Ten sen powtarzał się ciągle. Anubis prowadził mnie przed sąd, w którym zasiadali Ozyrys, Neftyda i Izyda w towarzystwie czterdziestu dwóch asesorów. Pióro Maat na mój widok uciekło z wagi, szala z sercem pełnym win uderzyła o podłogę. Ammit, potwór zwany Pożeraczką, obróciła do mnie głowę i sprężyła do biegu ciało, w połowie lwa i hipopotama. Otworzyła krokodylą paszczę. Nie zdążyłem wypowiedzieć słowa.
Obudziłem się i jeszcze w półśnie wyszeptałem:
– Wer pehty, sankh tawy, ity her maat, sehotep tawy. – Nie chciałem wypowiedzieć horusowego imienia faraona Ramzesa: – Ten, którego moc jest wielka, daje nowe życie Obu Krajom, pomyślność, zdrowie i który łączy Dwa Kraje pod majestatem Maat.
Poranek jak wiele innych. Jeszcze nie wstało słońce. Ciekawe czy Bastet pokonała już węża Apep, żeby bóg Ra mógł wsiąść do rydwanu przemierzającego niebo. Spojrzałem na tiarę najwyższego kapłana Amona, ozdobioną ureuszem, oznaczającym władzę królewską. Stała przy moim łóżku.
„On był następcą Horusa, a ja go zabiłem, może nie ja, ale bez wątpienia stało się to nie bez mojego udziału”, pomyślałem o Ramzesie, unosząc się. „Był Horusem, jest Ozyrysem, a ja będę musiał kiedyś powiedzieć, że nie obraziłem króla ani żadnego boga. Amon jest największy”. Próbowałem uspokoić nerwy, ale najbardziej chciałem, żeby ten sen się nie powtarzał.
Przy łożu stało naczynie z alabastru wypełnione wodą doprawioną ziołami. Wypiłem jednym haustem, ale tym razem smak wydał się trochę inny. Wstałem, poczułem drętwienie ust, przełyku, przewróciłem się na podłogę. Nie zabolało. Wartownik wbiegł, ale wycofał się przerażony.
Usłyszałem słowa mojego zięcia Piankha, który wszedł do komnaty:
– Z lekarzem poczekajmy. Po co człowieka budzić, skoro sprawa jest jasna. Syn Amona, Horus go chroni, Boski Ojciec, Pierwszy Prorok Amona Herhor już najmłodszy nie był. – Użył mojego oficjalnego imienia o pełnej długości. – Kiedy tylko bóg słońca Ra wyjedzie rydwanem na niebo, wezwiemy balsamistów.
– Teraz ty jesteś Pierwszym Prorokiem Amona, panie – powiedział do Piankha sługa, stojący w drzwiach.
To było ostatnie, co usłyszałem za życia. Przestałem czuć cokolwiek: ani bólu, ani paniki, na razie. Widziałem tunel i światło. Pojawił się przewodnik.
Anubis prowadził przed sąd. Przez niedokładnie zasłaniającą drzwi kotarę widziałem Ozyrysa, Nefrydę i Izydę. Spojrzałem na pióro Maat na szali wagi. Na razie Ammit nie była zainteresowana moim sercem Ib.
***
SS Aligator stał w Port Saidzie. Dym walił z komina jak z wulkanu Etna. Statek należał do przedsiębiorstwa Hagenbecka, miał wyporność niewiele przekraczającą dwa tysiące ton i został przystosowany do przewozu zwierząt.
Tomek Wilmowski z ojcem poszli na targ. Mieli na sobie lniane, białe bluzy, spodnie i korkowe hełmy. Europejczycy w tropikach musieli dbać o wygodę i bezpieczeństwo. Wysokie buty chroniły przed ukąszeniami węży i licznych tu skorpionów.
Początkowo Wilmowskim towarzyszył bosman, odpowiedzialny za zaopatrzenie statku w węgiel. Żeby nie czuć smrodu targowiska, nie wypuszczał fajki z ust.
Arab sprzedający egipskie starożytności ciągnął Andrzeja, ojca Tomka, za rękaw, przekonując, że pokaże coś szczególnego i cennego. Na straganie miał niezliczone amulety, przedstawiające skarabeusze i egzotycznego Besa. Na półkach stały alabastrowe naczynia. Figurki sług, zwane uszebti, wyrzeźbiono z workiem na plecach i motykami w rękach. Uwagę przykuwała lekko pleśniejąca mumia, oparta o ścianę przy wejściu.
– Niemożliwe – powiedział Andrzej po polsku. – Si-Amon HeriHor Hem-Neczer Tepi-en-Amon – przeczytał na pieczęci.
– Znasz hieroglify, tato? – zdziwił się Tomek. – Co to znaczy?
– Tylko te z powieści „Faraon” Bolesława Prusa. Ta mumia to niby Herhor, jeden z negatywnych bohaterów. Z pewnością fałszywka.
Rozmawiali po polsku, ale Arab zrozumiał słowo „fałszywka”. Zaczął zapewniać, że pochodzi z Qantiru, a właściwie jego szwagier tam mieszka i znaleźli mumię ukrytą w ruinach. Jest cała nienaruszona, ze wszystkimi amuletami i przedstawia ogromną wartość, gdyby tylko nie pleśniała. Andrzej uciął dyskusję, poszedł z synem dalej.
Bosman prowadził karawanę wozów z węglem. Arab podbiegł do niego, niosąc mumię.
– Weźmiecie ją? Pali się, panie marynarzu.
– No dobrze, tylko zważę – odparł bosman, wyciągając z ust fajkę i spluwając na ziemię. – Zapłacę jak za węgiel, niech stracę, bo pleśnieje.
***
Zbliżaliśmy się do końca korytarza, który wydawał się ciemnym tunelem.
– A Doły Wskrzeszenia? – Odważyłem się spytać Anubisa.
– Nie zobaczysz ich, śmiertelniku.
– Jestem kapłanem Amona, pierwszym prorokiem – przypomniałem. – Całe życie służyłem bogom. Nazywam się Herhor.
Mógłbym przysiąc, że zobaczyłem złośliwy uśmiech Anubisa. Tak samo, jak we śnie, pióro Maat uciekło z wagi. Szala z moim pełnym win sercem Ib spadła na posadzkę.
– Sprawa jest oczywista, Herhorze – powiedział Ozyrys.
Struchlałem. Ammit szykowała się do skoku, szczerząc krokodyle zębiska.
– Chronią go potężne amulety – wysyczał potwór. – Nie dam rady.
– Jesteś matką magii, Izydo – rzekł Ozyrys do żony.
– A każda matka wie, co robią jej dzieci? Wezwijmy pomoc.
Z sufitu spadła Bastet, wylądowała na czterech łapach. Wstała, rozejrzała się. Izyda zwróciła uwagę, że Ozyrys podziwia boskie ciało i kocie ruchy córki Ra. Ammit pamiętała nie tylko ze słownika, że Bastet znaczy „ta, która drapie”. Odsunęła się.
– Spać nie można! – Prychnęła i fuknęła. – Ojciec już rydwanem po niebie śmiga, a wy sobie nie radzicie?
Popatrzyła na mnie świdrującymi, zielonymi kocimi oczami.
– Amulety zobaczyła nawet Pożeraczka, a to kapłan Amona i chronią go jeszcze zaklęcia. Póki mumia jest cała… – Spojrzała na Izydę. – Jeśli ona sobie nie poradzi, nic tu po mnie. Zabijam prawdziwe potwory, a nie takie ludzkie, popsute przez magię.
Ammit odsunęła się jeszcze dalej, a Izyda wyglądała, jakby straciła zainteresowanie tym, co się dzieje wokół. Bastet pomknęła po ścianie w górę i zniknęła, przenikając sklepienie. Nie umiałem nie podążyć za nią wzrokiem.
– Puszczamy go? – spytała Neftyda. – A gdzie sprawiedliwość?
– Jest tu gdzieś Maat, matko? Poszła sobie! – oburzył się Anubis i zwrócił do mnie: – No to zobaczysz Doły Wskrzeszenia, śmiertelniku.
Poczułem się bardzo dziwnie, kiedy moje Ka złączyło się z Ba i mogłem powstać jako nowe Akh na Polach Jaru. Byłem tak samo stary, jak w chwili śmierci. Dzieci zapomniały o zaklęciu wiecznej młodości?
Wiedziałem dokąd iść, nikt mnie nie musiał prowadzić. Pola były ogrodzone płotkami, na moim już pracowali uszebti. Mój zięć albo i córka zadbali, żeby włożyć figurki do grobowca i ożywić je zaklęciem.
Przy furtce sąsiada była tabliczka z napisem: „Ramzes Jedenasty”, a poniżej w kartuszu: „Mocny byk, ukochany przez Ra”. Uśmiałem się, ale jego imię koronacyjne tak właśnie brzmiało. Trzeba mieć kompleksy, żeby chcieć się tak nazwać.
– Ale jesteś stary – przywitał mnie dawno zmarły faraon.
On wyglądał tak, jak na portretach, biła od niego ponadczasowa młodość.
– Myślałem, że będziesz Ozyrysem – powiedziałem.
– Tak samo, jak za życia byłem Horusem. – Pokazał na tabliczkę przy furtce, wcale nie zmieszany.
Rzeczywiście, poniżej „byka” było napisane „Ozyrys” i kolejny, bardzo duży numer.
– Wejdź na piwo do mojej chaty, uszebti zrobiła – zaprosił faraon. – Ty jesteś tu od niedawna, u ciebie jeszcze nie doszło.
Jeszcze raz rzuciłem okiem na tabliczkę przy furtce, Oko Horusa wadżet, uzbrojone. Na Polach Jaru taki potężny talizman zabije z pewnością każdego wroga. Czy tutaj można umrzeć? Jak? Talizman z pewnością uzna mnie za wroga Ramzesa.
– Wybacz, ale nie skorzystam, wracam do siebie. Znam takie sztuczki – wyjaśniłem. – Jestem kapłanem. Byłem.
Na mojej tabliczce napisano: „Wyrodny syn Amona, Horus go przeklina”, a poniżej: „królobójca”. Trzeba będzie z tym żyć na wieki, trudno.
Moi uszebti się wykruszali, gdy mijały stulecia, czasami odchodzili, kiedy ktoś wykradał ich z grobowca. W końcu musiałem pracować sam jak mój sąsiad, ale on był wiecznie młody.
Potem zaczęły mnie nachodzić sny. Wydawało mi się, że stoję na targu. Widziałem siebie, ale nie mogłem się rozpoznać i znaleźć, rozglądałem się.
Na Polach Jaru coraz bardziej dokuczał mi ból lewej nogi. Czy tu można chorować? Co się dzieje? Jaki to ma związek z moimi snami? Powinienem się zwrócić o pomoc do Imhotepa? Tylko że tu się nie pojawiali żadni bogowie, oprócz Besa, ale on tylko wpadał na piwo, śmiał się, tańczył i grał na flecie.
Wreszcie poznałem się we śnie. Mumia, która stała przy ścianie i zaczynała pleśnieć właśnie od lewej strony, to ja. Ludzie wokół, przeklęci złodzieje grobowców, mówili niezrozumiałym językiem, choć to był Egipt. W świadomym śnie byłem w stanie zgadywać, co myślą. Widziałem obrazy w ich głowach, w końcu jestem prorokiem Amona.
Nie było łatwo tyrać cały dzień na polu, wieczorem wyrzucić boga Besa i osiągnąć potrzebne skupienie dla wejścia w świadomy sen. Tylko tak dawałem radę łączyć się ze światem, gdzie była moja mumia. Bes ma żonę, pod nieobecność męża odwiedzała mnie z dzbanem boskiego wina. Ją też musiałem wyprosić.
Ból lewej stopy się nasilał. Moja mumia leżała na stercie węgla na statku, który był zrobiony z metalu. Wydawało mi się to niemożliwe, ale byłem pewny. Statki robi się z papirusu i drewna. Kto mógłby być jednocześnie tak bogaty, żeby mieć tyle żelaza i jednocześnia tak głupi, żeby zrobić z niego statek? Przecież metal tonie i potrzeba jakichś sztuczek, które sprawią, że się utrzyma na wodzie!
Będę musiał nauczyć się wpływać na tych ludzi, na marynarzy, żeby nie rozwinęli mumii i nie wyjęli amuletów. Zacząłem od czytania ich emocji, potem zobaczyłem obrazy w ich głowach, wreszcie potrafiłem im je pokazywać. Języka, którym się posługiwali, nie rozumiałem. Tylko, co dalej?
***
SS Aligator dopłynął do portu Kolombo na wyspie Cejlon. Tomek przyglądał się załadunkowi słonia i tygrysa. Zwierzęta miały zostać dostarczone do ogrodu zoologicznego w Melbourne. Słonia przewiązano szerokimi pasami, a potem za pomocą dźwigu okrętowego przeniesiono na statek. Zwierzę było tak przerażone, że zamarło i tylko żałośnie trąbiło. Klatkę tygrysa umieszczono w pomieszczeniu z iluminatorem, żeby drapieżnik miał trochę naturalnego światła.
Marynarze, pochodzący z różnych ras i narodowości, odczuwali niewyjaśnioną potrzebę kupowania na straganach koło portu broszurek z niesamowitymi historiami o czarach, klątwach i seansach spirytystycznych.
Wypłynęli w morze. Tomek codziennie rano ćwiczył strzelanie, najpierw pod okiem bosmana Nowickiego, a potem często sam. W tym celu kapitan wygospodarował kajutę koło maszynowni, silnik zagłuszał strzały.
Bosman Nowicki powiedział Tomkowi, że marynarze mają mumię w kącie bunkra węglowego. Teraz się jej boją, tacy są zabobonni.
***
Z początku nie mogłem uwierzyć kwalifikacjom, jakie zdobyłem na kursach kiedyś w świątyni. Metalowy statek nie był tak mocny, jak wyglądał. Widziałem wiele słabych miejsc, które zostały zamaskowane farbą i wydawały się delikatniejsze niż grube liście papirusu.
Pisemka, które kazałem marynarzom kupić, okazały się przydatne. Żaden nie odważał się nawet zbliżyć do mojej mumii, a ja już umiałem wywołać cyklon.
Jeśli statek zatonie, spocznę na dnie oceanu, bezpieczny na kolejne wieki. Wyczytali, a ja zobaczyłem to w obrazach ich myśli, że muł będzie osiadał na mumii i ją zabezpieczy. Po wiekach na dnie może zamienić moje ciało w kamień. Statek stanie się nowym grobowcem, a wszyscy, którzy zginą na nim – uszebti.
***
Minęły trzy dni od wyjścia z portu Kolombo. Bosman Nowicki zawołał Tomka na pokład. Pokazał na horyzoncie granatową linię i od razu zawiadomił kapitana Mac Dougala.
– Cyklon – wyjaśnił bosman.
– Przecież jest ładna pogoda – zauważył Tomek.
– Ciśnienie już zaczęło spadać. – Kapitan pobiegł na mostek.
Kadłub SS Aligatora trzeszczał, przeciekał, ale wytrzymywał. Iluminatory strzelały pod naporem fal, jakby szkło rozbijała jakaś tajemna siła.
Marynarze biegali od pomp zęzowych do burt, żeby zatykać otwory. Woda zalewała klatkę tygrysa, przenieśli ją do innej kajuty. Wreszcie cyklon ucichł tak samo nagle, jak się rozpoczął. Nastał spokojny poranek, a przynajmniej tak się wydawało.
***
Byłem kapłanem, za życia nigdy nie pracowałem w polu. Po kolejnym dniu na roli i wywołaniu cyklonu byłem wykończony. Noga bolała nieznośnie, ale starałem się nie zwracać na to uwagi. Marynarzy jest za dużo, sztorm nie zatopił statku. Siły tego dnia wystarczyło mi jedynie na małą sztuczkę.
Marynarze SS Aligatora spali, nie wszyscy oczywiście, ale niektórzy mieli zdolność chodzenia we śnie. W ich pismach nazywano to “lunatyzmem”.
„Ten tygrys jest takim samym więźniem jak ja”, pomyślał jeden z nich, który cały dzień machał szuflą, wrzucając węgiel pod kocioł. „Też chce pochodzić”.
Marynarz umiał otworzyć klatkę i wrócił spać. Po człowieku, który umie tylko pracować łopatą, wiele więcej nie należało oczekiwać.
Tygrysem będzie łatwiej sterować niż człowiekiem. Trochę zmniejszy się populacja na statku, słoń oszaleje ze strachu przed drapieżnikiem i przy następnym cyklonie będzie łatwiej. Najpierw muszę odpocząć i zaufać instynktom zwierzęcia. Drapieżnik na razie powinien sobie poradzić sam.
***
Tomek Wilmowski wstał. Promienie słoneczne o poranku wdzierały się do kabiny, a tafla oceanu była gładka jak staw w parku. Odpiął pas zabezpieczający przed wypadnięciem z koi. Ubrał się szybko.
Wziął sztucer i paczkę nabojów. Zszedł pod pokład, otworzył drzwi. Zdziwił się, bo ktoś do kabiny, gdzie codziennie rano ćwiczył strzelanie, wstawił klatkę tygrysa. Co gorsza, nie była zamknięta. Zwierzę siedziało na tylnych łapach, waliło ogonem po bokach i szykowało się do skoku.
„To większe niż puszki, do których strzelałem”, pomyślał Tomek.
Jak na złość, przypomniały mu się słowa przyjaciela ojca, doświadczonego łowcy dzikich zwierząt Jana Smugi, że czaszka tygrysa jest wyjątkowo gruba i płaska. Trafienie pod zbyt małym kątem może spowodować, że zwierzę się tylko rozzłości i zabije człowieka, zanim on zdąży przeładować.
Tomek zdjął z ramienia sztucer. Włożył, jak najspokojniej umiał, nabój do lufy i chciał złożyć się do strzału. Tygrysa bardziej interesowały otwarte drzwi niż chłopiec. Czuł zapachy z kuchni, ludzi i zwierzęta. Zwiedziony intuicją pojawił się Smuga. Rzucił się na tygrysa, chcąc ratować życie Tomka. Chłopiec strzelił i zemdlał.
Andrzej Wilmowski dobiegł pierwszy, zobaczył syna, przyjaciela i tygrysa leżących na podłodze w kałuży krwi. Kiedy przybiegł obudzony kapitan Mac Dougal, Jan Smuga już wstał. Był zraniony pazurami tygrysa, ale powierzchownie. Tygrys nie żył, precyzyjnie trafiony w głowę ze sztucera, prosto między oczy. Andrzej Wilmowski wziął syna na ręce, Tomek dochodził do siebie, wracała mu przytomność. Nie chciał zaakceptować, że właśnie odebrał życie, choć to tylko duże i groźne zwierzę.
– To była tylko duża puszka – wyszeptał, bo strzelanie ćwiczył do takich właśnie celów.
Kapitan, ubrany jeszcze w koszulę nocną i szlafmycę, próbował się zorientować w sytuacji. Spostrzegł otwartą kłódkę. Albo ktoś zapomniał ją zamknąć, co mało prawdopodobne, albo na statku dzieje się coś bardzo dziwnego.
– W porządku chłopcze? – spytał Tomka kapitan po angielsku.
Chłopiec już stał na własnych nogach, ale był bardzo roztrzęsiony.
– Klatka była otwarta, pan Smuga…
– Wiem, musimy z twoim ojcem ustalić, co się stało. Straciliśmy cenny ładunek. Życie ludzkie było zagrożone.
***
W zaświatach na Polach Jaru nie było nigdy ani zbyt gorąco, ani zimno. Nie padał deszcz, ziemia miała swoją wilgoć. Nie występowały wydmy piasku ani spalone słońcem skały. Czasami od strony Morza Trzcin czuć było delikatny, przyjemny powiew.
Na statku, na którym było moje zabalsamowane ciało, wykradzione z grobowca, marynarze czytali pisma, gdzie mumie potrafiły tajemną mocą chodzić i działać samodzielnie. Mimo całej mojej wiedzy o magii wydało mi się to niemożliwe. Przynajmniej dobrze, że tak myślą. Ciekawe jak sobie radzi tygrys. Kolejna noc, cyklon i moje ciało będzie bezpieczne na dnie oceanu. Zdobędę uszebti i koniec tyrania.
***
Kapitan, razem z Andrzejem Wilmowskim przeszukali marynarskie kajuty. Odkryli potworne ilości broszurek o treściach ezoterycznych i niesamowitych historii o mumiach, wędrujących duchach i opętaniu. Nic dziwnego, iż wydawało im się, że stara mumia z bunkra węglowego nimi kieruje. Próbowali wmówić, że to z pewnością ona chodzi po statku w nocy i otworzyła klatkę tygrysa.
– Trzeba to całe cholerstwo spalić – rozkazał kapitan.
Żaden z marynarzy nie chciał się nawet do mumii zbliżyć ani oddać swoich broszurek.
– Nawet jak któryś czytać nie umie, to zna treść – zauważył ojciec Tomka. – Tyle ze sobą o tym gadają.
– Cóż! – Wzruszył ramionami kapitan. – Zawoła pan bosmana Nowickiego i sami musimy sobie z tym poradzić.
***
Wracałem z pola. Nie trzeba być kapłanem i mieć tytułu proroka, żeby poczuć, że coś się dzieje złego. Ba zaczęło się oddzielać od Ka. Ciało stało się jakby przezroczyste. Wprawdzie nie mogłem popatrzeć przez rękę, ale widziałem Ib bijące w piersi. Oj, niedobrze!
Moje pole się skurczyło. Nie ucieszyłem się, że mam bliżej do chaty. Oko Horusa na tabliczce u furtki sąsiada świeciło na czerwono, jakby chciało wskazać wroga i pokazać jak bardzo jest uzbrojone. Słyszałem tętent od strony Morza Trzcin.
Przy płocie sąsiada stała kobieta w obcisłej sukni, z opaską we włosach, za którą miała zatknięte pióro. Dostał nową uszebti? Wiedziałem, że nie. Oczami marynarzy naczytałem się tyle pism i pomyślałem na początku, że to Indianka. Bogini sprawiedliwości Maat przyglądała mi się bez cienia nienawiści. W dłoni trzymała klucz wiecznego życia Anch. Obok niej stanął mój sąsiad, faraon, którego zabiłem. Może nie dosłownie, ale się przyczyniłem do jego śmierci. Rzucił motykę i się gapił.
Czułem, jak ziemia drży, gdy Ammit biegnie. Pożeraczka była blisko. Widziałem wyraźnie zęby w paszczy jak u krokodyla, pazury lwa i nogi hipopotama. Nic już nie mogłem zrobić.