze­śnie przyj­dzie. Nic nie mówił i miał dziw­ną minę. To nie było dla niego nor­mal­ne, więc przyj­rza­łam mu się do­kład­niej. Coś było nie­po­ko­ją­ce­go. Trzy­mał nożyk do obie­ra­nia owo­ców w lewej ręce, jabł­ko w pra­wej. Na pra­wej miał też ze­ga­rek, a prze­cież nie był le­wo­ręcz­ny. Na mój widok po­de­rwał się i wy­du­kał:

 – Prze-pra-szam, że cię o-bu-dzi-łem.

Potem już mówił szyb­ko, nie dając sobie prze­rwać:

  – Je­stem z lu­strza­ne­go świa­ta rów­no­le­głe­go. Twój chło­pak i ja zo­sta­li­śmy za­mie­nie­ni. To sku­tek awa­rii na gra­ni­cy po­mię­dzy na­szy­mi świa­ta­mi. Jak na­pra­wią, bę­dzie­my mogli wró­cić do sie­bie. Czy mogę uda­wać u cie­bie Miśka? To może być kilka dni, tak do No­we­go Roku. Nie będę dla cie­bie ob­cią­że­niem. Prze­nio­sło mnie z wszyst­ki­mi do­ku­men­ta­mi, więc mogę pod­jąć pracę zdal­ną, je­stem in­for­ma­ty­kiem.

Uszczyp­nę­łam go i sie­bie, żeby się prze­ko­nać, czy to nie jakaś ha­lu­cy­na­cja. Za­bo­la­ło, jego też, bo się skrzy­wił. Przy­po­mnia­łam sobie, co pisał Adam o po­ja­wie­niu się Finy. Wy­par­łam myśl o pój­ściu do mo­je­go psy­cho­te­ra­peu­ty i zgo­dzi­łam się, żeby nowy zna­jo­my uda­wał mo­je­go chło­pa­ka.

Ten Mi­siek jest sym­pa­tycz­niej­szy niż mój dawny. Na wi­gi­lij­ną wie­cze­rzę je­ste­śmy za­pro­sze­ni do Adama i Finy, wtedy przed­sta­wię im no­we­go. Pew­nie łatwo się do­ga­da z Finą, ale do­pil­nu­ję, żeby nie za bar­dzo. Pierw­szy dzień Świąt spę­dzi­my we dwoje u mnie, potem po­je­dzie­my do Mur­za­si­ch­la. Mam za­re­zer­wo­wa­ny pokój u Ję­dr­ka i Anety. Do No­we­go Roku bę­dzie­my razem.

 A może wcale nie usuną tej awa­rii?

 

17.12.2022 – Ir­ka­_Luz

Cho­chli­ki miast elfów

 

Mi­ko­łaj miał dość.

Dość fał­szy­wych Mi­ko­ła­jów w błysz­czą­cych, pu­cha­tych ko­stiu­mach, wy­zie­ra­ją­cych z każ­dej wy­sta­wy i każ­dej re­kla­my. Dość re­ni­fe­rów i sań ob­wie­szo­nych ba­ne­ra­mi i dość za­chęt do ku­po­wa­nia wię­cej i wię­cej, kolęd wy­le­wa­ją­cych się z radia, te­le­wi­zji i sieci jesz­cze zanim hal­lo­we­eno­we duchy na dobre znik­nę­ły za ho­ry­zon­tem.

A już szcze­gól­nie miał dość ludzi. Byli cały czas za­ję­ci pa­nicz­nym ku­po­wa­niem środ­ków czy­sto­ści, żeby wy­pu­co­wać dom, wy­bie­ra­niem no­wych mebli albo dy­wa­nów, potem hi­ste­rycz­nym ku­po­wa­niem cho­in­ki, ku­po­wa­niem ozdób na nią, prze­py­cha­niem się w mar­ke­tach i ku­po­wa­niem je­dze­nia, ku­po­wa­niem – w ostat­niej chwi­li – nie­prze­my­śla­nych i nie­chcia­nych pre­zen­tów, ku­po­wa­niem, ku­po­wa­niem, na­ma­wia­niem in­nych do ku­po­wa­nia, ku­po­wa­niem… Świat wokół Mi­ko­ła­ja wy­peł­nia­ła złość, kłót­nie, ro­dzin­ne spo­rów o pie­nią­dze, o za­ku­py, o wy­dat­ki. Było mnó­stwo blich­tru, ko­lo­rów i metek z ce­na­mi, ale bra­ko­wa­ło, my­ślał smut­no Mi­ko­łaj, praw­dzi­we­go ducha świąt.

– To wszyst­ko bez sensu – po­skar­żył się Zimie, kiedy sie­dzie­li nad dzban­kiem grza­ne­go wina i misą pach­ną­cych cia­ste­czek.

– Hmm – mruk­nę­ła Zima, po­pra­wia­jąc na ra­mio­nach cie­płą chust­kę. – Ty też za­wsze je­steś za­go­nio­ny przed świę­ta­mi. Lu­dzie mają się od kogo uczyć.

Mi­ko­łaj spoj­rzał na nią ze zdu­mie­niem.

– Po­myśl tylko – po­wie­dzia­ła. – Kiedy ostat­nio mia­łeś czas, żeby po­ga­dać ze mną, Mro­zem i Śnie­żyn­ką? Kiedy dałeś wolne elfom? Je­steś w cią­głym biegu. Sam nie masz czasu na to, co naj­waż­niej­sze.

– A co jest niby naj­waż­niej­sze w świę­tach? – spy­tał Mi­ko­łaj.

Zima po­da­ła mi pach­ną­ce cia­stecz­ko.

– Po­wą­chaj – za­chę­ci­ła. – Czu­jesz?

Mi­ko­łaj głę­bo­ko wcią­gnął cie­pły, cy­na­mo­no­wy za­pach. Woń ra­do­ści, nie­spo­dzian­ki, ale i tra­dy­cji i zna­jo­mych miejsc. Cia­stecz­ko pach­nia­ło pre­zen­ta­mi i cho­in­ka, spo­ko­jem i mi­ło­ścią, domem i ta­ki­mi ży­cze­nia­mi, jakie chce się skła­dać i przyj­mo­wać. Pach­nia­ło świę­ta­mi. Przy­po­mniał sobie, że kie­dyś takie cia­stecz­ka zo­sta­wia­li mu lu­dzie wraz ze szklan­ką mleka. Teraz jeśli nawet gdzieś spo­ty­kał cia­stecz­ka, to je­dy­nie kupne, pach­ną­ce i sma­ku­ją­ce che­mią i nie ma­ją­ce nic wspól­ne­go z magią świąt.

Na­stęp­ne­go dnia Mi­ko­łaj zja­wił się w swoim warsz­ta­cie.

– Macie urlop – oznaj­mił elfom i re­ni­fe­rom. – Od­pocz­nij­cie. Wam też się na­le­żą świę­ta z ro­dzi­na­mi.

– Ale… – za­czął Ru­dolf, ale Mi­ko­łaj mu prze­rwał.

– Nic się nie mar­tw­cie – oznaj­mił. – W tym roku za­stą­pią was cho­chli­ki.

Kilka dni póź­niej prze­szko­lo­ne przez Mi­ko­ła­ja cho­chli­ki ru­szy­ły w świat. Na efek­ty ich dzia­łań nie trze­ba było długo cze­kać. Zdu­mie­ni lu­dzie od­kry­wa­li nagle, że bomb­ki, które ku­pi­li są po­tłu­czo­ne, świa­teł­ka nie świe­cą, pa­pier pre­zen­to­wy rwie się le­d­wie się go do­tknie, a sło­dy­cze i wy­pie­ki po­kry­wa­ją się ple­śnią, albo czymś jesz­cze gor­szym.

Dzia­ły re­kla­ma­cji nie na­dą­ża­ły z przyj­mo­wa­niem zgło­szeń i nie po­tra­fi­ły wy­mie­nić wa­dli­wych za­ku­pów, bo pro­duk­ty w ma­ga­zy­nach też były ze­psu­te. Lu­dzie naj­pierw wście­ka­li się, klęli, gro­zi­li po­zwa­mi, ale im bar­dziej zbli­ża­ły się świę­ta, tym więk­sze prze­ra­że­nie ich ogar­nia­ło. Bo jakże to, świę­ta bez ozdób, bez pre­zen­tów, bez cia­ste­czek! Zmę­cze­ni i za­smu­ce­ni za­mknę­li się w do­mach, za­sta­na­wia­jąc się, jak ra­to­wać sy­tu­ację. Z za­zdro­ścią pa­trzy­li na są­sia­dów i zna­jo­mych, któ­rzy po­tra­fi­li piec i two­rzyć prze­pięk­ne ozdo­by prak­tycz­nie z ni­cze­go. Cco od­waż­niej­si (albo bar­dziej zde­spe­ro­wa­ni) pu­ka­li do drzwi ta­kich ludzi, pro­si­li o pomoc i... do­sta­wa­li ją.

Bloki za­czę­ły pach­nieć pier­ni­kiem, mar­ce­pa­nem i pie­czo­ny­mi jabł­ka­mi. Lu­dzie, któ­rzy wcze­śniej się nie znali, nawet nie mó­wi­li sobie dzień dobry, mi­ja­jąc się na scho­dach, teraz wspól­nie mie­sza­li, ubi­ja­li i wał­ko­wa­li, śmie­jąc się przy tym i żar­tu­jąc.

Na do­da­tek cho­chli­ki prze­szły do dru­giej czę­ści mi­ko­ła­jo­we­go planu i roz­rzu­ca­ły po do­mach prze­pi­sy na ulu­bio­ne cia­stecz­ka Mi­ko­ła­ja. Pil­no­wa­ły, żeby lu­dzie cze­goś nie przy­pa­li­li, nie za­po­mnie­li dodać ja­kie­goś waż­ne­go skład­ni­ka, a do każ­de­go wy­pie­ku do­da­wa­ły szczyp­tę przy­pra­wy szczę­ścia, która nie tylko spra­wia­ła, że lu­dzie czuli się le­piej, ale także mieli mniej­sze ocze­ki­wa­nia i cie­szy­li się z każ­de­go, nawet naj­skrom­niej­sze­go pre­zen­tu.

 

 

Do­da­tek spe­cjal­ny, czyli prze­pis na ulu­bio­ne cia­stecz­ka Mi­ko­ła­ja:

 

2 szklan­ki mąki,

½ szklan­ki cukru trzci­no­we­go

150 g masła,

1 jajko

2 to­reb­ki her­ba­ty earl grey,

ły­żecz­ka wła­snej przy­pra­wy ko­rzen­nej,

szczyp­ta soli

 

Wy­sy­pu­je­my her­ba­tę z to­reb­ki albo bie­rze­my dużą łyżkę li­ścia­stej. Jeśli jest drob­na, wrzu­ca­my do miski z resz­tą skład­ni­ków, jeśli to więk­sze list­ki, kru­szy­my je na drob­ne. Jak się nie lubi earl greya, każda pach­ną­ca i aro­ma­tycz­na bę­dzie OK.

Za­gnia­ta­my wszyst­kie skład­ni­ki. Chło­dzi­my cia­sto w lo­dów­ce przez 30 minut. Dzie­li­my na dwie po­ło­wy, z każ­dej to­czy­my wałek, coś na kształt kieł­ba­sy. Kro­imy na nie­zbyt cien­kie pla­ster­ki. Wy­kła­da­my na blasz­kę. Pie­cze­my w 200 stop­niach przez 10-12 minut

 

Wła­sna przy­pra­wa świą­tecz­na:

 

Po­wsta­nie nam so­lid­ne pół sło­icz­ka, ale za­wsze  można użyć jej do pier­ni­ków, do pie­cze­nia dyni lub ba­ta­tów – albo zro­bić ro­dzin­nie lub po­dzie­lić się z są­sia­da­mi :)

 

Łyżka cy­na­mo­nu, mie­lo­ne­go

ły­żecz­ka mie­lo­ne­go czar­ne­go pie­przu lub pie­przu cy­try­no­we­go

ły­żecz­ka mie­lo­ne­go im­bi­ru

ły­żecz­ka mie­lo­ne­go anyżu gwiaź­dzi­ste­go (można wziąć 2 gwiazd­ki i utłuc w moź­dzie­rzu)

¼ ły­żecz­ki gałki musz­ka­to­ło­wej

½ ły­żecz­ki mie­lo­ne­go ziela an­giel­skie­go

½ ły­żecz­ki mie­lo­nych goź­dzi­ków

½ ły­żecz­ki mie­lo­ne­go kar­da­mo­nu

½ ły­żecz­ki mie­lo­nek kur­ku­my

½ ły­żecz­ki mie­lo­nej ko­len­dry

2 łyżki su­szo­nych skó­rek cy­tru­so­wych, mie­lo­nych

szczyp­ta soli

Wy­mie­szać so­lid­nie.

 

18.12.2022 – Ma­ne­Te­kel­Fa­res

Mie­cio

 

 Tylko sześć dni. Mie­cio od­li­czał mię­dzy nie­cier­pli­wym „spie­przaj dzia­du” a ła­ska­wym „nie, dzię­ku­ję”. Je­dy­na han­dlo­wa nie­dzie­la przed świę­ta­mi sku­pia­ła w ga­le­rii sa­mych fru­stra­tów, któ­rzy mieli tylko ten jeden dzień na zakup ja­kie­go­kol­wiek pre­zen­tu. I Mie­cio za­uwa­żył, że nie­ko­niecz­nie in­te­re­so­wał ich zakup gwizd­ków w kształ­cie ko­gu­ci­ków.

– Panie Mi­ko­ła­ju. – Mie­cio po­czuł szarp­nię­cie za rękaw.

Spoj­rzał z ukosa nieco w dół. Mniej wię­cej dzie­się­cio­let­ni blon­dy­nek uno­sił głowę, roz­pro­mie­nio­ny w uśmie­chu.

– Nie mam czasu, chłop­cze.

– Mam dla pana pre­zent. – Chło­piec nie ustę­po­wał, ści­ska­jąc w gar­ści rękaw czer­wo­ne­go płasz­cza, a na dru­giej, otwar­tej dłoni spo­czy­wał cu­kie­rek.

Mie­cio był za­sko­czo­ny. Au­ten­tycz­nie szcze­rze onie­mia­ły. Spo­dzie­wał­by się nawet ataku ban­dy­tów na ga­le­rię, ale nie tego, że ktoś ma dla niego pre­zent.

– Gdzie masz ro­dzi­ców? – od­parł wresz­cie i po­czo­chrał blond czu­pry­nę.

– Pan w in­ter­ne­cie mówił, że trze­ba się dzie­lić i wtedy ko­smos się uśmie­cha i jest do­brze na świe­cie.

Zdu­mie­nie Mie­cia zmie­ni­ło ob­li­cze pod­su­wa­jąc py­ta­nia.

– Po­my­śla­łem, że dam pre­zent Mi­ko­ła­jo­wi – kon­ty­nu­ował chło­piec. – Mi­ko­łaj roz­da­je pre­zen­ty, ale sam pew­nie ni­cze­go nie ma.

– No, do­brze. – Mie­cio za­pro­wa­dził dzie­cia­ka do po­bli­skiej ławki. Usie­dli. – Opo­wia­daj. Co tutaj ro­bisz? Późno się robi.

– Mama przyj­dzie po mnie przed za­mknię­ciem.

– Je­steś tu sam?

– Mama mówi, że tu jest bez­piecz­nie. Mogę oglą­dać różne ładne rze­czy.

– Ale jak to sam? Gdzie jest mama?

– W domu. Ja nie mogę tam być, jak przy­cho­dzą pa­no­wie.

Mie­cio zro­zu­miał.

– Nie lubię tu przy­cho­dzić. Wo­lał­bym bawić się z Wik­to­rem, ale jego mama mnie nie lubi.

– Wiesz, też mam dla cie­bie pre­zent – Mie­cio się­gnął do ju­to­we­go worka. – Pan z in­ter­ne­tu miał dużo racji. Trze­ba się dzie­lić.

Chło­piec objął dło­nią gwiz­dek. W oczach po­ja­wił się błysk, lecz uśmiech znik­nął.

– Mój pre­zent był mniej­szy.

Mie­cio objął ra­mie­niem chłop­ca.

– My­lisz się, chło­pa­ku. Jest bar­dzo wiel­ki. Bar­dzo.

– Nie ro­zu­miem.

– Zro­zu­miesz. Chodź. Bę­dziesz mi po­ma­gał.

Mie­cio zde­cy­do­wał, że bę­dzie sprze­da­wał te cho­ler­ne gwizd­ki nawet po świę­tach.

 

19.12.2022 – Bruce i Am­bush

– Prze­pro­wadz­ka to jakiś kosz­mar! – Mi­rel­la ner­wo­wo krzą­ta­ła się po domu, usta­wia­jąc na pół­kach do­by­tek, ście­ra­jąc kurz i wy­cie­ra­jąc pod­ło­gi. – A już przed sa­my­mi świę­ta­mi, to jakby kara za grze­chy!

– Fak­tycz­nie, An­zelm wy­brał nie naj­lep­szy ter­min – wes­tchnę­ła jej szwa­gier­ka Tekla, która wła­śnie kar­mi­ła dzie­ci. – Ale tra­fi­ła się oka­zja. Po­patrz, jaką macie prze­strzeń, jaka to dobra dziel­ni­ca, wszę­dzie bli­sko. Nie mo­żesz na­rze­kać na mo­je­go brata. Tro­skli­wy, za­rad­ny, a do tego przy­stoj­ny!

Mi­rel­la nie ode­zwa­ła się ani sło­wem, po­sła­ła tylko uśmiech swo­jej sio­strze Blan­ce, a tamta od­po­wie­dzia­ła jej do­myśl­nym zmru­że­niem oczu. Obie wie­dzia­ły, że życz­li­wa i po­moc­na Tekla na swo­je­go ko­cha­ne­go, młod­sze­go bra­cisz­ka nie po­zwo­li­ła po­wie­dzieć złego słowa.

– Resz­tę orze­chów połóż wy­so­ko, bo jak nie, to dzie­ci zaraz wy­je­dzą! –  po­le­ci­ła Blan­ka, za­ję­ta sie­ka­niem śli­wek.

– Ja bym zu­ży­ła wszyst­kie. Same zo­ba­czy­cie, że nic nie zo­sta­nie. Już do­brze znam gro­mad­kę ku­zy­na Ed­ga­ra! – fuk­nę­ła gniew­nie.

Mi­rel­la spoj­rza­ła, czy dzie­ci nie pod­słu­chu­ją i szep­nę­ła do po­zo­sta­łych pań:

– Ro­zu­miem, że za­pro­si­li­śmy cio­cię Le­osię, po tym, jak jej męża prze­je­chał sa­mo­chód, ro­zu­miem, że przy­cho­dzą pań­stwo Edam­scy, bo są star­si i sa­mot­ni, ale kto za­pro­sił Ed­ga­ra?!

– Ponoć sam się wpro­sił…

– Tylko gdzie ja ich wszyst­kich po­sa­dzę?! Zwłasz­cza że ro­dzin­ny Edgar przy­wie­zie gro­mad­kę dzie­ci oraz dwie żony, byłą i obec­ną… po­dob­no obie w ciąży…

– Za­wsze był bar­dzo uczu­cio­wy…

– Chyba chu­tli­wy! Mu­sia­łam wy­słać Olaf­ka po spra­wun­ki, żeby nie za­bra­kło nam grzy­bów i psze­ni­cy.

– A wła­śnie, ko­cha­na… czemu Ola­fek tak długo nie wraca? Może trze­ba go było sa­me­go nie wy­sy­łać…

Mi­rel­la zła­pa­ła się za serce i nie zwle­ka­jąc, po­bie­gła do drzwi. Chwi­lę stała przy wej­ściu, ob­ser­wu­jąc oko­li­cę, a kiedy ni­cze­go nie do­strze­gła, po­szła zo­ba­czyć, jak dzie­ci radzą sobie z de­ko­ra­cją ja­dal­ni.

Chłop­cy i dziew­czyn­ki zgod­nie krzą­ta­li się wśród gir­land, aniel­skie­go wło­sia i szy­szek. Stół i ścia­ny wy­glą­da­ły wprost baj­ko­wo. Mi­rel­la wes­tchnę­ła za­do­wo­lo­na.

– Nie­po­trzeb­nie jej o tym mó­wi­łaś. Wiesz, że od wio­sny nie jest już sobą! – fuk­nę­ła Tekla.

– Wy­bacz, sama je­stem prze­czu­lo­na po tej tra­ge­dii. Nie pusz­czam ni­g­dzie dzie­ci w po­je­dyn­kę! Za­wsze cho­dzą w trój­kę lub czwór­kę.

– Wiem moja ko­cha­na. Wiem. – Tekla uspo­ka­ja­ją­co po­tar­ła ją o pysz­czek.

Po chwi­li do kuch­ni wró­ci­ła Mi­rel­la z Ola­fem.

– Kończ­my. Już czas za­sta­wiać stół. Lada mo­ment zja­wią się go­ście. A ty leć, po­wiedz tacie, żeby za­brał młod­sze dzie­ci na krót­ki spa­cer, mu­si­my pod­ło­żyć pre­zen­ty.

– Do­brze ma­mu­siu.

– Może le­piej niech zo­sta­ną w domu – wes­tchnę­ła Blan­ka.

– Nie ma żad­nych łapek cio­ciu. Na świę­ta lu­dzio­wie po­sprzą­ta­li ca­lut­ki dom. Nic nam nie grozi. Od wy­pad­ku Gra­cja­na, za­wsze się roz­glą­dam.

– Ten Ola­fek to po tacie taki mądry i prze­wi­du­ją­cy – Tekla spoj­rza­ła na bra­tan­ka z za­chwy­tem. – Masz po­cie­chę moja ko­cha­na.

– To będą we­so­łe świę­ta.

– Ktoś za­skro­bał w drzwi, pew­nie idą go­ście.

 

20.12.2022 – Tar­ni­na 

Pie­sek nie tylko na Świę­ta

 

Na­resz­cie mam psa. Za­wsze o tym ma­rzy­łam. Teraz mogę go mieć, bo pra­cu­ję zdal­nie. Nie bę­dzie zo­sta­wał za­mknię­ty sam i szcze­kał albo wył, aż za­chryp­nie, jak na ósmym pię­trze. Nie­zna­jo­mym, gdy się dzi­wią, wi­dząc mnie z nim i wy­py­tu­ją, skąd ta­kie­go wzię­łam, od­po­wia­dam za­wsze tak samo:

– Zna­la­złam na ulicy.

Oczy­wi­ście wiem, że to mało uprzej­mie, ale de­ner­wo­wa­ło mnie wścib­stwo i te uśmiesz­ki, gdy uda­wa­li, że mi wie­rzą. Wam opo­wiem, bo Wy uwie­rzy­cie. A było tak:

Wra­ca­łam do domu od cioci Zosi, bo usta­la­ły­śmy, co bę­dzie na wi­gi­lij­ną wie­cze­rzę i wtedy go spo­tka­łam. Była pół­noc, wcze­śniej spró­bo­wa­łam, dla zdro­wia, tro­chę na­le­wek wujka Miet­ka i pew­nie dla­te­go nie byłam za­sko­czo­na ani zdzi­wio­na, ani tym, że pies się do mnie ode­zwał, ani tym, jak wy­glą­dał. Duży pies, a sku­czał, że się zgu­bił, bo go prze­nio­sło… czy coś. Nie pa­mię­tam. Za­wsze chcia­łam mieć psa, więc go przy­gar­nę­łam. Bez smy­czy szedł tuż przy mnie, jak tre­so­wa­ny. Tro­chę mie­li­śmy kło­po­tu z wej­ściem do windy, bo nie był przy­zwy­cza­jo­ny i się bał. Cia­sno było, gdy roz­płasz­czo­ny przy­warł brzu­chem do pod­ło­gi, ale nie pisz­czał i spo­koj­nie do­je­cha­li­śmy na czter­na­ste pię­tro. Wy­pu­ści­łam go na taras i aż jęk­nął z za­chwy­tu. Rze­czy­wi­ście, Toruń w świą­tecz­nym oświe­tle­niu robi wra­że­nie. Dałam mu osob­ny pokój z po­dwój­nym ma­te­ra­cem dla gości i po­szli­śmy spać. Rano trosz­kę się zdzi­wi­łam na jego widok, bo nie do końca pa­mię­ta­łam nocną przy­go­dę. Chyba te na­le­wecz­ki nie po­szły mi na zdro­wie, bo głowa pę­ka­ła i język mia­łam jak kołek. Ale naj­bar­dziej za­sko­czy­ło mnie to, że mój nie­za­po­wie­dzia­ny gość do mnie mówił, a ja wszyst­ko ro­zu­mia­łam. Wi­docz­nie nie tylko w Wi­gi­lię zwie­rzę­ta mogą mówić ludz­kim gło­sem... Pro­sił, żebym go prze­cho­wa­ła, bo miał cięż­kie życie i obo­wiąz­ki, ale nie chciał po­wie­dzieć, jakie, ani kto był jego wła­ści­cie­lem. Obie­cał, że nie po­gry­zie ni­cze­go ani ni­ko­go i bę­dzie pil­no­wał mo­je­go miesz­ka­nia. Po­wie­dzia­łam mu, że bę­dzie mógł zo­stać, je­że­li jego pan się nie zgło­si.

Dałam ogło­sze­nie do ga­ze­ty, cho­ciaż nie chcie­li przy­jąć. Do­pie­ro po­trój­na opła­ta ich prze­ko­na­ła. Nikt się nie zgło­sił.

Na spa­ce­ry cho­dzi­my w nocy, bo lu­dzie na ogół ucie­ka­ją na nasz widok, a pi­ja­cy trzeź­wie­ją i przy­się­ga­ją, że wię­cej się nie upiją. Żaden żul mnie już nie za­cze­pia.

Pie­sek wcale nie spra­wia kło­po­tów. Je to samo, co ja, i cał­kiem nie­du­żo. Prze­pa­da, zu­peł­nie jak ja, za na­szy­mi to­ruń­ski­mi pier­nicz­ka­mi na mio­dzie. Może ich za­pach zwa­bił go do To­ru­nia?

Nie chciał mi po­wie­dzieć, jak go na­zy­wa­li, więc nada­łam mu imię Prze­te­przyk. To dla­te­go, że jak się roz­ga­da, to jedna jego głowa opo­wia­da o prze­szło­ści, druga o te­raź­niej­szo­ści, a trze­cia o przy­szło­ści. Spodo­ba­ło mu się to imię, a mnie się po­do­ba taki nie­za­po­wie­dzia­ny gość z… Wła­ści­wie jest mi wszyst­ko jedno, skąd. Po­lu­bi­łam go, a on mnie. Usta­li­li­śmy, że zo­sta­nie ze mną nie tylko przez Świę­ta.

Może jesz­cze ktoś się o niego upo­mni. Oby nie, bo po­wta­rza, że le­piej mu u mnie, więc łatwo go nie oddam.

 

 

Tak wy­glą­da­my.

 

21.12.2022 – Ma­Skrol

 Nie­dłu­go będę świę­to­wać

 

Umysł jest spię­ty do gra­nic moż­li­wo­ści, splą­ta­ny  ner­wa­mi czeka jak szyn­ka na la­dzie w mię­snym. Od ka­wał­ka wę­dli­ny różni się tym, że gdy drob­ne łą­cze­nia pękną, to wnę­trze się roz­le­je. Naj­pierw za­tań­czy jak ga­la­ret­ka, póź­niej roz­pad­nie na płaty i roz­pu­ści, żeby zalać czasz­kę, najść na oczy i przede wszyst­kim uto­pić serce.

– Mogę to pani po­lu­zo­wać nieco, wtedy umysł się od­cią­ży stop­nio­wo i stres prze­pły­nie przez or­ga­nizm, za­miast go zalać.

– Nie może pan do­ci­snąć jesz­cze na kilka dni? Zaraz bę­dzie po wszyst­kim.

Zbite myśli de­li­kat­nie pęcz­nie­ją, ciem­na masa pul­su­je jak czar­ne, wy­schnię­te na wiór serce.

– Wszyst­ko go­to­we na świę­ta?

– Jesz­cze nie – od­po­wia­da, a mózg trwa względ­nie wy­ci­szo­ny.

– Je­dzie pani do kogoś?

– U sie­bie ro­bi­my.

– Kto przy­je­dzie? – pytam i roz­luź­niam na mo­ment więzy, gdy umysł pęcz­nie­je i za­czy­na pul­so­wać. Wy­cho­dzi poza formę, ale nie zmie­nia stanu sku­pie­nia. – Nie musi pani od­po­wia­dać, już wiem. Mogę zwią­zać myśli, ale jeśli nie bę­dzie pani tej osoby uni­kać, to wszyst­ko po­pę­ka i się roz­le­je.

– I co wtedy?

– Po świę­tach. Albo bar­dziej po spo­ko­ju ducha czy cze­go­kol­wiek tam. Albo mogę pani po­lu­zo­wać więzy, jak teraz, tylko bar­dziej i na całe świę­ta.

 – A to zna­czy…?

– Że się pani nie wy­ro­bi, ale bę­dzie spo­koj­niej, o ile unik­nie pani kon­flik­tów. Umysł jest strasz­nie splą­ta­ny, nie­wie­le wię­cej mo­że­my robić, jak uni­kać szkód. Taki to czas w roku. Świę­ta.

– To niech pan dok­tor zwią­że.

Czwar­ta osoba z pię­ciu dziś. Ale pa­cjent mówi, pa­cjent ma.

Otwo­rzy­łem jej głowę, prze­pla­ta­jąc mię­dzy ner­wa­mi złotą nić. Klient­ka zła­pa­ła to­reb­kę, za­pła­ci­ła na od­chod­nym i wy­bie­gła z ga­bi­ne­tu, a w po­miesz­cze­niu jesz­cze przez kilka minut uno­si­ła się woń cho­in­ki, którą jed­nak trze­ba kupić jesz­cze dziś, nie­ciast, do­kład­nie tych, któ­rych bra­ku­je i trze­ba do­ku­pić. Sta­rych bom­bek, bo te sprzed roku trze­ba wy­wa­lić i przed­wo­nie­nie żalu, bo nie­dłu­go pa­cjent­ka przy­po­mni sobie, że za­po­mnia­ła pójść do spo­wie­dzi.

 

22.12.2022 – Am­bush i ośmior­ni­ca

Po­ła­ma­ni opłat­kiem 

 

– To Ewe­li­na wy­mio­tu­je w ła­zien­ce? – za­py­ta­ła Zośka.

    Sta­siu po­ki­wał głową i podał jej skrę­ta. Za­cią­gnę­ła się. Na­pcha­ni cia­stem i wy­nu­dze­ni ro­dzin­ną dys­ku­sją na temat epi­de­mii, po­li­ty­ki, ko­ścio­ła i piłki noż­nej wy­mknę­li się na bal­kon. Po­mi­mo do­tkli­we­go zimna Wi­gi­lij­nej nocy nie mieli ocho­ty wra­cać do środ­ka.

    – Spóź­ni­łaś się, to nie wiesz, że ma no­we­go na­rze­czo­ne­go. To chyba z jego po­wo­du wcią­ga­ła wino jak menel ja­bo­la.

    Zośka spoj­rza­ła na niego zdzi­wio­na.

    – Czemu z jego po­wo­du? Coś jest z nim nie tak? To już nie jest z Nogą?

    – Noga miał pro­stac­kie na­zwi­sko, więc sta­rzy go po­go­ni­li. No­we­go sami jej wy­szu­ka­li w od­po­wied­nich krę­gach.

    Drzwi od bal­ko­nu otwo­rzy­ły się i sta­nę­ła w nich bab­cia.

    – Tu się cho­wa­cie. Bo­żen­ka was szuka, do stołu woła… Sta­siu, ty pa­lisz? Pa­le­nie za­bi­ja!

    – Bab­ciu, to nie tytoń. To ma­ri­hu­ana lecz­ni­cza. Do­sta­łem od le­ka­rza na bóle i po­pra­wę na­stro­ju.

    – Na bóle i na na­strój? A to daj, wnu­siu.

    Zanim Zośka zdą­ży­ła za­pro­te­sto­wać, bab­cia za­bra­ła wnucz­ko­wi skrę­ta i za­czę­ła kop­cić jak lo­ko­mo­ty­wa pa­ro­wa.

    Sta­siu pa­trzył na to z nie­ukry­wa­nym roz­ba­wie­niem, Zośka z ro­sną­cym prze­ra­że­niem

     – Cio­cia Bo­żen­ka woła – przy­po­mnia­łam pi­skli­wie.

    – A tak, tak – sta­rusz­ka za­cią­gnę­ła się jesz­cze parę razy i pstryk­nię­ciem po­sła­ła nie­do­pa­łek za ba­rier­kę – ta chuda nu­dzia­ra.

    Zośka za­kry­ła dłoń­mi oczy, Sta­siu za­chi­cho­tał.

Gdy usie­dli za sto­łem, ciot­ka Bo­że­na roz­po­czę­ła LGBT – lan­so­wa­nie, gril­lo­wa­nie, bre­dze­nie i teo­rie spi­sko­we.

– Z kie­lisz­ka­mi ob­chodź­cie się ostroż­nie, po­cho­dzą jesz­cze z or­dy­na­cji… Ewe­li­na, czemu ty je­steś taka blada?

– Na pewno ma aler­gię na puch w po­dusz­kach – rzu­cił Mie­tek – tata Zośki, brat Bo­że­ny.

– Ty, Mie­ciu, wszę­dzie wi­dzisz aler­gie, a mi się zdaje, że ona cier­pi, bo przy­tła­cza ją po­sa­da na­uczy­ciel­ki – od­pa­ro­wa­ła ciot­ka. – Szko­ła to nie miej­sce dla ludzi z na­szej sfery.

Bab­cia za­chi­cho­ta­ła:

– Sfery – afery…

Bo­że­na skar­ci­ła ją peł­nym przy­ga­ny wzro­kiem i kon­ty­nu­owa­ła:

– Ro­zu­miem nie­sie­nie ka­gan­ka, ale szko­ła pod­sta­wo­wa?! Żeby cho­ciaż pry­wat­na, dla elity.

– Elita – cią­gnę­ła roz­ma­rzo­na bab­cia – to zjeż­dża­ła na rauty u San­gusz­ków.

– Wła­śnie. – Bo­że­na ka­za­ła mę­żo­wi nalać wina i roz­pro­mie­ni­ła się. – Mamo, opo­wiedz, jak to by­wa­ło.

Sta­rusz­ka uśmiech­nę­ła się do wspo­mnień.

– Do San­gusz­ków przy­jeż­dża­ło z dwie­ście osób… a wy­karm to wszyst­ko, opierz, a wody nanoś.

– Mamo, co ty mó­wisz, prze­cież od tego była służ­ba!

– No wła­śnie. Ja wtedy u nich słu­ży­łam. Po­ko­jów­ką byłam. A zanim ru­skie psy złu­pi­ły pałac, to my wy­nio­sły co tam było cen­ne­go, żeby nie po­szło na za­tra­ce­nie.

Ciot­ka Bo­że­na po­bla­dła gwał­tow­nie.

– Ale, co też mama opo­wia­da?! Ale prze­cież Ja­nusz mówił… Gdy­bym wie­dzia­ła, to nigdy bym za niego nie wy­szła!

Bab­cia spoj­rza­ła na nią, jakby ciot­ka po­wie­dzia­ła wła­śnie coś wy­jąt­ko­wo nie­mą­dre­go.

– Prze­cież wy­szłaś, boś byłaś w ciąży. Zresz­tą wciąż za­cho­dzę w głowę, kto ci tę Ewe­li­nę zma­lo­wał, bo z pew­no­ścią nie Ja­nusz. On za­wsze wolał chłop­ców.

Ciot­ka Bo­że­na za­czę­ła łapać po­wie­trze jak ryba wy­cią­gnię­ta z wody i gwał­tow­nie wa­chlo­wać się ręką.

Bab­cia za­chi­cho­ta­ła.

– Wnu­siu, daj swo­jej mamie to od le­ka­rza. To na bóle i na­stro­je.

Sta­sio­wi nie trze­ba było dwa razy po­wta­rzać. 

Zosia nigdy się nie do­wie­dzia­ła, skąd na­praw­dę miał towar, ale tamta Wi­gi­lia na za­wsze za­pi­sa­ła się w pa­mię­ci całej ro­dzi­ny.

 

23.12.2022 – Dra­ka­ina i Śli­mak Za­gła­dy

Oj­ciec Mi­ko­łaj uczył dzie­ci swoje*

 

Pro­fe­sor biegł przez zimne sale Ash­mo­le­an Mu­seum, a ko­lo­ro­wy sza­lik po­wie­wał w prze­cią­gu. Pro­fe­sor spie­szył się: mu­zeum zaraz za­mkną na świę­ta, a on musi – musi! – spraw­dzić in­skryp­cję ru­nicz­ną!

Ge­stem dłoni ode­gnał sza­ka­lo­gło­we­go Anu­bi­sa, który po­de­tknął mu pod nos zwój z hie­ro­gli­fa­mi ukła­da­ją­cy­mi się w napis „za kwa­drans za­my­ka­my, pro­szę opu­ścić sale”, na­stęp­nie krzyk­nął po ła­ci­nie do po­sęp­ne­go to­ga­tu­sa, że tak, wie, zo­stał tylko kwa­drans!

A potem drogę za­stą­pi­ła mu osoba nie­spo­dzie­wa­na.

– Miss Ber­tha? Co pani tu robi?

To była jego naj­lep­sza stu­dent­ka, istny ge­niusz, jeśli cho­dzi o mi­to­lo­gię cel­tyc­ką. Wręcz (sza­leń­czo za­ko­cha­ny w żonie pro­fe­sor nie­chęt­nie to przy­zna­wał) muza.

– Po­mo­gę panu – od­par­ła z uśmie­chem. – Wy­jeż­dżam na świę­ta, ale zdążę.

Unio­sła ręce ku gło­wie i na­cią­gnę­ła na uszy czer­wo­ną cza­pecz­kę z pom­po­nem.

„Dziw­ne” – po­my­ślał pro­fe­sor – „ona za­wsze nosi czap­ki za­miast mod­ne­go ka­pe­lu­si­ka”.

Nie zdą­żył się nad tym za­sta­no­wić, bo dziew­czy­na po­cią­gnę­ła go przez la­bi­rynt sal za­miesz­ka­nych przez naj­dziw­niej­sze stwo­rze­nia i po­sta­cie z za­mierz­chłych epok, które z cie­ka­wo­ścią na­chy­la­ły się ku dwój­ce ludzi pę­dzą­cych przez za­trzy­ma­ny w cza­sie świat.

Wkrót­ce sta­nę­li przed stelą z in­skryp­cją (pro­fe­sor sam dłu­żej klu­czył­by wśród sal) i wtedy stało się coś za­dzi­wia­ją­ce­go. Roz­legł się dzwo­nek straż­ni­ka, wkrót­ce z cze­lu­ści wy­chy­nął sam mu­ze­al­ny cer­ber – i prze­szedł koło pro­fe­so­ra i Ber­thy, jakby ich tam nie było. Dziew­czy­na za­chi­cho­ta­ła, po czym po­ło­ży­ła dłoń na ka­mie­niu, a z jej ust po­pły­nę­ły słowa.

Śpie­wa­ła o Yule, a pro­fe­sor wie­dział jedno: to była praw­dzi­wa, pełna pieśń, któ­rej ury­wek za­cho­wał się na po­trza­ska­nej steli.

– Skąd to znasz? – zdą­żył wy­szep­tać.

W zło­tym świe­tle, które wy­peł­ni­ło salę, Ber­tha nie wy­glą­da­ła jak znana mu stu­dent­ka. Pro­fe­so­ro­wi mi­gnę­ły spi­cza­ste zie­lon­ka­we uszy wy­ła­nia­ją­ce się spod cza­pecz­ki...

Chwi­lę póź­niej stał na mro­zie przed mu­zeum. W gło­wie dzwo­ni­ła mu wciąż usły­sza­na ni­czym we śnie pieśń, po­biegł więc do domu, gdzie spi­sał ją jak naj­szyb­ciej, a potem wy­cią­gnął ozdob­ną kartę, za­nu­rzył pióro w atra­men­cie, wes­tchnął i za­czął pisać list.

 

                                                                                                    *** 

 

Tuż przed wcze­sno­gru­dnio­wym świ­tem – który płyn­nie prze­cho­dził w zmierzch – roz­po­czę­ła się ko­lej­na na­ra­da u Świę­te­go Mi­ko­ła­ja.

Gdy sta­tecz­ny Wil­helm Czer­wo­no­no­sy, dziad Ru­dol­fa, przed­ło­żył ra­port o sta­nie przy­go­to­wa­nia za­przę­gów, a szef ochro­ny, Po­lar­ny, przy­czła­pał z pasz­czą pełną ry­bich łusek, przy­stą­pio­no do od­czy­ty­wa­nia li­stów. Ob­co­ję­zycz­ne tłu­ma­czył z wy­sił­kiem stary elf Mo­ru­la, który przez stu­le­cia zwę­dro­wał cały świat.

– Fa­bien­ne, lat osiem... Tho­mas, lat dzie­sięć... A to co? Za­plą­tał się list z Oks­for­du!

– Od Il­be­reth?

(Mło­dzi el­fo­wie stu­dio­wa­li ostat­nio wśród ludzi, co sta­no­wi­ło ele­ment Pro­gra­mu Lep­sze­go El­fie­go Kon­tak­tu ze Świa­tem i No­wy­mi Cza­sa­mi. W skró­cie: PLE).

– Nie, chyba nie... To od... ja­kie­goś pro­fe­so­ra?

– Od do­ro­słe­go?!

– Prze­czy­taj­my.

 

Sza­now­ny Ojcze Mi­ko­ła­ju ze Współ­pra­cow­ni­ka­mi!

Piszę pod wra­że­niem zda­rze­nia z udzia­łem mojej zna­ko­mi­tej stu­dent­ki, panny Ber­thy Ta­nen­baum, która przed pa­ro­ma go­dzi­na­mi ra­czy­ła mi ob­ja­wić treść sta­ro­żyt­nej pie­śni, nad któ­rej re­kon­struk­cją gło­wi­łem się od lat... Ojcze Mi­ko­ła­ju, śmiem po­dej­rze­wać, że Miss Ber­tha jest... isto­tą z le­gend, co ośmie­li­ło mnie do na­pi­sa­nia tego listu, ona bo­wiem po na­szym ostat­nim nie­spo­dzie­wa­nym spo­tka­niu zni­kła jak sen jaki złoty...

Zda­rze­nie w mu­zeum przy­wo­ła­ło w pa­mię­ci jej przy­pad­ko­we, zdało się wcze­śniej, wzmian­ki do­ty­czą­ce La­po­nii, co po­zwo­li­ło mi po­sta­wić śmia­łą hi­po­te­zę... Nie wiem gdzie, je­że­li nie u Cie­bie, do­cho­wa­ły­by się reszt­ki dum­ne­go szcze­pu ludzi (czy może istot lu­dziom po­dob­nych), do któ­rych przy­lgnę­ło miano “elfów” i nie­za­słu­żo­na re­pu­ta­cja po­ciesz­nych ni­zioł­ków.

Pra­gnął­bym zatem pro­sić o wy­kład zwy­cza­jów i mi­to­lo­gii Wa­sze­go ludu. W za­mian obie­cu­ję ob­da­rzyć Was epo­pe­ją godną Wa­szej mi­nio­nej chwa­ły lub za­cho­wać cał­ko­wi­tą dys­kre­cję.

J.R.R. Tol­kien

 

* Tytuł nie­klep­nię­ty przez współ­au­to­ra – usi­ło­wa­łam skon­sul­to­wać, ale naj­wy­raź­niej scho­wał się już do sko­rup­ki, nie chce wy­sta­wić nawet jed­ne­go różka, może lepi ser na pie­ro­gi...

 

24.12.2022 – drakaina i Koala75

Języki obce

Koala & Drakaina

 

Po wieczerzy na stole zostały tylko ciasta. Leżąca na sofie Marie-Claire przeglądała najnowszy numer Elle; przed kominkiem, przytulona do drzemiącego na dywanie nowofunlanda Arsena, siedziała mała Louise, wpatrzona w smartfon i ze słuchawkami w uszach. Na parapecie kończyła toaletę Belle, perska kocica, której Arsen słuchał bardziej niż pana domu. Jean-Noël zajął miejsce w fotelu i otworzył laptop, żeby poczytać nowe opowiadania na fantastyka.pl.

– Tu as recommencé à apprendre le polonais ?[1]  – Marie-Claire zerknęła mężowi przez ramię i zaniosła się śmiechem, bo ta sytuacja powtarzała się co święta.

– Oui, chérie ! – odparł z entuzjazmem Jean-Noël. – Tu sais, Macaron a dit que le polonais deviendrait une langue de congrès après Noël ![2] – zażartował.

Marie-Claire szybko wyciągnęła własny smartfon i postukała przez chwilę w ekran.

– Po-vo-d... ze-ni-ya – przesylabizowała.

Z pufa pod oknem obserwował i podsłuchiwał małżonków nie kto inny, jak sam Loki, widzialny tylko dla psa i kocicy. Wpadł do tego domu przypadkiem i na chwilę, bo potrzebował odpocząć przed kolejną rundą sprzeczek z Thorem, i właśnie zaczynał się nudzić.

Jean-Noël skończył czytać (nie bez wydatnej pomocy translatora) opowiadanie o tym, jak zwierzęta przemawiały w noc wigilijną.

– Allons voir si Belle et Arsen vont nous parler ![3]

Marie-Claire spojrzała na niego jak na wariata. Jasne, znała podobne bajki z rodzinnej Bretanii, ale żeby dorosły człowiek zamierzał się wygłupiać z powodu netowej opowiastki, której być może nawet nie zrozumiał?

Przez chwilę przekomarzali się i nie mieli pojęcia o tym, że znudzony Loki właśnie przestał się nudzić. Oto nadarzała się okazja, żeby się trochę zabawić! Nie mógł jej przepuścić, więc tylko pstryknął palcami.

Kotka uniosła leniwie powieki. „Co za wariat przeszkadza mi w drzemce?” – zamruczała po kociemu.

Pies ziewnął i przeciągnął się, przez co omal nie przewrócił małej Louise. „Śniły mi się takie piękne góry kości” – westchnął w duchu po psiemu.

Czar Lokiego powoli rozwijał się i niczym ulotny zapach docierał do zwierzęcych zmysłów.

Tymczasem Jean-Noël i Marie-Claire zaczęli śpiewać Douce nuit, ale on po psiemu, a ona po kociemu. Tak im się w każdym razie wydawało.

Loki zacierał ręce.

Ani pienia rodziców, ani tego, co potem nastąpiło, nie słyszała mała Louise, ponieważ otrzymane pod od Père Noël (choć, jak podejrzewała, był  to jej własny père) słuchawki były naprawdę najwyższej jakości. Zarówno porywcza Belle zaś, jak i flegmatyczny Arsen przeżyli natomiast szok.

–  Vous chantez faux ![4] – pisnęła na cały głos po francusku Belle.

– First learn to speak, then try to sing![5] – dodał Arsen urażonym pomrukiem, z niewiadomych powodów po angielsku. (Możliwe, że Loki naoglądał się za dużo filmów o sobie samym, gdzie mówił po angielsku).

Marie-Claire i Jean-Noël urwali jednocześnie i przez minutę siedzieli z rozdziawionymi buziami i szeroko otwartymi ze zdumienia oczami. Potem cichutko zaczęli nucić Douce nuit  po ludzku.

Następnie kotka i pies uprosiły Lokiego, by mogły się porozumiewać z ludźmi w ludzkiej mowie, kiedy tylko zechcą, ponieważ od ludzkiego kaleczenia zwierzęcej mowy puchną im uszy.

Loki zgodził się, jednakowoż nie byłby sobą, gdyby na koniec nie wywinął jakiejś sztuczki. Od następnego ranka oba zwierzaki mówiły, owszem, ludzkim językiem, lecz był to wyłącznie język polski.

W efekcie zarówno Jean-Noël jak i Marie-Claire, a nawet mała Louise, musieli się nauczyć polskiego. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło: w następne święta wszyscy razem czytali fantastyczne opowiadania!

 

[1] Znów zacząłeś uczyć się polskiego?

[2] Tak, kochanie! Makaron powiedział, że po Świętach polski stanie się językiem kongresowym.

[3] Zobaczmy, czy Belle i Arsen się do nas odezwą!

[4] Fałszujecie!

[5] Najpierw nauczcie się mówić, a potem bierzcie się za śpiewanie!

 

Père Noël = Father Christmas, dosłownie :) Imię Jean-Noël istnieje naprawdę

Disclaimer: pomysł z francuskim był Misia.

 

Komentarze

obserwuj

1.12 – Psychofish

2.12 – Vacter

3.12 – Sonata

4.12 – Ambush

5.12 – Arnubis

6.12 – krzkot1988

7.12 – Sonata

8.12 – Monique.M

9.12 – Monique.M

10.12 – Golodh i Verus

11.12 – bruce

12.12 – OldGuard i Koala75

13.12 – bruce

14.12 – Monique.M

15.12 – Koala75

16.12 – Koala75

17.12 – Irka_Luz i ninedin

18.12 – MeneTekelFares

19.12 – Ambush i Bruce

20.12 – Koala75 i Tarnina

21.12 – MaSkrol

22.12 – Ambush i ośmiornica

23.12 – Ślimak Zagłady i Drakaina

24.12 – Drakaina i Koala75

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

.

Слава Україні!

Miło że zabawa wraca, dotychczasowe edycje były superowe. Wezmę 3.12

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

O, jak fajnie :). A zastanawiałam się czy w tym roku będzie. Jeśli można biorę 8 i 9.

Czy dla dwóch osób limit słów może być większy? Na przykład 500?

Koalo, w sumie możemy, czemu nie. Zaraz naniosę poprawkę. :D

Arni, Monique – dopisałam Was. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Osiemnasty.

Ambush i Bruce zakolendują 19.12

Lożanka bezprenumeratowa

Dla dwójki biorę 20.12. Trwają starania o współautorkę, dlatego jeszcze nie daję jej nicku. :)

Siedemnasty, i jak ktoś chce dołączyć, to zapraszam :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Ale mogą być również świąteczne zdjęcia własne?

Koniecznie.

Jak najbardziej mogą być. :D (Dopisałam wszystkich, którzy się jak dotąd zgłosili.)

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Poproszę 5 grudnia.

Starania skończyły się sukcesem. Proszę o wpisanie w zarezerwowany 20.12 Tarniny i mnie. :)

12.12 mam imieniny ^^ to uczczę je tekścikiem. Tak że proszę o rezerwację tego terminu :). Ktoś chcę w parze to zapraszam

Ja mogę.dać się wypożyczyć.

To ja mogę mikołajowo 6go. Jeśli ktoś chętny do pary, to nie odmówię ;-)

Vacter, Misiu się już zgłosił, ale dzięki za propozycję :) 

 

PS. Do 12.12 proszę więc o dopisanie Koali75 :)

2. grudnia w takim razie proszę.

Podopisywałam zgłoszonych. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Verus, dopisz, proszę ninedin do mnie. Tworzymy razem.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Poproszę jeszcze dla siebie dwa kolejne dni : 15.12 i 16.12.

“Adwent”

 

Algorytmy ożywały powoli, ale nieprzerwanie. W końcu skleiły się w większą całość, system ocknął się. Matka, tak miał na imię. Procedura ruszyła.

Diagnostyka. Źle. Dziura w kadłubie, dekompresja jednej z sekcji, awaria części silników, a także systemów zasilania. Bezpośredni powód decyzji o uśpieniu Matki i pozostawieniu na warcie wyłącznie prostych, autonomicznych algorytmów. Komory hibernacyjne. Mieszkańcy dwudziestu czterech wciąż żywi, na szczęście zapasowy bank komórek i plemników, mający zapewnić minimalną populację odtworzeniową, nieuszkodzony.  Energii wystarczy na wybudzanie z hibernacji dla jednego osobnika na dobę. 

Data. Pierwszy grudnia, prawie trzy tysiące lat ziemskich po starcie.

Lokalizacja. Czujniki i sondy potwierdzają orbitę Kepler-452b. Atmosfera zdatna do życia, biomasa, woda w stanie ciekłym.

Misja wciąż wykonalna mimo krytycznego poziomu dostępnych zasobów. 

Kolejne elementy drzewa decyzyjnego: wybudzenie i adaptacja posthibernacyjna. Gdyby sztuczna inteligencja mogła wzdychać, Matka westchnęłaby ciężko. To tak trudno dać krzemowi samodzielność, trzeba się cackać z tym białkiem? No, ale jak trzeba, to trzeba. Uruchom. Zapewnij przyjazne, znajome środowisko i elementy, ha! Określenie zasobów dostępnych na zmarnowanie, pardon, do zadania. Wykonaj.

*

Michał ocknął się, ale nic nie widział. Mechaniczny głos uspokoił go, że to normalne po hibernacji i wzrok powinien wrócić wkrótce. Człowiek majaczył, nie wiedząc kiedy śni, a kiedy jest przytomny. Czuł, jak rurkami wbitymi w żyły maszyny tłoczą w niego życie.

W końcu wzrok wrócił, a MedBed (™) wycofał pasy, wenflony i pozwolił mu usiąść. Michał przetarł oczy kilka razy, zanim z zaschłego gardła wydobyło się mimowolne, ochrypłe:

– O kurwa.

W na poły zrujnowanym, gdzieniegdzie noszącym ślady pożaru MedBay(™) wisiały rozwieszone chaotycznie kolorowe, migające lampki. W kącie stał pomalowany na zielono robot, z wysuniętymi wszystkimi kilkunastoma ramionami funkcyjnymi i blaszaną gwiazdą na czubku.

– Święta już wkrótce – powiedziała Matka beznamiętnie.

*

W wentylacji, w sekcji sąsiadującej z odciętym, zdekompresowanym fragmentem statku, dojrzewało obce jajo z nieoczekiwanym, wigilijnym gościem w środku.

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

To tak trudno dać krzemowi samodzielność, trzeba się cackać z tym białkiem? No, ale jak trzeba, to trzeba.

<3

To mogą być wesołe święta. :D Dzięki za pierwszy tekst, Rybo! Statki kosmiczne i SI, to lubię.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Do uslug, potrzebowałem małej przerwy ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Wizja przerażająca, ale odkąd przeczytałam Rózgę mam rozwiązanie;)

Lożanka bezprenumeratowa

O, to już! Dość oryginalne :). Najbardziej podobają mi się nawiązania do świąt, w tym: "W wentylacji, w sekcji sąsiadującej z odciętym, zdekompresowanym fragmentem statku, dojrzewało obce jajo z nieoczekiwanym, wigilijnym gościem w środku."

… Rybuchno, zaczynam się bać. Bardziej niż dotąd.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

 

Wrzucam Świąteczne Krokusy, a przy okazji widzę, że Rybka pisze! No mega fajnie ;)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Tak, to mogą być strasznie wesołe Święta. Strach się bać. :-)

 

 

Ambush, jeśli przyprowadzisz Mietka ze spożywczaka, to się pogniewamy! XD

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Zagubiony pewnego grudnia

 

Ciemna postać w kapeluszu wyciągnęła z kieszeni płaszcza papierosa. Włożyła go do ust i odpaliła zapalniczkę. Zajaśniała brodata twarz w lekkich okularach VR. Nagle ręka postaci chwyciła mocniej papierosa, złamała w pół i schowała do kieszeni. Światło zapalniczki zgasło i spod kapelusza wybrzmiało lekkie przekleństwo:

– Cholera, wszystko działa elegancko, ale co za dowcipniś mi podłożył te fajki… Gdzie oni widzieli detektywa!?

Mężczyzna stał na drodze biegnącej przez osiedle domków. Kucnął i dotknął podłoża, odczuł wyraźne wibracje rękawicy skanującej. W polu widzenia wyświetlił się skan śladów.

– Aha, pojazd Mikołaja tędy jechał. Model prawie tak dobry jak skrzypce Stradivariusa – powiedział zadowolony i wstał na równe nogi.

W ciemnościach, skąpo rozświetlonych ulicznymi lampami, nie dostrzegał śladu świąt.

– Zadziwiające – powiedział do siebie – tutaj nic nie ma.

Przy jednym z domów wiatr rozwiał śmieci z rozerwanych worków. Automatyczny system okularów detektywa znalazł coś, zaznaczając czerwony punkt. Mężczyzna podbiegł pod rozerwany worek i chwycił gazetkę reklamową. Zaśmiał się cicho:

– Ach tak, tam są znicze, a tutaj choinka, lampki i wielkie skarpety na upominki. Papier jest z listopada. Coś tu nie gra.

Detektyw przeszukał teren wokół znalezionych śladów pojazdu Mikołaja. Był pewien, że coś znajdzie. Oglądał podłoże niemal z centymetrową dokładnością. Miejsca przeszukane automatycznie oznaczały się w polu widzenia na zielono. Przeskanował już całkiem spory teren, gdy w stercie liści zamigotał czerwony punkcik. Detektyw rozgarnął liście i chwycił urządzenie wielkości małego telefonu:

– Ha, to jest pager Mikołaja.

Ekran wyświetlał komunikat: "Odmowa dostępu, sprawdź ponownie swoją tożsamość".  Detektyw westchnął z rozczarowaniem i dotknął małej grudki przy uchu. Poczuł wibrację w palcu. Pager zaczął odgrywać Jingle Bell Rock i wyświetlił aktualny czas oraz miejsce. Mikołaj potrząsnął pagerem i przeklął lekko:

– O cholibka, co tu się dzieje! Dopiero drugiego grudnia? Trzeba zwiewać.

Na uboczu wśród krzaków zmaterializowały się sanie. Mikołaj wskoczył i zniknął jakby go nigdy tutaj nie było.

 

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ale... że ten dedektyw to Mikołaj?

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ciii, nic nie widziałeś.

Dobrze misię czytało, a że nie do końca zrozumiało i musiało sobie wytłumaczyć, dlaczego detektyw był... to wina małego misiowego łebka. :)

Całe szczęście, że uruchomił sprzęt. Obawa, że nie będzie prezentów jest ze mną do dziś.

Dręczy mnie też lęk, że zginę jak ta laska z “Na wspólnej”;D

Lożanka bezprenumeratowa

To ja rezerwuję dwa terminy:

 

23.12 – Ślimak Zagłady i Drakaina

24.12 – Koala i Drakaina

http://altronapoleone.home.blog

Wezmę czwartego na coś małego;)

Lożanka bezprenumeratowa

Fajne :).

PsychoFish – Adwent 

 

System zgłasza usterkę.  

W końcu skleiły się w większa całość 

Wykryto tekst o nietypowym kalendarzu adwentowym złożonym z wybudzających się z hibernacji ludzi. Stwierdzono, że pomysł się podoba. Michał zdiagnozowany jako wyjątkowo kaloryczna pierwsza czekoladka.

Stężenie Świryba w Świrybie: niskie. Brak anomalii w postaci świrybowania. 

 

 

Vacter – Zagubiony pewnego grudnia 

 

Ciekawy pomysł na Mikołaja. Drugi grudnia rzeczywiście może być dla niektórych zbyt wczesną datą na świętowanie, choć nie tak wczesną, jak 1 listopada, kiedy to pewna piosenkarka oficjalnie ogłosiła rozpoczęcie świątecznego okresu ;)

Zamieniliśmy się, bo Arnubis idzie na imprezę, więc dziś ja dokładam swoją czekoladkę. Miłej lektury!

 

Znowu święta 

 

Wiola westchnęła, siedząc w aucie na wypełnionym po brzegi parkingu. Nie mogła uwierzyć, że znów zbliżają się święta. Kolejny raz przez cały rok nic nie osiągnęła. Postanowienia noworoczne? Porzucone już w pierwszej połowie stycznia. Zmiana pracy na lepszą? Co miesiąc odkładała swoje odejście, aż nastał grudzień. Nauka języków i kursy? Skończyło się wydaniem połowy wypłaty na podręcznik, którego nawet nie otworzyła. 

A przecież obiecała sobie, że wszystko się zmieni, że TYM RAZEM NA PEWNO SIĘ UDA. 

– Ale tłumy! – wykrzyknęła matka, wsiadając do samochodu. – A ty czemu nie weszłaś? Masz już kupione prezenty? 

Wiola wzruszyła ramionami. Nie kupiła. W tym momencie było jej wszystko jedno. Mogłaby wskoczyć na dach samochodu i zacząć jodłować. Ten rok był całkowitą porażką. 

 

***

 

Czasem myślała, że jest dla siebie zbyt surowa. Przecież nie wszystko musiało być idealnie. 

Ale zawsze warto spróbować... 

W Wigilię dzieją się niesamowite rzeczy. Mikołaj roznosi prezenty, a zwierzęta przemawiają ludzkim głosem. 

Wiola przekonała się, że przynajmniej jedno z tych twierdzeń jest prawdą, gdy stary zegar z kukułką, od lat zepsuty i milczący, nagle się otworzył. 

Drewniany ptaszek spojrzał na nią czarnymi oczkami. 

– Czemu jesteś smutna? – zapytał. – Jest Wigilia. 

– Właśnie. Przyszła za szybko, potwierdzając to, że cały rok mi nie wyszedł. 

– Czy chciałabyś go przeżyć od nowa? 

Wiola ochoczo kiwnęła głową. Dziób głęboko wbił się w skórę przedramienia, a martwe wskazówki zegara ożyły i zawirowały do tyłu. 

 

*** 

 

Wiola była wściekła. Postanowienia noworoczne porzucone, z rocznego karnetu na siłownię skorzystała tylko trzy razy, podręcznik do nauki włoskiego kupiony w styczniu leżał nieodpakowany. A znów zbliżały się święta. Porażka. Dostała szansę i przecież miało się udać. 

Nadeszła Wigilia, kpiąc z jej niepowodzenia. Gdy kukułka ze starego zegara ożyła, Wiola znów poprosiła ją o powtórzenie roku. 

Ptaszek zgodził się, choć zaczął narzekać, gdy Wiola podsunęła mu przedramię. Pokryte dziesiątkami blizn po dziobnięciach. 

– W taki sposób nigdy nie dożyjesz do Bożego Narodzenia – oświadczył z dezaprobatą. 

– Tym razem na pewno się uda. 

Perfidne i niestety prawdziwe;)

Zastanawiam się Sonato, kto Ci na mnie doniósł?!

Ale pomysł jodłowania na dachu, kiedy coś nie wyjdzie, wydaje się kuszący:D

Lożanka bezprenumeratowa

Zastanawiam się Sonato, kto Ci na mnie doniósł?!

Czemu doniósł, jestem niewinna!

Ale pomysł jodłowania na dachu, kiedy coś nie wyjdzie, wydaje się kuszący:D

Oczywiście, wiele razy miałam ochotę tak zrobić, gdy mi w jakimś konkursie nie poszło ;)

Skąd ja to znam? Przecież z życia, tylko bez kukułki, blizn i cofania czasu. :D

Tak to jest z postanowieniami noworocznymi :c Dlatego ja już dawno przestałam sobie coś postanawiać ;)

Ulegamy pokusie, kiedy tylko się pojawi?;D

Lożanka bezprenumeratowa

Sonata, piękne podsumowanie postanowień noworocznych. Te dziobnięcia mnie trochę przeraziły, straszne rzeczy, które mogą istnieć na ciele, ale też w głowie.

 

Z mojej strony mogę podzielić się tym, że wypełniam swoje postanowienia noworoczne. Wystarczy nie artykułować ich zbyt dosłownie. Konkretna realizacja, taka straszliwie przedmiotowa, utrudnia skorzystanie z wiedzy, którą w danym roku zdobędziemy. Lepiej więc powiedzieć “będę lepszym kucharzem” niż “zrobię wreszcie pizzę”.

 

Może to brzmieć jak rodzaj oszustwa. W ramach bycia lepszym kucharzem możemy robić drobne rzeczy, na przykład: zostawiać mniej brudu przy gotowaniu, dodawać mniej soli jednocześnie dbając o smak, wyrzucić cukier z użycia na rzecz np. owoców. Wtedy może się okazać, że przy okazji zakupów kupimy odpowiednią mąkę i inne produkty. Nagle będziemy w połowie roku siedzieć przed czwartą własnoręcznie upieczoną pizzą, nie wiedząc nawet jak do tego doszło. Nie czując trudu podejścia, ale wierząc w dobro regularnych usprawnień. 

 

Dziękuję też za lekturę drugiego grudnia, nie miałem możliwości odpisać :).

Wierzę, że kalendarzyk pomoże nam dobrze spędzić czas. Choć jest fantastycznie, to jednak bliżej tradycji niż bezimiennej dekonstrukcji.

 

                                                                            O!

                                                                        Anioł                  

                                                                     Jak Azja

                                                          Wbity na czubek.

                                                                   Pod nim

                                                 Kuliste lśnienie bombek

                                      Otyłych jeszcze przed świętami, ale

                            I tak zachwycających barwami  oraz pozłotą.

                                                               Papierowe

                                            Łańcuchy wiją się jak pytony

                        Oplatając bezbronne drzewko, razem z lampkami

                                                   Starsze powieś z tyłu,

                            A duże na dole. Czy lampki na pewno świecą?

                                                  Nie wpuszczaj kota!

                        Zabierz dzieci na spacer, to podłożymy prezenty.

Lożanka bezprenumeratowa

Bardzo misię patrzy z zachwytem na taką choinkę. Nie dość, że ekologiczna, to można jeszcze poczytać. I treść świątecznie brzmiąca. yes ( ^_^)

Fajna Choinka. Co ciekawe na ekranie smartfona była prosta, a na dużym ekranie komputera lekko przechyliła się w prawo. Jest to dowód na to, ze choinka jest prawdziwa, doniczkowa i wróci co najmniej do ogródka po wypełnionym zdaniu. Ewentualnie do serca.

 

Chyba, że ona ciągle się zmienia. Żywa zawsze.

Robiona w Wordzie z wyśrodkowaniem. Tu się rozjechała. Ręcznie dziergania. Miło mi, że lubicie drzewko.

Lożanka bezprenumeratowa

Nadrabiam kalendarz ;)

Rybie, fajnie nawiązanie do obcego jako niespodziewanego gościa przy stole xD

Ambush, bardzo dobry pomysł z choinką!

Resztę jeszcze przeczytam ;P

Miło się czytało kolejne okienka kalendarza. A u Sonaty, faktycznie życiowa prawda.

Widzisz Ambush, aż z wielkiej litery napisałem o niej.

(⁠灬⁠º⁠‿⁠º⁠灬⁠)⁠♡

Lożanka bezprenumeratowa

Ambush, fajna choinka, choć coś czuję, że kot już ją nieco przechylił ;)

 

Vacter, bardzo mądre słowa o postanowieniach noworocznych. Ja miałam z nimi problem, bo zawsze postanawiałam sobie po prostu za dużo i wszystko naraz. Udało mi się kiedyś bardzo dobrze wypełnić postanowienie noworoczne, kiedy postanowiłam sobie tylko jedną rzecz ;) Teraz już nic sobie w styczniu nie wymyślam, bo nie tędy droga. Staram się nie patrzeć na osiągnięcia w skali roku, tylko brać się za coś, kiedy jest do tego odpowiedni czas.

Gdzieś kiedyś czytałem, że lepiej mieć regularnie wypełniany plan minimum. Niestety, czasem stawiając sobie duży cel zapominamy, że wszystko co duże lub większe od najmniejszego, składa się z pewnych części.

 

Jeżeli więc ktoś planuje chodzić na siłownię, to czasem zapomina o składnikach tego postanowienia. Na przykład na “Chodzenie na siłownię” może składać się kilka mniejszych lub większych problemów, które trzeba najpierw jakoś rozwiązać. Na przykład: problem z dojazdem (może lepiej zorganizować coś małego do domu najpierw i spacerować po okolicy?) , męcząca praca (może trzeba ją zmienić lub zmienić podejście do niej?), zły humor (może poświęcamy komuś niepotrzebnie czas, a ta osoba nas ciągnie ze sobą w dół?), brak czasu (może gdzieś nam giną godziny, na przykład na mediach społecznościowych?).

 

To takie przykłady, ale może się okazać, że cel który sobie stawiamy, to coś w rodzaju zbudowania domku na mokradłach ;).  Każda zmiana w życiu jest trochę jak rzucanie palenia moim zdaniem, to nie jest tak, że sobie coś wklejamy lub wycinamy i jest dobrze. Każdy taki ruch wpływa na całość życia, mniej lub bardziej. Czasem też otwiera jakieś możliwości, ograniczając inne. Może część tego co napisałem to truizmy, ale lepszy czasem Truizm Show niż... Truman Show. Tadam!

Zostaw, to na święta!

 

Zapach kardamonu i ciepłego ciasta był zniewalający. Świeżo wyjęty z piekarnika przysmak o apetycznie zarumienionej skórce pysznił się na kuchennym stole, obiecując rozpływające się w ustach rozkosze dla każdego, kto tylko będzie dość odważny, by wziąć kawałek. Jóhann był odważny. W końcu miał już prawie dziewięć lat i do tego był najwyższy w klasie. A mama miała teraz tyle do roboty, że na pewno nie zauważy…

– Zostaw, to na święta! – zawołała mama, która zdecydowanie zauważyła.

–Tylko kawałek! – Zaoponował Jóhann.

– Uważaj, bo Grylla lubi takie niegrzeczne dzieci! – zagroziła mama.

– Nie boję się starej trollicy! – odparował chłopiec.

– A ścierki się boisz?

Bawełniana broń mamy przecięła groźnie powietrze. Jóhann szybko się zastanowił. Bał się ścierki, ale tylko trochę, za to ciasta chciał spróbować bardzo. Błyskawicznie urwał kawałek, wepchnął go sobie do ust i wybiegł z kuchni, ścigany wściekłym okrzykiem matki i ciśniętą za nim ścierką.

 

***

 

Nagły stukot gałęzi uderzającej o szybę obudził Jóhanna. Chłopiec spróbował znowu zasnąć, ale przeszkodził mu w tym przeraźliwy zgrzyt uchylanego okna. Wygrzebał się spod kołdry i uniósł zaspane oczy w sam raz by ujrzeć ogromne, płonące błękitem ślepia. Chciał krzyknąć, ale gruba i pokryta liszajami dłoń zasłoniła mu usta, a potem świat przesłonił gruby materiał wora.

 

***

 

Zapach świeżej pieczeni był zniewalający. Wyjęte przed chwilą z pieca, parujące jeszcze danie o cudownie przypieczonej, chrupkiej skórce pyszniło się na stole. Gáttaþefur nie mógł oprzeć się tej rozkosznej woni. W kuchennych drzwiach najpierw pojawił się jego długi nochal o wachlujących wściekle nozdrzach. Zaraz za nim do izby wślizgnął się Gáttaþefur we własnej, kudłatej osobie. Zdążył jednak zrobić tylko krok.

– Zostaw, to na Yule! – zaryczała wściekle Grylla.

Gáttaþefurowi wystarczyło jedno spojrzenie na ogromną trollicę wymachującą przypominającym maczugę wałkiem do ciasta, by czym prędzej rzucić się do panicznej ucieczki. Tylko głupcy nie bali się Grylli.

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Początek był słodko świąteczny i z życia każdemu znajomy. Nagle zrobiło się straszno, bo okazało się, że tylko głupcy nie boją się  Grylli. Obiecuję sobie, że nie ruszę wcześniej tego, co na Święta. :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Arnubisie, bardzo to było sympatyczne i edukacyjne zarazem. Będę miał co dzieciom opowiadać w grudniowe wieczory :-D Chociaż pewnie mały Johann i tak uważa, że BYŁO WARTO!

A już za chwilę moje mikołajkowe wydanie specjalne ;-)

 

Wyszło za długo, ale może nikt mi głowy nie urwie ;-)

 

M.I.K.O.Ł.A.J.

 

W tym roku Olaf był wyjątkowo zdeterminowany. Pierwsza klasa podstawówki roiła się bowiem od dowcipnisiów, próbujących wmówić mu, że Mikołaj nie istnieje. Wiedział, że docinki kolegów nie skończą się, póki nie pokaże im dowodu.

Gdy wszelkie dźwięki dochodzące z sypialni rodziców ucichły, Olaf ostrożnie zszedł po schodach do salonu. W rękach trzymał telefon komórkowy, który, jak na ironię, otrzymał w ubiegłym roku od Mikołaja. Teraz zaś miał stać się narzędziem ostatecznego zdemaskowania i zerwania zasłony tajemnic Świętego.

Starając się być bardzo cicho, Olaf położył się na kanapie na wprost choinki. Szczelnie przykryty kocem udawał, że śpi, lecz tak naprawdę wsłuchiwał się w najdrobniejsze szmery. Nie był pewien, jak długo czatował w tej pozycji, gdy usłyszał cichutkie „dzyń, dzyń” niewielkich dzwoneczków oraz parsknięcie jakiegoś zwierzęcia.

To musiał być on. Mikołaj. Przyleciał do niego saniami zaprzęgniętymi w renifery. Po chwili rozległo się ciche skrzypnięcie drzwi i dźwięk ostrożnie stawianych kroków. Jeszcze moment. Olaf powoli przesuwał pod kocem dłonie zaciśnięte na telefonie z włączonym aparatem. Będzie miał tylko jedną okazję. Teraz!

Olaf gwałtownie otworzył oczy i uderzając palcem w ekran z szybkością głodnego dzięcioła zrobił serię zdjęć kucającemu pod choinką brodaczowi w czerwono-białym kostiumie.

– Witaj, Olafie – odezwał się zupełnie spokojnym głosem Mikołaj. – Tym razem udało ci się mnie przyłapać.

Siwy staruszek poprawił okulary i uśmiechnął się do chłopca.

– Przepraszam, panie Mikołaju – wydukał Olaf, którego nagle opuściła pewność siebie. – Ale moi koledzy nie wierzą, że jest pan prawdziwy. Muszę mieć dowód. Ale jestem grzecznym chłopcem!

Brodacz roześmiał się serdecznie.

– Wiem Olafie, wiem. Ale niestety, nie mogę pozwolić ci zapamiętać tej chwili – dodał znacznie poważniej.

– Rozumiem – odparł chłopiec, opuszczając głowę. – Tajemnica Świąt.

– Tajemnica Świąt – potwierdził łagodnym głosem Mikołaj. – A teraz, skoro już tu jesteś, rozpakuj swój prezent.

Olaf natychmiast odzyskał humor, klęknął obok staruszka i pociągnął za tworzącą fantazyjną kokardę taśmę. Z namaszczeniem zdjął z pudełka wieko. Wewnątrz ujrzał jedynie idealną czerń, po której przesuwały się zielone cyferki.

– Co to takiego, Mikołaju?

Święty Mikołaj delikatnie pogładził chłopca po głowie, a potem świat zalała ciemność, zera oraz jedynki.

 

***

 

                Po ekranie przesuwały się linijki komend, zgodnie z planem przeprowadzających coroczny restart systemu, pozwalający na ograniczenie rozmiarów symulacji. Tuż pod nim widniała zakurzona tablica pamiątkowa, na której wygrawerowano nazwę statku: M.I.K.O.Ł.A.J. – Modułowa Interplanetarna Kolonia Ocalonych z Łącznikiem Autonomicznej Jaźni.

Arka, powoli sunąca przez kosmos z miarowym buczeniem silników jonowych, wypełniona była największym i obecnie jedynym już skarbem ludzkości – dziećmi, które być może kiedyś odnajdą nowy dom, w którym ponownie zaznają miłości i radości. A wszystkiego nauczy ich Mikołaj.

uderzając palcem w ekran z szybkością głodnego dzięcioła

heartlaugh

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

...potem świat zalała ciemność, zera oraz jedynki.

Na szczęście jest dalszy ciąg. :) Ładne.

PsychoFish’u,

Baaardzo oryginalna kronika baaardzo ważnych wydarzeń. ;)

 

Vacterze,

Przypuszczam, że każde dziecko cieszyłoby się, gdyby Mikołaj zawitał tak wcześnie. ;)

 

Sonato,

Grunt to optymizm! :) Tylko przedramienia szkoda. :))

 

Ambush,

Choinka rewelacyjna!

 

Arnubusie,

No tak, to przedświąteczne podjadanie – któż go nie zna? :))

 

Krzkot1988

Piękne i wzruszające. :)

 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Tak na szybko teraz stworzyłam. Poproszę termin 11.12. :)

Pecunia non olet

Mam chwilkę zaległości po aktywnym weekendzie. Podopisywałam wszystkich, którzy się w międzyczasie zgłosili, dzięki! :D Idealnie przy Mikołajkach przychodzę nadrabiać teksty. Nawiasem, wszystkiego najlepszego, mam nadzieję, że miło spędzacie dzień.

 

Vacter, co to za Mikołaj, co daty gubi? Ale czy 2 grudnia to za wcześnie? Nie powiedziałabym – to przynajmniej nie listopad. W tym roku w Ikei i Kauflandzie pierwsze dekoracje świąteczne widziałam już w październiku, ale rekordzistą był bodajże RMF, który puścił Last Christmas w sierpniu, wywołując moją niemałą konsternację.

 

Sonato, miałaś rację, mówiąc, że tekst depresyjny, ale mam wrażenie, że jest w nim dużo prawdy – że czasami dużo od siebie wymagamy, nawet za dużo. Cóż, trzymam kciuki, aby bohaterce kiedyś się udało albo żeby przynajmniej zrozumiała, że nie wszystko musi się udawać. :D W końcu gdyby wszystko było perfekcyjnie, to by było nudno. I zgadzam się z Ambush, że jodłowanie brzmi jak jakiś plan. Podobają mi się też Wasze przemyślenia odnośnie postanowień noworocznych. Zgadzam się i z Vecterem, i z Sonatą. Sama staram się żyć zgodnie z logiką zmieniania rzeczy, kiedy przyjdzie na nie pora i serdecznie to polecam. :D

 

Ambush, wierszyk przyjemny, a ze “stare powieś z tyłu” i “nie wpuszczaj kota” zgadzam się tym bardziej i skądś to zdecydowanie znam.

 

Arni, piękny tekst. Mnie nikt nie straszył Gryllą, zresztą jako dziecko zawiązywałam komitywę z ojcem, żeby omijać “to na święta”. Ale gdyby ktoś jednak mnie straszył Gryllą, to myślę, że zastanowiłabym się dwa razy.

 

krzkot1988, tak się zastanawiam, czy Olaf chciał przyłapać Mikołaja przez prezenty, czy jednak może podejrzewał, że coś jest nie w porządku. Ale bez względu na odpowiedź, trzymałabym za niego kciuki. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Gryllą straszą głównie na Islandii, więc zdziwiłbym się gdyby cię nią straszyli :D Ale bardzo lubię islandzki folklor okołoświąteczny, zresztą Grylla już przewinęła się w moim opowiadnaiu na pierwszy świąteczny konkurs :D

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Gdzieś kiedyś czytałem, że lepiej mieć regularnie wypełniany plan minimum. Niestety, czasem stawiając sobie duży cel zapominamy, że wszystko co duże lub większe od najmniejszego, składa się z pewnych części.

Do celu najlepiej małymi kroczkami. Chociaż nie mogą być za małe :) Masz rację, Vacterze, trzeba się zastanowić, co powoduje, że się nie udaje wprowadzić zmiany i czy jest ona w ogóle możliwa w danej sytuacji.

Cóż, trzymam kciuki, aby bohaterce kiedyś się udało albo żeby przynajmniej zrozumiała, że nie wszystko musi się udawać. :D

Verus, raczej tylko to drugie jest możliwe :P

końcu gdyby wszystko było perfekcyjnie, to by było nudno.

Prawda. No i czy naprawdę bylibyśmy zadowoleni z życia? Chyba nie do końca ;)

Arnubisie, dobry kawałek ciasta tekstu! Ładne, świąteczne i klimatyczne opisy, no i islandzki folklor też zrobił robotę.

 

krzkot1988, fajny tekścik – zaczęło się niewinnie, ale zakończenie wywróciło wszystko do góry nogami ;)

Arnubis, chyba muszę się bardziej zainteresować islandzkim folklorem, bo brzmi zabawnie. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Yep, jest świetny. Zwłaszcza polecam ci Jólakötturinna (o którym piasłem opowiadanie xD), uroczy jest, mocno Lucek-vibes.

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Ojej, znalazłam piękne grafiki tego cudu. Już mi się podoba. <3

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Arnubisie niestety chyba wiem skąd ta pieczeń. Szokująco klimatyczne;)

 

Krzkocie Trzeba wierzyć w Mikołaja do końca;)

Lożanka bezprenumeratowa

No to wstawiam drugi tekścik – nie obiecuję, że będzie bardziej pozytywnie niż ostatnio, ale zapraszam do lektury :)

 

Nie otwieraj drzwi obcym

 

Maciuś miał dziś zły humor. Zbliżały się święta, więc nauczycielka matematyki podarowała mu w prezencie jedynkę z kartkówki. W dodatku Sebastian – jego najgorszy wróg – cały czas się chwalił nową hulajnogą, którą dostał na Mikołajki. Maciuś nie dostał wczoraj zupełnie nic. Rodzice, jak zwykle zajęci, najwyraźniej zapomnieli o prezencie dla syna. 

Dźwięk dzwonka do drzwi wyrwał Maciusia z niewesołych rozmyślań. Wystraszony – był sam w domu – podszedł do wejścia i nieśmiało zapytał: 

– Kto tam? 

– Ho, ho, ho! – rozległo się zza drzwi. – Witaj, Maciusiu. Podobno nie dostałeś nic wczoraj na Mikołajki. 

– Kim pan jest? 

– Jestem Świętym Mikołajem! – oznajmił nieznajomy. – Przyniosłem ci spóźniony prezent mikołajkowy! 

Maciuś, nieufny, podsunął stołek i stanął na nim, by spojrzeć przez wizjer. Rzeczywiście – przed drzwiami stał gruby pan w czerwieni, z wielkim, wypchanym worem. Chłopak z wrażenia prawie spadł ze stołka. Uśmiechając się radośnie otworzył Mikołajowi. 

 

*** 

 

Zorn zacisnął sznur, szczelnie zamykając worek. Gówniarz jeszcze piszczał i szamotał się, ale zaraz przestanie, gdy tylko środek nasenny zacznie działać. Te dzieci robią się coraz bardziej łatwowierne – pomyślał. Wyszedł na zewnątrz z poczuciem dobrze wykonanej roboty. Sztuczna skóra Mikołaja nieco uwierała, ale była konieczna. Czarne, pokryte wybrzuszeniami cielsko i zdeformowana głowa z pewnością nie sprawiłyby, że dzieci bardziej mu zaufają. 

Jego statek czekał ukryty w pobliskim lasku. Pora załadować ostatni worek z materiałem do testów i wracać na swoją planetę. 

Gdy zagłębił się w zarośla i ujrzał wehikuł, od razu zauważył, że coś jest nie tak. Drzwi były otwarte. Porzucił worek w trawie i szybko pobiegł do wnętrza maszyny. 

W środku unosił się zapach kogoś nieznajomego, pachnącego piernikami, goździkami i mandarynkami. Zorn spróbował uruchomić statek – bezskutecznie. Maszyna poinformowała o braku paliwa. Zdenerwowany, podbiegł do baku – przed odlotem zatankował do pełna. Paliwo było stworzone ze składników obecnych tylko na jego planecie, bez niego nie będzie mógł wrócić do domu. 

– Ho, ho, ho! – Podskoczył, gdy huknął za nim potężny głos. 

Odwrócił się i ujrzał kogoś, kto do złudzenia przypominał osobę, za którą był przebrany. Tylko że ten Mikołaj najwyraźniej był prawdziwy – biła od niego jakaś dziwna magia. 

– To ty ukradłeś paliwo? – wrzasnął Zorn. – Oddawaj zaraz! 

– Przykro mi, ale poleciało już na Biegun Północny. – Mikołaj uśmiechał się promiennie. – Widziałem, co robiłeś i co masz w worku. Dostaniesz paliwo, jeśli naprawisz swoje błędy. 

Zorn zaklął w myślach. Tego się nie spodziewał. Ale trudno, odda materiał. Na planecie zgromadzili go już bardzo dużo. 

– Dobra, bierz worki i oddawaj – oświadcza. 

– O nie, nie. Powiedziałem: jak naprawisz swoje błędy. Oszukiwałeś dzieci, że dostaną prezenty. – Twarz Mikołaja spoważniała. – Teraz rozdasz je naprawdę, skoro tak dobrze ci idzie udawanie mnie. A mi się przyda pomocnik. 

– Co?! – Zorn był wściekły. 

Tak nieudanej wyprawy jeszcze nie miał. Ale niech gruby dziadunio się cieszy, póki może – pomyślał. I tak mieli już dość materiału, by rozpocząć inwazję. 

Bardzo przyjemna miniatura, chociaż spodziewałem się innego twistu na koniec, np.:

1. Statek Zorna zostaje rozparcelowany przez złomiarzy.

2. Statek ma blokadę straży miejskiej.

3. W statku zamieszkali bezdomni.

4. Zorn zostaje okradziony po drodze do statku.

5. Zorn dostaje wyrok za prowadzenie nierejestrowanej działalności gospodarczej.

 

Ale pojawienie się prawdziwego Mikołaja też spoko :-D

Wow, Sonato, toż to makabryczny horror! surprise

Przyznam, że czytałam przerażona. 

Ciekawe, nie powiem, ciekawe. I pomysłowe. :)

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Tak, tak, nie otwieraj drzwi obcym nawet, gdy już nie jesteś dzieckiem, to może nie będzie inwazji. smiley

Całkiem na czasie tekst. yes

Dzięki wszystkim za przeczytanie! Blokada straży miejskiej – ten pomysł mi się najbardziej podoba, szkoda, że na to nie wpadłam :D

Oooo...?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Czyli u mnie był prawdziwy, czy kosmita?!

Lożanka bezprenumeratowa

Jeśli nie zostałaś porwana do testów, to znaczy, że prawdziwy.

Widzę, że porywacz ukrył się na avatarze Tarniny ;)

Ale gdybyś została porwana do testów, to byś o tym nie wiedziała! :-P

8 okienko kalendarza adwentowego :).

Główna postać inspirowana filmem “Strażnicy marzeń” :).

 

Chłopak przysiadł na dachu i spojrzał na wieżę zegarową. Dwudziesta druga, a dopiero się ściemniało. Musiał jeszcze chwilę poczekać, by nikt go nie dostrzegł. Śnieżnobiałe włosy, blada cera i biała peleryna co prawda były idealne na skrycie się wśród grudniowych zasp, ale nie w lipcowym upale. Jednak Jack Mróz nie zrezygnowałby z największego psikusa stulecia. W błękitnych oczach błyszczały figlarne iskierki.

– Teraz – szepnął i oszronił chodnik przed szkołą, tuż przed jegomościem, który zrobił spektakularnego fikołka. Jack dałby mu dziesięć punktów. Elegancka pani tuż za nim walczyła dłuższą chwilę, odprawiając dzikie tańce, nim upadła tuż przy mężczyźnie. Kiedy Jack usłyszał z dołu niewybredne słowa i zdziwienie skąd w lecie lód, zachichotał radośnie. Już obmyślał sobie, jak zmrozi rzekę wędkarzom, rozglądając się przy tym za dziećmi. Zawsze przecież było ich pełno na dworze i wesoło harcowały. Bez nich nie było już tak zabawnie.

– Ufff. – Otarł pot z czoła.

Nagle usłyszał w dole pełny bólu okrzyk. Starsza pani leżała jak długa. Przestraszony Jack już chciał do niej sfrunąć, ale podbiegło do niej młode małżeństwo, rozchlapując wodę.

– O dziękuję, kochani. Chyba wszystko dobrze, tylko się nie spodziewałam lodowiska w lecie!

To jednak nie to samo. Wszystko ma swoje miejsce i czas, pomyślał ze smutkiem chochlik.

 

                                                                                           *        *        *

 

Śnieg obficie padał, łaskocząc roześmiane dziecięce buzie. Ślizgawka tuż przy górce okazała się wspaniałym odkryciem dnia. Dzieci urządziły sobie nawet zawody, kto dłużej utrzyma się na lodzie. Długo nie mogły wyłonić zwycięzcy, przeszkadzając sobie nawzajem, a mocniejsze podmuchy wiatru nie ułatwiały zadania, psocąc i jakby bawiąc się z dziećmi. W pewnym momencie śnieżki zaczęły latać nie wiadomo skąd, rozpętując bitwę. Radosny śmiech niósł się, aż do miasteczka, gdzie wieża zegarowa właśnie wybiła siedemnastą. Ulice szybko zostały odśnieżone i jedynie piękne zimowe malowidła na szybach zdobiły domy, ciesząc oko dorosłych.

 

Czasem w lecie oczekuje się mrozu, tak, jak zimą – upalnego lata. :)

Super, Monique.M. :)

Pecunia non olet

Widzę Monique, że chochliki Cię zniewoliły na dobre.

Lożanka bezprenumeratowa

Monique, są jeszcze wolne okienka w kalendarzu. Napisz do kompletu o chochliku przynoszącym zimą trochę ciepła marznącym/ nie lubiącym mrozu. Miś ładnie prosi.

Dziękuję za pozytywny odbiór:). Ach te chochliki... Misiu, rozumiem Cię. Zobaczymy czy wena coś przyniesie;).

Dobrze że nikt nie skręcił karku na tym lodzie ;)

 

A Strażników Marzeń polecam każdemu, ładna animacja.

9 okienko kalendarza adwentowego

 

Wykonane wraz z synkiem :).

 

Przepiękne, Monique.Mheart

Pecunia non olet

Urocze :3 

Gratulacje z powodu pięknej ilustracji i zdolnego synka. yes smiley

:)

Poproszę 14 grudnia :).

Moniqueyes

Monique piękny bałwanek

Lożanka bezprenumeratowa

Za luźną inspirację posłużyło: https://www.youtube.com/watch?v=06OlSDpex7g

 

Zombies ate my christmas tree

– Verus & Golodh

 

BIM BAM BOM…

 

Głuche stuknięcia wielgachnych nóg ustają, gdy kosmiczny słoń zatrzymuje się przy szybie wentylacyjnym. Zeskakuje z niego jeździec w czerwonym płaszczu. Bierze z juków zielone pudełko, odwiązuje wstążkę i wyjmuje łom. Dwa uderzenia później droga do statku kosmicznego jest już wolna.

Przywiązuje słonia, podciąga spodnie i wciąga brzuch. Przeciska się do środka, co chwila pociągając nosem. W powietrzu unosi się ten charakterystyczny odór zgnilizny, wymieszanej ze strachem. Oni już wiedzą.

Oblizuje wargi. Zemsta wreszcie się dopełni. Za chwilę pokład spłynie krwią i przeszyją jęki niespokojnych dusz, wołających jego imię. Kata sprawiedliwości. Samotnego mściciela. Mikołaja, który nie jest już taki święty. Bo gdy rozum śpi, budzą się demony.

I zombie.

***

    Wewnątrz wszystko jest tak, jak zapamiętał – mesa przystrojona kolorowymi lampkami pachnie stołówkowym żarciem i tylko przypięte tu i ówdzie gałązki nie są już zbyt zielone. W rogu stoi martwe drzewko, pod spodem kolorowe pudła… i to pomiędzy nimi dostrzega pierwszego z nich. 

    Mały. Musiał być dzieckiem, gdy go przemieniono. 

    Takie są najgorsze. 

    Mikołaj zaciska dłoń na mieczu łańcuchowym i szykuje się do skoku. Zanim jednak wykonuje ruch, dziecko kieruje na niego spojrzenie jedynego oka – brakuje nie tylko drugiego, ale też połowy twarzy – i natychmiast znika w jakiejś dziurze w ścianie. Szlag by to.

Mikołaj nasłuchuje przy ścianie i dopiero po chwili odpuszcza. Rusza dalej korytarzem, pogrążonym w półmroku lampek choinkowych. Podłoga skrzypi złowrogo.

Wtem rozlega się…

 

Wesołe niech będą święta. Wesołe niech będą święta. Wesołe niech będą święta. I noooowy roook teeeż!

 

Piosenka, której kiedyś słuchali w trakcie pracy. On, jego elfy i wszystkie renifery… Odległe, ochrypłe głosy stają się coraz głośniejsze i wyraźniejsze, gdy Mikołaj zbliża się do końca korytarza. Spod znajdujących się tam drzwi unosi się rodzinna atmosfera pod postacią zapachu makowca i ryby (z niewielką tylko nutką zgnilizny). Pieprzone zombie.

Ostatni raz sprawdza granaty przy boku i forsuje drzwi. Już ma rzucić się na najbliższego potwora, gdy dociera do niego, co właściwie widzi.

To nie święta, to ich abominacja, ale wokół stołu przykrytego potrawami – wśród których widać też niezidentyfikowane kawałki mięsa – stoją ludzie. Znaczy, nie tylko ludzie: elfy, renifery, księgowi… wszyscy z nadal otwartymi do śpiewu ustami, ale zawodzi już tylko stare radio w rogu.

Mikołaj staje. Rozpoznaje ich twarze, wie kim są, nawet jeżeli z niektórych oczu wyglądają robaczki, niektóre szczęki szczerzą się w wiecznym już uśmiechu, a kilka kończyn wystaje ze stojaka na parasole. 

Skąd on się tu wziął? Komu na statku kosmicznym potrzebne parasole? – przez myśli Mikołaja przebija się pierwsze logiczne pytanie. Oczu jednak dalej nie może odkleić od pięknej scenki rodzajowej, której jest świadkiem. 

Może się mylili? Może choroba zombie nie odbiera wszystkich odruchów istotom żyjącym? W końcu jest tu choinka, są potrawy wigilijne, jest rodzina… Całe chęci na zemstę przechodzą w jednej chwili, Mikołaj odrzuca miecz łańcuchowy, odkłada pas z granatami, a jego twarz pierwszy raz od lat rozświetla uśmiech. Stawia krok do wnętrza, szeroko otwierając ramiona…

Zombie, do tej pory nieruchome, otrząsają się ze zdziwienia. Patrzą po sobie, uśmiechają się i podejmują wesołą piosenkę. 

– Jestem w domu! – krzyczy Mikołaj. Już ślini się na widok pieczeni, gdy…

Coś gryzie go w stopę.

Patrzy w dół i napotyka pojedyncze oko dziecka. Ledwo zdaje sobie z tego sprawę, a już rzuca się na niego cała wesoła rodzina zombie.

To będą wesołe święta. W każdym razie dla tych, do których kolacja wigilijna sama przyszła.  

A morał? Cóż, morał jest krótki i raczej nieznany: nie odkładaj miecza przed chmarą zombie, bo będziesz zjadany.

:)

Слава Україні!

Sonato, no jak na mnie to w tym tekście jest nawet happy end. :D

 

Monique, piękne rzeczy w kalendarzu. :D I mówię zarówno o ozdobie, jak i tekście, choć wspomnianej bajki, która była inspiracją nie widziałam.  Dopisałam Cię na 14.12. :D

 

EDIT: Ach, no i polecam tekst Golodha i mój. Mam nadzieję, że sprawi Wam trochę radości. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Ponieważ do rozpoczęcia nowego dnia pozostała już niecała godzina, otworzę okienko 11 grudnia:

„Jeden dzień wiosny w środku zimy”

 

– Nienawidzę Świąt! – Zniechęcona Wiktoria spoglądała w telewizor.

Sześćdziesięciolatkę zawsze denerwowała atmosfera przedświątecznej bieganiny. Pokój, radość i składane życzenia uważała za sztuczne.

– Oby tylko przetrzymać to wariackie szaleństwo i spokojnie wejść w styczeń ze stertą nowych rachunków! – gderała.

Zasadzone drzewko cytrynowe miało być jawnym sprzeciwem wobec celebrowania choinki.

Nie wychodziła do sklepu czy sąsiadów, korespondencję dostawała do skrzynki. Konsultacje lekarskie oraz zakupy przeprowadzała przez internet z dostawą pod drzwi. Powtarzała, że takie życie odludka lubi najbardziej.

 

W tym roku wszystko się zmieniło, bo 11 grudnia do Polski nieoczekiwanie zawitała wiosna.

Zamiast narzekać na mróz i śnieg, Wiktoria mimowolnie uśmiechnęła się, widząc ptaki, liście i kwiaty.

Pani Zima zastukała do jej drzwi. Weszła z małym chłopczykiem.

– Wiktorio, podobno jesteś samotna.

Zanim kobieta zaprzeczyła, Zima kontynuowała:

– To dwuletni Adaś. Niewiele mówi, ale wszystko rozumie. Jest bardzo smutny, bo musiałby w domu dziecka spędzić samotnie Święta. Czy mógłby zostać u ciebie?

Wiktora przytaknęła z uśmiechem.

– Wiosna przyszła na jeden dzień, aby czuł się ciepło i bezpiecznie. – Biała Pani podeszła do okna i namalowała wzory na szybach. Wiktoria dostrzegła w nich magiczne piękno.

Tymczasem Zima chodziła już po ulicach, zdobiąc je śniegiem.

 

– Adasiu, usiądź. Napij się gorącej czekolady. – Kobieta podała kubek. – Chciałbyś mieć prawdziwą choinkę?

Maluch kiwnął głową, usadawiając się ufnie na jej kolanach przed komputerem.

Przytuliła go i zapłakała ze szczęścia.

– Mamy jeszcze czas do Świąt, na pewno zdążymy. Poszukajmy… – przeglądała internet. Święta zaczęły ją cieszyć, jak nigdy dotąd. – Kupię ci prezenty oraz ubranka, bo teraz tu zamieszkasz. A w twoje imieniny podzielimy się opłatkiem.

 

***

 

– Tak nie można, przed adopcją konieczny jest szczegółowy wywiad, zawiłe formalności, wypełnienie drobiazgowej dokumentacji! – protestował kierownik domu dziecka.

Zima z uśmiechem dotknęła różdżką teczki Adasia.

– Gotowe – powiedziała. – Wesołych i Szczęśliwych Świąt Wszystkim!

 

 

 

 

 

 

Pecunia non olet

Bardzo ładny tekst Bruce heart.

 

Odnoszę  dziwne wrażenie, że w tym roku kalendarz adwentowy staje się dość krwiożerczy laugh. Więc, aby przełamać to wrażenie wstawiam zdjęcie z dzisiejszego spaceru smiley

Niekoniecznie wiosny, lecz łagodnej zimy i gorących serc Wszystkim (inspiracja szortem Bruce).

Piękny byłby świat, gdyby bruce mogła nim pozarządzać;)

Lożanka bezprenumeratowa

Cieszy mnie, że się Wam podobało. :)

Monique.M, choinka przepiękna. heart

 

Edit, żeby pusty nie został, wezmę 13 grudnia. :)

Pecunia non olet

Verus & Golodh – zaskakujący tekścik, fajny. Mam nadzieję, że kolacja wigilijna smakowała załodze :P

 

Bruce – ładny tekścik, rozgrzewający w czasie mroźnej zimy :)

 

Podoba mi się, że są tu tak różne tekściki i że jedne są mroczne, a drugie ciepłe i radosne – niech żyje różnorodność!

 

Piękna choinka, Monique :)

Dziękuję, Sonato

Rzeczywiście, kalendarz obfituje w niezwykłą różnorodność. heart

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

OldGuard i ja, ośmielamy się zadać Wam zagadkę w tym dwunastym okienku Kalendarza. Dostajecie dwa droubble (tytuły się nie liczą). Czyją własnością jest który? 

 

                                                                       Wena i pierniczki

Może nie wiecie, ale różne są weny, jedne od pisania tekstów świątecznych, fantastycznych na NF, inne od różnych działań wcale nie związanych z pisaniem. Każda ma swoją specjalizację i ‘worek’ pomysłów. Potrafią być kreatywne.

 Małgosia upiekła  na Święta pierniczki, bo przyszła do niej wena, taka od pomysłów na ciasteczka i  obiecywała, że jeżeli dziewczyna upiecze  pierniczki, będą wyjątkowe.

– Gdy taki rozkruszysz i wysypiesz okruchy o północy przez okno, rano spełni się twoje najskrytsze marzenie – mówiła.

Gosia tak zrobiła.

Rano przyszła sąsiadka z dołu, z wyrzutami, że ma naśmiecone na balkon i to przed Świętami.

 Nie takie było najskrytsze marzenie młodej.

Sąsiadka miała też prośbę:

– Z Londynu przyjechał do mnie na Święta mój chrześniak. Matka go przysłała, żeby poznał nasze tradycje, to moja przyjaciółka. Janek jest twoim rówieśnikiem, dogadacie się. Czy możesz się nim zająć? I zapraszam cię na Wigilię do nas.

Małgosia zrozumiała w tym momencie, że wena jej nie okłamała. Widziała Janka wczoraj i chociaż, jak zawsze mówiła, była singielką z przekonania, jej najskrytszym marzeniem było poznać miłego chłopaka. Okazja sama się pchała w ręce.

– Z przyjemnością się nim zajmę i dziękuję za zaproszenie, bardzo chętnie przyjdę do państwa.

– Nie będziesz, dziecko, sama. W Wigilię nikt nie powinien być.

 

                                                                                     Pomocna wena

Miałem wczoraj strasznego doła. Ilona rzuciła mnie teraz przed Świętami, po dwóch miesiącach nie tylko chodzenia. Nie mogła po Świętach? Będę Wigilię spędzał samotnie?

Rozmyślając tak, usłyszałem:

– Czemu tak smęcisz nieboraku? Przecież masz mnie. – To była moja osobista wena.

Przychodziła, kiedy chciała, ale zawsze z pomocą.

– Ilona ci powiedziała, że albo ona, albo czytanie i pisanie na NF, więc nie dziw się, że sobie poszła.

– Ale w Wigilię i Święta będę sam, ty znowu znikniesz – powiedziałem do weny.

Ta się roześmiała i wygłosiła długą, jak na nią, przemowę:

– Przyszłam, żeby ci pomóc. Pomyślałeś dlaczego, gdy zjeżdżasz rano windą, na ósmym piętrze wsiada zawsze Alicja, ta ładna brunetka, singielka? Wiem od jej weny, że dziewczyna też jest zarejestrowana na NF. Jest w twoim wieku, macie wspólną pasję, odezwij się do niej. Znikam, dalej radź sobie sam. – I zniknęła.

Rzeczywiście widziałem parokrotnie tę Alicję z egzemplarzami Nowej Fantastyki. Jest interesująca i niebrzydka. Zaczepię ją, dziewczynę nie miesięcznik.

Dzisiaj rano dopilnowałem, żeby wyjść do pracy o zwyklej porze. Na swoim piętrze Alicja wsiadła do windy i zacząłem rozmowę. Okazało się, że pracujemy w biurowcach na tej samej ulicy. Umówiliśmy się na spotkanie po pracy.

Wigilię i Święta spędzimy razem, co będzie potem, zobaczymy.

Pierniczkowy misiek i pomocna gwardzistka.

Miło mi się zrobiło na serduszku<3

Lożanka bezprenumeratowa

Chciałam zarezerwować 22.12 Ambush i ośmiornica :)

Baaardzo optymistyczne historie, OldGuard i Koalo75, brawa!  Trzeba zawsze wierzyć w miłość. :) 

Niestety, nie umiem rozszyfrować, kto co napisał. :)

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Ambush, nie potwierdzamy i nie zaprzeczamy. :)

Bruce, znaczy zagadka udana. :)

Bruce, znaczy zagadka udana. :)

 

O, tak, potwierdzam, Koalo75. :)

Pecunia non olet

Bruce, to się cieszymy. :)

Ja stawiam, że Miś napisał pierwszą powiastkę, a OldGuard drugą:)

Слава Україні!

To podobnie obstawiasz, jak Ambush. :)

Pecunia non olet

Już wieczór, więc pozwolę sobie otworzyć okienko 13 grudnia, do którego się zgłosiłam, ponieważ u nas od wczoraj nieprzerwanie sypie i jutro pewnie od rana znowu będę odśnieżać, więc mogłabym zamieścić tekst zbyt późno. :)

Fotografie moje, z zasypanego Będzina. :)

 

Okienko 13 grudnia. :)

 

„Życzenia ślemy światu!” :))

 

Idą takie piękne Święta!,

każdy o każdym pamięta,

więc życzenia śle się z sercem,

wszyscy są szczęśliwi wielce.

Dom zdobimy uśmiechami,

gadamy ze zwierzakami,

mak na kutię ucieramy,

pierwszej Gwiazdki wyglądamy.

Dziś marzenia się spełniają -

– wszyscy prezenty dostają.

Pajacyk schodzi z igliwia,

z Aniołkiem harce wydziwia.

 

 

Zasypało świat na biało,

pod butami zaskrzypiało,

już od świtu odśnieżało,

cudną zimą zachwycało.

 

 

 

Choinkowe cuda lśnią.

Nikt nie zważa więc na ziąb,

Mikołaja sanie mkną,

reniferów przy nich rząd,

dzwonki w mroku pięknie brzmią,

kolędnicy stoją w krąg.

Wiwatuje każdy ląd:

„Zdrowych i Wesołych Świąt!”.  

heartlaugh

Pecunia non olet

Koala & OldGuard, pozytywne tekściki! Fajnie, że bohaterom udało się znaleźć miłość i nie spędzać świąt samotnie :) Nie mam jednak zielonego pojęcia, kto napisał który tekst.

 

Bruce, uroczy wierszyk i ładne zdjęcia! U mnie też od wczoraj nie chce przestać sypać :)

Sonato,Golodhu, nie zdradzimy, co jest czyje. Zdradzę tylko, że dzisiaj moja wspólniczka ma imieniny.

Bruce, pięknie, prawdziwie świątecznie wypełniłaś 13te okienko rymami i zdjęciami.

Wspaniałe ozdoby, przypomina mi się zestaw drewnianych zabawek na choinkę. Już wiem co kupię, ale widzę, że te tutaj są robione bardziej ręcznie.

 

Kalendarz adwentowy muszę nadrobić, bo widzę, że nie wszystko obejrzałem.

Bardzo optymistyczne kolejne okienka, aż przyjemnie się robi na koniec dnia (w sumie w nocysmiley).

Obstawiam, że o pierniczkach napisał Miś, a o NF OldGuard.

Dziękuję. :)

Pecunia non olet

Wspaniały kalendarz! Mam trochę zaległości, ale już nadrabiam powoli :)

Bruce, piękne zdjęcia!

Co do zagadki: pierniczki wydają mi się bardzo Misiowe, więc drugi tekst musi należeć do OldGuard.

 

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Wspaniały kalendarz!

Zgadzam się, ten kalendarz co roku jest naprawdę rewelacyjny! :)

Pecunia non olet

Podbijam wątek na listy początek.

Bez komentarzy zaraz się zdarzy,

że całkiem spadnie, bo już jest na dnie.

To może coś razem napiszmy świątecznego? 

Miłego i optymistycznego? :))

 

Na przykład, że czternastego grudnia,

tak około południa,

wszyscy się wspólnie ucieszyli,

że już za dni dziesięć zasiądą do Wigilijiiiiii... ... winklaugh

Pecunia non olet

14 okienko kalendarza adwentowego

 

Z dedykacją dla Misia smiley

 

Michaś uwielbiał zimę. Zjeżdżanie na sankach, lepienie najogromniejszego na świecie bałwana i bitwy na śnieżki. No i oczywiście Boże Narodzenie z prezentami. Tak, prezenty były ważne. Ale Michaś miał w związku z tym problem. Tacie zrobił ze słoika pojemnik na śrubki, dziadkowi skarbonkę na drobniaki, które zawsze gdzieś gubił, babci doniczkę-buzię na rosnącą bazylię (która była włosami). Ale co miał zrobić mamie? Ona wszystko miała. Myślał nawet o ramce na zdjęcia, ale mama ma już ich tyle, że się nie mieszczą na komodzie. Ech... Michaś potrząsnął szklaną kulą, powodując że Święty Mikołaj stał teraz w zamieci śnieżnej. Mama uwielbia ciepło. Najchętniej spędziłaby zimę w ciepłych krajach. Może Mikołaj spełni jej życzenie choć w tym roku?

 

Michaś, jako pierwszy rozpakował swoje prezenty i jak zawsze był zachwycony. Następnie zaczął rozdawać własnoręcznie zrobione upominki. Tata ucieszył się z podpisanego pojemnika na śrubki, dziadek ze skarbonki (od razu wyciągnął z kieszeni kilka groszówek), babci bardzo podobał się ludzik z zielonymi włosami. Michaś już miał przyznać się mamie, że nic dla niej nie ma, gdy dostrzegł pod choinką jeszcze jedną paczuszkę z podpisem "mama". Czyżbym zrobił prezent i zapomniał o tym? Szybko wziął go i wręczył mamie. Okazało się, że była to szklana kula, ale zamiast śniegu miała piasek, a między dwoma palmami rozwieszony był hamak.

– Jaki cudowny prezent! – ucieszyła się mama i od razu potrząsnęła kulą. W środku powstała burza piaskowa, a kiedy opadła, na hamaku pojawiła się... Mama! Cała rodzina z niedowierzaniem wpatrywała się w kulę. Mama za to dłuższą chwilę spoglądała na nich, po czym wzruszyła ramionami i wygodniej ułożyła się na hamaku, zakładając przeciwsłoneczne okulary.

Bohater jest imiennikiem Synka. heart

Też chcę na hamak! laugh

Super, dzięki, Monique.M. :)

Pecunia non olet

Jakie śliczne ^^

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ciepło witam, Monique, taki słoneczny pomysł z prezentem dla tej mamy.  Słońce zimą bardzo jest potrzebne w tych krótkich dniach, a mamie na pewno przyda się taki dodatkowy odpoczynek.

Wspominałeś coś Misiu o chochliku przynoszącym ciepło, pod moim poprzednim okienkiem. Co prawda to nie chochlik, ale ciepełko jest smiley.

Moniqueyes

Ależ zrobiłyście atmosferę. Już powinniśmy siadać do stołu.

Dzięki.

Lożanka bezprenumeratowa

To ja, zanim pochwalę dotychczasowe opka bardziej szczegółowo, podzielę się zdjęciem. Bo czasem nawet i Cthulhu zmarznie i trzeba się o niego zatroszczyć, co właśnie zrobiłam.

 

ninedin.home.blog

Jakie super! 

A zegar w tle, niczym z pokoju mojej Cioci sprzed lat... 

Pecunia non olet

Dzięki ci o przedwieczna ninedin!

Cthulhu jaki wesoły, ale rządzi jakimś światem ścisłych zasad. Matematyzuje przestrzeń pod sobą. Zachowuje jednak radość przedwieczności kojarzonej powszechnie ze straszliwą grozą. W końcu temat świąteczny.

Świetne ninedin :).

Pora wypełnić 15te okienko.

                                                                           Świąteczny prezent

Jestem normalny, taki przeciętny trzydziestolatek, singiel. Żyłem sobie spokojnie, ale przed paroma dniami zdarzyło mi się coś niezwykłego. Po przedświątecznym sprzątaniu postanowiłem wieczorem odpocząć. Usiadłem w fotelu, zacząłem czytać opowiadanie na NF i nagle w drugim fotelu pojawiła się ona. Wyglądała na dziewczynę w moim wieku. Była wysoka jak ja, lecz zgrabna,  niebrzydka, z ujmującym, niepewnym uśmiechem i pięknymi oczami.

 

Powiedziałem półgłosem do siebie:

– Oto skutek ciągłego czytania fantastyki. Trzeba będzie trochę przyhamować.

Na to usłyszałem melodyjne:

– Czeeść. Jeestem Fiina. Chyyba poozostaanę tuu kiilka dnii.

 

Zaskoczony postanowiłem podjąć grę z całkiem sympatycznym przywidzeniem.

– Dlaczego u mnie?

– Taaki przypaadek.

– Skąd jesteś?

– Z równooległego świaata.

– Jak to możliwe?

– Cooś mnie przenioosło. Teeraz dziiwnie mówię. Moogę zamieeszkać u ciebie, doopóki nie napraawią przeejścia? Jest awaaria. Poowinni skoończyć przeed Noowym Rookiem.

 

Zastanowiłem się przez moment. Była zmartwiona, nie wyglądała groźnie. Miejsca miałem dosyć. Odpowiedziałem:

– Możesz zająć drugi pokój. Co będziesz jadła?

– To saamo co tyy.

 

Została i nie żałuję. Jest miła, już mówi całkiem normalnie. Dogadujemy się coraz lepiej.

Lubi czytać opowiadania na NF. Poszerzyła moją wiedzę i czasem świetnie się bawimy pisząc razem komentarze. Mam wrażenie, że nie ma ochoty na powrót do siebie. Jest nam dobrze razem. Ma talent kucharski, doskonale gotuje i piecze pyszności. Ustaliliśmy, co przygotujemy na wieczerzę wigilijną. Zaprosimy Ewkę z Miśkiem. Szykują się fantastyczne Święta. Tam u niej byłaby sama, a ja też z nikim nie jestem związany.

Honorowo nie chce pozostawać na moim utrzymaniu. W jej świecie była testerką programów komputerowych. Tu mogłaby robić to samo, bo dla testerek jest dużo ofert.

Myślałem, że światy równoległe oraz istoty stamtąd to tylko wymysł fantastów, ale Fina istnieje realnie. Możecie mi uwierzyć, lub nie.

Właściwie nie mam nic przeciwko temu, żeby zamieszkała ze mną na zawsze. Byłaby najmilszym świątecznym prezentem, jaki kiedykolwiek dostałem.

Adam

Właśnie odniosłam wrażenie, że to nie Ty Misiu ostatnio piszesz...

Lożanka bezprenumeratowa

Łowuszko, nie rozumiem dlaczego. Wyjaśnisz? :)

Koalo75, sympatyczna historia. :)

 

Powiedziałem półgłosem do siebie:

– Oto skutek ciągłego czytania fantastyki. Trzeba będzie trochę przyhamować.

Ten fragment mnie rozwalił. laugh

Pecunia non olet

Ia, ia, szalik fthaghn XD

Misiu, heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

@Koalo, masz krótkie i chłodne komentarze. Jak jakiś kosmita...

@Bruce Rozwalił, ale jak widzę nie przyhamowałaś! ;P

Lożanka bezprenumeratowa

@Bruce Rozwalił, ale jak widzę nie przyhamowałaś! ;P

laugh

Pecunia non olet

Jutro będzie dalszy ciąg. Zapraszam po dziesiątej do szesnastego okienka. :)

Zapowiada się przeciekawie, Koalo75. :)

Pecunia non olet

Bardzo fajne :)

W 16tym okienku:

 

                                                                  Świąteczna awaria

Adam napisał do mnie na privie, stąd wiem o pojawieniu się Finy u niego. U mnie to było trochę inaczej.

Mam urlop, od poniedziałku do Nowego Roku. Wczoraj późnym wieczorem, znowu zaczęłam czytać w łóżku opowiadania na portalu NF. Nie wiem, kiedy zasnęłam.  Dziś rano obudził mnie hałas dochodzący z kuchni. Kiedy dowlekłam się tam mało przytomna, zobaczyłam Miśka siedzącego przy stole. Wprawdzie miał klucze, ale nie spodziewałam się, że tak wcześnie przyjdzie. Nic nie mówił i miał dziwną minę. To nie było dla niego normalne, więc przyjrzałam mu się dokładniej. Coś było niepokojącego. Trzymał nożyk do obierania owoców w lewej ręce, jabłko w prawej. Na prawej miał też zegarek, a przecież nie był leworęczny. Na mój widok poderwał się i wydukał:

 – Prze-pra-szam, że cię o-bu-dzi-łem.

Potem już mówił szybko, nie dając sobie przerwać:

  – Jestem z lustrzanego świata równoległego. Twój chłopak i ja zostaliśmy zamienieni. To skutek awarii na granicy pomiędzy naszymi światami. Jak naprawią, będziemy mogli wrócić do siebie. Czy mogę udawać u ciebie Miśka? To może być kilka dni, tak do Nowego Roku. Nie będę dla ciebie obciążeniem. Przeniosło mnie z wszystkimi dokumentami, więc mogę podjąć pracę zdalną, jestem informatykiem.

Uszczypnęłam go i siebie, żeby się przekonać, czy to nie jakaś halucynacja. Zabolało, jego też, bo się skrzywił. Przypomniałam sobie, co pisał Adam o pojawieniu się Finy. Wyparłam myśl o pójściu do mojego psychoterapeuty i zgodziłam się, żeby nowy znajomy udawał mojego chłopaka.

Ten Misiek jest sympatyczniejszy niż mój dawny. Na wigilijną wieczerzę jesteśmy zaproszeni do Adama i Finy, wtedy przedstawię im nowego. Pewnie łatwo się dogada z Finą, ale dopilnuję, żeby nie za bardzo. Pierwszy dzień Świąt spędzimy we dwoje u mnie, potem pojedziemy do Murzasichla. Mam zarezerwowany pokój u Jędrka i Anety. Do Nowego Roku będziemy razem.

 A może wcale nie usuną tej awarii?

Hahaha, ale historyjka! laugh

Koalo75, brawa, jest naprawdę rewelacyjna! :) Taka “wymiana na nowszy (=lepszy)  model”. :))

A Murzasichle lubię, jak żadne inne miejsce. Byliśmy tam w sumie już kilka razy. Mamy w tej miejscowości ulubiony pensjonat z basenami oraz grotą solną i od lat, kiedy tylko mogę, staram się tam jechać. Ostatnio – tylko na 3 dni, sama z Dziećmi, ale warto było. ;)

Pozdrawiam serdecznie. ;)

Pecunia non olet

:) Ja byłam tam lata temu na zimowisku.

:) Ja byłam tam lata temu na zimowisku. 

O, czyli też, Monique.M, poczułaś ten klimat. ;) Latem także jest tam sporo młodzieży i dzieci, my tylko latem jeździmy. :)

Pecunia non olet

Ninedin, ten Cthulhu jest świetny!

 

Bardzo ładny tekścik na 14 okienko od Monique.M, choć ja tam akurat lubię zimę ;)

 

I podobały mi się oba tekściki Koali, takie walentynkowo-świąteczne :) 

Nie uspokoiłeś mnie B364-Y, to znaczy Koalo;)

 

Lożanka bezprenumeratowa

Przejem jeszcze cały adwentowy, ale zatrzymałem się na zdaniu:

 

Wyparłam myśl o pójściu do mojego psychoterapeuty i zgodziłam się, żeby nowy znajomy udawał mojego chłopaka.

Jak najbardziej, jestem w stanie sobie wyobrazić taką sytuację, w której udaję chłopaka czyjegoś. Mógłbym czytać opka z forum na głos. Trzy opka dziennie. Od razu bym mógł sam też komentarz napisać od siebie.

Dziewczyny, polecam też Małe Ciche.

Vacterze, okienka już zajęte, ale może coś na okładkę... 

Chochliki miast elfów

 

Mikołaj miał dość.

Dość fałszywych Mikołajów w błyszczących, puchatych kostiumach, wyzierających z każdej wystawy i każdej reklamy. Dość reniferów i sań obwieszonych banerami i dość zachęt do kupowania więcej i więcej, kolęd wylewających się z radia, telewizji i sieci jeszcze zanim halloweenowe duchy na dobre zniknęły za horyzontem.

A już szczególnie miał dość ludzi. Byli cały czas zajęci panicznym kupowaniem środków czystości, żeby wypucować dom, wybieraniem nowych mebli albo dywanów, potem histerycznym kupowaniem choinki, kupowaniem ozdób na nią, przepychaniem się w marketach i kupowaniem jedzenia, kupowaniem – w ostatniej chwili – nieprzemyślanych i niechcianych prezentów, kupowaniem, kupowaniem, namawianiem innych do kupowania, kupowaniem… Świat wokół Mikołaja wypełniała złość, kłótnie, rodzinne sporów o pieniądze, o zakupy, o wydatki. Było mnóstwo blichtru, kolorów i metek z cenami, ale brakowało, myślał smutno Mikołaj, prawdziwego ducha świąt.

– To wszystko bez sensu – poskarżył się Zimie, kiedy siedzieli nad dzbankiem grzanego wina i misą pachnących ciasteczek.

– Hmm – mruknęła Zima, poprawiając na ramionach ciepłą chustkę. – Ty też zawsze jesteś zagoniony przed świętami. Ludzie mają się od kogo uczyć.

Mikołaj spojrzał na nią ze zdumieniem.

– Pomyśl tylko – powiedziała. – Kiedy ostatnio miałeś czas, żeby pogadać ze mną, Mrozem i Śnieżynką? Kiedy dałeś wolne elfom? Jesteś w ciągłym biegu. Sam nie masz czasu na to, co najważniejsze.

– A co jest niby najważniejsze w świętach? – spytał Mikołaj.

Zima podała mi pachnące ciasteczko.

– Powąchaj – zachęciła. – Czujesz?

Mikołaj głęboko wciągnął ciepły, cynamonowy zapach. Woń radości, niespodzianki, ale i tradycji i znajomych miejsc. Ciasteczko pachniało prezentami i choinka, spokojem i miłością, domem i takimi życzeniami, jakie chce się składać i przyjmować. Pachniało świętami. Przypomniał sobie, że kiedyś takie ciasteczka zostawiali mu ludzie wraz ze szklanką mleka. Teraz jeśli nawet gdzieś spotykał ciasteczka, to jedynie kupne, pachnące i smakujące chemią i nie mające nic wspólnego z magią świąt.

Następnego dnia Mikołaj zjawił się w swoim warsztacie.

– Macie urlop – oznajmił elfom i reniferom. – Odpocznijcie. Wam też się należą święta z rodzinami.

– Ale… – zaczął Rudolf, ale Mikołaj mu przerwał.

– Nic się nie martwcie – oznajmił. – W tym roku zastąpią was chochliki.

Kilka dni później przeszkolone przez Mikołaja chochliki ruszyły w świat. Na efekty ich działań nie trzeba było długo czekać. Zdumieni ludzie odkrywali nagle, że bombki, które kupili są potłuczone, światełka nie świecą, papier prezentowy rwie się ledwie się go dotknie, a słodycze i wypieki pokrywają się pleśnią, albo czymś jeszcze gorszym.

Działy reklamacji nie nadążały z przyjmowaniem zgłoszeń i nie potrafiły wymienić wadliwych zakupów, bo produkty w magazynach też były zepsute. Ludzie najpierw wściekali się, klęli, grozili pozwami, ale im bardziej zbliżały się święta, tym większe przerażenie ich ogarniało. Bo jakże to, święta bez ozdób, bez prezentów, bez ciasteczek! Zmęczeni i zasmuceni zamknęli się w domach, zastanawiając się, jak ratować sytuację. Z zazdrością patrzyli na sąsiadów i znajomych, którzy potrafili piec i tworzyć przepiękne ozdoby praktycznie z niczego. Cco odważniejsi (albo bardziej zdesperowani) pukali do drzwi takich ludzi, prosili o pomoc i... dostawali ją.

Bloki zaczęły pachnieć piernikiem, marcepanem i pieczonymi jabłkami. Ludzie, którzy wcześniej się nie znali, nawet nie mówili sobie dzień dobry, mijając się na schodach, teraz wspólnie mieszali, ubijali i wałkowali, śmiejąc się przy tym i żartując.

Na dodatek chochliki przeszły do drugiej części mikołajowego planu i rozrzucały po domach przepisy na ulubione ciasteczka Mikołaja. Pilnowały, żeby ludzie czegoś nie przypalili, nie zapomnieli dodać jakiegoś ważnego składnika, a do każdego wypieku dodawały szczyptę przyprawy szczęścia, która nie tylko sprawiała, że ludzie czuli się lepiej, ale także mieli mniejsze oczekiwania i cieszyli się z każdego, nawet najskromniejszego prezentu.

 

 

Dodatek specjalny, czyli przepis na ulubione ciasteczka Mikołaja:

 

2 szklanki mąki,

½ szklanki cukru trzcinowego

150 g masła,

1 jajko

2 torebki herbaty earl grey,

łyżeczka własnej przyprawy korzennej,

szczypta soli

 

Wysypujemy herbatę z torebki albo bierzemy dużą łyżkę liściastej. Jeśli jest drobna, wrzucamy do miski z resztą składników, jeśli to większe listki, kruszymy je na drobne. Jak się nie lubi earl greya, każda pachnąca i aromatyczna będzie OK.

Zagniatamy wszystkie składniki. Chłodzimy ciasto w lodówce przez 30 minut. Dzielimy na dwie połowy, z każdej toczymy wałek, coś na kształt kiełbasy. Kroimy na niezbyt cienkie plasterki. Wykładamy na blaszkę. Pieczemy w 200 stopniach przez 10-12 minut

 

Własna przyprawa świąteczna:

 

Powstanie nam solidne pół słoiczka, ale zawsze  można użyć jej do pierników, do pieczenia dyni lub batatów – albo zrobić rodzinnie lub podzielić się z sąsiadami :)

 

Łyżka cynamonu, mielonego

łyżeczka mielonego czarnego pieprzu lub pieprzu cytrynowego

łyżeczka mielonego imbiru

łyżeczka mielonego anyżu gwiaździstego (można wziąć 2 gwiazdki i utłuc w moździerzu)

¼ łyżeczki gałki muszkatołowej

½ łyżeczki mielonego ziela angielskiego

½ łyżeczki mielonych goździków

½ łyżeczki mielonego kardamonu

½ łyżeczki mielonek kurkumy

½ łyżeczki mielonej kolendry

2 łyżki suszonych skórek cytrusowych, mielonych

szczypta soli

Wymieszać solidnie.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Te przepisy – bezcenne. laugh

Pecunia non olet

A jak ktoś nie ma czasu: trzeba kupić porcję dobrej przyprawy do piernika, domieszać skórki cytrusowe – i zrobione :)

ninedin.home.blog

Prawdziwie świąteczne okienko w Kalendarzu. Miałem sobie odpuścić pieczenie, ale teraz... 

Dziewczyny: yesheart

Gdyby to było Irko takie proste... Ale zabrzmiało nastrojowo.

Lożanka bezprenumeratowa

Miecio

 

 Tylko sześć dni. Miecio odliczał między niecierpliwym „spieprzaj dziadu” a łaskawym „nie, dziękuję”. Jedyna handlowa niedziela przed świętami skupiała w galerii samych frustratów, którzy mieli tylko ten jeden dzień na zakup jakiegokolwiek prezentu. I Miecio zauważył, że niekoniecznie interesował ich zakup gwizdków w kształcie kogucików.

– Panie Mikołaju. – Miecio poczuł szarpnięcie za rękaw.

Spojrzał z ukosa nieco w dół. Mniej więcej dziesięcioletni blondynek unosił głowę, rozpromieniony w uśmiechu.

– Nie mam czasu, chłopcze.

– Mam dla pana prezent. – Chłopiec nie ustępował, ściskając w garści rękaw czerwonego płaszcza, a na drugiej, otwartej dłoni spoczywał cukierek.

Miecio był zaskoczony. Autentycznie szczerze oniemiały. Spodziewałby się nawet ataku bandytów na galerię, ale nie tego, że ktoś ma dla niego prezent.

– Gdzie masz rodziców? – odparł wreszcie i poczochrał blond czuprynę.

– Pan w internecie mówił, że trzeba się dzielić i wtedy kosmos się uśmiecha i jest dobrze na świecie.

Zdumienie Miecia zmieniło oblicze podsuwając pytania.

– Pomyślałem, że dam prezent Mikołajowi – kontynuował chłopiec. – Mikołaj rozdaje prezenty, ale sam pewnie niczego nie ma.

– No, dobrze. – Miecio zaprowadził dzieciaka do pobliskiej ławki. Usiedli. – Opowiadaj. Co tutaj robisz? Późno się robi.

– Mama przyjdzie po mnie przed zamknięciem.

– Jesteś tu sam?

– Mama mówi, że tu jest bezpiecznie. Mogę oglądać różne ładne rzeczy.

– Ale jak to sam? Gdzie jest mama?

– W domu. Ja nie mogę tam być, jak przychodzą panowie.

Miecio zrozumiał.

– Nie lubię tu przychodzić. Wolałbym bawić się z Wiktorem, ale jego mama mnie nie lubi.

– Wiesz, też mam dla ciebie prezent – Miecio sięgnął do jutowego worka. – Pan z internetu miał dużo racji. Trzeba się dzielić.

Chłopiec objął dłonią gwizdek. W oczach pojawił się błysk, lecz uśmiech zniknął.

– Mój prezent był mniejszy.

Miecio objął ramieniem chłopca.

– Mylisz się, chłopaku. Jest bardzo wielki. Bardzo.

– Nie rozumiem.

– Zrozumiesz. Chodź. Będziesz mi pomagał.

Miecio zdecydował, że będzie sprzedawał te cholerne gwizdki nawet po świętach.

Fajne :) (na lic. Anet), a bez licencji: poruszające.

MTF dłubie choinkową gałązką w ranach...

Smutne.

Lożanka bezprenumeratowa

ManeTekelFares, potrafisz zaatakować serducho. crying

Pecunia non olet

Och, ta historia jest jak ze świątecznego filmu, takiego, który bym chętnie obejrzała. Czytałam do kawy i to był dobry początek dnia :)

ninedin.home.blog

Przecież to bardzo optymistyczny kawałek. Iluż takich chłopców spotyka człowieka, który staje się świętym Mikołajem. Oraz to, że każdy może nim być. I często wcale nie chodzi o nowe klocki Lego. Jak również, że takim świętym można być nie tylko pod koniec grudnia.

ManeTekelFares, ok, jest ciut optymizmu, ale życie tego chłopca, a i Miecia, dobija mega... crying

Pecunia non olet

Nie żyjemy w fantastycznej bajce . Wystarczy wyjść na ulicę i przyjrzeć się twarzom.

Właśniecrying albo sobie?!

Lożanka bezprenumeratowa

Jak mawiał Norek: “Trzeba umieć spojrzeć swojej gębie prosto w oczy”. laugh

Pecunia non olet

Bo optymista wierzy, że świat stoi przed nim otworem, a pesymista wie co to za otwór...

Lożanka bezprenumeratowa

Bo optymista wierzy, że świat stoi przed nim otworem, a pesymista wie co to za otwór...

 

laugh Mam zbyt bujną wyobraźnię. laugh

Pecunia non olet

Mam zbyt bujną wyobraźnię.

Nie ma zbyt bujnej wyobraźni XD

MTF:

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

laughheart

Pecunia non olet

Chochliki miast elfów – Ooo, bardzo pozytywna i urocza historyjka. Rzeczywiście niektórych na święta ogarnia niezdrowy szał zakupowy.

 

Miecio – też według mnie pozytywny tekst, choć obaj bohaterowie są w nienajlepszych sytuacjach.

Tarnino, 

aż mdli od tej słodkości.

Sonato, c’est la vie.

 

 

Bruce i Ambush pragną zapewnić, że Święta już tuż, tuż.

 

– Przeprowadzka to jakiś koszmar! – Mirella nerwowo krzątała się po domu, ustawiając na półkach dobytek, ścierając kurz i wycierając podłogi. – A już przed samymi świętami, to jakby kara za grzechy!

– Faktycznie, Anzelm wybrał nie najlepszy termin – westchnęła jej szwagierka Tekla, która właśnie karmiła dzieci. – Ale trafiła się okazja. Popatrz, jaką macie przestrzeń, jaka to dobra dzielnica, wszędzie blisko. Nie możesz narzekać na mojego brata. Troskliwy, zaradny, a do tego przystojny!

Mirella nie odezwała się ani słowem, posłała tylko uśmiech swojej siostrze Blance, a tamta odpowiedziała jej domyślnym zmrużeniem oczu. Obie wiedziały, że życzliwa i pomocna Tekla na swojego kochanego, młodszego braciszka nie pozwoliła powiedzieć złego słowa.

– Resztę orzechów połóż wysoko, bo jak nie, to dzieci zaraz wyjedzą! –  poleciła Blanka, zajęta siekaniem śliwek.

– Ja bym zużyła wszystkie. Same zobaczycie, że nic nie zostanie. Już dobrze znam gromadkę kuzyna Edgara! – fuknęła gniewnie.

Mirella spojrzała, czy dzieci nie podsłuchują i szepnęła do pozostałych pań:

– Rozumiem, że zaprosiliśmy ciocię Leosię, po tym, jak jej męża przejechał samochód, rozumiem, że przychodzą państwo Edamscy, bo są starsi i samotni, ale kto zaprosił Edgara?!

– Ponoć sam się wprosił…

– Tylko gdzie ja ich wszystkich posadzę?! Zwłaszcza że rodzinny Edgar przywiezie gromadkę dzieci oraz dwie żony, byłą i obecną… podobno obie w ciąży…

– Zawsze był bardzo uczuciowy…

– Chyba chutliwy! Musiałam wysłać Olafka po sprawunki, żeby nie zabrakło nam grzybów i pszenicy.

– A właśnie, kochana… czemu Olafek tak długo nie wraca? Może trzeba go było samego nie wysyłać…

Mirella złapała się za serce i nie zwlekając, pobiegła do drzwi. Chwilę stała przy wejściu, obserwując okolicę, a kiedy niczego nie dostrzegła, poszła zobaczyć, jak dzieci radzą sobie z dekoracją jadalni.

Chłopcy i dziewczynki zgodnie krzątali się wśród girland, anielskiego włosia i szyszek. Stół i ściany wyglądały wprost bajkowo. Mirella westchnęła zadowolona.

– Niepotrzebnie jej o tym mówiłaś. Wiesz, że od wiosny nie jest już sobą! – fuknęła Tekla.

– Wybacz, sama jestem przeczulona po tej tragedii. Nie puszczam nigdzie dzieci w pojedynkę! Zawsze chodzą w trójkę lub czwórkę.

– Wiem moja kochana. Wiem. – Tekla uspokajająco potarła ją o pyszczek.

Po chwili do kuchni wróciła Mirella z Olafem.

– Kończmy. Już czas zastawiać stół. Lada moment zjawią się goście. A ty leć, powiedz tacie, żeby zabrał młodsze dzieci na krótki spacer, musimy podłożyć prezenty.

– Dobrze mamusiu.

– Może lepiej niech zostaną w domu – westchnęła Blanka.

– Nie ma żadnych łapek ciociu. Na święta ludziowie posprzątali calutki dom. Nic nam nie grozi. Od wypadku Gracjana, zawsze się rozglądam.

– Ten Olafek to po tacie taki mądry i przewidujący – Tekla spojrzała na bratanka z zachwytem. – Masz pociechę moja kochana.

– To będą wesołe święta.

– Ktoś zaskrobał w drzwi, pewnie idą goście.

 

Lożanka bezprenumeratowa

heart smiley

Pecunia non olet

Tekla uspokajająco potarła ją o pyszczek.

Dopiero w tym momencie zacząłem coś podejrzewać. :)

Wesołych nadchodzących Świąt dla wszystkich, i dużych, i małych.

 

O, jakie urocze <3 Bardzo miła lektura, którą przywitałam dzień :)

ninedin.home.blog

Urocze, chociaż mam nadzieję, że do mnie żadna rodzinka się nie wprowadzi ;)

Olafku, idź pobaw się z kotkiem :P

I oto historyjka z życia wzięta :)

 

Postanowiliśmy, że przedstawimy Wam tę historię, ale nie opowiadajcie jej nikomu więcej, bo piesek i narratorka nie chcą być rozdzieleni.

 

                                                                    Piesek nie tylko na Święta

 

Nareszcie mam psa. Zawsze o tym marzyłam. Teraz mogę go mieć, bo pracuję zdalnie. Nie będzie zostawał zamknięty sam i szczekał albo wył, aż zachrypnie, jak na ósmym piętrze. Nieznajomym, gdy się dziwią, widząc mnie z nim i wypytują, skąd takiego wzięłam, odpowiadam zawsze tak samo:

– Znalazłam na ulicy.

Oczywiście wiem, że to mało uprzejmie, ale denerwowało mnie wścibstwo i te uśmieszki, gdy udawali, że mi wierzą. Wam opowiem, bo Wy uwierzycie. A było tak:

Wracałam do domu od cioci Zosi, bo ustalałyśmy, co będzie na wigilijną wieczerzę i wtedy go spotkałam. Była północ, wcześniej spróbowałam, dla zdrowia, trochę nalewek wujka Mietka i pewnie dlatego nie byłam zaskoczona ani zdziwiona, ani tym, że pies się do mnie odezwał, ani tym, jak wyglądał. Duży pies, a skuczał, że się zgubił, bo go przeniosło… czy coś. Nie pamiętam. Zawsze chciałam mieć psa, więc go przygarnęłam. Bez smyczy szedł tuż przy mnie, jak tresowany. Trochę mieliśmy kłopotu z wejściem do windy, bo nie był przyzwyczajony i się bał. Ciasno było, gdy rozpłaszczony przywarł brzuchem do podłogi, ale nie piszczał i spokojnie dojechaliśmy na czternaste piętro. Wypuściłam go na taras i aż jęknął z zachwytu. Rzeczywiście, Toruń w świątecznym oświetleniu robi wrażenie. Dałam mu osobny pokój z podwójnym materacem dla gości i poszliśmy spać. Rano troszkę się zdziwiłam na jego widok, bo nie do końca pamiętałam nocną przygodę. Chyba te naleweczki nie poszły mi na zdrowie, bo głowa pękała i język miałam jak kołek. Ale najbardziej zaskoczyło mnie to, że mój niezapowiedziany gość do mnie mówił, a ja wszystko rozumiałam. Widocznie nie tylko w Wigilię zwierzęta mogą mówić ludzkim głosem... Prosił, żebym go przechowała, bo miał ciężkie życie i obowiązki, ale nie chciał powiedzieć, jakie, ani kto był jego właścicielem. Obiecał, że nie pogryzie niczego ani nikogo i będzie pilnował mojego mieszkania. Powiedziałam mu, że będzie mógł zostać, jeżeli jego pan się nie zgłosi.

Dałam ogłoszenie do gazety, chociaż nie chcieli przyjąć. Dopiero potrójna opłata ich przekonała. Nikt się nie zgłosił.

Na spacery chodzimy w nocy, bo ludzie na ogół uciekają na nasz widok, a pijacy trzeźwieją i przysięgają, że więcej się nie upiją. Żaden żul mnie już nie zaczepia.

Piesek wcale nie sprawia kłopotów. Je to samo, co ja, i całkiem niedużo. Przepada, zupełnie jak ja, za naszymi toruńskimi pierniczkami na miodzie. Może ich zapach zwabił go do Torunia?

Nie chciał mi powiedzieć, jak go nazywali, więc nadałam mu imię Przeteprzyk. To dlatego, że jak się rozgada, to jedna jego głowa opowiada o przeszłości, druga o teraźniejszości, a trzecia o przyszłości. Spodobało mu się to imię, a mnie się podoba taki niezapowiedziany gość z… Właściwie jest mi wszystko jedno, skąd. Polubiłam go, a on mnie. Ustaliliśmy, że zostanie ze mną nie tylko przez Święta.

Może jeszcze ktoś się o niego upomni. Oby nie, bo powtarza, że lepiej mu u mnie, więc łatwo go nie oddam.

 

 

Tak wyglądamy.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cudowny. Pewnie szkolony w szkole dla piesków Tar-tar;)

Piesek, to piesek, nie przejmuj się, że nie rasowy;D

 

Lożanka bezprenumeratowa

Koalo, dziękuję! Wizualizacja mnie wzruszyła.

Ośmiornico, wstydź się!

 

Lożanka bezprenumeratowa

Tarnino, świetne! smiley

Pecunia non olet

To Miś spotyka takich ciekawych ludzi i robi wywiady. Ja tylko trochę pomogłam :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Bez Tarniny nic by z tego nie było.

Licytujemy się na skromność? :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Musieliśmy zgodnie współpracować, to możemy teraz nawet się sprzeczać. :D

A, to poprawka – Tarnino i Koalo75, świetne! smiley

Pecunia non olet

Fajne, Tarnino :)

Pozostałe postaram się na dniach nadrobić.

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

To i ja przychodzę ze swoją dawką (nie)świątecznego nastroju. 

 

                                                             Niedługo będę świętować

 

Umysł jest spięty do granic możliwości, splątany  nerwami czeka jak szynka na ladzie w mięsnym. Od kawałka wędliny różni się tym, że gdy drobne łączenia pękną, to wnętrze się rozleje. Najpierw zatańczy jak galaretka, później rozpadnie na płaty i rozpuści, żeby zalać czaszkę, najść na oczy i przede wszystkim utopić serce.

– Mogę to pani poluzować nieco, wtedy umysł się odciąży stopniowo i stres przepłynie przez organizm, zamiast go zalać.

– Nie może pan docisnąć jeszcze na kilka dni? Zaraz będzie po wszystkim.

Zbite myśli delikatnie pęcznieją, ciemna masa pulsuje jak czarne, wyschnięte na wiór serce.

– Wszystko gotowe na święta?

– Jeszcze nie – odpowiada, a mózg trwa względnie wyciszony.

– Jedzie pani do kogoś?

– U siebie robimy.

– Kto przyjedzie? – pytam i rozluźniam na moment więzy, gdy umysł pęcznieje i zaczyna pulsować. Wychodzi poza formę, ale nie zmienia stanu skupienia. – Nie musi pani odpowiadać, już wiem. Mogę związać myśli, ale jeśli nie będzie pani tej osoby unikać, to wszystko popęka i się rozleje.

– I co wtedy?

– Po świętach. Albo bardziej po spokoju ducha czy czegokolwiek tam. Albo mogę pani poluzować więzy, jak teraz, tylko bardziej i na całe święta.

 – A to znaczy…?

– Że się pani nie wyrobi, ale będzie spokojniej, o ile uniknie pani konfliktów. Umysł jest strasznie splątany, niewiele więcej możemy robić, jak unikać szkód. Taki to czas w roku. Święta.

– To niech pan doktor zwiąże.

Czwarta osoba z pięciu dziś. Ale pacjent mówi, pacjent ma.

Otworzyłem jej głowę, przeplatając między nerwami złotą nić. Klientka złapała torebkę, zapłaciła na odchodnym i wybiegła z gabinetu, a w pomieszczeniu jeszcze przez kilka minut unosiła się woń choinki, którą jednak trzeba kupić jeszcze dziś, nieciast, dokładnie tych, których brakuje i trzeba dokupić. Starych bombek, bo te sprzed roku trzeba wywalić i przedwonienie żalu, bo niedługo pacjentka przypomni sobie, że zapomniała pójść do spowiedzi.

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

Hahaha, dobre, MaSkrol.laugh

Pecunia non olet

Jest jak piszesz, ale można się ratować. Prawda @ośmiornico?;)

Bardzo świątecznie się zrobiło.

Poczułam się winna, że nie wychodzę za mąż i nie mam dzieci;P

Lożanka bezprenumeratowa

A mnie mógłbyś związać?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Prawie rok temu zarejestrowałem się w przychodni NFZ z tym problemem. Niedawno zrobili mi zabieg, wprawdzie szpagatem, a nie złotą nicią, ale skutecznie. Oczekuję Świąt ze spokojem, nawet z radością. :D

Misiu, przytulam... heart

Pecunia non olet

Tarnino, napisz o tym w liście.

Liście do krasnala Coca-coli?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tak Koalo, na NFZ jest szpagat, tylko on lubi popuszczać...

Lożanka bezprenumeratowa

Nadrobiłam kalendarz, fajne teksty wpadły, można się przy nich odprężyć :) Jest ultra świątecznie. MaSkrol, cudowny pomysł z tymi związanymi jak szynki umysłami :D

Tarnino, w sprawie Koli musisz pisać do grubej ryby. To nie są rzeczy tanie, wręcz luksusowe. Stawiając ów cukrowy specjał na stole powinnaś przywiązać się do niego łańcuchem. Jeżeli ktoś zapragnie go zabrać, zabierze razem z Tobą. To się nazywa transakcja wiązana. Tak słyszałem.

 

Czy taki obrót spraw rozwiązuje Twój problem? Czy raczej związuje Twoje marzenia z ich realizacją?

Czeeeść, dzięki za miłe słowa wszystkim. I odpowiadając na pytanie Tarniny, jakbym umiał i byście chcieli, to bym Wam umysły związał :P

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

 

Połamani opłatkiem 

Ambush, ośmiornica

 

– To Ewelina wymiotuje w łazience? – zapytała Zośka.

    Stasiu pokiwał głową i podał jej skręta. Zaciągnęła się. Napchani ciastem i wynudzeni rodzinną dyskusją na temat epidemii, polityki, kościoła i piłki nożnej wymknęli się na balkon. Pomimo dotkliwego zimna Wigilijnej nocy nie mieli ochoty wracać do środka.

    – Spóźniłaś się, to nie wiesz, że ma nowego narzeczonego. To chyba z jego powodu wciągała wino jak menel jabola.

    Zośka spojrzała na niego zdziwiona.

    – Czemu z jego powodu? Coś jest z nim nie tak? To już nie jest z Nogą?

    – Noga miał prostackie nazwisko, więc starzy go pogonili. Nowego sami jej wyszukali w odpowiednich kręgach.

    Drzwi od balkonu otworzyły się i stanęła w nich babcia.

    – Tu się chowacie. Bożenka was szuka, do stołu woła… Stasiu, ty palisz? Palenie zabija!

    – Babciu, to nie tytoń. To marihuana lecznicza. Dostałem od lekarza na bóle i poprawę nastroju.

    – Na bóle i na nastrój? A to daj, wnusiu.

    Zanim Zośka zdążyła zaprotestować, babcia zabrała wnuczkowi skręta i zaczęła kopcić jak lokomotywa parowa.

    Stasiu patrzył na to z nieukrywanym rozbawieniem, Zośka z rosnącym przerażeniem

     – Ciocia Bożenka woła – przypomniałam piskliwie.

    – A tak, tak – staruszka zaciągnęła się jeszcze parę razy i pstryknięciem posłała niedopałek za barierkę – ta chuda nudziara.

    Zośka zakryła dłońmi oczy, Stasiu zachichotał.

Gdy usiedli za stołem, ciotka Bożena rozpoczęła LGBT – lansowanie, grillowanie, bredzenie i teorie spiskowe.

– Z kieliszkami obchodźcie się ostrożnie, pochodzą jeszcze z ordynacji… Ewelina, czemu ty jesteś taka blada?

– Na pewno ma alergię na puch w poduszkach – rzucił Mietek – tata Zośki, brat Bożeny.

– Ty, Mieciu, wszędzie widzisz alergie, a mi się zdaje, że ona cierpi, bo przytłacza ją posada nauczycielki – odparowała ciotka. – Szkoła to nie miejsce dla ludzi z naszej sfery.

Babcia zachichotała:

– Sfery – afery…

Bożena skarciła ją pełnym przygany wzrokiem i kontynuowała:

– Rozumiem niesienie kaganka, ale szkoła podstawowa?! Żeby chociaż prywatna, dla elity.

– Elita – ciągnęła rozmarzona babcia – to zjeżdżała na rauty u Sanguszków.

– Właśnie. – Bożena kazała mężowi nalać wina i rozpromieniła się. – Mamo, opowiedz, jak to bywało.

Staruszka uśmiechnęła się do wspomnień.

– Do Sanguszków przyjeżdżało z dwieście osób… a wykarm to wszystko, opierz, a wody nanoś.

– Mamo, co ty mówisz, przecież od tego była służba!

– No właśnie. Ja wtedy u nich służyłam. Pokojówką byłam. A zanim ruskie psy złupiły pałac, to my wyniosły co tam było cennego, żeby nie poszło na zatracenie.

Ciotka Bożena pobladła gwałtownie.

– Ale, co też mama opowiada?! Ale przecież Janusz mówił… Gdybym wiedziała, to nigdy bym za niego nie wyszła!

Babcia spojrzała na nią, jakby ciotka powiedziała właśnie coś wyjątkowo niemądrego.

– Przecież wyszłaś, boś byłaś w ciąży. Zresztą wciąż zachodzę w głowę, kto ci tę Ewelinę zmalował, bo z pewnością nie Janusz. On zawsze wolał chłopców.

Ciotka Bożena zaczęła łapać powietrze jak ryba wyciągnięta z wody i gwałtownie wachlować się ręką.

Babcia zachichotała.

– Wnusiu, daj swojej mamie to od lekarza. To na bóle i nastroje.

Stasiowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. 

Zosia nigdy się nie dowiedziała, skąd naprawdę miał towar, ale tamta Wigilia na zawsze zapisała się w pamięci całej rodziny.

Widzisz MaSkrolu, da się na luzie, bez więzów;)

Zdrowych, spokojnych Świąt, lub spokoju i ciepełka, w zależności od tego jak sobie chcecie;)

 

Lożanka bezprenumeratowa

Uśmiechnęło. Dobre na początek dnia wypełnionego pieczeniem i innymi przyjemnościami przedświątecznymi. Na prawdę przyjemnościami, więc dobrze, że z humorem zaczyna się dzień. Dziewczyny, dzięki.

Dzięki, Dziewczyny, świetna sprawa!smileykiss

Pecunia non olet

Fajny, świąteczny tekścik z jamajskim akcentem :)

Ładnie się kalendarz kręci, dużo fajnych tekstów się pojawiło. :D Dziękuję wszystkim. <3 Ach, i jestem wielką fanką świątecznego Cthulhu.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Ten kalendarz to zawsze był doskonały pomysł, dzięki, Verussmiley

Pecunia non olet

Nadrobiłam:). Niezłe teksty na odprężenia i poprawę humoru:).

Renifery dzwonią dzwonkami dla Ciebie Verus!

Lożanka bezprenumeratowa

Na razie przeczytałem tylko czekoladkę MTFa, gorzka była jak jasna cholera, ale jednocześnie własnie taka, jaka powinna być prawdziwa czekolada. Świetny tekst, MTF, ale miałem jeden zgrzyt, któremu nie jesteś winien Ty, tylko denna polska kinematografia – jak gdzieś widzę, słyszę, albo czytam o wkurzonym Mikołaju, to przed oczami już tylko Karolak z “Listów do M.” mi się pojawia :(

Known some call is air am

To też nie wina polskiej kinematografii. Czasem ludzie widząc te same rzeczy, dochodzą do podobnych wniosków. A popkultura ma moc.

Na usprawiedliwienie dodam, że “Listów do M.” nie oglądałem. 

Jedyny “List do M.” jaki znam, to Ryśka Riedla.

ManeTekelFares, mam to samo. Niestety, jeden aktor potrafi skutecznie zniechęcić do oglądania całej serii. 

Pecunia non olet

bruce, już Ci opowiadałem, jak to jest z gustami. :-)

O, tak. :) I tego się trzymam. Od  czasu Twojej mądrej rady, daję tekst do przeczytania najpierw Córce. ;))

Pecunia non olet

Od  czasu Twojej mądrej rady, daję tekst do przeczytania najpierw Córce. ;))

winklaugh

MTF, niczego nie straciłeś, nie oglądając “Listów do M.” A może nawet zyskałeś ;)

Known some call is air am

23 grudnia 2022

 

Ojciec Mikołaj uczył dzieci swoje*

Drakaina & Ślimak Zagłady

 

Profesor biegł przez zimne sale Ashmolean Museum, a kolorowy szalik powiewał w przeciągu. Profesor spieszył się: muzeum zaraz zamkną na święta, a on musi – musi! – sprawdzić inskrypcję runiczną!

Gestem dłoni odegnał szakalogłowego Anubisa, który podetknął mu pod nos zwój z hieroglifami układającymi się w napis „za kwadrans zamykamy, proszę opuścić sale”, następnie krzyknął po łacinie do posępnego togatusa, że tak, wie, został tylko kwadrans!

A potem drogę zastąpiła mu osoba niespodziewana.

– Miss Bertha? Co pani tu robi?

To była jego najlepsza studentka, istny geniusz, jeśli chodzi o mitologię celtycką. Wręcz (szaleńczo zakochany w żonie profesor niechętnie to przyznawał) muza.

– Pomogę panu – odparła z uśmiechem. – Wyjeżdżam na święta, ale zdążę.

Uniosła ręce ku głowie i naciągnęła na uszy czerwoną czapeczkę z pomponem.

„Dziwne” – pomyślał profesor – „ona zawsze nosi czapki zamiast modnego kapelusika”.

Nie zdążył się nad tym zastanowić, bo dziewczyna pociągnęła go przez labirynt sal zamieszkanych przez najdziwniejsze stworzenia i postacie z zamierzchłych epok, które z ciekawością nachylały się ku dwójce ludzi pędzących przez zatrzymany w czasie świat.

Wkrótce stanęli przed stelą z inskrypcją (profesor sam dłużej kluczyłby wśród sal) i wtedy stało się coś zadziwiającego. Rozległ się dzwonek strażnika, wkrótce z czeluści wychynął sam muzealny cerber – i przeszedł koło profesora i Berthy, jakby ich tam nie było. Dziewczyna zachichotała, po czym położyła dłoń na kamieniu, a z jej ust popłynęły słowa.

Śpiewała o Yule, a profesor wiedział jedno: to była prawdziwa, pełna pieśń, której urywek zachował się na potrzaskanej steli.

– Skąd to znasz? – zdążył wyszeptać.

W złotym świetle, które wypełniło salę, Bertha nie wyglądała jak znana mu studentka. Profesorowi mignęły spiczaste zielonkawe uszy wyłaniające się spod czapeczki...

Chwilę później stał na mrozie przed muzeum. W głowie dzwoniła mu wciąż usłyszana niczym we śnie pieśń, pobiegł więc do domu, gdzie spisał ją jak najszybciej, a potem wyciągnął ozdobną kartę, zanurzył pióro w atramencie, westchnął i zaczął pisać list.

 

                                                                                                    *** 

 

Tuż przed wczesnogrudniowym świtem – który płynnie przechodził w zmierzch – rozpoczęła się kolejna narada u Świętego Mikołaja.

Gdy stateczny Wilhelm Czerwononosy, dziad Rudolfa, przedłożył raport o stanie przygotowania zaprzęgów, a szef ochrony, Polarny, przyczłapał z paszczą pełną rybich łusek, przystąpiono do odczytywania listów. Obcojęzyczne tłumaczył z wysiłkiem stary elf Morula, który przez stulecia zwędrował cały świat.

– Fabienne, lat osiem... Thomas, lat dziesięć... A to co? Zaplątał się list z Oksfordu!

– Od Ilbereth?

(Młodzi elfowie studiowali ostatnio wśród ludzi, co stanowiło element Programu Lepszego Elfiego Kontaktu ze Światem i Nowymi Czasami. W skrócie: PLE).

– Nie, chyba nie... To od... jakiegoś profesora?

– Od dorosłego?!

– Przeczytajmy.

 

Szanowny Ojcze Mikołaju ze Współpracownikami!

Piszę pod wrażeniem zdarzenia z udziałem mojej znakomitej studentki, panny Berthy Tanenbaum, która przed paroma godzinami raczyła mi objawić treść starożytnej pieśni, nad której rekonstrukcją głowiłem się od lat... Ojcze Mikołaju, śmiem podejrzewać, że Miss Bertha jest... istotą z legend, co ośmieliło mnie do napisania tego listu, ona bowiem po naszym ostatnim niespodziewanym spotkaniu zniknęła jak sen jaki złoty...

Zdarzenie w muzeum przywołało w pamięci jej przypadkowe, zdało się wcześniej, wzmianki dotyczące Laponii, co pozwoliło mi postawić śmiałą hipotezę... Nie wiem gdzie, jeżeli nie u Ciebie, dochowałyby się resztki dumnego szczepu ludzi (czy może istot ludziom podobnych), do których przylgnęło miano “elfów” i niezasłużona reputacja pociesznych niziołków.

Pragnąłbym zatem prosić o wykład zwyczajów i mitologii Waszego ludu. W zamian obiecuję obdarzyć Was epopeją godną Waszej minionej chwały lub zachować całkowitą dyskrecję.

J.R.R. Tolkien

 

* Tytuł nieklepnięty przez współautora – usiłowałam skonsultować, ale najwyraźniej schował się już do skorupki, nie chce wystawić nawet jednego różka, może lepi ser na pierogi...

http://altronapoleone.home.blog

Skrót PLE bardzo mi się podoba. :)

Pecunia non olet

Nie zachował dyskrecji!

I nie mam tu na myśli Mięczaka Zagłady.

Wszystko stało się jasne.

Lożanka bezprenumeratowa

Ładny pomysł na całość, a szczególnie na PLE. Kształcenie elfów wśród ludzi i razem z nimi to super projekt. ”Ojciec Mikołaj uczył dzieci swoje”. :)

Sonata – kurde, jakie to smutne, ta benzadziejka narkotycznego wchodzenia w utarte tory. Za to ten drugi – przedni, świąteczna inwazja już niebawem w Twoim domu ;-)

 

Ambush – bardzo świąteczna forma. I jaka życiowa ta choinka, kurde ten ;-)

 

Arnubis – doskonała świąteczna przestroga ;-) Ja tam bym się bał bardziej ścierki...

 

krzkot1988 – bardzo ładny anagram ;-) Dobrze, że puściłem mój statek przodem XD

 

Monique.M – bardzo świąteczne! A jeszcze Mama w drugim dostała zasłużone wakacje, szanuję ;-)

 

Verus & Golodh – szczerze liczyłem, że to będzie w Laponii i objawi się zombie Mikołajowa ;-) Świetny pomysł, swoja drogą, na kontraścik.

 

bruce – ooo, jak miło! ;-)

 

OldGuard i Koala75 – czy szampanowie  otworzyli grudniową agencję  “Śwatanko Ludzi Ulubionym Bortalem”? ;-)

 

Koala75 – oho, jaki romans, jednak ta agencja, co? ;-)

 

Irka Luz – oho, moralitet świąteczny z chochlikami. Bardzo świąteczny. Order za przepisy ;-)

 

Mane – słodko-gorzkie, ale takie w świątecznym duchu. Oby jak najwięcej się Mieciach dobra budziło :-)

 

Bruce i Ambush – jestem fanem uczuciowego Edgara i bardzo ładnie wyprowadzone rozwiązanie zagadki wielkiej rodziny :-)

 

Tarnino – psie spotkanie z windą <3 I Cer... Przeteprzyk bardzo sympatyczny, dezerter skubany XD

 

Maskrol – bardzo mi się! W formie, pomyśle i obserwacji

 

Ambush, ośmiornica – Babcia sztos! I scenka jaka piękna i Stasiu jaki mądry chłopczyk, ale urósł! Ja tez poproszę taki ten, no opłatek XD

 

Drakaina & Ślimak Zagłady – No takie muzeum to ja bym zwiedzał! Ale ten Mikołaj puścił farbę, heeej... A potem ktoś nakręścił Piź... Pierścienie Władzy :-( PLE – cudne. 

 

 

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Muszę nadrobić jeszcze kilka ostatnich wpisów adwentowych, ale słabo z czasem, przedświąteczne zamieszanie i tak dalej, dziś cały dzień w kuchni. W każdym razie wpadam tylko na chwilę pochwalić się najbardziej szałową choinką jaką widziałem w tym roku.

 

 

Niestety nie był dokładnie opisany. W każdym razie widzicie tu zdjęcie komórek wykonane przy użyciu mikroskopu fluorescencyjnego. Same komórki wyglądają mi najpewniej na ludzkie fibroblasty, ewentualnie może jakaś nowotworowa linia komórkowa (HeLa albo HEK?). Jeśli chodzi o kolorki – na niebiesko zdecydowanie widać jądro komórkowe, wybarwione charakterystycznym barwnikiem DAPI wiążącym się z DNA. Jeśli chodzi o zielony i czerwony to trudniej określić barwnik, jest ich za dużo na rynku. W każdym razie wygląda na to, że na zielono wybarwione są mikrofilamenty, a na czerwono mikrotubule, jedno i drugie elementy cytoszkieletu, odpowiedzialnego m.in. na zachowanie kształtu komórek, poruszanie się czy transport wewnętrzny. Ale nie daję głowy, czy przypadkiem tubule i filamenty nie zostały wybarwione na odwrót. Najbardziej mnie jednak zastanawia jakim cudem dali radę te komórki uformować w choinkę, bo w przypadku żywych, ssaczych hodowli in vitro to nie takie proste. W każdym razie – koniec świątecznego wykładu, cieszcie się choinką bo fajna :D

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Wygląda jak USG przed moimi urodzinami. Starzy powiedzieli “dobra, rodzimy”.

Ale fajna choinka :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

PsychoFish, miło mi bardzo. ;))

Arnubis – genialna choinka.

Vacter – laugh

Pecunia non olet

W ten dzień z racji wesołego

Szczęścia z góry założonego

Jeszcze w spodniach dresowych

Wśród ludzi o minach marsowych

 

Życzę wam uśmiechu szczerego

Z niedostrzegalnych rzeczy

Które codziennie mijamy

Tych rzeczy nie doceniamy

 

Obiecuję więc bezwzględnie

Doczytać kalendarz adwentowy

Choćbym czynił to bezwiednie

Komentarz uczynię zawodowy

 

Wesołych Świąt!

No to ostatnia odsłona. 24 grudnia 2022

 

Języki obce

Koala & Drakaina

 

Po wieczerzy na stole zostały tylko ciasta. Leżąca na sofie Marie-Claire przeglądała najnowszy numer Elle; przed kominkiem, przytulona do drzemiącego na dywanie nowofunlanda Arsena, siedziała mała Louise, wpatrzona w smartfon i ze słuchawkami w uszach. Na parapecie kończyła toaletę Belle, perska kocica, której Arsen słuchał bardziej niż pana domu. Jean-Noël zajął miejsce w fotelu i otworzył laptop, żeby poczytać nowe opowiadania na fantastyka.pl.

– Tu as recommencé à apprendre le polonais ?[1]  – Marie-Claire zerknęła mężowi przez ramię i zaniosła się śmiechem, bo ta sytuacja powtarzała się co święta.

– Oui, chérie ! – odparł z entuzjazmem Jean-Noël. – Tu sais, Macaron a dit que le polonais deviendrait une langue de congrès après Noël ![2] – zażartował.

Marie-Claire szybko wyciągnęła własny smartfon i postukała przez chwilę w ekran.

– Po-vo-d... ze-ni-ya – przesylabizowała.

Z pufa pod oknem obserwował i podsłuchiwał małżonków nie kto inny, jak sam Loki, widzialny tylko dla psa i kocicy. Wpadł do tego domu przypadkiem i na chwilę, bo potrzebował odpocząć przed kolejną rundą sprzeczek z Thorem, i właśnie zaczynał się nudzić.

Jean-Noël skończył czytać (nie bez wydatnej pomocy translatora) opowiadanie o tym, jak zwierzęta przemawiały w noc wigilijną.

– Allons voir si Belle et Arsen vont nous parler ![3]

Marie-Claire spojrzała na niego jak na wariata. Jasne, znała podobne bajki z rodzinnej Bretanii, ale żeby dorosły człowiek zamierzał się wygłupiać z powodu netowej opowiastki, której być może nawet nie zrozumiał?

Przez chwilę przekomarzali się i nie mieli pojęcia o tym, że znudzony Loki właśnie przestał się nudzić. Oto nadarzała się okazja, żeby się trochę zabawić! Nie mógł jej przepuścić, więc tylko pstryknął palcami.

Kotka uniosła leniwie powieki. „Co za wariat przeszkadza mi w drzemce?” – zamruczała po kociemu.

Pies ziewnął i przeciągnął się, przez co omal nie przewrócił małej Louise. „Śniły mi się takie piękne góry kości” – westchnął w duchu po psiemu.

Czar Lokiego powoli rozwijał się i niczym ulotny zapach docierał do zwierzęcych zmysłów.

Tymczasem Jean-Noël i Marie-Claire zaczęli śpiewać Douce nuit, ale on po psiemu, a ona po kociemu. Tak im się w każdym razie wydawało.

Loki zacierał ręce.

Ani pienia rodziców, ani tego, co potem nastąpiło, nie słyszała mała Louise, ponieważ otrzymane pod od Père Noël (choć, jak podejrzewała, był  to jej własny père) słuchawki były naprawdę najwyższej jakości. Zarówno porywcza Belle zaś, jak i flegmatyczny Arsen przeżyli natomiast szok.

–  Vous chantez faux ![4] – pisnęła na cały głos po francusku Belle.

– First learn to speak, then try to sing![5] – dodał Arsen urażonym pomrukiem, z niewiadomych powodów po angielsku. (Możliwe, że Loki naoglądał się za dużo filmów o sobie samym, gdzie mówił po angielsku).

Marie-Claire i Jean-Noël urwali jednocześnie i przez minutę siedzieli z rozdziawionymi buziami i szeroko otwartymi ze zdumienia oczami. Potem cichutko zaczęli nucić Douce nuit  po ludzku.

Następnie kotka i pies uprosiły Lokiego, by mogły się porozumiewać z ludźmi w ludzkiej mowie, kiedy tylko zechcą, ponieważ od ludzkiego kaleczenia zwierzęcej mowy puchną im uszy.

Loki zgodził się, jednakowoż nie byłby sobą, gdyby na koniec nie wywinął jakiejś sztuczki. Od następnego ranka oba zwierzaki mówiły, owszem, ludzkim językiem, lecz był to wyłącznie język polski.

W efekcie zarówno Jean-Noël jak i Marie-Claire, a nawet mała Louise, musieli się nauczyć polskiego. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło: w następne święta wszyscy razem czytali fantastyczne opowiadania!

 

[1] Znów zacząłeś uczyć się polskiego?

[2] Tak, kochanie! Makaron powiedział, że po Świętach polski stanie się językiem kongresowym.

[3] Zobaczmy, czy Belle i Arsen się do nas odezwą!

[4] Fałszujecie!

[5] Najpierw nauczcie się mówić, a potem bierzcie się za śpiewanie!

 

Père Noël = Father Christmas, dosłownie :) Imię Jean-Noël istnieje naprawdę

Disclaimer: pomysł z francuskim był Misia.

http://altronapoleone.home.blog

heart Wesołych, Zdrowych, Pogodnych! 

Pecunia non olet

Dziękuję Wszystkim za wspaniałą zabawę i oby do następnego kalendarza smiley.

I ja bardzo dziękuję, do... przeczytania za rok! :))

Pecunia non olet

Może teraz po zamknięciu kilka osób zajrzy do tego kalendarza i w przyszłym roku weźmie udział w tej zabawie.

Nie zajrzy, ale być może skusi się w przyszłym roku. :-)

Nadrobiłam dwie ostatnie czekoladki i wyszły bardzo fajnie :) Arnubisie, piękna choinka. 

 

Dziękuję wszystkim uczestnikom za świąteczną zabawę! Super wyszedł ten kalendarz <3

Nieco spóźniona dziękuję Wam wszystkim za piękny wkład w kalendarz! Bardzo się cieszę, że udaje nam się tę inicjatywę powtórzyć już trzeci raz. Odbieram to jako taki miły promyczek światła. :D Mam nadzieję, że spędziliście przyjemne święta w takim gronie, w jakim sobie wymarzyliście (również, a może szczególnie, jeżeli oznaczało to Was i Waszego kota czy psa). :D I serdecznie życzę szczęśliwego Nowego Roku!

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Do Siego Roku ! heart

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka