- Hydepark: Wzajemna pomoc merytoryczna przy pisaniu opowiadań

Hydepark:

inne

Wzajemna pomoc merytoryczna przy pisaniu opowiadań

Przy tworzeniu historii często bywa tak, że by opowiedzieć coś przekonująco, musimy poszerzać swoją wiedzę. Niejednokrotnie jednak okazuje się, że nie ma gdzie szukać – bo wikipedia nie wystarcza, a nie chcemy ufać anonimowym ludziom z anonimowego forum. Tak się jednak składa, że jest nas tutaj niemało i każdy zna się na czym innym, dlaczego więc nie możemy pomagać sobie wzajemnie?

Jeżeli macie problem z jakimś zagadnieniem – napiszcie tutaj. Może znajdzie się jakiś mechanik/lekarz/geograf/historyk/prawnik/elektryk/fizyk/etc. A może ktoś z nas po prostu – mimo odmiennego wykształcenia i zainteresowań – ma jakieś doświadczenia, które okażą się przydatne?

By jednak zachować ten temat w porządku, chciałbym, by wszelkie dłuższe dyskusje dotyczące określonego zagadnienia albo przenosiły się na drogę prywatną, albo (moim zdaniem lepiej!) byście założyli osobny temat poświęcony danemu zagadnieniu. I tak, jeśli chcecie poszerzyć swoją wiedzę dotyczącą funkcjonowania czarnych dziur i wyjdziecie poza ramy formuły pytanie-odpowiedź, dyskusja się rozwinie – pędźcie założyć osobny temat :)

Komentarze

obserwuj

Radku, no raczej ani żabot, ani przodek tutaj nie siądzie :D

 

Arnubisie, też doszedłem do takiego wniosku.

 

Outta – koszula z fartuszkiem :)))

 

kam, toś mi oryginalny wymyk podrzuciła :D W tym “śliniaku” trzymano woreczki z tytoniem, czasem zdjęcia bliskich albo jakiś skromny posiłek. Od biedy ujdzie sformułowanie “z kieszeni na piersi wyjął”, ale nie jest to precyzyjne. Stąd moje pytanie :) 

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Cześć

Jak dla mnie to to przypomina koszulę z plastronem. Są obecnie stosowane np. w jeździectwie w nieco zmienionej formie.

 

pozdro

M.

Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!

Od biedy ujdzie sformułowanie “z kieszeni na piersi wyjął”, ale nie jest to precyzyjne. Stąd moje pytanie :) 

Zza pazuchy?

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

    Rzecz ma się następująco – na Dzikim Zachodzie dość popularne, najpierw wśród strażaków, potem wśród żołnierzy, finalnie nawet u Johna Wayne’a, były tzw. “bib shirts”.

Kurka, a ja myślałam, że to po prostu dla ozdoby munduru te guziczki... Anyways.

 

Tak na moje oko, to nie tyle śliniak (cały sens śliniaka polega na tym, że można go zdejmować i prać częściej, niż sam ubiór), co plastron (nie żabot, żabot jest luźny i bez guzików, zresztą kojarzy się bardziej z romantycznym poetą, niż z kowbojem). Jak rzecze Wikipedia:

    Gdy na przełomie XVII i XVIII wieku wśród mężczyzn nastała moda na otwarte z przodu kaftany i kamizelki, koszule zyskały strojny przód, ozdobiony marszczeniami, falbankami i koronkami, później zastąpiony równie ozdobnym, odpinanym plastronem.

Patrz też w PWN: https://sjp.pwn.pl/slowniki/plastron.html

Ale nie wiem, czy "plastron" nie będzie tu zbyt elegancki, jeśli mówimy o kowbojach (czyli pastuchach). W koszuli mundurowej powinien być odpowiedni. Co prawda tutaj: https://www.historicalemporium.com/store/mens-shirts.php?&type=Bib%20Shirts napisali, że ten element był odpinany do prania, a przy okazji służył jako kieszeń. U nas, w każdym razie, niczego takiego się chyba nie nosiło.

Inna sprawa – do czego Ci ten plastron potrzebny? Jako kieszeń (z której szeryf wyjmie McGuffin), czy tylko do opisu? Bo równie dobrze może być koszula ozdobiona rzędem guzików. Mnie się w każdym razie kojarzy raczej z kawalerią, niż z szeryfem.

    Od biedy ujdzie sformułowanie “z kieszeni na piersi wyjął”, ale nie jest to precyzyjne. Stąd moje pytanie :)

Aha, czyli potrzebujesz kieszeni. Trudna sprawa... bo kieszeń koszuli każdy widział i ona wygląda inaczej, zresztą po angielsku inaczej też się nazywa (breast pocket). Darnit...

    Zza pazuchy?

Nie: https://wsjp.pl/haslo/podglad/50522/pazucha Ta pazucha to bardziej poła płaszcza.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ta pazucha to bardziej poła płaszcza.

Tarnino, poła «dolny fragment jednej z dwóch części ubioru rozpinającego się z przodu» a pazucha/ zanadrze daw. «miejsce pod wierzchnim ubraniem na piersi»

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Kurczę, jestem rozgotowana :( a jak się nazywa górny fragment?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Górny fragment to właśnie pazucha/ zanadrze.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No, głupi ja człowiek, niemądry :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, nie bądź dla siebie aż tak surowa. Wszak ciepło robi swoje. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

fmsduval, a nie myślałeś o tym, żeby zostawić nazwę w oryginale, zapisując ją kursywą? Np. “Z kieszeni bib shirta wyjął cośtamcośtam...”, ew. “Z kieszeni koszuli typu bib shirt wyjął cośtamcośtam...”?

Rozdzióbią nas kruki, wrony i ptaki ciernistych krzewów.

No, nie wiem. Poza wszystkim – czytelnik nie musi wiedzieć, co to jest “bib shirt”.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Czytelnik zdecydowanie nie będzie wiedział, co to bib shirt. Jeśli autor chciałby użyć tej nazwy, to i tak by musiał w pełni tłumaczyć, jak ta koszula wyglądała i jak działał śliniak. O ile bohater nie będzie ze śliniaka korzystał namiętnie i co stronę, to nie opłaca się wprowadzać nowego terminu dla jednego czy dwóch zdań.

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

Myślę, że finalnie po prostu ucieknę przed problemem i zastąpię tę część garderoby czymś mniej kłopotliwym. Gdyby mnie nagle olśniło albo trafiłbym na jakieś rozwiązanie (może przejrzę Winnetou :p) to dam tutaj znać. Dzięki za burzę mózgów!

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Ta część koszuli, o której jest dyskusja, ma ewidentnie pochodzenie wojskowe, takie coś występuje w tej samej epoce, z której wg opisu pochodzi model koszuli, w kurtkach mundurowych. A jeszcze częściej pół wieku później, czyli w epoce dla Ameryki wojny secesyjnej, a szczerze mówiąc, myślę, że koszula jest raczej z połowy wieku niż początku. Niestety mimo że występuje m.in. w mundurach francuskich, nie mam pojęcia, jak się nazywa w dowolnym języku. Ale mogę spytać znajomych rekonstruktorów. Tylko że nie wiem, czy to pomoże ;)

 

Imho nie jest to plastron, bo plastron nie był przypinany na guziczki.

 

PS. Fms – dawaj spację albo enter po linku, żeby był klikalny

http://altronapoleone.home.blog

Drakaino, plastron wydawał mi się też zbyt szykowny jak na jakiegoś pospolitego vaquero :) oczywiście nie jest to dla mnie sprawa życia i śmierci, ale na tyle połknąłem haczyk i obudziłem dociekliwość, że jeśli zapytanie znajomych nie będzie przedstawiać dla Ciebie zbyt wielkich trudności – proszę, spytaj :)

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Myślę, że tak. Gabloty muzealne to stary pomysł, istniały już w XIX wieku. Jak byłam pierwszy raz w Londynie w 1993 roku, to był za szkłem, więc jako organizatorka udzielam Ci dyspensy na wypadek, gdyby akurat w tym przypadku miało się okazać, że jednak w 1989 stał luzem, bo nie ma sensu tego szukać XD

http://altronapoleone.home.blog

A, czyli problem odwrotny XD

I rzeczywiście nieszczęsny rok 1989 pośrodku tego, co wiemy (1985 bez, 1993 w gablocie; chyba że coś pomieszałam, niestety znalezienie teraz zdjęcia będzie raczej niemożliwe, bo wprawdzie mam, ale na analogach, a jestem w trakcie przeprowadzki.

Możesz podrzucić link do tego zdjęcia z 1985?

http://altronapoleone.home.blog

Ponieważ sama jestem ciekawa napisałam do BM z pytaniem, jeżeli odpowiedzą, dam znać.

Ale w sumie mnie dziwi, że oni tak długo trzymali to bez zabezpieczeń. Czego się spodziewać po Angolach ;)

http://altronapoleone.home.blog

Potrzebuję wsparcia w dziedzinie historycznej terminologii medycznej.

 

Mamy rok 1925, w Europie. Bohater – krawiec, syn krawca – wydaje się cierpieć  na coś, co byśmy dziś nazwali depresją. Jego przypadłość manifestuje się tym, że jest przygnębiony, smutny, przybity, nie ma sił do życia ani chęci do angażowania się w pracę. I teraz mam dwa pytania:

1. Jak mogą nazywać jego stan jego bliscy (matka – gospodyni domowa, brat – robotnik)?

2. Jak ją nazwie fachowiec, miejscowy lekarz?

 

Neurastenia? Melancholia? Jakieś inne określenia? Osoby lepiej ode mnie znające się na historii społecznej i historii medycyny, wspomóżcie!

ninedin.home.blog

Melancholia na pewno nadal na propsie, ale czy w pierwszych dekadach XX wieku już wchodzą nowe nazwy, nie wiem :(

http://altronapoleone.home.blog

Wiedziałam, że na Ciebie można w tej sprawie liczyć!

Spoko, jeśli nadal OK, to niemłody wiejski doktor z północnej Grecji w 1925 może go spokojnie użyć :)

 

A jak by mówili tzw. zwykli ludzie? Np. starsza, prosta, martwiąca się o kogoś takiego matka/ ciotka? Że ma wapory? Że słabuje? Jak byś to widziała?

ninedin.home.blog

Zakładając, że w ogóle rozpoznaliby stan jako chorobowy. Ludzie w autentycznej depresji (zwłaszcza faceci) dobrze ją ukrywają.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nijak nie podejmuję się ustalać, jak wyglądało w owym czasie mianownictwo greckie, ale po polsku najnowszym przekrojowym opracowaniem była Diagnostyka psychjatryczna w zarysie Aleksandra Piotrowskiego (pierwszy polski podręcznik wykorzystujący teorię Kraepelina, 1922; https://polona.pl/item/diagnostyka-psychjatryczna-w-zarysie-dla-studentow-i-lekarzy,MTg4MzI3MDg/6/#info:metadata). I tutaj czytamy na przykład:

Stan przygnębienia. Nastrój ten cechują pewne widoczne objawy zewnętrzne. (...) Nieraz pojawia się niechęć do życia z zapędami samobójczymi. Depresja długotrwała znamienuje melancholję.

I w innym miejscu:

Psychozy maniakalno-depresyjne przedstawiają zachorzenia psychiczne z upośledzeniem dziedziny afektywnej, objawiają się w dwóch zupełnie odmiennych postaciach, manja i melancholja, powstają na tle spraw wewnętrznych i nie przechodzą w otępienie.

Jak widać, depresja występowała jeszcze w pierwotnym rozumieniu “obniżenia nastroju”, a melancholia odpowiada dzisiejszej depresji klinicznej (major depression). Warto zresztą przejrzeć cały podręcznik, aby wyrobić sobie zdanie o pojęciach epoki, a także wyłowić pewne smaczki, jak chociażby przy ocenie rozwoju umysłowego dzieci...

Jedenastoletnie dziecko powinno rozpoznać niedorzeczność zdań, np. w lesie znaleziono trupa rozczłonkowanego na 18 części, prawdopodobnie był to samobójca; (...) w okolicy N. zdarzył się nieszczęśliwy wypadek na koleji bez złych następstw; było tylko 48 zabitych. Dziecko powinno wyjaśnić, czy można tak mówić? dla czego nie? jak należało powiedzieć?

(...)

Sprawność kombinacyjną [dziecka dwunastoletniego] stwierdzamy z pomocą zdań jak: u sąsiada są goście: lekarz, notarjusz, ksiądz; co oni tam robią? albo: niewiasta zbierając w lesie gałązki, przestraszyła się nagle i pobiegła na policję, gdzie zeznała, że widziała na gałęzi wiszące... co?

Co do bliskich, nie mam wyrobionego zdania. Mogą ewentualnie powiedzieć, że chorobliwy leń, nierób, urodzony w niedzielę.

Dziecko powinno wyjaśnić, czy można tak mówić? dla czego nie? jak należało powiedzieć?

Właśnie... a teraz dzieci nie wiedzą...

#spleen

 

Co do bliskich, nie mam wyrobionego zdania. Mogą ewentualnie powiedzieć, że chorobliwy leń, nierób, urodzony w niedzielę.

Owszem, mogą.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Czas, o który pytasz, Ninedin, był burzliwy, wiele się wtedy działo. Pytanie, na ile ten konkretny lekarz interesował się, miał dostęp do artykułów. Wszystko działo się z opóźnieniem, dla nas obecnie niewyobrażalnym. Jeśli chodzi o zwykłych mieszkańców Europy, np. rzemieśliników, sądzę że ich wiedza była raczej potoczna. O samej Grecji z tamtego okresu niewiele wiem, więcej o tym, co działo się w Polsce, USA czy Francji, jeśli chodzi o nozologię, spory i inne takie.

 

Spróbuję nakreślić kontekst. Cały XIX wiek jest próbą ogarnięcia i zrozumienia „szaleństwa”,  jak o nim pisał Foucault. Oswojenia go, ujarzmienia. Dziwne choroby, na ktore zapadali ludzie niepokoiły, wymyślano niestworzone rzeczy odnośnie przyczyn i ich „leczenia”. 

Historia współczesnej psychiatrii rodzi się pod koniec XIX wieku i początkach dwudziestego. Jest to okres, w którym modna jest psychoanaliza Freuda, jego kolejne prace robią furorę, więc mamy mesmeryzm (hipnozę), leczenie rozmową i równocześnie tworzenie się psychiatrii biologicznej. Za ojca współczesnej psychiatrii i symptomatologii (prekursora DSMów, genetyki, ) uznaje się właśnie Kraepellina, ponieważ zastosował metodę eksperymentalną (fascynacja Wundtem) do obserwacji różnych zaburzeń psychicznych i podjął probę uproszczenia i systematyzacji zaburzeń psychicznych (co byśmy stanęli na twardym gruncie, choć dalej pozostaje grząskim z różnych powodów). Zasługi Kraepelina są niezaprzeczalne. Od swojej pierwszej pracy (1883) publikował kolejne. Szósta  (1899) była przełomem – rozdział pomiędzy psychozami otępiającymi przebiegającymi w procesie i psychozami maniakalno-depresyjnymi (manisch-depressives Irresein) o przebiegu okresowym lub cyklicznym. Potem z różnicowaniem  poszedł jeszcze dalej. Co więcej nawet dzisiaj są neo-kreapeliniści. 

Gdyby spróbować przenieść ten stary podział na polski grunt: mielibyśmy współczesne korzenie od biologicznego Bilikiewicza do humanistycznego Kępińskiego. Wnikliwe obserwacje, lecz różne hipotezy i oddziaływanie. Teraz próbuje się połączyć, na razie bezskutecznie i z aberracjami.

Za bardzo się rozpisałam. 

 

Samo słowo depresja jak najbardziej istniało w okresie, o którym piszesz, acz nader często wciąż określano je melancholią, więc użycie jak najbardziej dopuszczalne. Melancholię odziedziczono po Hipokratesie, tak tej żółci (jesienne przesilenie i wysuszenie, nadprodukcja czarnej żółci ze śledziony – splēn). :-)  Źrodłosłowy melancholii lepiej zdekonspirujesz od mnie: ciemny kolor, melasa, ale również „przygnębiający, ponury, posępny, niezrozumiały czy niecny i dokuczliwy”; drugie, czyli dalej – „żółć, lecz także gniew, oburzenie, gorycz, żal, przykrość i rozgoryczenie”. I tu mamy kłopot: bo jednocześnie fizjologia, charakter i... patologia? Ujęcie medyczne i moralne.

 

Pierwszy raz nazwy depresja użył R. Whytte, lekarz z Edynburga (deppresion of mind). Wiek XIX chyba można nazwać wiekiem popularyzowania się słowa „depresja”. Na samym jego początku francuski psychiatra Jean– Étienne Esquirol próbował lansować „lypemanię”, a amerykański psychiatra Benjamin Rush – „tristemania”. Terminu „depresja” użył w końcu XIX wieku lekarz duński Carl Lange (współtwórca – wraz z Willia­mem Jamesem – pierwszej neurofizjologicznej teorii emocji (teoria Jamesa-Langego). Lange przedstawił w niej, prócz precyzyjnego opisu klinicznego, również hipotezę o biochemicznej przyczynie – nadmiar kwasu moczowego. I tak zaczęło się podawanie chorym litu. 

Jak to było w praktyce lekarskiej na początku wieku XX? Pewnie różnie i zależało od lekarza i terytorium. Kreapelin niewątpliwie się już rozpowszechnił ze swoją dychotomią na dementia precox (współcześnie – schizofrenia) i okresowe depresje oraz naprzemiennie występującą manią i depresją.

 

Odnośnie bliskich i dalszych, czyli jak oni mogli określać, czyli szukamy zachowań i polskich słów? Odnośnie kobiety zawsze szło w stronę histerii, waporów i nie pomnę czego. W przypadku facetów lekko grała, a przynajmniej mogła to robić – stan (klasa) i historia kraju. U nas w XIX wieku czasami mówiło się : posępnica, smutnodur, zaduma, brak sił żywotnych, smutek, nieufność, bojaźń, opieszałość, niemoc...

Jednocześnie w Polsce melancholia stała się reakcją romantyczną, taka odnoga, jak było wtedy w Grecji... uff zaraz się rozpiszę, a muszę zmykać. Mam pociąg o piątej trzydzieści.

Co by tu zrobić? Nie znam kontekstu, choć może podchodzę za bardzo poważnie. ;-)

Moźe być i depresja, i melancholia. Jeśli chodzi o słówka bliskich, polecam „Historię polskiego szaleństwa...” M. Marcinow. Tam są obserwacje i język, chyba na końcu książki. Też spróbuję ją odkopać i przejrzeć, a jeśli coś mi wpadnie o głowy – napiszę. 

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

A ja mam takie pytanie: jeśli w dole w środku lasu zakopie się kilkadziesiąt, o ile nie kilkaset kasztanów, to czy będzie w stanie coś z nich wyrosnąć?

A ja mam takie pytanie: jeśli w dole w środku lasu zakopie się kilkadziesiąt, o ile nie kilkaset kasztanów, to czy będzie w stanie coś z nich wyrosnąć?

Ogólnie rzecz biorąc tak. Ale (jak wszystko) to zależy.

Żeby kasztan wykiełkował, potrzebny jest odpowiednia wilgotność podłoża, szczególnie w początkowej fazie kiełkowania. Kasztany w środku tego stosu nie będą miały raczej kontaktu z glebą (chyba że zostaną z nią wymieszane), więc nie mają wielkich szans na wykiełkowanie w bliskiej przyszłości. Te na obrzeżach mają szanse, o ile nie zostały zakopane zbyt głęboko.

Oczywiście wykiełkowanie to dopiero połowa sukcesu. Kasztanowce pochodzą z Bałkanów i niezbyt dobrze znoszą nasz klimat. Nie bardzo rosną w cieniu, więc żeby kiełki miały szansę przerodzić się w drzewka, miejsce “sadzenia” nie może być w gęstym lesie, a raczej gdzieś na polanie, a najlepiej na (północnym) zboczu niewysokiej góry (ich naturalne siedliska tak wyglądały). Młode okazy są też wrażliwe ma mróz. Jeżeli akcja dzieje się w Polsce problemem będzie też gleba, bo kasztanowiec nie będzie rósł na piachu, a wiele lasów iglastych i mieszanych rośnie właśnie na takich podłożach.

Więc ogólnie jasne, szanse są. Ale nie bez powodu w lasach raczej nie widujemy kasztanowców.

Tak, dziki jedzą kasztany. Ale jeżeli nasion będzie dużo, to nawet jeżeli dziki dobiorą się do “skarbczyka”, to kilka sztuk pewnie ocaleje i, paradoksalnie, będzie miało lepsze szanse na wykiełkowanie, kiedy nie bedą już otoczone setkami innych kasztanów.

Kasztany zawierają dużo saponin, więc potem dzik może być... łatwy do wytropienia. Ekhm. A poza tym None chyba powiedział wszystko. Jak już sadzisz, lepiej sadzić po jednym.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dziękuję, None. Teraz będę wiedziała na co uważać, kiedy będę pisać o żywym kasztanowcu-mutancie, składającym się z wielu połączonych pni. :-)

Polecam “Dzień tryfidów” XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ja ten projekt porównałabym radzej do “Zdarzenia”, tylko bardziej post-apo.

Przepraszam za post pod postem.

Wie ktoś może, czym wykładano płaskie dachy bloków mieszkalnych w PRL-u?

Papą (najczęściej) albo eternitem, czyli płytą cementowo-azbestową.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Dzięki, Radek. ^^

Do jednego opowiadania planuję scenę, gdzie w środku zimy, kiedy jest pełno śniegu, postać oblewa sosnę bardzo łatwopalną cieczką i podpala. Co się wtedy stanie? Czy drzewo zapłonie?

Zależy od warunków zewnętrznych. Dopóki ciecz nie zamarznie lub nie odparuje, zapłonie.  W tym pierwszym przypadku lokalnie ciecz może zostać na powrót “upłynniona” skutkiem dłuższego kontaktu ze źródłem ciepła / ognia, i też się zapalić w miejscu styku powinna. 

Ogień wymaga: paliwa, ciepła, tlenu. Tlen masz (ale topniejący śnieg może go odciąć). Paliwa też sporo. Gorzej z ciepłem. Czym podpalasz to nieszczęsne drzewo? Małą zapałką? Zgaśnie. Miotaczem ognia? Pewnie zapłonie, o ile trzymasz wystarczająco długo.

Reasumując – to zależy.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Jak powiedziała Tarnina – zależy. Co konkretnie oblewa? Pień rosnącego drzewa? Stos gałęzi? Zwaloną kłodę? Ile jest tej łatwopalnej cieczy i co to z ciecz? Śnieg tylko leży, czy pada?

Bardzo dziękuję za wcześniejsze odpowiedzi i sugestie. ^^

Sytuację, do której potrzebuję tych informacji raczej trudno wyjaśnić bez spojlerów, ale spróbuję.

Akcja dzieje się w przyszłości, gdzie istnieją tzw. kieszonkowe miotacze ognia. Wyglądają one jak zwykłe pistolety z dokręcanymi kanisterkami super łatwopalnego paliwa. Przy odpowiednich przeróbkach można z nich zrobić prowizoryczne ładunki wybuchowe, do których detonacji wystarczy ogień.

Z powodów fabularnych moja bohaterka taki ładunek umieściła pod korzeniami drzewa wyrastającego z ruin peerelowskiego bloku (nie pytajcie). Na zewnątrz pada śnieg, ale nie dociera on do korzeni, jedynie chłód i wiatr. Reszta drzewa jest na zewnątrz (nie pytajcie, spojlery). Z założenia wybuch kanisterka ma doprowadzić do potężnej eksplozji ognia, która zapali drzewo (sosnę albo inną choinkę).

Nie wiem, czy aż tak łatwopalne paliwo może fizycznie istnieć, ale co tam.

korzeniami drzewa wyrastającego z ruin peerelowskiego bloku (nie pytajcie)

Nie widzę problemu.

Na zewnątrz pada śnieg, ale nie dociera on do korzeni, jedynie chłód i wiatr.

A sumie drzewo potrzebuje wody...

Reszta drzewa jest na zewnątrz (nie pytajcie, spojlery).

Nie widzę problemu.

 

Dobra, czyli mamy banieczkę z paliwem, które, podpalone, się rozpryśnie i zapali drzewo. Hmmmm... jest zima, pada śnieg, czyli mokro. Ale drzewo iglaste, żywiczne. Ale żywe, czyli mokre. Jeśli to ma być tylko jeden mały wybuch, który nie zdąży niczego wysuszyć, to chyba się nie da.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Iglaki się dosyć łatwo palą, nawet żywe...

Babska logika rządzi!

Zawsze mogę wcześniej w fabule wstrzymać śnieżycę, albo po prostu pójść logiką  filmów akcji Micheala Baya. Pomysł i tak z kategorii “crack traktowany na serio”.

Ok. Tak ogólnie to eksplozje są słabe w podpalaniu czegokolwiek, bo skok temperatury jest bardzo chwilowy, a za falą uderzeniową idzie strefa niskiego ciśnienia, która gasi płomienie (niskie ciśnienie=mało powietrza=mało tlenu). Gdyby jednak mówić o wybuchu czegoś w rodzaju napalmu, to po eksplozji wciąż zostaje sporo niespalonego paliwa, które będzie płonąć przez jakiś czas, więc może coś podpalić – ale to równie dobrze można po prostu użyć miotacza normalnie.

No i ty mówisz nie o napalmie, a o magicznym napalmie, bo coś takiego jak opisujesz zwyczajnie nie może istnieć – paliwem musi być albo palny gaz (a gaz wprawdzie da się skompresować, ale nie w nieskończoność, no i gazowe miotacze ognia są słabymi miotaczami ognia) albo palną ciecz, której skompresować się nie da i musi zajmować te kilkadziesiąt litrów minimum. Więc cały ten aparat działa na magię i fabułę – a tym samym działa, jak sobie zażyczysz i olał fizykę.

Jak pisałam wcześniej, akcja tego opka dzieje się w odległej przyszłości (XXIX w.), więc od biedy można założyć, że w międzyczasie coś zostało odkryte i/lub wymyślone, co spełnia warunki. Ale jest to też to samo opko post-apo, gdzie drzewa z niewyjaśnionych powodów ożyły, nauczyły się przemieszczać i zdominowały Ziemię, więc tego. :-P

Wynalazki są ograniczane przez prawa fizyki, a te już znamy na tyle dobrze, że można sobie plus minus wyobrazić, co jest możliwe przy zachowaniu praw fizyki, a co nie jest. Czy może raczej, gdzie są nieprzeskakiwalne ograniczenia, którymi nie przejmował się np. Verne, kiedy wysyłał ludzi na Księżyc za pomocą działa (i za Verne’em ja, kiedy w steampunkowym świecie proponuję podobne rozwiązanie).

http://altronapoleone.home.blog

...więc tego, no, bez wyjścia poza zbiór znanych i uznanych za poprawnie sformułowane, sprawdzalne eksperymentalnie, potwierdzane mnóstwem obserwacji prawa fizyki ani rusz. Jakimś wyjściem może się jawić sięgniecie po hipotezy i spekulacje, wykraczające poza wyżej wspomniane prawa, i jednocześnie stanowiące ich (dość ryzykowne) rozwinięcia, ekstrapolacje. Ale, jeśli są to kwestie Tobie obce, odradzam. Bo to śliski grunt.

Po co taki daleki skok w przyszłość? Dwieście lat wystarczy, byśmy świata nie poznawali, nie rozumieli...

“Dzień tryfidów” po nowemu? Sugerować tym pytaniem niczego nie sugeruję, ale mobilne drzewa kojarzą się jednoznacznie i natychmiast.

Skoczyłam tak daleko w czasie głównie po to, żeby pokazać cywilizację po tym, jak nauczyła się istnieć w świecie post-a po, a nie kiedy jest jeszcze na etapie walki o przetrwanie, migracji, wojen między grupami ocalonych i rabowania ruin w poszukiwaniu niezbędnych rzeczy.

Na to też wystarczy dwieście lat ;)

http://altronapoleone.home.blog

Jeśli tak, to zmienię. Jak tylko dwieście lat, to jest i większa szansa, że opuszczony peerelowski blok będzie jeszcze stał.

Raczej nie. Pęknięcia, które istnieją od początku w płytach, na narożach zwłaszcza, dopuszczą wilgoć do spawów, potem prawdziwie silna wichura w kooperacji z korzeniami roślin, wspinających się po ścianach, schodach, naruszy, poruszy i z wielkim hurgotem powstanie sterta betonowego gruzu. Ale to nie znaczy, że nie może ani jeden blok oprzeć się temu. Im mniejszy, tym, paradoksalnie, dłużej “pożyje”. Natomiast niestandardowo wysokie albo długie będą bardziej narażone na destrukcję.

Dzięki, AdamKB. Osiem pięter i pięć klatek mogło by być, czy to jednak za wysokie?

Odpowiem Tobie nie wprost.

Mieszkam na białostockim Manhattanie, jak kiedyś zwano osiedle, w którego skład wchodzi pięć jedenastopiętrowców. W połowie wysokości “mojego wieżowca” – piętro szóste, precyzując – leciutko bo leciutko, kilka milimetrów zaledwie, ale wahały się pokojowe drzwi wewnętrzne, gdy wiatr o prędkości (według  najpierw prognozy z rana, potem wiadomości wieczornych) sześćdziesięciu pięciu kilometrów na godzinę uderzał wprost w szerszą ścianę bloku.

To oczywiście za mało na katastrofę budowlaną, ale pomyśl, co może się stać po spełnieniu się prognoz ogólnoklimatycznych...

<>

Takie “kurduple” jak stojący obok trzykondygnacyjny i dwuklatkowy bloczek na 95% by się oparły trzy– czterokrotnie silniejszym wichrom, ale jak runie na niego sąsiedni “wieżowiec”, to czarno to widzę...

Luźna, niska zabudowa ocaleje w znacznym, potrzebnym Tobie (jak sądzę) stopniu. Reszta może stanowić malowniczy sztafaż. Nie muszą runąć do fundamentów i dolne piętra – dwa, trzy – dadzą się wykorzystać fabularnie.

Uch, to w takim razie czeka mnie trochę modyfikacji tekstu, bo w obecnej wersji akcja dzieje się gdzieś na czwartym/piątym piętrze, po malowniczej scenie, gdzie bohaterka schodzi kilka pięter w dół, podziwiając pozostałości antycznej (dla niej, przy założeniu, że zostanę przy czasie akcji w XXIX w.) cywilizacji Polskiego blokowiska.

Pozwolę sobie zauważyć, że po plus minus dwustu latach nie będzie to antyczna cywilizacja, ale chyba wystarczy, że już nie istniejąca od blisko dziesięciu pokoleń.

Nie bierz mi za złe tego przestrzegania przed osiemsetletnim skokiem w czasie. Napisałaś, że ma to być postapoliptyczna cywilizacja, więc nie może być nazbyt od samej apokalipsy odległa w czasie. Osiemset lat to aż nadto, aby cywilizacja odrodziła się jako technologiczna, zwalczyła skutki katastrofy. Porównaj naukę, technikę i kulturę z naszego XII wieku z obecnymi – nieprzystające do siebie. Najbardziej “odlotowy” fantasta z XII wieku nie wydumałby kwarków i satelitarnej telewizji. Więc nikt z nas nie wyduma, co będzie w XXIX wieku. Lepiej nie szarżować.

OK

To, czy cywilizacja będzie uważana za “antyczną” (to określenie w zasadzie stosuje się do starożytności klasycznej, ale niech będzie) zależy nie od czasu, jaki dzieli dwie epoki, ale od tego, jakie zaszły zmiany kulturowe. A to z kolei zależy, podobnie zresztą jak to, co się wydarzy wcześniej, od typu katastrofy. Radziłabym Ci dobrze sobie przemyśleć, jaką masz katastrofę i jakie mogą być jej realne skutki. Skoro masz drzewa, które uzyskują jakąś tryfidoidalną autonomię czy też świadomość, czy cokolwiek, to znaczy, że klimat pozostaje w normie, bo drzewa rosną i mają się dobrze (pomijając element fantastyczny). I że prawdopodobnie nie było np. skażenia radioaktywnego na wielką skalę. Co zatem spowodowało “apokalipsę” taką, że ludzie wrócili do jakichś pierwotnych form społecznych i walczyli (również ze sobą) o byt?

A ośmiopiętrowy blok z wielkiej płyty runie po kilkudziesięciu latach, jeśli nie będzie remontowany.

Mam wrażenie, że wymyśliłaś sobie sytuację docelową, jakąś konkretną scenę w mało konkretnym postapo, ale kompletnie nie przemyślałaś, co do niej doprowadziło i jakie w związku z tym powinny być warunki wyjściowe.

Ergo masz dwa wyjścia: i tak masz ewidentnie magię, więc olewasz realia i cała niniejsza dyskusja jest do niczego niepotrzebna, albo chcesz się trzymać realiów, ale wtedy musisz dobrze przemyśleć i zaprojektować to, jak ten świat działa i skąd się wziął. Tertium non datur.

http://altronapoleone.home.blog

Po namyśle stwierdziłam, że najlepiej będzie, jeśli po prostu ograniczę się, do sugestii,  że akcja tego opka ma miejsce w odległej przyszłości, bez dokładnego precyzowania.  Nie będę musiała tak bardzo przejmować się prawdopodobieństwem, a za to będę miała więcej swobody dla pewnych pomysłów.

Jeszcze tylko zapytam z ciekawości: czy w opuszczonym blokowisku, przy odpowiednich warunkach mogłyby powstać nacieki skalne (lub coś podobnego)?, czy coś takiego może mieć miejsce tylko tylko pod ziemią?

Naciek tworzy się z osadu kamiennego w wodzie. Ergo kluczowa jest cieknąca woda i jej skład, a nie miejsce. Znów zatem uczulam na warunki wyjściowe.

W dzielnicy, w której mieszkam, jest bardzo twarda, zakamieniona woda i mam piękny “stalaktyt” w miejscu, gdzie przez krótki czas kapało.

http://altronapoleone.home.blog

Ja z kolei w drugiej połowie lat dwutysięcznych byłam dwa razy na wycieczce w dużym bunkrze z czasów drugiej wojny. Jednym ze szczegółów, który utkwił mi w pamięci, jest cieniutki stalaktyt, który uformował się na suficie nad schodami między poziomami.

OT pozwolę sobie poprawić frazeologię: utkwił, a nie utknął w pamięci.

 

A co do stalaktytu to oczywiście, że mógł powstać w dowolnym miejscu, gdzie kapała woda ze sporą zawartością wapnia.

http://altronapoleone.home.blog

Błąd poprawiony.

Formacje naciekowe mogą powstać także przy wymywaniu zapraw cementowych i wapiennych. Jak wspomniała drakaina, kluczowa jest woda. W tunelach i pomieszczeniach, gdzie jest sporo wilgoci np. z kondensacji to dość częsta sytuacja, nawet w stosunkowo “młodych” konstrukcjach, jeśli powierzchnia betonu nie jest zabezpieczona żadną farbą. 

Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!

Twarda woda i formacje krasowe.

Tak, stalaktyt może powstać wszędzie, byle kapała odpowiednio twarda woda, odpowiednio wolno. (Chociaż... https://turcjawsandalach.pl/content/pamukkale)

 

Reakcja wytrącania:

        Ca2+ + 2 HCO3 → CaCO3(s) + H2O + CO2(aq)

 

Jak widzisz, powstaje tu osad (wodorowęglan wapnia jest rozpuszczony! na tym polega twardość wody), który się wytrąca, woda i rozpuszczony w niej dwutlenek węgla. Ale każda reakcja może iść w dwie strony – jeśli dwutlenek węgla nie ucieka wystarczająco szybko, osad się rozpuści (zrób eksperyment – polej kredę, CaCO3, kwasem, np. octem). Ale jeśli ucieka do atmosfery (czemu sprzyja mała zawartość CO2 w powietrzu i w miarę wysoka temperatura – oczywiście, nie mówimy o gotowaniu, które też powoduje wytrącenie się węglanu wapnia, czyli kamienia kotłowego, tylko o ciepłym klimacie), osad nie zdąży się rozpuścić i zostanie na miejscu.

 

Angielska wikipedia podaje średnią szybkość wzrostu stalaktytów 0,13 mm na rok. W Twoich warunkach (cieplej niż w jaskini!) może być szybciej – okazuje się (nie wiedziałam! a powinnam na to wpaść...) że na erodującym betonie nacieki powstają na trochę innej zasadzie (pochłaniając CO2!): https://en.wikipedia.org/wiki/Calthemite i bardzo szybko (2 milimetry dziennie to w geologii prędkość światła). Tutaj woda wypłukuje sole wapnia z samego betonu, więc może być nawet deszczówka, albo woda kondensująca się z oddechu ludzi, jak wspomniał Morderca. Tak samo będzie przy zaprawach. Może we wnętrzach przeszkadzałaby farba – ale jakby tak dobrze zalać sufit, to oblezie.

 

Tak, że – spokojnie możesz ozdobić scenerię takimi formami. Dałabym im kolor żółtawy do brunatnego, bo w wodzie wodociągowej (i w samym cemencie) jest żelazo (wytrząśnij trochę kamienia z czajnika – nie jest biały, nie?), ale kościana biel też nie powinna jakoś strasznie wytrącić z zawieszenia niewiary, zwłaszcza, jeśli jej potrzebujesz do zrobienia atmosfery.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Super. Dziękuję, Morderco, Tarnino. ^^ Wygląda na to, że nacieki na korytarzach kilkusetletniego bloku będą najbardziej realistycznym elementem mojego świata. Bo jednak zaczęłam szukać w miarę logicznego wyjaśnienia, dlaczego PRLowski blok mieszkaniowy przetrwał we w miarę dobrym stanie kilka wieków i drzewną apokalipsę. Najlepsze, co mi przyszło do głowy, to nieudany projekt z czasów komuny na super wytrzymałe jednostki mieszkalne, które przetrwałyby ataki w czasie ewentualnej trzeciej wojny światowej.  Cały projekt okazał się jednak zbyt kosztowny, przez co ostatecznie zbudowano tylko ten jeden blok.

Mmmm, Warszawa jest zbudowana celowo tak, żeby odprowadzić falę uderzeniową. Podobno. Ale jak tam muszę jechać, to wierzę :(

A swoją drogą, może wykorzystaj drzewną apokalipsę do konserwacji bloku? Czasami, jeśli masz dwa problemy, można je nastawić przeciwko sobie. Co mam na myśli? Gdyby tak korzenie dobrze przerosły budynek, to mogłyby go utrzymać w kupie nawet po gwarancji. Trochę jak drzewne mosty w Indiach: https://www.familyonthewheels.com/the-living-root-bridge-of-meghalaya/

Wygląda na to, że nacieki na korytarzach kilkusetletniego bloku będą najbardziej realistycznym elementem mojego świata.

Się przejmujesz :) Fantastyka zna większe odloty, nie bój żaby. Kiedyś czytałam książkę, w której dziewczyna wędrowała przez postapokaliptyczny świat i spotkała między innymi ludzi żyjących na najwyższych piętrach opuszczonych bloków. Jak gołębie.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hm... Moje drzewa po ożyciu mają zdolność do przemieszczania się , używając korzeni jako odnóży, ale mogę dorzucić jakieś pniaki zalegające na zewnętrznych ścianach. ;-)

Trzeba jednak przyznać, że żywa drzewa brzmią dużo bardziej od rzeczy niż apokalipsa zombie, epidemia albo ponuklearne pustkowia.

Ale lepiej w stylu Tolkiena, niż Moffata XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ajzan napisała: Moje drzewa po ożyciu mają zdolność do przemieszczania się , używając korzeni jako odnóży [...].

Zakładam, że nie muszę robić wykładu o roli korzeni w życiu drzew. Skoro Twoje drzewa mają poruszać się na korzeniach przekształconych w odnóża, podumaj, co i w jaki sposób ma wypełniać zadania, dotychczas wypełniane przez korzenie.

Tak na szybko wydaje mi się, że korzenie zaczęły pełnić funkcje podobne do kabla do ładowarki: i drzewa są w stanie przez jakiś czas funkcjonować bez bezpośredniego dostępu do gleby.

Ale drzewa nie są na prąd... zresztą, tryfidy łaziły na korzeniach.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

To tylko takie porównanie, żeby wyjaśnić,  że moje drzewa nie muszą cały czas tkwić w ziemi.

Co jest na końcu tęczy w Polsce?

W Irlandii leprechaun (tłum. krasnoludek, skrzat) pilnujący garnka ze złotem. Ta legenda rozprzestrzeniła się na kraje anglosaskie, a potem z pomocą serii Harry Potter trafiła do Polski.

Czy u nas jest jakaś lokalna wersja tej opowieści? Czy na końcu tęczy niczego w Polsce nie ma?

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

W Polsce na końcu tęczy są fundusze z KPO.

Known some call is air am

Outta zaorał ;) A na poważnie nie znam polskiej wersji tego wierzenia

http://altronapoleone.home.blog

Teraz to zwykle na końcu tęczy jest parada LGBT ;}

 

W wierzeniach nordyckich most Bifrost zbudowany z tęczy prowadził z Midgardu [ziemi] do Asgardu  [siedziby bogów].  

W starosłowiańskich wierzeniach tęcza była utożsamiana ze Żmijem – smokiem, który wypijał z ziemi wodę i oddawał ją chmurom. Czasem wysysał razem z wodą róże stworzenia, które później spadały z deszczem na ziemię. 

Wierzono, że ten kto przejdzie pod łukiem tęczy zostanie odmieniony – stary stanie się młody, kobieta zamieni się w mężczyznę, dziecko w staruszkę itd. 

 

Nie znam żadnych bajek, ani legend słowiańskich, które mówiłyby o poszukiwaniu czegokolwiek na końcu tęczy. To chyba zachodni wymysł :]

 

pozdro

M.

Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!

“W Irlandii leprechaun (tłum. krasnoludek, skrzat) pilnujący garnka ze złotem. Ta legenda rozprzestrzeniła się na kraje anglosaskie, a potem z pomocą serii Harry Potter trafiła do Polski.”

 

Do Polski mogło trafić wcześniej niż Harry Potter (czy w książkach był w ogóle wątek tęczy?). Pamiętam, że jako dziecko na Cartoon Network parę razy oglądałam odcinek pierwszego sezonu Johnny’ego Bravo, gdzie główny bohater był w Irlandi i wdał się w bójkę ze skrzatem o skarb na końcu tęczy.

Podobny wątek był chyba też w którejś z dobranocek.

Tak, Ajzan, to motyw, który nawet w starych looney Toons bywał, więc HP nie spopularyzował tego wierzenia, tylko mógł je umocnić. Nawet Boston Celtics mają w logo leprechauna :)

Known some call is air am

Obstawiam, że popularność HP w Polsce jest nieporównanie większa od popularności Johnny’ego Bravo ;)

http://altronapoleone.home.blog

Tylko, że nie pamiętam, aby w HP była w ogóle mowa o skarbie na końcu tęczy. Jeśli coś spopularyzował, to hipogryfy.

Dla mnie, Radku, na końcu tęczy zawsze jest nadzieja, świt, możliwość, aby zacząć od nowa, coś co spapraliśmy. Żadnej legendy i baśni polskiej nie znam. :-( Po prostu babcia mi tak mówiła, a ja jej uwierzyłam i zostało ze ze mną, chyba na zawsze. <3 Znaczy dowodów brak. xd 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Czytam teraz "Mity słowiańskie", ale jestem w połowie książki i jak dotąd nic w niej o tęczy nie ma. Wikipedia powiada, że człowiek wciągnięty do nieba przez tęczę (?) mógł zostać płanetnikiem: https://bajka.umk.pl/slownik/lista-hasel/haslo/?id=140

Zasadniczo w mitach i baśniach tęczę wiąże się z wodą/deszczem (płanetnicy i azjatyckiego typu – sprowadzające deszcz – smoki, także węże, które są chtoniczne i powiązane z wodą), z przymierzem, mostem (łączy niebo i ziemię), łukiem (kształt).

Poza tym: nie wiem. Irlandzki koncept skrzata trafił do nas przez kulturę popularną, już przed Harrym Potterem. A do czego Ci to potrzebne?

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Do mostu Bifrost dodajcie most Sirat, który przekroczyć może tylko mężczyzna (muzułmanin) bez skazy.

Według Gen., 9.,13. Tęcza jest znakiem przymierza między bogiem a ziemią. Na tyle uniwersalne, że może się przydać w co drugim tekście.

Z tego, co pamiętam, Bifrost był również powiązany z Drogą Mleczną.

Tutaj też jest trochę o tęczy kulturze (głównie Wschodu) w kontekście niesławnej trasy w Mario Kart.

Bardzo Wam dziękuję za odpowiedzi.

 

@MordercaBezSerca:

Wierzono, że ten kto przejdzie pod łukiem tęczy zostanie odmieniony – stary stanie się młody, kobieta zamieni się w mężczyznę, dziecko w staruszkę itd. 

 

Nie znam żadnych bajek, ani legend słowiańskich, które mówiłyby o poszukiwaniu czegokolwiek na końcu tęczy. To chyba zachodni wymysł :]

Dziękuję Ci!

 

@Ajzan:

Motyw Bifrostu zdecydowanie jest nordycki i jeśli nawet “Mieszko był Wikingiem” to nie przetrwało. Natomiast Johny Bravo zawsze był moim idolem i najwyższym autorytetem w kwestii wyglądu i prostoty podejścia do wielu zagadnień.

YT obejrzałem :-)

 

@Asylum:

Ale garnek złota do realizacji każdego nowego początku raczej nie przeszkodzi. :-)

 

@Tarnina:

A do czego Ci to potrzebne?

Najpierw robiłem research do Baby Jagi, a potem się założyłem. Współczesne dzieci wierzą w skrzata, choć nie znają słowa leprechaun.

 

@AdamKB:

Most As-Sirat chyba nie ma nic wspólnego z tęczą, a jest ostry jak damasceński miecz i tylko modlitwy...

Znak przymierza z Noem nic nie mówi o tym, co jest na końcu tęczy i chyba to nie weszło do legend i baśni polskich. W każdym razie siedem przykazań Noego nie chodzi popkulturalnie w Polsce.

 

@Outta Sewer:

W Polsce na końcu tęczy są fundusze z KPO.

Nawet dzieci w to nie wierzą ;-)

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Współczesne dzieci wierzą w skrzata, choć nie znają słowa leprechaun.

Bo to irlandzkie słowo, w związku z czym a) nikt nie wie, jak to się wymawia i b) nie odpowiada polskiemu uchu (niektóre odpowiadają, ale nie to akurat). A skrzat jest swojski.

Kejkum, kejkum ;)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Most As-Sirat chyba nie ma nic wspólnego z tęczą, (...).

Wedle źródła informacji – “Słownik symboli” W. Kopalińskiego --- ma, bo jest, jak Bifrost, z tęczy zrobiony.

Inna sprawa, że w symbolologii panuje niekiepski bałagan.

Inna sprawa, że w symbolologii panuje niekiepski bałagan.

...

w symbolologii

 

...seriously?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

@AdamKB:

Most As-Sirāt zbudowany z tęczy?

Wikipedia (ang i ros) podaje tylko cytat, że jest cieńszy od włosa i ostrzejszy od noża, a pod nim goreją piekielne płomienie.

W Koranie rzeczonej konstrukcji drogowej nie ma, a hadis jest przytoczony w całości.

 

Muszę dotrzeć do tego słownika Kopalińskiego, do jego źródła, bo by mi się przydało. A jeśli most Chinvat (prekursor rzeczonego) okazałby się z tęczy, to byłoby już cudownie.

EDIT (znalazłem, cytat dosłowny):

Tęcza to także most Sirat, cienki jak włos, ostry jak brzytwa, który przekroczyć musi dusza muzułmanina, aby dostać się  do nieba, a nie spaść w przepaść ogni piekielnych, a więc wyobraża ostatnią, najsroższą próbę w drodze do wiecznego szczęścia (uczty, hurysy itp.),' jaką przejść może zwycięsko tylko mężczyzna bez skazy.

(błąd składu, znak stopy za przecinkiem, pochodzi z oryginału)

Wielkie dzięki!

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Hej

Czy leczenie którejś choroby (lub chociaż przyniesienie ulgi pacjentowi) wymaga, aby chory przebywał w wysokiej temperaturze? Na przykład w mocno nagrzanym pokoju.

Przy ospie zalecano wygrzewanie, żeby wysypało.

delulu managment

Tylko nie Antek, proszę... Zanais, coś tam było przy reumatyzmie i bólach mięśni i stawów, ale skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą. Tutejsi rzadko tu bywają, więc może trzeba ich będzie szturchnąć na priv.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Antek xD Nie chcecie powtórki z lektur?

Hm, ospa i reumatyzm. Dobra, chyba się nie nada. Pokombinuję. Dzięki!

Krętek blady (bakteria wywołująca kiłę) jest dość mało odporny na gorączkę, w każdym razie próg śmierci od ugotowania ma odrobinę niższy niż człowiek, więc przed wynalezieniem salwarsanu próbowano leczyć w ten sposób. Sztucznie wywoływano hipertermię poprzez silne palenie w piecu i spowijanie pacjenta kocami, skarmianie go toksycznymi związkami rtęci, a wreszcie zakażanie zarodźcem malarii (Wagner-Jauregg dostał za to ostatnie Nobla – już 50 lat wcześniej u nas Chałubiński zauważył, że wczesne przejście “zimnicy” potrafi zatrzymać progresję kiły wrodzonej, ale wtedy jeszcze ani nie znano zarodźca, ani nie przyznawano Nobla).

W medycynie ludowej bywało też, że przy zakażeniach dolnych dróg oddechowych przykładano nieszczęśnikowi rozgrzaną cegłę do pleców, a czasem ponoć i całego wpychano do pieca, ale to już jeden znany pisarz opracował (jak wyżej).

Zanais, coś tam było przy reumatyzmie i bólach mięśni i stawów, ale skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą.

Przy chorobach zwyrodnieniowych stosuje się maści/żele rozgrzewające lub ciepłe kompresy, ale w medycynie ludowej (oprócz biczowania pokrzywami) poleca się na tego typu dolegliwości wizytę w saunie.

Leczenie kiły malarią wspomniał już Ślimak Zagłady.

W przypadku wychłodzenia organizmu też rozgrzewamy, ale to raczej delikatnie i powoli.

Kiedyś próbowano leczyć łysienie poprzez rozgrzewanie skalpu (bez skutku).

Dzięki wielkie, coś pokombinuję, aby dopasować do fabuły.

A stawianie baniek? Pamiętam, że to była pozycja obowiązkowa przy zapaleniu oskrzeli. Mocno grzało i trzeba było leżeć pod kilkoma kołdrami przez pół godziny, żeby to szklane ustrojstwo odpadło :D

Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!

Potrzebuję jak najbardziej śliskiej podłogi w korytarzu na zapleczu lokalu. Co by pasowało? Oliwi się jakiś rodzaj podłogi? Ale któreś środki czyszczące sprawiają, że dany rodzaj powierzchni staje się śliski?

Mokre kafelki.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Kafelki mokre mydlinami.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ok, dzięki. Było główną opcją, ale myślałem, że jest może coś bardziej śliskiego. Nie ma co zmyślać, zostają kafelki :)

Mnie wystarczyły ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Ja bym zwyczajnie olej rozlała ;)))

Przynoszę radość :)

Olej był w “Mistrzu i Małgorzacie”.

Babska logika rządzi!

Anet, ale to musi być efekt zwyczajnej sytuacji, a nie że ktoś zastawia pułapkę ;p

Przecież to jest właśnie zwyczajna sytuacja. Ale rozumiem, nie widziałeś mnie w kuchni po prostu ;)

Przynoszę radość :)

Anet jako Anuszka. Nie mogłam się powstrzymać.

http://altronapoleone.home.blog

Anet, mam przenieść akcję do Twojego domu? ;)

Ale jak to przenieść? To istnieją inne miejsca? ;)

Przynoszę radość :)

Tak, Anet. Często tworzymy uniwersa całkiem inne niż Twój dom. Mówimy na to “fantastyka”. ;-)

Babska logika rządzi!

Ależ skąd, to są po prostu nieodkryte komnaty w moim zamczysku ;))))))

Przynoszę radość :)

Finklo, skąd wiesz, że Anet nie mieszka ze smokami? XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Bo skąd smoki na Marsie? Tam za rzadka atmosfera, żeby skrzydła zadziałały, nie ma w niej tlenu, żeby mogły sobie coś spalić...

Babska logika rządzi!

A gdyby na Marsie ustawiono urządzenia generujące warunki wystarczające do istnienia smoków? Coś na progu terraformacji bardziej zaawansowanej. Powiedzmy, że zaginiona cywilizacja osiągnęła poziom rozwoju pozwalający na umieszczenie smoków na Marsie. Obecna cywilizacja nie jest w stanie umieścić nawet Łajki. Jestem ciekaw, czy to by przeszło.

 

Artystom więcej, szybko!

@Finkla:

Lata na Marsie raz na kiedy coś takiego:

https://mars.nasa.gov/technology/helicopter/

Może smok też jakoś dałby radę?

 

Rozumiem problem energetyczny (oddychanie, spalanie), ale może biologia szanującego się smoka opiera się na magii i napędza go czysta nienawiść?

Przy okazji – to ekologiczne.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Hmmm. Taki smok może i dałby radę, ale takiego smoka nigdy nie widziałam. ;-)

Babska logika rządzi!

może biologia szanującego się smoka opiera się na magii i napędza go czysta nienawiść

Protestuję przeciwko tej nienawiści jako sile napędowej szanującego się smoka!

http://altronapoleone.home.blog

(Wiecie, że offtopujecie?)

Proszę o wybaczenie, ale napęd smoka (biologia?) jest bardzo istotna merytorycznie dla każdego twórcy, ocierającego się o fantasy.

Nie, nie wiemy :-)

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Prawda, prawda. Smoki są na temat :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hej.

Czy kojarzy ktoś jakieś wypowiedzi/wywiady z Frankiem Herbertem, w których poruszana byłaby tematyka inspiracji islamem/kulturą arabską w Diunie? Albo – to by było nawet lepsze – jakieś opracowania/artykuły analizujące inspiracje islamem w tejże książce?

A gdyby ktoś miał pod ręką materiały na temat islamskich/arabskich motywów w fantastyce i zechciał się podzielić, to stawiam piwo przy najbliższej okazji.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Ten artykuł akurat kojarzę, z linków tylko jeden się przydał :(

Ale dzięki!

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Gravel, poszukam w JSTOR-rze, ale na pierwszy rzut oka nie ma aż tak wiele, niestety :(

 

(za to wrzuciło mi bardzo fajny artykuł o kefizat ha-derech, przeskakiwaniu drogi, w kabalistyce i magii żydowskiej)

ninedin.home.blog

ninedin, JSTOR przekopałam. Gdybym piła kielicha za każdym razem, kiedy uda mi się tam coś sensownego znaleźć, to chodziłabym trzeźwa xD

Za to wideo może się przydać, szukran! <3

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Tu plik jest za paywallem, wiec nie miałem jak go przejrzeć.

Tu coś jest ale to nie artykuł naukowy.

Tu mamy czyjąś pracę dyplomową o przemocy religijnej w Diunie i Mesjaszu Diuny.

Tu związek tematyczny jest dość odległy, ale może znajdziesz coś użytecznego.

 

Nie znam się na temacie, więc artykuły wyszperane z googla, mam nadzieję, że któryś się przyda.

Dzięki, None!

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Kurczę, gdzieś czytałam, że Przyprawa stanowiła analogię ropy naftowej, więc arabskie inspiracje weszły całkiem naturalnie, ale nie mogę sobie przypomnieć, gdzie to było. “The Road to Dune”?

Babska logika rządzi!

Dzięki, None!

No problemo.

Przy okazji, mała sztuczka, której może nie znasz. Przy szukaniu prac naukowych warto do wyszukiwania w google dodać “filetype: pdf”, będzie szukać tylko pdfów.

Przy szukaniu prac naukowych warto do wyszukiwania w google dodać “filetype: pdf”, będzie szukać tylko pdfów.

Sztuczkę znam. Problem polega na tym, że taki sobie temat licencjatu wybrałam, że żadnych prac naukowych nie ma ;P

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Przypomniałam sobie jeszcze podcast Gom Jabbar, którego kiedyś słuchałam, lecz widzę, że wciąż jest prowadzony. 

https://www.loreparty.com/show/gom-jabbar/

 

a poniżej esej Anety Kliszcz "Symbolika wody w uniwersum Franka Herberta", str.191; ona z Krakowa, więc pewnie znasz:

Oblicza_wody_w_kulturze_red_Ł_Burkiewicz_P_Duchliński_J_Kucharski_Kraków_2014

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

1, 2, 3, 4, 5.

Nie zagwarantuję, że wszystkie będą użyteczne, dostęp do niektórych jest płatny lub dostępny tylko dla instytucji. 

Asylum, None, jesteście super <3

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Która z planet Układu Słonecznego ma najbardziej toksyczną atmosferę?

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dziwne pytanie, szczerze mówiąc. Merkury ma metale alkaliczne, ale ponieważ niewiele tej atmosfery, to i tak się człowiek upiecze (albo zamarznie), zanim to go zabije. Wenus ma głównie dwutlenek węgla (plus trochę tlenków siarki), ale z kolei ciśnienie 92 ziemskich atmosfer, co też zdąży sprasować delikwenta na placek, zanim się zatruje. Mars też głównie dwutlenek węgla, ciśnienie mizerne, ale jeśli chcesz wyrzucić kosmonautę na dwór, żeby się udusił, to chyba tylko tam. Gazowe olbrzymy to wodór plus hel pod wysokim ciśnieniem.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ma być przenośnia, więc warunki dodatkowe nie mają znaczenia. Wychodzi, że Wenus. A Jowisz nie ma tam też siarkowodorów i czegoś tam jeszcze?

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Trochę ma. Ale jeśli potrzebujesz tylko skojarzenia, to większość ludzi kojarzy z toksyczną atmosferą Wenus właśnie.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ok, dzięki :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Myślicie, że można się nabawić choroby wenerycznej od wdychania? ;-)

Babska logika rządzi!

Zależy, co się wdycha i w jakim towarzystwie :P (dowcip z cyklu “czy od kropli walerianowych można zajść w ciążę”)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

O, dzięki te krople walerianowe zaraz wykorzystam :)

Tylko powiedzcie mi jeszcze, jak w średniowieczu, czy też w tych okolicach określano zawał?

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Serca? Czy kopalni? Nie mam pojęcia. U Sienkiewicza Mahdi “zatchnął się własnym tłuszczem”, ale o medycynę pytaj Ślimaka.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Najlepiej jednak pytać lekarzy, ja interesuję się historią medycyny (chyba bardziej niż medycyną współczesną) tylko amatorsko. Zawał mięśnia sercowego w kontekście mniej więcej średniowiecznym? Nie raziłoby mnie określenie “atak serca” lub “udar piersiowy”, jeżeli ktoś obserwuje delikwenta i opowiada, co mu się stało. Jeżeli natomiast ktoś robi sekcję i próbuje ustalić przyczynę zgonu, Wikipedia podpowiada, że mógłby nazwać zmiany na przykład “nacieczeniem” lub “rozmiękaniem”.

A w średniowieczu sekcje nie były zakazane?

Babska logika rządzi!

A w średniowieczu sekcje nie były zakazane?

Nie, źródło:

https://contragentiles.pl/czytelnia/nauka-a-religia/trudne-przypadki-w-relacji-nauki-i-religii/jak-w-sredniowieczu-kosciol-rzekomo-zakazywal-sekcji-zwlok/

 

Najprawdopodobniej ten mit o średniowieczu jest dosyć późny, bo:

Andrew Dickson White, A History of Warfare of Science with Theology in Christendom, t. 2, D. Appleton and Company, New York 1896

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

O, ciekawe. Myślałam, że chodziło po prostu o kwestię profanacji zwłok i jakoś mi nie przyszło do głowy, żeby to zanalizować. Dzięki!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Vesalius został potępiony przez inkwizycję, dlatego że przeprowadził sekcję zwłok kobiety, która – jak się okazało – wcale nie umarła

To znaczy, że... O cholera. O_O

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Nie umarła przed sekcją... potem, to co innego.

(You’re welcome.)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

To może również nie być takie proste. Artykuł https://www.jstor.org/stable/227357 jest niestety za libwallem, niemniej enwiki wydaje się go podsumowywać następująco:

Today, this assumption is generally considered to be without foundation[13] and is dismissed by modern biographers. It appears the story was spread by Hubert Languet, a diplomat under Emperor Charles V and then under the Prince of Orange, who claimed in 1565 that Vesalius had performed an autopsy on an aristocrat in Spain while the heart was still beating, leading to the Inquisition's condemning him to death. The story went on to claim that Philip II had the sentence commuted to a pilgrimage. That story re-surfaced several times, until it was more recently revised.

Poza tym Wesaliusz to już zdecydowanie bardziej renesans niż średniowiecze, a zresztą typowe “średniowieczne” fantasy często czerpie cechy z obydwu epok.

Irko, mam wrażenie, ale nie dam rady go dziś zweryfikować, że przytoczony przez Radka artykuł, ze strony otwarcie apologetycznej, może nie być do końca obiektywny i rzetelny, mimo że przytacza źródła, bo źródła można przytaczać wybiórczo. (Edit: zerknęłam na przypisy i zawartą w nich bibliografię – ta jest bardzo zdecydowanie tylko i wyłącznie z publikacji mocno apologetycznych i wydawanych przez specyficzne ośrodki, więc nie budzi mojego zaufania, nie ma tam żadnej poważnej pozycji).

Problem z sekcjami istniał w wielu krajach, gdzieniegdzie jeszcze w XIX w., więc musiały też istnieć jakieś przyczyny o charakterze prawno-ideowym. Mam trochę książek na temat, postaram się to sprawdzić, jak skończę pisać artykuł, który powinnam była odesłać wczoraj. Jakby co, kopnij mnie na privie.

 

PS. Do artykułu przywołanego przez Ślimaka powinnam dać radę dostać się przez uczelnię.

http://altronapoleone.home.blog

Serdecznie dziękuję za zaangażowanie :) Tylko teraz trochę się boję, że te poszukiwania zostaną Wam w pamięci i jak przeczytacie, do czego było mi to potrzebne, poczujecie się zirytowani :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Wiedza jest dobra, więc jeśli dzięki temu wreszcie zajrzę do paru książek i zweryfikuję sobie obiegowe przekonania, może mi się to przydać w przyszłości :)

http://altronapoleone.home.blog

Nie umarła przed sekcją... potem, to co innego.

Wiem. Dokładnie o to mi chodziło. (:

Podobno Aleksander Wielki mógł w ten sposób umrzeć. Powstała teoria, że ,,za pierwszym razem” tak naprawdę tylko zapadł w śpiączkę (po ukąszeniu przez insekta bodajże), ale nikt o tym nie wiedział, więc król został oddany w ręce balsamistów... i wtedy umarł już naprawdę.

(Źródło: artykuł ze starego numeru Focusa, który ciągle mam, ale nie chce mi się go teraz szukać.)

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

W średniowieczu każdy przypadek nagłego zgonu bez udziału czynników zewnętrznych określano jako apopleksję.

Co do samych dolegliwości bólowych, stosunkowo rzadko pojawia się w ówczesnym piśmiennictwie medycznym termin “cardialgia” odnoszący się do ogółu bólów w klatce piersiowej i górnej części brzucha (”cardia” to wpust żołądka) łączonych pierwotnie raczej z przełykiem i żołądkiem, który jednak ostatecznie da nazwę całej kardiologii. Zasadniczo jednak  objawy choroby wieńcowej zostały w sposób spójny opisane dopiero w drugiej połowie XVIIIw, jako “nowa i nieznana wcześniej choroba” przez Rougnona i Heberdena.

Apopleksja mi się bardzo podoba :) Dzięki!

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

W średniowieczu każdy przypadek nagłego zgonu bez udziału czynników zewnętrznych określano jako apopleksję.

Dzięki, Coboldzie, tak mi się wydawało, ale nie byłam pewna :) Mam wręcz wrażenie, że i dużo później “apopleksja” miała szerokie znaczenie.

http://altronapoleone.home.blog

@drakaina:

W sprawie sekcji zwłok – artykuł nieapologetyczny:

https://news.harvard.edu/gazette/story/2011/04/debunking-a-myth/

ale mniej źródeł i po angielsku. Napisane to samo :-)

 

@Ślimak Zagłady:

Ogólnie trzeba bardzo uważać na artykuły dotyczące średniowiecza sprzed 1980 roku. Bardzo często kopiują XVIII/XIX wieczne fantazje na temat.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

O to chodzi w tym wątku. “Bo wszyscy to wiedzą” to nie jest uzasadnienie. To, co wszyscy “wiedzą” może się okazać wyssanym z palca propagandysty. Albo i nawet żartem. Ulubiona_emotka_Baila.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

A gdzie jest ten wątek “Bo wszyscy to wiedzą”, bo mi się nie znalazł?

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Radku, te dwa artykuły są radykalnie różne. Co więcej, ten pierwszy, apologetyczny, nie cytuje głównej, książkowej publikacji tej pani, tylko rozdział z książki popularnonaukowej, gdzie siłą rzeczy są skróty, a to jeszcze łatwiej wypreparować tak, żeby pasowało do tezy.

 

Z artykułu harvardzkiego absolutnie nie wynika to wszystko, co napisano w tym polskim. Kluczowe w nim jest to zdanie:

The interest in specifically women stemmed from a desire to understand the origins of life. As such, it was all sanctioned by the church.

Oprócz tego, o czym tu mowa, podejrzewałabym jeszcze jedno: po arystotelesowsku kościół średniowieczny widział w kobiecie istotę niższą, a więc dopuszczenie niecnych praktyk na jej ciele było mniejszym problemem. Spróbuję gdzieś dopaść książkę tej pani, choćby fragmentarycznie w google booksach i przejrzeć całość, jakie tam są wnioski.

Plus ona bada wyjściowo konkretną społeczność, dość specyficzną, nietypową. Florencja to poza tym jeden z głównych ośrodków ostrych sporów cesarsko-papieskich, co np. wspaniale widać w “Boskiej komedii” Dantego, która jest bardzo mocno polityczna. W książce pani Park (pod znamiennym tytułem: “Secrets of Women: Gender, Generation, and the Origins of Human Dissection”) zapewne jest opisana metodologia, a także zapewne są wnioski adekwatne do przedmiotu badań, a nie generalizujące.

 

Plus jest jeszcze jedno. Nawet jeśli istotnie nie było żadnej bulli wprost zakazującej sekcji jako takiej, to po pierwsze kwestia interpretacji tego, co przytacza ta apologetyczna strona, a po drugie Rzym może mówić swoje, a biskup czy proboszcz ma to w głębokim, co przecież widać nawet dziś w Polsce. Roma locuta causa finita wcale nie oznaczało, że wszyscy potulnie kładli uszy po sobie i słuchali. Na dodatek brak zakazu wprost nie oznacza jeszcze przyzwolenia. I tu tym bardziej wchodzą kwestie lokalne i właśnie interpretacji tego przytoczonego dokumentu.

Ta konkretna apologia jest na oko w duchu apologii inkwizycji. Tak, trzynastowieczne trybunały miały być sensowną opcją dla oskarżonych. Niemniej bardzo szybko zmieniły charakter, a na dodatek i tak w popularnym odbiorze funkcjonuje wyłącznie tzw. “hiszpańska” inkwizycja, której działalność (nie tylko w Hiszpanii w sensie tego, jak działała) kładzie się cieniem na dziejach całej instytucji, która przez krótki czas funkcjonowała poprawnie i z korzyścią dla wszystkich stron. I wyciąganie tej genezy i krótkiego czasu jako usprawiedliwienia jest po prostu demagogią.

Czy podobnie jest w kwestii sekcji – postaram się poszukać w rzetelnych publikacjach.

 

http://altronapoleone.home.blog

@drakaina:

Nie, nie cytuje, ale na pytanie:

A w średniowieczu sekcje nie były zakazane?

Odpowiada tak samo, że Nie.

 

Nie planuję weryfikować detalicznych twierdzeń żadnego z przedstawionych artykułów :-)

Zwłaszcza, że pracę tej pani z Harvardu musiałbym sobie kupić. O tych cytowanych w artykule bullach słyszałem już wcześniej, więc chyba tam specjalnie dużo błędów nie ma. Jeśli są, wskaż – zawsze pomocne.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Radku, tu wychodzi jak na dłoni problem z przekonaniem, że humanistykę, w przeciwieństwie do np. fizyki, może zrozumieć każdy bez przygotowania metodologicznego, i wystarczy poguglać.

 

Nie, te wnioski nie są takie same w obu tekstach. W pierwszym, apologetycznym tekście, pominięto ważny element, że mianowicie traktat Vesaliusa był oparty na tym warunkowanym specyficzną ideologią zezwoleniu na sekcje ciał kobiet. Które to sekcje w założeniu nie miały celu medycznego i poszukiwały odpowiedzi na abstrakcyjne i źle postawione pytania. To jest taki paradoks, że coś, co ma na celu zupełnie co innego, przypadkiem pomaga nauce. To się zdarza.

Tekst pani z Harvardu (a także dostępne streszczenia czy recenzje jej książki) mówi o tym, że zbadała pewien specyficzny wycinek historii, który pokazuje, że sekcja ciał kobiet była dozwolona w szczególnych przypadkach i w szczególnych celach. To nie znaczy, że kościół zezwalał na sekcje en masse i dla celów medycznych. I ona tego nie pisze.

Sam Vesalius, co akurat łatwo znaleźć, badał głównie ciała skazańców, a o tym, że to było dopuszczane, “wiadomo”. Czyli jego przypadek akurat potwierdza tezę o zakazie, a przynajmniej społecznej interpretacji zapisu jako zakazu (a zapis istotnie na taką interpretację pozwala: “postanawiamy, kierując się dobrem ogólnoludzkim, że wszelkie zniekształcenia ciał ludzkich w sposób napełniający duszę grozą powinny być zaprzestane”, to wg tej apologetycznej, bo nie chce mi się ani nie mam teraz czasu szukać oryginału). Natomiast to, że Vesalius korzystał również z danych znajdujących się w opisach tych sekcji “świątobliwych” świadczy głównie o jego naukowej przenikliwości i być może wręcz sprycie, bo wykorzystał to, co dało się wykorzystać.

Natomiast tekst apologetyczny stawia sprawę tak: kościół nigdy nie zakazywał sekcji, a kto twierdzi inaczej, jest uprzedzonym wrogiem kościoła. I przytacza źródła od sasa do lasa, byle pasowały do tezy, pomija zaś elementy niewygodne, nawet z tez cytowanej uczonej.

 

I teraz wracając do punktu wyjścia, czyli pytania Irki. Odpowiedź wg tekstu apologetycznego może prowadzić do błędu rzeczowego w opowiadaniu, jeśli po prostu medycy prowadziliby sekcję. Tekst harvardzki natomiast pozwala znaleźć takie obejście, żeby jakaś scena była realistyczna. Oczywiście jeśli “sekcja” kobiety w celach religijno-filozoficznych wchodzi fabularnie w grę.

 

Pierwszą i podstawową rzeczą, jakiej uczy się na kierunkach historycznych, jest krytyka źródeł. I to jest ta zasadnicza różnica metodologiczna między tymi dwoma tekstami, oraz błąd w powszechnym mniemaniu, że humanistykę da się zrozumieć na podstawie googla.

http://altronapoleone.home.blog

Pierwszą i podstawową rzeczą, jakiej uczy się na kierunkach historycznych, jest krytyka źródeł.

Oczywiście! Jeśli znajdziesz źródło, które stwierdzi, że w średniowieczu sekcje zwłok były zakazane, bardzo poproszę. Chętnie się z nim zapoznam pod warunkiem, że korzystając ze swojego aparatu naukowego, uznasz je za wiarygodne.

 

Oczywiście jedno takie źródło (mówiące, że sekcje zwłok w średniowieczu były zakazane) przedstawiłem samodzielnie, ale ono właśnie jest niewiarygodne.

 

Pani Park z Harvardu napisała wyraźnie (o sekcji zwłok):

“If this is true, then where did the idea that is was prohibited come from?” It was a 19th century myth,” said Park, “like that before Christopher Columbus everyone thought the world was flat. People are absolutely wedded to a view that says ‘We are modern, and they were stupid.’ ”

 

Skąd się wziął pomysł, że była zabroniona? To był dziewiętnastowieczny mit, tak samo jak ten, że przed Kolumbem każdy uważał, że Ziemia jest płaska.

Ludzie są bardzo przywiązani do przekonania, że oni (ludzie w średniowieczu) byli głupi, a my jesteśmy nowocześni.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Radku, to nie na tym polega, żeby znaleźć to źródło (tu niestety nie działa w stu procentach “metoda naukowa” polegająca na falsyfikacji itd., to zresztą  błąd różnych instytucji, że usiłują humanistykę wtłaczać w ramy “hard science” i jej metod). Kolejny błąd wynikający z tego samego błędnego założenia, że humanistykę da się zrozumieć z guglania. Książkę pani Park postaram się przeczytać, a angielski rozumiem, byłam przez lata dla chleba zawodową tłumaczką.

Tak, ona tak napisała czy powiedziała, ale ja w ramach krytyki również tego źródła widzę to jako retorykę tekstu popularnego. Bo, owszem, prawdopodobnie pod koniec XIX wieku powstał mit z tym zjawiskiem związany, podobnie jak w tym samym okresie powstawało wiele innych mitów: żydomasonerii i ogólnie spisków tajnych stowarzyszeń, czy teorii rasowych i tak dalej.

Natomiast kluczowe – np. dla tekstu Irki – nie jest, czy istniał konkretny dokument zakazujący. Tu na podstawie dostępnych chwilowo danych widziałabym clue problemu. Kluczowe jest natomiast to, że zakaz czy też “zakaz” (interpretacja) sprawił, że w praktyce bardzo długo sekcjonowano w celach medycznych wyłącznie ciała skazańców. Pytań jest sporo, np. jaka była dynamika zmian w tym względzie, np. związana z kwestiami wyznaniowymi? Co zmienił w tym względzie oświeceniowy racjonalizm i nurty ateistyczne? Czy np. w popularnym odbiorze to było tabu? Co głosili biskupi i zwykli księża, także w nieszczęsnym średniowieczu?

Książka pani Park jest o konkretnym zjawisku na ograniczonym terenie. Tak, jest to zjawisko, które do pewnego stopnia udowadnia, że mocna hipoteza o zakazie nie jest do utrzymania, ale nadal to nie są autopsje dokonywane w celach medycznych czy naukowych i ja bym np. z panią Park polemizowała w stawianiu tak mocnych hipotez przeciwko tym “mitom”. (Warto też pamiętać, że nawet na najlepszych rankingowo uczelniach ludzie się czasem mylą, np. w pewnej książce poświęconej teatrowi w monarchii habsburskiej, wydanej przez Oxford University Press, autorka nagminnie myli Galicję z Chorwacją, a i metodologicznie bywa różnie nawet w najwyżej punktowanych publikacjach, więc twierdzenia pani Park, jakkolwiek jej metodologia wygląda porządnie, nie są też ostateczną wyrocznią, to jest nadal interpretacja źródeł, z których wynika wyłącznie, że dopuszczano pewien typ procedury, bo usprawiedliwiano go pozanaukowo, religijnie. To nie jest dopuszczenie sekcji sensu largo, a o takim tu jednak mowa w tym wątku).

 

I nie imputuj mi, że uważam to, co napisałeś w ostatnim zdaniu, bo to nijak się nie ma do omawianego przypadku ani moich zastrzeżeń. W każdej epoce masz ludzi mądrych i głupich, wizjonerów wybiegających umysłowością poza ramy epoki oraz oszołomów usiłujących zawracać Wisłę kijem. Ich udział w życiu publicznym, a zatem i wpływ na ogólną świadomość i mentalność zależy po części od przepływu informacji, ale i od różnych uwarunkowań społecznych i politycznych (to już także w synchronii),  a w naszych czasach wysyp ludzi głupich w przestrzeni publicznej jest wręcz przerażający, i między innymi dlatego trzeba tym bardziej dbać o rzetelność metodologiczną oraz precyzję wypowiedzi.

 

Jak powiedziałam, poczytam to i owo, także postaram się dorwać książkę pani Park, ale chwilowo piszę własny artykuł i nie mogę się tym zająć w szczegółach.

http://altronapoleone.home.blog

Tłumaczyłem nie dla tylko Ciebie drakaino, ale również dla innych. Jesteśmy na portalu polskojęzycznym.

Tak, ona tak napisała czy powiedziała, ale ja w ramach krytyki również tego źródła widzę to jako retorykę tekstu popularnego. Bo, owszem, prawdopodobnie pod koniec XIX wieku powstał mit z tym zjawiskiem związany, podobnie jak w tym samym okresie powstawało wiele innych mitów: żydomasonerii i ogólnie spisków tajnych stowarzyszeń, czy teorii rasowych i tak dalej.

Zgadza się. Powiem więcej, pani Park powtórzyła konsensus naukowy mediewalistów, który również pokutuje w wikipedii. W wersji angielskiej brzmi to identycznie:

David Lindberg i Ronald Numbers, inni uczeni badający ten okres, twierdzili, że „było niewielu chrześcijańskich uczonych w średniowieczu, którzy nie uznawali kulistości (sferyczności) Ziemi, a nawet znali oni w przybliżeniu jej obwód”[357]. Innymi błędnymi przekonaniami są: „Kościół w średniowieczu zakazywał sekcji zwłok”.

I nie imputuj mi, że uważam to, co napisałeś w ostatnim zdaniu, bo to nijak się nie ma do omawianego przypadku ani moich zastrzeżeń.

Nic Ci nie imputuję, ostatnie zdanie było również tłumaczeniem pani Park. A ja uprzejmie proszę, żebyś mnie nie podejrzewała, że Ci imputuję, kiedy tłumaczę cytat.

Jestem jak najdalszy od mówienia komukolwiek co uważa, bądź powinien uważać.

 

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Przy szybkim przeglądzie Internetu udało mi się znaleźć następujący cytat:

While during this period the Church did not forbid human dissections in general, certain edicts were directed at specific practices. These included the Ecclesia Abhorret a Sanguine in 1163 by the Council of Tours and Pope Boniface VIII's command to terminate the practice of dismemberment of slain crusaders' bodies and boiling the parts to enable defleshing for return of their bones. Such proclamations were commonly misunderstood as a ban on all dissection of either living persons or cadavers (Rogers & Waldron, 1986), and progress in anatomical knowledge by human dissection did not thrive in that intellectual climate.

Arthur Aufderheide, The Scientific Study of Mummies, 2003

 

Tłumaczenie sobie daruję, zakładając, że większość czytających zna angielski w wystarczającym stopniu, a reszta skorzysta z DeepL.

Rozumiem oczywiście, że łatwość dostępu do źródeł w naukach humanistycznych jest zwodnicza, brak szerszego obeznania z tematem często wyklucza ich prawidłowe zrozumienie i interpretację. Mam jednak nadzieję, że w tym przypadku trafiłem na fragment, który celnie oddaje istotę problemu: nie da się wskazać konkretnego dokumentu, którym Kościół zakazywałby sekcji zwłok w późnym średniowieczu, istotnie przynajmniej w Italii dokonywano pojedynczych autopsji, niemniej klimat religijno-polityczny bardzo im nie sprzyjał.

Co do Wesaliusza, mniemam jednak, że przed-XX-wieczną fantazją na temat jest dokonanie przezeń wiwisekcji, a nie wskazany przeze mnie artykuł, który historyczność tego zdarzenia podważa.

Ślimaku, to obgotowywanie jest przywołane w apologetycznym artykule. Skądinąd np. u Habsburgów była (nie wiem, od kiedy, musiałabym sprawdzić) tradycja rozparcelowywania członków rodziny: większość chowano w krypcie kapucynów w Wiedniu, serca w kaplicy u augustianów tamże, a flaki w katedrze wiedeńskiej. Podobnie dość dawna była praktyka chowania serc znanych osób osobno (dlatego mamy w Warszawie serce Chopina, mimo że reszta została w Paryżu). Poszukam, od kiedy to się datuje i jakie bywały uzasadnienia. Tylko że to wszystko to są zachowania rytualne, a nie naukowe. A moim zdaniem to jest kluczowa różnica.

Jak już parę razy napisałam, mam kilka książek o traktowaniu śmierci i zmarłych w dawnych czasach oraz o historii medycyny. Zajrzę do nich, jak uporam się z własnym artykułem o jednej konkretnej miniaturze, a więc na totalnie odmienny temat XD

http://altronapoleone.home.blog

To jasne, nikomu tutaj nie musi się spieszyć, a na pewno nie Ślimakowi... Powodzenia z Twoją miniaturą! W każdym razie kluczowym fragmentem tego cytatu nie jest (moim skromnym zdaniem) ten o obgotowywaniu, tylko progress in anatomical knowledge by human dissection did not thrive in that intellectual climate.

Dość wyczerpująco kwestię stosunku średniowiecznego Kościoła Katolickiego (tak oficjalnie jak i w powszechnym odbiorze) do badań pośmiertnych wyjaśnia Rafael Mandressi w I tomie Historii ciała pod redakcją Vigarello (str 285-7).

Skrótowo: przywoływany w tym zakresie dekretał Bonifacego VIII “Detestande feritatis” z 1299 dotyczył w istocie zakazu praktyki rozczłonkowywania zwłok celem ułatwienia ich transportu. Część anatomów uznało, że rozciąga się on również na ich praktyki, co doprowadziło do istotnego zmniejszenia ilości sekcji, ale nie do ich penalizacji. Przykładowo Mondino de Liuzzi z Bolonii w 1316 otwarcie przyznawał się w swojej Anathomii do przeprowadzania badań zwłok, podobnie Guido da Vigevano w 1345r czy Guy de Chauliac (skądinąd duchowny i lekarz trzech awiniońskich papieży) w 1363r. Z drugiej strony inni anatomowie i chirurdzy (np. Henri de Mondeville) w tym samym okresie pisali, że do wykonania sekcji potrzebne jest specjalne zezwolenie Kościoła rzymskiego.

Wydaje się, że większe znaczenie od instytucjonalnego sprzeciwu mogły mieć w tym zakresie przeszkody kulturowe, choć i tu nauczanie Kościoła od Tertuliana po św. Augustyna głosiło, ze zrozumiałych skądinąd przyczyn, że integralność zwłok nie ma przełożenia na losy ciała po zmartwychwstaniu.

Z merytorycznego punktu widzenia ofkors, ale w tamtym pierwszym linku (”apologetycznym”) był przywołany tenże przykład z zakazem rozczłonkowywania i obgotowywania rycerzy celem łatwiejszego transportu do domu w kawałkach ;)

Skądinąd później po prostu wsadzano delikwenta do beczki jakiegoś akurat znajdującego się pod ręką napoju wyskokowego. Np. Nelson spod Trafalgaru podróżował w zalewie z rumu.

http://altronapoleone.home.blog

Np. Nelson spod Trafalgaru podróżował w zalewie z rumu.

Jestem w szoku, bo mnie uczyli, że brandy, czyli po naszemu w koniaku.

 

Naprędce znalezione źródła (brytyjskie):

https://www.atlasobscura.com/articles/the-scandalous-decision-to-pickle-admiral-horatio-nelson-in-brandy

http://www.drinkingcup.net/1805-battle-of-trafalgar-sees-nelson-embalmed-in-brandy/

 

Na końcu coś jakby relikwia:

https://www.dailymail.co.uk/news/article-7209033/Bottle-brandy-barrel-used-preserve-Admiral-Nelsons-body-Bristol-museum.html

Buteleczka brandy, w której było przewiezione ciało admirała.

 

Jakkolwiek postęp wiedzy polega na ciągłym podważaniu konsensusu naukowego, ale oczywiście w sposób uzasadniony :-)

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Potrzebuję rośliny, która w ciągu dwóch-trzech lat urośnie w spory krzak i ma kolce, ciernie. Istnieje coś takiego? Wygląd bez znaczenia.

Zdefiniuj “spory”. Pytanie też, jak bardzo uciążliwe mają być kolce/ciernie. Dużo zależy też od tego, jak duża była sadzonka – im większa, tym szybciej się rozrośnie.

Dzika róża będzie chyba najlepsza – ma roczny przyrost ok 60-100 cm, dorasta do 2-3 metrów i ma bardzo paskudne ciernie.

Inne propozycje:

Śliwa tarnina, roczny przyrost 30-100 cm, dorasta do 3 m, kolce liczne, drobne.

Ogniki przyrastają ok. 30 cm rocznie, dorastają do 3m wysokości, kolce liczne, drobne.

Dzikie (lub ogrodowe, ale kolczaste) maliny – nie rosną zbyt duże (zależnie od odmiany, 50 cm do 1,5 m), ale już w pierwszym roku osiągają pełną wysokość i szybko tworzą zarośla.

 

 

Dzięki, Reg, za link. Poczytałem o jakiejś zieleninie :P

Dzięki, None. Róża była moim pierwszym wyborem i pasuje idealnie.

Dość szybko rośnie bardzo niewdzięczna, bo trudna do wyplenienia, ostrężyna – dzika jeżyna – popielica, szaropopielata, nie czarna – leśna. Kwaśna, niesmaczna. Mnóstwo jej na polach i w rowach przydrożnych. Jest strasznym chwastem, mocno kłującym, choć to kolce nieduże, za to liczne, obłapia i kłuje wszystko, co napotka:

https://gotujmy.pl/co-wiemy-o-jezynach,artykuly-porady-artykul,18334.html

W moich stronach nazywa się te rośliny ostrężyny lub dziady. 

Pecunia non olet

U mnie ostrężyny. Uwielbiam

http://altronapoleone.home.blog

:) Ja jako dziecko jadłam często, ale kiedy poznałam smak oryginalnych, “szlachetnych”, leśnych jeżyn – już nie lubiłam. :) 

Pecunia non olet

U mnie się mówi ostręgi, a w zasadzie ostryngi (bo to Śląsk) :) I nie cierpię ich w lesie, kiedy na grzyby chodzę, bo potem mam całe spodnie poharatane.

Known some call is air am

Tak, one są potworne. Zawsze ręce człowiek miał do krwi poobdzierane. Mnóstwo kolców. 

Pecunia non olet

Mam pytanie przy szlifowaniu opka Nie pozwolę ci zgnić, które ma dość denną backstory dla bohaterki – ale też nie potrzebuje wybitnej. Niestety covid powstrzymał mnie przed wycieczką po XIX-wieczne niemieckie Harlequiny (J. Courths-Mahler), co by w zasadzie stanowiło dobry punkt wyjścia.

 

Założenia:

XIX wiek, około lat 20, przed okresem wypraw fundowanych przez państwo pruskie lub uniwersytety.

Najbliższy odpowiednik – wyprawa na własną rękę, szczegółowy pamiętnik, śmierć z powodu choroby w Turcji

Protestancki region ówczesnych Niemiec (jednego z wielu państw, wiem), dokładnie nie jest to istotne

Arystokracja prowincjonalna

Wdowa po uczonym albo amatorze, który przynajmniej zdołał zgromadzić wartościową wiedzę o Egipcie

 

Czy poniższa historia jest na tyle wiarygodna, że nie wybije czytelnika:

 

Kobieta miała męża i córkę, mąż zaciągnął długi na wyprawę do Egiptu, skąd wrócił ze zrujnowanym zdrowiem i w końcu zmarł. Ze względu na zadłużenie kobieta musiała opuścić majątek męża i trafiła do majątku i pod opiekę swojej rodziny (ciotka i wuj). Rodzina stawia sprawę jasno – łożymy na ciebie, ale masz wybić sobie z głowy głupie pomysłu, spalić te dziwne książki i wyjść znowu za mąż i zostać poważną panią domu.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Z komórki: tak, ma. Jakby co, uderzaj na priv :)

http://altronapoleone.home.blog

Hejo hejo

 

Czy miałby ktoś do polecenia jakieś dobre źródła o podboju Icenów/Brytanii przez Rzymian? Niby już dużo poczytałem o tym w internecie, ale jakoś tak czułbym się pewniej mając jakąś solidną pozycję, stojącą za powieścią, którą chciałbym napisać. :P

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Czy miałby ktoś do polecenia jakieś dobre źródła o podboju Icenów/Brytanii przez Rzymian? Niby już dużo poczytałem o tym w internecie, ale jakoś tak czułbym się pewniej mając jakąś solidną pozycję, stojącą za powieścią, którą chciałbym napisać. :P

 

Kojarzę sprzed lat dość drobiazgowe zeszyty Oxfordzkie z serii “Tajemnice starożytnych cywilizacji” i ich “odcinki” o Rzymie. Warto także spojrzeć do dzieł Krawczuka. 

Pecunia non olet

Bruce ma rację. Krawczuk (który właśnie biedaczek umarł) pisał fajne biografie cesarzy, z których wielu podbijało Albion.

delulu managment

Bellona w swej serii “Historyczne bitwy” wydała tomik “Brytania 55-54 p.n.e.”

O wartości merytorycznej się nie wypowiem, bo mam na półce ale nie czytałem jeszcze.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Dzięki!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Jeśli jeszcze ktoś z Was znałby coś na temat powstania Boudyki i samego życia w Brytanii za okupacji rzymskiej, to byłbym wdzięczny!

Krawczuka to pewnie Neron byłby najbliższy, albo Klaudiusz. Ale to pewnie z perspektywy czysto imperialnej.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Jeśli jeszcze ktoś z Was znałby coś na temat powstania Boudyki i samego życia w Brytanii za okupacji rzymskiej, to byłbym wdzięczny!

Niestety, nie wiem dokładnie. Na pewno w “podstawowym” niegdyś podręczniku akademickim o starożytnym Rzymie (”Historia starożytnego Rzymu” Jaczynowskiej) będzie podana bibliografia, również tych zagadnień. 

Aha, może jeszcze w “Historii Anglii” Zinsa. 

Pecunia non olet

Dziękuję, bruce! Sprawdzę ^^

No, chyba Baśniowiec z Epillicusem, Vanniim i Luciusem zaczyna mi się na poważnie cisnąć na paluszki i klawiaturę :D

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

laugh Powodzenia, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Dorzucę się jeszcze. Nie wiem, ile tła czy konkretów potrzebujesz? Zwycięska celtycka królowa, widziałam jej pomnik, miała nawet „proces” w 2021 w ramach akcji nauczania greki i łaciny, stąd ją poznałam.

„Boudica: Warrior Woman of Roman Britain”, Caitlin C. Gillespie, 

„Boudica: The Life of Britain’s Legendary Warrior”, Queen Vanessa Collingridge,

„Machina do zabijania. XIV Legion Nerona”,  Stephen Dando-Collins ( tłum. P.Dobrosielski)

Z tą ostatnią – Autor nie zamieszcza bibliografi, natomiast czyta się dobrze (nie mam jej), pierwszych też nie mam. Ze mnie abnegat historyczny. :-(

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Francja w latach 1799-1801.

 

 

Czy bohaterka mieszkająca na wsi będzie nosiła kapelusz na głowie, żeby uchronić się przed słońcem, czy powinnam użyć innego słowa?

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

W tej kwestii to chyba Drakaina mogłaby się autorytatywnie wypowiedzieć, ale jeśli jakaś wiedza potrzebna ci na „już”, to rzuć okiem do zasobów biblioteki Gallica (nota bene – zbiory mają fenomenalne) i do biblioteki paryskiej.  Co prawda w pierwszej zalinkowałam ubiory plebejuszy miejskich, a w drugiej odzienie mieszkańców Królestwa Obojga Sycylii – czyli po 1816 – reprezentujących różne zawody i zajęcia, ale w tym i wieśniaków. Nie nadążali oni za modą tak, jak  „śmietanki różnych narodów”, więc stan można uznać za  aktualny dla przełomu XVIII i XIX wieku. Kapeluszy się raczej na głowach kobiet z ludu wówczas nie uświadczyło – nosiły czepce, frymuśnie upięte chusty itp. 

Czy jest na sali lekarz? :P

Mam dwa pytania. 1) Czy uraz głowy może spowodować wadę wymowy, konkretnie chodzi o jąkanie (na filmach tak bywa, ale wolę wiedzieć, jak jest w rzeczywistości)? 2) Jeśli tak, gdzie dokładnie trzeba sobie zrobić kuku, żeby do tego doszło?

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Dziękuję, w_baskerville! Research odwaliłam własny, ale obrazy i angielskie słowa nie są mi potrzebne. Mam jeden przeklęty kapelusik, absolutnie nieistotny, w jednym zdaniu, w jednej scenie, i bałam się, że trzasnęłam anachronizmem.  Skoro mówisz, że czepiec, to daję czepiec i mogę ruszać dalej, dziękuję :)

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

Czy jest na sali lekarz? :P

Nie lekarz, ale może będę pomocny.

Na stronie (1,2,3,4) poświęconej jąkaniu możemy znaleźć uraz głowy jako jedną z przyczyn jąkania neurogennego.

Co do miejsca urazu – głowa będzie odpowiednia. ;)

W tym artykule piszą:

During the analysis of the data on the etiology of neurogenic stuttering, it was found that neurogenic stuttering cannot be exclusively associated with damage to a particular part of the brain, but may involve various neurological structures that are part of the neural network for fluent speech production (11). Neurological structures that may be involved include four lobes of both hemispheres, cerebellum, subcortical white matter, basal ganglia, thalamus, and brainstem (12). Research shows that the left hemisphere of the brain is more commonly affected (6).

Czyli, po naszemu, jąkanie neurogenne może być skutkiem różnych części mózgu, więc jak by bohater po tej głowie nie oberwał, szanse są.

Dzięki, None! :)

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Re: kapelusze i francuska wieś. Nie ma jednego nakrycia głowy, które nosiłyby wieśniaczki, jest to zależne od regionu i bardzo zróżnicowane. Ergo czepiec teoretycznie też może być niepoprawny.

http://altronapoleone.home.blog

A jakiego słowa ty byś użyła, drakaino? Bohaterka pochodzi z północy, okolice Le Havre. Mieszkała na wsi, ale nie była biedna.

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

Czy miejsce, gdzie podczas meczu piłkarskiego siedzi trener, jakoś się nazywa? Zdaje się, że ławka rezerwowych jest tuż obok, ale to nie to samo.

Babska logika rządzi!

Nikt? No to może podpowiecie, w jaki nieuczciwy sposób można uzyskać rzut z autu? Czy kopnięcie piłki w zawodnika drugiej drużyny tak, żeby się od niego odbiła i wypadła poza boisko, jest nieuczciwe i zakazane? Jakieś inne sposoby?

Babska logika rządzi!

No więc jest ławka trenerska, Finklo. A kopnięcie piłki w sposób, który opisujesz, to standardowa taktyka walki przy linii, jest nader często wykorzystywana.

Known some call is air am

Dzięki. :-)

A czy takie kopnięcie jest uczciwe? Jeśli sędzia to zobaczy, to jakoś zareaguje, czy to absolutnie normalna taktyka, jak zagranie po palcach bloku w siatkówce? Czy to się jakoś nazywa?

A jeśli uczciwe, to czy znasz jakiś nieuczciwy sposób?

Babska logika rządzi!

Normalna taktyka.

Nieuczciwie wywalczyć aut? Chyba się nie da.

Sędzia może tylko nie zauważyć, ale to już nie kwestia uczciwości.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Ech, niszczycie mi koncepcję. No nic, jakoś to obejdę.

Dzięki, Panowie. :-)

Babska logika rządzi!

Zamiast autu wybierz faul. Ten da się zdobyć nieuczciwie ;)

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Mam taką sytuację:  rozpętała się straszliwa burza: deszcz leci z nieba wodospadem, wiatr zacina i zrzuca z drzew gałęzie. Bohaterka ma mały ogródek warzywny (kapusta, ziemniaki, marchew etc.) z warzywami gotowymi do zebrania, a czego jeszcze nie zrobiła. Pytanie jakich zniszczeń się spodziewać i czy plony będą do odratowania? Na razie zakładam, że nie będą, dlatego bohaterka-czarodziejka decyduje się wyjść na zewnątrz, żeby nałożyć zaklęcie ochronne zanim będzie za późno.

Ziemniakom nic nie będzie, tak samo jak marchwii i innym warzywom, dorastającym w ziemi, no, chyba, że są dopiero w fazie wzrastania. Kapustę stłucze.

Known some call is air am

A co jak powstaną wielkie kałuże, albo wymyje glebę?

Warzywa okopowe (marchew, ziemniaki) są bezpieczne. O ile całkiem dosłownie nie wymyje ich razem z gruntem, to nic im nie będzie – skoro są gotowe do zbioru, to można je wyciągnąć choćby i z bajora, nawet jeśli sama roślina nie przeżyje. Bardziej wrażliwe będą warzywa takie jak pomidory czy papryka, które łatwo się łamią.

Dziękuję. Teraz tylko znaleźć informacje, jakie warzywa uprawiano i owoce uprawiano we wczesnośredniowiecznej Skandynawii albo olać realizm, bo akcja ma miejsce w Asgardzie a tam mają złote jabłka.

Po bardzo pobieżnych poszukiwaniach – brukiew, rzepa i kapusta. Ale należy to zweryfikować.

O ile nie będzie powodzi i/lub gradobicia, większość plonu da się zebrać. Gorzej może być z przechowywaniem.

 

Co do składu gatunkowego: wszelkie kapustne, w tym jarmuż (Szkoci i Skandynawowie tradycyjnie robią z niego zupę – teraz dodają też kartofle, ale w Średniowieczu ich nie mieli) i brukiew (podobno wyhodowana w Skandynawii pod koniec Średniowiecza); cebula, czosnek, pasternak (i, być może, marchew), groch. Arcydzięgiel i koperek powinny tam urosnąć i do dziś są popularne (koperek "lubi się" z kapustnymi). Mogli znać skorzonerę i komosę (https://pl.wikipedia.org/wiki/Komosa_strza%C5%82kowata). Buraki pochodzą z południa Europy, więc sprawdź. Wiele warzyw kiedyś uprawianych dziś wyszło z mody – nie musisz się ograniczać do tego, co sama jadłaś.

 

Z owoców: borówka brusznica, głóg – dobry na żywopłot, tekszla (Rubus arcticus) – nadal bardzo popularna; może jeżyny, może poziomki; jabłka, może gruszki. Ale pamiętaj, że wtedy jabłka były małe i kwaśne, bardziej jak "rajskie jabłuszka". Orzechy laskowe, ale niewiele – one już u nas słabo owocują, co dopiero w Skandynawii.

 

Czego nie mieli: pomidorów, papryki, ziemniaków, czyli kartofelków, dyń i cukinii, fasoli – to wszystko pochodzi z Ameryki. Ogórków i melonów, bakłażanów – za zimno, za mało światła. Nie jestem pewna, czy bób nie miałby tam za ciemno i za zimno, ale może nie. Truskawek na pewno nie, to świeży wynalazek. Oczywiście wszystkich owoców południowych.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Co robi kruk poza krakaniem? Czy można napisać w kontekście kruka, że gwizdał albo “śpiewał” (jak to ptaki mają w zwyczaju)?

Ponoć umieją naśladować dźwięki. A już w fanstasy, to mogą jechać wierszem;)

delulu managment

„Odzywa się nisko, chrapliwie, głęboko. To serie po 5-7 kraknięć z przerwą pomiędzy nimi. Im niższy ton, tym starszy ptak. Młode kruki mają zdecydowanie wyższe kraknięcia”.

Myślę że kruk może też  krukać, a także skrzeczeć. Nie wydaje mi się, aby mógł gwizdać, jednak nie wykluczam, że wydawane przezeń dźwięki, ktoś mógłby nazwać śpiewem. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

W sumie, sklejając wasze odpowiedzi, może z tego wyjść kruk naśladujący śpiew. Dziękuję! :)

Bardzo proszę. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, mam zagwozdkę. Przygotowuję opowiadanie z pogranicza cyberpunka i zastanawiam się, jak określić nazwę hologramu, ale jako przedmiotu. W sensie chodzi mi o to, by można było przenosić takie holograficzne zdjęcie na dysku / płytce. Chwycić, schować do kieszeni itd. jak telefon albo kartę bankomatową.

Czy mogę nazwać to po prostu “płytką holograficzną”?

Z góry dziękuję za pomoc ^^

 

tegarsini pu taheerni tvaernnat

Myślę, że jak nazwiesz, tak będzie dobrze. To Twój świat.

Babska logika rządzi!

Ja miałem holosześcian :) Jak wspomniała Finkla – to Twój Świat, nazywaj rzeczy jak chcesz. Holo? Holodeck? Holostick, holopen, holodrive, holopad. Możliwości masz wiele :) 

Known some call is air am

Stn, znalazłam jeszcze taki filmik: https://www.youtube.com/watch?v=EP1OFTglr9o One dużo potrafią...

Ermirie, nazwać możesz wszystko po swojemu, bo to Twój świat – ale często łatwiej (z punktu widzenia zrozumiałości, chociażby) się oprzeć na tym, co mamy w naszym. Hologram zasadniczo przedmiotem nie jest – ale nie jest nim też obraz (w sensie optycznym). A nazywamy obrazami fizyczne nośniki, więc nawet “hologram” mógłby być. “Płytka holograficzna” jest zdecydowanie bardziej jednoznaczna i mnie się podoba, ale ludzie mają skłonność do skracania nazw, zwłaszcza często używanych, więc pewnie zgrabniej będzie to nazwać, powiedzmy, “holo”. Zwłaszcza, że są precedensy w SF.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Finkla, Outta Sewer, Tarnina – ufff, OK, to mnie uspokoiło :D

Dziękuję Wam bardzo za pomoc :)

tegarsini pu taheerni tvaernnat

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

@Tarnina, nie tylko kruki tak małpują ;)

https://www.youtube.com/watch?v=Z8ZU04U-xAo

Ha, ha, niezłe XD ale pytałeś o kruki. A to sprytne ptaszyny są :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Czy osoba trafiona odpowiednią dawką z paralizatora, upadając na ziemię, będzie od początku słyszała wszystko, co do niej mówią? Czy przez ten szok wywołany paralizatorem, nie jest to możliwe?

 

Może ktoś się zna. :) Bo co szukam, to piszą o tym szoku, oszołomieniu itd., ale na ile to się wyklucza z wyraźnym słyszeniem i normalnym myśleniem?

Yyy... wątpię. Znaczy, nie jest to temat, który chciałabym guglać, ale skoro paralizator robi burzę w nerwach, to chyba nie będzie, chociaż niby to są nerwy ruchowe, nie czuciowe, ale skąd paralizator ma wiedzieć, które są które?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

No jak szukałam, to wszystko zależy od stopnia użycia:

”1 sekunda – krótki wstrząs, szok, strach, krótki skurcz mięśni;

1-3 sekundy – oszołomienie, upadek, lekki ból w mięśniach (...) 

3-5 sekund – paraliż mięśni, konwulsje, utrata orientacji”.

(Źródło: https://skuteczna-samoobrona.pl/paralizatory/dzialanie-paralizatora/)

 

Ale nie mogę się dokopać do tego, czy przy tak krótkim użyciu możliwe jest właśnie słyszenie, co ktoś mówi. Czy może zależy od osoby? Bo wymieniony jest strach, ale czy to strach wbrew człowiekowi jako reakcja fizjologiczna, czy też po prostu różnie już ludzie reagują. 

 

Hmm. Czy jest na sali lekarz?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Czy osoba trafiona odpowiednią dawką z paralizatora, upadając na ziemię, będzie od początku słyszała wszystko, co do niej mówią? Czy przez ten szok wywołany paralizatorem, nie jest to możliwe?

Jak zawsze, to zależy. W tym również od tego, co przez to rozumiesz.

Paralizator nie powinien wpływać na ośrodkowy układ nerwowy, więc nie wywoła głuchoty ani nic w tym rodzaju. Ale potraktowana nim osoba przeżywa duży szok. Nie ma więc mechanicznych przeszkód, żeby słyszała, co się do niej mówi, ale prawdopodobnie nie zdoła się na tym skupić.

Można to porównać do mówienia do osoby, która uderzyła się właśnie młotkiem w palec – dźwięk do niej dociera, ale jej świadomość jest zbyt zajęta innymi bodźcami (a w przypadku porażenia paralizatorem jest tych bodźców dużo i to o dużym nasileniu), żeby zajmować się przetwarzaniem informacji. Jednak po kilku sekundach, kiedy najgorsze minie, jej zdolności poznawcze powinny wrócić do normy.

None – bardzo Ci dziękuję za dokladną odpowiedź. :) Dodam we fragmencie, że na początku nie docierało do bohatera, co mówi druga osoba. A później już usłyszy, kiedy ten pierwszy szok minie. Bo właśnie czytałam, że paraliż potrafi potrwać kilka minut, więc w tym czasie coś już powoli dotrze. 

Uff, kamień z serca! :) Scena napisana i wiadomo, że usuwanie byłoby dość bolesne. 

Dodam we fragmencie, że na początku nie docierało do bohatera, co mówi druga osoba. A później już usłyszy, kiedy ten pierwszy szok minie. Bo właśnie czytałam, że paraliż potrafi potrwać kilka minut, więc w tym czasie coś już powoli dotrze. 

Pamiętaj tylko, że ten “paraliż” wynika właśnie z porażenia nerwów, więc problem ze skupieniem uwagi może się utrzymywać – to nie tak, że leżymy sobie spokojnie, tyle że nieruchomo, ból może trwać. Ale oczywiście kiedy minie pierwszy szok, coś tam powinno już docierać – o ile twoja postać nie ma zapamiętać czegoś mega dokładnie, nikt nie powinien się czepiać. No i dużo zależy od tego,  jak bardzo realistyczną konwencję przyjmujesz. 

Dzięki, będę pamiętać, chyba poprawię scenę według wskazówek. Bohater nie musi wszystkiego zapamiętać, może nawet niech niektóre słowa będą poza świadomością. Można przerobić trochę. 

Konwencja sf postapo, może sam paralizator też nie jest już modelem idealnym z naszych czasów, więc chyba po przerobieniu nie powinno być problemów. 

Dziękuję. :) 

W dużej, średniowiecznej karczmie z licznym personelem, jak nazwać osobę (dziewczynę) obsługującą salę/ roznoszącą trunki i napoje?

W dużej, średniowiecznej karczmie z licznym personelem

 

Ekhm. Posługaczka, dziewka służebna/karczemna.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dziękuję. ^^

Jeszcze nie wiem, czy coś się z tego wykluje, ale szukam informacji o prawosławnym folklorze, zwłaszcza na Bałkanach. Ktoś zna jakieś sensowne książki na ten temat (względnie inne źródła, ale wolałbym książki)?

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Uderz do fmsduvala, często pisze opka z elementami folkloru bałkańskiego, może ma coś do polecenia.

Dzięki, zapytam.

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

  1. Szanowni Koledzy i Koleżanki, forumowi lekarze i tym podobni. Mam pytanie: ile prawdy jest w popularnej internetowej mądrości, że jak komuś otworzysz tętnicę szyjną, to się wykrwawi w parę minut i w zasadzie nie bardzo będzie go szansa ratować? Zwłaszcza w kontekście “świat z technologią i medycyną na poziomie naszego plus minus XVI-XVII wieku”? Nie zamierzam nikogo mordować, natomiast mój bohater rozważa zadanie w ten sposób coup de grâce pewnemu więźniowi skazanemu na wybitnie nieprzyjemną śmierć, a wie, że będzie miał na to bardzo krótki moment, zanim ktoś zauważy, co on planuje. Alternatywnie – jakie inne metody mógłby rozważać?

     

  2. Jeżeli człowiek (trzydziestoletni, zdrowy) jest, w umiarkowanym klimacie, pozbawiony przez trzy dni jedzenia i wody, to czy jest w stanie jeszcze funkcjonować, czy faktycznie umrze z odwodnienia? Rozważam zamknięcie bohatera na trzy dni w miejscu, gdzie nikt go nie może znaleźć, a chciałabym, żeby po wyjściu stamtąd był zmaltretowany, ale żywy – innymi słowy, czy mam wspomnieć o tym, że jednak do jakiejś wody miał dostęp?

     

  3. Ostatnie pytanie jest dla mnie najtrudniejsze, najbardziej chyba prośbę o pomoc kieruję tu do osób z wiedzą z geografii / żeglugi? Setting fantasy. Mamy wyspę, zamieszkaną przez ludzi, rozmiarów mniej więcej Krety. Cywilizacja typu XV-XVI wiek na Zachodzie. Dochodzi do (nad)naturalnej katastrofy, w rodzaju solidnego trzęsienia ziemi z atrakcjami typu tsunami itede. Może być dowolnie silne, bo nie jest wykluczone, że doprowadziła do tego jakaś okołomagiczna siła. Przed tą katastrofą to była nieco oddalona od centrów tamtejszej cywilizacji, ale mająca z nimi kontakty handlowe kultura. Teraz chciałabym im te kontakty, i zwłaszcza (!) podróże i wymianę ludzi, mocno utrudnić. Rozważałam:

    – zmiany linii brzegowej, znacząco utrudniające przybicie do brzegów, i eliminację większości portów

    – zmiany w ukształtowaniu dna morskiego, wpływające na to, że np. większe statki nie bardzo mają jak tam dopłynąć?

    – ewentualnie coś innego, ale co? Może być rozwiązanie z gatunku fantastycznych :)

     

    Z góry dziękuję :)

ninedin.home.blog

1) Człowiek z całkowicie przeciętą tętnicą szyjną wspólną wykrwawia się przez około pół minuty (do momentu nieodwracalnej utraty przytomności oraz osłabnięcia spektakularnego upływu krwi). Nawet współcześnie ratunek jest bardzo mało prawdopodobny, historycznie (przed rozwojem chirurgii naczyniowej) wprost niemożliwy.

W przypadku, gdy tętnica szyjna jest przecięta częściowo, strumień krwi również jest bardzo intensywny i tryska daleko, niemniej czasu do wykrwawienia jest więcej, a ranny może chodzić i mówić (lub raczej wrzeszczeć bez artykulacji) przynajmniej przez kilkanaście sekund. Zwykle do ocalenia takiego delikwenta również potrzeba nowoczesnych metod chirurgicznych, niemniej przy niewielkiej penetracji do światła tętnicy długotrwały i stanowczy ucisk może pozwolić na wytworzenie skrzepu.

Nie wiem, na ile prawdopodobne jest zadanie skutecznego pchnięcia w tętnicę szyjną w opisanej sytuacji, na ten temat brakuje mi wiedzy. Wydaje mi się, że wymagałoby znacznej orientacji anatomicznej, a obrona mięśniowa jest instynktowna i dość silna. Historycznie, coup de grâce sztyletem zadawano raczej między żebra (z lewej strony blisko mostka) lub w gardło na wprost, niemniej obydwa sposoby wiążą się z pewnym ryzykiem, że śmierć będzie wolniejsza i bolesna. W bardzo rzadkich przypadkach, nawet w realiach wczesnonowożytnych, rana może nie okazać się śmiertelna.

Dla osoby znającej nieco anatomii dość łatwa do całkowitego przecięcia, przy kooperacji osoby poddawanej eutanazji, byłaby tętnica udowa. Można przy tym symulować obmacywanie, aby nie wzbudzić od razu podejrzeń (zależnie od realiów, być może “Twój bohater” i “pewien więzień” powinni być różnych płci). Jeżeli jednak tętnica zostanie uszkodzona tylko częściowo, opanowanie krwotoku uciskiem będzie dużo łatwiejsze.

 

2) Zdrowy człowiek pozbawiony wody może umrzeć w ciągu 72 godzin (a w upale nawet szybciej), zwykle jednak trwa to 100–150 godzin. Wiele zależy od indywidualnych predyspozycji. Na pewno spodziewałbym się, że po trzech dniach będzie miał okropny ból głowy, kurcze mięśni i trudno będzie się z nim dogadać. Zawsze możesz wspomnieć, że zlizywał wilgoć ze ścian.

 

3) Epidemia jest znakomitym sposobem, aby utrudnić kontakty, a zwłaszcza (!) podróże i wymianę ludzi. Wystąpienie epidemii po trzęsieniu ziemi z tsunami jest całkiem możliwe, zarówno za sprawą sił nadprzyrodzonych, jak i w pełni naturalnie.

Teraz chciałabym im te kontakty, i zwłaszcza (!) podróże i wymianę ludzi, mocno utrudnić.

https://en.wikipedia.org/wiki/Minoan_eruption

 

Zauważ dziurę wyrwaną w środku wyspy przez wulkan.

Jeśli dobrze rozwalisz wyspę, to skutki mogą być globalne – zmiana klimatu dotknie tamtą cywilizację, która będzie miała własne problemy: zboże wyprzeje, mróz chwyci w lipcu, takie rzeczy.

Poza tym – trzeba szczególnego typu człowieka, żeby popłynąć tam, gdzie coś za ludzkiej pamięci (zwłaszcza pamięci tego człowieka) tak solidnie wyleciało w powietrze.

Co prawda, jeśli coś porządnie wyleciało w powietrze, to już tam raczej ludzi nie ma... a ci, którzy są, nie doczekają się gości (albo ratunku), bo nikt nie wierzy, że są.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

@Tarnina

No właśnie z tej sytuacji na obrazku powyżej wzięła mi się ogólna idea tego świata :)

 

Założenie jest takie: mam bohatera, który tam przypłynął niedługo przez katastrofą i został. Miałam zasadniczą ideę taką, że tzw. miejscowi, którzy przetrwali, nie bardzo chcą go wypuścić (ku czemu mają religijno-dziwne powody) i chciałam mu maksymalnie utrudnić ewentualną ucieczkę.

 

Bardzo ci dziękuję, pomogłaś mi ustawić sobie pewne rzeczy, które będą jeszcze wymagać doprecyzowania.

ninedin.home.blog

Był jeszcze przypadek Krakatau, ale tam to nikt nie przeżył, bo huknęło o wiele za mocno :)

Known some call is air am

Ha, nie wiem, jak słabo musi huknąć, żeby ktoś przeżył, ale jednak było słychać z daleka :)

Patrzę sobie na tę Wikipedię o zimach wulkanicznych i latach bez lata i widzę na przykład takie coś: https://en.wikipedia.org/wiki/Volcanic_winter_of_536 Napisali, że jest w rzymskich źródłach (list 25 Kasjodora, Prokop z Cezarei), więc pewnie znajdziesz jakieś fajne opisy, które Ci będą pasowały. Chociaż wygląda na to, że do porządnej zimy wulkanicznej potrzeba kilku wulkanów w krótkich odstępach, a najlepiej, żeby jeszcze było minimum słoneczne. Ale jeśli ta druga kultura jest w miarę blisko...

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

@ninedin – a coś bliższego ludziom, na przykładzie “Ludów Morza”? W efekcie magiczno-naturalnej katastrofy podziało się coś złego z lądem, ale problemy dopiero nadeszły z uciekinierami. Część starych osad/miast/wysepek stała się niezdatna do życia, więc ich mieszkańcy uciekli, ale spowodowało to załamanie się pozostałych centrów, które po prostu “zniknęły” w mrokach historii.

 

Ewentualnie zrób to, co odwalili Majowie – tak bardzo wyjałowili ziemie wokół swoich miast, że ich cywilizacja się po prostu zapadła, a ludzie z wielkich miast pouciekali w głuszę.

Oglądałem jakiś dokumentalny, gdzie historyk powiedział, że wiele lat później mieszkańcy wiosek próbowali wskrzesić kulturę swoich pradziadków... ale zapomnieli ich pisma. Więc jak wydobywali kamienie świątynne (kolumny, posągi itp.) i przenosili do swoich nowych miast, to zdarzało im się... ustawiać je do góry nogami :)

 

Ewentualnie pierdyknij tam meteorem i masz problem kilku trzęsień ziemi oraz kilku wybuchów wulkanów rozwiązany. ;)

Wystarczyłoby pewnie pierdyknięcie i spalenie w wyższych warstwach atmosfery, co by jednak dać szansę kilku nieszczęśnikom takie doświadczenie przeżyć i potem opowiedzieć następnym pokoleniom.

 

podziało się coś złego z lądem

Ewentualnie zrób to, co odwalili Majowie – tak bardzo wyjałowili ziemie wokół swoich miast, że ich cywilizacja się po prostu zapadła, a ludzie z wielkich miast pouciekali w głuszę.

W sumie nie wiadomo, dlaczego pouciekali. Słyszałam różne hipotezy, włącznie z fiskalną.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Czy ktoś wie może, jak się nazywa bóstwo (jeżeli takie jest i jest to bóstwo) kłamstwa/przewrotności/fałszu w Hinduizmie?

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Kojarzę jakąś boginię-czaplę, która miała podobną sferę działania. Jak dojdę do domu, to sprawdzę.

 

EDIT: Nie czapla, tylko żuraw, heh. Bagala, imię nawet przetłumaczone jako ,,Oszustka”. Ponadto:

(...) włada morderstwami, czarną magią, trucizną, przeczuciem śmierci bliskich. Podżega ludzi do tortur.

Ewentualnie Mara, demon, który powstrzymuje ludzi przed poznaniem prawdy o rzeczywistości i oświecenia, ale to raczej tradycja buddyjska.

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Okej, też mam pytanie:

Chcę kogoś potrącić samochodem (tzn. zesłać na niego takie nieszczęście w opowiadaniu), tak żeby przeżył, zachował przytomność, ale był na jakiś czas wyłączony z akcji. Myślałem o złamaniu. Da się w takiej sytuacji odhaczyć wszystkie powyższe punkty naraz?

Z góry przepraszam za własne nieogarnięcie, ale jak dotąd na szczęście nigdy niczego nie złamałem ani nie wpadłem pod samochód...

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Nie jestem wprawdzie lekarzem, ale z doswiadczenia wiem, ze da się tak. Powiem więcej, często ludzie przychodzą do szpitala po kilku dniach od wypadku i się okazuje, że jest złamana jakąś konczyna;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

To jest kwestia adrenaliny – jak się trzęsiesz z nerwów, możesz nie zauważyć, że coś się złamało. Zresztą – ja złamałam kiedyś paliczek (w stopie) na schodach w domu i dopiero następnego ranka się z tatką połapaliśmy, że ta noga coś spuchnięta. Bolało, ale jakoś... abstrakcyjnie.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Da się pewnie. Samochód mnie nie potrącił, ale zdarzyło mi się skręcić kostkę w trakcie gry w kosza i dopiero po meczu, kiedy wsiadłem do samochodu, kostka zaczęła puchnąć i boleć. Tak jak pisze Tarnina – adrenalina robi swoje.

Known some call is air am

Chcę kogoś potrącić samochodem (tzn. zesłać na niego takie nieszczęście w opowiadaniu), tak żeby przeżył, zachował przytomność, ale był na jakiś czas wyłączony z akcji.

Po wypadku komunikacyjnym może dojść do wstrząśnienia mózgu, który na chwilę wyłączy delikwenta, wywoła u niego najpewniej niepamięć wsteczną, ale potem względnie normalnie mógłby funkcjonować, choć początkowo w pewnym oszołomieniu.

Złamanie to przede wszystkim duży ból, trudności z poruszaniem złamaną kończyną, niektóre złamania mogą być wręcz śmiertelne (po złamaniu kości udowej można się wykrwawić). Natomiast wszystko należy podzielić przez dwa a nawet więcej, ze względu, o którym wspomina Tarnina – adrenalina.

Powodzenia :)

Hm, tego o adrenalinie nie wiedziałem, może się przydać. Wstrząs mózgu jakoś do mnie nie przemawia, ale się zastanowię.

Dzięki wszystkim!

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Hejo,

 

piszę opowiadanie, gdzie główny bohater musi kogoś uśpić, ale absolutnie się na tym nie zna i nie ma możliwości z nikim się skonsultować, podaje więc leki zgodnie z tym, co wyczytał w instrukcjach i bazach wiedzy.

Chciałbym żeby to trochę obróciło się przeciw niemu, więc moje pytanie brzmi: jakie mogą być nieletalne konsekwencje złego dobrania rodzaju i dawki leków nasennych?

 

Z góry dziękuję za pomoc :)

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

Jednorazowo? Jakich leków? Bo leki nasenne są rozmaite. Jeśli to np. melatonina, to nic strasznego nie powinno się stać, ale benzodiazepiny, opiaty i barbiturany – mogą zaszkodzić. Tu znalazłam coś o benzodiazepinach: https://www.benzo.org.uk/polman/bzcha01.htm#9

Ale skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, czyli ducnij na privie None’a.

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

O ile nie osadziłeś akcji gdzieś w latach 90 ubiegłego stulecia lub wcześniej, to jakoś mocno widowiskowo nie będzie, zakładając, że bohater wykaże minimum zdrowego rozsądku i nie poda pacjentowi całej apteczki naraz.

Odpowiadam zakładając, że rzecz dzieje się mniej więcej teraz i w Polsce (bo w innych czasach i miejscach mają inne środki nasenne). Zakładam też, że chodzi o jednorazowe przedawkowanie leku lub interakcję kilku leków.

Najpopularniejszym środkiem nasennym w naszym kraju jest zolpidem. Jest on względnie bezpieczny (z naciskiem na względnie), bo nawet zażycie całej paczki nie powinno pacjenta zabić – choć może wywołać śpiączkę. Ale zakładając, że bohater nie jest idiotą, raczej nie powinien komuś fundować aż takiego przedawkowania. Zalecana dawka to 1 tabletka dziennie, podanie większej zwykle oznacza trudności z wybudzeniem pacjenta, przedłużającą się senność, trudności ze skupieniem uwagi itd. Niebezpiecznie robi się, gdy pomieszamy zolpidem z innymi środkami działającymi depresyjnie, czyli innymi środkami nasennymi, środkami przeciwdepresyjnymi, opiatami itd. Nasilają one wtedy nawzajem swoje działanie. Z ciekawszych efektów może wystąpić euforia (opiaty) lub omamy wzrokowe (sertalina i inne antydepresanty). W połączeniu z alkoholem zolpidem może zabić, ale może też wywołać tzw. efekty paradoksalne, czyli pobudzenie, a nawet wzmożoną agresję.

Inne środki wymienione przez Tarninę (opiaty, benzo i barbiturany) nie są obecnie wykorzystywane w lecznictwie otwartym jako leki nasenne (bo były niebezpieczne) choć mają inne zastosowania.

Mamy też środki, które formalnie nie są lekami nasennymi, ale mogą być używane jako takie np. hydroksyzyna (stosowana przeciwlękowo, ale powoduje też senność). Objawy przedawkowania hydroksyzyny (bezczelnie skopiowane z ulotki): nudności, wymioty, tachykardia (przyspieszenie czynności serca), gorączka, senność, zaburzenia odruchu źrenicznego, drżenie, splątanie lub omamy, a następnie może wystąpić obniżony poziom świadomości, depresja oddechowa, drgawki, niedociśnienie tętnicze lub zaburzenia rytmu serca oraz pogłębiająca się śpiączka i zapaść krążeniowo-oddechowa.

Hej Tarnino! Hej None!

 

Dziękuję za pomoc, na pewno skorzystam :)

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

To znowu ja. Mam dość konkretny problem – otóż trzy lata temu ktoś opublikował taki raport dotyczący zmian klimatu, z którego wynikało, że strefy klimatyczne się przesuną i, to była jego najbardziej charakterystyczna cecha, dużym miastom przypisano inne duże miasta, w których w 2050 r. hipotetycznie może panować podobny klimat, chyba nawet stworzyli mapę (wydech). Ten raport strasznie by mi się teraz przydał, ale 1) zgubiłem numer National Geographic, w którym był jego skrót, 2) nie pamiętam, kto go napisał, ani jaki miał tytuł. Ergo – czy ktoś może kojarzy, o czym mówię i wie, gdzie można to znaleźć? 

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

W obecnie pisanym tekście mam taki opis:

“Po niecałej godzinie szybowania wzdłuż wybrzeża domysły strażnika okazały się poniekąd słuszne. Na kryjówkę Loki wybrał otoczoną klifami zatoczkę. Woda wpływała doń jedynie przez szczelinę w skale podobną do wąskiej bramy. Ruch wody w zbiorniku był na tyle słaby, że najdalszy brzeg porósł lodem.

Spokojna woda otoczona z czterech stron wysokimi skałami stanowiła idealne schronienie dla liczącego prawie sto osobników stada fok i trzykrotnie liczniejszego roju mew. Hajmdal nie musiał przyglądać się każdemu ptaku z osobna, by znaleźć ściganego złodzieja, gdyż ten w międzyczasie porzucił zwierzęcą postać.

[...)

Na kolanach Loki posadził sobie mewie pisklę. W ręce trzymał za jeden koniec rozpięty naszyjnik Freji. Potrząsał nim nad głową malucha, który próbował złapać dziobkiem drugą część zapięcia.”

 

Akcja ma miejsce w środku zimy gdzieś na północy Europy, w krajach skandynawskich. Już wiem, że pisklę mewy o tej porze roku jest niemożliwe, ale czy reszta opisu brzmi prawdopodobnie? I czy możliwe jest, aby mewa miała młode zimą, czy tę część muszę całkowicie skasować?

każdemu ptaku

crying Każdemu ptakowi... Mewy lęgną się wiosną, raz do roku. Zima – to nie jest dobry moment, żeby sprowadzać na świat małe, delikatne i potrzebujące dużo jedzenia istotki. Jeśli pisklę nie jest niezbędne, pozbyłabym się go – nie wygląda wiarygodnie. Jeśli jest niezbędne, zasugeruj, że Loki ma coś wspólnego z tym nietypowym zachowaniem ptactwa.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie mam pojęcia o mewach, ale językowo – “doń” znaczy do niego, a tu masz rodzaj żeński. I woda się zbyt często powtarza.

Babska logika rządzi!

Dziękuję, Tarnino, Finklo. ^^ Powtórzenia i gafy językowe poprawiłam. A mewa, cóż, fabularnie nie jest niezbędna: ot, taki drobny element komiczny* oraz sposób pokazanie, że ten Loki nie jest całkowicie zły (skoro bawi się z małymi zwierzętami).

 

*w dalszej części tekstu jest scena, gdzie po chwilowej dezorientacji Hajmdal rozgląda się, ale tam, gdzie wcześniej widział Lokiego, pozostał tylko skonfudowany pisklak, patrzący na Hajmdala.

Skoro chcesz zwierzątko, to może foczka?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie wiem, czy foczka okazałaby takie samo zainteresowanie błyskotką machaną jej przed nosem, jak pisklę.

I tak masz tu do czynienia z istotami nadprzyrodzonymi...

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Zagwozdka:

Jeżeli mam bohatera, który ma dwie świadomości (jakby dwa duchy w jednym ciele) i raz jeden kieruje ciałem, a raz drugi (a czasem nawet się kłócą) to jak o kimś takim pisać najlepiej: on czy oni?

Ciało jedno, osoby jakby dwie różne. A może przeplatać i pisać raz tak raz tak (tylko że to chyba będzie mylące).

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Pytanie bez ogólnej odpowiedzi. Emily Short np. stosuje różne zaimki zależnie od tego, kto akurat jest górą. Zależy, co z tymi dwiema świadomościami robisz. I jakiego masz narratora. I w ogóle.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Popieram Tarninę. Dużo zależy od tego z jakiej perspektywy prowadzisz historię. Czy narracja jest w trzeciej czy pierwszej osobie. Też np. ważne może być, czy język będzie się zmieniał w zależności od tego, która świadomość mówi. Ile narrator wie o bohaterze/rach i ile chcesz, żeby czytelnik wiedział. Czy od początku informujesz go o podwójności swojego bohatera, czy chcesz żeby stopniowo odkrywał prawdę o nim. Bez punktu z którego opowiadasz historię nie sposób odpowiedzieć na twoje pytanie ;)

There's no medicine for regrets.

Bez punktu z którego opowiadasz historię nie sposób odpowiedzieć na twoje pytanie ;)

Wiem, ale skutecznie mnie naprowadziłyście. Dzięki!

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Nie ma za co.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Jadowska ma bohaterkę dzielącą z kimś ciało. Powieści pisane są w pierwszej osobie, bohaterka o tym drugim mówi “on”.

Babska logika rządzi!

Dorzucę, jeszcze coś krarze. Napisano już kilka książek kombinując z taką narracją.

Trzymając się ściśle twojego pytania podrzucam swoją kiedyś ulubioną – realistyczną: "11 x ja. Moje życie z osobowością mnogą" Robert Oxnam (tłum. A. Pokajska). Poza tym jest wiele wariacji w poezji, powieściach, nawet "Morfina" Twardocha nią jest. Zaskoczenie nie jest najważniejsze lecz oś, fabuła. Fajnie też zrobiła to pewna pisarka anglo z sf, osobowość roju. O, kurcze, teraz nie odpomnę ani tytułu, ani nazwiska. Cykl. Przeczytałam pierwszy tom, przy drugim – przerwałam. Pierwszy był naprawdę ciekawy.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Tarnino, pisemko w międzyczasie się znalazło, ale i tak dziękuję. :)

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Może się przyda na przyszłość. angel

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Załóżmy sytuację podziemnego pożaru – stara kopalnia węgla,zebrał się gaz, doszło do zapłonu i złoża będą palić się przez dziesiątki lat. Pytanie, czy taka sytuacja jest możliwa w innej sytuacji, na przykład na nielegalnym cmentarzu lub wskutek nieprawidłowego przetrzymywania WIELU zwłok?

Hałdy się mogą długo kopcić, ale czy zwłoki są na tyle łatwopalne, żeby długo podtrzymywać ogień?

Babska logika rządzi!

Pytanie, czy gazy dobywające się z trupów, mogą osiągnąć takie stężenie, by można było osiągnąć ich zapłon?

Ale to się chyba błyskawicznie wypali?

Babska logika rządzi!

Yep, szukam tylko przyczyny większego pożaru.

 

Z drugiej strony, biogazownia z trupow mieszkańców to ciekawy motyw na dystopie.

Zwłoki nie są szczególnie łatwopalne (zainicjowanie reakcji wymaga sporego kopa temperaturowego). Nie łatwiej Ci będzie zagrzać stóg siana? A jeśli nie, to skonsultuj się z Wiktorią, ona siedzi w trupach (ekhm).

Metan zapala się w 580 stopniach (ta tabelka: https://en.wikipedia.org/wiki/Flammability_limit ), pewnie będzie tam też trochę innych gazów. Ale nie wiem, czy dość dużo.

Każdy pożar wymaga: paliwa, tlenu, czegoś, co go zacznie (iskry albo wysokiej temperatury). Np. zagrzane siano zapala się od gorąca, spowodowanego działalnością bakterii. Nie wiem, czy to ma zastosowanie w Twojej sytuacji.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Martwi mnie właśnie ta wysoka temperatura zapłonu. Gdyby przygotować przytulną trupiarnie z masą innego źródła smrodu, przykładowo liści, to nadal ciężko mi to (łatwo) rozpalić.

Nie chodzi mi nawet o palenie zwłok, ale zainicjowanie pożaru od nich. Się trochę zakiwałem w wymyślaniu opowiadania, ech.

A może podpalacz?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Podpalenie, piorun, pijany kierowca, który rąbnął w drzewo przy cmentarzu, niedopałek po trzech dniach suszy, przewrócony znicz... Nie znamy kontekstu.

Babska logika rządzi!

Kontekst wyjdzie w opowiadaniu, które kończę ;) Dzięki za dyskusję!

Kolejne pytanie natury inżynieryjnej – mamy wielki most przerzucony między wyspami à la Golden Gate. Co by się z nim stało, gdyby poziom morza ZNACZNIE się podniósł? Wpłynęłoby to na jego wytrzymałość albo w ogóle zdatność do użytku? (Oczywiście bez zalewania go całkowicie.)

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Na zdatność do użytku na pewno. Jeśli poziom znacznie się podniósł, to pewnie oznacza, że niektóre fale sięgają powierzchni. A wtedy w określonych warunkach (na przykład sztorm podczas przypływu) strach tam się ładować, więc prawdopodobnie ruch byłby niekiedy zamykany. No i co tsunami, to mnóstwo ofiar, most do remontu. Obstawiam, że szybko by go zamknięto i zbudowano nowy, nawet jeśli fizycznie by wytrzymał.

Babska logika rządzi!

W Krakowie, kiedy Wisła sięgała mostu, wjechały na most tramwaje, żeby go dociążyć. Poza tym woda może naruszyć przęsła, a wtedy napięcia w belce jaką jest most będą... inne;)

delulu managment

Dzięki!

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Cześć, czy wie ktoś może jak "zmusić" portalowy edytor do współpracy? ;) Próbuję zastosować nietypowe jak na niego formatowanie, czyli zmienić rozstrzelenie liter. Takiej opcji nie ma, ale myślałam, że może wystarczy to zrobić w Wordzie, a potem przykleić to za pomocą przycisku "Wklej z programu MS Word", niestety – ignoruje formatowanie. Próbowałam więc wkleić kod html (jak w załączeniu) i też nic z tego. Może ktoś już miał z tym do czynienia i wie jak rozwiązać ten problem.

 

 

EDIT: teraz jeszcze zauważyłam, że ignoruje wielokrotne naciśnięcie spacji by zrobić pustą przestrzeń.... Może też ktoś wie jak to ogarnąć.

 

P i s a ć litera-spacja-litera-spacja. Wiem, to rozwiązanie ma mnóstwo wad, ale innego nie znam.

Babska logika rządzi!

Dzięki Finkla :) Spacje okazały się bolesne, ale dałam radę ogarnąć – jak na pudełku o to samo zapytałam. 

Z Worda można przekopiować do edytora portalowego długie i krótkie spacje (ale jest to 6 znaków na liczniku), ale też ¼                          spacji (która już ma 1 znak). 

Dalej mam problem z gęstością czcionki, ale to sprawa drugorzędna. 

Jak to jest z tymi brońmi u Krzyżaków? Walczyli może szablami, czy raczej tylko miecze? 

Kto wie? >;

Miecze. Szable to później/gdzie indziej.

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Przy okazji przypominam, że “broń” jest singularis tantum. Podobnie jak pościel, jedzenie i kwiecie. W razie, gdyby ktoś pytał na potrzeby konkursu, bo tnę punkty bez litości. (Ja mam serce. W zamrażalniku.)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

A walka? Jak bardzo różni się walka szablą od tej mieczami? Chodzi mi bardziej od strony opisowej. 

 

Tarnino, hehe to na inny nabór, ale tekst na twój konkurs już powstaje. Zastanawiałem się czy nie wstawić bez bety, ale boję się kompletnego rozjazdu xd. 

 

Edit: Chodzi np o fintę, czy stosuje się ją w obu rodzajach walki? Że są bardzo różne to już wiem. 

Kto wie? >;

W Wiedźminie były finty. :) Ale to chyba zależy, o jaki miecz chodzi, bo przecież miecz jednoręczny + tarcza, miecz jednoręczny bez tarczy, ten wielki ,,Zweihander" to są zupełnie różne techniki... A, no i od warunków – na polu bitwy raczej się w finty nie bawili, ale o to już trzeba pytać rekonstruktorów.

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Dzięki za pomoc. Już się dowiedziałem tego, co chciałem. <33

Kto wie? >;

Tarnino, hehe to na inny nabór,

Nie szkodzi, zawsze się przyda.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Racja

Kto wie? >;

Hej!

Takie cholerstwo ma jakąś specjalną nazwę? Wieżyczka to to nie jest i brakuje mi dobrego słowa. Mam w tekście pojazd z czymś podobnym, tylko miotacz ognia zamiast karabinu, i nie bardzo wiem, jak to opisać.

 

Nie znam się na militariach ani trochę, ale pierwsze co mi przychodzi do głowy to “stanowisko karabinowe/karabinu”

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Karabin maszynowy z osłoną na obrotnicy

Źródło: https://wzu.pl/sites/default/files/Lekki_mobilny_system_bojowy_TYNKA.pdf

EDIT:

Strzelec karabinu jest chroniony od przodu przed ostrzałem broni

strzeleckiej oraz odłamkami szeroką tarczą pancerną

Jednak proponowałbym słowo “osłona” ze względu na skojarzenia czytelnika, niekoniecznie biegającego po katalogach uzbrojenia.

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Ile osób siedzi w lokomotywie pociągu towarowego? Ktoś oprócz maszynisty, jakiś zmiennik?

Babska logika rządzi!

Nie wiem, czy to nie zależy od konkretnego typu.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Typ dowolny, acz współczesny, raczej nie będzie pasował parowóz z palaczem sypiącym węgiel do pieca.

Babska logika rządzi!

Dzięki, Staruchu. I wszystko jasne.

Babska logika rządzi!

:D

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Butelka

 

Budowa butelki, a problem wycierania szyjki/gwinta/wylotu.

 

Według Wikipedii, która bywa źródłem informacji momentami niewiarygodnym, widać zapis, że mowa o szyjce. Jednak każdy wie, że jedyne co szyjka może zrobić w przypadku piwa, to pęknąć przy otwieraniu o jakiś murek. Ewentualnie za szyjkę się trzyma łapą. Jakbym napisał, że ktoś łapą przeciera szyjkę, to można by pomyśleć, że wykonuje pewien ruch obejmując tę szyjkę od boku. Pisząc, że wyciera gwint butelki brudną łapą, daję bardziej precyzyjną informację, choć uciekam się do potocznej mowy. A w opowiadaniu jakbym tak napisał? Ktoś najpewniej zaznaczyłby, że gwint to ma strzelba, a butelka ma szyjkę. Jednak nie rozwiązałby w ten sposób mojego problemu.

 

Jak zatem najlepiej byłoby opisać wycieranie ręką wylotu butelki, jeżeli teks nie miałby zawierać mowy zbyt potocznej. Np. jechałby prezes samochodem i widziałby jak ktoś wyciera. Szyjka, wylot butelki, czy gwint jest potocznym wyrazem dobrym zawsze?

 

Miałem kontynuować dyskusję na SB, ale doszedłem do wniosku, że na forum znajdzie się miejsce na te rozważania.

Artystom więcej, szybko!

Szyjka, wylot butelki, czy gwint jest potocznym wyrazem dobrym zawsze?

Gwint.

Przynoszę radość :)

Szyjka to szyjka, a gwint to gwint. Pijesz z gwinta, za szyjkę możesz trzymać.

Przynoszę radość :)

Gif poglądowy:

 

Pani pije z gwinta, trzymając za szyjkę. Ale “pić z gwinta” to idiom. Gdybym pisała o kosmicznych (?) marines, odpoczywających po bitwie w towarzystwie flaszki, możliwe, że napisałabym “John przetarł gwint rękawem, zanim podał butelkę dalej.” Ale czy “gwint” to oficjalna nazwa ujścia butelki, nie wiem.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Gdybyś napisała, że “przetarł szyjkę rękawem”, zastanawiałabym się, o co Ci chodzi ;)

Przynoszę radość :)

A gdybym napisała “przetarł szyjkę butelki”? Bo napisanie “przetarł wargi” (p. shoutbox) skierowałoby Cię zupełnie gdzie indziej (po polsku butelka nie ma warg, po angielsku tylko).

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tak samo. 

Ostatecznie chodzi o to, żeby pisać zrozumiale.

Przynoszę radość :)

Dzięki za rozważania. Wydaje mi się, że niezależnie czy użyjemy warg czy szyjki, czy gwinta, musimy się upewnić, że czytelnik zrozumie co się dzieje. Chociaż nie każdy zrozumie, ale niech przynajmniej wiemy jaka jest grupa docelowa. Wtedy można odpowiednio rozpisać losy butelki.

 

Co do gwinta, to na razie wydaje mi się, że wylot butelki ma sens jako bardziej neutralny. Jednak jest mniej konkretny od gwinta. Można jeszcze opisywać temat dookoła, nakierowując uwagę czytelnikw. Mucha latająca dookoła gwinta dumająca nadnjegonelegancką formą. 

Artystom więcej, szybko!

Najważniejsza zawartość butelki :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

“Wylot butelki” brzmi dziwnie.

Przynoszę radość :)

Czyli poprawnie będzie:

“Pociągnął z gwinta łyk szampana, choć butelka luksusowego napitku żadnego gwintu nie miała i mieć nie miała prawa.”?

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Cóż, jeżeli to był łysy pan (o obfitym karku), który lubił tani szpan i drogie wódki (lub szampana) w parku...

Mnie się picie szampana z gwinta (oraz polewanie widowni) kojarzy bardziej z kierowcami wyścigowymi, czyli osobnikami raczej drobnej postury.

Podejrzewam, że z włosami u nich różnie. Jednak zostałem naprostowany, bo byłem wierny mentalnie “spiralnym wyżłobieniom”. Za to dziękuję!

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Też prawda (nie oglądam sportu, nawet tak mało sportowego).

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Pytanie do lekarzy i innych znawców anatomii:

Gdzie i jak trzeba dźgnąć człowieka nożem, żeby:

  1. nie bardzo mógł uciec, ale nie umarł od razu, tylko wytrzymał co najmniej kilka minut;
  2. teoretycznie mógł się wykrwawić (przez kilka godzin);
  3. krew ciekła spokojnie, a nie tryskała z tętnicy;
  4. najlepiej z przodu korpusu?

Czy cios w wątrobę się nada?

Babska logika rządzi!

Cios w wątrobę to instant zgon (no może nie taki super instant że na miejscu, ale wątroba jest bardzo ukrwiona i wykrwawienie się nastąpi szybko).

Rana której szukasz, powinna unikać tętnic i dużych naczyń, bo im większe naczynie, tym szybciej się wykrwawi. Żeby krew sączyła się spokojnie, a nie tryskała, musi zostać przebita żyła.

Rana pozwalająca uciec, to raczej kończyny górne lub dolne; dźgnięcie w korpus, brzuch, oprócz krwawienia z rozerwania naczynia, zazwyczaj pociągnie tez jakieś inne powikłanie, typu przebicie płuca, przebicie jelita, uszkodzenie wątroby czy śledziony – i to są sytuacje, w których nie bardzo jest się w stanie uciekać. Natomiast leżeć, dogorywać, coś tam jeszcze bohatersko uczynić – da radę. ;D

Dzięki bardzo, Panie Jasnostronny. :-)

Ma leżeć i dogorywać. No to chyba dziabnę go w płuco.

Babska logika rządzi!

To znowu ja – pisze się.

Czy policja polska w małym miasteczku już swobodnie posługuje się mailem i wyśle zdjęcia w ten sposób, czy po staremu będą faksować? Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie... ;-)

Babska logika rządzi!

Faksu już chyba się nie używa.

W małym miasteczku, które znam, policja nie ma dostępu do internetu ;)

Ale ogólnie: mailem.

 

Przynoszę radość :)

No, jeśli nie mają dostępu do internetu, to jak mają używać maila? Przecież chyba nie wysyłają rzeczy dotyczących śledztwa z prywatnej komórki?

Mnie się wydaje, że lepszy faks niż nic. Chociaż prawda, że jeszcze musi być jakiś odbiornik po drugiej stronie drutu. Ale instytucje państwowe chyba mają coś takiego na stanie...

Babska logika rządzi!

Korespondowałam kiedyś z instytucją państwową na straszliwym zadupiu za pośrednictwem faksu. Wtedy też dowiedziałam się, czym jest ta dziwna drukarka przy starym firmowym telefonie i jak się jej używa. ;-)

„‬Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf

Mają swoją wewnętrzną sieć i z niej korzystają w służbowych sprawach (przesyłają informacje).

Poza tym używają prywatnych telefonów, lapków (zależy). 

Przynoszę radość :)

No dobra, czyli jeśli mają jakieś materiały i pytania do konsultanta z zewnątrz, to wyślą je mailem. Mimo przeszkód.

Dzięki, Dziewczyny. :-)

Swoją szosą, masakrycznie niedofinansowane te nasze gliny. Noż kurde, żeby do służbowego biurka nie dopływał internet, to jakieś średniowiecze...

Babska logika rządzi!

Tak myślę i nie przypominam sobie, żebym cokolwiek oficjalnego dostała mailem od policji. Albo w wersji papierowej, albo przez e-PUAP, przy czym tam funkcjonuje hierarchia – pisma dostajemy od samej “góry” (czyli oni mają konto na e-PUAP). I wiem, że maile przychodzące też najpierw trafiają do “góry” i stamtąd są kierowane do właściwych jednostek.

Przepraszam, bo chyba namieszałam.

Przynoszę radość :)

Musisz patrzeć na końcówkę adresu: policja.gov.pl

Przynoszę radość :)

To policja w ogóle ma e-PUAP? Pierwsze słyszę. Chyba faktycznie tylko wierchuszka.

Babska logika rządzi!

Góra ma na pewno i używa go.

Przynoszę radość :)

A co ma nie mieć? Urzędy mają, przedszkola mają. Czemu nie policja?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ja powiem wam, że jakieś dziesięć lat temu, na wsi mieli lepszy internet niż ja w mieście. Zależy oczywiście o jakiej wsi mówimy lub mniejszej miejscowości. Wydaje mi się, że brak internetu w małej wiosce, to raczej wspomnienie i to dość anegdotyczne, kojarzące się z serią “U Pana Boga”. Tam na komisariacie następowała powolna modernizacja, a laptop został przyjęty prawie jak święta figura.

 

Zakładam, ze w opowiadaniu można taką sytuację opisać, jeżeli znajdzie jakieś uzasadnienie. Jednak jeśli nie opisujemy polskiego Innsmouth, to szczerze wątpię, by współcześnie istniała państwowa instytucja pozbawiona internetu, jeżeli nie znajduje się w jakiejś faktycznie zapomnianej przez cywilizację strefie wykluczenia. Ale jak ktoś zna miejsce bez internetu, dajcie cynk. Chętnie tam zamieszkam, jeśli oczywiście mają chociaż jeden komisariat w pobliżu (w razie czego) ;)

Artystom więcej, szybko!

Nie chodzi o brak zasięgu, po prostu policjanci nie mają dostępu do internetu na służbowym sprzęcie.

Przynoszę radość :)

A ok, chyba rozumiem o co chodzi.

Artystom więcej, szybko!

A co ma nie mieć? Urzędy mają, przedszkola mają. Czemu nie policja?

A bo kiedyś (miesiące, a nie lata temu) rozmawiałam z pewną policjantką na temat wysłania jakiegoś dokumentu jak najszybciej i na hasło “e-PUAP” zareagowała niemalże paniką.

Babska logika rządzi!

Przedsiębiorcy mają obowiązek założenia profilu eZus. Zdziwiłabyś się, ilu z nich albo w ogóle tego nie robi, albo (niezgodnie z zasadami bezpieczeństwa w sieci) podaje hasło biuru i niech biuro się męczy. Teraz co prawda weszło uwierzytelnianie dwuetapowe i nie można, ale można złożyć pełnomocnictwo. Jak myślisz, kto wypełnia druczki pełnomocnictwa? Ludzie ogólnie wolą panikować, niż się czegoś nauczyć, i tyle.

#biurokracjaNasWykonczy

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hmmm. To chyba nie była panika osobista, tylko taka instytucjonalna – “gdzie naszej bidnej komendzie do takich wielkich wynalazków”.

Babska logika rządzi!

W domyśle “ja tego na pewno nie będę robiła” :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie wiem. Ja to zinterpretowałam bardziej jako “dotrzemy do tego etapu może za sto lat”. Głos miała młody, powinna być otwarta na nowe doświadczenia. A otrzymywanie dokumentu, którego nie możesz się doczekać, w ciągu kilku minut czy godzin, a nie dni, może wyglądać atrakcyjnie.

Babska logika rządzi!

Albo i nie. W końcu coś z tym dokumentem trzeba będzie zrobić. I zaryzykować niezadowolenie szefów. #biurokracjaNasWykonczy

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Alternatywę stanowi wysłanie go Pocztą Polską.

Babska logika rządzi!

Sprawdzona metoda.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Czy ktoś wie jak się nazywa ostry koniec gwoździa i czy w ogóle ma jakąś nazwę? 

There's no medicine for regrets.

A który koniec? ;)

Known some call is air am

Nigdy nie słyszałam określenia “ostrze” w odniesieniu do gwoździa (zawsze “ten zaostrzony koniec” i łebek).

 

Przynoszę radość :)

O, no widzisz, u nas mówiło się “daj ostrzem tutaj”, raczej nikt nie używał formy “daj ten zaostrzony koniec tutaj”. ;) Ale to może też zależy od miejsca/ludzi, albo po prostu od skracania pewnych form przy częstym używaniu. ;) Pracowałam kiedyś w fabryce i może stąd ta “szybsza” forma. ;)

Outta, ten który nie nazywa się łebek :P

 

Dzięki dziewczyny, dobrze wiedzieć, że forma “ostrze” jest używana, bo ja podobnie jak Anet znam z użycia tylko ostry koniec. 

There's no medicine for regrets.

Ananke, ja najwyżej słyszałam “podaj gwoździe” ;)

Przynoszę radość :)

W życiu nie słyszałem okreslenia “ostrze” w odniesieniu do ostrego końca gwoździa :/ Ale też jakoś nie przyszło mi nigdy usłyszeć, żeby ktoś ten ostry koniec nazywał w jakikolwiek sposób ¯\_(ツ)_/¯

Ja tam bardziej w terminologii hydraulicznej siedzę, więc jak będziesz miała jakieś pytania o mufy, nyple, kinety, czyszczaki albo inne zawory RTL to może wówczas pomogę ;)

Known some call is air am

Ale też jakoś nie przyszło mi nigdy usłyszeć, żeby ktoś ten ostry koniec nazywał w jakikolwiek sposób ¯\_(ツ)_/¯

No właśnie, bo przeważnie mówi się “podaj gwoździe” i wiadomo samo przez się, że wbija się zaostrzonym końcem, ale akurat mam bohatera, który oddziela gwoździe idealne od nieidealnych i potrzebowałam słowa na końcówkę ;D

 

Ja tam bardziej w terminologii hydraulicznej siedzę, więc jak będziesz miała jakieś pytania o mufy, nyple, kinety, czyszczaki albo inne zawory RTL to może wówczas pomogę ;)

Nigdy nie wiadomo, jaka wiedza może się w pisaniu przydać, więc może kiedyś skorzystam XD

There's no medicine for regrets.

mam bohatera, który oddziela gwoździe idealne od nieidealnych

Ło pani, po co on to robi? Na zupę z gwoździa? ;)

Known some call is air am

Blisko. Te nieidealne połyka XD

There's no medicine for regrets.

To jakiś wysokolevelovy fakir być musi ;)

Known some call is air am

Wszystko, co ostre, ma ostrze – gwóźdź też :)

Te nieidealne połyka XD

A co się mają zmarnować? XD (BTW, piękne zdjęcie korozji w podlinkowanym artykule ^^)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ja bym powiedziała, że to czubek gwoździa, ale widzę, że dziwna jestem...

Babska logika rządzi!

A co się mają zmarnować? XD

Tarnino, myślisz podobnie jak mój bohater ;D

 

Ja bym powiedziała, że to czubek gwoździa, ale widzę, że dziwna jestem...

Dla mnie czubek sugeruje wertykalność i najwyższy punkt, a gwoździ używa się w różnych pozycjach i raczej nie stawia się ich pionowo na łbie... 

There's no medicine for regrets.

Tarnino, myślisz podobnie jak mój bohater ;D

Oooo...keeej...

Dla mnie czubek sugeruje wertykalność i najwyższy punkt

No, właśnie.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

No, niby czubek na ogół jest na górze, ale IMO bardziej wiąże się z czymś ostrym. Fraza z aniołami na czubku szpilki też się trafia (acz występują również ostrza i łebki).

Babska logika rządzi!

bardziej wiąże się z czymś ostrym.

Czubek głowy przeczy tej teorii :>

Frazy z aniołami nie znałam, ale Google pokazuje przede wszystkim na ostrzu/końcu szpilki. 

There's no medicine for regrets.

No, tak, ale z czymś ostrym i skierowanym ku niebu, jak piorunochron czy piramida.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Jakoś ten ostry punkt musi być nazwany, w końcu to jedna z części, ale co innego nazwa profesjonalna, a co innego użycie potoczne, kiedy się na czymś pracuje. ;) A jeszcze co innego jakieś środowiskowe nazwy. ;) 

A szpikulec? (Nie wiem, strzelam.)

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Zdecydowałam się na ostrze, bo chyba jednak najbardziej pasuje. Szpikulec teoretycznie chyba też by mógł być (WSJP podaje dwie definicje, z których jedna mówi właśnie o ostrym zakończeniu czegoś), choć mnie się kojarzy przede wszystkim z osobnym przedmiotem (szpikulec do lodu), a nie częścią czegoś. 

There's no medicine for regrets.

Czy sznur za który osoba (nie koń) może ciągnąć sanki ma jakąś inną nazwę?

Może być. Szukam jakiś sposobów, aby przekazać w tekście, że chodzi mi o długi sznur przywiązany za oba końce do sań.

A, no to specjalistycznej nazwy tego sznura – o ile istnieje – nie znam.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Coś służącego do holowania obiektów to hol, jeśli ma być to synonim sznura do sań. Myślę, że terminologia z zaprzęgów konnych mogła być używana również do innych zaprzęgów, więc tam również warto sprawdzić.

Ja potrzebuję nie-holenderskich określeń na kursy łodzi żaglowych względem wiatru. W świecie fantasy niekoniecznie muszą istnieć Niderlandy. Dla wiatrów od strony dziobu jest ćwierćwiatr, a potem półwiatr. Dla wiatrów od strony rufy funkcjonują obecnie tylko holenderskie określenia. Nie ma kursu “zadniego” ani “ćwierćzadniego”. Nie wierzę, że Słowianie nie mieli swoich określeń dla tych kursów.

Nie wiem, czy to zagadnienie bardziej techniczne czy językowe. Jeśli zadam go w części językowej to będzie wymagać znajomości części technicznej. Dylemat trochę jak u Le Guin :)

Zawsze jest jeszcze wątek “Wzajemna pomoc różna przy pisaniu opowiadań”, ale myślę, że to pytanie tu akurat lepiej pasuje. A jest całkiem ciekawe! Poszukałem trochę w źródłach, nie udało mi się znaleźć stanowczej odpowiedzi, ale podzielę się przemyśleniami.

Po pierwsze – kwestia jest trochę sztuczna w tym sensie, że w świecie fantasy niekoniecznie też musi istnieć Polska. Abstrakcyjnie używamy nazw z ziemskich języków na oznaczenie pojęć w fikcyjnym uniwersum i na ogół nie jest to ani możliwe, ani celowe, aby rugować wszystkie zapożyczenia (większość wyrazów została kiedyś skądś zapożyczona). Zgodzę się jednak, że w określonych konwencjach (fantasy oparte na mitologii słowiańskiej) jest sens unikać słów typu “fordewind”, które wyjątkowo jaskrawo ujawniają obcą etymologię.

Przypuszczam, że staropolskie nazwy kursów – jeżeli w ogóle istniały – mogły nie zostać odnotowane, ponieważ rejestracja gwar zawodowych warstw niższych bardzo długo była sporadyczna i przypadkowa. Terminologii używanej przez chąśników w ogóle nie miał kto zapisać: a w czasach Mikołaja Reja żeglarstwo było już dawno zdominowane przez niemieckojęzycznych mieszkańców wybrzeża. Zresztą nawet Słownik warszawski (wczesny XX wiek) mimo swej potężnej objętości zawiera trochę pojęć związanych z żeglarstwem, ale nazw kursów akurat nie.

Piszę “jeżeli w ogóle istniały”, bo tak naprawdę obstawiałbym raczej, że przyszły z holenderskiego lub dolnoniemieckiego dopiero u progu epoki nowożytnej, wraz z nowocześniejszym ożaglowaniem. Skoro wcześniej na Bałtyku używano topornych żagli prostokątnych i pod wiatr dało się płynąć tylko bardzo gęstym halsem, jeżeli w ogóle, to nazywanie kursów względem wiatru miało znacznie mniejszą rację bytu.

Jeżeli mam rację, wszelkie obmyślanie nazw o rodowodzie słowiańskim będzie z konieczności fikcyjną konstrukcją. Wydaje mi się jednak, że określenie “wiatr pełny” dla wiejącego wprost od rufy nie budzi kontrowersji. Problem dotyczy raczej baksztagu. Regularną formą staropolską analogiczną do ćwierćwiatru i półwiatru byłby chyba “trzechćwiercin wiatr” (por. cz. třičtvrtina), ale nie bardzo sobie wyobrażam wilka morskiego wykrzykującego w sztormie ten łamaniec językowy...

Skoro i tak popuszczamy wodze fantazji, tworząc własną terminologię, przy “wietrze pełnym” zwróciłem uwagę na dość uderzającą analogię między żaglami wydymanymi przez wiatr a fazami Księżyca oświetlanego przez Słońce. Jeżeli żeglarze z Twojego uniwersum poszliby w tę stronę, mogliby używać pojęć “wiatr, kurs garbaty” dla baksztagu i “wiatr, kurs sierpa” dla bejdewindu; brzmi raczej zgrabnie i nie mniej sensownie niż dowolna inna spekulacja. Ciekaw jestem Twojego zdania!

A może jakiś neologizm, na przykład wiatr ćwierćpełny?

Babska logika rządzi!

Ślimak Zagłady, dziękuję za ogromną pracę włożoną w odpowiedź. Bardzo spodobał mi się pomysł z kursem garbatym i kursem sierpa. Takie określenia pasują zwłaszcza do języka ludu, dla którego Słońce i Księżyc znajdują się również w centrum wierzeń.

Moja historia nie rozgrywa się w świecie słowiańskim. Przyznam, że kiedy zacząłem pisać scenę w której bohaterowie (u mnie bohaterki) muszą ustalić zwięźle jaki manewr łódź żaglowa ma wykonać, słownictwo “holenderskie” zupełnie zepsuło koncepcję świata. Żeby nie utknąć na tym problemie tymczasowo stwierdziłem że bohaterki są tak zgrane, że rozumieją się bez słów – jednak wnikliwy czytelnik może wróżyć katastrofę w sytuacji, kiedy jedna osoba ma zająć się ożaglowaniem, a druga ustalać kurs i walczyć ze sterem.

Oryginalne słownictwo Ślimaka podkusiło mnie natomiast, żeby... użyć obu form. Bohaterki przypływają z wysp, gdzie wynaleziono już “nowoczesne” ożaglowanie, oraz gdzie pływają w zasadzie wszyscy. Jest to poniekąd związane z jakością surowca i przesyconymi magią tkankami roślinnymi. Można zatem wytwarzać żagle, liny i maszty znacznie wytrzymalsze, niż te stosowane na kontynencie. Na wschodnim wybrzeżu kontynentu wszyscy stosują żagle prostokątne lub trapezowe, żeglarstwo jest zdominowane przez mężczyzn, a konstrukcje toporne, ale idące w tony ładowności (rozwinięty handel). To kultura materialna, gdzie magii jest mało, a sami magowie funkcjonują na dworach królewskich i książęcych. W scenie mam zderzenie technologii, płci, oraz dodatkowo będę miał teraz zderzenie języków. Bohaterki mogą używać kursu garbatego i sierpa, a stary wilk morski z kontynentu wiatru pełnego,np. “wiatr, trzy ćwierci” – jak słusznie zauważył Ślimak, “trzechćwiercin” jest wyrazem długim, i samo wykrzyczenie go na jednym wydechu może być trudne, a zrozumienie przez załogę jeszcze trudniejsze. Załogant słysząc wyraz “trzy” domyśli się reszty, nawet jeśli zagłuszy ją otoczenie.

Finkla, wiatr ćwierćpełny też brzmi dobrze, ale obawiam się że przerażony załogant w trakcie sztormu mógłby nie rozróżnić między “ćwierćwiatr” a “ćwierćpełny wiatr”, co drogą ewolucji naturalnej ograniczyłoby stosowanie słownictwa. Z podobnego powodu saper odliczając nie wypowiada “five” ponieważ jest podobne do “fire”.

Dziękuję za inspirujące podpowiedzi! Czasem może daję sobie zbyt trudne wyzwania. U takiej Ursuli  mag wsiada do łódki, uruchamia magicznego autopilota i przemieszcza się od A do B, chyba że drugi mag odepchnie go do C... nie musi do nikogo wrzeszczeć, bo siedzi sobie na łódce, a reszta robi się sama.

P.S. Podobny problem jest ze sterburtą i bakburtą, które z tego co pamiętam odnoszą się do asymetrii mocowania steru na pewnych statkach w pewnym okresie historycznym. No i trzeba jeszcze uważać żeby w takich zabawach czytelnik się nie pogubił... bo książek z licznymi przypisami dawno nie czytałem :)

Finalnie wyszło tak:

Nadciągające ku nim chmury widzieli teraz nad zatoką w całej okazałości. Mżawka osłabła, tylko po to, by za moment ustąpić miejsca ciężkim kroplom bębniącym o podkład. Wiatr zmienił nieco kierunek, a żagiel załopotał, zanim znów zaczął napinać go pęd powietrza.

– Wiatr, kurs sierpa! – krzyknęła Larn.

Santara, która jeszcze przed chwilą wpatrywała się w niebo, teraz chwyciła za liny. Obserwując uważnie poczynania młodszej kobiety, Larn w odpowiedniej chwili zmieniła położenie steru, a potem zablokowała go i rzuciła się do pomocy przy żaglu. Vadenhold był pełen podziwu nie tylko dla ich szybkości, ale i zgrania. Nie musiały wymieniać między sobą wielu słów, by zgodnie sterować łodzią.

– Kurs sierpa?? Dlaczego sierpa? – zapytał ją, kiedy wróciła do steru. Musiał niemal wbić swój nos w jej ucho, żeby jego głosu nie zagłuszyły dźwięki ulewy.

– Po waszemu to ćwierćwiatr! Spójrz na żagiel! – odkrzyknęła Larn.

– Acha, już rozumiem. Ale w mojej łodzi, na ćwierćwietrze mogę tylko gacie suszyć! – Vadenhold wykorzystał chwilową przerwę w opadach do dłuższej wypowiedzi.

Zamykam moje pytanie, zanim wyrzucicie mnie do wątku językowego albo do betowania :) Przecinki i styl będę pewnie poprawiał w stosownych wątkach.

@marzan:

Podobny problem jest ze sterburtą i bakburtą, które z tego co pamiętam odnoszą się do asymetrii mocowania steru na pewnych statkach w pewnym okresie historycznym.

Przed wynalezieniem steru zawiasowego (pierwsze przedstawienie graficzne – Elbląg 1242 r.) statki i łodzie miały wiosło sterowe z prawej strony.

Ze względu na to, że większość ludzi jest praworęczna. Stąd się wzięła sterburta. W związku z tym  do portu przybijano z drugiej strony (ang.  port side), czyli bakburtą.

btw: Jakby stworzyć w opowiadaniu świat leworęcznych, czy byłoby odwrotnie?

 

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Pytanie: ile przeżyje mężczyzna bez możliwości sikania? Zakładając, że liczymy od momentu, że gość czuje, że chce mu się lać, a tu nie da rady :/

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Nie mam pojęcia, ale wydaje mi się, że to zależy, czy będzie mógł płyn wypocić.

Babska logika rządzi!

Może przypadek Tychona Brahe pomoże?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Akurat w tym przypadku istnieje podejrzenie, że delikwent został otruty... Nie sądzę, żeby to miało coś wspólnego z poceniem (wprawdzie pot i mocz pierwotny mają podobny skład, ale – chyba nie). Ducnij na priv lekarza lub farmaceutę.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Pytanie: ile przeżyje mężczyzna bez możliwości sikania? Zakładając, że liczymy od momentu, że gość czuje, że chce mu się lać, a tu nie da rady :/

 

Pojemność ludzkiego pęcherza to około pół litra, skrajnie może się rozciągnąć nawet w okolicę litra. Zdrowy mężczyzna oddaje w ciągu doby od 1,5 do 2,5 litra moczu, stąd łatwo wywnioskować, że do przepełnienia doszłoby w krócej niż dobę. W pewnym momencie przepełniony pęcherz napierałby na zwieracze tak bardzo, że jakieś popuszczanie tego moczu by pewnie wystąpiło (tym wcześniej, im więcej płynów się przyjmie, im mniej się wypoci czy wytranspiruje przy gorączce, itd. – stany te mogą wpływać także na ilość moczu, np. człowiek błąkający się po pustyni, bez dostępu do wody pitnej, fizjologicznie rozwinie oligurię czyli skąpomocz i do 1,5l moczu się nawet nie zbliży, ale to nadal nie będzie mniej niż pół litra moczu, bo wartości mniejsze grożą uszkodzeniem nerek i śmiercią).

Jednorazowe wstrzymanie moczu, bo ktoś ma taki kaprys, raczej nie wiąże się z powikłaniami, ale zatrzymanie moczu z powodu np przerostu prostaty (czyli bez możliwości wysikania się mimo prób), niesie nawet zagrożenie życia poprzez sepsę czy ostrą niewydolność nerek.

Hej, dzięki wielkie, zyskałem wgląd w sytuację, teraz tylko muszę to skrzętnie wykorzystać (w nieco niepoważnym tekście).

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć,

 

Pytanie z marynistyki:  Czy pojęcie pryz może odnosić się do jednostki porzuconej i odnalezionej już po zakończeniu działań wojennych? Ewentualnie – czy przejęcie porzuconego statku w czasie pokoju jest określane innym mianem? 

 

Sytuacja: przyszłość, przestrzeń kosmiczna, załoga statku cywilnego kosmicznego napotyka dryfujący wrak z dawno zakończonej wojny  i postanawia go wziąć na hol celem spieniężenia w najbliższej stacji kosmicznej. Czy w takim przypadku można powiedzieć, że wzięli pryza? 

Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!

Nie znam się, więc się wypowiem: IMO, sytuacja w Kosmosie jest pod tym względem nieunormowana, a to daje autorowi prawo do tworzenia neologizmów i naginania znaczeń.

Babska logika rządzi!

Cześć Finklo,

Autor bardzo chciałby nadać fabule pozory realizmu, więc zakłada, że XI konwencja haska obejmie w przewidywalnej przyszłości także przestrzeń kosmiczną ;]  

Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!

Wiesz, jeśli prognoza pisarza-futurysty niezupełnie się spełni, to żaden wstyd. Byłbyś w niezłym towarzystwie. ;-)

Babska logika rządzi!

    Czy pojęcie pryz może odnosić się do jednostki porzuconej i odnalezionej już po zakończeniu działań wojennych?

Nie, ponieważ https://pl.wikipedia.org/wiki/Pryz jest to: zdobycz wojenna w postaci skonfiskowanej cywilnej jednostki, pływającej pod banderą państwa nieprzyjacielskiego, lub jednostki państwa neutralnego wiozącej niedozwolony ładunek (przemyt) do państwa, będącego drugą stroną w konflikcie zbrojnym.

Czyli nie pasuje do definicji. Ale! wg. Wikipedii to by podpadało pod "derelict", tylko nie wiem, jak to przełożyć. "Mienie porzucone"? "Wrak"? W każdym razie mamy tu klasyczną salvage operation – może któryś prawnik będzie wiedział.

    sytuacja w Kosmosie jest pod tym względem nieunormowana, a to daje autorowi prawo do tworzenia neologizmów i naginania znaczeń.

Kosmos podpada pod prawo morskie, a przynajmniej większość science fiction tak przyjmuje (space is an ocean, nie?).

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cześć Tarnino,

Problem z wikipedią jest taki, że ona sama ze sobą się rzadko zgadza :D. Pryzem niekoniecznie musi być jednostka cywilna.  Np tu:  https://pl.wikipedia.org/wiki/USS_Chesapeake_(1799) i tu :https://pl.wikipedia.org/wiki/Edward_Pellew piszą, że pryzami były okręty wojenne. 

 

Delecrict też nie pasuje, bo to podpada pod sam ładunek a nie całą jednostkę. 

 

Wrzucę temat na jakieś forum wilków morskich :D może mnie nie przeciągną pod kilem 

 

Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!

Ha. Chyba najlepiej faktycznie się zwrócić do wilków morskich.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Drodzy, jak można by wytłumaczyć oświetlenie podziemnego świata, żeby nie brzmiało na zbyt naciągane?

 

Czy roje magicznych świetlików to coś, co w lekko absurdalnym tekście nie zazgrzyta za bardzo? Czy takim światłem można wytłumaczyć istnienie choćby szczątkowej roślinności i fauny?

 

Zależy mi na tym, żeby źródło światło było jednocześnie pewnego rodzaju zasobem, który można potraktować jako dobro ekonomiczne, i tym samym źródło hierarchii społecznej.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Co powiesz na fosforyzujące grzyby?

Rozdzióbią nas kruki, wrony i ptaki ciernistych krzewów.

O, ale to dobre!

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Innym organizmom też zdarza się świecić – bakterie bioluminescencyjne, ryby głębinowe, próchno... Jest parę minerałów, które świecą w ciemności, ale nie wiem, czy nie muszą się najpierw “naładować”. Ale jeśli to fantasy, to możesz szaleć ze skałami, które świecą po ogrzaniu, po wysłuchaniu paru modlitw, gry na lutni albo kilku kłamstw, posmarowaniu gęsim smalcem itp. Masz jeszcze do dyspozycji gaz ziemny, metan, może ropę naftową... Do wyboru, do koloru.

Babska logika rządzi!

No i ogień grecki, ale z nim ostrożnie proszę!;)

delulu managment

    Zależy mi na tym, żeby źródło światło było jednocześnie pewnego rodzaju zasobem, który można potraktować jako dobro ekonomiczne, i tym samym źródło hierarchii społecznej.

W takim razie musisz ograniczyć jego występowanie – musi być tylko w niektórych miejscach, mniej lub bardziej dostępnych, albo powstawać tylko w pewnych warunkach. Powinno też być pożyteczne, ale nie musi (po co komu perły? A drogie są).

    Co powiesz na fosforyzujące grzyby?

Dobra myśl, grzyby potrzebują pożywienia, więc na suchych skałach nie urosną. To samo inne organizmy. Możesz sobie wymyślić cały ekosystem, którego niektóre elementy świecą, a inne nie. W oceanie są oazy geotermalne, jak Ci się to widzi jako źródło energii?

    Jest parę minerałów, które świecą w ciemności, ale nie wiem, czy nie muszą się najpierw “naładować”.

Zależy – światło wymaga zasilania. Ale istnieją też minerały radioaktywne, które zasilają się same. A w fantasy możesz w ogóle mieć jakiś minerał “magioaktywny” – niezbędny do posługiwania się magią. Takie coś może spokojnie świecić, stosunkowo rzadkie też może być, i na pewno będzie użyteczne (dodatkowo wytworzy kolejne soczyste problemy, np. co zrobić ze zużytym, wyssanym z magii kamieniem – i w to Ci graj!).

    Masz jeszcze do dyspozycji gaz ziemny, metan, może ropę naftową...

Grozi wybuchem, ostrożnie. I potrzebuje tlenu. Ale jeśli to świat beztlenowy, to już masz powód, żeby nie spalać paliw :D

    No i ogień grecki, ale z nim ostrożnie proszę!;)

Jasne, może od razu termit XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

E = mc^2 i źródło energii gotowe. Skoro antymateria i materia mogą się spotkać i wytworzyć światło, to może magia i antymagia?

Ewentualnie mag może zaklinać/zmuszać/błagać wodory, żeby się bardzo przytuliły do siebie. Energii będzie mniej, ale otrzymamy sztuczne Słońce. Tylko mag zużyje na to magię... i skąd ją weźmie?

I tak jest potrzebny dopływ energii z zewnątrz, lub magii, lub czegokolwiek. Nawet geotermia potrzebuje chłodnicy, żeby wytworzyć użyteczną pracę. Przepływ energii brzmi wiarygodniej niż obieg zamknięty. Zamknięty świat zachoruje na entropię i umrze.

Gdyby ten podziemny świat miał stronę gorącą i stronę zimną – dosłownie lub w przenośni – to można go zasilić na wiele sposobów.

Mieszkańcy mogą również kraść magów z powierzchni i po rozładowaniu zanosić ich z powrotem :P

Ewentualnie mag może zaklinać/zmuszać/błagać wodory, żeby się bardzo przytuliły do siebie.

Kurczę, czy fizyka jądrowa mogłaby być bardziej urocza? XD

I tak jest potrzebny dopływ energii z zewnątrz, lub magii, lub czegokolwiek.

Radioaktywność go nie potrzebuje (oczywiście, kiedyś się kończy, ale to może być dodatkowy problem dla bohaterów).

Przepływ energii brzmi wiarygodniej niż obieg zamknięty

Jasne, a kto postulował obieg zamknięty?

Zamknięty świat zachoruje na entropię i umrze.

Życie to śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową :)

Gdyby ten podziemny świat miał stronę gorącą i stronę zimną – dosłownie lub w przenośni – to można go zasilić na wiele sposobów.

Oooo, dobre!

Mieszkańcy mogą również kraść magów z powierzchni i po rozładowaniu zanosić ich z powrotem :P

Było, ale dobre :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Życie to śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową :)

Tak, ale życie chociaż podejmuje walkę z entropią. Każde stworzonko powstało dzięki pracy, swojej i rodziców i nie jest kupką popiołu, przynajmniej przez pewien czas. Niektóre stworzonka nawet wznoszą budowle i tworzą porządek, a wszystko dzięki dopływowi energii z zewnątrz.

Z praw termodynamiki wyłączone są podobno pokoje dzieci, szopy do majsterkowania i damskie torebki. Można wykonać dowolnie wielką pracę, a i tak porządek się nie pojawia.

    Z praw termodynamiki wyłączone są podobno pokoje dzieci, szopy do majsterkowania i damskie torebki. Można wykonać dowolnie wielką pracę, a i tak porządek się nie pojawia.

Nie, nie są wyjęte spod praw termodynamiki – w końcu pierwszym i najważniejszym z tych praw jest "entropia zawsze rośnie" :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Uuu, brzmi dobrze :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Z ciekawości przejrzałem składniki: HRP robi się z chrzanu, bielinkę też domorosły alchemik zrobi, z luminolem najtrudniej. Więc jeśli znika wam chrzan z podwórka, to pewnie tresowane krety go wciągają do podziemnego świata :)

Upewnię się: czy po otrzymaniu głębokiej rany w ramię można trwale stracić władzę w ręce?

Rozdzióbią nas kruki, wrony i ptaki ciernistych krzewów.

Dzięki!

Rozdzióbią nas kruki, wrony i ptaki ciernistych krzewów.

Obrazek coś zjadło, ale na podstawie nazwy pliku “hanging iron brazier” – hmm. Wikipedia w ogóle tłumaczy “brazier” jako koksownik XD Zasadniczo “brazier” to naczynie na ogień (na płonący węgiel drzewny) służące bardziej do gotowania niż oświetlania. W ostateczności możesz napisać coś w stylu “zwisające na łańcuchach lampy” choć to może dać nie do końca taki efekt, o jaki chodzi.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ups. ^^ Może ten link zadziała.

Mi też podpowiadało wyłącznie koksownik, dlatego chciałam zapytać, czy istnieje może jakieś inne określenie. 

Swoją drogą, czy koksownik to zbyt współczesna nazwa,  by pojawiła się w tekście, którego fabuła jest osadzona w klimatach pseudo-średniowiecznych?

Swoją drogą, czy koksownik to zbyt współczesna nazwa,  by pojawiła się w tekście, którego fabuła jest osadzona w klimatach pseudo-średniowiecznych?

Raczej tak, koks to koniec szesnastego wieku. Aczkolwiek to by jeszcze można naciągnąć w świecie fantasy, gorzej, że koksownik kojarzy się z koszem a nie z taką tacą (a podwieszanie kosza to bardzo zły pomysł, chyba, że w pomieszczeniu przebywają jedynie demony cieszące się wysoką redukcją obrażeń od ognia).

 

”Podwieszana taca z żarem”?

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Dziękuję. ^^

kojarzy się z koszem a nie z taką tacą (a podwieszanie kosza to bardzo zły pomysł, chyba, że w pomieszczeniu przebywają jedynie demony cieszące się wysoką redukcją obrażeń od ognia).

To już taca gorsza :D Zawsze możesz zredukować poziom rycerskości i porozwieszać kaganki :) bywały metalowe.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Czy posunąłem się do przesady, jeśli w warunkach quasi-średniowiecznych mam obóz wojskowy, w którym połowę ludzi stanowi czeladź?

Rozdzióbią nas kruki, wrony i ptaki ciernistych krzewów.

Chcę zmodyfikować genetycznie człowieka, żeby zaszyfrować w nim wiadomość. Optymalna sytuacja to taka, że potem na przykład pobiera się próbkę krwi i odczytuje komunikat. Jakie komórki wybrać? Przeszczep szpiku, żeby organizm wytwarzał zmienione leukocyty, będzie się nadawał?

Babska logika rządzi!

Będzie się nadawał, można też komórki macierzyste szpiku zmodyfikować “na miejscu” jakimś CRISPR-em albo podobnym, wyobrażonym mechanizmem.

 

Można też zamiast modyfikować genom człowieka wszczepić mu wirus z zakodowaną wiadomością, który by sobie w jego krwi pływał.

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Myślałam o wirusie, ale boję się, że go system odpornościowy będzie sukcesywnie tępił i po jakimś czasie komunikat będzie trudny do odczytania z uwagi na brak materiału. 

Dobra, w takim razie poprzestanę na szpiku. 

Dzięki bardzo. :-)

Babska logika rządzi!

Są wirusy, których system odpornościowy nie jest w stanie wytępić i zostają w organizmie na całe życie.

Aczkolwiek oczywiście skoro szpik Cię zadowala, to zostań przy tym. Może to będzie nawet bardziej zrozumiałe dla czytelnika.

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Będzie się nadawał, można też komórki macierzyste szpiku zmodyfikować “na miejscu” jakimś CRISPR-em albo podobnym, wyobrażonym mechanizmem.

Tak ściślej, z tego co wiem, te dwie kwestie przy obecnych możliwościach są połączone – szpik się pobiera, edytuje CRISPR-em, potem pacjentowi trzeba wytłuc jego własny i dokonać autoprzeszczepu tych zmienionych komórek macierzystych. Oczywiście to procedura ogromnie obciążająca i ryzykowna.

Można też zamiast modyfikować genom człowieka wszczepić mu wirus z zakodowaną wiadomością, który by sobie w jego krwi pływał.

To niezupełnie, w chorobach wirusowych okres wiremii jest krótkotrwały – organizm szybko eliminuje wirusy krążące we krwi. Te, które pozostają w organizmie, ukrywają się we wnętrzu jakichś komórek (na przykład: wirusy zapalenia wątroby w hepatocytach, HIV w limfocytach) i są trudne do bezpośredniego wykrycia, testy przesiewowe na takie choroby opierają się raczej na badaniu przeciwciał.

Można natomiast używać wirusów jako wektorów terapii genowej, przygotowując je, żeby modyfikowały kod zakażanych komórek w konkretny sposób, ale wydaje mi się, że przynajmniej na razie jest to metoda mniej precyzyjna.

 

W sumie był jakiś starożytny Grek, który wytatuował niewolnikowi wiadomość na głowie, poczekał, aż mu odrosną włosy, i wysłał jako kuriera do zaprzyjaźnionego władcy. Metoda trochę mniej wysublimowana, ale zupełnie podobna.

Idąc dalej tym tropem – a gdyby wszczepić temu człowiekowi jakieś mało zjadliwe pasożyty i to one, a nie on sam, miałyby wiadomość zaszyfrowaną w kodzie genetycznym? Koniec końców lepiej mieć owsicę niż przeszczepiony szpik.

Oczywiście to procedura ogromnie obciążająca i ryzykowna.

Ano. Medycyna w światach fikcyjnych działa przeważnie na zasadzie magii. Żadnych efektów ubocznych, poza ewentualnie przemianą w człowieka-stawonoga.

Metoda trochę mniej wysublimowana, ale zupełnie podobna.

Zdecydowanie wygodniejsza i mniej inwazyjna.

gdyby wszczepić temu człowiekowi jakieś mało zjadliwe pasożyty i to one, a nie on sam, miałyby wiadomość zaszyfrowaną w kodzie genetycznym?

Cyberpunk z owsikami XD 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hmmm. Nie wiedziałam, że trzeba wytłuc oryginalny szpik. Nie może być mieszany, po części ze zmianami w “śmieciowym” DNA?

Babska logika rządzi!

Nie chcę się wypowiadać o sprawach, o których mam bardzo mgliste pojęcie (choćby dlatego, że widzę z zewnątrz, jak takie wypowiadanie wygląda, tak, panowie politycy), ale coś mi się zdaje, że nie możesz wymienić w (eukariotycznej) komórce części DNA. A znowu, jeśli wymienisz część komórek, a nie wszystkie, to układ odpornościowy chyba się wścieknie, bo nic w przyrodzie nie ma tylko jednego skutku i antygeny na powierzchni (albo coś) pewnie będą inne.

Czy jest na sali genetyk?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Więcej medycyny (jeszcze nie doszłam do tego punktu tekstu i długo nie dojdę, chcę się przygotować):

wszyscy wiemy, że ranę skażoną ZUEm należy obficie płukać, a pacjentowi zapewnić ciepło oraz athelas. Pytanie – co będzie, kiedy całe zdarzenie ma miejsce na zimnej pustyni (nie Antarktyda, bardziej Gobi), gdzie nie bardzo jest czym płukać ani co palić w ognisku, a jedyny potencjalny udzielacz pomocy nie rozpoznałby właściwych ziół, gdyby tam nawet rosły? Przyjaźni Beduini są mocną opcją, ale nie są na telefon. Zdecydowanie mamy do dyspozycji jaskinie (czy są jaskinie bez wody?), udzielacz pomocy dysponuje wiedzą medyczną, jakiej można się spodziewać po kimś ze wsi, kto jednak przez ostatnich parę lat mieszkał w mieście i czytuje dużo przygodowych powieści. Czyli, jak mawiają Amerykanie, crapshoot.

Jak się przedstawiają szanse bohatera na przeżycie mniej więcej w jednym kawałku?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Jeżeli zgłosi się jakiś lekarz, to może mnie poprawi, ale moim zdaniem pytasz na tyle ogólnikowo, że trudno tu sensownie pomóc. Czasami zakażona rana w końcu oczyści się z ropy i zziarninuje, a czasami bakterie rozprzestrzeniają się po organizmie i pacjent umiera we wstrząsie septycznym, może to zależeć od mnóstwa różnych czynników. Wydaje mi się, że rany nieprzekraczające w głąb tkanki podskórnej rzadko prowadzą do śmiertelnego zakażenia (chyba że delikwent zostałby pokąsany przez wściekłe zwierzę lub miałby kontakt z zarodnikami tężca), rany drążące do jam ciała i narządów wewnętrznych bardzo często, a dla złamań i obrażeń mięśni szanse kształtują się jakoś pośrednio, ale na pewno są różne wyjątki. Skoro mówisz, że bohater czytuje dużo przygodowych powieści, to akcja rozgrywa się mniej więcej współcześnie, więc powinien wziąć na wyprawę podstawowe środki dezynfekcyjne i opatrunkowe.

Jeśli natomiast Twoje ZUO jest bardziej metafizyczne, niewątpliwie masz znaczną swobodę autorską. Frodo nie przeżyłby bez wykwalifikowanej pomocy i w ogóle sceny, w których bohater zwalcza mroczne skażenie dzięki potędze miłości lub heroizmowi ducha, zwykle wypadają nieznośnie patetycznie, ale i to można dobrze napisać (THIS! IS!! NOT!!! MY!!!! COW!!!!!).

Zasadniczo jakiś jad może tu będzie, na razie jeszcze nie wiem, jak bardzo neurotoksyczny, a jak bardzo ZUY. Inna rzecz, że faktycznie, jeśli ZUO gryzące, to potwory zasadniczo zębów nie myją, więc... Myślę dalej.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Wiesz, jeśli ZUO jest magiczne, to możesz zrobić wszystko, co Ci wyobraźnia podyktuje, włącznie z apteczką w postaci talizmanu.

Babska logika rządzi!

ZUO jest potworem (jaskiniowym). Jeszcze nie wiem, czy bohatera dziabnie, czy tylko potarmosi, ale niezależnie od poziomu magiczności, jest duże i ma zębiska. Może trzeba zerknąć na skutki spotkań ludzi z waranami z Komodo...

 

ETA: Bo na razie muszę jeszcze wykombinować, jak bohatera umieścić w leżu ZUA. Ale zasadnicza idea stojąca za moim pytaniem jest taka: jak bardzo mogę go wytarmosić, żeby bez opatrzenia przeżył i dalej się (nie od razu,ale później) ruszał.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Zagwozdka Tarniny: » jak bardzo mogę go wytarmosić, żeby bez opatrzenia przeżył i dalej się (nie od razu, ale później) ruszał. «

Klucz zamknięty nawiasami. Żadne ,,później’’, bo zanim ono nastąpi, bohater może udać się na piwo do świętego Piotra. Co zależy od stopnia wytarmoszenia, oczywiście. Wziąć też należy pod uwagę, że podczas tarmoszenia dobytek bohatera może zostać uszkodzonym rozsypany, i to na sporej przestrzeni... toteż, reasumując napisane i pozostające w domyśle, tarmoszenie i co po nim należy porządnie zorganizować czasowo i przestrzennie, żeby i skutki straszyły, i bohater zachował szanse na wyłabudanie się z afery z życiem.

Wzorowania się na skutkach konfliktu człowiek – waran z Komodo nie polecam. Jak nie rozgryzie od razu, to zakazi takim ,,zoo’’ mikrobiologicznym, że marnę szansę.

Jeśli bohaterowie poleźli na pustynię, to powinni mieć jakąś wodę po prostu ze sobą, a jeśli nie, to ostatecznie można na ranę ordynarnie naszczać – tak, siuśki nie są sterylne, ale woda z kranu albo ze strumienia też nie jest.

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Dobra, jeszcze nawet nie wiem, jaki duży jest ten potwór XD (Godzilla za duża, waran z Komodo, wedle Wikipedii, waży 80 kilo... hmmm...) Na pewno nie chcę Szeloby, która tylko udziabała jadowicie w celu późniejszej konsumpcji i nie spowodowała trwałych skutków (za bardzo). Chcę bohaterowi zrobić krzywdę – ale nie taką, żeby po jakimś czasie u przyjaznych Beduinów nie mógł ich opuścić o własnych siłach.

Wzorowania się na skutkach konfliktu człowiek – waran z Komodo nie polecam. Jak nie rozgryzie od razu, to zakazi takim ,,zoo’’ mikrobiologicznym, że marnę szansę.

No, kurczę, właśnie. Zastanawiam się nad tym gryzieniem, czy w ogóle powinno mieć miejsce. Jeśli tak, to potwór raczej jest jadowity, a poza tym i tak ma mnóstwo paskudztwa w gębie. Ale może też mieć solidnie umięśniony i nadający się do łamania kości ogon...

Wziąć też należy pod uwagę, że podczas tarmoszenia dobytek bohatera może zostać uszkodzonym rozsypany, i to na sporej przestrzeni...

Biorę. Z dwóch istotnych elementów tego dobytku jeden powinien przetrwać, bo jest mały i bez ruchomych części (chyba nie spadnie rzecz zawieszona na łańcuszku na szyi?), a drugi może uszkodzę już wcześniej (bo to delikatne urządzenie mechaniczne znane też jako zegarek na dewizce – mniej więcej).

Jeśli bohaterowie poleźli na pustynię, to powinni mieć jakąś wodę po prostu ze sobą

Zakładasz nieco większy poziom przygotowania życiowego, niż ja zakładałam... Oni na tę pustynię nie poleźli dla przyjemności. Nie mamy tu do czynienia z Timothym Archerem, który pojechał autem na pustynię z dwiema butelkami coli (i nie zabrał nawet niczego do naprawy tegoż auta), ale nie mamy też do czynienia z Lawrencem z Arabii (na pewno nie będą potem o tym pisać książek – swoją drogą, muszę to wreszcie przeczytać).

jeśli nie, to ostatecznie można na ranę ordynarnie naszczać

Na to, to te głupki nie wpadną XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cześć!

 

W lekkim, nieco humorystycznym tekście weird-fantasy, który puszcza oczko w stronę wiedźmińskiego uniwersum, bohaterowie używają eliksiru o nazwie “Tyłkosmok” albo “Duposmok”.

Działa tak, że jak się go wypije, to można z tyłka ziać ogniem jak prawdziwy smok. Pytanie, czy to działanie jest jednoznacznie do przewidzenia po samej nazwie, czy też trzeba tłumaczyć?

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Pasuje, nie tłumaczyłbym.

Pytanie, czy to działanie jest jednoznacznie do przewidzenia po samej nazwie, czy też trzeba tłumaczyć?

Nie tłumaczyć, tylko pokazać w scenie, im bardziej walniętej, tym lepiej (jak weird, to weird). Nie twierdzę, że nie możesz mieć w tekście szalonego alchemika, twierdzę, że szalony alchemik jest o wiele zabawniejszy, kiedy się pałęta i robi dziwne rzeczy, niż kiedy wykłada krowie na rowie działanie swoich eliksirów.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ponieważ smoki, te klasyczne, ogniem z paszczy zieją, eliksir nazwałbym tyłko/dupoziejem. Mnie sztampowo mi to brzmi.  :-)

Dzięki za opinię, zmienię nazwę na “Smoczy Zad” i będzie. To nawet bardziej pasuje do tego konkretnego bohatera ;-)

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Chciałam zapytać, bo pojawił się dylemat przy moim opku: czy u trupa może pojawić się napięcie mięśniowe? Chodzi o wyjątkowo nienaturalną pozę zabitego. Zapamiętałam sobie z filmu kryminalnego stężenie pośmiertne, ale być może się mylę. :)  Z góry dzięki. heart

Pecunia non olet

Skoro nikt się jak dotąd nie wyrywa do odpowiedzi... Stężenie pośmiertne (rigor mortis) rzecz jasna jest prawdziwym zjawiskiem, pojawia się zwykle po kilku godzinach, ale w szczególnych przypadkach nawet bezpośrednio po zgonie. Jednak w Twoim opowiadaniu, jeżeli dobrze rozumiem, patolog wnioskuje na podstawie stopnia tegoż stężenia o trybie życia denata – nie czuję się kompetentny, żeby oceniać, na ile to realne. To już dużo trudniejsze pytanie, pewnie mogłaby Ci pomóc Wiktor Orłowski, gdyby przypadkiem akurat zajrzała.

Bardzo dziękuję, Ślimaku Zagłady heart, ogólnie opko dotyczy okrutnego mordowania zwyrodnialców przez istoty fantastyczne, które w tym konkretnym przypadku ułożyły ciało zabitego w nienaturalnej pozie, ma złamany kręgosłup, ręce oraz nogi i właśnie owe mięśnie naprężone również nienaturalnie. Patolog wspomina o tym, aby podać kolejny dowód, że w tym morderstwie najprawdopodobniej – że tak to ujmę – maczał łapy poszukiwany od pewnego przez policję tajemniczy, seryjny zabójca, który nie może być człowiekiem. :) Na razie tak to zostawię. ;) 

Pecunia non olet

Jak nazwać miejsce, z którego operują balony?

Załóżmy, że pseudorenesansowa armia używa balonów.

Stacja balonowa, baza balonowa, placówka balonowa?

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Baza brzmi nieźle, chociaż trochę za nowocześnie. Hmmmm. Może ktoś z aeroklubu będzie wiedział? 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Eee... lotnisko?

 

Aczkolwiek twoje przykłady też są dobre.

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Na lotnisku (albo lądowisku) będą lądować, w hangarach (chyba?) trzymać balony, ale jak nazwać całość?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Może port balonowy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O, to dobrze brzmi.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Mam pytanie do osób, które znają się na realiach II wojny światowe. Co by się stało, gdyby żołnierz Wermachtu zdezerterował z transportu na front? Kto zostałby wyznaczony do ścigania? Jak wyglądałoby takie ściganie?

Koniecznie trzeba obejrzeć film “Giuseppe w Warszawie” ;)

delulu managment

Staruchu, dzięki, podrążę w tym kierunku.

Hej, mam nowy pomysł na historię, tylko muszę rozwiązać, a właściwie stworzyć jeden problem – co mogłoby spowodować czasowe wstrzymanie ruchu pociągów na danym odcinku? Przyszedł mi do głowy zerwany most, ale nie wiem, czy to nie przesada.

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Cokolwiek tak naprawdę

 

Duża zaspa, drzewo na torach, zerwana trakcja po burzy, samobój

Planowa naprawa nawet

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

OK, w takim razie wymyślę coś, co będzie miało znaczenie dla fabuły. Dzięki!

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Dwa pytania:

 

czy ktoś (zwłaszcza spośród starszych panów) ma jakieś materiały o zapoznanych prlowskich wynalazcach?

czy fraza: "był owinięty wytartą, postrzępioną ruaną" jest zrozumiała? (Bez pomocy wyszukiwarki!)

 

ETA: I jeszcze trzecie, bo zapomniałam: to jak to jest z tymi jaskiniami? Czy na zimnej pustyni mogą być jaskinie? Jak stara geologicznie musi być ta pustynia, żeby jaskinie wydrążone w okresie wilgotnym jeszcze się nadawały na M4 dla potwora? (Im większe i bardziej kręte, tym lepsze, więc chyba jestem skazana na zjawiska krasowe... ale może są jakieś inne możliwości?)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

"był owinięty wytartą, postrzępioną ruaną"

Nikt się nie odzywa, ale ja osobiście nie mam pojęcia, czym jest ruana. Wyobraziłem sobie coś pomiędzy kołdrą a firanką. :I

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

"był owinięty wytartą, postrzępioną ruaną" jest zrozumiała? (Bez pomocy wyszukiwarki!)

Bez wyszukiwarki nie wiedziałem, a po użyciu wyszukiwarki pierwsze, co wyskoczyło to... słowniki angielsko-polski i hiszpańsko-polski.

Tak że raczej nie obstawiałbym, że to jest bardzo zrozumiałe słowo.

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Też musiałam wygooglać. Nie lepiej po prostu poncho/ponczo? 

There's no medicine for regrets.

Tak podejrzewałam. No, nic, ubieramy bohatera w ponczo.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

czy fraza: "był owinięty wytartą, postrzępioną ruaną" jest zrozumiała? (Bez pomocy wyszukiwarki!)

Zawsze możesz dodać przypis, tłumaczący co to jest. Wiem, że nie jest to popularne (w sensie  lubiane), ale można rozważyć w kontekście zachowania klimatu – czy w danym przypadku poświęcić ten komfort z przypisem, czy część klimatu przedstawionego przez m.in. używanie oryginalnych nazw przedmiotów z danego regionu. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Mmmm, nie piszę o zaginionych w kolumbijskiej dżungli, więc chyba nie tym razem. Zresztą, gdyby to słowo było potrzebne, to wykombinowałabym coś, żeby to było widoczne z kontekstu.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Czy jest na pokładzie jakiś egiptolog?

Potrzebuję skonsultować jedną rzecz, której nie umiem znaleźć w sieci ani posiadanych książkach.  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Z nieoficjalnych znawców Egiptu były drakaina i Wiktoria, ale może być trudno je złapać.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dzięki, podpytam.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Hej, 

mam plan na stworzenie świata sci-fi, bardzo prosiłbym o pomoc osoby z większą wiedzą niż moja o odpowiedź:

– Czy po wykryciu asteroidy na tyle wielkiej, żeby zniszczyć Ziemię, jest taka możliwość, żebyśmy mieli około 10 lat na reakcję, jako Ziemianie. Internet podpowiada, że teoretycznie nawet i więcej, ale chciałbym wiedzieć, czy jest to wiarygodne.

– Czy pomysł, który narodził mi się w głowie, a dokładnie: “masowa teleportacja kwantowa, zdolna przenieść całe państwa wraz z ludnością, armią, infrastrukturą i surowcami” jest jakkolwiek wiarygodny, jeśli chodzi o przeniesienie danego kraju na inną planetę. Nie znam się na rodzajach teleportacji, oczywiście posługując się fantastyką, mogę sobie wymyślić, że coś takiego zostało stworzone, natomiast zastanawia mnie, czy “kwantowa” to dobra droga zakładając, że państwo A ewakuuje się z Ziemi na inną, obcą planetę. Może jest tu ktoś, kto mógłby mi wskazać drogę, lub jakieś źródła na których mógłbym bazować opisując tak skomplikowany proces.

– Czy teleportowanie żołnierzy w konkretne miejsce musi zakładać port teleportacyjny w miejscu, gdzie żołnierze “wylądują”, czy da się to jakoś obejść? 

Bardzo dziękuję z góry za wszystkie opinie.

Pozdrawiam serdecznie!

You cannot petition the Lord with prayer!

– Czy po wykryciu asteroidy na tyle wielkiej, żeby zniszczyć Ziemię, jest taka możliwość, żebyśmy mieli około 10 lat na reakcję, jako Ziemianie. Internet podpowiada, że teoretycznie nawet i więcej, ale chciałbym wiedzieć, czy jest to wiarygodne.

Tak.

 

Czy pomysł, który narodził mi się w głowie, a dokładnie: “masowa teleportacja kwantowa, zdolna przenieść całe państwa wraz z ludnością, armią, infrastrukturą i surowcami” jest jakkolwiek wiarygodny,

Na ile rozumiem, kwantowa teleportacja przenosi tylko stan obiektu a nie sam obiekt, więc żadnych surowców ani niczego użytecznego przenieść nie da, albo przynajmniej nie ma to żadnego praktycznego sensu – żeby kwantowo teleportować toster, musiałbyś wszystkie cząsteczki potrzebne do zrobienia tostera mieć i tak na miejscu, więc nieskończenie taniej i łatwiej byłoby zrobić nowy toster.

 

Można ewentualnie rozmyślać o zasadności kwantowej teleportacji ludzi, gdybyśmy przyjęli że przeniesienie stanu kwantowego całego człowieka przenosi jego świadomość/jaźń/duszę, ale to już turboabstrakcja, metafizyka, grube rozkminy i pełna fikcja, więc tylko od autora zależy, czy to ma sens.

 

Czy teleportowanie żołnierzy w konkretne miejsce musi zakładać port teleportacyjny w miejscu, gdzie żołnierze “wylądują”, czy da się to jakoś obejść? 

Jeśli mówimy o kwantowej teleportacji, to tak, coś musiałoby tych żołnierzy “poskładać” na miejscu i przechowywać niezliczoną ilość splątanych cząsteczek w ogóle pozwalających na kwantową teleportację.

 

Co jeszcze ważne, kwantowa teleportacja z “portu A” do “portu B” odbywałaby się z prędkością światła, więc ona tak naprawdę z teleportacją niewiele ma wspólnego.

 

Jeśli chciałbyś faktycznie ewakuować cały kraj razem z zasobami, to raczej powinieneś celować w jakieś tunele czasoprzestrzenne. Choć też do końca ciężko mi sobie wyobrazić, jak miałoby to działać – ale tunele czasoprzestrzenne mają tę zaletę w porównaniu z kwantową teleportacją, że są hipotetyczne, więc w sumie mogą działać mniej więcej tak, jak fabuła potrzebuje xd

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Jeśli chciałbyś faktycznie ewakuować cały kraj razem z zasobami, to raczej powinieneś celować w jakieś tunele czasoprzestrzenne. Choć też do końca ciężko mi sobie wyobrazić, jak miałoby to działać – ale tunele czasoprzestrzenne mają tę zaletę w porównaniu z kwantową teleportacją, że są hipotetyczne, więc w sumie mogą działać mniej więcej tak, jak fabuła potrzebuje xd

O to, to, to! Przyjrzę się temu dokładnie, wielkie dzięki!

Na ile rozumiem, kwantowa teleportacja przenosi tylko stan obiektu a nie sam obiekt, więc żadnych surowców ani niczego użytecznego przenieść nie da, albo przynajmniej nie ma to żadnego praktycznego sensu – żeby kwantowo teleportować toster, musiałbyś wszystkie cząsteczki potrzebne do zrobienia tostera mieć i tak na miejscu, więc nieskończenie taniej i łatwiej byłoby zrobić nowy toster.

Tego się właśnie obawiałem.

 

Dzięki wielkie za tę odpowiedź, bardzo mi pomoże!

You cannot petition the Lord with prayer!

    Tak.

Jak dla kogo :D Serio, "wiarygodne" jest zawsze dla kogoś. Jeśli to dobrze podbudujesz, to będzie wiarygodne dla Twojego czytelnika. Nie zrobisz sam całej pracy, ale część musisz – i to z tej pracy, którą zrobisz, będziesz rozliczany. Albo z tego, że Ci się nie chciało jej zrobić, hint, hint.

    Nie znam się na rodzajach teleportacji, oczywiście posługując się fantastyką, mogę sobie wymyślić, że coś takiego zostało stworzone, natomiast zastanawia mnie, czy “kwantowa” to dobra droga zakładając, że państwo A ewakuuje się z Ziemi na inną, obcą planetę.

Mmmm, wygląda mi to na trop: https://tvtropes.org/pmwiki/pmwiki.php/Main/QuantumMechanicsCanDoAnything  XD A serio – nie, miękkie SF nie stwardnieje tylko dlatego, że wlepisz gdzieś słowo "kwantowy" (wręcz przeciwnie). Ale musi być twarde?

 

 

Nie musi. To nie jest tekst, którego szukasz. Pisz dalej.

 

(A jeżeli musi, to czeka Cię parę lat ciężkich studiów :D Serio, ja z moimi piratami muszę grzebać w źródłach, żeby wyważyć potęgę Imperium, żeby nie była za duża, okrucieństwo piratów i poziom wyrąbania poddanych na wyżej wymienione Imperium – bo tego się nie da załatwić magią! A Ty z teleportacją nie musisz, bo to się da załatwić magią/magiofizyką. Choose your battles, jak mawiają Amerykanie, i słuchaj mistrza Arthura C. Clarke'a. Nauki ścisłe zawsze uzupełnisz – to nauki humanistyczne wymagają czasu i wysiłku zrozumienia, i to one są dla pisarza ważniejsze).

    kwantowa teleportacja przenosi tylko stan obiektu a nie sam obiekt, więc żadnych surowców ani niczego użytecznego przenieść nie da, albo przynajmniej nie ma to żadnego praktycznego sensu – żeby kwantowo teleportować toster, musiałbyś wszystkie cząsteczki potrzebne do zrobienia tostera mieć i tak na miejscu, więc nieskończenie taniej i łatwiej byłoby zrobić nowy toster.

Bezczelnie przeklejone z Wikipedii: Stan kwantowy – informacja o układzie kwantowym pozwalająca przewidzieć prawdopodobieństwa wyników wszystkich pomiarów, jakie można na tym układzie wykonać. 

 

Nie mam pojęcia, czy dobrze to rozumiem, ale na mój mały łepek to znaczy, że teleport przenosi wszystkie mierzalne właściwości – więc i masę, i przewodnictwo, i temperaturę, i tak dalej. Więc tak – jeśli interesujące Cię własności są fizycznie mierzalne, to to może się opłacać. Mówiąc tomistycznie, przenosisz formę z materii, która jest tu, na inny kawałek materii, który jest gdzieś tam. Pytanie, czy ten tu traci tę formę, jest interesujące, ale raczej możesz na nie udzielić odpowiedzi, jaka Ci lepiej pasuje do fabuły.

    Czy teleportowanie żołnierzy w konkretne miejsce musi zakładać port teleportacyjny w miejscu, gdzie żołnierze “wylądują”, czy da się to jakoś obejść? 

Ty ustalasz reguły swojego świata, w tym – jak działa teleport. Ale! jeśli te reguły będą dopuszczać za dużo rzeczy, które mógłbyś chcieć bohaterom uniemożliwić, to może Ci sprawić kłopot w przyszłości. Jeśli za mało, to też. Może najpierw pomyśl, co czego Ci ta teleportacja potrzebna i co chcesz za jej pomocą osiągnąć (ja też czasami mam ochotę przenieść resztki naszej cywilizacji do odległej galaktyki...).

    Można ewentualnie rozmyślać o zasadności kwantowej teleportacji ludzi, gdybyśmy przyjęli że przeniesienie stanu kwantowego całego człowieka przenosi jego świadomość/jaźń/duszę, ale to już turboabstrakcja, metafizyka, grube rozkminy i pełna fikcja, więc tylko od autora zależy, czy to ma sens.

Ja Ci dam "turboabstrakcję"! >< Nauki humanistyczne! Argh! Inwazja p-zombi na odległą planetę... to jest pomysł na tekst XD Ale chyba nie o to Ci chodzi XD

    tunele czasoprzestrzenne mają tę zaletę w porównaniu z kwantową teleportacją, że są hipotetyczne, więc w sumie mogą działać mniej więcej tak, jak fabuła potrzebuje xd

Kwantowa teleportacja obiektów makroskopowych nawet nie jest hipotetyczna, o ile wiem, więc ma to samo, tylko bardziej XD

 

Podsumowując – twarde SF nie jest lepsze tylko dlatego, że jest twarde. Jeśli to się przysłuży historii, którą chcesz opowiedzieć, to możesz mieć nawet Gwiezdne Wrota :)

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Podsumowując – twarde SF nie jest lepsze tylko dlatego, że jest twarde. Jeśli to się przysłuży historii, którą chcesz opowiedzieć, to możesz mieć nawet Gwiezdne Wrota :)

Oznaczę tylko ostatnie słowa, ale będzie to odpowiedź do całej Twojej wypowiedzi. Myślę troszkę nad tym i masz rację. Wszystkie te szczegóły są mi potrzebne (albo jak się okazuje wcale nie są), żeby zbudować jakiś świat w którym tak naprawdę ma to drugorzędne znaczenie. Chyba rzeczywiście za bardzo skupiam się nie na tym co powinienem. Chcę, żeby mój świat był spójny, ale nie potrzebuję do tego przecież wiedzy wszystkich mędrców i na siłę robienia z tego wywodu naukowego o teleportacjach. Dzięki Tarnina, to dużo pomogło – serio!

Pozdrawiam serdecznie!

You cannot petition the Lord with prayer!

Ogólnie nauka może być bardzo rozciągliwa.

Rzeczy “ciężkie”, metale nie mogą pływać? Powiedz to krążownikowi.

Rzeczy cięższe od powietrza nie mogą latać? Powiedz to Jumbo Jetowi.

Nic nie może podróżować szybciej niż z prędkością światła? Powiedz to inflacji przestrzeni.

A już w świecie kwantowym to cuda, panie, cuda...

 

Wystarczy więc trochę technobełkotu.

Sam kiedyś stworzyłem coś, w czym “teleportacja kwantowa” za pomocą splątania kwantowego się dzieje.

Jakby miało pomóc – 

https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/23323 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

    Wszystkie te szczegóły są mi potrzebne (albo jak się okazuje wcale nie są), żeby zbudować jakiś świat w którym tak naprawdę ma to drugorzędne znaczenie. 

Otóż to. Patrz tutaj: https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842859 Nie twierdzę, że robienie tych przekładów nie sprawia mi przyjemności (a właśnie, dawno żadnego nie zrobiłam – ma ktoś coś, co by chciał przeczytać po polsku?), ale nie wklejałabym ich na stronę, gdybym nie myślała, że Wy na nich skorzystacie. Więc – korzystajcie!

    Chyba rzeczywiście za bardzo skupiam się nie na tym co powinienem.

Wszyscy tak mamy na pewnym etapie. Może musimy przez niego przejść? heart

    Ogólnie nauka może być bardzo rozciągliwa.

W świetle nauki można spaść na łeb w ciemnej piwnicy :D

    Rzeczy “ciężkie”, metale nie mogą pływać? Powiedz to krążownikowi.

Ale tutaj popełniasz błąd, który kupa ludzi popełnia, nie tylko w związku z nauką (chyba łatwo w niego popaść i nie dam głowy, czy czasem nie popadamy w niego wszyscy – patrz wyżej) – absolutyzujesz własność rzeczy i odnosisz ją do sytuacji, w której nie jest ważna. Kurka, nawet nie umiem tego jasno wytłumaczyć... bo sama jeszcze nie wiem, jak ten błąd zanalizować...

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie mam pojęcia, czy dobrze to rozumiem, ale na mój mały łepek to znaczy, że teleport przenosi wszystkie mierzalne właściwości – więc i masę, i przewodnictwo, i temperaturę, i tak dalej. Więc tak – jeśli interesujące Cię własności są fizycznie mierzalne, to to może się opłacać.

To nie do końca ścisłe. Teleport przenosi informację o mierzalnych właściwościach, które splączesz. Jeżeli masz obiekt X, który chcesz teleportować kwantowo, zaczynasz od przygotowania dwóch wiernych materialnie kopii X (np. fotonu, jonu rubidu, niewielkiego diamentu, panny Rose...), które będziemy nazywać A i B. Dokonujesz maksymalnego splątania kwantowego A z B pod względem stanu, który chcesz teleportować: w tym momencie stan obydwu tych obiektów pozostaje nie zmierzony*, ale kiedy zmierzysz stan jednego z nich, będziesz natychmiast znała stan drugiego niezależnie od odległości pomiędzy nimi. Stosunkowo najłatwiejsze jest splątanie fotonów pod względem polaryzacji (czasem przy przejściu przez kryształ foton rozdziela się na dwa prostopadle spolaryzowane, o niższej energii), inne splątania to wyższa szkoła jazdy albo w ogóle nie wiadomo, jak ich dokonać. Obiekty X i A pozostawiasz sobie, B trafia w miejsce, do którego ma prowadzić teleportacja. Aby ją przeprowadzić, najpierw musimy dokonać wspólnego pomiaru X i A, a to w taki sposób, żeby nie poznawać stanu żadnego z nich, lecz utworzyć splątanie pomiędzy nimi i zmierzyć jego kierunek. To zmieniło pierwotny stan X oraz zniszczyło splątanie pomiędzy A i B – ale ponieważ żadna informacja w układzie tych trzech obiektów nie mogła zostać utracona, B przechowuje teraz informację o pierwotnym stanie X. Pozostaje wysłać odbiorcy klasycznymi metodami ów wynik pomiaru kierunku (ten etap wyjaśnia, dlaczego teleportacja kwantowa nie może jednak przekroczyć prędkości światła). Jego znajomość pozwoli mu obliczyć, jakich operacji musi dokonać na obiekcie B, ażeby odtworzyć (oczywiście pod względem badanego stanu kwantowego) pierwotny obiekt X.

O ile rozumiem, to prawda, że w świetle mechaniki kwantowej znajomość wszystkich stanów kwantowych opisujących dany obiekt w teorii pozwala przewidzieć (probabilistycznie) jego właściwości takie jak temperatura czy przewodnictwo. Niemniej gdybym był mrocznym władcą galaktyki i podwładny teleportowałby mi kwantowo miskę owsianki, kosztem zdolnym zrujnować ekonomicznie niewielki układ gwiezdny, zamiast napisać “podgrzej ją do 300 kelwinów” – spotkałby się z daleko posuniętym brakiem zrozumienia. Co innego, gdybym z jakiejś przyczyny potrzebował odtworzyć spiny wszystkich elektronów w tej owsiance: wtedy jak najbardziej miałoby to sens.

* Typowy przykład, w którym zapis imiesłowu z “nie” łącznie zaburzyłby sens zdania.

Mówiąc tomistycznie, przenosisz formę z materii, która jest tu, na inny kawałek materii, który jest gdzieś tam. Pytanie, czy ten tu traci tę formę, jest interesujące, ale raczej możesz na nie udzielić odpowiedzi, jaka Ci lepiej pasuje do fabuły.

Traci, traci. Wynika to dostatecznie z powyższego opisu, ale też wykazano, że nie istnieje żadna inna metoda, która pozwalałaby go zachować (kwantowy zakaz klonowania).

absolutyzujesz własność rzeczy i odnosisz ją do sytuacji, w której nie jest ważna. Kurka, nawet nie umiem tego jasno wytłumaczyć... bo sama jeszcze nie wiem, jak ten błąd zanalizować...

Kiedy już Ci się uda, to daj znać, bo wygląda mi to na bardzo ciekawy trop poznawczy!

    To nie do końca ścisłe.

Powiedział uprzejmie... XD Czyli wychodzi na to, że zrozumiałam, cóż, wszystko na opak. Ale ma to i swoją dobrą stronę – już wiemy, że teleportacja kwantowa nadaje się może na podstawę ansibla (który i tak nie będzie szybszy od światła, więc to w sumie też bez sensu, chyba żeby ktoś chciał równocześnie przesłać tajną wiadomość w samym stanie kwantowym... ale ona musiałaby być ustalona z góry, tak? czyli miałoby to ograniczone zastosowanie...), ale do transportu czegokolwiek już nie. (Nie mówiłam, że informacje z dziedzin ścisłych są nieużyteczne, ani że nie mogą poddać dobrych pomysłów ;D)

    Typowy przykład, w którym zapis imiesłowu z “nie” łącznie zaburzyłby sens zdania.

"Niezmierzony stan" brzmi cudownie purpurowo :D

    Traci, traci. Wynika to dostatecznie z powyższego opisu

W sumie nie, bo wynika z niego, że to, co napisałam, nie bardzo się do tej sytuacji stosuje... na pewno dałoby się coś wymyślić, ale raczej nie to.

    Kiedy już Ci się uda, to daj znać, bo wygląda mi to na bardzo ciekawy trop poznawczy!

Kiedy już mi się uda, napiszę książkę i będę sławna :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

teleportacja kwantowa nadaje się może na podstawę ansibla (który i tak nie będzie szybszy od światła, więc to w sumie też bez sensu, chyba żeby ktoś chciał równocześnie przesłać tajną wiadomość w samym stanie kwantowym... ale ona musiałaby być ustalona z góry, tak? czyli miałoby to ograniczone zastosowanie...)

Zadajesz nietrywialne pytania, ale to dobrze, od dawna sobie obiecywałem, że wrócę do tych kwestii i rzetelniej je opanuję. Przesyłanie wiadomości w samym stanie kwantowym niezupełnie miałoby sens, ale nie dlatego, ażeby musiała być ustalona z góry. Kiedy spojrzysz na powyższy protokół, zawczasu przygotowujesz splątane obiekty A i B, co pozwala Ci teleportować dowolny stan kwantowy analogicznego obiektu X. Możesz nawet sama nie znać tego stanu.

Jednakże przesyłanie wiadomości w ten sposób to kiepski pomysł. Zgodnie z twierdzeniem Holevo, w wyniku pomiaru można odzyskać z kubitu (jednostki informacji kwantowej zawartej w pojedynczym stanie) tylko bit klasycznej informacji. Tymczasem teleportacja tego kubitu wymaga wysłania do odbiorcy dwóch bitów (oznaczających kierunek uzyskany w pomiarze X i A). W rezultacie tajność Twojej wiadomości sprowadziłaby się do czegoś w stylu “jeśli wysyłam sygnał 01, Bob odczyta ze swojego obiektu B wartość 1” – lub ewentualnie “odczyta z prawdopodobieństwem 30% wartość 0, a na 70% wartość 1” – to już lepiej używać szyfru Cezara...

W rzeczywistości założenia kryptografii kwantowej są poniekąd odwrotne: chodzi w niej o to, żeby bezpiecznie zakodować klasyczne bity poprzez przesyłanie odbiorcy kubitów, a jej potencjalna skuteczność opiera się na tym, że pomiar stanu kwantowego zawsze ten stan zaburza, czyli przechwycenie wiadomości przez wroga byłoby natychmiast zauważalne. Z kolei jedno z ograniczeń stanowi fakt, iż przesyłanie kubitów na większe odległości jest bardzo trudne (i tu rzeczywiście może przyjść z pomocą teleportacja kwantowa). W każdym razie zwykle nie przesyła się tak samej wiadomości – istnieją dość proste algorytmy pozwalające wygenerować na podstawie przesłanych kubitów losowy ciąg bitów wspólny dla nadawcy i odbiorcy, którego można potem użyć już w klasycznym szyfrze jako w pełni bezpiecznego klucza jednorazowego.

W pewnych przypadkach, bez możliwości takiego przesyłu, samo dysponowanie parą splątanych kubitów pozwala na użyteczną, natychmiastową koordynację działań, co nazywa się “pseudotelepatią kwantową”. Wyobraźmy sobie następującą sytuację: dwie armie powstańcze maszerują na Isengard broniony przez Sarumana. By mogły go zdobyć, jedna musi wykonać bezpośredni atak, a druga prowadzić działania wspierające. Saruman dysponuje dywizją orków za liniami wroga, której może zlecić kontruderzenie na jedną z tych armii. Jeśli wybierze tę wykonującą bezpośredni atak, kontruderzenie nie doścignie jej i trafi w pustkę, a Isengard upadnie; jeśli jednak wybierze tę wspierającą, pierścień oblężenia zostanie rozerwany. Dowódcy armii powstańczych mogą się komunikować, ale Saruman nasłuchuje i przechwytuje wszystkie wiadomości. Skoro próba uzgodnienia działań nieuchronnie prowadzi do porażki, co mogą zrobić ci dowódcy? (Nie liczę sztuczek w rodzaju “atakuj, jeśli Balin był szwagrem twojej niedoszłej wybranki”). W klasycznych założeniach najlepszą ich szansą jest to, by każdy rzucił monetą: w połowie przypadków szczęśliwie wylosują rozbieżne decyzje, w połowie z nich Saruman nie trafi z kontruderzeniem – 25%. Wyobraźmy sobie jednak, że podzielili się zawczasu parą splątanych kubitów, więc gdy jeden z nich zmierzy swój i dostanie wynik 0, to od razu wie, że ten drugi też dostanie wynik 0. Może mu napisać otwartym tekstem “jeśli wyjdzie ci 1, prowadź działania wspierające”. Teraz już Saruman ma zwykłą zgadywankę pół na pół, prawdopodobieństwo powodzenia ataku rośnie do 50%.

ale do transportu czegokolwiek już nie.

Jak już wspominałem wyżej, stany kwantowe są na ogół bardzo delikatne i łatwo niszczą się w transporcie, gdy zatem potrzebujesz komuś wiernie przesłać taki stan, teleportacja będzie Twoją najlepszą możliwością. To jest jej podstawowe zastosowanie (np. w kontekście rozproszonych obliczeń kwantowych). Jasne też, że przy tworzeniu fikcyjnego świata hipoteza o kwantowej naturze świadomości i możności jej teleportacji jest bardzo wygodna do sprawnych przenosin bohaterów z miejsca na miejsce, bo zakaz klonowania odwalałby za naukowca brudną robotę niszczenia oryginałów. Coś o tym ubocznie napomknąłem w tamtym tekście na Twój konkurs.

Hmmm... czyli wiadomość byłaby tak tajna, że nawet adresat nie mógłby jej (z użyteczną dokładnością) odczytać? 

Wyobraźmy sobie jednak, że podzielili się zawczasu parą splątanych kubitów, więc gdy jeden z nich zmierzy swój i dostanie wynik 0, to od razu wie, że ten drugi też dostanie wynik 0.

Zaraz, zaraz, ale to jest wynik pomiaru, a nie wiadomość! Toż równie dobrze mogliby zabrać na wyprawę rozkazy w zalakowanych kopertach i otworzyć je we wcześniej ustalonej chwili...

 

Chyba że:

zawczasu przygotowujesz splątane obiekty A i B, co pozwala Ci teleportować dowolny stan kwantowy analogicznego obiektu X

oznacza następujący scenariusz SF: obserwator na stacji Minerwa ma obiekt A, który zabrał sobie z Ziemi, a baza na Ziemi ma splątany z nim obiekt B.

Kiedy obserwator zauważy statki kosmitów, bierze obiekt X i poddaje go interakcji z A (”wysyła meldunek” o pojawieniu się obcej floty) – A zmienia stan na X.

W trakcie rutynowej kontroli obsługa bazy mierzy stan obiektów B przypisanych poszczególnym stacjom obserwacyjnym – wykrywa zmianę stanu obiektu B Minerwy na X i na tej podstawie zawiadamia dowództwo, że w okolicach Minerwy widziano obce statki.

 

Problem małej zawartości informacyjnej meldunku można by jeszcze rozwiązać, tylko jak zresetować taki układ, żeby móc dalej wysyłać meldunki, skoro wysyłka go niszczy? No i zostaje kwestia niekwantowego wysyłania wyników pomiaru, której nadal nie rozumiem.

 

Z tego, co wiem, stan kwantowy jest wektorem, a splątanie to złożenie wektorów – czyli wysyłam odbiorcy (klasycznie) tak jakby długość przekątnej rombu, który mam u siebie, dobrze myślę? I odbiorca, który zna długość jednego boku swojego rombu, może wyliczyć długość drugiego boku (na podstawie mojej informacji), ponieważ wie, że nasze romby są identyczne. Tylko, że kiedy to policzy, romby przestają być identyczne! I już się nie uidentycznią z powrotem, chyba?

 

A poza tym – informację wysłałam jednak klasycznie... coś mi się zdaje, że “kwantowa teleportacja/telepatia” to kolejna moda...

Jak już wspominałem wyżej, stany kwantowe są na ogół bardzo delikatne i łatwo niszczą się w transporcie, gdy zatem potrzebujesz komuś wiernie przesłać taki stan, teleportacja będzie Twoją najlepszą możliwością.

Ale przecież one są informacją? Jeśli tamten ktoś ma dobry dekoder, to po co tak kombinować?

Coś o tym ubocznie napomknąłem w tamtym tekście na Twój konkurs.

A, tak. Pamiętam. ^^

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Czuję, że mamy tu jeszcze parę nieporozumień do rozwikłania... (Robię, co mogę, ale to wymaga dobrych paru lat studiów i sam się w tym nie specjalizuję).

Z tego, co wiem, stan kwantowy jest wektorem, a splątanie to złożenie wektorów

Stan kwantowy – na przykład polaryzacja fotonu, spin elektronu i tym podobne – ma się do kubitu (bitu kwantowego, zawartej w nim jednostki informacji kwantowej) tak, jak binarny stan klasyczny (np. włączona lub wyłączona żarówka) do bitu.

Wewnętrzną strukturę kubitu możemy rzeczywiście opisać wektorem [a b] (tyle że zapisywanym pionowo), gdzie a^2+b^2=1. W teorii informacji kwantowej zwykle używa się równoważnego zapisu a|0⟩+b|1⟩, gdzie |⟩ to tzw. “ket” (jego lewe uzupełnienie to oczywiście “bra” – odpowiadające wektorowi poziomemu, który można by przemnożyć przez ten pionowy – i faktycznie używa się tych staników w wielu rachunkach).

Pamiętajmy jednak, że to struktura wewnętrzna! Obserwator, mierząc stan kubitu, może uzyskać tylko 0 (z prawdopodobieństwem a^2) lub 1 (z prawdopodobieństwem b^2) – nie jest to ograniczenie naszych umiejętności, lecz fundamentalny zakaz fizyczny. Co gorsza, jak mówiliśmy, pomiar trwale zmienia stan kubitu (kolaps funkcji falowej) i każdy kolejny wykaże już to samo.

Myślę jednak, że łatwo uwierzyć, iż to bogactwo struktury wewnętrznej pozwala na zastosowania niedostępne dla zwykłych bitów, nawet jeśli na końcu mamy ograniczoną zdolność wydobycia z niej wyniku obliczeń. Najprostszym tego przykładem jest splątanie, istotnie będące w pewnym sensie formą złożenia wektorów. Dwa splątane kubity mogą na przykład mieć postać 1/√2[00⟩+1/√2[11⟩. Wiadomo, że nie potrafimy tak związać dwóch klasycznych monet, żeby zawsze wypadły na nich dwa orły lub dwie reszki, choćbyśmy rzucili nimi jednocześnie w odległości wielu lat świetlnych.

Na pewno teraz już widzisz, że pomysł

W trakcie rutynowej kontroli obsługa bazy mierzy stan obiektów B przypisanych poszczególnym stacjom obserwacyjnym – wykrywa zmianę stanu obiektu B Minerwy na X i na tej podstawie zawiadamia dowództwo, że w okolicach Minerwy widziano obce statki.

nie ma prawa zadziałać;

zawczasu przygotowujesz splątane obiekty A i B, co pozwala Ci teleportować dowolny stan kwantowy analogicznego obiektu X

oznacza dokładnie to, co opisałem szczegółowo dwa posty temu, tyle że trochę bardziej pod kątem mechaniki niż teorii informacji. Kiedy masz kubit X = a|0⟩+b|1⟩ oraz kubit A maksymalnie splątany z kubitem B będącym w posiadaniu Boba, możecie wspólnie wykonać algorytm wymagający przesłania Bobowi dwóch klasycznych bitów, na końcu którego zajdzie B = a|0⟩+b|1⟩ (a Twoje kubity X i A zostaną z jakimiś śmieciowymi wartościami). Naturalnie nie zmienia to faktu, że jeśli Bob dokona pomiaru tego przesłanego kubitu, wyjdzie mu 0 lub 1. To właśnie nazywamy teleportacją kwantową i o ile dobrze rozumiem, chyba odpowiada to Twojemu opisowi, że “tomistycznie przenosisz formę obiektu X na obiekt B”.

Hmmm... czyli wiadomość byłaby tak tajna, że nawet adresat nie mógłby jej (z użyteczną dokładnością) odczytać?

Nie jestem zupełnie pewien, o co tutaj pytasz, ale powtórzę z poprzedniego wpisu, że sensownym zastosowaniem teleportacji kwantowej nie jest przesyłanie wiadomości, lecz raczej współdzielenie obliczeń kwantowych. Istnieją skomplikowane algorytmy pozwalające wykorzystać tę ukrytą strukturę kubitów, żeby dokonać różnych obliczeń istotnie łatwiej niż metodami klasycznymi, ale w czasie działania takiego algorytmu nie możesz zmierzyć wartości kwantowych zmiennych, bo (jak wyżej) wszystko Ci się zapadnie. Klasycznym kanałem komunikacji mogłabyś tylko wysłać komuś na koniec wynik obliczeń, a teleportacja pozwoli Ci dzielić się przebiegiem algorytmu in statu nascendi, że tak odwołam się do Twojej intuicji chemicznej.

Zaraz, zaraz, ale to jest wynik pomiaru, a nie wiadomość! Toż równie dobrze mogliby zabrać na wyprawę rozkazy w zalakowanych kopertach i otworzyć je we wcześniej ustalonej chwili...

A to osobny temat, w tym miejscu nie pisałem o teleportacji, lecz po prostu o użyteczności posiadania pary splątanych kubitów – co, owszem, samo w sobie nie pozwala jeszcze na przesył wiadomości, ale umożliwia koordynację działań zwaną umownie “pseudotelepatią kwantową”. Zapomnij na chwilę o kwantach i wyobraź sobie, że rzeczywiście jesteś dowódczynią jednostki powstańczej w realiach quasi-średniowiecznego fantasy. Czarodziej oferuje Tobie i drugiemu dowódcy parę monet zaklętych w taki sposób, że gdy nimi rzucicie, to na obydwu wypadną orły lub na obydwu reszki, niezależnie od dystansu pomiędzy Wami. Dostrzegłabyś przecież użyteczność takiego daru.

Ale przecież one są informacją? Jeśli tamten ktoś ma dobry dekoder, to po co tak kombinować?

Tu już całkiem nie rozumiem pytania, ale mam nadzieję, że jakoś się to wyjaśniło powyżej. Zakładając, że teleportacja kwantowa świadomości byłaby możliwa i bezpieczna, nie byłoby raczej wątpliwości, że to wygodniej niż fizycznie dokądś daleko podróżować.

Ale się cieszę, że moim pytaniem zacząłem tak ciekawą dyskusję. Za wszystkie odpowiedzi i rady bardzo dziękuję. Mam nadzieję, że dyskusja będzie się dalej rozwijać, bo czytam z zaciekawieniem.

You cannot petition the Lord with prayer!

    (Robię, co mogę, ale to wymaga dobrych paru lat studiów i sam się w tym nie specjalizuję).

Doceniam. Po prostu moje intuicje nie bardzo pasują z fizyką kwantową... ale też podobno nikt jej nie rozumie ;)

    Stan kwantowy – na przykład polaryzacja fotonu, spin elektronu i tym podobne – ma się do kubitu (bitu kwantowego, zawartej w nim jednostki informacji kwantowej) tak, jak binarny stan klasyczny (np. włączona lub wyłączona żarówka) do bitu.

OK, czyli chodzi o jedną, konkretną, mmm... własność, która może przybrać dwie wartości. Zaraz. Weźmy spin, bo polaryzacja pojedynczej cząstki to jest coś, czego mój rozumek nie ogarnie. Ale spin cząstki mają różne – jedne połówkowy (cokolwiek to znaczy), inne całkowity. Czyli nie dwie wartości, tylko dyskretny zbiór wartości?

Dobra. To jak coś takiego opisać wektorem? Na razie brzmi jak klasyczny skalar.

    Obserwator, mierząc stan kubitu, może uzyskać tylko 0 (z prawdopodobieństwem a^2) lub 1 (z prawdopodobieństwem b^2) – nie jest to ograniczenie naszych umiejętności, lecz fundamentalny zakaz fizyczny.

OK. Czyli jednak dwie?

    Myślę jednak, że łatwo uwierzyć, iż to bogactwo struktury wewnętrznej pozwala na zastosowania niedostępne dla zwykłych bitów, nawet jeśli na końcu mamy ograniczoną zdolność wydobycia z niej wyniku obliczeń.

Uwierzyć może i można, tylko zrozumieć trudniej... 

    To właśnie nazywamy teleportacją kwantową i o ile dobrze rozumiem, chyba odpowiada to Twojemu opisowi, że “tomistycznie przenosisz formę obiektu X na obiekt B”.

Chyba nie odpowiada, ale spróbujmy (po amatorsku – w końcu od tego też są specjaliści).

 

Dobra. Mam kubit X, który nie jest z niczym splątany. Mam też kubit A, który jest splątany z kubitem B, który ma Bob.

I teraz wysyłam Bobowi informację, na podstawie której on coś robi z B, tak, że B staje się identyczny (pod jakim względem? każdym?) z X – tak?

I wtedy automatycznie mój A robi się taki sam, jak B (czyli też jak X)... nie, nie tak, skoro A i X zostają ze "śmieciowymi wartościami" Coś tu zdecydowanie poplątałam, bo sensu to nie ma.

 

Co miałam na myśli z metafizyką tomistyczną (hylemorficzną): otóż (p. tu: https://www.tandfonline.com/doi/full/10.1080/00048402.2021.2010222#d1e104 ) wyróżnia się w niej formę i materię. Forma to określoność, materia – potencjalność. Każdy przedmiot składa się z jednego i drugiego – jakaś forma określa jego potencjalność (w tym i moc sprawczą). I pomyślałam tak: jeśli stan kwantowy określa coś, powiedzmy, cząstkę C, to gdybyśmy skopiowali ten stan na cząstkę, powiedzmy, D, która jest gdzieś daleko, to byśmy ją praktycznie teleportowali.

 

Ale mówisz, że zakaz klonowania to uniemożliwia. Czyli nie. W sumie nie wiem, czy hylemorfizm by na to pozwolił, bo materia bez żadnej formy nie istnieje – czysta, nijak niezróżnicowana potencjalność nie ma sensu. Więc raczej pojechałam w maliny.

    Klasycznym kanałem komunikacji mogłabyś tylko wysłać komuś na koniec wynik obliczeń, a teleportacja pozwoli Ci dzielić się przebiegiem algorytmu in statu nascendi, że tak odwołam się do Twojej intuicji chemicznej.

Nie ma to nic wspólnego z intuicją chemiczną XD po prostu wykonujemy algorytm... równolegle? w chmurze? jak to zwać?

    Czarodziej oferuje Tobie i drugiemu dowódcy parę monet zaklętych w taki sposób, że gdy nimi rzucicie, to na obydwu wypadną orły lub na obydwu reszki, niezależnie od dystansu pomiędzy Wami. Dostrzegłabyś przecież użyteczność takiego daru.

Gdybym potrzebowała koordynacji losowych (losowanych z pewnej puli...) działań, to tak. Ale poza tym... no, lepiej się nie narażać czarodziejom.

    Tu już całkiem nie rozumiem pytania

No, właśnie zrozumiałam, że stany kwantowe są informacją o rzeczach, nie samymi rzeczami, a tę informację równie dobrze można wysłać tradycyjnie.

    Zakładając, że teleportacja kwantowa świadomości byłaby możliwa i bezpieczna, nie byłoby raczej wątpliwości, że to wygodniej niż fizycznie dokądś daleko podróżować.

Może by się i znalazły...

Ale się cieszę, że moim pytaniem zacząłem tak ciekawą dyskusję.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

No, właśnie zrozumiałam, że stany kwantowe są informacją o rzeczach, nie samymi rzeczami, a tę informację równie dobrze można wysłać tradycyjnie.

Chodzi właśnie o to – jeśli dobrze rozumiem – że nie można tego zrobić, bo musiałabyś najpierw ten stan znać. A nie możesz go znać, bo musiałabyś go najpierw zmierzyć, czego zrobić nie można, bo on się od mierzenia zapada do 0 albo 1.

Dlaczemu nasz język jest taki ciężki

Ale spin cząstki mają różne – jedne połówkowy (cokolwiek to znaczy), inne całkowity. Czyli nie dwie wartości, tylko dyskretny zbiór wartości?

Dobra. To jak coś takiego opisać wektorem? Na razie brzmi jak klasyczny skalar.

Spin ma nie tylko wartość, ale i kierunek, więc naturalnie opiszemy go wektorem, tak jak to przedstawiłem w poprzednim wpisie. Cała zabawa polega na tym, że ten kierunek może być dowolny, ale kiedy go zmierzysz, otrzymasz (dla cząstki o spinie połówkowym) tylko jeden z dwóch możliwych kierunków, umownie “w górę = |0⟩” lub “w dół = |1⟩”. Jeśli pierwotny kierunek kodowałby kubit a|0⟩+b|1⟩, to wskutek pomiaru zmieni się on na |0⟩ z prawdopodobieństwem a^2, a na |1⟩ z prawdopodobieństwem b^2 – otrzymasz zatem jedną z tych wartości i nic więcej się nie dowiesz. Zobacz doświadczenie Sterna-Gerlacha.

Dobra. Mam kubit X, który nie jest z niczym splątany. Mam też kubit A, który jest splątany z kubitem B, który ma Bob.

Tak.

I teraz wysyłam Bobowi informację

Nie. Pisałem to już na samym początku rozmowy: najpierw wykonujesz wspólny pomiar X i A tak, żeby je splątać i poznać (w pewnym technicznym sensie) sposób czy też kierunek tego splątania. Tę informację (dwa klasyczne bity) wysyłasz Bobowi. Twoje działanie rozerwało splątanie A i B i okazuje się, że stan B wynika teraz z pierwotnego stanu X, a Bob może go odzyskać.

na podstawie której on coś robi z B, tak, że B staje się identyczny (pod jakim względem? każdym?) z X – tak?

To jest moment, w którym naprawdę warto zwrócić uwagę na różnicę między obiektem a zapisanym na nim kubitem. Bob dowiedział się, jaką operację ma wykonać na B, żeby uzyskać B=a|0⟩+b|1⟩, gdy pierwotnie było X=a|0⟩+b|1⟩. Kubit B jest zatem wierną kopią dawnego stanu kubitu X. Aby jednak obiekt B stał się identyczny z dawnym obiektem X, musiałabyś umieć przenieść wszystkie opisujące go wartości kwantowe, a nie tylko tę jedną (np. spin), na której zakodowaliśmy kubit.

I pomyślałam tak: jeśli stan kwantowy określa coś, powiedzmy, cząstkę C, to gdybyśmy skopiowali ten stan na cząstkę, powiedzmy, D, która jest gdzieś daleko, to byśmy ją praktycznie teleportowali.

Wydaje mi się, że doskonale zrozumiałaś! O ile dobrze się orientuję, tak to rozumieją fizycy kwantowi, z powyższym zastrzeżeniem. Według mechaniki kwantowej cząstki są nierozróżnialne, jeśli przenieśliśmy stan kwantowy, to odtworzyliśmy obiekt. Niemniej nie jest ona teorią wszystkiego i nie możemy wiedzieć na pewno, czy cząstki nie mają jakichś właściwości, które nie zawierają się w stanie kwantowym.

Ale mówisz, że zakaz klonowania to uniemożliwia.

Nie. Mówię, że zakaz klonowania uniemożliwia zduplikowanie kubitu, czyli pozostawienie go sobie i jednoczesne przesłanie Bobowi. Jeżeli do Boba ma trafić wierne odwzorowanie oryginalnego kubitu, to Tobie musi zostać śmieć.

Nie ma to nic wspólnego z intuicją chemiczną XD po prostu wykonujemy algorytm... równolegle? w chmurze? jak to zwać?

W każdym razie chodzi mi o to, że teleportacja kwantowa umożliwia takie wykonywanie.

No, właśnie zrozumiałam, że stany kwantowe są informacją o rzeczach, nie samymi rzeczami, a tę informację równie dobrze można wysłać tradycyjnie.

Chodzi właśnie o to – jeśli dobrze rozumiem – że nie można tego zrobić, bo musiałabyś najpierw ten stan znać. A nie możesz go znać, bo musiałabyś go najpierw zmierzyć, czego zrobić nie można, bo on się od mierzenia zapada do 0 albo 1.

Dokładnie tak.

Doceniam. Po prostu moje intuicje nie bardzo pasują z fizyką kwantową... ale też podobno nikt jej nie rozumie ;)

Nie mam żadnych wątpliwości, że jesteś w stanie to przyswoić. Na pewno część kwestii tłumaczę nieprofesjonalnie czy niezręcznie, ale też takie wywody wymagają, żeby nad nimi przysiąść i spokojnie przetrawić.

    A nie możesz go znać, bo musiałabyś go najpierw zmierzyć, czego zrobić nie można, bo on się od mierzenia zapada do 0 albo 1.

Hmmm, no, fakt. Ale wtedy też jest jakiś stan...

    Spin ma nie tylko wartość, ale i kierunek

Racja, zapomniałam blush Ale skoro on jest skwantowany, czyli nieciągły, to mamy dyskretny zbiór wartości, nie?

    najpierw wykonujesz wspólny pomiar X i A tak, żeby je splątać i poznać (w pewnym technicznym sensie) sposób czy też kierunek tego splątania

Dobrze, czyli splątanie bierze się z tego wspólnego pomiaru? W takim razie ktoś, nazwijmy go Mechanikiem Kwantowym, musiał zmierzyć wspólnie A i B, zanim nam je przydzielił, tak?

    Tę informację (dwa klasyczne bity) wysyłasz Bobowi. Twoje działanie rozerwało splątanie A i B i okazuje się, że stan B wynika teraz z pierwotnego stanu X, a Bob może go odzyskać.

Czyli kubit (czy inny obiekt?) jest splątany tylko z tym, z czym Mechanik Kwantowy (albo Bob, albo ja) go ostatnio razem mierzył? Tylko... z pierwotnego stanu X? Przed pomiarami?

    Aby jednak obiekt B stał się identyczny z dawnym obiektem X, musiałabyś umieć przenieść wszystkie opisujące go wartości kwantowe, a nie tylko tę jedną (np. spin), na której zakodowaliśmy kubit.

Identyczny pod każdym względem, bo "wierna kopia" to identyczność pod jakimś względem. Na przykład – mamy dwie piłeczki, zieloną i czerwoną, o identycznym kształcie i masie, ale różnym kolorze. Są identyczne pod względem kształtu i masy (to oczywiście idealizacja i takich zwierząt nie ma, chodzi o przykład), ale pod względem koloru różne.

    Wydaje mi się, że doskonale zrozumiałaś! 

A mnie się wydaje, że już nic nie rozumiem XD

    Według mechaniki kwantowej cząstki są nierozróżnialne, jeśli przenieśliśmy stan kwantowy, to odtworzyliśmy obiekt.

Czy może raczej – jedynym, co je od siebie odróżnia, jest stan kwantowy, prawda? No, to stan kwantowy byłby w takim razie hylemorficzną formą cząstki. Chyba że...

    Niemniej nie jest ona teorią wszystkiego i nie możemy wiedzieć na pewno, czy cząstki nie mają jakichś właściwości, które nie zawierają się w stanie kwantowym.

... cząstki mają takie właściwości. Czego, jak trzeźwo zauważasz, nie wiemy i się nie dowiemy.

    Mówię, że zakaz klonowania uniemożliwia zduplikowanie kubitu, czyli pozostawienie go sobie i jednoczesne przesłanie Bobowi.

Aaaa... kojarzy mi się zasada nierozróżnialności bytów identycznych (Leibnitz: jeśli dwa byty mają identyczne własności, ale to wszystkie, to są tym samym bytem, tj. nie ma dwóch, tylko jeden). Co prawda, jeśli mi się coś nie pokręciło, w hylemorfizmie położenie w przestrzeni jest własnością (przypadłościową, ale jest) i nie jestem pewna, czy własności, które podpadają pod tę zasadę mogą być przypadłościowe, tj. czy wystarczy, żeby A i B różniły się tylko przypadłościowo (np. były w różnych miejscach), żeby były różnymi bytami. Bo wtedy mogłyby zajść ucieszne efekty: dwie identyczne tabliczki z różnymi napisami wystarczyłoby wyczyścić, żeby się zlały w jedno.

    takie wywody wymagają, żeby nad nimi przysiąść i spokojnie przetrawić

Oj, tak. Królestwo za TARDIS!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Racja, zapomniałam blush Ale skoro on jest skwantowany, czyli nieciągły, to mamy dyskretny zbiór wartości, nie?

Możesz sobie wyobrażać ukrytą strukturę spinu połówkowego jako strzałeczkę, która wskazuje jakikolwiek punkt na sferze o promieniu ½. Ponieważ jest to położenie ciągłe, mogłaby tak przechowywać dowolnie wiele informacji. Gdy jednak spróbujesz ten spin zmierzyć, strzałeczka (wektor) przemieszcza się na biegun północny lub południowy, i tylko taki wynik otrzymujesz. Oczywiście strzałeczka nie wróci już do poprzedniego położenia.

Dobrze, czyli splątanie bierze się z tego wspólnego pomiaru? W takim razie ktoś, nazwijmy go Mechanikiem Kwantowym, musiał zmierzyć wspólnie A i B, zanim nam je przydzielił, tak?

Zasadniczo nie. Podawałem już wcześniej przykład fotonu, który przy przejściu przez kryształ dwułomny może rozdzielić się na dwa o niższych energiach i prostopadłych (a więc splątanych) polaryzacjach, mimo że wcale go nie mierzyliśmy. Z kolei normalny pomiar dwóch kubitów (reprezentowanych na przykład przez spiny dwóch cząstek) zwraca informację o dwóch strzałeczkach, z których każda jest skierowana “w górę” lub “w dół”, i nie tworzy żadnego splątania.

Czyli kubit (czy inny obiekt?) jest splątany tylko z tym, z czym Mechanik Kwantowy (albo Bob, albo ja) go ostatnio razem mierzył? Tylko... z pierwotnego stanu X? Przed pomiarami?

Pomiar jednego z pary splątanych kubitów wpływa (natychmiast i niezależnie od odległości) na wartość drugiego, ale jednocześnie rozrywa ich splątanie.

To, co w naszym algorytmie robimy z X i A, to technika obliczeń kwantowych znana jako pomiar stanu Bella. Wiesz już, że normalny pomiar X i A musiałby zwrócić jeden z czterech możliwych wyników: [00⟩, [01⟩, [10⟩ lub [11⟩. Otóż pomiar stanu Bella zwraca jeden z czterech możliwych wyników: 1/√2([00⟩+[11⟩), 1/√2([00⟩-[11⟩), 1/√2([01⟩+[10⟩) lub 1/√2([01⟩-[10⟩). Kiedy to wszystko przeliczyć, wychodzi, że właściwie to odpowiada pomiarowi wektora w skośnej bazie. Splątanie zostało przeniesione z pary (A, B) na parę (X, A).

Gdybyśmy zamiast tego zwyczajnie zmierzyli A i wyszło nam 0 lub 1, wiedzielibyśmy natychmiast, że wartością B stała się także odpowiednio 0 lub 1. Tymczasem teraz okazuje się, że B przybrało jedną z czterech możliwych wartości; a ponieważ A było mierzone w powiązaniu z X, są one także powiązane z pierwotną wartością X. Bob, otrzymawszy wynik naszego pomiaru, dowie się, jaką operację ma wykonać na B, ażeby odtworzyć oryginalne X. Po szczegóły algebraiczne, jeżeli jesteś ciekawa, odeślę już może do https://en.wikipedia.org/wiki/Quantum_teleportation#Formal_presentation.

... cząstki mają takie właściwości. Czego, jak trzeźwo zauważasz, nie wiemy i się nie dowiemy.

Nie wiemy, czy się nie dowiemy; może komuś uda się w końcu powiązać mechanikę kwantową z teorią grawitacji, dograć inne szczegóły i stworzyć teorię zapewniającą kompletny opis Wszechświata.

Jednak na potrzeby obliczeń kwantowych nie ma to takiego znaczenia, wystarczy, że potrafimy “teleportować” kubit, czyli odwzorować cząstkę pod względem konkretnej właściwości kwantowej (np. spinu), która służy nam do zakodowania tego kubitu. Przecież to podobnie jak z latarnią sygnałową na wzgórzu, która koduje bit informacji (orkowie nadchodzą czy nie?) i wystarczy, że potrafimy odwzorować tę jedną właściwość (świeci się lub nie świeci), nie obchodzi nas barwa płomienia, kształt czaszy latarni, poziom uzależnienia latarnika od lembasów...

Aaaa... kojarzy mi się zasada nierozróżnialności bytów identycznych

Tak, już mówiliśmy, że ta zasada jest obecna w mechanice kwantowej (cząstki opisuje wyłącznie ich stan kwantowy, jeżeli więc potrafimy go odtworzyć, możemy mówić o teleportacji). Natomiast zakaz klonowania stwierdza po prostu, że w ogólnym przypadku, wychodząc od kubitu postaci a|0⟩+b|1⟩, nie mogę uzyskać dwóch kubitów postaci a|0⟩+b|1⟩.

    Ponieważ jest to położenie ciągłe, mogłaby tak przechowywać dowolnie wiele informacji.

Hmmmm...

     Gdy jednak spróbujesz ten spin zmierzyć, strzałeczka (wektor) przemieszcza się na biegun północny lub południowy, i tylko taki wynik otrzymujesz.

Dobra, to co mi z tego przyjdzie, że mogłaby przechowywać nie wiadomo ile informacji, skoro ja nie mam do niej dostępu?

    Podawałem już wcześniej przykład fotonu, który przy przejściu przez kryształ dwułomny może rozdzielić się na dwa o niższych energiach i prostopadłych (a więc splątanych) polaryzacjach, mimo że wcale go nie mierzyliśmy

Ooo. Ale w każdym razie coś musi go w tym celu spotkać. Poza tym takie bliźniaki pochodzą, by tak rzec, z jednego źródła, co wygląda logicznie.

    Splątanie zostało przeniesione z pary (A, B) na parę (X, A).

Aaaa... ale przecież teraz mierzymy... co my teraz mierzymy?

    Tymczasem teraz okazuje się, że B przybrało jedną z czterech możliwych wartości

Czterech? Nie wpadły nam tu aby liczby urojone? (Dzięki ci, powtórko z matematyki :D) Czy tam inny układ współrzędnych kartezjańskich?

    Bob, otrzymawszy wynik naszego pomiaru, dowie się, jaką operację ma wykonać na B, ażeby odtworzyć oryginalne X.

I to jest ten punkt, w którym szklą mi się oczy. Dobra. B może mieć jedną z wartości x, y, r, q, co jest zależne od stanu X? I B różni się od X w określony sposób?

    Nie wiemy, czy się nie dowiemy;

Nie wiemy, ale jest mało prawdopodobne, żebyśmy się dowiedzieli.

    stworzyć teorię zapewniającą kompletny opis Wszechświata

I fizycy przerzucą się na politykę. Lepiej nie :)

     potrafimy “teleportować” kubit, czyli odwzorować cząstkę pod względem konkretnej właściwości kwantowej (np. spinu), która służy nam do zakodowania tego kubitu.

Czyli przenieść konkretny aspekt jednej cząstki na drugą! Aha!

    Przecież to podobnie jak z latarnią sygnałową na wzgórzu, która koduje bit informacji (orkowie nadchodzą czy nie?) i wystarczy, że potrafimy odwzorować tę jedną właściwość (świeci się lub nie świeci), nie obchodzi nas barwa płomienia, kształt czaszy latarni, poziom uzależnienia latarnika od lembasów...

Czy tak podobnie... W zasadzie świat materialny robi się nieciągły dopiero przy pewnym powiększeniu – a i to nie jest znowu takie pewne, skoro mówisz, że ta “ukryta struktura” (demokrytejskie...) ciągła jest.

    Natomiast zakaz klonowania stwierdza po prostu, że w ogólnym przypadku, wychodząc od kubitu postaci a|0⟩+b|1⟩, nie mogę uzyskać dwóch kubitów postaci a|0⟩+b|1⟩.

Aha.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

    Ponieważ jest to położenie ciągłe, mogłaby tak przechowywać dowolnie wiele informacji.

Hmmmm...

Tak jak można by zapisać dowolnie wiele informacji pod postacią liczby rzeczywistej, skoro masz do dyspozycji nieskończony ciąg cyfr tudzież bitów po przecinku.

Dobra, to co mi z tego przyjdzie, że mogłaby przechowywać nie wiadomo ile informacji, skoro ja nie mam do niej dostępu?

Poddawanie kubitów interakcjom przy użyciu tak zwanych kwantowych bramek logicznych pozwala na wykonywanie w tej ukrytej strukturze użytecznych obliczeń, w pewnych zastosowaniach (przynajmniej w teorii) niepomiernie wydajniej niż metodami klasycznymi. Prawda, że trzeba je bardzo chytrze obmyślać, żeby potem móc cokolwiek wartościowego odczytać.

Czterech? Nie wpadły nam tu aby liczby urojone? (Dzięki ci, powtórko z matematyki :D) Czy tam inny układ współrzędnych kartezjańskich?

Szczegóły algebraiczne naprawdę będzie Ci łatwiej przyswoić z linku, który podałem. Mimo wszystko wydaje mi się dość intuicyjne, że skoro B było splątane z A i po zwykłym pomiarze A (o dwóch możliwych rezultatach) “strzałeczka” B przestawiłaby się na jedno z dwóch możliwych położeń, to po tym specjalnym pomiarze A wspólnie z X (o czterech możliwych rezultatach) “strzałeczka” B przestawi się na jedno z czterech możliwych położeń.

Dobra. B może mieć jedną z wartości x, y, r, q, co jest zależne od stanu X? I B różni się od X w określony sposób?

B różni się od X w jeden z czterech określonych sposobów (trzymając się wyobrażenia ze sferą: “strzałeczka” albo jest skierowana identycznie, albo obrócona o 180 stopni względem jednej z trzech osi). Kiedy Bob dostanie informację o wyniku naszego pomiaru, będzie wiedział, w której z osi (jeśli w ogóle) musi obrócić strzałeczkę z powrotem, by odtworzyć X.

    Tak jak można by zapisać dowolnie wiele informacji pod postacią liczby rzeczywistej, skoro masz do dyspozycji nieskończony ciąg cyfr tudzież bitów po przecinku.

No, właśnie...

    Poddawanie kubitów interakcjom przy użyciu tak zwanych kwantowych bramek logicznych pozwala na wykonywanie w tej ukrytej strukturze użytecznych obliczeń

Hmmm. Zasadniczo, jeśli to sprytnie zorganizować, cokolwiek może służyć do obliczeń...

    Mimo wszystko wydaje mi się dość intuicyjne, że skoro B było splątane z A i po zwykłym pomiarze A (o dwóch możliwych rezultatach) “strzałeczka” B przestawiłaby się na jedno z dwóch możliwych położeń, to po tym specjalnym pomiarze A wspólnie z X (o czterech możliwych rezultatach) “strzałeczka” B przestawi się na jedno z czterech możliwych położeń.

Mhm, bo gdybyśmy mieli tylko jeden obiekt do mierzenia, to byłby jakby jeden wymiar, a skoro mamy dwa obiekty jednocześnie mierzone, to mamy dwa i wtedy liczba możliwych wyników podnosi się do kwadratu? Tak to sobie przedstawiam...

    Kiedy Bob dostanie informację o wyniku naszego pomiaru, będzie wiedział, w której z osi (jeśli w ogóle) musi obrócić strzałeczkę z powrotem, by odtworzyć X.

Czyli będzie wiedział, czym B różni się od X.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hmmm. Zasadniczo, jeśli to sprytnie zorganizować, cokolwiek może służyć do obliczeń...

Z tym, że tutaj rzeczywiście wymyślono użyteczne metody: wiadomo na przykład, że procesor o efektywnej architekturze kubitowej w przeciwieństwie do klasycznego mógłby wydajnie rozkładać liczby na czynniki pierwsze (algorytm Shora). Oczywiście zrozumienie tych metod wymaga już naprawdę głębokiej wiedzy, a co dopiero ich projektowanie.

Mhm, bo gdybyśmy mieli tylko jeden obiekt do mierzenia, to byłby jakby jeden wymiar, a skoro mamy dwa obiekty jednocześnie mierzone, to mamy dwa i wtedy liczba możliwych wyników podnosi się do kwadratu? Tak to sobie przedstawiam...

Myślę, że sensownie to sobie przedstawiasz.

Czyli będzie wiedział, czym B różni się od X.

Tak, od pierwotnego stanu X.

Oczywiście zrozumienie tych metod wymaga już naprawdę głębokiej wiedzy, a co dopiero ich projektowanie.

Pewnie, jak wielu innych skomplikowanych metod obliczeniowych.

Myślę, że sensownie to sobie przedstawiasz.

To miło. Analogie geometryczne pozostają użyteczne :)

Tak, od pierwotnego stanu X.

O to mi chodziło.

 

ETA: Komunikat, na wypadek, gdyby to, co napisałam na początku, było niezrozumiałe. Jeśli ktoś chce pisać o mechanice kwantowej, genetyce, statkach kosmicznych itp. wtedy tak, bezwzględnie powinien dokonać odpowiednich studiów, choćby po to, żeby czytelnicy, którzy mają o sprawie niejakie pojęcie, nie rwali sobie włosów z głowy. Poza tym takie studia mogą zapłodnić umysł licznymi fascynującymi pomysłami i ogólnie są użyteczne.  Natomiast jeśli celem autora jest opisanie ciekawych przygód ludzi w odległym kosmosie, a techniczne szczegóły tego, jak się tam znaleźli, są dla tych przygód nieistotne, to nie powinien naklejać na te szczegóły nalepki “kwantowe”, tylko uczciwie coś zmyślić. O to mi chodzi. Soft SF tak. Daniken – nie.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Z dopisanym przez Ciebie komunikatem zgadzam się bezwzględnie. Tymczasem mam nadzieję, że udało mi się przynajmniej doraźnie załatać główne wątpliwości. Przypomniało mi się jeszcze, że w razie chęci doczytywania na własną rękę mogę polecić podręcznik Quantum Computation and Quantum Information Nielsena i Chuanga – oczywiście ma on też pewien próg wejścia, ale wydaje mi się, że nie jakiś dramatyczny.

Nowa Fantastyka