Dawno, dawno temu, stopy boga kroczyły po szkarłatnych wzgórzach Marsa. A psek bieżał jego za nim.
I. A GOD–AWFUL SMALL AFAIR
Rozmowa o każdą inną pracę odbyłaby się przez komunikator. Ale by starać się o tę jedną, Scarlett musiała stawić się osobiście na dwudziestym piętrze zamku Kościoła Pierwszego Człowieka i przejść przez całą serię wywiadów twarzą w twarz z organizatorami misji. Oznaczało to konieczność zdobycia paszportu i pozwoleń granicznych, opłacenia zastępcy za kilka dni pracy, cały dzień podróży do Centrum– Metropolis, a w końcu – odsiedzenie kilku godzin na korytarzu, w oczekiwaniu na swoją kolej.
Krzesełka są stylowe – nawiązują do znanych z Odbitki z Heathrow siedzisk sprzed tysięcy lat – i piekielnie niewygodne. Wcześniej, w lifcie, łypnęło na nią czujne oko kamery. Scarlett zastanawia się, czy zauważyło coś więcej niż kapelusz, pod którego ronda wymykają się jej mysie włosy, związane w cienki kucyk.
Kamery, wszędzie kamery: w windzie, przy wejściu do biur, w środku. Nie ma wątpliwości, że jeśli nawet zdołała ukryć twarz przed wszystkimi, same jej starania wróciły na nią uwagę paranoicznej ochrony budynku.
Jedna godzina. Druga. Trzecia. Z nudów odtwarzała w pamięci koronki z czasów swojego dzieciństwa. Święta Madonno, módl się za nami. Święty Mercedesie, wspomagaj nas. Święci Piotrze, Zuzanno, Łucjo i Edmundzie, módlcie się za nami. Święci Donaldzie i Miki, wspomagajcie nas.
Dobrze, że wcześniej zdążyła wysłać wiadomość. Hilde musi być na bieżąco z projektem, za wiele może zależeć od szybkich decyzji i działań.
– Gerda Carter? – zza drzwi opatrzonych logiem Pielgrzymki wychyla się kobieta w imponującym blond afro.
– To ja – mówi Scarlett, wstając i wchodząc za nią do gabinetu.
***
Pierwsza rozmowa: Tak, jestem członkinią Kościoła. Od osiemnastu lat. Naturalnie, płacę, od kiedy wstąpiłam. Oczywiście, że w pełni identyfikuję się z nauczaniem Kościoła i z obiektem jego misji. Czy mogę spytać, ilu mam kontrkandydatów? Hmmm, w sumie faktycznie nie powinnam czuć się zaskoczona, że aż tylu. Tak, naturalnie, że mogę odpowiedzieć na pytania doktrynalne. Poproszę o kwestionariusz.
Po tej rozmowie, według przecieków, z kandydatów zostały dwie trzecie.
Druga rozmowa, trzy dni późnej, w biurze pełnym bezcennych artefaktów poprzedniej cywilizacji: Tak, odbyłam studia, kościelna Szkoła Jonesa–Croft. Potem szkolenie pod okiem mistrza. Mam certyfikat, proszę. Specjalność? Archeologia kulturowa. Wyszukiwanie i rozpoznawanie artefaktów z późnej epoki Pierwszego Człowieka. Sześć misji na ziemiach niczyich. Nie, nie znaleźliśmy nic szczególnie znaczącego. Tak, udział w Pielgrzymce byłby dla mnie ważny. Z osobistych i religijnych powodów.
Mija deka… Wróć, mija tydzień i trzy dni: Kościół nadal używa archaicznego podziału na cztery siedmiodniowe jednostki w miesiącu. Podobno z listy odpadli kolejni kandydaci. Kamery co jakiś czas łapią obraz Scarlett– Gerdy, z twarzą ukrywaną pod kolejnymi kapeluszami o szerokich rondach.
Trzecią rozmowę, w gabinecie lekarza (Stan zdrowia? Wyniki z testów wysiłkowych wyglądają naprawdę nieźle…) przerywa wejście wysokiej osoby z doskonałą repliką antycznej broni w ręku.
Złapali mnie, myśli Scarlett; jej serce tłucze się jak oszalałe. Zadziałało.
***
– Nie rozumiem, co tu w ogóle robisz. Naprawdę myślałaś, że zdołasz ukryć się przed kamerami? Wiesz przecież doskonale, że w końcu i tak musielibyśmy się spotkać twarzą w twarz: rozmawiam ze wszystkimi kandydatami. No chyba, że cała ta farsa była tylko po to, żebyśmy cię złapali. Tylko że to ciągle nie wyjaśnia, o co ci chodzi.
Człowiek, który się do niej zwraca, siedzi plecami do okna w stylizowanym na zabytkowy fotelu komputerowym. Biuro jest przestrzenne, jasne, na wysokim piętrze najwyższego w mieście Wieżowca. Ponoć wzniesiono go według cudem zachowanych planów legendarnego Zamku Disneya w Nowym Jorku. Tak twierdzi matka, ale nikt tego nie wie na pewno, dawny Nowy Jork zniknął wraz z cywilizacją Pierwszego Człowieka.
Scarlett opuszcza głowę, nerwowym ruchem kręci włosy na palcach.
– Chciałam wrócić – mówi, nie podnosząc oczu na mężczyznę, siedzącego za z wartym majątek historycznym biurkiem z plastiku. – Uznałam, że poddanie się testom, te wszystkie wymagania, rygory… Że jeśli je przejdę, poświęcę tyle czasu, wysiłku… Może uda mi się coś udowodnić.
– Spójrz na mnie, dziecko – mówi mężczyzna.
Scarlett musi w końcu podnieść spojrzenie. Skupia się na tęczowo połyskujących kolczykach rozmówcy, wykonanych z fragmentów pierwszocywilizacyjnego kompaktu.
– Co chciałaś udowodnić? – pyta tamten. Scarlett wie, nawet nie patrząc, że ma ciemne oczy, oliwkową cerę i rysy mimo różnicy wieku tak bardzo podobne do jej własnych, że nie wyparłaby się pokrewieństwa z nim, choćby chciała.
Bierze głęboki oddech, spoglądając w końcu w śledzące każdy jej ruch oczy mężczyzny.
– Że jestem godna, wuju – mówi w końcu. – Że odkupiłam winy.
Mężczyzna – Lucas Rabbit Oskar Leibowitz, brat jej matki, szef grupy rekrutującej załogę ostatecznej misji Kościoła na świętą planetę, po której niegdyś kroczyły stopy błękitnego boga – patrzy na Scarlett badawczo.
– Mam ci uwierzyć? – pyta. – Po tym, co zrobiłaś Kościołowi? Mnie? Matce Przełożonej? Odcięłaś się demonstracyjnie od naszego nauczania. W kluczowym momencie konfliktu z Kościołem Jedynego Boga ty, potomkini świętego rodu założycieli, odeszłaś ze wspólnoty. I to przed samą wielką debatą, kiedy twoja matka nie sypiała po nocach, przygotowując się do walki o wszystko… wiedziałaś doskonale, chodziło o miejsca w Radzie, o szansę na przywództwo w państwie! A ty właśnie wtedy ją zdradziłaś. Co więcej, ściągnęłaś nieszczęście na rodzinę. Wiesz, gdybyś wtedy dokonała apostazji, stanęła po stronie Kościoła Jedynego Boga, ta zdrada byłaby chyba mniejsza niż twoje odejście z… tamtymi ludźmi.
Tamci ludzie. Scarlett zalewa nagle fala wspomnień. Sześć lat, już tak dawno. Była przed ostatnim stopniem wtajemniczenia – najmłodsza w historii, przyszła Matka Przełożona, może nawet odrodzona Prorokini Kościoła. Ukończona edukacja, pierwsza debata. Pierwszy formalny triumf na agorze nad przedstawicielką Wspólnoty Postępu. Poszła świętować z przyjaciółmi z Kościoła – zwycięstwo dało im dodatkowe miejsce w Radzie Miasta, bardzo potrzebne – i na małym rynku, wśród pijących po debacie, spotkała tamtych ludzi.
Poznała ich przypadkiem: podeszła do grupy ciemno ubranych dyskutantów, siedzących przy fontannie. Widziała ich wcześniej, towarzyszyli przeciwniczce. Sama nie wiedziała, co ją napadło, by teraz podejść do nich, gdy świętowała swój triumf nad ich kandydatką.
– Mogę wam osłodzić przegraną? – zapytała, wskazując na dzban z aguamielem, trzymany w dłoni. W powietrze uniósł się słodkawy aromat fermentowanego napoju.
Przysiedli skupieni wokół niewysokiego, na oko dwudziestoparoletniego chłopaka o ciemnej skórze i czarnych oczach. To on jej odpowiedział:
– Dlaczego nie? Siadaj. I tak nie do końca po drodze nam ze Wspólnotą Postępu, są stanowczo za mało… postępowi. Hilde, zrobisz miejsce dla gościa?
Tęga piegowata dziewczyna posunęła się, pozwalając jej usiąść obok mężczyzny.
– Nazywam się Scarlett – powiedziała, uśmiechając się do niego.
– Gillan – odrzekł i uderzył dłonią o jej dłoń na przywitanie. – Hilde, nasza matematyczka i specjalistka od tradycyjnych systemów. Yun, lingwista. Reszta ci się sama przedstawi. Ostrzegam, jesteśmy Sceptykami.
– Czy mam się bać? – spytała, i tak się zaczęło.
Każdy krok, każde słowo powiedziane wtedy doprowadziło ją do tu i teraz. Scarlett bierze głęboki oddech, zaciska dłonie w pięści, spogląda prosto w oczy przełożonego marsjańskiej misji.
– Wiem, gdzie oni są – mówi cicho. – Wiem. I powiem.
Widzi nagłą zmianę na twarzy wuja, nieufność zmieszaną z ekscytacją i nadzieją.
– Podam ci lokalizację – dodaje. – Tam są wszystkie ich dane. Może nawet oni sami. Poślij ludzi. Niech sprawdzą.
Kiedy Lucas Leibowitz rozmawia przez komunikator z szefem ochrony, Scarlett szybko pisze na tabliczce kilka słów, wciska mu przedmiot w ręce.
NIE MÓW MAMIE, DAJ MI SZANSĘ, PROSZĘ.
Mężczyzna odkłada komunikator, kiwa głową.
– Na Marsa – mówi – to ty polecisz po moim trupie. Na to nie zasłużyłaś. Ale powiem szczerze: nie sądziłem, że przejrzysz na oczy, że się ich wyprzesz. Jeżeli ten trop się sprawdzi, znajdziemy coś cennego… dam ci szansę. Będziesz trenować z załogą. Szykować się do świętej misji, przygotowywać ciało i ducha, wiedząc, że nie dostąpisz ostatecznego błogosławieństwa. Nie powiem Przełożonej – ale też nie będę cię krył, gdyby sama postanowiła sprawdzić. Cierp, męcz się, pracuj, a może matka uzna, że odkupiłaś swoje winy.
– Dziękuję – mówi Scarlett cicho. Wstaje i na drżących nogach wychodzi z pomieszczenia.
W umywalni opiera się o ścianę i na dłuższą chwilę ukrywa twarz w dłoniach. Uwierzył mi, myśli. Zadziałało.
***
I tak się zaczęło. Pięć dekad – nie, siedem tygodni, upominała samą siebie – przygotowań. Pobudki, ćwiczenia, pot. Później wielogodzinne wykłady o cywilizacji Pierwszego Człowieka, tym błogosławionym czasie, kiedy święci i bogowie chodzili wśród śmiertelnych po ziemi. Na ścianach, na czytnikach, w materiałach do studiów – obrazy błękitnego boga. Bóg– Kreator tworzy Marsa z kropli swej krwi. Bóg– Pogromca spogląda trzecim okiem na pokonane demony i zastępy Vietkongu. Bóg– Niszczyciel ze swej samotni w odwiecznej Mangali unosi dłoń, by wbrew swej woli zakończyć święte dzieło stworzenia i zamknąć erę Pierwszego Człowieka. Za jego plecami wskazówki zegara zagłady tworzą równą linię na godzinie dwunastej. Nad jego głową napis: Ziemia do Marsa: mamy mało energii i zaraz zapadnie zmrok. Ostatnie przekazane słowa wyznawców do bóstwa, powtarzane od tamtych czasów przez kolejne pokolenia wiernych w Kościele Pierwszego Człowieka.
– Wielka cywilizacja upadła, ale człowiek przetrwał. Od pierwszych chwili upadku, przez millenia aż do dziś to my, ród Leibowitzów, nasi towarzysze i nasz Kościół nieśliśmy święte przesłanie pamięci – mówi wuj do grupy uczniów któregoś wieczora.
Została ich trzydziestka. Na Marsa, szukać śladów, które zostawił bóg, poleci sześcioro najlepszych.
Że Scarlett wśród nich nie będzie, nie wie nikt poza nią i Lucasem. Scarlett jest tego pewna: inaczej koledzy nie okazywaliby pełnego niechęci szacunku, z jakim ją codziennie witają. Jest z nich najlepsza: i ona, i oni, i przygotowujący ekspedycję wiedzą o tym doskonale.
Oczywiście, to nie tylko zasługa faktu, że ciężko pracuje. Oni, wybrani spośród wiernych gotowych na ryzyko, od miesięcy poświęcają wszystkie swoje siły, by przygotować się do tego zadania. Ją od dzieciństwa szkolono na przyszłego dowódcę takiej właśnie misji. Edukacja, treningi, szybkie przechodzenie wtajemniczeń – Scarlett wyprzedza rywali o długie lata ćwiczeń. Naturalnie, jest najlepsza.
Po tych siedmiu tygodniach – to przecież dopiero początek przygotowań do wyprawy! – przychodzi wezwanie. Scarlett jest w trakcie symulacji nieważkości, kiedy nauczyciel przerywa jej ćwiczenie.
– Pan Leibowitz do ciebie – mówi. Nauczyciel nie używa religijnych tytułów. Nie jest członkiem Kościoła, za to dwanaście lat wcześniej uczestniczył w locie na Księżyc, opłacanym przez faraona Mahdiego III. Druga Era Kosmiczna może i zaczęła się dawno temu, ale Astronautów jest ciągle tak niewielu, że nawet matka i wuj przymknęli oko na zatrudnienie w świętym projekcie zwolennika wrogiej filozofii.
Wuj stoi w drzwiach, w otoczeniu dwóch osobistych strażników. Obaj wyglądają na niepewnych i nerwowych.
– Gerda Carter? Pójdziesz ze mną – mówi spokojnie Lucas.
Scarlett, półprzytomna, ledwie trzymająca się na nogach po przerwanym zadaniu, kiwa głową mistrzowi i bez słowa wychodzi z sali treningowej. Kiedy już są na zewnątrz, szef misji odwraca się do dziewczyny i mówi z satysfakcją w głosie:
– Mają ich. W tej kryjówce, której adres podałaś, nasi znaleźli dość danych, by ich wytropić. Wiedzieliśmy od dłuższej chwili, że ukrywają się na spornym terenie. Teraz udało się ich złapać nad Tijuaną, gdzie nic im nie pomoże fakt, że po drugiej stronie uchodzą za legalną sektę.
Scarlett zatrzymuje się, opiera o ścianę, przyciska dłoń do ust, by powstrzymać mdłości.
– Przepraszam – macha ręką wuj. – Wiem, te treningi… ale musiałem ci przerwać. Za chwilę poczujesz się lepiej. Nie masz zresztą wyjścia, za pół godziny ruszamy.
Scarlett nie musi pytać, dokąd i po co.
– Mam zeznawać, prawda? – pyta cicho. Wuj Lucas bez słów kiwa głową.
Pół godziny później, czekając, aż samolot wystartuje, Scarlett nadal czuje mdłości: już nie po fizycznym wysiłku w symulatorze, raczej na myśl o zdradzie, której się dopuściła i którą ma następnego dnia potwierdzić, pieczętując los ludzi, dla których kiedyś porzuciła wszystko. Ale gdzieś głęboko, tak skryte, że sama przed sobą nie bardzo chce się do niego przyznać, rodzi się w niej inne poczucie.
Triumf.
Oni wszyscy tam będą. Zobaczą mnie. Zobaczą moje poświęcenie, moją pokutę, moją chęć zadośćuczynienia. Teraz tylko muszę rozegrać to tak, żeby nikt nie miał co do mnie wątpliwości. Córka marnotrawna. Hej ho, szykuj tuczne ciele, mamo.
***
W sali zgromadzeń Kościoła stoją oskarżeni, cała trójka: Manu, Lydia i Yun. Gdyby spojrzenia mogły zabijać, Scarlett już dawno leżałaby trupem z czterdziestoma sztyletami w plecach.
Wszystko idzie zgodnie z planem. Scarlett zmusza się, by spojrzeć na pozostałych oskarżonych. Nie spodziewali się jej, to pewne. Serce pęka jej na samą myśl o nich, o wspomnieniach czasu, który razem spędzili. Yun godzinami grał z nią z Wojnę o monopol; ona i Manu przegadali kiedyś pół dnia o tym, jak właściwie klasyfikować marki samochodów z czasów cywilizacji Pierwszego Człowieka.
Ale pamiętała też, co się stało później. I dlaczego z oryginalnej piątki przywódców Sceptyków jest tu tylko troje.
Teraz, ubrana w pokutny strój, ze skromnie spiętymi włosami, Scarlett czeka, by przed sądem, złożonych z dostojników Kościoła i lokalnych notabli, przypieczętować wyrok na dawnych przyjaciół.
– Niech wystąpi świadek! – mówi sędzia. Wuj lekko popycha ją do przodu i nagle Scarlett jest na środku wielkiej sali. Bogowie, święci i herosi dawnej ery patrzą na nią ze ścian.
– Jak się nazywasz? – pyta sędzia.
– Scarlett Medea Magdalena Leibowitz – odpowiada. Kładzie dłoń na świętej księdze, bierze głęboki oddech i dodaje: – Pierworodna córka Madonny Wonderwoman Belli Leibowitz, Matki Przełożonej Kościoła Pierwszego Człowieka. Sześć lat temu pod wpływem heretyckich nauk porzuciłam Kościół i uciekłam z oskarżonymi. Byłam świadkiem, jak zabili mojego brata.
I tak to się toczy, powoli, jak widowisko w Święto Masek. Scarlett mówi długo, barwnie, wykorzystując umiejętności, których nabyła podczas długich lat edukacji. Byłam młoda, mówi. Zakochałam się. Nie powinnam była porzucać rodziny.
Scarlett wie doskonale, że sędzia, ławnicy i publiczność nie zauważą, kiedy kłamie – a nawet jeżeli zauważą, nie zaprotestują. Mówi przecież dokładnie to, co chcą usłyszeć.
Historia, którą im podaje, jest przewidywalna i oczywista. Jest w niej naiwne dziewczę, charyzmatyczny przywódca sekty, buntownicze idee, perfidia i zdrada. Jest chęć zwycięstwa za wszelką cenę i pragnienie, by upokorzyć przeciwnika. Córka przywódczyni jednej grupy, zmanipulowana i uwiedziona przez lidera rywali, przekabacona na stronę wrogów matki – to oczywiste, prawda? Tak się niszczyło przeciwnika od wieków, zarówno w powstałej na gruzach dorobku poprzedników cywilizacji Drugiego Człowieka, jak i dawniej.
– Na prośbę matki brat wyruszył mnie szukać. Zapłacił za to życiem – kontynuuje Scarlett. Oskarżeni milczą. Dziewczyna dokładnie wie, dlaczego: dobrze zna działanie środków, po których traci się głos. Na niej samej też je stosowano.
Ciąg dalszy historii jest równie przewidywalny. Szlachetny brat, pragnący wyrwać siostrę z rąk oszustów. Debata. Pojedynek. Triumf.
– Jako zwycięzca pojedynku na śmierć i życie – mówi Scarlett, starannie dobierając słowa – brat miał prawo zabrać mnie do domu. Ja… nie wiedziałam jeszcze, czy chcę wracać. Idee Sceptyków miały dla mnie wtedy wielki urok. Wizja, w której cywilizacja Pierwszego Człowieka nie była w żaden sposób niezwykła, ani dobra, ani zła, nie była wiekiem bogów i herosów – ta wizja, według której tamte czasy zasadniczo, pod względem etyki i natury nie różniły się od naszych – wydawała mi się fascynująca. Ja… ja się nawet trochę spodziewałam, że oni nie podporządkują się prawu pojedynku, zwłaszcza po tym, jak mój brat pokonał i zabił ich przywódcę. Ale nie spodziewałam się… – urywa, podnosi wzrok, rozgląda się po sali i kończy dźwięcznym, niosącym się po całym pomieszczeniu głosem:
– Nie spodziewałam się skrytobójstwa. Tego, że po przegranym pojedynku zamordują zwycięzcę, by mnie nie oddać.
Wrzawa, dyskusje, uparty głos wzywający do porządku, wymuszone milczenie oskarżonych – to wszystko rozgrywa się gdzieś nad głową Scarlett. Ona sama stoi spokojna, nieporuszona, cicha. Przez cały czas ani razu nie spogląda ku podniesieniu, gdzie w białych szatach, haftowanych w święte znaki Pierwszego Człowieka, siedzi matka.
II. SHE LIVED IT TEN TIMES OR MORE
Mars jest gorący, pylisty i cichy, tak, jak jej powiedziano. Przynajmniej pod tym względem przekaz Kościoła okazał się prawdziwy.
Zobaczyła boską planetę na własne oczy. Oczywiście, że poleciała. Po scenie, którą odegrała w sądzie, nie mogło być inaczej.
***
Matka kazała wezwać ją natychmiast po zeznaniach. Scarlett nie spodziewała się niczego innego. Nie spodziewała się też, że to spotkanie wprawi ją w aż taką panikę.
Przełożona czekała w formalnej sali audiencyjnej. Normalnie miałaby u swego boku mera Kalifornii i kilkoro doradców. W końcu była nie tylko przywódczynią religijną, ale i polityczną: Kościół Pierwszego Człowieka od kilku lat regularnie triumfował w debatach i na zgromadzeniach, zapewniając sobie stałe poparcie ludu i coraz większe polityczne wpływy zarówno w poszczególnych okręgach, jak i w całym państwie kalifornijskim. Teraz jednak była sama. Skinęła na Scarlett, czekającą w przepisanej etykietą odległości.
– Podejdź, dziecko – rozkazała.
Białe szaty matki, haftowane w litery, loga i emoji. Jej twarz, gładka i okrągła, okolona lekko siwiejącymi lokami; jej oczy, ciemne jak noc na pustyni. Spokój, za którym tylko ktoś, kto znałby ją naprawdę dobrze, mógłby zauważyć targające nią emocje. Scarlett dostrzegła to wszystko, schylona w pół– ukłonie przed matką, Przełożoną, przywódczynią.
Starała się, by jej twarz była równie spokojna i pozbawiona emocji, choć wiedziała, że tak jak ona widzi uczucia szarpiące matką, tak i matka dostrzega, co się dzieje z nią.
– Co ty knujesz, Scarlett? – spytała matka cicho. – Skąd ta nagła zmiana? Czy ty w ogóle rozumiesz, co przez te wszystkie lata narobiłaś?
Prawie przerwałam sukcesję Leibowitzów trwającą od tysiąca lat. Podważyłam twój autorytet. Zaszkodziłam Kościołowi.
Zabiłam brata, ale tego się ode mnie nie dowiesz.
– Mamo… – szepnęła Scarlett.
Tylko tego nie popsuć, pomyślała. Pozwoliła, żeby w jej głosie zabrzmiał ślad z trudem powstrzymanych łez.
– To nie było nagłe – powiedziała. – Nie byłam z nimi już od lat.
– Wiem – skinęła głową matka. – Ale nie było cię również tu.
Scarlett schyliła głowę. Pokora i wstyd, podszyte strachem – to właśnie matka miała zobaczyć w jej geście. Co więcej, to nawet nie będzie całkowita nieprawda.
– Nie wiedziałaś, że będę zeznawać, prawda, mamo? – zapytała.
– Nie byłam pewna – odpowiedziała matka. – Owszem, zauważyłam, że twój wuj coś przede mną ukrywa. Od kiedy mi przekazał tamte dane od tajnego informatora, po cichu miałam nadzieję, że to może ty. Kto inny, w końcu, wiedziałby tyle o tej konkretnej grupie Sceptyków? Łudziłam… nie, to niedobre słowo. Miałam nadzieję. Miałam wiarę.
***
Szukanie śladów boga na Marsie było wymarzonym projektem matki.
Dla Scarlett było oczywiste, czemu to robiła. Kościół Pierwszego Człowieka od dawna zawzięcie rywalizował o pozycję i rolę w kalifornijskim społeczeństwie, a skuteczne przeprowadzenie tak ogromnej operacji niewątpliwie tę pozycję by wzmocniło. Obrotność, siła i dyplomatyczne zdolności Madonny Leibowitz sprawiły, że dawny szalony plan wyprawy kosmicznej zaczął nabierać kształtów. Rosnące wpływy Kościoła w sąsiednich wspólnotach, ekspansja w kierunku zarówno północy, jak i południa, związki z kartelami handlowymi, współpraca z uniwersytetami i grupami naukowców na całym kontynencie – każda z decyzji matki przybliżała realizację marzenia.
Scarlett nigdy nie była do końca pewna, czy matka na pewno osobiście wierzy, że znajdą na Marsie fizyczne ślady obecności boga. Na pewno wielu, na czele z wujem, nie miało żadnych wątpliwości: na Czerwonej Planecie czekają na nich zarówno pozostałości eksploracji z czasów Pierwszego Człowieka, jak i dowody pobytu jednego z głównych bóstw panteonu. Shiva Brahman Adiyogi Doktor Manhattan, kreator, triumfator, niszczyciel, chodził przecież po powierzchni Marsa ze swym orszakiem tharków i aniołów i stamtąd, ze łzami w boskich oczach, oglądał agonię umiłowanej Ziemi.
Nie miała żadnej wątpliwości, że nawet jeśli na Marsie nie ma śladów boga, oni i tak je znajdą. Coś znajdą. Cokolwiek. A to „cokolwiek” może wystarczyć do uwiarygodnienia nauczania ich kościoła, zdobycia kolejnych wiernych, kolejnych głosów w debatach, kolejnych miejsc w radach miast i miasteczek Kalifornii.
Matka świetnie zdawała sobie sprawę ze znaczenia misji dla kościoła, a to znaczy – dla rodziny. Scarlett przyszła na świat w pierwszym roku nowej ery kosmicznej. Gdy miała dwa lata, cywilizacja Drugiego Człowieka postawiła pierwszy raz stopę na księżycu. Gdy miała cztery, matka zaczęła budować swoje marsjańskie konsorcjum. Od początku było oczywiste, że i Scarlett, i jej brat Leo wezmą w tej misji udział.
Oczywiste. Aż do dnia, kiedy Scarlett uciekła z tamtymi ludźmi, a Leo na rozkaz matki wyruszył, by siłą sprowadzić ją do domu.
– Jedyna słabość mojej matki – powiedziała wtedy Scarlett – to rodowa duma.
Na tym oparła swój plan.
***
Scarlett miała nadzieję, że mogąc pokazać światu, że skruszona córka wyrzekła się buntowniczych poglądów, wróciła pod skrzydła matki i postanowiła godnie reprezentować rodzinę i kościół, Madonna Leibowitz nie zawaha się ani przez chwilę.
Wuj podobno nie miał nic do powiedzenia, kiedy matka wezwała go i zażądała, by Gerda Carter – teraz już oficjalnie Scarlett Leibowitz – została włączona do listy kandydatów podlegających ostatecznej ocenie.
Przełożona ponoć nie naciskała ani nie nalegała – tak powiedzieli Scarlett doradcy wuja. Zażądała jedynie, by jej córkę dopuszczono do ostatecznych testów, a jeśli dzięki temu trafi do szóstki wybrańców… cóż, widocznie Błękitny Bóg tak chciał.
Dopuścili, oczywiście, i oczywiście trafiła. Jako specjalistka od poszukiwania i identyfikacji artefaktów weszła w skład zespołu poszukiwawczego Pielgrzymkiy marsjańskiej.
Nawet nie wiedziała, że dzień startu nadejdzie tak szybko. Błogosławieństwa, modły, wuj w ceremonialnych szatach, matka obiecująca wieczne życie w orszaku boga dla tych, którzy będą teraz kroczyć jego śladami. Triumfalne okrzyki wiernych przetaczające się nad polem za każdym razem, gdy wywoływało imię jednego z Wielkiej Szóstki:
– Maxwell Demon Oppenheimer, nasz kapitan!
– Tesla Kusanagi Kennedy, pierwsza oficer!
– Lourdes Maria Rolling Stone, członek załogi!
– Paris Green Gables, członek załogi!
– Skywalker Morris Mercedes, członek załogi, medyk!
Chwila ciszy, a potem w końcu:
– Scarlett Medea Magdalena Leibowitz, oficer naukowy!
Moment pełnej niedowierzania ciszy – najwyraźniej przywódcy kościoła nie ujawnili wszystkim wiernym faktu, że córka marnotrawna wróciła i będzie teraz stąpała w ślady boga – a potem ryk triumfu. Cieszą się, bo sukcesja trwa, pomyślała wtedy Scarlett. Zmienia się świat, mijają pokolenia, ale kościół trwa i trwa święty ród prorokini na jego czele.
Matka podeszła do nich i podała Scarlett białą flagę z czerwonym kręgiem i haftowaną literą M w środku: sztandar Marsa, znany z pradawnych przekazów, osobiście odtworzony, uszyty i wyhaftowany przez przywódczynię.
– Lećcie z bogiem – powiedziała głośno, a potem dodała, już szeptem, do córki:
– I niech was bóg prowadzi z powrotem.
Każde z nich założyło hełm – symbolicznie, nie potrzeba ich nosić na pokładzie – i jedno za drugim weszli do środka statku.
Potem nastąpiło dwieście dni pokładowej rutyny w szóstkę. Gry. Rozmowy. Modlitwy.
Widziała, że kapitan Oppenheimer patrzy na nią podejrzliwie, że nie spuszcza z niej wzroku podczas codziennych modlitw. Godziła się z tym, tak jak z faktem, że koledzy z załogi cichli, kiedy się zbliżała, albo że spoglądali w jej stronę niepewnie, gdy rozmowy schodziły na tematy, które można było uznać za doktrynalne.
I dobrze. Niech się trzymają na dystans, niech kiwają głową, pozdrawiając mnie tak, jakbym była moją matką, myślała. Wiedziałam, że to, co robię, będzie miało swoją cenę.
***
Mars, oglądany przez wizjer skafandra, jest czerwony i żółty, cichy, pełen pyłu.
– Proponuję zacząć od tego tu skraju krateru Endeavour – mówi Scarlett na dobę przed lądowaniem, wskazując na mapę. Wszyscy kiwają głowami, nawet kapitan, choć ten ostatni niechętnie. Scarlett jest pierwszym archeologiem Pielgrzymki, co czyni ją trzecią osobą po dowódcy i pierwszym oficerze. Wszyscy jednak wiedzą, jak się nazywa i czyją jest córką: cokolwiek powie, i wszyscy należą do kościoła. Dla tych ludzi jest znacznie bardziej święte niż słowa bezpośrednich przełożonych.
Formalnie podlegasz Oppenheimerowi, powtarza sobie Scarlett, a on ci nie ufa. Zachowaj ostrożność.
Ale to nie jest takie proste, zachować umiar i ostrożność, kiedy z dnia na dzień załoga kłania się jej głębiej i traktuje ją z większą rewerencją.
Na skraju krateru stawiają habitat i zaczynają. Moduł mieszkalny okazuje się ciasny i niewielki. Nieważne. Scarlett i tak nie sypia najlepiej. Jeżeli śni, to tylko o dwóch scenach.
Po pierwsze, Leo. Leo pada na ziemię, na jego koszuli rozkwita upiorna, czerwona plama, która idiotycznie i bezsensownie kojarzy się jej z zarysem sylwetki Marsa na starożytnej fladze. Zanim umrze, szuka wzrokiem jej oczu.
Po drugie, dzień, który wszystko zmienił i ostatecznie doprowadził ją tam, do śmierci brata, i tutaj, na czerwone piaski Marsa, w roli, której nigdy nie byłaby w stanie dla siebie przewidzieć. Zdrajczyni.
INTERLUDIUM: SHE WALKS THROUGH HER SUNKEN DREAM
Nie uciekła do Sceptyków tamtego pierwszego dnia, kiedy ich spotkała. Milczała i obracała w myślach wszystko to, co jej wtedy powiedzieli. Wróciła na ostatni etap studiów, a potem, ku lekkiemu zdumieniu matki, poprosiła o zgodę na wyjazd na odległy uniwersytet w Quintan.
– Będę krzewić wiarę i czytać pisma z czasów Pierwszego Człowieka – powiedziała z przekonaniem. – Wiemy, że oni mają w swojej bibliotece całkiem sporo artefaktów…
Wuj się zgodził, matka, zajęta wyborami, nie oponowała. Leo jednak zaczepił ją na dzień przed wyjazdem.
– Co ty knujesz? – spytał ostro. Jego ciemne oczy, tak podobne do jej własnych, patrzyły na Scarlett podejrzliwie.
– Knuję? – Scarlett przywołała na twarz niewinny uśmiech, choć wiedziała, że ze wszystkich osób to brata będzie najtrudniej oszukać. Szkolono ich w tych samych sztukach panowania nad tłumem i ukrywania emocji, znali się od zawsze i nauczyli rozumieć bez słów.
– Nie podoba mi się to wszystko – powiedział. – Coś się z tobą stało. Matka jest tak zajęta… i zaślepiona… że tego nie widzi. Ale ja widzę, ja widzę wszystko, Scarlett. Wiem, że sukcesja należy się, według prawa, tobie, bo w naszym kościele przewodzą kobiety, ale ty… Czy ty na pewno na to zasługujesz? Widziałem, że czytałaś pisma heretyków i że wysyłałaś listy do jakiegoś Brunhild, prywatnie, poza systemem kościelnym. Teraz nagle ten wyjazd, poza nasze granice, między pogan…
Podniosła wzrok i spojrzała bratu w oczy.
– Wierz mi – odpowiedziała, starając się brzmieć niewinnie i przekonująco. – Nic nie knuję. Mam tylko… mam ambicje, zresztą wiem, że ty też. A co do Quintan… Masz rację, to są poganie, technokracja, dla nich historia Pierwszego Człowieka nie jest aż tak ważna, jak dla nas. Ale posiadają zbiory, i to wielkie. Zakładam, że skoro ich to niespecjalnie obchodzi, mogą sami nie być pewni, co tam jest. Do tej pory niechętnie z nami współpracowali, wiesz, jakie tam jest zdanie na nasz temat, ale teraz, kiedy pojawiła się szansa na udział kolejnych etapach Pielgrzymki, zgodzili się mnie przyjąć. Gdybym odkryła tam jakiś nowy fragment świętej historii, coś, czego nie wiemy do tej pory… Sam rozumiesz.
Nie była pewna, czy jej uwierzył – umiał grać równie dobrze, jak ona. Wtedy łudziła się, że tak. O tym, że się myliła i że to Leo wtedy oszukał ją, a nie ona jego, przekonała się później, tamtego strasznego dnia.
Byli już od roku nielegalni jako heretycy i decyzja o powrocie na tereny Kalifornii nie została bynajmniej podjęta jednogłośnie.
– Jestem przeciw – Hilde nawet nie próbowała ukrywać swojego zdania. – Rozumiem, że mamy tam wielu sympatyków, że chcecie legalizacji, ja to wszystko wiem, ale nie rozumiem, czemu akurat teraz. W Mejico jesteśmy bezpieczni, możemy działać oficjalnie, biblioteki stoją dla nas otworem…
– Skończyłaś? – spytał Gillan. – Bo ja nie, to powinnaś. Powtarzasz w kółko to samo i marnujesz czas. Wypowiedziałaś się w dyskusji, znamy twoje zdanie. Kto następny?
Manu podniósł rękę, wstał z miejsca.
– Jestem za powrotem – powiedział. Scarlett nagle przypomniał się gest, jakim odgarniał z czoła długie włosy splecione w mnóstwo warkoczyków. – Mamy misję i naszym obowiązkiem jest ją kontynuować.
– Dobrze nam to pójdzie z karceru albo jak będziemy martwi – prychnęła Hilde.
– Hilde, ostatnie ostrzeżenie – Gillan popatrzył na nią wzrokiem pełnym potępienia. – Przestań wreszcie łamać zasady debaty.
– No to proszę o ponowny głos! – Hilde zerwała się z miejsca.
– Odmawiam – Gillan gestem kazał jej usiąść. – Manu, kontynuuj.
– Ale ja chętnie odpowiem – Manu skinął głową, popatrzył na Hildę. – Rozumiem, że się boisz. Ja też. Ale wiem, że moim powołaniem jest nauka, moją misją głoszenie jej prawd i próba obalania przesądów… a gdzie ich znajdziesz więcej, niż w Kalifornii, rządzonej przez fanatyków i fantastów z Kościoła Pierwszego Człowieka? Bez obrazy, Scarlett – spojrzał na nią z lekkim uśmiechem – ale twoja rodzina to największa zaraza tego świata. Tę ciemnotę trzeba jakoś rozświetlić, i jeśli to światło poniosą płomienie stosu, na którym spalą moje ciało…
Hilde ukryła twarz w dłoniach, westchnęła ciężko.
– Idiota – syknęła na tyle głośno, że by wszyscy słyszeli. – Natchniony, patetyczny, szkodliwy bałwan.
Chwilę potem, wyrzucona ze zgromadzenia rady Sceptyków za łamanie zasad, wyszła. W drzwiach złapała jeszcze wzrok Scarlett, pokręciła głową i cicho zamknęła za sobą drzwi. Później tego dnia zorientowali się, że odeszła. Została w Mejico, ze spokojem znosząc obelgi sympatyków sceptycyzmu i oskarżenie o tchórzostwo.
Tylko dzięki temu Scarlett może dziś robić to, co robi.
Powrót został przegłosowany. Scarlett wstrzymała się od głosu, za radą Gillana.
– Jako Sceptyczka, masz święte prawo wątpić – powiedział jej poprzedniego wieczora. Pili w łóżku aguamiel i rozmawiali, aż niebo na wschodzie pojaśniało. – Dla ciebie nie jest dobry ani powrót tam, ani pozostawanie z dala od ojczyzny. Ja wiem, że to boli, być córką takich ludzi, rozumiem cię… i wiem, że Manu czasem przesadza z gorliwością. Ale my faktycznie mamy sporo zwolenników, choć ukrytych, w Kalifornii. Jeśli się stawimy na Wielką Debatę, weźmiemy w niej udział nawet jako nielegalni… może zyskamy jakieś głosy, ktoś z naszych wejdzie do rady, znajdzie się blisko decyzji… Dla ludzi to będzie ważne. Mamy misję wobec nauki. Rozumiesz mnie, kochana? Nie idziemy tam, żeby zginąć, wiesz, że nie jestem, jak Manu. Zaczniemy od lokalnej debaty, w Mino, tuż przy granicy. Jakby co, łatwo będzie uciec. A jak pójdzie dobrze…
Rozumiała. Ale czaiły się w niej wątpliwości i głębokie poczucie, że coś pójdzie fatalnie.
Poszło.
– Wygrałeś! – Manu miał już zdarte gardło od wykrzykiwania. – Wygrałeś, Gillan, wygraliśmy! To wielki krok dla ludzkości…
Właśnie wtedy to się stało.
Zobaczyła w tłumie Leo i nagle miała przeczucie, co się musi stać.
Rano miała chłopaka, którego kochała, a gdzieś daleko – brata, którego kochała kiedyś, gdy byli dziećmi. Wieczorem jej chłopak był skazańcem, a brat nie żył.
Nie było żadnego pojedynku, to akurat zmyśliła. Leo po debacie kazał aresztować Gillana. Bluźnierstwo, obraza bóstwa – nieważne, ważne, że oskarżył go syn Leibowitzów. Manu i reszta jakoś nagle wcale nie chcieli na stos: uciekli przy pierwszej okazji, nie przyznając się do współpracy z Gillanem.
Przyszła do brata wieczorem, owinięta w ciemny płaszcz.
– Błagam – powiedziała – uwolnij go. Daj mu żyć. Zrobię wszystko, czegokolwiek zażądasz.
Odmówił, a wtedy ona wyjęła broń i strzeliła. Potem ona też uciekła.
Pół roku później dostała pierwszy list od Hilde. Tak zaczął się plan.
III. THE GOD AND HIS DOG
– Słu… słucham? – pyta Scarlett z niedowierzaniem. Nawet lata treningu nie pozwalają jej zachować w tym momencie niewzruszonego spokoju.
– Dobrze, wobec tego powtórzę – mówi kapitan Oppenheimer. – Zgodnie z tym, jak wczoraj zaproponowała oficer Leibowitz, zaczniemy od krateru Endeavour. Zespół Alfa, z pierwszą oficer, sektory jeden do trzy. Zespół Beta, ze mną, sektory pięć do siedem. Zespół Gamma, z komandor kapitan Leibowitz, sektor czwarty.
– Sektor czwarty? – powtarza niepewnie Paris Green Gables, jedyny poza nią członek Gammy. – Czy to nie jest przypadkiem…
– Teren bazy – mówi kapitan. – Dokładnie tak.
– Ale przecież właśnie tu…
– Jesteśmy. Tak. Sektor Czwarty obejmuje nasz habitat. Komandor kapitan Leibowitz może ją przeszukać dowolnie dokładnie.
Scarlett nie protestuje, bo wie, że to nic nie da. Wolałaby sama coś znaleźć i ogłosić, że bóg poprowadził ją do tego odkrycia, ale zdaje sobie sprawę, że każde znalezisko i tak trafi w jej ręce. Lepiej być odkrywczynią, ale jako interpretatorka też będzie miała wiele do powiedzenia. Nie na takich rzeczach budowano kariery proroków i nowe religie.
To jest, oczywiście, plan B. Plan A zakłada, że to, co znajdzie, będzie na dodatek rzeczywiście ważne i znaczące.
Oppenheimer uparł się trzymać ją w bazie – nie wiedziała, czy to z niechęci, czy ze strachu, że bezcennej córce Leibowitzów coś się stanie, a on poniesie konsekwencje. Zmuszała się do cierpliwości, wykonywała wszystkie zadania poza eksploracją, co wieczór przewodniczyła modłom o objawienie Błękitnego Boga albo o dar świętych relikwii. Kolejne dwie wyprawy, już gotowe, będą prowadziły naukową eksplorację i miały w składzie uczonych współpracowników spoza Kościoła. Ta jest przede wszystkim Pielgrzymką, a jej uczestnicy – wyznawcami.
I właśnie dlatego Kusanagi Kennedy przychodzi do Scarlett pewnego dnia tuż przed wyjazdem na eksplorację kolejnego sektora.
– Święta… znaczy, pani komandor kapitan? – pyta. – Muszę coś wyznać. Mamy sygnał, w piaskach, to chyba coś większego… Kapitan nie wie, nikt nie wie, to się zdarzyło podczas mojego dyżuru obserwacyjnego, byliśmy we dwoje, ja przy ekranach, Morris jechał… Bóg mnie natchnął, by powiedzieć tylko pani…
Decyzja o złamaniu rozkazu i opuszczeniu habitatu nie sprawia Scarlett specjalnej trudności. Zawsze może zrzucić winę na bezpośrednią boską inspirację. Wsiadają do łazika i kierują się w stronę odkrycia.
W piaskach, na tyle płytko, że odkopanie zajmuje im raptem parę godzin, czeka na nich odkrycie, którego Scarlett się nie spodziewała.
Na widok odsłoniętego kształtu Kusanagi osuwa się na kolana.
– Pies – mówi cicho. – Święty towarzysz boga. Powiedziano przecież, że trzy z tych istot, Sprit, Curio i Oppy, chodziły po Marsie w ślad za nim. Pani, bóg nas tu zaprowadził, byśmy odnaleźli ten najcenniejszy ze skarbów.
Scarlett, wstrząśnięta, stara się odpędzić niemal religijną trwogę, która ją ogarnęła.
Zmusza się, by spojrzeć na znalezisko jeszcze raz. Sześć okrągłych nóżek– kół. Ciemny korpus pokryty słonecznymi panelami, długa szyja z jasnego metalu. To nie pies, nie boska istota. To coś cenniejszego: artefakt Pierwszego Człowieka, starszy niż cała cywilizacja, w której Scarlett wyrastała.
– Bóg mnie tu zaprowadził – mówi Scarlett – za twoim pośrednictwem. Błogosławieństwo na nas i na nasz kościół.
Błogosławieństwo, zaiste, myśli. Hilde na pewno zdoła wydobyć z tego cuda wiedzę dawnych, coś, co pozwoli zrobić kolejny krok na drodze zrozumienia przodków. I wbić kolejny nóż – myśli Scarlett mściwie – w wizję matki i w jej wersję kościoła. Może, być może, odsłonić cywilizację Pierwszego Człowieka i zastąpić mit o niej – faktem.
Ja też mam misję, myśli, wspominając kolejny raz słowa Manu. Wobec nauki, jak Sceptycy. Ale i wobec przodków, jak matka. I jeżeli mam ją realizować jako głowa Kościoła, mieszając kolejne kropelki faktów do legend i mitów, które tworzą doktrynę – niech i tak będzie. A jeśli mogę przy okazji zniszczyć dzieło matki, zniszczyć jej szczęście tak, jak ona zniszczyła moje…
Uważaj, mamo. Zobaczymy, jak długo jeszcze ty będziesz Przywódczynią, po tym, jak wrócę do domu z psem boga. Na mniejszych podstawach budowano kariery proroków i nowe religie.