– Czy ty mógłbyś się w końcu zamknąć?! – warknął poirytowany Stel, klęcząc przed zamkiem do celi, w której ich zamknięto.
Miał już serdecznie dość narzekania Jackala na swoje umiejętności otwierania zamków. Obaj wiedzieli przecież, że ich nie ma. A czaru nie przygotował, bo i skąd miał niby wiedzieć, że ich zamkną?! Tego nie było w planie. Na domiar złego, Jackal zrzędził mu nad głową, gdy Stel mocował się ze starym, zardzewiałym zamkiem. Tym, który nie chciał się otworzyć, nieważne co by z nim robił. Stel starał się jak mógł, ale był kapłanem, a nie złodziejem. I to takim, który od kilku minut piekł się we własnej szacie.
„Z czego ona niby była uszyta?!” – pytał Stel sam siebie, coraz chaotyczniej majstrując cienkim ostrzem w zamku. „Co mi w ogóle strzeliło do głowy, żeby znowu zacząć ją nosić? Ano tak. Ktoś ostatnio zrzędził, że nie wyglądam dość dobrze. Że moje ubrania nie są wystarczająco godne, jak na człowieka o mojej pozycji” – warczał w myślach, uparcie wpatrując się w zamek. „I ten sam ktoś będzie za chwilę błagał o litość, jeżeli jeszcze raz rzuci uwagę na temat moich zdolności otwierania zamków”.
– Przecież nic… – zaczął Jackal, opierając się szerokimi plecami o ścianę obok Stela, ale widząc jego minę, natychmiast zamilkł.
I gdyby w celi był jeszcze ktoś poza nimi, pewnie zdziwiłby się, że tak wielki wojownik truchleje przy znacznie chudszym od siebie mężczyźnie. Jednak Jackal znał umiejętności swojego przyjaciela i nawet on wiedział, kiedy się zamknąć. Bo może i wyglądał na umięśnionego idiotę, w końcu za takiego chciał uchodzić, ale głupi nie był. Wprost przeciwnie, właśnie dlatego tak dobrze dogadywał się ze Stelem. Lepiej niż ktokolwiek mógł przypuszczać, biorąc pod uwagę ich profesje i paskudne charaktery.
„Dziwne bywało to życie” – pomyślał Jackal, uśmiechając się paskudnie. Przestał jednak, gdy Stel wstał, rzucając mu wściekłe spojrzenie.
– Ni cholery tego nie otworzę – warknął kapłan, otrzepując czerwoną szatę.
„Dlaczego, kurwa, czerwoną?!” Tak, tak wiedział, że jego pan i władca piekieł, Asmodeusz, właśnie taki kolor upodobał sobie. Tylko, że Stel do tej pory nigdy się tym nie przejmował. Nosił to, co lubił, wplatając raczej czerwone akcenty w zwyczajne ubranie. I tak było dobrze – przynajmniej myślał tak jeszcze do niedawna. A powód, dla którego ponownie zaczął nosić długą kapłańską szatę w krwistoczerwonym kolorze, wraz ze złotym wisiorem w kształcie odwróconego pentagramu, stał obok i uśmiechał się niewinnie. Tak jak tylko potrafił ktoś, kto miał dwa metry wzrostu, mięśnie większe niż niedźwiedź i skórę pokrytą bliznami oraz runami.
No ale Stel wiedział, że naprawdę mało kto wyglądał równie groźnie, jak Wojownicy Ciemności. I mimo że Jackal nie był klasycznym przedstawicielem swojej profesji, to niezaprzeczalnie budził podziw. A każda osoba, która go spotkała i której zależało, aby kości w jej ciele pozostały nienaruszone, musiała liczyć się ze zdaniem mężczyzny. Jackal nie należał bowiem do przesadnie cierpliwych czy wyrozumiałych ludzi. Nietrudno było mu więc podpaść, co w połączeniu z paskudnym charakterem, złą naturą i ponadprzeciętną inteligencją, stanowiło niezwykle groźną mieszankę. Jednak to ambicja mężczyzny była tym, co wyróżniało go pośród przedstawicieli jego klasy.
„A raczej jej brak” – Stel odruchowo zerknął na dużą bliznę, ciągnącą się od nadgarstka mężczyzny aż do łokcia. Na tę, która przecinała jedną z wielu, starych runicznych blizn pokrywających całe ciało Jackala. Tych, które pojawiły się tam po tygodniu bolesnych, magicznych rytuałów, niezbędnych, aby stał się on Wojownikiem Ciemności. Stel jednak wiedział, że inicjacja mężczyzny nie poszła dokładnie tak, jak powinna. I tamtego dnia… wszystko się zmieniło. Wiara Jackala została zachwiana, a to czego mężczyzna wcześniej pragnął, zupełnie straciło na znaczeniu.
I niespodziewanie, to na Stela spadła odpowiedzialność przywrócenia Jackalowi wiary w siebie. „Ale od czego są przyjaciele?” – pomyślał kapłan, uśmiechając się kącikiem ust. Bo może i obaj byli źli oraz niegodni zaufania, to swoje zdradliwe natury rezerwowali dla wszystkich wokoło. Właśnie dlatego, gdy Jackal zgłosił się do niego po pomoc, Stel bez chwili wahania i ukrytych zamiarów zaopiekował się nim, dając mężczyźnie siłę i pewność siebie, której mężczyzna tak desperacko potrzebował. Oczywiście, ten nigdy nie podziękował mu za pomoc, ani też nie przyznał się, jak wiele ona dla niego znaczyła, ale też nie musiał tego robić. Stel wiedział, oni obaj wiedzieli.
Właśnie dlatego, uczeń Asmodeusza mógł wędrować po tym świecie (a także kilku innych) z Wojownikiem Ciemności i jeszcze się nie pozabijali. Choć Stela teraz trochę kusiło, żeby zetrzeć kpiący uśmieszek z twarzy przyjaciela. Najlepiej za pomocą ognia. Eee… nie, lepiej byłoby go zauroczyć i kazać mu ją rozorać paznokciami. „Tak, to by było znacznie lepsze” – rozmarzył się Stel, od niechcenia rozglądając się po celi. „Co za cholerna dziura".
– No nic – westchnął ciężko Stel. – Musimy poczekać, aż wrócą.
– A może po prostu je wyważę? – zaproponował Jackal uśmiechając się niewinnie i wskazując wielkimi dłońmi drewniane, wzmocnione metalem drzwi. Mógł to zrobić, miał wystarczającą siłę, a nawet jeżeli nie to łatwo byłoby mu ją zdobyć.
– Nie. Nic tym nie zyskamy. Pamiętaj – mruknął kapłan, przechodząc na środek dużej celi – nie wszystko da się załatwić siłą.
– Wprost przeciwnie – roześmiał się głośno Jackal, odpychając się od ściany i ruszając za nim.
Słoma i kości szczurów skrzypiały pod wielkimi buciorami wojownika, co znacząco poprawiało mu humor. Zamknięcie w celi i czekanie na śmierć już nie, ale po co zawracać sobie głowę takim drobiazgami? I tak sobie poradzą – jak zawsze. A mogli zacząć od wydostania się stąd. Dlatego Jackal schylił się i ze swoich wysokich butów wyciągnął dwa, niewielkie ostrza. Podczas przeszukania rzadko kto je znajdował, ale i tak nie potraktowano by ich jako broni. Poza tym trzeba byłoby być naprawdę głupim, aby myśleć, że odebranie kapłanowi broni mogło mu przeszkodzić w walce. Stel umiał sobie radzić, a Jackal wcale nie był gorszy. Jego ciało było wystarczająco groźną bronią. Już nie wspominając o przygotowanych wcześniej zaklęciach. Bycie kapłanem w poprzednim życiu, miało swoje zalety.
– Daj spokój – mruknął Stel, nawet nie patrząc na Jackala, gdy ten podsuwał mu jedno z ostrzy.
Stel wolał skupić się na wydłubywaniu suchych źdźbeł trawy z szaty, niż na przyjacielu. Dlatego ostentacyjnie go ignorując, próbował doczyścić czerwony materiał. Jednak słabo mu to wychodziło. „Nie, pierdzielę” – warknął Stel w duchu, wyobrażając sobie, jak Jackal płonie. I jak były to jedynie marzenia, które nigdy nie doczekają się realizacji, to sam pomysł nie był zły. Jak tylko stąd wyjdą, rytualnie spali tę szmatę, a zaraz potem każe uszyć sobie coś gustownego. Może czerwony kubrak, ze złotymi zdobieniami i wyszytym złotą nicią odwrócony pentagram. I jeszcze takie małe złote guziczki…
– Moment – mruknął Stel niepewnie, podnosząc wzrok na przyjaciela. – Mogę kogoś wezwać.
– Daj spokój. Wiem, że nie lubisz pertraktować z diabłami. Naprawdę wolisz to, niż najprostsze rozwiązanie? – parsknął Jackal, ale wcale nie było mu do śmiechu. Nie zamierzał się prosić. Stel potrafił być cholernie uparty, a jemu pozostało jeszcze trochę godności. Trochę.
– Po prostu zachowuje najlepsze na koniec – zapewnił, uśmiechając się paskudnie.
I jasne – Stel nie lubił zawierać paktów, ale nie były one aż tak kosztowne, jak się wielu wydawało. W końcu nie był pierwszym lepszym uczniem i znał kilka sztuczek, ale faktycznie wolał nie sięgać po to rozwiązanie, jeżeli nie musiał. A teraz powinni raczej sobie poradzić, choć dużo zależało od tego, z iloma strażnikami przyjdzie im walczyć. Niezależnie od wszystkiego miał przygotowane co najmniej dwa zaklęcia. Jednym przyzwie swoje ulubione, piekielne kociaki a drugim zauroczy dwie, może trzy osoby, wyłączając ich z walki lub zmuszając, aby stanęły po jego stronie.
„I walka skończy się, zanim się na dobre zacznie” – pomyślał Stel, zerkając na przyjaciela i wiedząc, że jemu takie rozwiązanie się nie spodoba. Jackal był żądny krwi i mimo swojej pozornej powściągliwości, Stel naprawdę go rozumiał. Nie chciał jednak ryzykować życiem dla chwili zabawy. Choć kłamałby, gdyby zaprzeczył, że go nie kusiło. W końcu trudno było się oprzeć tej przyjemności i niebywałej wręcz mocy. Mocy, od której można było się uzależnić, a raczej od sposobu jej pozyskiwania. A tego właśnie nie chciał. Ignorował więc palące spojrzenie Jackala oraz niezadowolenie widoczne na topornej, poznaczonej rytualnymi bliznami twarzy. Mężczyzna źle znosił odmowę, szczególnie wtedy gdy umiał łatwo wytłumaczyć sobie takie zachowanie. Kiedy nie wywoływało ono aż tak dużego poczucia winy i wstydu. I, mimo że Stel go rozumiał, tak nie mógł odmówić sobie, by bardziej z niego nie zakpić. Taką już miał naturę – Jackal powinien wiedzieć o tym najlepiej.
– Spokojnie. Ty sobie tam usiądź, a ja wszystko załatwię – mruknął kapłan protekcjonalnym tonem, którego wiedział, że przyjaciel nie znosił.
– Wal się – warknął Jackal, wyraźnie mając problemy z opanowaniem wściekłości.
Dlaczego mu na to pozwalał? Przecież gdyby tylko chciał, jedną ręką mógłby złamać Stelowi kark. Czy mężczyzna naprawdę aż tak bezpiecznie się przy nim czuł? Bo byli przyjaciółmi? „Tak, pewnie tak” – westchnął w myślach Jackal, opuszczając dłonie z ostrzami. „Cholera”. I po co mu przyjaciel, który go rozumie, skoro jest pieprzonym sadystą i despotą, a do tego dupkiem? „A nie… moment”.
I nagle obaj usłyszeli głosy zza drzwi. Wiele głosów, w towarzystwie ich ciężkozbrojnych właścicieli oraz… zaklęć.
– Niedobrze – mruknęli jednocześnie, zerkając na siebie.
Natychmiast stanęli bliżej i rzucili wcześniej przygotowane zaklęcia. Te, które zawsze mieli pod ręką i do których potrzebne były paski skóry nasączone krwią. Te same, które rozpadły się gdy czary się dopełniły. Sekundę później cela została otwarta, a do środka weszło pięciu mężczyzn. Wszyscy w płytowych zbrojach ozdobionych złotym, lśniącym herbem. Dwóch z nich uzbrojonych było w kusze, pozostali mieli miecze i tarcze, a wszyscy otoczeni byli zaklęciami ochrony przed złem.
– Naprawdę? – szepnął Stel tak cicho, że tylko jedna osoba mogła go usłyszeć.
„Tak, tak!” – powtarzał w myślach Jackal i z rosnącą nadzieją zbliżył jedno z ostrzy do dłoni przyjaciela. Bo jak z paladynami może i by sobie poradzili, tak problem stanowił kapłan, wchodzący właśnie do celi. „Ten to się dopiero obwiesił amuletami i czarami ochronnymi” – pomyślał z rozbawieniem, zerkając na Stela. Teraz jego zaklęcia nic tu nie dadzą, bo i też nie będzie miał kiedy ich rzucić. Ich jedyną szansą była brutalna siła i niezwykła odporność na magię, którymi tylko Jackal teraz dysponował. A dokładniej mówiąc: którą zaraz będzie dysponował.
– Witam – odezwał się nowo przybyły, starszy kapłan, patrząc z pogardą na więźniów.
– No hej – odpowiedział Jackal, uśmiechając się pewnie i jakby od niechcenia napinając mięśnie ramion. „O tak. Tak! To będzie dobry dzień – BARDZO DOBRY”. A będzie nawet lepszy, gdy będzie mógł wypominać Stelowi, jak to uratował jego chude dupsko.
– Myślę, że wszyscy wiemy, jak potoczy się ta walka – mruknął stary kapłan, wyraźnie czując się bezpieczny w otoczeniu paladynów.
Jackal przytaknął rozbawiony. Oczywiście, że wiedział. Tylko że staruch mylił się, przypuszczając, że chodziło tu o jego wygraną.
Niestety Stel nie podzielał entuzjazmu przyjaciela. On nie miał ochoty zostać bełtowym jeżem, a na to właśnie się zapowiadało. „Nie mamy wyboru” – jęknął w duchu, gorączkowo myśląc nad innymi rozwiązaniami, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Bo i nie tego się spodziewał. Liczył na zwykłych strażników, a dostał wyszkolonych, znający się na swojej robocie paladynów, chronionych silnymi zaklęciami. Już nie wspominając, o tym staruchu. „Nie, nie, nie” – warczał Stel w duchu. „Co tu się do cholery dzieje?”.
Przecież ten zameczek należał do podrzędnego kupca, którego w żaden sposób nie było stać na porządną ochronę, a co dopiero na wynajęcie paladynów. Poza tym niby skąd mógłby wiedzieć, że będzie ich potrzebować? Facet był nikim i Stel nigdy by się nim nie zainteresował, gdyby nie to, że spodobała mu się jego posiadłość. Była niemal idealna: ukryta głęboko w lesie, tuż nad urokliwym potokiem, za pomocą którego, w razie potrzeby, można było pozbywać się zwłok… lub tego, co z nich zostanie. Właśnie dlatego i tylko dlatego zdecydował się na atak. Jednak zanim pojawił się tu z Jackalaem, któremu spodobała się wizja zabicia wszystkich mieszkańców, Stel sprawdził miejsce dokładnie: możliwości obronne posiadłości, straże, wejścia i wyjścia. Więc niby jakim prawem byli tu paladyni? To przecież nie miało sensu…
Jednak gdyby się dobrze nad tym zastanowić, to ich niedoszła ofiara nie wyglądała na przesadnie zaskoczoną widokiem Stela i Jackala. „Nie” – poprawił się Stel. „To nie było dobre słowo”. Mężczyzna był zaskoczony atakiem, ale to jak spojrzał na Stela podczas walki… TO było dziwne. A teraz stał naprzeciwko grupy paladynów, którzy patrzyli na niego dokładnie tak samo. Zupełnie jakby…
– Noż kurwa twoja mać! – warknął wściekle Stel, gdy wreszcie zrozumiał, co się stało. Stary kapłan uniósł wąską brew, ale zanim zdążył coś powiedzieć, pięść mężczyzny trafiła w szczękę Jackala. I, mimo że nie był to silny cios, to zwrócił uwagę wszystkich. – To wszystko twoja wina! – jęknął przejmująco, wskazując dłonią paladynów.
– Co? – wystękał Jackal, zaskoczony tak lekkim uderzeniem.
– Szata idioto! – wrzasnął wściekle uczeń Asmodeusza, wymachując rękami, a jej szerokie rękawy mocno falowały. – Załóż szatę swojego Pana! Wyglądaj na tego, kim jesteś! Kurwa!!! To WSZYSTKO przez ciebie!
– Co? – „Chyba nadal nie… ” – Aaa. – Nagłe zrozumienie obmalowało się na topornej twarzy i w ciemnych oczach wojownika. – Rozpoznał cię i wezwał odpowiedniejsze posiłki – mruknął Jackal, wskazując paladynów. Czyli gdyby nie ona, przyszliby tu zwykli strażnicy.
– Kretyn – odwarknął Stel, gotując się w sobie i wewnątrz szaty. No cóż, czyli i tak będzie po myśli Jackala. Niech tam, jego wybór!
– No już, nie dąsaj się – roześmiał się wielki wojownik, trącając przyjaciela ramieniem. – Gdybym wiedział, że tak to działa, wcześniej bym cię namawiał do noszenia jej. Wybacz – mruknął już pokorniej, podsuwając mu małe ostrze.
– Hej! – jeden z paladynów od razu ruszył w ich stronę, ale stary kapłan powstrzymał go ruchem pomarszczonej dłoni.
– Daj spokój. Co niby mogą tym zrobić? – zapytał, kręcąc z politowaniem głową.
– Zdziwiłbyś się. – Uśmiechnął się paskudnie Stel.
I zanim ktokolwiek zdołał zareagować, złapał za rękojeść cienkiego, krótkiego ostrza i wbił je w biceps Jackala, ciągnąc w dół. W jednej chwili skóra rozdzieliła się, mięśnie zostały przecięte, a krew zalała wielkie ramię mężczyzny. Ten zawył przeraźliwie z bólu, ale zaraz zawodzenie przerodziło się w głęboki jęk przyjemności. Na twarzy Jackala pojawił się uśmiech, który stał się tylko szerszy, gdy mężczyzna wbił drugie ostrze we własne udo i pociągnął do góry, rozcinając zarówno grube, czarne spodnie, jak i skórę oraz mięśnie pod nimi.
A wraz z bólem przyszła moc. Dużo mocy, dla nich obu. Wszystko dzięki uprzednio rzuconym zaklęciom. Bo im więcej Stel zada, a Jackal otrzyma obrażeń, tym lepiej zarówno dla ich siły, jak i przyjemności. Teraz mieli jednak wciąż za mało czasu, by móc wykorzystać tę siłę. Bo może i udało im się zaskoczyć paladynów, ale ci szybko się ocknęli. Dlatego gdy tylko zobaczyli, jak Stel chowa się za plecami towarzysza, zwolnili cięciwy kusz. I jak Jackal mógł uniknąć pocisków, tak nie zrobił tego. Po pierwsze dlatego, że przyjaciel ukrywał się za nim, a po drugie – to on musiał nimi oberwać. Nie przejął się więc, gdy jeden z bełtów przebił mu ramię, a drugi rozorał policzek, pozostawiając na nim głęboką ranę.
I chyba nikt, no może poza Stelem, nie spodziewał się, że Jackal wyda z siebie jeszcze głośniejszy i głębszy jęk przyjemności. „Pieprzony masochista” – warknął do siebie Stel, gdy skończył przywoływać trzy piekielne kociaki. Chwilę potem nakazał im atak i wykorzystując tworzący się chaos, wyszedł za pleców przyjaciela. Bez chwili wahania złapał za brzegi rany na jego ramieniu i szarpnął w dół, powiększając ją. Nagła siła i przyjemność wypełniły każdą komórkę ciała Stela, wyostrzając wszystkie zmysły. Tak, teraz mógł w końcu na poważnie wziąć się do roboty. Rozpoczął więc długą inkantację, wiedząc, że Jackal go ochroni.
A wojownik, od razu rzucił się do przodu, za pierwszy cel obierając sobie starego kapłan. Tego, który pomimo rosnącego chaosu, zaczął mamrotać jakieś zaklęcie. I, mimo że kolejny bełt przeciął bok Jackala, mężczyzna uśmiechnął się tylko czując przypływ siły. Błyskawicznie dopadł do starucha i wielką dłonią złapał go za twarz. Ścisnął a kości policzkowe i szczęka pękły głucho. Wysoki pisk bólu odbił się od wnętrza dłoni Jackala, łaskocząc go. „I co ci przyszło z tych wszystkich błyskotek?” – pomyślał i śmiejąc się szaleńczo, złamał kapłanowi kark. Potem wykorzystał jego wiotczejące ciało, aby powalić paladyna najbliżej siebie. Mężczyzna padł na ziemię, a piekielny kociak od razu rzucił mu się do gardła. I jak Jackal lubił walczyć gołymi rękami, tak uznał, że potrzebuje broni. Przyzwał więc dwa czarne pazury, a gdy wyrosły mu z pięści rzucił się do walki, niczym się już nie przejmując. Czuł krew krążącą w żyłach oraz brudzącą ubranie. Czuł ból dający niewypowiedzianą wręcz przyjemności i potęgujący siłę. Czuł… że żyje!
I to właśnie w takich momentach Jackala nie obchodziło, że nie był normalnym Wojownikiem Ciemności. Takim, którym zawsze pragnął być. Bo jedyne czego pragnął to wiedza i władza, którą dawało mu bycie kapłanem. Jednak pomimo ciągłego ślęczenia nad księgami, wyrósł na bardzo dużego i silnego faceta. Aż żal było tego nie wykorzystać, dlatego uznał, że nadszedł czas zmian. I jak Stel chciał służyć Asmodeuszowi, tak Jackal nie chciał mieć nikogo nad sobą. Nie. Dla niego zostanie Wojownikiem Ciemności, łączącym niepohamowany głód wiedzy z fizyczną siłą, było najlepszym wyborem. Osiągnięciem jednego celu i wyznaczaniem sobie kolejnego i kolejnego.
Tak przynajmniej myślał, aż do dnia, w którym rozpoczął tydzień bolesnych rytuałów, niezbędnych by stać się Wojownikiem Ciemności. I to właśnie podczas nich Jackal zrozumiał, że coś się w nim zmieniło. Jego proste marzenie o władzy i porządnym rozlewie krwi, zostało zastąpione nowym pragnieniem. Gorącym, przytłaczającym i… wstydliwym. Zapragnął przyjemności, którą dawał mu ból. Oczywiście nadal chciał wiedzy i władzy, ale nie było już w tym… głębi. Oddania się bez reszty temu pragnieniu. Nie, on stracił to bezpowrotnie, a w zamian dostał jedynie żal, wstyd i obrzydzenie do samego siebie.
I pewnie, gdyby nie przyjaciel, to Jackal do dziś nie umiałby sobie z tym poradzić. Jednak Stel zrozumiał go i zaakceptował. Okazało się bowiem, że oni dwaj są tacy sami, tyle że znajdują się po przeciwnej stronie ostrza. Więc gdy on stracił całą swoją ambicję i chęć zdobycia władzy, Stel poniósł ją za niego. Aż do momentu, gdy Jackal był gotowy zaakceptować samego siebie. A gdy się to stało, nie byli już tylko przyjaciółmi, ale także idealnymi towarzyszami w walce, nawzajem wzmacniającymi swoje moce.
– Jackal! – wrzask Stala dał mu nagle do zrozumienia, że czas kończyć zabawę.
Jackal odepchnął więc od siebie paladyna i biegiem ruszył w stronę przyjaciela. Trochę po skosie – w linii prostej byłoby to samobójstwo. A chciał jeszcze trochę pożyć i pocierpieć. W następnej chwili czarno-czerwona chmura, piekielnego ognia pognała przed siebie, niszcząc wszystko po drodze. Zarówno słomę, kości, jak i przeklęte kociaki, a wraz z nimi wszystkich paladynów oraz ciało kapłana. A, jako że siła Stela była wzmocniona teraz mocą obcego bólu, paladyni nie mieli szans. Żadne zaklęcia ochronne czy magiczne przedmioty nie mogły tu pomóc. Więc po kilku sekundach piekielnych wrzasków i syku stygnącego kamienia, śmiech Jackala był wszystkim co wypełniało celę.
– Musisz to robić? – skarcił go Stel, ledwo powstrzymując uśmiech. – Chodź. Mamy tu jeszcze trochę roboty i musimy zdążyć, zanim całkowicie się wykrwawisz. Nie zamierzam tracić siły na leczenie cię – mruknął, wpatrzony w ranę na przedramieniu przyjaciela. I zanim się powstrzymał, uderzył go w nią, a obaj poczuli nagły przypływ siły oraz przyjemne dreszcze.
„Tak. To zdecydowanie będzie dobry dzień” – pomyślał z rozbawieniem Jackal, ruszając za przyjacielem i dość odruchowo rozdrapując ranę na policzku.