Wraki rosły w oczach Laury, patrzącej z fascynacją przez bulaj. Podziurawione kadłuby i pozrywane żagle solarne budziły niepokój, jednak dziewczyna dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, co było najgorsze.
Wokół okrętów brakowało baniek osłon, zatrzymujących w środku powietrze. Znajdujące się wewnątrz załogi musiały być martwe i zamarznięte na kość. Dziewczyna zadrżała. Widok śmierci przywodził jej na myśl tamten straszny dzień, kiedy…
Ciche piśnięcie wyrwało Laurę z zamyślenia.
– Już, już, Marcel. – Dziewczyna pogładziła szczura, który wychylił łepek z kieszeni. – Nie skończymy tak, jak oni.
– Wiesz, ilu ich tam jest? – W pomieszczeniu rozległy się miękkie kroki i kobiecy alt.
– Nie, pani admirał.
– Dwadzieścia tysięcy statków. Dobre półtora miliona ludzi.
– Co za marnotrawstwo – prychnął mężczyzna, spieszący za dowódczynią. – Wciąż uważam, że powinniśmy…
– Komandorze.
– Tak, lady? – skrzywił się mężczyzna.
– Jak duża jest obecnie nasza flota?
Komandor skrzywił się jeszcze mocniej.
– Licząc uszkodzone…
– Nie – przerwała kobieta. – Licząc jednostki zdolne przynajmniej do obrony. I strzelania mniej więcej w kierunku wroga.
– Mamy jakieś… trzysta okrętów – oszacował komandor.
– A wróg?
– Plotki mówią o milionach – zadrżała Laura, odruchowo chowając łepek Marcela w dłoni, chociaż nie mógł przecież rozumieć.
– Plotki wyolbrzymiają – syknął komandor. – Uczciwie rzecz biorąc, mają trzydzieści, może trzydzieści dwa tysiące okrętów, gdyby rzucili na nas absolutnie wszystko. A tego nie zrobią, bo część musi zostać na zajętym terytorium, żeby kontrolować podbite planety, walczyć z partyzantką…
– Trzysta okrętów przeciwko trzydziestu tysiącom? – zapytała cicho Laura.
– Trzysta to symboliczna liczba, nie uważasz? – odparła pani admirał. – A tam, przed wiekami, ta dysproporcja była nawet większa.
– Wszyscy zginęli – dodała dziewczyna.
– Ale dzięki temu inni przeżyli.
– Nie chcę mówić tego głośno, lady. Ale chyba prędzej niemowlę zrobi z patyków napęd solarny, i to do dużej jednostki, niż… – wtrącił mężczyzna.
– Dziękuję, komandorze. Jesteście wolni.
– Chcę zobaczyć, lady.
– Co takiego? – Nie zrozumiała Laura.
– Chcę zobaczyć, jak ginie nasza ostatnia nadzieja. Ulokowana w gówniarze, stojącej w pomiętym surducie, za dużych butach, ze szkodnikiem w kieszeni. W oczach której widać strach. I zamiast…
– Komandorze – przerwała kobieta. – Albo stąd idźcie, albo nie przeszkadzajcie. To rozkaz.
– Tak, lady. – Mężczyzna aż zazgrzytał zębami.
– Lauro – powiedziała pani admirał. – Czy wiesz, czemu tu jesteśmy?
– Nie.
– Znałam twoich rodziców. Rozmawiałam z twoimi nauczycielami i ostatnim dowódcą.
Dziewczyna skrzywiła się widocznie.
– Kiedy jeszcze żyli – sprostowała kobieta. – Jesteś zdolna, jesteś inteligentna. Na pewno domyślasz się, dlaczego tu jesteśmy.
Laura powoli kiwnęła głową. Marcel wybrał dokładnie ten moment, by pisnąć.
– Mogę go zobaczyć? – zapytała pani admirał.
– Jest bardzo nieśmiały. Szczególnie ostatnio.
– Rozumiem. Cóż, w takim razie… Zrób, co potrafisz.
– Ale ja nigdy… – zaprotestowała Laura.
– Chociaż spróbuj – poprosiła miękko kobieta.
Dziewczyna posłusznie wbiła wzrok w bulaj i przestrzeń kosmiczną, w której poniewierały się tysiące wraków. Skupiła się na obsłudze okrętów, na poszarpanych mundurach, pozbawionych powietrza płucach, zamarzniętych na kość palcach, niezdolnych do obsługi broni czy steru. Zęby zacisnęły się na ustach, aż po podbródku spłynęła strużka krwi. Paznokcie przebiły skórę na dłoniach. Wstrzymane powietrze zaczęło palić. Laura sama zaczęła wierzyć, i coś drgnęło w powietrzu, ale zanim udało jej się sformować odpowiednią myśl…
Rozkaszlała się, zatoczyła, wreszcie zgięła wpół. Przełknęła wypełniającą jej usta obrzydliwą żółć, popychając ją ponownie do żołądka.
– I co? – zapytał komandor. – To już?
Dziewczyna niechętnie kiwnęła głową, odpychając natrętną myśl, że nie mogło się udać. Przed oczami wciąż miała obraz martwego ciała rozpadającego się w proch, który kłuł niczym igła pod paznokciem.
– Mówiłem – przypomniał mężczyzna z ponurą satysfakcją.
– Komandorze.
– Tak, lady?
– Czy na moim miejscu wystawiłby pan naszą flotę – jej pozostałości – do walki? Z tymi trzydziestoma tysiącami okrętów? – zapytała spokojnie pani admirał.
– Nie, ale…
– Próbowałby pan ratować ludność cywilną?
– Za pomocą kilkuset statków?
– To co by pan zrobił? – zapytała spokojnie kobieta. – Bohatersko zginął? Zabierając ze sobą młodzież i starców?
Komandor milczał.
– To nie koniec – zapowiedziała pani admirał. – Jeszcze moment, zanim uderzą. Lauro, spróbujesz ponownie.
– Potrzebuję chwili, żeby…
– I czego jeszcze? – Nie wytrzymał komandor. – Ośmiu godzin snu? Dwudaniowego obiadu? Prostytutki, która…
– Komandorze, zamknijcie się wreszcie, z łaski swojej. To rozkaz. A potem ustalcie, ile mamy czasu.
Mężczyzna zniknął za drzwiami.
– Lauro – powiedziała kobieta. – Jestem gotowa poświęcić resztę floty, do ostatniego statku, jeśli dzięki temu ci się uda.
– Nie uda… nie wiem, czy mi się uda – odparła cicho dziewczyna.
– Myślisz o tym, że nikt nigdy wcześniej tego nie zrobił?
– Myślę o tym, że wszyscy zginiemy. I to będzie moja wina.
Marcel pisnął.
– Nie twoja, tylko moja, że zrzuciłam to na ciebie. I tak nie mamy szans. Chcę, żebyś spróbowała ponownie.
– To bardzo boli – powiedziała mimowolnie Laura.
– I to cię zatrzyma?
– Nie.
Krótkie spięcie nerwów, powieki zaciśnięte do bólu, spadające na podłogę krople potu i krwi. A potem potworny, suchy kaszel, wulkan eksplodujący pod żebrami, wreszcie utrata równowagi. Laura ocknęła się dopiero po chwili, podtrzymywana przez kobietę.
– Witaj – powiedziała pani admirał na widok szczura, zaniepokojonego tym, co działo się z jego towarzyszką. – Domyślam się, że o niczym nie wiesz, ale jesteś małym cudem. Jedynym dowodem, że mam rację i podjęłam słuszną decyzję. I nadzieją na to, że się uda.
Zwierzak podrapał się po czaszce.
– Z nim to co innego – powiedziała powoli Laura, odwracając wzrok.
– Dlaczego?
– Więź emocjonalna.
– Nie miałaś w tej flocie nikogo, żadnych znajomych?
– Miałam – odparła dziewczyna. – Ale raczej dalszych niż bliższych.
Pani admirał popatrzyła pusto.
– Nacierają, lady. – Komandor wpadł do pokoju.
Laura wyjrzała przez bulaj. Pierwsze okręty zaczęły rozpadać się pod wpływem ognia wroga, a osłony znikać. Wszystko w całkowitej, trupiej ciszy.
– Idziemy na mostek – zarządziła pani admirał.
Drogę na górny pokład Laura przeszła jak w półśnie, ponaglana co chwilę przez komandora. Z mostka było lepiej widać ogrom tego, co otaczało ich okręt – tysiące wraków, niebieską poświatę pobliskiej planety, zbliżające się jak szarańcza okręty wroga.
– Komandorze – powiedziała pani admirał. – Przejmuje pan dowodzenie nad flotą. Ma pan opóźnić ich tak długo, jak się da. Zanim nas zniszczą, to najpierw przejdą po waszych trupach, jasne?
– Moment – zaprotestowała Laura. – Spróbuję od razu. Jeszcze ten jeden raz.
Wszyscy wbili w nią wzrok: pani admirał, komandor, kilku żołnierzy, którzy byli na mostku. Nawet zwykle nieśmiały Marcel zdawał się ignorować omiatający jego wybrakowane ciało wzrok ciekawskich, który wwiercał się w prześwitujące mięso kości.
Przez moment wydawało się, że się uda. Powietrze wewnątrz osłony zgęstniało wyraźnie, słońce zaczęło mocniej świecić, mięśnie stężały. Kobieta westchnęła mimowolnie, kiedy jeden z wraków drgnął.
Momentalnie i bez ostrzeżenia wszystko wróciło do normy. Laura osunęła się na barierkę, a potem zwymiotowała gwałtownie, wyrzucając z siebie krew, trochę wody i liche śniadanie.
– Cholera – jęknął mężczyzna. – A już…
– Czy jest chociaż cień szansy, że spróbujesz ponownie? – zapytała dziewczyny pani admirał.
Laura zamknęła oczy, ściągnęła wargi i padła na pokład bez sił. Kobieta popatrzyła na nią bez cienia emocji.
– Nowe rozkazy – rzuciła pani admirał. – Lecimy w środek bitwy.
– Jest pani pewna, lady? – zapytał sternik Mort.
– Przynajmniej raz walniemy w nich ze wszystkich dział. – Pani admirał uśmiechnęła się chłodno.
Odpowiedział jej krzyk załogi, który jednak nie był w stanie zagłuszyć stojącego za nim strachu. Dalsze manewry i rozkazy wykonywano w milczeniu, w pełzającej ciszy kosmosu, w której najeźdźcy niszczyli kolejne okręty. Przerażenie udzieliło się w końcu Marcelowi: zaczął biegać w panice, co obudziło Laurę.
– Spokojnie – wyrzęziła – będzie dobrze, zobaczysz…
Okręt zbliżał się do epicentrum bitwy, w której zostało kilkanaście, może kilkadziesiąt statków zdolnych do manewrów. Reszta dołączyła do otaczającej planetę chmary wraków.
Dziewczyna zrozumiała, że zostały im sekundy życia. I że odejdzie sama, a to będzie gorsze dla Marcela, niż gdyby zginęli razem. Szczur nie potrzebował powietrza, mróz również nie mógł go zabrać po tym, co zrobiła, kiedy odnalazła jego sztywne ciałko, gdy zawistna koleżanka nakarmiła go trutką. Przez wieczność będzie unosił się w przestrzeni, przerażony i samotny, przeszukując kolejne wraki w poszukiwaniu kogokolwiek, kto się nim zajmie.
To gorszy los, niż ten, który spotkał trucicielkę. Zmęczona ucieczką załoga nawet jej wtedy za mocno nie szukała.
– Daj spokój – powiedziała pani admirał na widok wstającej Laury. – Teraz to już…
Wszystko drgnęło. W żyłach dziewczyny zawrzało, i chociaż ból nią wstrząsnął, to nie straciła koncentracji. Tym razem jednak nie pozwoliła, by obrazy ją opanowały: podstępnie złapała komandora za dłoń, a on wrzasnął i zaczął niknąć, aż nie została po nim tylko kupka prochu.
Rozbita flota, wszystkie statki, które utraciły osłony – niezależnie od tego, czy minutę wcześniej, czy w poprzedniej wielkiej bitwie – nagle ruszyły. A na pokładach zaroiło się od istot, które kiedyś były ludźmi. Ziejące w ciałach rany, ruszające się w temperaturze zera absolutnego kończyny i powykrzywiane, blade jak marmur twarze – nic nie mogło przeszkodzić żołnierzom floty, którzy wrócili i załadowali broń.
A potem przez próżnię przeszedł ryk. Niski, potępieńczy i mroźny.