Nie były to spokojne narodziny. Gołębiątko ledwo zdążyło wykluć się z jaja, a już musiało uciekać. “A sio!” – krzyczał człowiek, wściekły i obrzydzony zarazem. “Sio mi stąd, latające szczury!”.
Tak się akurat złożyło, że miejscem narodzin Gołębiątka był balkon w pewnym brzydkim, szarym bloku, który znajdował się w tak samo szarym i smutnym polskim mieście.
Gołębiątko nigdy nie zapomniało chwili, gdy oszołomione strachem uciekało od agresora. Postanowiło wtedy, że już nigdy nie zbliży się do balkonów i tego postanowienia dotrzymało.
Drażniły je też towarzyszące mu na co dzień gołębie: wiecznie smutne i bez przerwy narzekające. Gdy jeden znalazł okazały kawał chleba, drugi mu zazdrościł i robił na złość. Zdarzały się nawet kradzieże pieczywa i ziarenek.
Toteż Gołębiątko, gdy tylko wyrosło, bez wahania wyruszyło w podróż.
– Muszę stąd uciec – powiedziało do matki przed odlotem. – To nie jest moje miejsce. Jeśli tu zostanę, będę tacy jak wy: smutni i bez nadziei.
Nie czekając nawet na odpowiedź zszokowanej gołębicy, załopotało skrzydłami i obrało kierunek – Zachód.
Lot nie trwał długo: jeszcze przed nastaniem wieczoru Gołębiątko poznało, że znajduje się po drugiej stronie granicy. Jego oczom ukazały się piękne drzewa, majestatyczne budynki, wysokie i szklane domy. Czarne drogi wymierzone jak od linijki, pola maków nasycone czerwienią i złoty rzepak zdawały się tworzyć idealną harmonię i porządek. Serce zabiło Gołębiątku mocniej – po raz pierwszy z radości, a nie strachu.
Ptaszek, szczęśliwy i pełen optymistycznych wizji, usiadł na drzewie, które upodobał sobie najbardziej. Z jego gałęzi miał naprawdę niezły widok – wprost na piękną, średniowieczną katedrę. Gołębiątko uśmiechnęło się do siebie, po czym żwawo rozpoczęło budowę prowizorycznego gniazda. Jutro ułoży sobie coś lepszego, pomyślało. Byleby się tylko przespać po męczącej podróży.
Śniło mu się, że jest pięknym, białym orłem. Osiedlił się w najlepszym możliwym miejscu – na dzwonnicy pięknej, średniowiecznej katedry. Żyje jak król i prawdopodobnie jest królem, bo głowę zdobi mu złota korona. Piękna żona, również orlica, właśnie wlatuje przez okno wieży. Wręcza mu posiłek: tłuściutką i dorodną mysz polną.
– Jesteś cudowna, kochanie – mówi Gołębiątko-Orzeł. – Nikt tak nie gotuje jak ty.
Po czym połyka śniadanie, mrużąc oczy z zadowolenia. Po posiłku wybiera się na powietrzny spacer i zataczając koła w powietrzu, ląduje na swoim ulubionym drzewie, zwanym przez okolicznych Eiche. Nagle zaczyna wiać wiatr, który rozpaczliwie próbuje zrzucić Gołębiątko-Orła z gałęzi. Chwyta się ono mocniej drzewa, ale czuje, że zaraz spadnie.
– Kto ty tu? Czego tu?! – Nieprzyjemne, brzmiące jak drut kolczasty głosy, wybudziły Gołębiątko ze snu. Napastnicy próbowali zniszczyć jego sklecone naprędce gniazdko. Ostatecznie im się to udało. Ptaszek musiał uciekać.
Znalazł schronienie w domku dla ptaków w gospodarstwie. Co prawda obiecywał sobie, że nigdy nie będzie się zbliżał do siedlisk ludzkich, ale nie miał w tym momencie innego wyboru. Poza tym to nie był balkon, lecz domek dla ptaków. Stąd nikt nie powinien go wyganiać.
Jak bardzo się myliło, biedne Gołębiątko!
Już kolejnego dnia przepędzały go czarne orły, naprzykrzając się swoim gardłowym krzykiem.
– Brzydkie gołębiątko! Brzydkie! – skrzeczały obrzydliwie. – Nie potrzebujemy tu takich!
Nie namyślając się wiele, ptaszek uciekł do zagrody otoczonej siatką. Wcisnął się w kąt małej drewnianej przybudówki i dopiero wtedy pozwolił sobie na łzy strachu i smutku.
Gdy już się nieco uspokoił, spostrzegł dziwacznego ptaka w rogu zagrody. Na pewno nie był to gołąb, a tym bardziej orzeł.
Ptak miał czarne pióra na grzbiecie, które niżej przechodziły w szarość, by pod samym dziobem zmienić kolor na niebieski. Z dzioba zwisała mu jakby dżdżownica, a pod gardłem huśtały się dwa jaja obleczone czerwoną skórą. Gołębiątko było tak zszokowane tą szpetotą, że nic nie potrafiło powiedzieć, nawet gdy obrzydliwy ptak doń się zbliżał.
– Kto ty jesteś? – Obrzydliwy Ptak spojrzał na Gołębiątko w taki sposób, jakby to ono było z nich dwóch tym Obrzydliwym.
– Jestem Gołębiątko – odpowiedziało po chwili.
– Nowy, ha? – Obrzydliwy Ptak zatrząsł jajami pod brodą. Gołębiątko wzdrygnęło się na ten widok.
– Jestem indyk – przedstawił się.
– Miło mi – skłamało Gołębiątko.
Dopiero wtedy się zorientowało, że czarne orły nadal siedzą nieopodal domku dla ptaków. Jednak indyka nie przezywały brzydkim i nie przeganiały go.
– Jesteś tu sam, ha? – zapytał Obrzydliwy Ptak. Dla małego gołębia indyk już na zawsze miał pozostać Obrzydliwym Ptakiem.
– Tak – odpowiedziało zgodnie z prawdą i natychmiast tej szczerości pożałowało. Rozglądnęło się trwożnie. Zza przybudówki wychylił się kolejny indyk.
– My również szukaliśmy tu lepszego życia – zaśmiał się Obrzydliwy Ptak, widząc przerażoną minę Gołębiątka. – I znaleźliśmy. Nie musimy nic robić. Czarne orły przynoszą nam jedzenie.
W tym momencie jeden z czarnych orłów podrzucił indykom wielkiego ślimaka. Gołębiątko natychmiast poczuło głód, choć ślimak nie był jego przysmakiem.
Drugi indyk rzucił się na przysmak, trzęsąc ohydną glistą na dziobie niczym lew grzywą. Połykając ślimaka, spojrzał wrogo na małego gołębia.
– Nie możesz tu zostać. – Głos indyka zabrzmiał złowrogo. – To nasz teren, ha!
Nagle zza szopy zaczęły wyłaniać się kolejne indyki i zacieśniały wokół Gołębiątka krąg. Wszystkie trzęsły ohydnymi jajami pod dziobem i już miały zaatakować, gdy skrzydła małego gołębia poniosły go w górę. Na szczęście instynkt zadziałał, bo samo Gołębiątko jeszcze przez długi czas było oszołomione ze strachu.
Leciało prosto przed siebie, nie zważając na kierunek. Nie wiedząc, że zmierza w stronę Północy, obserwowało stopniowo malejące pod nim drzewa i budynki.
Dużo czasu zajęło Gołębiątku, zanim się uspokoiło i przestało bać. Dość wiedzieć, że w pewnym momencie zauważyło szare i czarne budynki, które z każdym kilometrem stawały się większe i większe. Ostatecznie Gołębiątko dotarło do największego skupiska ludzkiego, jakie zobaczyło dotychczas w swoim życiu.
Malutkie, wydawałoby się z tej wysokości, domki przypominały trochę mrowisko. Po chwili ptaszek ujrzał inny budynek: płaski i wyjątkowo duży, otoczony jeszcze większym betonowym placem. Na placu tym zauważył ptaki. Jednak były one dziwne: nie poruszały się i pokrywała je… blacha? Z pewnością były ogromne.
Gołębiątko przeraziło się rozmiarów wielkich, blaszanych ptaków i jeszcze szybciej zamachało skrzydełkami. Po kilku chwilach zamajaczyła przed nim konstrukcja, jakiej nigdy wcześniej nie widziało: w porównaniu do innych budowli była bardzo cienka i szczupła, dodatkowo wieńczyła ją duża kula.
Zachęcone pięknym widokiem, podleciało do ogromnej kuli. Spostrzegło, że małe domki zostały zastąpione wysokimi i szklanymi. Nowe otoczenie, ogromna liczba ludzi i wszędobylski hałas spowodowały u ptaszka niemały zawrót głowy. Pragnął osiąść w nieco przyjemniejszym i cichszym miejscu.
Jego uwagę przykuła inna konstrukcja. Gołębiątko natychmiast do niej podleciało. Budowla przypominała bramę zwieńczoną nieruchomymi postaciami i końmi, które ciągnęły zaprzęg. Ptaszek instynktownie poczuł, że z tych postaci bije jakaś siła; usiadł więc na jednej z nich i dumnie wypiął pierś.
Przed nim na placu znajdowało się mnóstwo ludzi. Robili zdjęcia bramie, co tylko potwierdziło przypuszczenia Gołębiątka, że spoczął na ważnym miejscu.
Nagle na głowę ptaszka spadło coś przeźroczystego i lekkiego, bardzo utrudniającego oddychanie. Ogarnęła go panika: szamotał się, unosił skrzydła i trzepotał głową, próbując zdjąć przezroczystego dusiciela. Pierwszą jego myślą były paskudne, czarne orły. “Chcą mnie zadusić! Śledziły mnie!” – myślał rozpaczliwie.
W tym samym momencie dusząca, szeleszcząca płachta została zdjęta. Gołębiątko znów mogło swobodnie oddychać. Przed nim stał duży i prawdopodobnie starszy gołąb.
– Pełno tu śmieci – zaczął rozmowę przyjaźnie.
Gołębiątko, choć było wdzięczne za ratunek, odczuło też złość. Już nie było jedynym ptakiem, który dumnie zdobił rzeźbę.
– Chyba nie jesteś stąd? – zapytało Gołębiątko ostrzej niż zamierzało.
– No tak, akcentu się nie ukryje – zaśmiał się Duży Gołąb. – Jestem z Polski.
– Ja też!
– Tak myślałem. A co cię tu przywiało?
Gołębiątko nawet nie musiało się zastanawiać:
– Szarość, smutek, wrogość, zawiść…
– Aha, aha – przytaknął Duży Gołąb. – Te same powody mnie zmusiły do zmiany klimatu. Ale wiesz, że każde miejsce ma swoje wady?
– Teraz widzę. – Gołębiątko potarło dziób o skrzydło: nadal miało wrażenie, że drażni je plastikowa torba. – Wszędzie śmieci, czarne orliska karmiące obrzydliwe i leniwe indyki… Czemu tych indyków nie przepędzają?
Duży Gołąb wzruszył skrzydłami.
– Też mnie to drażni, bracie.
Ptaki zamilkły. Gwar na placu przybierał na sile. Ptaszek zauważał na nim coraz więcej śmieci. Czuł narastającą irytację.
– Ale nie wierzę, że każde miejsce ma swoje wady – powiedział nagle.
Duży Gołąb przestąpił z nóżki na nóżkę.
– Ile krajów widziałeś poza Polską? – zapytał.
Gołębiątko nieco się zawstydziło. Domyślało się, do czego starszy gołąb zmierza.
– Ten jeden tylko – odpowiedziało niechętnie.
Towarzysz parsknął protekcjonalnie. Gwar ludzi był coraz głośniejszy. Opakowanie po lodach zahaczyło o dziób Gołębiątka. Gniew zaczął w nim wrzeć.
– Lecę dalej – powiedziało twardo. – Na Zachód. Słyszałem, że tam mieszkają bieliki. Wiele razy słyszałem o bielikowym śnie. Na pewno musi tam być fantastycznie. Bez czarnych orłów, bez śmieci na każdym kroku.
Duży Gołąb pokręcił przecząco głową.
– Oj, zdziwisz się. Czarnych orłów może tam nie ma, ale są inne czarne ptaki i nie mniej złośliwe niż tutaj… – Chrząknął. – Tak czy owak, życzę powodzenia – dodał szczerze.
Gołębiątko nie słyszało ostatniej wypowiedzi życzliwego, acz irytującego kolegi. Wzniosło się już w przestworza i skierowało dalej na Zachód.
Podróż do krótkich nie należała: ocean był o wiele większy, niż się ptaszkowi zdawało. Nie był przyzwyczajony do dalekich wypraw. Nagle zauważył statek, więc podleciał do niego uradowany. Przycupnął na nim i ku swojemu zadowoleniu stwierdził, że nikomu nie przeszkadza.
Po jakimś czasie dostrzegł ogromnego człowieka, który miał nietypowy kolor i stał nieruchomo w wodzie. Początkowo struchlał, ale w miarę, gdy statek się zbliżał do obiektu, uzmysłowił sobie, że to tylko ogromna rzeźba przypominająca kobietę, która trzyma w dłoni dziwny przedmiot, a jej głowę zdobi dziwne nakrycie głowy.
Gołębiątko uniosło skrzydła i skierowało się w stronę miasta. Przelatując nad ciemnoniebieską wodą, zauważyło pływających w niej mnóstwo białych przedmiotów – prawdopodobnie śmieci. Morze przecinały białe i czerwone statki, które płynęły tuż obok siebie, tworząc idealnie równe pasy.
Gdy ptaszek skierował wzrok na miasto znajdujące się naprzeciwko, otworzył dziób ze zdziwienia. Tego typu budynków jeszcze nigdy i nigdzie nie widział. Były tak wysokie, że sięgały chyba do samego nieba i stały tak blisko siebie, że nie starczyło już miejsca dla drzew i zieleni.
Zawahał się. Nie tak wyobrażał sobie bielikowy sen. Nie wiedział właściwie, czego się spodziewał, ale na pewno nie betonowych siedlisk ludzkich, bezczelnie naruszających strefę wszystkich ptaków.
Gołębiątko westchnęło głośno i wzruszyło skrzydełkami. Skoro już przebyło tak daleką drogę, spróbuje się zadomowić w tym dziwnym miejscu. A niełatwo było znaleźć bezpieczną przystań. Biednego ptaszka z każdej strony oślepiały neony, a gwar i hałas były kilkukrotnie głośniejsze niż w krainie czarnych orłów. Poczuł przytłoczenie i nieprzyjemne kołatanie serca.
Ostatecznie Gołębiątko przysiadło na rynnie zwisającej z niższego budynku, który akurat nie raził neonem. Z tego punktu postanowiło rozeznać się w nowym otoczeniu.
Nagle podskoczyło gwałtownie, a serce o mało nie wyskoczyło mu z piersi. Przestraszone nagłym wyrzutem, rozglądnęło się za jego przyczyną, a ta okazała się dość wielka. Po drugiej stronie siedział bielik, który miał tak ogromne brzuszysko, że Gołębiątko aż nabrało szacunku do niepozornej rynny.
– Co jest, ziomuś? – zapytał Brzuchaty, bo tak Gołębiątko nazwało go w myślach.
– Ziomuś? – powtórzyło głucho.
Brzuchaty przysuwał się do ptaszka w dość pokraczny i powolny sposób. Ptaszek początkowo chciał uciec, ale ogromny bebech nowego towarzysza tak go zafascynował, że zapomniał o lęku.
– A nie jesteś ziomuś? – spytało chyba brzuszysko, zamiast samego bielika.
Gołębiątko uniosło główkę tak wysoko, jak tylko mogło, by ujrzeć dziób rozmówcy. Dopiero wtedy zauważyło, że mieli on resztki jakiejś ryby.
– Wyglądasz na przestraszonego – zagaił ponownie Brzuchaty.
– Wcale nie – skłamało Gołębiątko. – Jestem tylko nieco przytłoczony. – I spojrzało wymownie na neony i wysokie budynki.
– Aha, czyli imigrant – zaśmiał się bielik, chwytając w dziób kolejną ogromną i tłustą rybę, którą wydobył nie wiadomo skąd. – Przyzwyczaisz się.
Nagle rozległy się strzały. Gołębiątko odruchowo skryło się za plecami bielika, który nawet nie drgnął. Ludzie rozproszyli się w popłochu, szukając kryjówek w pobliskich sklepach. Sprawca zamieszania stał na środku placu i wyciągnął rękę do góry, dzierżąc w niej pistolet. Krzyczał coś niezrozumiałego i wykonał jeszcze kilka strzałów. Na szczęście nikt nie ucierpiał – policja pojawiła się dosyć szybko i ujęła awanturnika. Dopiero gdy radiowóz odjechał z przestępcą, ludzie zaczęli wychodzić z ukrycia.
Gołębiątko również wychyliło się zza pleców nowego towarzysza, jednocześnie przestraszone i zawstydzone. Brzuchaty pokiwał tylko dziobem i powiedział:
– Przyzwyczaisz się.
Ptaszek skorzystał z zaproszenia nowego znajomego i odpoczął w gnieździe bielika, ulokowanym na drzewie, które znajdowało się na terenie dużego parku w samym centrum miasta. W tym miejscu o wiele bardziej mu się podobało: budynki majaczyły w dali i nie przytłaczały, a wszechobecna zieleń skutecznie uspokajała, odcinając od nadmiernych wrażeń.
– Uważaj na kruki. – Brzuchaty uczył nowego kolegę życia w mieście. – Nie wszystkie są agresywne, ale niestety większości nie można ufać.
– Jak wyglądają kruki? – spytało Gołębiątko, starając się zapamiętać każdą radę.
– Nie wiesz, jak wyglądają kruki? To skąd ty jesteś?
– Z Polski.
– Aa… no, u was tam ich wiele nie ma. To takie czarne ptaszyska…
– Takie jak czarne orły? – ptaszek wzdrygnął się na samo wspomnienie.
– Nie do końca. Przede wszystkim kruki są o wiele mniejsze. Ale prawie zawsze trzymają się w grupach, więc nie będziesz miał szans, jeśli cię zaczepią.
Gołębiątko spuściło dziób. Jeszcze do końca nie doszło do siebie po wczorajszej strzelaninie, a tu się okazuje, że z niemal każdej strony czyhają kolejne niebezpieczeństwa.
Brzuchaty zauważył reakcję ptaszka i postanowił go pocieszyć.
– Ze mną nic ci nie grozi! Chodź, coś przekąsimy, to polepszy ci się humor.
Gołębiątko posłusznie podążyło za opasłym bielikiem. Nie miało ochoty opuszczać parku, w którym po raz pierwszy od przybycia do tego zatłoczonego miasta poczuło się swojsko. Jednak nowy towarzysz przypomniał mu o głodzie, który natychmiast dał o sobie znać, wydając z brzuszka burczenie.
I znów pojawił się przed jego oczami niechciany widok: ogromne wieżowce, między którymi tłoczyły się masy ludzi, tylko gdzieniegdzie dopuszczały promienie słońca.
W końcu wylądowali na dachu jednej z restauracji, jak wywnioskowało Gołębiątko po ogromnej ilości jedzenia, wynoszonego z budynku przez ludzi. Brzuchaty nie obserwował ich dłużej niż minutę, gdy nagle rozpoczął polowanie. Capnął rzuconego na chodnik, na wpół zjedzonego hamburgera i wrócił na dach restauracji, rzucając posiłek tuż obok wielkiego znaku w kolorze żółtym.
– Smacznego! – zawołał do ptaszka, po czym ponownie zleciał na chodnik.
Gołębiątko nie wierzyło w to, co widziało. Bielik dosłownie połykał w całości niemal nietknięte hamburgery, leżące blisko śmietnika. Nie odpuścił też frytkom, licznie porozrzucanym po bruku. Ptaszkowi zdawało się, że wielkie brzuszysko bielika zaraz pęknie.
W końcu skierował wzrok na hamburgera, który leżał nieopodal. Skubnął troszkę bułki i mięsa – smakowało zaskakująco dobrze. Zachłannie zjadłszy swoją porcję, rozglądnął się za kolejnym łupem. Nie musiał jednak sam szukać, bo nowy towarzysz przyniósł mu kolejną porcję, co prawda nieco mniejszą od poprzedniej, ale ptaszek nie zamierzał nią wzgardzić.
Najedzeni skierowali się z powrotem do gniazda w parku. Ptaszek był w już o wiele lepszym humorze. Uczucie nadmiernej sytości ukołysało ich do snu.
Było już ciemno i niemal kompletnie cicho, gdy ptaszka zbudził okropny ból brzucha. Doświadczał go po raz pierwszy i nie wiedział, jak temu zaradzić. Próbował więc zbudzić nowego przyjaciela.
Niestety Brzuchaty nawet nie otworzył oczu, a tak naprawdę, będąc precyzyjnym, nie musiał tego robić, bo ciągle miał je otwarte. Towarzysz nie oddychał i nie ruszał się.
Gołębiątko z bolącym sercem i brzuchem wyleciało z gniazda, bojąc się zostać sam na sam z nieżywym kompanem. Nie wiedziało kompletnie, co ma teraz zrobić. Wylądowało na ławce i gorzko zapłakało.
Nagle do uszu ptaszka dotarło krakanie. Natychmiast przestał płakać a zaczął nasłuchiwać. Krakanie nie wydobywało się z jednego dzioba. Gołębiątko przypomniało sobie o ostrzeżeniu Brzuchatego dotyczącego kruków i niemal odruchowo wzbiło się w powietrze. Zrobiło to w samą porę: zdążyło zaobserwować z góry, jak gromada czarnych ptaków zaczepia gołębia podobnego do niego. Załopotało mocniej skrzydłami i poleciało przed siebie, na oślep, jak najdalej od agresywnych kruków.
Im dłużej leciało, tym bardziej było rozgoryczone, zasmucone i wściekłe. Nadal bolał go brzuch, właśnie straciło nowego przyjaciela, na niemal każdym kroku były kruki, a przerażające dźwięki strzelaniny nadal odbijały się echem w pamięci. Na dodatek oślepiały go ogromne billboardy, neony i zapalone światła w oknach. Miało dosyć dosłownie wszystkiego, co go otaczało.
Niższy, ale bardziej rozległy kompleks z ogromnym placem był miłym zaskoczeniem dla przerażonego Gołębiątka. Zauważyło tam widziane wcześniej dziwne i ogromne blaszane ptaki. Ale już nie wydawały mu się groźne jak w poprzednim kraju. Postanowił poprosić je o pomoc.
W miarę, gdy się do nich zbliżał, strach nawracał. W porównaniu do nich był ziarenkiem piasku na plaży. Jednak nie zrezygnował z poproszenia o radę. Niestety ptaki, choć wielkie, były głuche. Nie pomagały prośby, płacz, nawet stukanie o blachę.
W pewnym momencie ptaszek zauważył, że do jednego z ptaków zostały przyłączone schody, a po nich do środka wchodzą ludzie. Wybrał moment, w którym mógłby niepostrzeżenie dostać się do wnętrza blaszanego ptaka i udało mu się. Po prostu zamiast bezpośrednio wlatywać (co niewątpliwie narobiłby ogromnego hałasu i ambarasu), grzecznie dreptał za jedną z walizek.
Niepostrzeżenie usadowił się na górnej półce między walizkami i czekał, co się stanie. Najważniejsze było dla niego to, że opuszczał ten niebezpieczny, neonowy kraj.
Niemal całą podróż Gołębiątko przespało, więc można ją było śmiało określić jako komfortową. Tym samym sposobem, którym weszło, również wydostało się z wielkiego ptaka.
Zadowolone i zaciekawione, gdzie też się teraz znajduje, Gołębiątko natychmiast pofrunęło w górę, by eksplorować nowy teren.
Jednak okazało się, że wcale on nie był nowy.
Z wysokości przykuły jego uwagę piękne ogrody, których jedną połowę zajmowały białe róże, a drugą – czerwone. Widok ten zdawał się Gołębiątku tak wspaniały, że aż zaparło mu dech w piersiach.
Wylądował w pięknym ogrodzie, tuż obok majestatycznego stawu. Inne ptaki wokół wydały mu się dziwnie znajome.
Zapytał jakiegoś gołębia, który akurat przechodził obok:
– Kto ty jesteś?
Gołąb przekrzywił dziób i spojrzał na ptaszka zaskoczony.
– Gołąb mały. A ty kto?
– Też gołąb. Nie wyglądam?
– No właśnie nie…
Gołębiątko zaniepokojone spojrzało w taflę wody stawu. Nie mogło uwierzyć w to, co widzi. Dziób był żółty, mocny i ostro zakrzywiony. Z oczu biła pewność siebie i mądrość. Ptak w odbiciu wody był o wiele większy niż ten, którego widział przed wylotem. Miał piękne, śnieżnobiałe pióra. Rozpiętość skrzydeł również była imponująca. Nagle spadł mu na głowę złoty listek, który ułożył się w taki sposób, że łudząco przypominał koronę.
– Jestem… Orzeł biały…? – wykrztusiło, nie mogąc wyjść z podziwu.
– Gdzie ty mieszkasz? – zapytał zaciekawiony nowy kolega gołąb.
– W końcu między swymi – odpowiedziało instynktownie Gołębiątko-Orzeł.
Wciąż oniemiały z zachwytu nad swoją niespodziewaną metamorfozą, rozejrzał się. Tutaj nie było śmieci i nikt go nie wyganiał. Nie było nigdzie czarnych orłów, ani indyków, ani kruków. Ludzie nie strzelali do siebie i otaczała go piękna przyroda, a nie ogromne, betonowe wieżowce. Nie był też już brzydkim Gołębiątkiem. Jego sen, tak brutalnie przerwany wtedy przez czarne orły, właśnie się spełniał.
– W polskiej ziemi… a ta ziemia mą ojczyzną… – mówił cicho do siebie.
Jednak nie na tyle cicho, by nie zostać usłyszanym. Niespodziewanie podleciała piękna orlica, z której oczu biła dobroć i mądrość.
Uśmiechnęła się i dopowiedziała:
– Zdobyta krwią i blizną…
Zaprosiła go do gniazda ulokowanego w oknie pięknego, starego zamku.
Minęło wiele dni, a on nadal nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Pewnego ranka ukochana przyniosła mu śniadanie w postaci tłuściutkiej myszy polnej. Dokładnie jak w tamtym śnie.
W głowie Orła-Gołębiątka pojawił się głos: Czy ją kochasz?
Kocham szczerze… – odpowiedziało sobie w myślach.
Orlica uwielbiała dekorować głowę swojego wybranka złotym liściem – tak jak w dniu, gdy się poznali. Orzeł-Gołębiątko uwielbiało wtedy przeglądać się w tafli stawu.
– Że tak szczęśliwym można być – nie wierzę!