Umarłem. Jasny szpitalny pokój zastąpiła ciemność. Parę chwil później zapomniałem o tym, kim byłem i co robiłem za życia. Wiedziałem tylko, że nie żyję. Podobnie dzieje się czasem ze snem, który po wybudzeniu odchodzi po kilku sekundach całkiem w niepamięć. Pamiętałem natomiast o jednej rzeczy, która teraz wydawała się istotna; za życia byłem złym człowiekiem. Kimś kto zasłużył sobie na piekło, jeśli ono w ogóle istniało.
Nie posiadałem ciała. Mój duch unosił się w przyciemnionej grocie, właściwie było to coś jak stara, porzucona od bardzo dawna świątynia. Znajdowały się tu potężne, wysokie filary obrośnięte mchem i pajęczynami. To wszystko wydawało mi się w miarę normalne. Moje obserwacje jednak po chwili zostały przerwane niezwykłym zdarzeniem. Z góry coś spadło i mocno rąbnęło o posadzkę. Było to nagie ciało mężczyzny.
Nie miałem czasu mu się przyjrzeć, bo jakaś siła szybko pociągnęła mnie ku niemu, następnie wniknąłem w nie. Momentalnie powrócił zmysł dotyku i powonienia, byłem z powrotem żywy. Wstałem i rozglądnąłem się, nie wiedząc co robić. Popatrzyłem do góry i wysoko ujrzałem jasne koło. To z niego musiało wypaść ciało.
Ruszyłem przed siebie. Do filarów przytwierdzone były płonące pochodnie, dające trochę światła. Po paru krokach zauważyłem wielkiego szarego szczura, który przez moment wpatrywał się we mnie święcącymi czerwonymi ślepiami, a potem czmychnął w bok i zniknął mi z pola widzenia. Szedłem dalej, posadzka miała mnóstwo ciemnych, raz większych, raz mniejszych plam wyglądających jak zaschnięta krew.
Dalej korytarz rozwidlał się w prawo i lewo. Wybrałem prawo. Po bokach zauważyłem znajome mi już czerwone ślepia obserwujące mnie, ich właściciele jakby na coś czekali. Nagle z mroku wyłoniła się przerażająca bestia. Żołądek ścisnął mi się ze strachu, a po nodze popłynęła strużka moczu. Przede mną stał wielki zmutowany człowiek. Liczył z pewnością ponad trzy metry wzrostu i posiadał muskularne ciało niczym nie okryte. Między nogami wisiało mu gigantyczne przyrodzenie, palce nóg i rąk zakończone miał zwijającymi się żółtymi paznokciami, gdzieniegdzie połamanymi. Z głowy zwisały długie, brudne i przerzedzone czarne włosy, przez które wyłaniała się zaropiała skóra. Najgorsza była jednak jego twarz. Nieludzkie gałki oczne całe czarne jak noc. I tak okropnie straszny ukazujący sadystyczne zadowolenie uśmiech.
Potwór kilka sekund delektował się moim przerażeniem. Potem szybko ruszył w moją stronę.
Odwróciłem się, ale nie miałem gdzie uciec. Po chwili dopadł mnie. Zostałem uchwycony za nogę, która pękła w wielu miejscach niczym zapałka. Potwór bawił się mną. Chwycił drugą nogę, która również została pogruchotana. Ból był tak okropny, że nie sposób go opisać. Oderwał mi obie nogi, potem ręce. Myślę, że nie chciał od razu zabić i chyba zrobił to nieświadomie…
&&&
Otwarłem oczy. Znowu znajdowałem się w świątyni, u góry był znajomy jasny krąg. Zrozumiałem, że odrodziłem się i to dokładnie w tym samym miejscu. „O mój boże” – pomyślałem – „czy tak będzie już zawsze? Czy tak wygląda piekło?” Po policzkach pociekły mi łzy wywołane strachem i bezradnością.
W obawie, że bestia mnie zobaczy, momentalnie schowałem się za jednym z filarów i czekałem. Po chwili usłyszałem kroki. Coraz głośniejsze. Ogarnął mnie lęk, że potwór wie o mojej obecności i będzie mnie szukał. Czekałem paręnaście sekund w ogromnym napięciu. Jakże mi ulżyło, gdy zrozumiałem, że zrobił obchód i się oddalił.
Wiedziałem, że muszę się stąd wydostać. Nie było to wcale trudne, wystarczyło iść po jednej ze stron budowli, chowając się za filarami, na końcu bowiem była drabina. Zacząłem się nią wspinać.
Drabina miała chyba z dziesięć metrów. Doszedłem do jej końca i znalazłem się na pagórku, z którego rozpościerał się niezwykły i trochę przerażający widok. Pode mną było miasto, a właściwie jego centrum pogrążone w półmroku. Na ulicach stały wraki samochodów i tramwaju. Gdzieniegdzie zauważyłem przemykające sylwetki ludzi. W samym jednak środku stał, na podwyższeniu wielki posąg czarnego cielca o złotych rogach.
Stałem kilka minut nie wiedząc co ze sobą począć. Aż nagle zacząłem czuć nieprzyjemne mrowienie w całym ciele. Przypatrzyłem się swoim rękom. Spod skóry zaczęły wychodzić malutkie, bardzo jasno świecące larwy. Było ich bez liku. Zacząłem drapać swędzące ciało. Gdy nagle usłyszałem głośny jazgot nade mną i poczułem ostry ból w ramionach. Zostałem złapany przez jakiegoś ogromnego ptaka, jego szpony wbiły mi się głęboko w skórę. Następnie wzniósł mnie wysoko. Lecieliśmy kilkadziesiąt sekund, więc mogłem przypatrzeć się otoczeniu. Na ciemnogranatowym bezchmurnym niebie nie było, ani księżyca, ani gwiazd. Pode mną miasto zastąpił las, a potem ów las się skończył i ujrzałem wielką dziurę w ziemi.
Ptak puścił mnie i zacząłem spadać w sam środek tej dziury. Tam znajdował się tłum gęsto zbitych ludzi, tak mi się na początku wydawało, że to ludzie. Tak naprawdę były to istoty o podobnej do ludzkiej budowie ciała. Usłyszałem ich radosny lament, który przyprawił mnie o gęsią skórkę. Zaczęły wyciągać w moją stronę ręce i kłapać paszczami pełnymi ostrych zębów.
Wpadłem do tego potwornego tłumu i zacząłem być pożerany żywcem.
&&&
Odrodziłem się w tym samy miejscu co wcześniej. Byłem przerażony moją beznadziejną sytuacją. Usiadłem ukryty za filarem i ponownie zacząłem płakać. Minęło kilka minut i znowu przyszło mrowienie na całym ciele. Spod skóry zaczęły wydostawać się świecące larwy. Było to bardzo nieprzyjemne, ale nie miało porównania z bólem, który niedawno przeżywałem.
Larwy zaczęły przekształcać się w brzęczące owady. Latały wkoło mnie i tak hałasowały, że bałem się o to czy bestia je usłyszy. „Tylko nie to” – pomyślałem. – „Nie chcę znowu przeżyć cierpienia jakim jest odrywanie kończyn od ciała.”
Ale to się stało. Potwór znalazł mnie i w sadystyczny sposób zabił. Końcem czego, znowu byłem w początkowym punkcie tej makabrycznej zabawy.
Zrozumiałem już nieco zasady rządzące się tym światem, nie mogę być dłużej niż kilkadziesiąt sekund w jednym miejscu, inaczej kończy się to okropnie męczeńską śmiercią.
Wykorzystując drabinę wyszedłem na zewnątrz. Spoglądałem przez chwilę na miasto, potem zacząłem schodzić z pagórka. Widziałem przemykających po wielkim placu ludzi. Chciałem z kimś porozmawiać. Dowiedzieć się czegoś.
Gdy byłem już na dole, ujrzałem jakiegoś nagiego, tak jak ja mężczyznę paręnaście metrów ode mnie. Ruszyłem w jego stronę.
Zaraz po tym jak mnie zobaczył, krzyknął zły:
– Nie zbliżaj się do mnie! Odpierdol się!
– Gdzie my jesteśmy? – zapytałem.
– Nie możemy rozmawiać! Jesteś nowy? Zapamiętaj kurwa, bądź w ciągłym ruchu i z nikim nie gadaj. Inaczej będziesz cierpiał.
Następnie prędko się ode mnie oddalił.
Po tym czego już doświadczyłem rozumiałem o co mu chodzi.
Czas upływał, a ja chodziłem to tu to tam po upiornym mieście, pamiętając by nie stać w jednym miejscu dłużej niż kilkadziesiąt sekund.
Nagle usłyszałem głośne bicie dzwonów. Trwało kilka minut, później ustało i zastąpił je przerażający jeszcze donośniejszy ryk. To zbudził się cielec. Przerażony obserwowałem go zza wraku jednego z samochodów. Wtedy na niebie ukazały się cztery czarne wiry i wyłoniły z nich przerażające latające poczwary. Nie miałem pojęcia co to wszystko ma znaczyć, ale przyglądałem się zafascynowany, jednocześnie trzęsąc się ze strachu. Latające monstra dzierżyły gitary. Ich głowy były ludzkie. Zdumiałem się, gdy w jednej rozpoznałem uśmiechniętą twarz Józefa Stalina. Nie mogłem w to uwierzyć, wpatrywałem się w nią jak zahipnotyzowany. Aż nasze spojrzenia się spotkały. Wtedy ponownie popuściłem mocz. Zadowolony Stalin puścił do mnie oko.
Cielec zaczął się przemieniać. Po chwili na cokole stał ogromny, potężnie zbudowany rogaty diabeł o czerwonej skórze. Gitarzyści zaczęli grać ostrą muzykę, której z pewnością nie powstydziłby się najpopularniejszy satanistyczny zespół heavy metalowy. Potem diabeł zaczął śpiewać głosem, tak przerażającym, że nie sposób opisać jak wielki lęk we mnie wzbudzał.
W około podwyższenia, na którym stał śpiewający diabeł w promieniu kilkunastu metrów pojawił się rów z gotującą się wodą. Usłyszałem znajomy już jazgot i poczułem ból w ramionach. Zostałem podniesiony, tak jak wielu innych potępionych i wrzucony do zbiornika z wrzącą wodą. Ból był nie do opisania. Ja i wielu innych próbowaliśmy wyjść z basenu. Udało mi się to zrobić. Wtedy ujrzałem dziesiątki przeróżnych potworów, o rozmaitej budowie, które tańczyły w rytm przerażającej muzyki. To wszystko było tak mocno absurdalne, ale nie miałem czasu się nad tym zastanawiać bo tancerze nie przerywając zabawy wpychali zarówno mnie jak i innych potępionych na powrót do bulgoczącej wody.
Wrzeszczałem z bólu. Trwało to długo, pewnie z kilka godzin, aż diabeł przestał śpiewać i ucichły gitary. Potwory zaczęły wskakiwać do basenu, następnie nurkując. Widocznie nie przeszkadzała im wysoka temperatura. Jeden z nich chwycił mnie za nogę i zaczął wciągać głębiej. Przez moment poczułem jak woda wypełnia mi płuca i straciłem przytomność.
&&&
Ponownie byłem w bardzo dobrze mi już znanej świątyni. Znowu musiałem być w ciągłym ruchu, inaczej czekała mnie bardzo bolesna śmierć. Znałem już tak wiele rodzajów bólu. Ciekawe, że każdy okazał się inny. Okropnie bolesny, ale inny. Przyłapałem się na tym, że zastanawiam się, który bym wybrał gdybym miał w przyszłości możliwość zadecydować.
Z czasem poznałem zasady rządzące tym przeznaczonym dla potępionych światem. Koncert diabła, znienawidzony przeze mnie, gdyż kojarzył mi się z ogromnym bólem, odbywał się gdyby to zmierzyć na doby, co sześć, siedem dni. Wtedy umieraliśmy wszyscy na różne wymyślne sposoby i nikogo to nie omijało. Raz wbici na pal, innym razem, zmiażdżeni lub rozczłonkowani.
Gdyby ktoś mnie teraz zapytał, gdzie się znajduje bez wahania odpowiedziałbym, że w piekle. Jednak mam nadzieję, że kiedyś to się skończy, nadzieja to cecha człowieczeństwa, a ja nadal jestem człowiekiem.