Konferencja prasowa IWL!
– Witam serdecznie tłumnie zebranych dziennikarzy – zaczął Siemowit Kosieszk, dyrektor Instytutu Wielkiej Lechii. – Dzisiejszą konferencję pragniemy poświęcić naszemu najnowszemu projektowi. Za miesiąc planujemy otwarcie Turbolechickiego Skansenu. Zapraszam państwa do zadawania pytań.
Pierwszy podniósł rękę brunet w czerwonej koszulce:
– Piotr Jaczejko, „Fakt”. W branży chodzą plotki, że w skansenie będą mieszkać, a nie tylko pracować, ludzie przebrani za starożytnych Słowian. Proszę o komentarz.
– Prawda jest o wiele wspanialsza! – Dyrektor uśmiechnął się triumfalnie. – Jak wszystkim wiadomo, tajga topnieje. Polscy sybiracy natknęli się na grupę kilkunastu zamrożonych jaskiniowców. Ludzie ci zostali w tajemnicy przewiezieni do Polski. Trzynastu z nich udało się przywrócić do życia. – Sala zaszemrała z niedowierzaniem, dziennikarze staranniej wycelowali mikrofony, żeby nie uronić ani słowa. – To właśnie oni zamieszkają w skansenie. Dostaliśmy unikalną szansę, aby poznać ich zwyczaje, niemal przenieść się w czasie i zobaczyć, jak się żyło w Wielkiej Lechii. A przy tym to najbardziej humanitarne rozwiązanie; staraliśmy się odtworzyć ich środowisko tak wiernie, jak tylko byliśmy w stanie.
– Czy oni w ogóle mówią jakimś językiem? – dopytywał brunet.
– Staro-cerkiewno-słowiańskim – prychnął ktoś z dalszego rzędu.
– Oczywiście, że władają przepiękną staropolszczyzną! – oburzył się Siemowit. – Za miesiąc zapraszam do skansenu, sami się państwo przekonacie.
– Matylda Wejcherek, „Super Express” – odezwała się blondynka w turkusowych okularach. – Wspomniał pan o odtworzeniu środowiska. Jakie zmiany wprowadzono, co okazało się największym wyzwaniem?
Dyrektor uśmiechnął się promiennie. Oczekiwał na podobne pytanie.
– A to prawdziwa sensacja i największy przełom w nauce w tym stuleciu. Sklonowaliśmy DNA kilku gatunków dinozaurów! Tak, nie przesłyszeli się państwo. I ciągle pracujemy nad kolejnymi gatunkami.
Teraz już sala wybuchła gwarem. Dziennikarze wykrzykiwali pytania, nie dbając o żadne konwenanse:
– Jakie gatunki?!
– W jaki sposób udało się wyhodować żywe dinozaury?
– Czy jest wśród nich T-rex?!
– Czy DNA pochodzi z bursztynów?
Siemowit Kosieszk zamachał rękoma w nieskutecznej próbie uciszenia zebranych.
– Proszę o spokój! Z przyjemnością odpowiem na wszystkie pytania, ale po kolei. Nie słyszę ani słowa w tym hałasie!
Darmowe vouchery do skansenu!
Andrzej z początku był wściekły, ale wkrótce zaczął szukać dobrych stron durnego zadania. Turbolechickie świry przysłały redakcji dwuosobowy voucher do swojego durnego skansenu. Anita, ciągle wkurzona za ten skopany wywiad (jakby to była jego wina, że sklerotyczny klient nie autoryzował tekstu), wtryniła wyjazd w Jurę właśnie jemu.
Ale kiedy Aśka oznajmiła, że w weekend zastępuje koleżankę na zajęciach dla zaocznych w jakiejś mazurskiej namiastce szkoły wyższej, postanowił, że w sobotę pojedzie z Błażejem. Może chociaż młody się rozerwie.
W ten sposób wylądował wraz z trzynastoletnim synem w fordzie toczącym się w stronę Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Błażej na razie nie wykazywał najmniejszych oznak entuzjazmu. Prawdę powiedziawszy, wolałby spędzić ten dzień z konsolą. Z braku laku nie odrywał oczu od smartfonu.
Turbolechicki skansen już otwarty!
Na wejściu przypomniano im o zakazie filmowania i robienia zdjęć, wręczono zaczipowane plakietki oraz folder z mapką sporego terenu. Na odwrocie wymieniono wszystkie dinozaury przywrócone do życia, wraz z podstawowymi informacjami. Największe wrażenie robił gigantyczny brontozaur. Dwadzieścia metrów długości! Nie dziwota, że potrzebował wiele miejsca.
Błażej wydawał się rozczarowany, że nie znalazł tyranozaura, Andrzej skrycie odetchnął z ulgą.
Grzecznie ruszyli wzdłuż zasugerowanej na planie trasy.
Mięsożerne dinozaury znowu chodzą po ziemi!
Andrzej musiał przyznać, że skansen robi wrażenie. W pierwszej chwili było to wrażenie pustki, przerywanej jedynie grupkami turystów w kolorowych ubraniach. Ale za każdą jasnoszarą skałą kryła się ciekawostka.
Na przykład stadko dinozaurów wielkości kotów. Jak się dowiedzieli z folderu – pisklaków welociraptorów. Płowe, pręgowane wylegiwały się na kamieniach wewnątrz kilkumetrowego ogrodzenia i wygrzewały na słońcu. Sielski obrazek podwójnie jurajski. Dopóki na drugim końcu nie pojawił się Lechita w skórzanych portkach i futrzanej kamizeli. Za pasem miał kamienną siekierę, a w ręku trzymał sakwę.
– Taś, taś! – zawołał. – Chodźta tu wraz, spyżem wam przyniósł!
Wyjął z torby garść czegoś i rzucił w stronę gadów, które z piskiem pobiegły do karmiciela. Przepychały się, walcząc o najsmakowitsze kąski.
– Jedzta, jedzta, będzieta łowne.
Jaskiniowcy czy troglodyci?!
I tak na każdym kroku. Co zakręt, to nowa atrakcja. Zwiedzanie jaskini pod nieobecność mieszkańców i pod nadzorem współczesnego pracownika, który ciągle powtarzał:
– Proszę niczego nie dotykać. Prasłowianie są bardzo gościnni, ale mogliby źle zrozumieć, gdyby ktoś ruszał na przykład przedmioty kultowe.
Prawdę powiedziawszy, jaskinia, chociaż ogromna, nie kryła rewelacji – dogasające ognisko, ledwie widoczny w półmroku barłóg z gałęzi i futer, przy wejściu miotła, jakieś kamienie. Pewnie pięściaki albo przyszłe groty do strzał.
Kiedy Andrzej wyjął komórkę i włączył latarkę, żeby dokładniej obejrzeć narzędzia, przewodnik krzyknął:
– Uwaga! Gospodarze wracają! Proszę natychmiast wyjść i skierować się w prawo, żeby państwa nie zobaczyli!
Posłusznie potruchtali w prawo. Za dwoma zakrętami i ogromną stertą siana ukazał się niesamowity kierat. Żarna, większe od okrętowego kabestanu, obracały się, z dziurki wylatywał jasny proszek. Jak informowała tablica – mąka. Ale nie to robiło największe wrażenie. Do drąga, który Andrzejowi kojarzył się z handszpakiem, zaprzęgnięto brontozaura. Olbrzymia bestia – dziennikarz mógłby spokojnie przejść pod brzuchem i nie musiałby mocno schylać głowy – potulnie dreptała w kółko. Niby wielgachne, ale i tak skręt wyglądał na zbyt ciasny dla gada.
Cała konstrukcja sprawiała wrażenie teatralnej; belki łączone pod kątem prostym przy pomocy wiązanych na krzyż lin, rysunki metrowych kości udowych dla ozdoby, nieergonomiczne jarzmo… Andrzej dopiero po chwili uświadomił sobie, co mu to przypomina – sprzęty używane przez Flintstonów. Nie zdziwiłby się, gdyby zobaczył samochód napędzany nogami. Ale całość przemawiała do dzieciaków – Błażej gapił się jak urzeczony.
W podobnej stylistyce utrzymano plac zabaw pod następną turnią – naturalne materiały i dinozaurowe motywy zdobnicze.
Sprawdź, co jadał T-rex!
Zjedli obiad w karczmie niedaleko północno-zachodniego rogu skansenu – potężne steki z rzepą, ale żadnych ziemniaków, nawet frytek nie można było zamówić. Potem wyniknęła drobna scysja; Andrzej chciał szukać dowodów, że to wszystko oszustwo, a Błażej wolał pójść do małego zoo, pobawić się z dinozaurami. Całkiem porzucił pozę zblazowanego nastolatka, który wszystko już widział i nie da się światu zaskoczyć. Oczy mu świeciły, rumieńce podniecenia kwitły na policzkach… Andrzejowi żal było psuć tę radość, więc zdecydowali się rozdzielić.
Śledztwo w sprawie dinozaurów!
Spotkali się po dwóch godzinach przy młynie napędzanym brontozaurem.
– Tata, żałuj, że nie poszedłeś ze mną! W zoo można pogłaskać steko… stegozaura. I pojeździć na triceratopsie! Wiesz, to ten z rogami i takim wielkim kołnierzem. Można się go trzymać. Wiedziałeś, że dinozaury są cieplutkie?
Andrzej aż drgnął.
– Są ciepłe?
– No! Cieplejsze niż konie!
Ojciec wreszcie uświadomił sobie, co go męczyło od dłuższego czasu – przy żarnach, dookoła których wciąż dreptał brontozaur, nie było w ogóle odchodów. A takie wielkie bydlę powinno mnóstwo jeść i wielką część z tego wydalać. A jeśli jeszcze jest stałocieplne, to ilość żarcia i gówna robi się oszałamiająca.
Po pierwszym wyłomie kolejne pytania chlusnęły jak tsunami: jakiego terytorium potrzebuje brontozaur, a jaką powierzchnię ma skansen? Co z resztą gadów? Już nie miał żadnych wątpliwości, że jaskiniowcy są przebierańcami. Nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzyłby, że w czasach dinozaurów żyły ssaki wielkości człowieka. Kołatało mu się po głowie, że praprzodek ssaków posturą raczej przypominał ryjówkę. Andrzej aż wyguglał, ile stworzonko sobie mierzyło. Kilka centymetrów. Mysz, i to niezbyt duża.
Skoro już zadawał pytania cioci Wikipedii, zahaczył również o gady obecne w skansenie. I tu same niespodzianki: brontozaury żyły w jurze, tam, gdzie teraz leżą Stany Zjednoczone, welociraptory na terenach współczesnej Mongolii, w późnej kredzie. Triceratopsy – ten sam okres, lecz Północna Ameryka. Absolutnie żadnych szans, nie tylko na spotkanie z Homo sapiens (insipiens, jak twierdzili niektórzy), lecz również ze sobą nawzajem. Nic tu się zgadzało. Jaskiniowcy podobno hodowali dinozaury, ale ubierali się w skóry dużych ssaków i uprawiali zboże, które przecież pojawiło się marne dziesięć czy dwanaście tysięcy lat temu… Czym ścinali trawę na siano dla brontozaura? No, przecież nie pięściakami ani kamiennymi siekierami!
Andrzej położył ręce na ramionach syna i powiedział:
– Wiem, że nawet nie powinienem cię o to prosić, bo to niepedagogiczne, nieetyczne i tak dalej. Ale bardzo chciałbym znaleźć dowód, że ten cały skansen to ściema. Dałbyś radę wynieść moją plakietkę, żeby nikt się nie kapnął? Odhaczyć się, gdzie trzeba?
– Ojciec, wyluzuj. – Błażej wydawał się zachwycony pomysłem. – Żebyś ty wiedział, jakie cuda moi koledzy z podstawówki robili z uczniowskimi czipami…
– Masz tu kluczyki do samochodu. Obiecaj, że nawet nie będziesz próbował usiąść za kierownicą, dobrze? Ostatnie, czego potrzebuję, to gliny szukające właściciela szarego forda po całym terenie.
Błażej przewrócił oczami, jakby zmuszano go do heroicznego wysiłku, ale w końcu burknął:
– Słowo.
– Po prostu usiądź w aucie, puść sobie muzyczkę, podładuj komórkę i czekaj na mnie, dobrze? Jeśli do północy nie wrócę ani się nie odezwę, to idź na komendę i zawiadom policję. Albo lepiej zadzwoń.
– Możesz nie wrócić? – Chłopak wyglądał na przejętego.
– Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. I pamiętaj, ani słowa mamie. Jeśli zadzwoni, to powiedz, że poszedłem po pizzę czy coś.
Sensacyjne odkrycie!
Andrzej wyczekał, aż nikt nie będzie się kręcił w pobliżu, i zanurkował w stercie siana w pobliżu teraz już nieruchomego kieratu dla brontozaura. Wóz albo przewóz. Jeśli bestia jednak zacznie jeść to siano… Wprawdzie gad miał stosunkowo małą głowę, ale z pewnością wystarczy, żeby niechcący odgryźć człowiekowi rękę.
Dziennikarz, korzystając z bezruchu i względnego spokoju dookoła, ustawił się tak, żeby głowę mieć tuż pod powierzchnią stogu. Źdźbła trochę zasłaniały widok, ale coś tam dało się wypatrzeć. Wyobrażał sobie, że to przyłbica współczesnego rycerza, który ratuje przed niewiedzą od razu tysiące dziewoi w potrzebie.
Kiedy zaczął zapadać zmrok, pojawił się Lechita prowadzący brontozaura na długim arkanie. Zmierzali w stronę jaskini. Wstrzymując oddech, Andrzej wygrzebał się z siana i zaczął skradać za nimi. Na szczęście ciężkie stąpnięcia gada zagłuszały wszystko.
Człowiek i ogromne zwierzę zniknęli w siedzibie Lechitów. Ciekawostka! Wielki dinozaur nie zniszczy kruchych sprzętów? Nie zeżre łóżka z pachnących żywicą gałęzi?
Andrzej, przytulony do skały na zewnątrz, zastanawiał się, co robić dalej, kiedy „jaskiniowiec” wyszedł ze środka i pomaszerował gdzieś, pogwizdując jeden z najnowszych młodzieżowych hitów.
Być w może w jaskini siedzieli wszyscy pozostali Lechici, ale Andrzej po prostu musiał zaryzykować. Zakradł się do wnętrza, czarnego jak sumienie oszusta. Ognisko wygasło i nikt nie krzątał się przy nim, nie rozpalał w celu przygotowania kolacji… Tylko w głębi jarzyły się dwa bursztynowe świetliki.
Włączanie latarki byłoby szaleństwem, więc dziennikarz cierpliwie czekał, aż oczy mu się przyzwyczają do ciemności. Całe szczęście, że zbliżała się pełnia – na dworze wzeszedł księżyc i w końcu z mroku jaskini wyłoniły się jakieś plamy. Powoli przybrały kształt brontozaura. Całe szczęście – nieruchomego jak skała. Czy gady spały nocą? Na stojąco, jak stare konie? Wikipedia nic o tym nie mówiła. Chyba nie spały, bo żółtawe punkciki znajdowały się w miejscu oczu. Świecące jak u kota? Możliwe, ale dlaczego takie nieruchome? Właściwie, wąż albo waran potrafi nawet nie drgnąć przez całe godziny, czemu dinozaur nie?
Latarka to zbyt wielkie ryzyko, ale Andrzej po długim namyśle zdecydował się na zapałkę. W jej świetle zobaczył czarny kabel prowadzący od lewej przedniej nogi brontozaura do gniazdka ukrytego za kamiennymi drzwiczkami w ścianie jaskini.
Hasła: jaskiniowcy vs. dinozaury i wielkie roboty.