Warszawa 1883
Ogień przygasł. Przez wnętrze kamienicy przemknął powiew listopadowego powietrza, zaskrzypiały sfatygowane okiennice. Chłód obejmował izbę za izbą, wdzierał się do sypialni, wślizgiwał pod pierzyny, a potem ruszał dalej, jakby kogoś szukał.
Zatrzymał się dopiero wówczas, kiedy znalazł młodą kobietę okrytą kocami, przysypiającą nad książką. Pierwsze, co zrobił, to zgasił płomień naftowej lampy. A potem zaczął szeptać:
– Mario, zbudź się. Mario, zbudź się – powtarzał, ale ta zdawała się go nie słyszeć. – Mario!
Wołanie wyrwało dziewczynę z drzemki. Wyrwało ją też z fotela, a książka, dotychczas spoczywająca na podołku, uderzyła z hukiem o podłogę. Maria zamrugała, przetarła oczy i rozejrzała się po pokoju, ale nie zauważyła nikogo.
– Kto woła? – zapytała, choć cicho, niepewna, czy aby głos nie był tylko fragmentem snu.
– Tutaj, Mario.
Dziewczyna spojrzała nerwowo w róg pomieszczenia. Była tam jedynie pustka.
– Nikogo tu nie ma – powiedziała do siebie, uznając, że przemęczony umysł płata jej figle.
– Ależ jestem.
– Wcale nie – odparła, zmierzając do łóżka.
Winna się przestraszyć, wręcz byłoby to w dobrym tonie zważywszy na naturę sytuacji, ale jej racjonalny umysł tak dalece przekonany był o nieistnieniu nadnaturalnego pierwiastka rzeczy, że zamknęła się na tę możliwość.
– Spójrz, Mario – powiedział głos, a w miejscu, z którego dobiegał, pojawiła się szybko rosnąca świetlista łuna.
– Chyba śnię. – Dziewczyna uszczypnęła się w policzek.
– Raduj się, Mario, bowiem zostałaś wywyższona. Oto poczniesz i porodzisz syna… – deklamował głos.
– Jakże to, skoro nie mam męża? – Maria weszła mu w słowo. – Poza tym ja mam plany, ambicje. Siostra zamierza wyjechać do Paryża, a i mnie się to widzi. To nie czas na dzieci. Może później, jak odbiorę edukację i znajdę kogoś odpowiedniego, ale teraz? – Pokręciła głową.
– Duch Święty zstąpi na ciebie i moc Pana, Boga Najwyższego…
– Skoro już przy tym jesteśmy – przerwała głosowi po raz drugi, ucinając jego próby wyjaśnień. – Koncepcja istnienia niepoznawalnego absolutu, który ludzie określają Bogiem, kłóci się ze zdobyczami nauki i moim doświadczeniem… To stąd ten sen? Za dużo myślę o mateczce, wszak ona była żarliwie wierząca. Muszę się położyć.
Dziewczyna odwróciła się plecami do światła i wśliznęła pod pierzynę. Głowę otuliła poduchą, aby blask – będący, jak sądziła, wytworem halucynacji wynikłych z przeforsowania – nie przeszkadzał jej w zaśnięciu.
Głos już nic nie mówił. Świetlista łuna wkrótce zniknęła, a chłód przyłączył się do strumienia powietrza ulatującego na zewnątrz przez szczelinę we framudze.
Anioł Gabriel sięgnął po swój metafizyczny notatnik i wykreślił pierwsze nazwisko z listy. Maria Skłodowska.
– No nic – powiedział do siebie. – Poprzednio też nie udało się za pierwszym razem.
Chicago 2009
Rześki podmuch od strony jeziora Michigan wydął firany w oknach niczym żagle zaciągnięte na maszt. Gabriel dyskretnie wśliznął się do środka, niewidzialny i prawie niesłyszalny. W jednej chwili ogarnął spojrzeniem całe pomieszczenie. Ściany obklejone wizerunkami bladych mężczyzn z absurdalnymi fryzurami kazały mu wątpić w gust estetyczny osoby, która zajmowała ten pokój.
Jednak by kwestionować – nawet w myślach – wybór kandydatki nie miał odwagi, wszak listę przygotowała administracja Urzędu do spraw Doczesnych i Wiecznych, a z tą chyba tylko sam Pan miałby siłę dyskutować, zwłaszcza, że każdy wniosek wymagał spełnienia bezmiaru formalności zaś jego rozpatrzenie potrafiło trwać całą wieczność.
Pogodziwszy się więc z ewentualnością, iż Zbawicielowi przyjdzie ponownie dorastać w tak specyficznie urządzonym miejscu, Gabriel postanowił wykorzystać zdobycze obserwacji dla dobra sprawy i oblekł się w ciało.
– Mario, zbudź się! – zawołał, stanąwszy nad łóżkiem. Po kilkunastu nieudanych próbach uznał, że nie ma co zaczynać subtelniej.
Dziewczyna obudziła się z przestrachem, jednak gdy tylko ujrzała jaśniejące światłem oblicze anioła, na jej twarz wstąpił błogi uśmiech.
– Raduj się, bo zostałaś wybrana… – rozpoczął anioł.
Maria zaczęła piszczeć. Gabriel nie miał pojęcia, co miała oznaczać ta reakcja.
– Przepraszam – powiedziała dziewczyna, gdy zdążyła się już uspokoić. – Śniłam o tym wiele razy. I wiedziałam, wiedziałam, że coś w tym musi być! Wierzyłam, że w końcu ktoś z was się pojawi.
Gabriel poczuł ekscytację. Niewiasta przed nim z utęsknieniem wyczekiwała Bożego posłańca! Z pewnością silna musiała być jej wiara i miłość do Najwyższego.
Anioł musiał przyznać, że zadanie, do którego został oddelegowany, nieco mu ciążyło. Kolejne kandydatki odrzucały wolę Pana, realizacja przygotowywanego przez ostatnie millenia projektu Powtórnego Przyjścia opóźniała się, a pośród anielskich chórów pobrzmiewały plotki o tym, jak to Gabriel stracił formę, a nawet, że może Łaska Pańska zaczęła go opuszczać.
Ale teraz wszystko to miało się zakończyć.
– Przyjmujesz więc powierzoną ci rolę?
– Tak – odpowiedziała dziewczyna, prostując plecy i zadzierając głowę. – Przemień mnie – dodała z zamkniętymi oczami, odgarnąwszy włosy spływające na szyję.
– Dobrze, a więc… – Gabriel odchrząknął, po czym kontynuował podniosłym tonem: – Niech Duch Święty zstąpi na ciebie i moc Najwyższego wypełni cię. Oto poczniesz i porodzisz syna…
– Czekaj! – wrzasnęła Maria i odskoczyła jak poparzona. Przetoczyła się przez łóżko i spadła po przeciwnej stronie, po czym wychyliła się tylko na tyle, by jej spojrzenie ponad materacem mogło uchwycić niezapowiedzianego gościa. – Myślałam, że ty nie z tych. Nie jestem gotowa na dziecko! Nie, nie… Nie! Całkiem nie tego oczekiwałam!
Gabriel poczuł, jak we wnętrzu jego tymczasowego ciała rodzi się żar, którego nie potrafił określić. Nie było to uczucie wcześniej mu znane.
– A czego oczekiwałaś, niewiasto? – syknął. – Z kimże mogłaś mnie pomylić?
– No… z nimi. – Dziewczyna wskazała zdjęcia na ścianie. – Myślałam, że jesteś jednym z nich i przyszedłeś mnie przemienić. W wampira, to znaczy.
Anioł zacisnął usta w obawie, że wewnętrzny żar zmieni się w ogień, który spopieli bluźnierczynię, a na niego sprowadzi gniew Boży, lub, co gorsza, kontrolę z Urzędu.
– Jestem aniołem Pańskim – wycedził przez zęby.
– Aniołem – powtórzyła dziewczyna, kiwając głową, jakby już wszystko rozumiała. – Czyli to jednak sen.
Gabriel pstryknął palcami i dziewczyna padła nieprzytomna, a on, odrzuciwszy w tej samej chwili ludzką formę, przemierzał przestrzeń w swojej prawdziwej postaci, jako czysta energia manifestująca się w wibracjach cząstek – tym razem dość chaotycznych i szarpanych, ponieważ daleki był od opanowania.
Lista skurczyła się o kolejną pozycję, a nowych nazwisk brakowało, więc po raz drugi będzie musiał zwrócić się po nie do administracji. Ta wizyta nie napawała go radością.
Poza tym nie mógł pozbyć się uporczywie powracającej myśli, że coś tu było nie tak.
Tokio 2126
W mieszkaniu rozchodził się sztuczny zapach sprayu mającego przypominać woń iglastego lasu. Luminescencyjna choinka lewitowała nad stosem prezentów, a opodal holograficznego kominka spacerowała skarpeta pełna słodyczy.
Anioł Gabriel ledwie zwrócił uwagę na te cuda, ujmując je w myślach jako kolejną z powierzchownych zmian, jakie obserwował już nieraz w trakcie swojej misji, która nieoczekiwanie rozciągnęła się na całe stulecia.
Skupiony na celu, uniósł się ponad parkiet salonu i zatoczył koło nad balustradą, która zabezpieczała korzystających z otwartego korytarza na piętrze przed niefortunnym upadkiem z trzech metrów.
Kiedy znalazł dziewczynę, kolejną o imieniu Maria – raz wybranym i niezmiennie powtarzającym się przy kolejnych pozycjach z listy, ponieważ ostatnie, co aprobował Urząd, to zmiany – ta już spała, dokładnie jak dwadzieścia dziewięć poprzednich.
Jak to mówią: do trzydziestu razy sztuka – a przynajmniej dla Gabriela była to ostateczna próba, która, jeżeli zakończy się niepomyślnie, mogła doprowadzić nawet do jego strącenia. Łaska Najwyższego była wielka, lecz nie nieskończona.
– Mario, pobudka – zaczął i potrząsnął delikatnie ramieniem nastolatki. – Nic z tego? W takim razie…
Zamiast budzić Marię i sprowadzać jej świadomość do rzeczywistości, Gabriel postanowił własną jaźń przelać do snu dziewczyny.
Otuliło go ciepłe, żółte światło świec i ognia rozpalonego w całkiem tradycyjnym kominku. Przystrojona jodła zajmowała poczesne miejsce w pobliżu okna, za którym rozpościerał się sielski, nocny krajobraz.
Pod drzewkiem nie było prezentów. Była za to dziewczynka na kocu, która ukradkiem zdejmowała cukierki z choinki, by je czym prędzej pochłonąć.
– Witaj, Mario – rozbrzmiał anielski głos.
– Święty Mikołaj!
Maria, w rzeczywistości nastolatka, ale we śnie dziecko zaledwie, odwróciła się w kierunku anioła, a ten zauważył, że jego forma zmieniła się i wyglądał teraz jak siwobrody, opasły starzec w czerwonym płaszczu. Nie był, co prawda, tym faktem zdziwiony. Ludzie, wykreowani przez Pana na Jego podobieństwo, władali swoimi snami tak, jak On całym bogactwem stworzenia, dlatego też Gabriel preferował spotkania na bardziej neutralnym gruncie.
Tym razem jednak musiał coś zmienić, jeżeli miało mu się udać to, co zamierzał.
– Mario… Muszę z tobą porozmawiać. Pamiętasz, ile masz lat?
– Sześć, Mikołaju – odpowiedziała dziewczynka, wychodząc spod choinki.
Gabriel powstrzymał westchnienie. To był drugi z powodów, dla których senne wizyty nie należałyby do jego ulubionych. Ludzie zatracali się w wyobrażeniach.
– Nie jestem Mikołajem – odparł Gabriel i udało mu się zwalczyć formę, w którą zapadł. Przyjął postać świetlistego promienia.
– Jesteś elfem? – zapytała Maria, anioł zaś szybko zaprzeczył, by oszczędzić sobie kolejnej transformacji.
– Jestem aniołem, którego przysłał Bóg.
Mała Maria zmarszczyła czoło i wydęła wargi.
– Nigdy o tobie nie słyszałam.
– Przecież obchodzisz Boże Narodzenie? – Gabriel bardziej zapytał niż stwierdził. – Ta choinka…
– Choinkę ubiera się na Gwiazdkę – odparła dziewczynka, wyraźnie rozbawiona. – Wtedy przychodzi Mikołaj i przynosi prezenty! Właśnie na niego czekam. Na pewno nie jesteś Mikołajem? Ani elfem?
Kolejna nietrafiona wybranka! Gabriel miał już swoje podejrzenia i nawet się tego spodziewał, postanowił jednak nie dawać za wygraną. W ten sposób miał zyskać pewność.
– Mogę opowiedzieć ci o Bożym Narodzeniu, jeśli chcesz.
Dziewczynka chciała, więc opowiedział.
Nie sposób stwierdzić, jak długo to trwało. Czas we śnie płynie inaczej i równie dobrze mogło minąć ledwie kilka minut, choć anioł miał wrażenie, że opowieść zajęła długie godziny.
Kiedy skończył, Maria zrobiła skwaszoną minę.
– Gwiazdka to czas dawania i miłości, Święty Mikołaj odwiedza wszystkie dzieci, które były grzeczne – wyjaśniała. – Twoja historia w ogóle do tego nie pasuje!
Ona nigdy wcześniej nie słyszała Dobrej Nowiny! Ktoś taki nie miał szans znaleźć się na liście! Nawet na ostatnim miejscu… Zwłaszcza na ostatnim miejscu, przy którym można było zakładać, że Gabriel zrobi wszystko, by przekonać dziewczynę. Ktoś chciał mieć pewność, że nie będzie na to nawet najmniejszych szans.
To oznaczało sabotaż. A Gabriel miał odegrać rolę kozła ofiarnego.
Musiał więc działać na własną rękę.
Dokonawszy szybkiego rekonesansu snu Marii, będącego bez wątpienia zlepkiem kadrów ze świątecznych filmów powstałych na długo przed jej urodzeniem, znalazł powieszony na ścianie telefon. Świetnie się składało, ponieważ w jedno miejsce można było zadzwonić z każdej ludzkiej głowy.
Sięgnął po słuchawkę – co w przypadku świetlistego promienia oznaczało tyle, że objął ją blaskiem a ona uniosła się w powietrze – i wybrał numer sześć-sześć-sześć. Po chwili oczekiwania usłyszał głos automatycznej sekretarki:
– Dodzwoniłeś się na Piekielną Gorącą Linię. Nagła pokusa, wciśnij sześć. Kryzys egzystencjalny, wciśnij sześć. Zamiar pełnienia grzechu śmiertelnego, wciśnij sześć. Połączenie z konsultantem zawsze…
– Tu Gabriel. Łączcie mnie z bratem i tak wiem, że podsłuchuje. Zawsze podsłuchiwał.
Po drugiej stronie słuchawki zaległa cisza, którą dopiero po sześciu minutach przerwał głos już od milleniów nie słyszany przez Gabriela:
– Co cię naszło, by dzwonić do potępionego, braciszku? – Lucyfer brzmiał tak, jakby właśnie otworzył butelkę szampana.
– Na górze coś kombinują. Dali mi złą listę. Nie jestem w stanie znaleźć matki na Powtórne Przyjście – wyrzucił z siebie Gabriel. – Wydaje mi się… że ktoś nie chce dopuścić do Końca Świata. A ty przecież powinieneś być tym zainteresowany.
Lucyfer zarechotał i smarknął.
– Tak, zainteresowany. Kilka dekad triumfu, a potem wielka bitwa i ostateczna zagłada, tyle Koniec Świata ma mi do zaoferowania. Tymczasem tatusiek śpi od końca dziewiętnastego wieku, kiedy po raz pierwszy dałeś ciała, krzyżując Jego plany kolejnej manifestacji w postaci człowieka. I co mi się trafiło? Trzy Wojny Światowe, postępująca sekularyzacja, upadek moralny… Nie, braciszku, nie mam zamiaru nic zrobić. Ja wygrywam. Urzędasy z góry zwietrzyły okazję, by przejąć kontrolę i ubolewam nad tym, że jesteś konieczną ofiarą, ale nie mam powodu tego zmieniać.
– Dogadaliście się! – zakrzyknął anioł, ale nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo połączenie zostało zerwane.
Planeta Sau-Ud 10977
Gabriel został sam. Odcięty od Nieba i jego łask, wzgardzony przez Piekło, utknął w świecie doczesnym i wydawać by się mogło, że nie było już dla niego nadziei – a przynajmniej zdawało się, że tak myślą ci, którzy go wrobili.
Podobno po jego strąceniu powstał cały departament zajmujący się Ponownym Przyjściem, ale Gabriel wiedział, że to tylko pozory, które urzędasy musiały zachować, bo nawet drzemiący Bóg wszystko widzi, choć w nic nie ingeruje.
Bez niebiańskiej wiedzy, bez listy, Gabriel zmuszony był szukać na oślep i nikt nie postawiłby złamanego grosza na to, że mu się powiedzie. On jednak zdawał sobie sprawę z tego, że w nieskończoności czasu prędzej czy później każda historia wydarzy się ponownie.
Ta nadzieja zabrała go tutaj, na biedną i zacofana planetę, stanowiącą istne rubieże cywilizowanego wszechświata. Żył tu lud Szehinidów, ludzi nawykłych do pracy własnych rąk, prostych, a przy tym posiadających coś, co w bardziej światłych zakątkach ludzkiego Imperium było dawno odrzuconym przeżytkiem – religię.
Gdyby aniołowie zapytali Gabriela, czy to on przez kolejne pokolenia nawiedzał w snach tutejszych mędrców, walecznych mężów i bojaźliwe dewotki, by zasiać w nich ziarno wiary, odpowiedziałby bez wahania, że nie miał z tym nic wspólnego. Byłoby to oczywiste kłamstwo, ale zdolność do fałszu była ledwie jedną z wielu, jakich nabył w ciągu ośmiu tysięcy lat, które spędził pośród ludzi.
Unosząc się w zapiaszczonym pustynnym wietrze nad domostwem szesnastoletniej Marah, czekał nocy, gdy na niebie pojawią się dwa bliźniacze księżyce. Dziewczyna miała wkrótce zostać obiecana mężczyźnie imieniem Iosiph.
Gabriel wiedział, że jeśli Marah przyjmie błogosławieństwo, aniołowie to spostrzegą i ciężarna będzie w niebezpieczeństwie. Odnajdą ją mimo setek możliwych światów i bilionów ludzi, którzy je zamieszkują, ponieważ błyszczeć będzie pośród nich niczym pierwsza gwiazda na nocnym niebie.
Był jednak dobrej myśli.