
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Przepraszam za tekst :D i za wykorzystanie nazwy potwora też :D
Poszukiwanie strasznego pradawnego potwora Sridziajawardanapurakotte powiodło się Markowi prawie natychmiast. Po tym jak świeca przywołań o długości prawie pół ręki i grubości 3 centymetrów przeniosła go do magicznej krainy mlekiem i mordem płynącej, stanął przed strasznym pradawnym potworem Sridziajawardanapurakotte i z wrażenia wszystkie włosy stanęły mu dęba a szczenka opadła prawie do ziemi.
Sridziajawardanapurakotte przywitał go ziewnięciem i miał cztery pary odnóży, po dwa z przodu i z tyłu a na kudłatej głowie osiem oczu, którymi nieustannie mrugał i patrzył. Straszna bestia zdawała się większa od konia i od człowieka musiała być silniejsza, bo smród bym niemiłosierny.
– Bucu! – krzyknął głośno Marek podchodząc bliżej i zbliżając się coraz bardziej. – Przyszłem Cię zajebać.
– Wrrrr! – warknęła bestia głosem bestii z gardła o długości pół metra.
– Nie boję się ciebie i twojej masy. – powiedział Marek.
– Też się ciebie nie boję – odpowiedział Sridziajawardanapurakotte.
– Szykuj się na śmierć – powiedział chłopak.
– Teraz to już nie masz ucieczki przede mną. – odrzekł potwór.
– Giń bestio. – powiedział Marek.
Ruszył na bestię i żałował że nie ma konia, pomiędzy nogami widział dużo błota więc uważał żeby się nie zwalić na ziemię. Strzepał ze spodni to co tam naleciało i gnał dalej. Mijały chwile i sekundy a wszystko trwało wieczność. Rzucił ukradkowe spojrzenie na potwora i nim zaatakował upadł na ziemię. Świeca przywołań upadła na ziemię tuż obok potwora. Sridziajawardanapurakotte tupnął nogą i zatrzęsła się cała grota, w której mieszkał. A grota nie była duża a tylko spora. Odległość do niej z innych miejsc mierzono w dniach drogi albo w milach, ale ludzie woleli w dniach, elfy w Footstopach gdzie jedna stopa miała długość metra i dwudziestu trzech centymetrów.
– Nie pokonasz mnie – zaczął Sridziajawardanapurakotte.
– Zaraz się przekonasz, że cofniesz te słowa okrutniku. Dość już krwi napsułeś zwyczajnym mieszkańcom wiosek i kupcom z miasta. Zbyt wiele dziewic płacze po Tobie chuju.
– Ha ha ha! – roześmiał się Sridziajawardanapurakotte i ze śmiechu padł na ziemię.
– Na to czekałem – przypomniał sobie Marek, który miał prawie dwa metry wzrostu i barczyste ramiona prawie do tyłka włosy.
Otworzył plecak i napięte żyły pojawiły się mu pod skórą na rękach. W plecaku miał dużo rzeczy i jedzenia na całą wyprawę, bowiem wybrał się już dawno temu, gdy jeszcze nie wiedział gdzie szukać Sridziajawardanapurakotte, lecz to mu powiedzieli w jednej wiosce:
– Idź tam na północ, będzie ze trzy dni bez konia.
– Nie mam konia – odrzekł Marek wtedy, przypominając sobie, że nie ma konia.
I wtedy ruszył i znalazł Sridziajawardanapurakotte.
A teraz stał przed nim prawie jak młody bóg i heros w jednym. Miejscu temu niczego nie brakowało, ale zdawało się, że ściany jaskini krzyczą: Zabij Sridziajawardanapurakotte! On już dość narobił i czas wendety nastąpił, na odciski innym.
Marek otworzył w końcu plecak i wyciągnął z niego, z tej małej przegródki zboku, dwa małe paciorki, takie jak się do kościoła nosi żeby się modlić na nich w niedzielę. Potarł te paciorki o siebie i zdrętwiał cały od stóp do głów, i włosy mu się zjeżyły pod hełmem co go miał od dziadka jeszcze, który w Wielkiej Bitwie w kronikach nazwanej Bitwą Wielką Ludzi z Innymi, zginął.
I nagle z nie na cka stało się coś dziwnego i interesującego. Rozpadł się Sridziajawardanapurakotte na części i upadł na ziemię i wył jakby go ze skóry obdzierali lub na pal nabijali albo też nogi łamali. A później strop nie wytrzymał. Darł się i wył i bił pięściami o posadzkę. A potem Marek pozbierał się do kupy i uciekł z miejsca gdzie czekała na niego śmierdź i krwawica. Wyskoczył na zewnątrz w mgnieniu oka i chwilę łapał oddech. Oglądając się do tyłu widział zawalającą się grotę i wycie potwora brzmiało jeszcze trochę a potem wszystko ucichło i zamarło.
Po tych wrażeniach i przygodzie wrócił Marek do domu i ożenił się dobrze z posagiem i dzieci miał dużo. Jedno jest pewne, że konia nigdy nie miał później ani wcześniej. I żył długo ale w niepewności jakiejś, czy aby na pewno Sridziajawardanapurakotte umarł i czy może nie czai się w jakimś ciemnym zaułku i czeka na niego.
Wiało i siekło deszczem, a z gruzów jaskini słychać było warczenie. Ktoś lub coś tam było i na pewno wrócić miało, żeby siać postrach i makiem cisza się zrobiła później na jakiś czas.
Dziękuję, że ten tekst taki krótki, dobry człowieku.
Niech ci Bóg w dzieciach wynagrodzi.
Dzieciach o wadze 2 i pół kilograma i długości piencdziesienciu pienciu cm.
Ale TO jest o wiele lepszejsze.
Tak w ogóle szkoda, że Marek nie wziął ze sobą szturmowego lugera z długą lufą.. Jest to jednak niezawodne remedium na wszelkie kłopoty, nawet z potworami. Ale, niestety, konwencja opka wykluczala taką mozliwość...
Fajne. Podobało mi się.
No tak Ola, tam to jest grafomania:) i wtedy byłem pewien, że to jest dobre. Bo jak inaczej?:D
Roger dzięki :D będę musiał przemyśleć przerobienie dzieła :D
a jakby tak zjeść wszystko i wszystkich?