- Hydepark: Kulisy pisania czyli jęki męki i rozkoszy

Hydepark:

inne

Kulisy pisania czyli jęki męki i rozkoszy

Pomyślałam sobie o takim wątku (szukałam i nie znalazłam, ale jeśli już istnieje to proszę o oświecenie ;), w którym moglibyśmy dzielić się doświadczeniami związanymi z wydawaniem na świat naszych dzieł ;)

Proces twórczy wydaje mi się czymś niesamowicie fascynującym, wszyscy też wiemy, że niesie ze sobą różne emocje – od euforycznej radości tworzenia po frustrację i zniechęcenie.  Ma też kolejne fazy, mniej i bardziej satysfakcjonujące, a w każdej z nich rozmaite trudności do pokonania. Niektórzy z nas już pewnie wypracowali sobie sposoby radzenia sobie z nimi, wiedzą, co im w pisaniu działa, a co nie. Inni dopiero testują różne opcje – bądź trwają przy jednej, nie wiedząc, że można inaczej. Dlatego pomyślałam sobie, że fajnie byłoby o tym pogadać i zapytać Was, jak to wygląda u Was. To znaczy: jak właściwie powstają Wasze teksty? Piszecie z marszu, idąc na żywioł, czy najpierw planujecie, tworzycie konspekt? Ile czasu zazwyczaj poświęcacie na poszczególne etapy (planowania, pisania, poprawiania)? Który etap jest dla Was najtrudniejszy? Który najfajniejszy? Piszecie od początku do końca, czy zaczynacie od wybranych scen? Czy zaczynając tworzyć opowieść wiecie, jak się skończy, czy odkrywacie to w trakcie? A może to zależy – od czego zatem? Ile czasu potrzebujecie, by napisać opowiadanie i jak go sobie organizujecie – rezerwujecie sobie cały wieczór czy raczej staracie się wyrwać po dziesięć minut, kiedy tylko się da? Piszecie sumiennie, czy łatwo się rozpraszacie? 

I jeszcze milion innych pytań, ale niech na początek wystarczą te ;)

Komentarze

obserwuj

Ja proszę Boga o świetny tekst. A On mi go daje.

 

A tak na serio, to ostatnimi czasy mam ogromny problem z kończeniem tego co zacznę. Jednego dnia wydaje się świetne, drugiego mam wrażenie, że mogłoby być lepsze. I co? Pisać od początku, w nadzieji, że będzie lepiej? Pisać dalej, a po skończeniu, wprowadzać zmiany? Mój plan na dziś, to... rzucam to w cholerę i piszę coś nowego. Co też nie kończę.

 

Jestem Autorem tysiąca niedokończonych powieści. Ech...

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Mam skromne doświadczenie, choć zacząłem pisać w piątej klasie podstawówki. Poważniejsze próby zaczęły się wraz z dołączeniem na forum, wielki progres językowy (Adamie, Reg, szczególnie Wam dziękuję w tej materii :) ) i tworzenie “czegoś” z rękami i nogami.

U mnie najpierw pojawia się rys, pomysł, główne założenie – które z czasem modyfikuje się, lecz raczej nieznacznie. Trwa to różnie – czasem kilka tygodni, a niektóre pomysły kotłują się od wielu miesięcy. Z tymi drugimi jest tak, że wolę poczekać, poduczyć się, żeby nie popsuć. Tak więc piszę obecnie – i odkładam do szuflady – teksty mojej wewnętrznej kategorii niższej. Gdy uznam za stosowne, zacznę czerpać ze studni złota, a wtedy świat będzie należeć do mnie :) Albo wcześniej umrę, co biorę pod uwagę.

Nazgul ma syndrom tysiąca niedokończonych powieści, a ja mam syndrom artysty dzieła obecnego. Gdy napiszę coś nowego, pod każdym względem podoba mi się bardziej od dzieła poprzedniego – więc dziełem tym już się nie chwalę i nie pokazuję, bo wiem, że mogę się pokazać od lepszej strony ;)

Średnia pisania moich opowiadań to cztery tygodnie (wcześniej pomysł). Konkursowe pisałem zawsze szybciej, ale not working. W takim ułożeniu nawet gdybym sam mógł je nieco dopieścić, po prostu mój mózg omija wszelkie większe lub mniejsze mankamenty. Dlatego zrezygnowałem z pisania na konkursy, nawet te niewielkie.

Natomiast teraz mam wielki problem – w wakacje wyprodukowałem zaledwie 90k znaków, co nie jest ilością bynajmniej satysfakcjonującą. Gdy tylko pomyślę o pisaniu, głowa zaczyna boleć i wszystko mnie odciąga. A gdy siadam z myślą: zrobisz to mimo wszystko – słowa się nie układają, wychodzą płytkie, głupie zdania, a nie tekst właściwy. Gdyby ktoś znał na to lekarstwo – kupię w każdej ilości, bo chcę, a fizycznie nie mogę :<<<

To tyle, chyba wyczerpałem temat własnej osoby :)

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Staram się najpierw ułożyć sobie wszystko w głowie, scena po scenie. Wolę mieć wszystko zaplanowane jednak czasem w trakcie pisanie przyjdzie mi do głowy jakiś pomysł i zmienia spojrzenie na tekst. Jestem więźniem własnego lenistwa. Mam mnóstwo wymyślonych historii jednak nie mogę się zebrać żeby przelać je na papier, ekran etc. 

Wymyślam sobie wszystko w miarę szczegółowo, robię notatki, po czym zwykle zostawiam to i nic nie piszę. Notatki leżą sobie i ewoluują, czasem jedne łączą się i przeplatają z drugimi, inne umierają. Te które wystarczająco dojrzeją postanawiam czasem spisać. Wtedy okazuje się, że nie umiem, że inaczej to sobie wyobrażałem, a każde słowo rozmywa pierwotny, genialny i misterny plan.

Jeśli już piszę to bardzo wolno, po kolei i generalnie nie przepisuję od nowa. Na koniec, po początkowym entuzjazmie, stwierdzam, że tekst jest do dupy. I kolekcjonuję kolejne notatki (obrazki, konspekty, tagi, plany wydarzeń, cytaty, opisy postaci), żeby w końcu napisać coś dobrego.

Jak mam pomysł – ze trzy na dzień – to obracam w myślach. Jeśli przy tym obracaniu – zachowując przytomność w wykonywaniu codziennych czynności – pomysł jest nadal, to spisuję. Jeśli jest dobry, to zazwyczaj w ciągu dnia mam całą historię. W ciągu trzech dni wiem, w jaki sposób poprowadzić narrację. Potem jest faza spisania szkieletu/zarysu, która nie jeden raz kończyła się napisaniem całości scena po scenie. Jednak staram się nie oddawać twórczej podniecie i hamować w pisaniu, kosztem wyszukiwania i czytania (czasem i oglądania) lektur na tematy zbliżone do mojej opowieści.

Nie piszę “na czas” czy “ilość znaków na dzień”. To do bani. Piszę, jak serduszko zagra, że to już czas. Tak od kilku zdań do dziesięciu stron dziennie wychodzi, ale w miesiącu nie przekraczam pięćdziesięciu (pisanie zrywami). Nie mam najmniejszego kłopotu klapnąć na tyłku i z marszu pisać. Nie bardzo wiem, czym jest twórcza blokada. Po prostu jeśli z czymś nie idzie, to znaczy, że nie nadszedł na to czas albo jestem zbyt niedojrzały (ew. przejrzały) na taką tematykę. Jak z jednym nie idzie, to za coś innego się łapię.

Bardzo lubię przedstawiać pomysły dzieciakom/młodzieży. Ich wyobraźnia i multum pytań sprawiają, że rodzą się jeszcze lepsze wizje.

Nim tekst puszczę na betę jakąkolwiek, to jest on komuś czytany na głos (nie sobie). Tak, żeby było mi wstyd za popełnione błędy, które ciężko odkręcić przy “prezentacji”.

A... najtrudniejsze jest dla mnie obcinanie opowieści. Już po kilku betach. Z początku miałem też kłopot z “krytyką nic nie rozumiejącego głupiego czytelnika”, ale to chyba powszechna przypadłość. T znaczy irytuje mnie nadal “płaskie” odczytywanie tekstu, bez jakiejkolwiek refleksji, jednak już częściej spływa to po mnie jak woda po kaczce, a z każdego komentarza/opinii można wyciągnąć jakieś pozytywy.

Hm, w maju uparłem się na horror, o którym nie mam pojęcia. Nawet takich filmów nie widziałem więcej niż trzech, co dopiero mówić o książkach. I walczę, zgłębiam. Nie lubię zamykać się w ramach jednej konwencji. Tak jak z czytaniem, tak z pisaniem. Także horrorowi odpuszczę, gdy coś uda mi się dobrego (poczytnego) w tej dziedzinie popełnić, to znaczy wcisnąć wydawcy. Mam plan przejść przez wszystkie konwencje jak Stanley Kubrick. Od postapo, przez realizm magiczny i horror, po obyczajówkę i próby reportażowo-literackich hybryd. Może to podejście nie sprawi, że nie będę wielce rozpoznawalną personą, ale ile wspaniałości się po drodze oczytam i ile różnych ludzi poznam. To jest chyba najpiękniejsze w pisaniu – poznawanie świata, nim dołoży się do niego ziarenko piasku własnej obserwacji, wyobrażenia i interpretacji.

 

Tak dla ciekawostki. Swoje najlepsze teksty (te, które dostały się do publikacji lub są w kolejkach) wymyśliłem... biorąc prysznic. Jak na coś wpadnę podczas mycia, to już jestem niemal pewien, że ktoś mi to opublikuje :D

U mnie jest tak, że kiedy mam pomysł, to muszę go sobie dokładnie przemyśleć. Wstęp, rozwinięcie, zakończenie, relacje między bohaterami, jakieś ważne dla tekstu szczegóły. Więc jeśli mam już wszystko dobrze przemyślane i ułożone, to pisanie idzie mi bardzo szybko (jeśli mam czas) – to jest właściwie takie wypluwanie tekstu na ekran komputera, szybkość pisania zależy tylko od tego, jak prędko potrafię wciskać klawisze. ;)

A potem moja ulubiona część, chociaż wiem, że przez wielu znienawidzona – poprawianie, dopieszczanie, dodawanie, odejmowanie.

 

I w ogóle jest tak, że mam fazy na pisanie i niepisanie – piszę zazwyczaj późną jesienią, zimą. Wiosna, lato – nie chce mi się. Teraz mam kilka fajnych pomysłów i wciąż nie mogę się zabrać. A konkursy czekają... Ale jesień już właściwie się zaczyna. :)

 

I czasem, nawet jak mam pomysł, który wydaje mi się fajny, to kiedy zaczynam pisać okazuje się, że kiepsko mi to idzie. Zazwyczaj jest tak wtedy, kiedy nie potrafię się zżyć z moimi bohaterami. Jeśli ich losy pozostają mi w sumie obojętne – to opisanie samej historii przestaje sprawiać mi przyjemność i daję sobie spokój.

Ze wszystkich tekstów jakie kiedykolwiek “planowałem”, udało mi się ukończyć tylko ten na Dragonezę. Z reguły wygląda to jednak tak, że nagle (wieczór, po drinku, jakaś epicka muzyka w tle) zapala się w głowie lampka – z tego to ale byłby film! I widzę wszystkie sceny oczyma wyobraźni. I napieprzam jak potłuczony w klawiaturę, czując, że może to być coś fajnego. 

Robię tak bo zazwyczaj jest to tylko “uniesienie chwili” – na następny wieczór mam poważne trudności by wrócić do stanu euforii z wcześniej, a i sam pomysł często nie wydaje się już tak logiczny. Więc jeśli nie wyrobię większości w tym jednym jedynym momencie – to albo będę klepał po pięćset znaków dziennie przez następne pół roku, albo opko zarzucę całkowicie.

 

Mam też taki folder na dysku, gdzie przechowuję pliki wordowskie z “genialnymi pomysłami”. Z nimi jest o tyle niewygodnie, że wszystkie w mojej opinii nadają się na książkę – i tak sobie leżą, bo nie chciałbym ich zmarnować ;)

And one day, the dream shall lead the way

Dzięki, że się dzielicie. I jeszcze tak wyczerpująco! :)

 

(wieczór, po drinku, jakaś epicka muzyka w tle) zapala się w głowie lampka – z tego to ale byłby film! I widzę wszystkie sceny oczyma wyobraźni.

Bardzo często też tak mam (choć może bez drinka, bo to akurat rzadko ;) Tylko w moim przypadku po tym nagłym błysku zwykle raczej nie następuje pisanie tylko właśnie rozkmina. Widzę – albo raczej czuję – poszczególne sceny, postaci, ale jeszcze nie składają mi się w całość. Czasem wiem, co będzie tematem, czasem nie. Zaczyna się inkubacja pomysłu i dla mnie to jest chyba najcięższy etap. Bo z jednej strony, coraz bardziej czuję opowieść i aż się chce ją pisać, z drugiej brakuje jeszcze uporządkowania i wielu istotnych elementów, coś się nie chce skleić, pomysły nie przychodzą. Frustruje mnie czas, kiedy nie piszę, więc im dłużej pomysł się wykluwa, tym bardziej mnie to męczy :(

 

Więc, Sirinie, nie wyobrażasz sobie jak zazdroszczę Ci trzech pomysłów na dzień ;)

 

Gdy tylko pomyślę o pisaniu, głowa zaczyna boleć i wszystko mnie odciąga. A gdy siadam z myślą: zrobisz to mimo wszystko – słowa się nie układają, wychodzą płytkie, głupie zdania, a nie tekst właściwy. Gdyby ktoś znał na to lekarstwo – kupię w każdej ilości, bo chcę, a fizycznie nie mogę :<<<

Nie pamiętam już, który z pisarzy, w każdym razie któryś miał taką radę – obniż standardy i pisz ;) Trudne to, ale czasem pomaga. Ja pamiętam taki wieczór, kiedy strasznie się męczyłam nad ruszeniem opka. Dopóki nie powiedziałam sobie, że siądę i napisze coś dla zabawy i wyłącznie dla siebie – czyli z założeniem że może być szitowe, bo co mi tam. I poszło jakoś ;)

 

A potem moja ulubiona część, chociaż wiem, że przez wielu znienawidzona – poprawianie, dopieszczanie, dodawanie, odejmowanie.

Ja też lubię :)  

 

Tak dla ciekawostki. Swoje najlepsze teksty (te, które dostały się do publikacji lub są w kolejkach) wymyśliłem... biorąc prysznic.

I takie doświadczenia też mam (no, gdyby wyciąć to o publikacji) :) Chociaż mi absolutnie najlepiej myśli się podczas spaceru. Nawet jak przez godzinę czy więcej łażę i zdaje mi się, że w kółko myślę o tym samym i nic się nie posuwa naprzód, to często, gdy już zbliżam się do domu wpada mi znienacka jakaś błyskotliwa myśl. Ogólnie szalenie polecam chodzenie na etap rozkminiania.

Co mi przypomina o jeszcze jednej bolączce – czyli zwykłym, prozaicznym bólu tyłka podczas pisania. Mnie dopada strasznie szybko, przez co twórcze męki osiągają bardzo fizyczny poziom ;)

 

Ja prawie wszystkie napisane teksty zawdzięczam spacerom, wannie, muzyce, autobusom, sklepom ze zbyt dużym wyborem i do pewnego czasu myciu naczyń (niech ta ograniczająca mnie zmywarka spłonie w piekle!). Jak już wpadnie mi do głowy jakiś ogólny pomysł, to najczęściej muszę fabułę po prostu "wychodzić". I łażę, łażę sobie gdzieś po mieście, aż to wszystko się jakoś nie wyklaruje, aż nie wyobrażę sobie przynajmniej tych ważniejszych scen i nie poczuję bohaterów.

Konspektów używam raczej rzadko. Krótkie teksty piszę w zwykłym zeszycie. Zaczynam wieczorem, bo chyba tylko tak potrafię. Na początku często blokada twórcza, potem jak ruszy z kopyta to nagle robi się czwarta rano. Ma to taki plus, że po przespaniu się przynajmniej czytam tekst z pewnego "oddalenia", a nie tak, jak tuż po napisaniu.

Przy dłuższych tekstach prędzej czy później przerzucam się na komputer, żeby lepiej widzieć kwestie objętościowo-kompozycyjne. Tyle że wtedy wiele rzeczy rozprasza, wchodzę na wszystkie możliwe strony, żeby tylko nie pisać. A programów focuswriteropodobnych póki co się boję, może kiedyś się do nich przekonam.

Proces poprawiania właściwie lubię, tylko czytam przy tym tekst tyle razy, że później nie mogę na niego patrzeć. A jak już jestem usatysfakcjonowana, to potem i tak przychodzi Regulatorka i pokazuje, że za wcześnie :<

Ogólnie piszę mało, więc zawodową pisarką zostać bym nie mogła. Pomysły gdzieś tam się zbierają, jednak czy kiedyś będzie mi się chciało cokolwiek z tym zrobić, tego nie wie nikt. Ale lubię sam sposób myślenia nastawiony na to, by przeżywać doświadczenia świadomie, bo a nuż widelec coś się kiedyś przyda do opowiadania.

O! To ja chętnie wykaże się dobrocią i udostępnie Ci naczynia do zmywania, bierzesz tę literacką muzę? :)

Sirinie, pewnie bym i wzięła, ale z roczną gwarancją na dwa teksty każdego dnia. A za dobre chęci bardzo dziękuję, doceniam ;)

Jakby co, Teyami, to ja też mogę się dołożyć do Twojego literackiego sukcesu :)

(Tak, przepraszam, wiem. Merytorycznie wypowiem się jutro)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Zła kobieta ze mnie, skoro nawet Beryla sprowokowałam do offtopu o.O

Ej, ale mamy muminka ze mnie nie róbcie, bo Bemik będzie o mnie dziwne rzeczy pisać.

Chyba muszę zacząć żałować, że mam w domu Marysię do zmywania. ;) Albo nie jednak nie... Nic nie zastąpi mojej zmywarki. :P

 

A tak na serio, to stwierdziłam, że pomysły, które zrodziły się z różnych przyczyn (czasem wystarczy wyjście na spacer, obejrzenie filmu, przeczytanie opowiadania, czy kupno nowego samochodu do spowodowania, że coś się w głowie wyklaruje), są najlepsze. Czasem jest tak, że genialny pomysł przepada bez reszty, bo nie mam na czym go zapisać lub po prostu brakuje mi czasu na to. :( Mam też momenty, że jeśli mogę coś napisać, to piszę, aż braknie mi tchu.  Tzn. jak tylko pomysł jest, to cała pale się aż do jego spisania i nic nie jest w stanie mnie powstrzymać. W domu może leżeć nawet sterta prania do zrobienia, czy coś do załatwienia, ale gniecie mnie coś w środku i nie daje spokoju. Później tylko muszę wysłuchiwać stękania męża: “znowu nie załatwiłaś tego czy tamtego” albo “za dużo siedzisz przed komputerem”. ;)

 

Ogólnie jeśli coś się zrodzi w głowie, to musi być zamkniętą całością za nim spiszę, bo tekst musi do czegoś dążyć, jeśli rozmywa się po kilku stronach, to po co tracić na niego czas, jak nie ma dobrego zakończenia, albo chociaż takiego, które zawsze można poprawić. Mam też podobnie do Kwisatza, czyli syndrom dzieła obecnego. Czyli uniesienie czymś co aktualnie piszę. Mam problem z konstruktywnym spojrzeniem na tekst, a jak zacznę pisać coś po tym, zawsze jest lepsze od poprzedniego... Ogólnie coraz częściej staram się nie porzucać czegoś, dzięki czemu mniej tekstów ląduje w szufladzie na wieki wieków. ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

A u mnie “syndrom dzieła obecnego” działa na opak. To, co akurat piszę, wydaje się znacznie gorsze niż dotychczasowy dorobek. I czasami kołacze mi się w głowie słowo “regres” – wtedy patrzę na swoje poprzednie teksty i zaraz mi mija :P A jak nie mija, to i tak zwyczajnie skrobię dalej stałym tempem. Gdybym miał pisać zrywami, to chyba nigdy nie skończyłbym nawet żadnego shorta.

Niby tak, a nie, niby nie, a jednak.

A ja się wreszcie zabrałam za moje opus magnum, jakoś tak w lipcu chyba. I postanowiłam, że napiszę przynajmniej sto słów dziennie, bo w końcu to niewiele, a zawsze do przodu. I na początku nawet mi szło, z nawiązką, ale potem dziecko się pochorowało i wieczorem padałam na nos, potem wyjechałam na dwa tygodnie (i nawet wzięłam zeszycik, ale z przerażeniem stwierdziłam, że w zeszyciku to ja już nie potrafię), teraz przez ostatnie kilka dni fajny serial oglądałam. I tak zeszło. A jeszcze do tego te cholerne konkursy, za które chciałabym się zabrać w pierwszej kolejności...

Więc chyba nie potrafię systematycznie. Chociaż średnia i tak na razie wychodzi zdaje się ponad sto słów dziennie, bo mam ich 7546. :) To może jeszcze nic straconego.

Do liczenia słów i ćwiczenia systematyczności świetnie nadaje się listopadowe pisanie. Akcja fajna, polecam, choć frustrująca – mi się jeszcze ani razu nie udało wytrwać. Cel jest taki, by w 30 dni napisać 50 000 słów, co średnio wychodzi po 1666 słów dziennie. Raczej dla ludzi z jakąś rezerwą czasu lub ogromnym samozaparciem. Ale nawet jak nie wychodzi, to fajnie się pobawić, bo i tak motywuje, żeby napisać jak najwięcej.

 

W domu może leżeć nawet sterta prania do zrobienia, czy coś do załatwienia, ale gniecie mnie coś w środku i nie daje spokoju.

O, to brzmi wspaniale! Ja mam zupełnie odwrotnie. Jak piszę, a coś jest do zrobienia, to mnie gniecie. Mimo, że strasznie chcę pisać, to mam jakieś takie wyrzuty – że może powinnam robić to, co powinno być zrobione. Bardzo z tym walczę. Serce stawia pisanie na pierwszym miejscu, a rozum kwęka. 

 

Ej, ale mamy muminka ze mnie nie róbcie, bo Bemik będzie o mnie dziwne rzeczy pisać.

XD

A i jęki męki wychodzą ze mnie, gdy mam milion rozpraszaczy w postaci tv lub wiecznie pootwieranych zakładek na komputerze... Moja zmora. 

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

A mnie z kolei do pisania potrzebny jest impuls – cokolwiek, co poruszy we mnie jakąś strunę. I nie musi to być nic konkretnego, wystarczy samo wrażenie, nastrój, jedno usłyszane zdanie. Bywa że to staje się tylko początkiem opowiadania, czasem główną osią albo czymkolwiek, co zostanie wplecione do tekstu. Rzadko kiedy mam przemyślaną całą akcję i bohaterów, zwykle raczej wszystko ewoluuje w trakcie pisania. A jeśli tekst jest dłuższy, to poświęcam mu czas przed zaśnięciem. Tylko że często zapadam w sen po paru minutach i na następny dzień niewiele pamiętam. 

Przez ostatnie dwa lata zdarzało mi się napisać nawet kilkanaście tysięcy znaków dziennie (chyba wszystkie Frączki powstały w jeden dzień), ale nie pracowałam zawodowo, więc ograniczały mnie tylko domowe obowiązki lub choroba. Jak pracowałam, pisałam znacznie wolniej i przeważnie w weekendy. 

 

I nie rozumiem, czemu czepiacie się Mamy Muminka:-)

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

O, Ocha w koncu?

 

No!

 

A mnie musi napaść pomysł. Jak pomysł napadł, jest wyobracany przez “proces myślowy ałtora” siakiś tydzień. Najcześciej w trakcie spacerów z psami ;-) Jeżeli po tym okresie jakoś się wyklaruje, pokaże sie zrąb opowieści – rzecz trafia do tekstu. Lub przynajmniej jest gotowa na trafienie.

Czasami zdarza się impuls, temat, sru, błysk, kompletna opowieść znikąd we łbie. Tak było z “Na psa urok!” (chociaż tu pomysł trzeba było przemodelowac po opowiadaniu Finkli), “Pływał raz marynarz stary...”, “Furią”, publikacje w antologiach pokonkursowych. Czasem pomysł, skubaniec, wpada w trakcie tzw. riserczu, uruchomiony jakimś skojarzeniem, zdaniem (tak powstało np. “Serce Czarnego Lądu”  – dlatego, Ocho, powstało tak szybko.). A czasami cyzelowanie, redagowanie i zmiany to proces, który trwa miesiącami.

Krytycznym zasobem, którego wiecznie brakuje, jest czas. Dwie, trzy godzinki, późną nocą lub w weekend – bo muszę mieć nieprzerwany niczym blok od-do, żeby się skupić i wklepać (najlepiej z jakimś dobrym alkoholem w okolicy ;-) ). Jak już klepię, to leci błyskawicznie.

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

O właśnie, poruszyliście tutaj taką ciekawą tematykę – alkoholu. I stąd moje pytanie:

Czy faktycznie lepiej wam się tworzy ze szklaneczką, drinkiem czy czymś takim? (przed oczyma mam Hemingwaya, choć nie wiem, czy to dobre skojarzenie)

 

Bo ja ze swojej strony mam różnie... ale chyba mnie dekoncentruje, stępia skojarzenia i w sumie za rzadko łączę jedno z drugim, by jakieś poważniejsze wnioski wyciągnąć.

Kto nie pije wódy

ten pisze nudy

A kto wina unika

traci czytelnika

Bez dobrego piwa

treść jest trochę krzywa

A już na pewno bez kawy

w tekście brak zabawy

 

;-) :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nie mam kontrargumentów!laugh

To jeszcze powinieneś Rybo zacytować Goethego:

 

Das Wasser allein macht stumm,

das beweisen im Wasser die Fische,

Der Wein allein macht dumm,

das beweisen die Herren am Tische,

Daher, um keines von beiden zu sein,

trink' ich Wasser vermischt mit Wein.

Sama woda czyni niemym,

tego dowodzą ryby w stawie.

Samo wino czyni głupim

tego dowodzą panowie przy stole.

Dlatego, aby nie być żadnym z nich,

piję wodę zmieszaną z winem 

 

Tłumaczenie moje, więc niezbyt składne.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Tłumaczenie dobre ;-) 

 

EDIT: Starczy trochę poprzestawiać:

 

Od wody – niemota,

ryby w stawie są tego dowodem.

Od wina – głupota,

brać przy stole jest tego przykładem.

Aby przywar uniknąć obydwu,

wodę z winem mieszam – i chlup!

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

O, to jest cie­ka­wa spra­wa!

 

Przy­znam, że dawno temu, gdy mia­łam krót­ko­trwa­łe, okre­so­we na­pa­dy pi­sa­nia, zde­cy­do­wa­nie le­piej mi się pi­sa­ło, gdy w gło­wie już szu­mia­ło. Z tej oka­zji też po raz pierw­szy zła­ma­łam za­sa­dę, by nie pić w sa­mot­no­ści. ;) Ale cóż – naj­le­piej mi się pi­sa­ło, kiedy byłam sama w domu, wie­czo­rem, z szu­mem w gło­wie. Jaka była ja­kość tych two­rów – to już inna spra­wa, cza­sem sobie zer­kam do tych rze­czy i widać, że były pi­sa­ne po­śpiesz­nie, mocno ki­czo­wa­to, mocno po­kracz­nie. Ale bywa, że sta­no­wią teraz punkt wyj­ścia do moich dzi­siej­szych hi­sto­rii.

Hmm, tak – chyba naj­bar­dziej lu­bi­łam pa­stwić się nad przy­stoj­ny­mi, mło­dy­mi bo­ha­te­ra­mi. :)

 

Teraz jest ina­czej – mam dziec­ko, dużo jeż­dżę sa­mo­cho­dem, to i z al­ko­ho­lem muszę uwa­żać. ;) Zresz­tą, od czasu, kiedy przez ponad 1,5 roku nie piłam w ogóle, mocno spa­dła mi na niego to­le­ran­cja, więc to, co kie­dyś po­wo­do­wa­ło lekki szum, teraz może za­koń­czyć się bólem głowy. 

Ale tro­chę jest ok, jed­nak nie mogę prze­kro­czyć cien­kiej linii, bo któ­rej ra­czej się de­kon­cen­tru­ję niż kon­cen­tru­ję.

 

EDIT:

Psycho: O, Ocha w koncu?

 

No – jeszcze drugie tyle i zacznę się niektórym naprzykrzać. :)

Dobre piwo nie jest złe, lecz do mnie natchnienie przychodzi z muzyką. Nie, żebym była jakimś niezwykle płodnym pisarzem, ale każdy mój tekst powstał pod wpływem muzyki. Czasem jest to piosenka, czasem utwór instrumentalny, czasem czyjeś nucenie pod nosem, które w niezrozumiały dla mnie sposób budzi zaczątek opowieści. Potem to już mi się samo myśli (najlepiej w samochodzie). Jak siadam do pisania to już tylko kwestia wyklepania opowiadania na klawiaturze. 

Hmm... Dlaczego?

A naprzykrzaj się, Ocho.

Tylko pogadaj najpierw z Emelkali... Albo nie, już się uodporniła ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

O, a ja do muzyki nie potrafię. Nie tylko pisać, ale nawet czytać. W ogóle to muzyki nie potrafię robić nic, co mnie jakoś tam intelektualnie zajmuje, bo się zaraz rozpraszam na muzyce.

 

Sajko – cieszę się, chociaż szczerze, to nie wiem, czy się odważę komuś podesłać. Bo napisałam jakieś 50 tys. znaków i na razie dzieje się właściwie NIC. 

Podobnie, chociaż u mnie wygląda to tak, że najpierw napędzam się muzyką (ot na przykład teraz leci jakiś kawałek gdzie w refrenie koleś drze japę: “burst! burst!” i mnie nachodzą jakieś okołoalienowe klimaty ;)) a potem drink i jazda z kompletnie oderwanymi od siebie scenami ;)

 

And one day, the dream shall lead the way

A ja muzykę też muszę mieć. A że nie słucham takiej lekkiej, łatwej i przyjemnej, to i teksty wychodzą ciężkawe. I większość moich wypocin miało swoje, różniące się od siebie soundtracki. Dochodzi do tego, że po czasie, słysząc jakieś charakterystyczne “darcia japy”, przypominam sobie, jak pisałam jakiś konkretny tekst.

:)

Mnie muzyka z reguły przeszkadza. Bardzo rzadko zdarza mi się pisać przy muzyce, a wtedy przeważnie jest to muzyka celtycka lub irlandzka. Za to “brzęczenie” telewizora prawie wcale mi nie przeszkadza. Chyba że mąż włączy program, którego nie znoszę – wtedy mimo skupienia głupota z ekranu przebija się do mojego mózgu i drażni tak bardzo, że muszę przestać pisać.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ciekawie było poczytać o waszych doświadczeniach : ).

 

Z reguły nie piszę i nie czytam w ciszy. Napędzam się ścieżkami dźwiękowymi z gier komputerowych i filmów, a ostatnio też muzyką poważną.

Pomysły przychodzą w niespodziewanych momentach, często przy wykonywaniu zwykłych, codziennych czynności.

Piszę gdy mam czas ; )).

Pozytywnie przyjąłem brak wakacji po skończeniu studiów, bo w wakacje nigdy nie udawało mi się nic napisać (co innego w ferie zimowe).

Uważam, że najwygodniej pisze się przy komputerze z dostępem do Internetu, choć faktycznie trudno utrzymać cały czas wysoką koncentrację. Moim problemem jest uciekanie od pisania pod przykrywką robienia "researchu”. Dobry research wspiera dobry tekst, ale gdy zaczyna się czytać wszystko, co ktokolwiek kiedykolwiek na dany temat napisał, to trudno znaleźć jeszcze moment na własną twórczość.

Na portalu raczymy się przede wszystkim krótkimi formami. F.W. Kres w “Galerii dla dorosłych” porównywał różnice w pisaniu opowiadania i powieści do przelotnej znajomości i trwałego związku. Może niezbyt eleganckie porównanie, ale coś w tym jest. Jak Bóg da, jeszcze mnóstwo pracy przede mną i nowych wyzwań w postaci kreowania miejsc, wydarzeń i postaci do dłuższych form, na poziomach do tej pory nieeksplorowanych.

 

Nikogo nie pouczam, ale to trochę niepokojące, co niektórzy piszą o alkoholu. Zdarzyło mi się pisać pod wpływem alkoholu (i było całkiem przyjemnie, choć generalnie wolałbym robić to zawsze całkiem sam i o własnych siłach), z innymi używkami, nie licząc herbaty, nie próbowałem. Myślę, że łączenie swojej pasji z piciem, to bardzo dobry sposób na wejście w nałóg – jeżeli ktoś chciałby łączyć te dwie rzeczy, lepiej traktować to w drodze wyjątku niż przyzwyczajenia : >. 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Ja już od dawna jestem zagorzałym miłośnikiem alkoholu, więc etap "czy wpadłem w nałóg?" mam zdecydowanie za sobą ;)

And one day, the dream shall lead the way

Wygrzebuję temat z czeluści i otchłani, żeby zachęcić więcej osób do pociągnięcia fajnej dyskusji z szałtboksa.

Norma dzienna? Ilość znaków, słów, stron? Ilość czy jakość? Macie jakieś wytyczne w pisaniu?

Zawsze po pracy (jeśli nie mam akurat wieczorem czegoś innego) plus wolne weekendy. Najpierw też muszę się “odblokować” – zagrać na komputerze, przeczytać fragment książki, obejrzeć film – i potem przy klimatycznej muzyce ruszam do boju. Ilości znaków sobie nie stawiam, raczej planuję jakiego dnia jakie sceny w opowiadaniu napiszę. Plany te ulegają częstym aktualizacjom (a to dodatkowa scena się pojawi, a to zmiana itp), ale gdzie mogę, to staram się ich trzymać. Podobnie traktuję poprawianie już napisanych tekstów.

Od czasu do czasu robię sobie tydzień lub dwa wolnego od pisania, ale potem staram się szybko wrócić do pracy ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Nie zauważyłam wcześniej tego tematu.

Po namyśle stwierdzam, że nie mam żadnej reguły. Każda historia jest inna i każdą piszę trochę inaczej, chyba.

Zdarzało mi się dostać taki hype, że pisałam opowiadanie (a przynajmniej jego szkielet, bo zawsze potem coś się szlifuje) w jeden dzień, wręcz w kilka godzin. W tym tygodniu mnie przycisnęło nie wiem czemu na pewną historię i napisałam 40.000 znaków w trzy dni.

Ale to oczywiście skrajna rzadkość.

Zwykle wpadam na pomysł i go odkładam do szufladki w głowie. Jeśli po jakimś czasie tam nadal jest, to się nad nim zastanawiam, dokładam kolejne elementy, postacie, wątki itp. Muszę mieć choć garść informacji, by zacząć pisać, ale prawie nigdy nie wiem, do czego zmierzam. Raczej opieram się na jakimś elemencie świata, do którego dobudowuję historię i raz wychodzi lepiej, raz gorzej.

Moja zmora to niedokończone teksty. Mam co najmniej z dziesięć rozgrzebanych tekstów, z których niektóre są bardzo zaawansowane (np. jeden ma już 60.000 znaków). Jak mnie wena opuszcza, to potem się waham i boję, że spieprzę to, co do tej pory szło całkiem nieźle i z czego nawet po x miesiącach jestem zadowolona.

Teraz pracuję nad dłuższą formą. Od dwóch lat robię większe lub mniejsze postępy. Mam 640.000 znaków i widzę główkę... znaczy światełko w tunelu, że kiedyś skończę. W związku z tym mam program pisania minimum 1000 znaków dziennie. Na ogół się udaje, choć czasem nie (np. teraz mam czas na pisanie, bo synek śpi, a ja zamiast zająć się czymś konstruktywnym piszę na NF ; p). Skrzętnie zapisuję w tabelce, czy i ile się udało danego dnia napisać, także mam pełne statystyki z ostatnich kilkunastu miesięcy. Co bywa tak satysfakcjonujące jak i wpędzające w depresję, bo mam miesiące, gdzie mam ponad 100.000 znaków nastukane, ale też takie, gdzie jest wielkie złośliwe zero. W każdym razie staram się wyrobić min. 30.000 znaków w miesiącu, a do góry z radości skaczę, gdy udaje mi się wyrobić ok. 60.000.

 

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Mam pomysł. A zazwyczaj lawiny pomysłów.

Zamieniam się w maszynkę do płodzenia słów i czasem nie wolno mi nawet wyjść do łazienki.

Treść powstaje jakby sama, po prostu wyłazi ze mnie, czasem w bólu.

Maltretuję gotowy tekst lawiną autokorekt i piszę dalej jednocześnie.

Autokorekty dalej do porzygu.

Oddanie do bety, korekty po betach.

Oddanie do wydawnictwa, korekty, redakcje, dopisywanie brakujących zdaniem recenzentów wątków, nieustające autokorekty.

Tak to wygląda teraz u mnie, zaraz, mam wielką nadzieję, doczekacie się efektów, żeby je porównać z procesem. Tak jak pisałam na SB, nie mam wolnego od pisania, muszę mieć zawsze komputer albo zeszyt, bo nieustannie wylewają się ze mnie historie. Czuję się jak złącze wetknięte w wieczny strumień treści.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Ja z kolei uważam, że aby dobrze pisać, trzeba robić sobie przerwy. Dlatego zrobiłem sobie przerwę i nie piszę od 3 lat.

 

Jeśli zaś chodzi o mój najlepszy sprint, to udało mi się napisać przeszło 60 tysięcy znaków na konkurs na trzydziestolecie NF w bodaj 2 dni. Ale Joseheim poganiała :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

W moim wypadku pisanie to godziny spędzane na niepisaniu :)

Bez pomysłu, ba ostatniej sceny nie ruszam klawiatury, no może żeby spisać jakiś pomysł, zdanie perełkę, które może kiedyś dojrzeje do powieści ;)

Ale gdy już mam coś co warto spisać, to się zaczyna... Stukam i stukam. Niestety przeważnie jest to trzy kroki do przodu dwa w tył... Coś jak lepienie z gliny dokładanie i odejmowanie materiału :)

 

Najważniejsze. Zaczynam od pierwszego akapitu i finału. Środek to łamigłówka, nie bez znaczenia dla początku i końca, ot taki paradoks ;)

 

Edit. Strach pomyśleć co by było, gdybym zabrał się za powieść wielowątkową … ;)

Naz, jak ja ci zazdroszczę. Ja mam na odwrót, nie znoszę pisać, nie cierpię gapić się w edytor tekstu, a samo wymyślanie historii ani mnie nie grzeje, ani ziębi. A mam jeszcze pytanie – czy nie planujesz swoich książek? 

 

Jeśli chodzi o mnie, to staram się dziennie dobijać do 750 słów, ale słabo mi to wychodzi i w sumie ogranicza się tylko do dni wolnych. Właśnie staram się wejść w tryb codziennego pisania, ale idzie mi fatalnie.

 

Do liczenia słów i ćwiczenia systematyczności świetnie nadaje się listopadowe pisanie. Akcja fajna, polecam, choć frustrująca – mi się jeszcze ani razu nie udało wytrwać. Cel jest taki, by w 30 dni napisać 50 000 słów, co średnio wychodzi po 1666 słów dziennie.

No hej! Brałam w tym udział dwa razy :D Ale nie kojarzę cię z polskiego forum nano. I też wszystkim polecam, niesamowity kop motywacyjny :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Nie planuję. One po prostu do mnie przychodzą. Za to dla równowagi fatalnie idzie mi doktorat. Męka, sromota, mordęga :P

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Ja z kolei uważam, że aby dobrze pisać, trzeba robić sobie przerwy. Dlatego zrobiłem sobie przerwę i nie piszę od 3 lat.

 

 

A zamierzasz w ogóle do tego wrócić? ;>

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Ja miałam dobry czas ostatnio, dwa opowiadania udało się napisać w mig. A teraz utknęłam w połowie i nie mam pojęcia, co dalej z tym zrobić. Co jakiś czas zaglądam, czytam i... zamykam plik. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

A zamierzasz w ogóle do tego wrócić? ;>

Nieprzerwanie, od 3 lat, zamierzam :) Ale jakoś nie wychodzi.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Mam pomysł. A zazwyczaj lawiny pomysłów.

Zamieniam się w maszynkę do płodzenia słów i czasem nie wolno mi nawet wyjść do łazienki.

Treść powstaje jakby sama, po prostu wyłazi ze mnie, czasem w bólu.

Maltretuję gotowy tekst lawiną autokorekt i piszę dalej jednocześnie.

Autokorekty dalej do porzygu.

Oddanie do bety, korekty po betach.

Oddanie do wydawnictwa, korekty, redakcje, dopisywanie brakujących zdaniem recenzentów wątków, nieustające autokorekty.

Tak to wygląda teraz u mnie, zaraz, mam wielką nadzieję, doczekacie się efektów, żeby je porównać z procesem. Tak jak pisałam na SB, nie mam wolnego od pisania, muszę mieć zawsze komputer albo zeszyt, bo nieustannie wylewają się ze mnie historie. Czuję się jak złącze wetknięte w wieczny strumień treści.

No i to wygląda na podejście prawdziwej artystyki ;> Schowajcie się wszyscy z tymi swoimi normami, systematycznością i rzemieślnictwem! :P

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Taaa … Można pozazdrościć, kiedy jedyna lawina jaka człowieka spotyka, to kiedy ręczniki spadają na głowę z przepełnionej szafy ;)

Niektórych życie po prostu rozpieszcza...

E, tam... najgorzej chyba jest wtedy gdy pomysłów ma się od cholery i ciut ciut, a czasu ni ma :) Nie żebym tak miał :D

Ostatnio piszę tak rzadko, że... szkoda gadać. Ale za to życie mam fajne – rodzina, motocykl i reszta świata :D Także pisanie nie jest moim priorytetem i wieszczem narodów zostać nie chcę :P

Jednak jak już piszę to piszę o tym co przeżyłem, co zobaczyłem – przecież w fantastyce to bardzo ważne. Wszak wszystko już było ;) Taki truizm na koniec... :D

F.S

Foloin, też ostatnio napisałam o swoich przeżyciach, zmetaforyzowanych i zamienionych w fantastykę. 500 tys. znaków. Ale jeszcze nie znam opinii wydawnictwa ;< Tylko Wickeda, mojej nieocenionej bety. Ciekawe, jaki będzie efekt takiego uzewnętrznienia.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Nieprzerwanie, od 3 lat, zamierzam :) Ale jakoś nie wychodzi.

Najwyższa pora to zmienić. ;)

 

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Zgadzam się, Morgiano :) Jak już się przełamię, to pewnie będzie dane wam to zobaczyć ;)

 

@Foloin – priorytet czy nie, ale jak już się chce pisać, to wypadałoby... pisać :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

@beryl – pisanie a publikowanie to dwie różne rzeczy :) Ale prawda, że wypadałoby :) Trzy lata pierdzenia w stołek, berylu, to nie powód do dumy :D

@Naz – życzę samych pozytywnych opinii i pięknej okładki – kibicuję z pomponami (uwaga, tego widoku nie da się wymazać z wyobraźni :D)

Ja, przyznam się szczerze, nie marzyłem o wydaniu książki, nigdy się za pisanie książki nie brałem, ani nie wezmę – mogę to obiecać. Nie zrobię tego, ponieważ... :P

...ale, ponoć tylko krowa nie zmienia poglądów.

F.S

A ja z ciekawości zapytam, czemu niektórzy z Was preferują liczenie/robienie dziennych postępów licząc liczbę słów, a nie znaków? Wydaje mi się to dziwne, bo tysiąc znaków to zawsze tysiąc znaków, można odmierzać równe kawałki, a tysiąc słów tysiącowi słów nie równe.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka