Ludzie tłumnie ciągnęli ulicą. Środek nocy, blask księżyca oświetlał mechanicznie poruszające się ciała. Na chwilę niknęły w mroku, gdy srebrny glob przysłaniały gnające na wschód chmury, później znów pojawiały się w zimnej poświacie. Kolejna chmura. W ciemności owa masa ludzka przypominała jeden organizm, coś w rodzaju ruchliwej tkanki albo roju pokracznych stworzeń. Kamienice wokół powstrzymywały tę rzekę, ten nurt ludzkich maszyn ciągnących równym krokiem przed siebie. Tłum sprężał się i rozprężał.
Pod naporem ciał padały latarnie drogowe, samochody zaczęły płynąć razem z prądem mimo zaciągniętych hamulców, pożerane przez wzburzone fale masy ludzkiej. Cokolwiek stało na drodze tej rzece ludzi, było rozszarpywane, rozdrapywane, pożerane, zgniatane jak puszki. Tłum niszczył wszystko, a potok, czarny nurt, wzbierał zasilany strumieniami kolejnych bezosobowych twarzy, ciał, które wypływały z bram kamienic.
Palące znamię, swędzenie podniebienia, tabletka, która utknęła gdzieś na początku przełyku, głód i lęk naraz – jedyne, co można zrobić to wybiec i popłynąć ulicą razem ze wszystkimi. Wypadam więc z gorącym czołem, przerażony do granic możliwości i równie szczęśliwy zarazem, jak gdybym umknął nagle z piekła w jednym jedynym momencie wieczności, kiedy diabeł spuścił mnie z oka, mijam Chrystusa, rzucając mu krótkie quo vadis, Domine? potrącam starszego sąsiada z piętra niżej, który idzie po naszym zamku z psem cuchnącym na co dzień, a teraz o woni pomarańczy. Wyskakuję z kamienicy prosto w tłum ludzi bez twarzy, wydających ze swoich beztwarzy jeden dźwięk – słowa wymawiane z zamkniętymi ustami, a wszystko to zlewa się w jeden nieznośny jazgot. Płynę i tonę, a gdy próbuję krzyczeć, z moich ust wyrywa się jedynie lekkie zawodzenie, niemy jęk i zrywam się zaplątany w prześcieradło, spadam na podłogę, zrzucając stopą nocną lampkę, robiąc raban, jakiego w tym pokoju nie było od czasu pamiętnej imprezy sprzed siedmiu miesięcy, kiedy to Robert przypadkiem przewrócił szafę.
Dyszę jak po porządnym sprincie do autobusu, zimny pot oblewa mi ciało. Nie znoszę koszmarów.
* * *
Jest jedno bardzo ciekawe forum internetowe, którego adresu nie mogę podać – dostać się na nie można jedynie na osobiste zaproszenie – gdzie jest cała masa niesamowitych informacji z potwierdzonych źródeł. O takich rzeczach nie mówi się w telewizji. Czasami coś wypłynie na grupkach facebookowych albo na YouTubie, ale najczęściej wykrywa to algorytm i to po prostu zdejmują. Pewnie nie chcą, żeby prawda wyszła na jaw. Cała rzecz – to znaczy dostęp do forum – kosztuje niecałe dwie dychy miesięcznie, więc tyle, co nic. Raptem dwie butelki coli albo małą pizzę i to bez dowozu, a wiedzy jest tam całe mnóstwo.
Chcę poruszyć tutaj temat mojego przypadku, jak dałem się zrobić. Powinny o tym zostać jakieś informacje, nawet jeśli nas namierzą i zamkną forum. Ta myśl jest bezpośrednim powodem powstania czytanego przez ciebie tekstu.
Na początek może powiem o paru ważnych rzeczach.
Przede wszystkim nie gódźcie się na żadne szczepienia, a nawet więcej – nie gódźcie się na żadne zastrzyki! Z potwierdzonych źródeł wynika, że sprawa jest naprawdę poważna i nie chodzi wcale o osławione czipy. Otóż Oni są doskonale świadomi, że nic prostszego niż takiego czipa zneutralizować – średnio inteligentne dziecko wie, że lekkie porażenie prądem załatwia sprawę. Posunęli się o wiele dalej – otóż szczepionki mają zawierać całe armady nanorobotów (malutkich robotów), które to mają łączyć się z neuronami w mózgu, jelitach, sercu i ślepej kiszce. Tak, naukowcy ukrywali przed opinią publiczną fakt istnienia neuronów w ślepej kiszce – jej usunięcie podobno wywołuje efekty zbliżone do lobotomii. Roboty te sterowane mają być nie przez sieć 5G – to była tylko przykrywka – ale przez fale generowane z niewidocznej chmary satelitów na orbicie.
Na forum poruszyłem temat mojego dziwnego snu – rzadko pamiętam sny, a jeszcze rzadziej miewam koszmary. Zeszłej nocy miałem jednak wizję wyjątkowo niepokojącą, o tłumach ludzi, którzy niby maszyny maszerowali po ulicy. Nic dziwnego, zwykły koszmar, mógłby ktoś powiedzieć. Jednak kilka dni temu cholernie się skaleczyłem przy robocie i posłuchałem swojego durnego kolegi. Na początku byłem całkowicie przeciwny, ale tamten mnie jak zwykle wyśmiał, że o czym ja niby gadam, że jaki spisek i tak dalej. Naburmuszony pojechałem razem z nim na SOR i dostałem zastrzyk przeciwtężcowy. Wniosek nasuwa się sam – wszystko tworzy logiczną całość.
Forumowicze odpowiedzieli szybko, a ich rady były różnorodne. Wszyscy jednak wskazywali na związek zastrzyku i dziwnego snu.
Najczęściej pojawiała się sugestia noszenia czapki z folii aluminiowej albo zakupu takiej, która ma warstwę folii wewnątrz, wygląda jednak jak zupełnie zwyczajne nakrycie głowy. Nie powiem, odczuwam pewien opór względem tego podejścia – zbyt często natykam się w internecie na głosy sceptyczne wobec tej metody, jeszcze częściej na zwyczajne wyśmiewanie foliowych czapek. Zresztą dokładnie to samo robi moja żona – wszędzie musi jakieś “ale” wtrącić, że to niby bzdury wszystko, a ja marnuję tylko pieniądze. Tak, nowe buciki z wyprzedaży są ważniejsze niż bezpieczeństwo! Chociaż sobie myślę, że całe to wyśmiewanie to też może być jakaś strategia dezinformacji. Tego typu komentarze piszą po prostu boty albo ludzie zmanipulowani. Może by żonie owinąć głowę folią jak zaśnie? Wypróbuję to chyba najpierw na sobie, w domu – jeśli zadziała, to kupię czapkę, która mniej rzuca się w oczy, a chroni przed kontrolą umysłu.
Użytkownicy twierdzą również, że pomogą specjalne kryształy soli – te mają rozpraszać kontrolujące umysł fale. Kupiłem więc szesnaście paczek soli kuchennej (kryształy są dosyć drogie) i porozstawiałem je w całym domu. Stara darła się strasznie przez cały wieczór, ale chyba trochę pomogło. Następnego dnia nie śniło mi się nic podejrzanego.
Jeszcze inni polecali jakieś czary z horoskopami, ale w takie rzeczy mi się nie chce wierzyć. Teściowa cały czas grzebie w tych bzdetach (a moje teorie oczywiście wyśmiewa). Jestem przecież rozsądnym człowiekiem – nie jakimś czarodziejem na kiju. Było też coś o gęsim smalcu z lewoskrętnymi lipidami i żywą wodą – smarowanie czoła takim specyfikiem miałoby zatrzymywać promieniowanie.
Tyle na ten moment wystarczy. W następnych dniach opiszę skuteczność terapii poleconych przez forumowiczów. Mam nadzieję, że podziała i znów będę mógł być człowiekiem wolnym od wpływów podejrzanych sił.
Jeśli to czytasz, drogi czytelniku, poślij, proszę, te informacje dalej – społeczeństwo należy uświadamiać i ochronić przed zagrożeniami. Sam kupiłem trzydzieści pendrive’ów, umieściłem na nich niniejszy tekst i schowałem wszystkie w różnych miejscach w mieście – ktoś na pewno je odnajdzie i przekaże wiadomość dalej.
Razem wolni od kontroli!
* * *
– Ojj… – westchnął prezes tajnej korporacji N.W.O. (Naberius Walefor Orias – od imion założycieli), Jerry Shuros. – Ktoś za to poleci. Pytam po raz ostatni: kto dopuścił, żeby nanoroboty ze szczepionki przeciwtężcowej uaktywniły się tak wcześnie u obiektu 56394p? Przecież ten cały… – Tutaj prezes cichszym głosem zapytał stojącego obok dyrektora działu kontroli umysłów o nazwisko obiektu i po otrzymaniu odpowiedzi kontynuował. – Ten cały Marian Nowakiewicz zaczął się czegoś domyślać. To był jeden z ważniejszych obiektów, a teraz planuje nosić czapkę z aluminiowej folii! Jest już praktycznie skreślony, nic nie możemy zrobić! Nawet taktyka dezinformacyjna nie zadziałała, bo się domyślił, skubany.
Zapadła cisza. Nikt nie chciał ponieść odpowiedzialności za to, co się stało.
– Dziś wieczorem do mnie na biurko ma trafić raport, kto jest za to odpowiedzialny. – Twarz prezesa czerwieniała gdy luzował krawat. – A jeśli nie… zastosujemy odpowiedzialność zbiorową. Wracać do pracy – rzucił, obracając się na pięcie i wychodząc. Wszyscy ruszyli do porzuconych zadań, niby dobrze wytresowane zwierzątka.
Prezes wszedł do swojego gabinetu, w którym panował półmrok. Zasiadł na ogromnym fotelu przed ogromnym biurkiem. Niby wszystko było na miejscu – srebrny przycisk do papieru, stos dokumentów, stara, opasła księga z miedzianymi wstawkami na okładce, ale… coś tu się nie zgadzało. Kamerka w laptopie była włączona. Nie przypominał sobie, żeby wcześniej z niej korzystał. Myśli i wnioski popłynęły szybko.
* * *
– Ojj… – westchnął przewodniczący projektu badawczego Il’hm’hin-adti, prowadzonego przez przypominającą nieco ziemskie gady rasę humanoidalnych kosmitów. Na imię miał Thay’Ithsss Ikk. Jaszczur zebrał cały zarząd w ogromnej sali konferencyjnej, na statku, który krył się gdzieś w pasie planetoid między czwartą a piątą planetą badanego układu. – Ktoś za to poleci.