
– Ojejku, dokładnie tak sobie ciebie wyobrażałam! – Młoda dziewczyna biegała od jednego do drugiego uczestnika spotkania. – Ojejku, zupełnie inaczej sobie ciebie wyobrażałam! – To była druga wersja jej okrzyku. W podnieceniu i euforii nie zwracała specjalnej uwagi, że do niektórych podbiega dwu, a nawet trzykrotnie i nie zawsze utrzymuje tę samą wersję.
– Niech ktoś da jej piwa. Tylko dodajcie soku malinowego, w końcu jest małoletnia. Może wreszcie usiądzie na tyłku. – Bemik nie wytrzymywała hałaśliwego i energicznego zachowania młodej.
– Co masz do Mai? – spytał Ryszard, uśmiechając się dobrotliwie.
– Generalnie nic. Ale lata wokół nas jak ten komar. Albo giez.
– Młoda jest, to się musi wyszumieć – stwierdził nostalgicznie Rychu.
– To niech szumi, tylko spokojniej i ciszej. Maja – ryknęła wreszcie starsza kobieta – chodź tu!
Majka przybiegła w podskokach i lekko zdyszana czekała na dalsze polecenia.
– Siadaj koło mnie. Koik, nalej dziecku piwa. Pół na pół z sokiem!
Chłopak posłusznie napełnił kufel do połowy pieniącym się napojem, a resztę uzupełnił malinową Paolą.
– Pij, młoda! – poleciła Bemik.
– A fuj, słodkie do porzygania – zaprotestowało złotowłose dziewczę.
– Nie grymaś. Ciesz się, że w ogóle dostałaś!
Siedzieli pod przestronną wiatą przy ogromnym, drewnianym stole. Zbierały się czarne chmury zwiastujące burzę, ale im to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, dzięki złym prognozom większość turystów zrezygnowała z wypraw w góry, więc ośrodek mieli tylko dla siebie. Kilkanaście osób zjechało z całej Polski, i nie tylko, i nocą okupowało piętro schroniska, wieczorami wiatę, zwaną szumnie altaną, a w dzień rozłazili się grupkami po okolicy lub odsypiali zaległości.
Dlatego pojawienie się obcej, chudej, szczapowatej postaci, o przerzedzonych, jasnych włosach, wywołało spore zdziwienie. Mężczyzna przystanął na granicy światła rozlewanego przez słabe żarówki i przez okulary, których szkła grubością przypominały denka od weków, z zainteresowaniem oglądał rozhukaną czeredę.
– Czego? – odezwał się Beryl. – Chce czegoś?
– Nie – zaprzeczył lekko przestraszony facet.
– Jak nie chce – dołączył do rozmowy Syf – to won.
– Nie won! Tylko nie won! – oburzył się obcy. – To wolny kraj i wolno mi tu stać!
– Może i wolny – powiedział wolno Roger, a oko na pawim piórze, zawadiacko wpiętym w czuprynę, rozbłysło fioletem i czerwienią – i dlatego powtórzę wolno, co powiedział kolega: won – mi – stąd! To impreza zamknięta. A jak nie, to pogadamy inaczej!
Na potwierdzenie swoich słów zaczął podnosić się od stołu, ale szło mu niezbyt składnie, dlatego Beryl zdecydowanie go wyprzedził i ruszył szybkim krokiem w kierunku intruza. Roger zabezpieczał tyły i flanki w zależności, w którą stronę go zniosło. Facet nie czekał, aż dopadną go podpici oponenci, tylko truchcikiem zaczął uciekać. Zaczepił jednak marynarką o barierkę i z rozprutej kieszeni coś się wysypało. Beryl schylił się i podniósł trzy świecące kamyczki.
– Ej, bohater, coś ci wypadło! – zawołał, bo nie chciał być posądzonym o zabór mienia.
– Mnie nic nie wypada – odkrzyknął prawie napadnięty. – No, może trochę zęby i włosy – dodał po króciutkiej chwili wahania.
– Te, picuś, ja mówię o tym! – Beryl wyciągnął dłoń, na której leżały dziwne, owalne korale.
– To nie moje. Nie moje, mówię! – Facet oddalał się, wymachując łapami, jakby odganiał się od natrętnych much.
– Ryszardzie, czy to nie był… – zaczęła Bemik.
– E, chyba nie. Wprawdzie widziałem go tylko raz na okładce Fantastyki, ale wyglądał inaczej.
– Zobaczcie! – zawołał Koik. – Maja zasnęła.
– Trzeba zanieść dzieciaka do koi – zatroszczył się Fas. – Syfie, pomóż, sam nie dam rady.
– To ja proponuję – wtrąciła się Józefina – udać się na komnaty.
– Do komnat – poprawiła automatycznie Regulatorzy.
– Do komnat – zgodziła się łaskawie Jose – bo dochodzi trzecia.
Niektórzy ją poparli, niektórzy wygwizdali postulat, jeden nie miał wyjścia, ale w końcu wszyscy udali się do pokoi. Beryl usiłując rozebrać się do spania, uznał, że da radę ściągnąć spodnie w pozycji stojącej i gdyby nie jego przyjaciółka, skończyłoby się to zapewne rozbiciem głowy o metalową ramę łóżka. Na szczęście wysypały mu się tylko fasolki. Mimo poszukiwań na czworaka nie udało się odnaleźć jednego lekko świecącego, owalnego kamyczka.
Po kilku minutach ciszę panującą w całym schronisku zaczęły rozdzierać różne odgłosy świadczące o tym, że uczestnicy spotkania oddali się w całości we władanie Morfeuszowi. Od posapywania, przez pochrząkiwanie, pogwizdywanie, do chrapania w różnych tonacjach.
* * *
– Tylko jej nie wystraszcie, bo gotowa się poderwać i wtedy narobi bigosu. – Cichy, melodyjny głos powoli przebijał się przez watę, jaka zatykała jej uszy i docierał do mózgu, otulonego tą samą materią.
– Ja pier… – Bemik ujrzała nad sobą błękitne, niewinne oczęta Mai i zmieniła pierwotny zamiar dosadnego wyrażenia opinii na temat własnego samopoczucia. – Ja pier…wszy raz w życiu mam taki ból głowy.
– Nie to jedno przytrafi ci się dziś po raz pierwszy – poinformowała ją nieco tajemniczo Regulatorzy.
– To znaczy? – Bemik usiadła i natychmiast przysłoniła usta dłonią.
– Wody? – spytał usłużnie Syf.
– Y…y – wykrztusiła kobieta, co miało oznaczać odrzucenie propozycji. – Kawy. Czarnej. Mocnej. Bez cukru. I papierosa.
– Ja pier… ja chrzanię, ale masz wymagania. Nie dostaniesz.
– Dlaczego? – spytała Bemik słabym głosem.
– Bo siedzimy na jakimś pierdolonym liściu, kilkaset pierdolonych metrów nad ziemią, poniżej widać tylko pierdoloną zieleń i jedyny dostępny płyn, to woda, która zebrała się po nocy. Znaczy rosa – dokończył za kolegę Fasoletti.
– Co?
– To – powiedział Fas i usiadł tak gwałtownie, że wszyscy się zakołysali.
– Generalnie Fas ma rację. Nie użyłabym może takich słów na określenie sytuacji, w której się znajdujemy, ale mniej więcej tak to wygląda – wtrąciła się Regulatorzy. – I obawiam się, że tym razem więcej niż mniej.
Skołowana Bemik, która obudziła się najpóźniej ze wszystkich, a właściwie została obudzona, popatrywała na twarze zebranych wokół niej osób, starając się dojrzeć w nich rosnące objawy wesołości, co znaczyłoby, że wszystko to żart.
Wreszcie ostrożnie podniosła się i rozejrzała. Stali i siedzieli na kilku liściach czegoś ogromniastego, pod nogami rozpościerała się przepaść, a w odległości kilku metrów od pędu ich rośliny widać było dość płaski fragment gigantycznej góry.
– Tak, tak – powiedział Roger – wiemy, że powinniśmy przedostać się na stały grunt. Tylko jak to zrobić.
– Rozbujać kwiatek – szepnęła Maja.
– Co? Naćpała się czegoś? Nie wytrzeźwiała jeszcze? Kto jej dał wódy? – Pytania padły z kilku ust jednocześnie.
– Zaraz, zaraz… – Koik drapał się w zmierzwioną czuprynę. – Majusia nie jest taka głupiusia.
– Wyjaśnij!
– Musimy wszyscy wleźć na samą górę, znaczy na szczyt pędu, rozbujać i przeskoczyć na tą skalną półkę.
– Tę – poprawiła automatycznie Regulatorzy. – Masz rację. Włazimy. Tylko kto pierwszy?
– Beryl – stęknęła Bemik. – To wszystko przez niego.
– Przeze mnie? Przeze mnie? Zwariowałaś? A co ja mam z tym wspólnego?
– Fasola – zdołała wystękać kobieta, a potem wychyliła się tak mocno za liść, że Józefina musiała złapać ją za pasek od spodni z obawy, że wypadnie.
– Jaka, kurwa, fasola? – zaperzył się Beryl.
– Ta, co ją wczoraj znalazłeś. Trzy. Blyyy – Kolejne wychylenie poza liść.
– Padło ci na głowę, czy jak?
– Masz fasolki? – spytała Bemik ocierając usta wierzchem dłoni. – To pokaż!
Beryl sięgnął do kieszeni i wyciągnął dwa świecące, owalne kamyczki.
– A widzisz – powiedziała bez satysfakcji kobieta. – Są tylko dwie. Bo jedna to toto! – Poklepała zieloną łodygę. – Znam się na tym. W końcu od lat uprawiam ogródek.
– Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem – stwierdziła stanowczo Jose. – Idziemy. A Beryl idzie pierwszy.
Poza tym, że Beryl idzie pierwszy, nie ustalono dalszej kolejności. Panowie wreszcie opanowali nieco oszołomienie i zaczęli działać, jak na dżentelmenów przystało. Zabezpieczali kobiety i pomagali im we wspinaczce.
– Widział ktoś Ochę? – wysapała Maja, przylepiona jak mszyca do łodyżki.
– O kurczę! Nie ma jej!
– Może została w schronisku? – wyraziła przypuszczenie Regulatorzy.
– Coś ty! Łoiła z nami równo, ale padła jako ostatnia. Wiem, co mówię – stwierdziła stanowczo Bemik. – Spała koło mnie i tak chrapała, że ja miałam problem z zaśnięciem!
– To był Roger. Wiem, bo dopiero, jak go kopnęłam, to przestał – powiedziała Jose.
– Ocha była z drugiej strony. Na pewno została na którymś liściu.
– Ja po nią zejdę – zaoferował się Koik i zanim ktoś zdołał go powstrzymać, zsunął się jak gibbon.
– Jeeest! – Usłyszeli po chwili jego wrzask. – To chwilę potrwa. Jest w szoku.
Przycupnęli na liściach, przytrzymując się łodygi lub kręconych wąsów. Po kilku minutach zobaczyli dziewczynę, a właściwie najpierw dotarł do nich jej przenikliwy szept.
– Ja się tak nie bawię. Zabieram swoje zabawki i idę stąd.
– Ocha, nie przejmuj się. Pomyśl sobie, że to sen. – Regulatorzy usiłowała uspokoić koleżankę.
– To nie sen. Szczypałam się w różne miejsca tak wiele razy, że nie wiem, co sobie pomyśli mój mąż, jak mnie znowu zobaczy…
Jednak myśl o rodzinie podziałała na nią pozytywnie. Przestała lamentować, zacisnęła zęby i wspinała się tak szybko, że Koik ledwie mógł za nią nadążyć.
– Wszyscy są? – Beryl ogarnął wzrokiem gromadkę. – Dziewczyny wspinają się na sam szczyt. Kiedy już tam będą, przelezą na jedną stronę. Oczywiście tę, która jest bliżej półki – wyjaśnił, aby zapobiec nieporozumieniom. – Potem my dokleimy się i przechylimy łodygę. Dziewczyny zeskoczą i już.
Nie było to może takie „już”, ale udało się. Potem panowie rozbujali giętką końcówkę fasoli i po kolei zeskakiwali na górską łączkę.
– Udało się! Udało się! – Maja obiegała wszystkich jak młoda górska kozica i wrzeszczała radośnie.
– Niech ją ktoś uspokoi, bo łeb mi pęka. – Tym razem to Ocha zaprotestowała przeciwko objawom entuzjazmu młodziutkiej koleżanki.
– A teraz co? – spytał jak zwykle pragmatyczny Roger. Wetknięte we włosy pawie pióro smętnie kiwało mu się na boki.
– Powinniśmy się rozejrzeć po okolicy – zaproponował Fas i natychmiast był gotów do dalszego marszu.
– Idź sam! – powiedziała Bemik. – My tu chwilkę odpoczniemy. Wiek dojrzały ma swoje zalety, ale też wady.
Ryszard pokiwał głową.
Ich odpoczynek nie trwał nawet dziesięciu minut, kiedy zza skalnego załomu dobiegło ich przyzywające wołanie Fasa. Słyszeli w jego głosie taką radość, że ruszyli biegiem.
– Kupa! – krzyczał uradowany chłopak.
– Kupa czego? – starała się uściślić Regulatorzy.
– No, kupa… – powtórzył skonsternowany Fasoletti.
– Rozumiem, że kupa – Reuglatorzy mówiła wolno i wyraźnie – chodzi mi o to, co wywołało twój zachwyt. Czego jest tu kupa?
– Aaa – Fas załapał nareszcie. – Kupa gówna!
– Co? – wrzasnęli chyba wszyscy, gdy dotarło do nich, że przejście, ograniczone z jednej strony przepaścią, a z drugiej stromym zboczem, zagradza im kupa odchodów niezidentyfikowanego pochodzenia.
– To jest najprawdziwsza, najgigantyczniejsza kupa gówna, jaką widziałem w życiu!
– To fantastycznie, że tak ci się poszczęściło. Jest jeden mały problem. A właściwie nawet kilka. Po pierwsze – ktoś tę kupę musiał zrobić. Po drugie – ta kupa zagradza nam przejście. Po trzecie – tu śmierdzi tak, że za chwilę porzygam się ja i jeszcze kilkoro z naszej grupy.
– Przekopiemy się! – powiedział Fasoletti i przykucnął z zamiarem rozpoczęcia wygrzebywania przejścia.
– Nieee! – Ryk, który wydobył się z gardeł otaczających go ludzi strąciłby niejedną lawinę, gdyby była zima. Na szczęście było późne lato i o śniegu mogli tylko marzyć.
– Och – jęknęła nagle Bemik, a gest, jakim przyłożyła dłonie do piersi wskazywał, że coś o mało nie przyprawiło jej o zawał.
– Co się stało? – spytał Ryszard z troską w głosie.
– Chyba widziałam Malutę!
– Kogo? – Parę osób wyraźnie się zdziwiło.
– Malutę. Tę, Co Nie Ucięła Frędzelka – wyjaśniła Bemik.
– Spadamy stąd! – polecił natychmiast Beryl. – Wybierzemy inną trasę.
– Szkoda. – W głosie Fasolettiego słychać było szczery żal.
– Czego szkoda? – zainteresowała się Ocha.
– Kupy. I że to nie ja znalazłem fasolki.
– Dlaczego?
– A wiesz, gdzie moglibyśmy się znaleźć, gdyby to moja wyobraźnia działała…
Ocha nie wytrzymała i potruchtała na stronę.
* * *
– Dlaczego właściwie musimy iść do góry? – spytała Regulatorzy, kiedy odsunęli się na bezpieczną odległość od źródła smrodu.
– Bo na filmach zawsze idą do góry – odpowiedziała Ocha. – Nawet jak w budynku bandyci uciekają przed gliniarzami, to zawsze do góry.
– Przyczyna jest taka – przerwał te naiwne dywagacje Roger – że w dół nie wiedzie żadna ścieżka. Tylko w górę. Więc primo – nie mamy wyjścia, secundo – ktoś to tak urządził.
– No to trudno. Szukamy innej drogi.
Rozeszli się i bez entuzjazmu wypatrywali ścieżek. Wkrótce trzy osoby ogłosiły odkrycia.
– Którą drogę wybieramy? Pójdziemy tą czy tą? – spytała Jose.
– Tę – Regulatorzy pocierała w zamyśleniu ucho, dopiero, gdy dostrzegła natarczywe spojrzenia przyjaciół, oprzytomniała nieco i odrzekła lekko rozeźlona: – No co? Ja też się mogę czasem mylić!
– Nad czym dumasz? – spytała Bemik.
– E, nic.
– To którą wybieramy? – niecierpliwie dopytywała się Maja.
– Wszystko jedno. – Beryl wzruszył ramionami. – Możemy iść tędy. – Wskazał szeroką i wygodną trasę.
– Właśnie tak sobie myślałam – wtrąciła zamyślona Regulatorzy – że chyba nie powinniśmy wybierać wygodnej, szerokiej ścieżki, bo ona zaprowadzi nas donikąd. Raczej trudną i wyboistą – taką drogą właśnie mamy szansę dostać się tam, na szczyt.
Wszyscy spojrzeli w górę, gdzie promienie słońca wyłuskiwały od czasu do czasu ukryty we mgle i chmurach wierzchołek.
– To idziemy tędy – zakomenderował Beryl i wskazał chyba najtrudniejszą trasę.
Wspinali się mozolnie, potykając o kamienie, wykręcając stopy na korzeniach, padając i podnosząc się. Gdzie było bardziej stromo, opadali na czworaka i posuwali się wciąż do przodu. Pomagali sobie wzajemnie, nie bacząc na wyczerpanie, pot i ból. Najlepiej znosiła to Maja. Była najmłodsza, poprzedniego wieczora dostała tylko symboliczną dawkę alkoholu, więc jej organizm nie był wystawiony na tak ciężką próbę jak kilkorga starszych kolegów i koleżanek. Dlatego też ona pierwsza pokonała kolejny zakręt i do uszu pozostałych dobiegł jej radosny okrzyk.
– Ja piórkuję! Kura z halabardą i kaskiem…
– Z hełmem – wysapała Regulatorzy, pokonując z wysiłkiem kolejny etap wędrówki. – Halabarda i hełm są elementami zbroi, natomiast kask jest…
Urwała i głośno wciągnęła powietrze do płuc.
– A tu jednak jest kask – dokończyła i zatrzymała się, blokując drogę pozostałym.
Kiedy wreszcie udało się ją przepchnąć, cała reszta gromady ujrzała to, czym zachwyciła się Maja. Ścieżka kończyła się ogromną ścianą, jakby pękniętą na pól, a przed tą szczeliną defilował srebrzysty kogucik, z halabardą pod skrzydłem i w różowym kasku ze specjalnym wycięciem na czerwony grzebień na głowie. Ptak maszerował raz w jedną, raz w drugą stronę, dając tym do zrozumienia, że pełni tu straż. Przy każdym zwrocie nieporęczna halabarda wysuwała mu się spod skrzydła, a kask opadał na oczy.
– Czy to jest… – zaczęła pytanie Bemik.
– Tak – potwierdził Syf. – To jest dj Jajko. Teraz dj Kura.
– Raczej Kogut – sprecyzowała jak zwykle Regulatorzy.
– A dlaczego teraz Kogut? – dopytywała się Maja.
– Bo wyrósł, dojrzał i wykluł się z jaja – wyjaśniła Ocha. – No, może nie w tej kolejności.
– Czyli jakby wkroczyliśmy na wyższy poziom? – Domyślił się Fasoletti.
– Tak jakby – potwierdził Beryl.
– Jam jest Strażnik Teksasu, znaczy Fantastyki. Nie pozwalam – odezwał się Kogucik.
– Na co nie pozwalasz? – zainteresowała się Józefina.
– Nie pozwalam na przejście. No pasarán!
– Dlaczego on gada po włosku? – spytała szeptem Maja.
– Po hiszpańsku. Żeby było widać, jaki jest elokwentny – wyjaśniła również szeptem Regulatorzy, do której pytanie było skierowane.
Kogucik zaś kontynuował wypowiedź:
– No, może tylko ta się przeciśnie! – Wolnym skrzydłem wskazał Regulatorzy.
– A dlaczego ona? – zaperzyła się Ocha. – Ja jestem szczuplejsza!
– No to ja nie mam szansy – westchnęła ciężko Bemik i poprawiła luźną bluzkę, która miała ukryć kilka fałdek na brzuchu.
– Nie o to chyba biega – wyszeptała Joseheim. – Mnie się wydaje, że temu tam chodzi o to, że ewentualnie tylko Regulatorzy spełnia wymogi jakieś wyższej instancji.
– Sama nie pójdę – oburzyła się Regulatorzy. – Albo wszyscy, albo nikt.
– Wszyscy za jednego, jeden za wszystkich – zakrzyknęła wojowniczo Maja i podskoczyła aż zamajtał jej koński ogon.
– No to spadamy, a ty sobie zostań sam – powiedziała do niego jeszcze. – Wolałam cię, jak byłeś jajkiem – dodała po chwili ze smutkiem.
Odwrócili się i zaczęli schodzić.
– Ej, zaczekajcie! – Dobiegł ich konspiracyjny szept dj Koguta. – To nie tak, jak myślicie…
– A jak? – Beryl zatrzymał się, oczekując na wyjaśnienia.
Kogucik podszedł bliżej, rozejrzał się ostrożnie na boki i wyznał:
– Ja mam takie polecenia z góry. Gdyby to ode mnie zależało, pozwoliłbym wam przejść przez szczelinę, a nawet trochę popchnął. Ale nie mogę. Ale za to powiem wam, że powinniście wrócić i wybrać tę ścieżkę, na której leży najwięcej kamieni.
Nagle coś go przestraszyło, bo gwałtownie odwrócił się, przy czym wysuwającą się spod skrzydła halabardą o mało nie wydłubał oka Rogerowi, a Syfowi nie rozciął policzka i szybkim krokiem powrócił na swoje miejsce.
Pomachali mu i rozpoczęli mozolną wędrówkę najpierw w dół, na polanę, a potem znowu do góry. Mniej więcej w połowie drogi na szczyt ich ścieżkę znowu przegrodziła ogromna skała. Ale tym razem zamiast szczeliny w litej skale ujrzeli drzwi z desek z litego drewna, a na nich tabliczkę z napisem „Dzwonić tak długo, jak się da! E=mc2”.
– Co to znaczy? – spytała zaskoczona Bemik.
– Każdej niezerowej masie spoczynkowej odpowiada "ukryta" energia spoczynkowa – wyjaśnił jej Roger.
– Wiem – odpowiedział nieco zeźlona. – To znaczy nie wiem, ale nie chodziło mi o ten wzór, tylko o to na początku.
– Ojej – zaśmiała się Maja – ty to masz problemy. Mamy dzwonić tak długo, aż nam się znudzi. Albo jemu! – I zaczęła naciskać dzwonek.
– To dziecko bywa czasem genialne – powiedział z uznaniem Ryszard.
Wszyscy rozsiedli się na trawie, a Majka dzwoniła. Kiedy rozbolał ją palec, zastąpił ją Syf, potem Fasoletti i następni.
– Myślicie, że to ma jakiś sens? – pytała Bemik, kiedy nadeszła jej kolej naciskania dzwonka.
– A myślisz, że pisanie fantastyki ma sens? – odpowiedział pytaniem Koik.
– No, raczej ma. Bo sprawia przyjemność! Tobie i tym, co czytają.
– To po wuja pchamy się na sam szczyt? – spytał Beryl.
– Bo każdy ma nadzieję, że jego twórczość jest wyjątkowa, że ktoś ją doceni, wyda i będzie sukces. A tak naprawdę to uda się jednemu z nas, albo może nawet nikomu.
– To co? – dopytywała się Maja. – Pchamy się, czy spadamy?
– No nareszcie jakieś konstruktywne wnioski – powiedział chudy, szczapowaty facet w okularach ze szkłami jak denka od słoików, pojawiając się nagle w drzwiach.
Bemik nie oderwała palca od przycisku i dzwoniła bez przerwy, przyglądając się jednocześnie E=mc2 z otwartymi ustami.
– Możesz przestać? – zwrócił się do niej.
– O czym mówisz? O pisaniu, czy o dzwonieniu? Czy o gapieniu?
– W tej chwili o dzwonieniu.
Kobieta oderwała wreszcie palec od przycisku, ale wszyscy nadal słyszeli dzwonienie w uszach.
– No dobra. Doszliście do prawidłowych wniosków – pochwalił E=mc2. – Czy to znaczy, że czegoś się nauczyliście i rezygnujecie.
– Nigdy! – Wyskoczyła z bojowym okrzykiem Majka. – Przenigdy. I bez twojej pomocy wdrapiemy się na szczyt albo spadniemy w dół!
– To pleo… – zaczął Roger, ale dziewczyna nie pozwoliła mu dokończyć.
– Tak, wiem co to. Ale to nie ma znaczenia. Lubię pisać. Jak wy wszyscy. I nikt nie będzie mi mówił, kiedy mam przestać. Zrobię to, jak zechcę.
– Mylisz się – wszedł jej w słowo E=mc2. – Nie możesz tak po prostu skoczyć w dół. Wrócisz w to samo miejsce.
– Nie mogę? Nie mogę? – zaperzyła się dziewczyna. – To patrz!
Zanim ktokolwiek zareagował Majka rzuciła się biegiem w kierunku skraju przepaści, a potem runęła w dół. Wszyscy (oprócz E=mc2) zamarli z przerażenia. Jeszcze przez chwilę słychać było diaboliczny chichot dziewczyny, potem nastała całkowita cisza, którą przerwało pytanie:
– Ona coś brała?
I nagle Majka pojawiła się z powrotem wśród nich. Ryszard porwał dziewczynę w ramiona, Bemik głaskała ją po plecach i wykrzykiwała coś bez sensu, Ocha była na granicy płaczu, Regulatorzy już płakała, a Jose klęła na czym świat stoi. Panowie zachowali więcej umiaru i rozsądku. Kiedy wszyscy uspokoili się nieco, Ryszard i Koik wysunęli się przed kumpli.
– Sami sobie poradzimy. Napiszemy, zrobimy korektę i wydamy. A inni będą nam zazdrościć. A teraz – z drogi.
Odsunęli zdezorientowanego E=mc2 na bok i gromadą przekroczyli próg. A potem powędrowali ku szczytowi. To nic, że po drodze Bemik potknęła się i całym ciężarem wpadła na drobniutką Majkę, a potem obie potoczyły się do tyłu i jak kule do kręgli zwaliły pozostałych. Nie miało to chyba większego znaczenia, bo wszyscy trafili do jakiegoś tunelu, którym wśród śmiechów i pisków zjechali na sam dół.
* * *
– Jak sądzicie, co czekało na szczycie? – dopytywała się Maja.
– Piórka? Brązowe, srebrne i złote?
– Publikacja własnego dzieła?
– Warsztaty literackie?
Wykrzykiwali jedno przez drugie, a kiedy wreszcie zamilkli, odezwał się Fasoletti.
– A może – zaczął, a jego twarz przybrała rozmarzony wyraz – była tam wielka, ogromna, gigantyczna…
– Zamknij się – ryknęli zgodnym chórem.
– Kupa? – dokończył ledwie słyszalnym szeptem.
Fajne! Miejscami rechotałam w głos. :-D
Babska logika rządzi!
Ej, no super! No super po prostu! Przeczytałam jednym tchem, strasznie się denerwując, co to będzie dalej.
Koik, mój bohaterze! Bez Ciebie zginęłabym marnie!
Jakoś dziwnie bardziej podobają mi się teksty, w których jestem:).
Ogólnie: Świetny pomysł. Nieco zakręcony, kolorowy i po prostu zabawny. Genialne przedstawienie dj jajka, Ochy, Ryszarda, Beryla, Koika... A co do Bemika - ma do siebie dystans, i to się liczy! :)
Faajnie, kurcze, coraz trudniej mi wybrać faworyta... Mam nadzieję, że nie będę zmuszona wybierać pomiędzy tymi wszystkimi...
Ps."zaprotestowało złotowłose dziewczę." Nieee. To już przesada. Nie jestem blondynką!:-)
"- Ryszardzie, czy to nie był... - zaczęła Bemik.
- E, chyba nie. Wprawdzie widziałem go tylko raz na okładce Fantastyki, ale wyglądał inaczej". -- Superman w nowym przebraniu? Tony Stark? Na Bilba chyba trochę za wysoki. Tyrion też na pewno nie.
"Ryszard porwał dziewczynę w ramiona (...) Panowie zachowali więcej umiaru i rozsądku". -- No ładne kwiatki.
Pośmiałem się.
Total recognition is cliché; total surprise is alienating.
Dzięki wszystkim!
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
I znowu to piwsko! Bez alkoholu nie umiecie? ;P
A opowiadanie świetne. W sumie nic dziwnego <wzrusza ramionami> --- to bemik.
Bardzo podobał mi się djKura, E=mc2 oraz bardzo wciągający... złe słowo!;-) ciekawy motyw... kupy. Tak.
A poza tym trochę... przegadane?;-)
Bardzo wdzięczny konkurs o Fantastach - gratulacje dla beryla!
Pozdrawiam;-)
Szkoda, że Fasa ostatnio prawie nie ma, na pewno by docenił ten tekst ; )
Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)
Ach, i oczywiście dziękuję za gratulację ; )
Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)
Eeee dobree :) Dawno mi się nie zdarzyło, że patrzyłam z przerażeniem na prawy bok ekranu (tam, gdzie jest wskaźnik ile jeszcze zostało do samego dolu :P) Bemik, gratuluję! Tobie też Beryl ;)
Uwieczniony po raz drugi! :)
Opowiadanie - mój faworyt w konkursie; dowcipne (pomimo gównianych dżołków), ciekawe (pomimo Koika w jednej z ról) i napisane super.
Pozdrawiam!
"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "
...Droga Bemik, jeżeli ktoś wdrapie się na szczyt, Ty powinnaś być pierwszą. Jesteś bezkonkurencyjna w pisaniu żywych ciekawych tekstów. Kłaniam się z uznaniem. Ten portal to literackie przedszkole --- nie ma egzaminów wstępnych, ani końcowych. Ten portal to warsztaty litrackie - zawsze można poprawić. Ten portal to cieplarnia - traktujemy się ciepło. Za portalem jest okrutny, bezwzględny, literacki świat i wyścigi szczurów. Z sześciu tysięcy użytkowników, sławę literacką ma szansę osiągnąć parę osób. Ale trzeba wierzyć w siebie. Pozdrawiam uśmiechnięty.
Bemik to bemik, i wszystko jasne.
Bemiku, jest dobrze, a nawet bardzo dobrze! ;-)
Pozdrawiam rozbawiona i wzruszona. ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Bardzo Wam wszystkim dziękuję, a szczególnie serdeczne podziękowania lęcą do ORGANIZATORA FANTASTYCZNEGO KONKURSU. Taki temat jest tym bardziej fajny, że można napisać o nas, o naszych wyobrażeniach o osobach, z którymi kontaktujemy się właściwie tylko na portalu i przeczytać czasem o sobie, zobaczyć jak nas postrzegają inni. I tym bardziej jest to ciekawe, im więcej mnie jest w danym opowiadaniu (to zdaje się zauważyła Ocha).
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Organizatora cieszy to, że uczestnicy się dobrze bawią ; )
Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)
Ubawiłam się. Świetne opowiadanie.
Motyw kupy? Czemu?
To motyw z opowiadań Fasolettiego. Dzięki.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
I w każdym opowiadaniu Fasolettiego jest kupa? Oryginalnie.
Nie w każdym.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
To był taki fajny konkurs – o nas, portalowiczach!
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Był i nawet będzie ;) Po wynikach Grafomanii :P
Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)